Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-11-2021, 02:03   #261
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Bonus 50 - Akcja Świniak cz.5

Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:15
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; wnętrze farmy
Warunki: farma i okolice; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



SFPAT i Sokoły



Drużyna policyjnych antyterrorystów wyjechała zza kościoła i pruła po prostej drodze ile wlezie. Te kilka kilometrów jakie były od starego kościoła do głównej bramy rozpędzona furgonetka mogła pokonać w jakieś 2-3 minuty. Tak to oszacowali przed akcją i wyglądało na to, że uda im się dotrzymać terminów. Tim siedział na miejscu pasażera. Miał już założony hełm i gazmaskę a między udami opierał lufę swojego MP 5. Palcami bębnił o dno składanej kolby starając się nie pospieszać kierowcy. Wiedział, że ten robi co trzeba i jak trzeba. Widział jak budynki farmy, ogrodzenie no i brama szybko się zbliżają. Wreszcie się zaczęło! Ale te ostatnie chwilę przed staranowaniem bramy wciąż musieli spędzać jako obserwatorzy. A raczej słuchacze. Na razie działała tylko snajperska czwórka ale z ich suchych meldunków dało się wiele wyczytać. Dodawały otuchy ale czy wystarczą?

- Sokół 1, spichlerz zdjęty. - zameldował policyjny komandos zajmujący północno - zachodni punkt. Miał najlepszy widok na dach spichlerza na jakim był jeden z obserwatorów Świniaka. Widział, że ma sztucer z optyką i pewnie wgląd na całe kilometry dookoła farmy. Karabin posłał wyciszony pocisk pod ostrym kątem w górę. I trafił. Widział jak figurka na dachy spichlerza upada i znika z widoku.

- Sokół 2, brama zdjęta. - drugi z policyjnych strzelców wyborowych prawie wszedł mu w słowo. On miał za zadanie wyeliminować strażnika przy bramie. I zrobił to równie skutecznie jak kolega.

- Sokół 3, biegacz z podwórka trafiony… Drugi mi zwiewa do stodoły… - Cichy dołączył do nagłego ostrzału kolegów. Widział jak jakichś dwóch typków wybiegło z czerwonego budynku. Kierowali się w stronę stodoły. Ruchomy cel. A wyciszone pociski nie były do tego zbyt dobre. Ale były wyciszone. Pocisk trafił biegacza gdzieś w tors powalając go w pół kroku. Żył jeszcze i nie zabił go na miejscu ale przerwał bieg powalając na miejscu. Cichy przeładował repetera i strzelił w tego drugiego prawie bez celowania. Ten drugi musiał się chyba zdziwić czemu kolega nagle się przewrócił. I dopiero jak zobaczył krwawą plamę na jego piersi chyba zorientował się co się stało. Bo schylił się i ruszył biegiem w kierunku stodoły. Wtedy świsnął mu nad uchem drugi pocisk bolta ale spudłował. Zaś nim ten przeładował ponownie tamten zniknął mu za narożnikiem stodoły.

- Zwiał za stodołę. Dwójka sprawdź czy go złapiesz. Poprawiam pierwszemu… Poprawiony… - Cichy widząc, że już nie złapie tego biegacza wrócił do tego co leżał i gramolił się na ziemi jakiego trafił przed chwilą. Prawie nieruchomy cel. Drugie trafienie zastopowało go na zawsze.

- Tu Sokół 4. Zdjęłam grubasa na piętrze żółtego budynku. I jakiegoś leszcza. - w eter popłynął meldunek jedynej kobiety wśród zespołu Sokołów.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:15
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; wnętrze farmy
Warunki: chlewnia; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Stanley i Ramsey



