Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-11-2021, 21:26   #48
Ribaldo
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację

“Ciemno wszędzie,
głucho wszędzie”
Adam Mickiewicz “Dziady”



Pustka - zimna, obca i odrażająca, emanowała od martwego ciała erzahlera. Sztywne zwłoki, duszy pozbawione, na marach leżące w samym środku koliby, kędy zawżdy watra płonie, zdawały się nie tylko ład odwieczny burzyć, ale też coś nienaturalnego stanowiły, coś co w samo sedno człowieczeństwa godziło.

Baktygul człowiekiem przestał być i teraz jeno pusta skorupa, niczem cierń ostry w stopę wrażon, całą gromadę uwierała.

Nie o samą śmierć szło, bo z tą każden obyty był i niczem siostrę traktował. Mord, choć okrutny i zdało się sensu pozbawion, też niczem nadzwyczajnym nie był. W końcu, nie raz to bywało, jak dwóch co się nie lubiło, na bagna szli, czy to turzycy nazbierać, czy zwierza wytropić i tylko jeden z wyprawy tej wracał. Każdy wiedział, co zaszło, ale nikt pytań nie zadawał, bo i po co. Jeźli waśń między niemi była, a to rzecz, co całej gromadzie szkodzić może, tak gdy powód zwady zniknął, to wszyscy za dobre to brali i tyle.

Z Baktygulem inaczej się rzeczy miały. Aura mroczna nad nimi ciążyła i długi i wielce straszliwy cień na całą gromadę rzucała. I w tem przykrość cała, bo licho mroczne skrzydła swe nad Rubieżanami rozpostarło i nijak przegonić go nie szło.




Ziąb na poły z mrokiem w kolibie królował. Każdego w mocarnym uścisku trzymał i do wnętrza wedrzeć się próbował. Nie stało mu bowiem, że skórę szczypał, że mięśnie ścinał i o skurcze przyprawiał. Wygłodzon on tak potężnie, że do samego szpiku, co w kościach tkwi, dostać się pragnął. Tak wielgą mocą truchło erzahlera promieniowało, że zdało się wszystkim, co w kolibie byli, że to Kaytul we własnej osobie na nich pogląda. Pustka lodowata, oślizgłe swe macki poprzez trupa ku żywym wyciągała i nicość dojmującą w nich zasiać chciała. Dusze, co wokół skorupy baktygulowej się zebrały, tem oto sposobem jadem trupim były podtruwane.

Każden, więc wzrok od truchła odwracał i czym prędzej swoją część przygotowywań do rytuału spełniał.




Aaron, na znak przez wiekowego stracharza dany, w struny vadelu uderzył. Tem sposobem rytuał Kayrdan się rozpoczął.
Elbeński ribaldo z wirtuozerią prawdziwego mistrza godną, nuty smętne wygrywał i dusze żywych w najszczerszym żalu i smutku nurzał. Gorzkie łzy, pełne żałości i boleści do głębi przenikającej, wylewać jęli. Każdy kum, co w osadzie mieszkał, w szloch wpadł i z głową nisko zwieszoną czekał, aż Animur modlitwy rozpocznie.

Wprzódy jednak Ryoosa pisk straszliwy, co krew w żyłach mroził, wydała. Głos brzmiał ten, jakby kto niebiosa na pół rozdarł, a wraz z niem wszystkie dusze ludzkie. Pisk upiorny w uszach grzmiał i z nutami przez Aarona wygrywanymi przedziwnie współ brzmiał, jakby oboje jedną pieśń odgrywali. Nuty posępne, co z vadelu wybrzmiewały, troskliwymi tonami skowyt wdowi oplatały i ku wiecznej Pustce, co w otchłaniach kosmosu się skrywa, niosły. Na aeytheru pasmach wiotkich, frasunek niewysłowiony się niósł i na wskroś wszystkich przenikał. Dusze rubieżan czarną melancholią oplatał i torukową zimnicą serca wypełniał.

