Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-11-2021, 19:41   #113
Panicz
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
- Brr… Zimne – Rust skrzywił się nad kuflem. Orsini truchtał w obstawie szpicli i widać było, że nie idzie jako pryncypał, chroniony przez przybocznych, ale skazaniec wiedziony na męki. Kapota, grób, mogiła. Odbicia patrona z kazamatów bezpieki De Groat nawet nie rozważał. Do tego trzeba by małej armii. A teraz było strach otworzyć dziób do kogokolwiek, bo z czarną krechą nad Orsinim wszyscy jego ludzie byli na cenzurowanym i wpadali w kategorię zwierzyny łownej.

Szukać pomocy, rekrutować, kombinować, łazić po znajomkach, którzy wisieli Lupo Orsiniemu grube przysługi… Nie było celu. Oswald i jego smutni panowie gasili najtrwalsze przyjaźnie. Rust wiedział, że Orsini to wie. I wiedział, że nie będzie miał mu za złe, że tak szybko postawił na nim kreskę.

Pomyłki się zdarzały, owszem, ale jeśli to była którakolwiek z tych nieszczęśliwych pomyłek, to można było tylko wyczekiwać szczęśliwego rozwiązania. I liczyć, że kiedy już Orsini wyzwoli się z trybów bezdusznej maszynerii Oswaldowych służb, jego rekonwalescencja będzie krótka. I że na uboczu odnajdzie spokój i ciszę. Do swojej pozycji już nie wróci. Nie w tym zawodzie. Ci, którzy żyli z powiernictwa i cichej służby innym nie mogli liczyć na powrót do zawodu, kiedy rozniosło się, że przeszli przez magiel bezpieki.

- Zimne jak cholera… – W smutnym spojrzeniu, które skrzyżował z Klemensem decyzja była wyraźna. – Starczy. Idziemy, bo się człowiek zaziębi.

* * *

Kobieta, która otworzyła okute żelazem sięgała pukającym może do piersi, a to mimo dających parę centymetrów obcasów. Drobniutka, podlotkowata, z oczami jak u łani, musiała być gotowa na pytanie: Czy zastanę rodziców? Czy jest może ktoś dorosły?

Rust wiedział, że otworzyć mogłoby choćby dziecko, dla goryli w drzwiach nie ma potrzeby. Kiedy weszli w zaułek byli już obserwowani. I najpewniej na muszce. Na wypadek, gdyby coś. I tak poza tym, na wszelki.

- No i co tam? – zagaiła kiwając głową, jak na starych znajomych, których złapiesz przy straganie.

- Czołem. – Klemens zasalutował kpiarsko. – My do nygusa.

- No wchodźcie. – Zsunęła się i puściła gości do środka. Prosta, surowa izba z fotelami, piecem i pryczą. Na fotelach byczyli się dwaj goryle. Czyli jednak byli i na miejscu, tak dodatkowo. Jeden kiwnął na Rusta sponad kart, które wertował. Rust odkiwnął. Znali się. Rust dla koleżeństwa dawał mu się czasem ogrywać w karty na nieduże sumy.

- Coś konkretnego, czy przelotem?

- Przelotem. – Rust rozłożył ręce. – Chłopaki walczą coś u Ewki? Słyszałem, że wpadło dużo sosu Gierojowi, dobra choina posypała.

- Walą, a jak – potwierdził z aprobatą osiłek. – Drugi dzień, pod sernik, więc trochę poleci.

- Grane?

- A nie wiem, ale możesz zastukać – zachęcił. – Pewno nie trybią, ale nastroje morowe.

- A się może złapiem – uśmiechnął się fałszywie Rust. – No, ale tera będziem lecieć.

* * *

Dziewczyna dźwignią, pochylnią czy inną jakąś fidrygałką zwolniła mechanizm w ścianie i puściła przybyszy w głąb korytarza. Pod ziemię, w Ranaldowy Kwartał, gdzie wytchnienie znajdowała alternatywna ekonomia, jak nazywał półświatek Orsini.

Strefa była uświęcona, więc tu pod groźbą wykluczenia z szeregów szanujących się kryminalistów (i sympatyków) nie można było przelewać krwi. Burdy, bitki owszem. Noże nawet, ale mordowanie na uświęconej ziemi było tabu. Czyniło pariasem i wciągało na listę celów do odstrzału u wszystkich szanujących się ludzi honorowych.

Odpocząć, odsapnąć, pohulać nawet – tu można było na spokojnie. Szkopuł w tym, że o ile w obrębie Kwartału byt chroniły niepisane zasady, o tyle zaludnienie sanktuarium honorowymi ludźmi było dla opuszczających przybytek jak znamię na czole. Jeśli komuś ziemia paliła się pod nogami i można było na nim zarobić, można było mieć pewność, że jak tylko wieść się rozniesie, a tu roznosiła się szybciej, niż gdziekolwiek indziej, honorowi znajdą sposób, by to wykorzystać poza murami Kwartału.

Owszem, nie współpracowano ze strażą i władzami – tu były jasne zasady… Choć pewnie niejeden zuch złamał i to sacrum, skuszony okazją. Ale już zachachmęcić komuś łup, sprzątnąć sprzed nosa ustawiony temat, okraść melinę, czy zakatrupić, jeśli się opłaciło – a, to już i jak najbardziej. Nie, nie było honoru między złodziejami.

- Dobra, Klemens, nie przesiadujmy tu za długo. Kawa na ławę. – Rust wstrzymał kompana w bocznej salce przed kapliczką Ranalda. – Jeśli wiedzą tyle, że bezpieka zgarnęła Orsiniego i przez to my mamy kłopoty, to tylko najgorsze gnidy mogą chcieć nam zaszkodzić… Ale i tacy się znajdą.

- Zanim to się rozniesie, chwila minie – przyznał Löwenstein. – Ale wiadomość spadnie w końcu na dno, w odpadki. I tam już nikt nie ma skrupułów. Szczególnie, jak wyjdzie na czym położyliśmy łapy.

- Dokładnie. – Rust wszedł w oświeconą kagankami, pustą przestrzeń kaplicy i przysiadł z druhem w pierwszej ławie. Prosty ołtarzyk, obwieszony dla kontrastu ekstrawaganckimi błyskotkami, które złodzieje złożyli w swej rabunkowej dziesięcinie. Proste ławy, poryte nożami w tuzinach ksywek, haseł i pozdrowień. Zapach kadzideł i wosku przenicowany idącymi z sąsiednich pomieszczeń woniami tytoniu, wódy, potu i tanich, ordynarnie mocnych perfum. – Mieliśmy ustawiony temat, zostaliśmy sami ze skorpionem na dłoni. Ranald świadkiem, duży to hazard, ale… Ja podjąłbym grę.

- Dwa tysiące karli – wyszeptał niemal bezgłośnie.

- Warto – potwierdził Klemens.

- Zwijajmy się do chłopaków – Rust po złodziejsku ucałował pieniążek i rzucił go na stosik pod ołtarzem. – Mam plan, jak sprzedać tego śledzia.

Rzuty: 89, 17, 23, 94, 93.
 

Ostatnio edytowane przez Panicz : 13-11-2021 o 19:49.
Panicz jest offline