- Stan! Stan! - wewnątrz stodoły dało się słyszeć okrzyk któregoś z tubylców. Jakby tutaj biegł. I darł się jakby coś się stało. Ramsey stał z podniesionymi do góry dłońmi. Nawet je podniósł posłusznie prawie zakładając na kark czy potylicę. Bo wtedy miał pluskwę przy nadgarstku bliżej ucha. Poczuł jej drgania i stłumiony głos Mayer. Ale nie bardzo usłyszał co mówiła. Że zobaczyli? I coś o sygnale. Czyżby się udało wezwać wsparcie? Jak tak to wystarczyło grać na czas i nie dać powodu aby te gnojki go tu teraz na miejscu rozwaliły. Niestety trzaski pluskwy zwróciły uwagę obu gospodarzy bo posłali mu jeszcze bardziej podejrzliwe spojrzenia niż do tej pory. Ten co chyba był bystrzejszy czy bardziej wygadany ruszył w jego stronę już unosząc pistolet z pionu do poziomu. Ale właśnie ten ktoś z zewnątrz zaczął się drzeć.

- Pilnuj go. - Stan rzucił do kumpla a sam cofnął się do drzwi we wrotach stodoły aby sprawdzić co takiego się stało. Kumpel stanął i wycelował swoją pukawkę w Barneya. Zaś Stan wyjrzał na zewnątrz. Słyszał jak ktoś biegnie pewnie z domu strażników. Czyżby przeczucie go nie myliło i coś się stało z Siergiejem i Dartem? Zdziwił się dlaczego te biegnące kroki ucichły. Dlaczego? Wahał się czy wyjść z progu i ruszyć do narożnika aby sprawdzić co się dzieje ale trochę nie chciał spuszczać z oka tego łysola w jasno brązowej kurtce.

- O kurwa! O kurwa, o kurwa! Strzelają! - niespodziewanie usłyszał spanikowany okrzyk kolegi. A zaraz i zobaczył jego samego jak bez tchu wybiegł zza narożnika stodoły i oparł się o niego plecami.

- Co ty pierdolisz? Kto strzela? Gdzie? - zapytał zirytowanym tonem Stanley. Przecież nie słyszał żadnych strzałów. To co takiego tak przestraszyło kolegę?

- Jak nie! Sam zobacz! Załatwili Chudego! - warknął przestraszony kumpel wskazując gestem na kierunek z jakiego właśnie przybiegł czyli od domu strażników.

- Pilnuj go. - Stanley zorientował się, że nie załatwi tego tak szybko jakby chciał więc rzucił do kumpla pilnującego kowboja. Sam podbiegł do zdyszanego i wyjrzał za róg. Od razu dojrzał Martina. Leżał na ziemi jakby nie zdążył dobiec do chlewni tylko się przewrócił. Ale jęczał i nie wstawał. ~ Co mu jest? ~ zdążył pomyśleć Stan gdy w tym momencie usłyszał jakiś cichy świst, odgłos głuchego uderzenia a Martina jakby ktoś kopnął w żebra. I trysnęło z niego krwawą strugą. Uniósł się na chwilę i znieruchomiał.

- O kurwa! Strzelają do nas! - wrzasnął Stanley szybko chowając się za narożnik. Musieli strzelać z wyciszonej broni dlatego słabo było słychać. Łatwo było przegapić. Ale kto?!

- Mówiłem ci! - wykrzyczał mu z pretensją ten któremu fartem udało się dobiec do tego samego narożnika.

- Co się dzieje? Kto strzela? - ten co miał pilnować wścibskiego Barney’a cofał się z powrotem do wyjścia słysząc podejrzane krzyki kolegów. Ktoś strzela? Jakoś nic nie słyszał. Więc wychylił się przez drzwi widząc ich obu jak stoją przy wewnętrznym narożniku. Na to czekał detektyw w przebraniu. Może nie dokładnie na to ale potrafił wykorzystać sytuację. Widząc, że ten co trzyma go pod lufą jest zaabsorbowany czym innym, pewnie tym co zaczynał działać Tim i inni, sięgnął po swojego Siga. Ten w drzwiach coś dostrzegł ruch kątem oka albo usłyszał metaliczne szczeknięcie odbezpieczanej broni bo odwrócił się ponownie do tego w środku. Sam już miał spluwę w łapie więc zaczęli strzelać prawie w tym samym momencie.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:15
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; wnętrze farmy
Warunki: przed willą Świniaka; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Dina, Sokoły i SFPAT