Wiatr, co pośród strzech smętnie zawodził do elegii tej się przyłączył, jakby i on w mocy ribaldowej sztuki był. Lodowate powiewy z rzewną melodią współgrały, jakby i one od zawsze w kompozycje wplecione były i bez nich pieśń istnieć nie mogła.

Chór bab, co się w jednej chacie zebrały, lamenty wznosić zaczął. Utyskiwanie i łkanie, jakby w poprzek wszystkim dotychczasowym akordom płynęły, przez co harmonię one zakłócały, ale jednocześnie siłę elegii wzmacniały, tak iż żal i boleść wdowia niemal fizycznych cech nabierała i pośród całej gromady się materializowała.

Kędy płacz, a wraz z nim i pieśń cała, kulminację osiągnęły, stanął Animur, w czarny kir odziany i maskę drewnianą , co od śmierci oddzielić go miała, przed marami na których zezwłok Baktygula spoczywał. Skłonił się on nisko przed zmarłym, a takoż i niemal namacalnym już majestatem śmiercichy. Trzy raz pokłon oddał, a wraz z nim Morra, Rune, Aranaeth, Aaron i Haruk, który także wokół stosu pogrzebowego się zebrali.

- Kayrdan! - krzyknął Animur w Protosie, co tyle znaczyło, co “pożegnanie”, aleć też “podróż ostatnia”
Czarkę glinianą starzec z ziemi podniósł i ogień w jej wnętrzu rozpalił. Wnet zapach korzenny wokół się rozszedł. Woń grzybni i lasu mrocznego w szarawym snopie dymnym się uniosła. Kołysząc naczyniem na lewo i prawo, by tundurmowy kopeć po całej kolibie roznieść, zaczął Animur wokół mar krążyć. Modlitwę przy tem wznosząc.

- Niech grzmi sława Kaytula!

Pustki Wiecznej i Nieskończonej
Milczącego Stwórcy wszechrzeczy

Gwiazdy głoszą Jego chwałę
A my wraz nimi sławimy to święte imię

Sława temu, który mieszka w nas
Jego szepty sny nasze karmią

Z otchłani swej przemawia, by
Ludzkość wynieść i drogę wskazać

Podnosimy więc głowy, by głośno
Sławić i wielbić Go

Niech grzmi sława Kaytula!

Z ust naszych, z dusz naszych
Sercem i umysłem czcijmy Go

Radujmy się w Nicości Pełnej
Bezkresnej Pustce

Wszak w niej wszystko,
bo z niej wszystko

Niech grzmi sława Kaytula!

- Niech grzmi sława Kaytula! - odpowiadała wespół gromada cała.


- Oto ten on! Baktygul, syn twój! - huczał Animur, kładąc czarkę z wonna tundurmą tuż przy głowie erzahlera - Niech święte Ignysu płomienie, otulą twe ciało. Niech strawią każdy fragment mięśni i kości, by duszę z okowów materii wyzwolić, by na obłokach błogosławionego dymu, mogła powędrować ku bezkresnym równiną Teynechen. Płoń Baktygulu! Niech święty Ignys pożre twą cielesną skorupę! Płoń i zerwij łańcuchy materii!

Animur dał znak, Harukowi, by ten podłożył ogień pod stosem, który uprzednio obficie obsypany został jarikiem. W mig ogniste jęzory zaczęły muskać ciało erzahlera. Trzask przy tem dobywał się głośny, z pożeranych przez płomienie szczap drewna.

Kędy ogień dotarł do rozsypanych umiejętnie przez rusznikarza kopczyków jariku, skwierczenie dało się słyszeć. To właśnie owa tajemnicza substancja, której naturę prawdziwą jedynie zwergowie znają, temperatury nabierała, topiąc się przy tem i rozlewając wokół na podobieństwo rzeki ognistej. Płomienie w mig mocniejsze się stały, żar od stosu buchnął potężny, tak ich wszyscy cofnąć się musieli.

Bladozłociste, nienasycone jęzory zezwłok Baktygula pożerać zaczęły. Skóra od gorąca pękać zaczęła, niczym drewno wysuszone. Tłuszcz przy tem się z odsłoniętych mięśni wytapiał i w buchające płomienie kapał, przez co jeszcze im mocy dodawał.

Proces ów zdawać by się mogło, że przyjemne skojarzenia budzić będzie. Wszak podobnież opasły gymrok na rożnie jest pieczony. I skóra jego najpierw brązowieje, kruszeje, a potem pęka, co obfite jeno ślinienie u wszystkich powoduje. Takoż i tłuszcz się z mięśni jego wytapia i w ogień kapie.

Nikomu tak plugawe skojarzenia do głowy nie przychodziły, bo ciało ludzkie żarowi jarikowemu poddane, okrutny bowiem fetor wydziela. Tak ohydny i dławiący, że nie tylko gardło na popiół on wysusza, ale takoż obfite łzawienie powoduje.

Baktygulowy zezwłok przy tem, jakby jeszcze bardziej cuchnący się zdawał, niźli zazwyczaj to bywa, kędy Kayrdan jest odprawiany.
Coś odrażającego w pospolity trupi fetor wnikało. Coś co plugawe skojarzenia w umysłach pobudzało i z orgiastycznymi zapachami się wiązało. Smród ciał spoconych, które w chuci zaspokajaniu granic żadnych nie znają i każdą nawet najbardziej rozpustną praktykę w czyn wcielają. Fetor kroczy, co językami niezliczonymi do drgawek lubieżnych są doprowadzane. Miazmaty straszliwe, z wagin co spermą samców jurnych ociekają i ciągłego zaspokajania się domagają.
Parszywe wonie o mdłości i konwulsje wszystkich w kolibie zebranych przyprawiały. Nawet Haruk, co shytą się niedawno narodził, dłoń do maski swej przyłożył, by się od wyziewów sparszywiałych odgrodzić.

Dym tłusty i czarny z baktygulowego zezwłoku się dobywał i do otworu niewielkiego, co w dachu uczyniony, ciągnął. Kędy się on z deszczem mieszał, to paskudztwo w nim zawarte w krople przenikało i wraz z niemi na ziemię i całe Rubieżany padało.

Widok to doprawdy upiorny, kędy oleista nawałnica osadę zalewała. Kałuże mroczne wnet wszędy się tworzyły i przerażenie budziły.
Płaczki, co zda się jeszcze przed chwilą nad okrutną śmiercią Baktygula łzy roniły, teraz z najprawdziwszej trwogi, nad losem swoich i całej gromady lamentowały.

Nic z tem zrobić nie można było. Ignys ciało erzahlera do szczętu strawić musiał i przerwać tego nie można było.




W nieskończoność, zdało się że Kayrdan Baktygula trwa. Kędy rab grać przestał, bo lęk nim potężny zawładnął, jak i resztą kompanów jego, ucichły i płaczki. W ciszy niekończącej się, jęzory płomieniste wypalały truchło erzahlera. Smród przy tem, ani na chwilę nie zelżał i nieustannie do płuc wszystkim wnikał i niczem rzeka zatruta, po żyłach się rozlewał.

Kędy więc święty Ignys wygasł wszyscy z ulgą westchnęli. Cisza zaś, co pożegnaniu towarzyszyła, w pełne trwogi i zgryzoty szepty się przerodziła. Każdy bowiem świadomość miał, że jeszcze jeden rytuał tej nocy ich czeka.

Otoka spełnienia się domagała, a smoliste kałuże, co na placu zalegały, dobitny dowód stanowiły, że niezwłocznie przeprowadzić ją trzeba.
 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death

Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 14-11-2021 o 10:27.
Ribaldo jest offline