Jak usłyszała strzały wiedziała, że sprawa się sypła. Zwłaszcza, że to było gdzieś tam od strony stodoły czy co to tam było. Tam gdzie poszedł Ramsey. Nie odpowiedział jej na wezwanie ani się nie pojawił. Miała nadzieję, że to on strzela. Chyba te dekle by nie strzelali do siebie nawzajem? Spojrzała tam i dojrzała, że wybiegło dwóch z nich z czerwonego domu. Chyba ci co wcześniej grali w karty. Z czego jeden jakby potknął się i upadł. Coś tam się jeszcze ruszał ale po chwili jakby podskoczył na ziemi i zamarł. Przypadek? Czy to któryś ze snajperów? Mieli strzelać wyciszoną amunicją i z tłumikami. Zdecydowała, że trzeba to sprawdzić. Wskoczyła do wozu Delgado i go odpaliła. Ten ruch czy dźwięk wywołał jednak reakcję obrońców. Ze dwóch widziała jak podbiegają do okien żółtego domu a jeden na ganek. Czy się kapnął po jej minie czy co innego ale jak się skrzyżowali spojrzeniami tamten po prostu uniósł shotgun.

- Ty zdradliwa szmato! - wydarł się do niej i pociągnął za spust. Śrut gruchnął o blachę drzwi i rozwalił obie boczne szyby zasypując ją szklanymi kryształkami. Zdążyła tylko rzucić się na miejsce pasażera aby spróbować zejść z linii strzału. Krzyknęła ze strachu i jak coś ją ukłuło boleśnie ale nawet nie miała czasu sprawdzić jak bardzo jest to poważne. Słysząc złowróżbne szczeknięcie przeładowywanej łódki po prostu uniosła zdobyczną Berettę i otworzyła ogień. Wątpiła aby trafiła z tak niewygodnej pozycji i strzelając prawie na oślep ale chciała go odstraszyć. Pomogło na tyle, że tamten uchylił się chociaż trochę co dało jej czas aby otworzyć drzwi od pasażera i wypełznąć na drugą stronę.

- Wyłaź! Chodź tu, schowaj się! Głowa nisko! - krzyknęła bo Lisa wciąż siedziała na tylnym siedzeniu gdy ten sukinsyn otworzył do nich ogień. Tylko zakryła głowę dłońmi i skuliła się ale to była słaba osłona przed latającym ołowiem.

- Szmata! Zajebię cię! - wrzasnął rozjuszony napastnik i znów pociągnął za spust. Tym razem śrut rozrył maskę i przednią szybę osobówki Delgado.

- Rzuć broń! Policja! - Mayer kitrała się za bokiem wozu bojąc się nie wychylić na tyle aby dać się trafić. Sama nie była pewna po co to krzyknęła. Chyba dla zasady. I z nawyku. Przygwoździli ich ogniem. Lisa płacząc i skamlając wyczołgała się po jej stronie i padła na ziemię. Dobrze! Przynajmniej nie będzie się wychylać. Ten z shotgunem zaczął obchodzić front wozu zaś ci z willi zaczęli ją ostrzeliwać z piętra i parteru praktycznie ją unieruchamiając. Jak ten pierwszy wyjdzie zza maski to będzie miał ją jak na widelcu! Wychyliła się tylko trochę aby oddać trzy szybkie strzały znów prawie na ślepo. Tamten się schylił odruchowo a potem upadł. Przez podwórze przeszedł dźwięk mocnego, karabinowego wystrzału. Snajperzy!

- Shotgun trafiony. - zameldował Sokół 2. Potrzebował chwili na wymianę magazynka z cichego na zwykłą amunicję. Ta była ponad dwukrotnie szybsza więc była odpowiedniejsza do strzelania do odległych, ruchomych celów. A jak już i tak na samej farmie zaczęła się strzelanina to już nie było się co szczypać. Widział w celowniku jak ten co chciał obejść Mayer od maski pada po jego trafieniu. Ale jednocześnie zniknął mu z widoku za osobówką Delgado.

- Piętrowy pudło. Ale skitrał się. - zameldował Sokół 1 który też potrzebował momentu zwłoki na wymianę magazynka. Ale dojrzał, że ich kalendarzowa koleżanka z drogówki ma kłopoty. Wybrał za cel typka z karabinem na piętrze. Widział go przez boczne okno. Posłał mu szybki pocisk ale niestety ten trafił gdzieś we framugę okna. Nawet karabiniera opryskało odłamkami bo widział jak odwrócił twarz i spóźnionym odruchem próbował zasłonić się ręką. Ale zanim policyjny strzelec wyborowy przeryglował swoją broń to tamten na piętrze zdążył mu zniknąć z oczu.

Kuląca się za samochodem Dina odwróciła głowę do tyłu. W kierunku bramy. Słyszała ten zbliżający się ryk rozpędzonego pojazdu ale teraz był już naprawdę blisko. Odsiecz snajperów chociaż chwilowo odebrała tym w willi chęć do odgryzania się ołowiem ale atak mogli wznowić w każdej chwili i z każdej strony. Jak nie ci to ich koledzy. Ale właśnie widziała jak rozpędzona, granatowa furgonetka rozwala nie bronioną bramę i wbija się w chmurze blaszanych odłamków i chmurze kurzu na podwórko.

- Nareszcie! - Mayer nie zdołała się powstrzymać aby się nie uśmiechnąć i nie wykrzyczeć swojej nadziei i radości. Uratowana! Przetrwała te obieca 2-3 minuty i teraz komandosi przejmą pałeczkę tej akcji!

- Weźcie dla niej krótkofalę i ruchy, ruchy, ruchy! - Tim słyszał jak Sokół 1 i 2 meldowali, że Mayer znalazła się pod gwałtownym ostrzałem z żółtego budynku a jak przebili się przez bramę to nawet ją zobaczył kucającą za wozem Delgado. Chyba było nie tak najgorzej bo pomachała im i uniosła kciuk w górę. On sam wyskoczył ledwo pojazd przestał hamować. Wyskoczył na podwórze i z miejsca zasłonił się tarczą balistyczną. Były świetne! Chroniły większość korpusu i głowę a wizjer na ich górze pozwalał obserwować teren przed sobą więc głowę też można było zasłonić. Nawet Thunderbolts takich nie mieli! Co prawda były całkiem ciężkie więc nie nadawały się do długiego używania a i zajmowały jedno ramię dlatego tarczownik mógł mieć tylko pistolet. Ale to wystarczało w zupełności. Z 2-ką ustawili się na szpicy a pozostała szóstka sunęła za nimi jak najeżony lufami wąż. Szybkim, strzeleckim marszem dotarli do Mayer i leżącej na ziemi dziewczyny.

- I jak? - zapytał Tim kucającej policjantki w dżinsowej kurtce i z gnatem w dłoniach. Kątem oka widział, że chyba jest cała. Chociaż przy karku i na szyi dostrzegł krwawe rozbryzgi. To jej krew?

- W porządku! Jestem cała! Ramsey poszedł do stodoły i stamtąd przed chwilą ktoś strzelał! - Mayer szybko zdała raport pokazując pistoletem kierunek największego na farmie budynku.

- Świniak? - zapytał szybko porucznik antyterrorystów kątem oka widząc jak jeden z kolegów podaje jej jedną z zapasowych krótkofalówek. Sam obserwował front żółtego budynku wiedząc, że pozostali obserwują jego flanki i plecy.

- Dzięki. Był tutaj na górze, w gabinecie. Taki grubas. Ale to było zaraz jak przyjechaliśmy, nie wiem gdzie teraz jest. Aha, Lisa mówi, że są inne dziewczyny ale w chlewni. Oni chyba na tą stodołę mówią chlewnia. - Dina mówiła głównie do oficera policyjnych komandosów i czuła niebywałą ulgę, że teraz chłopaki już się wszystkim zajmą.

- Sprawdzimy to. Dobra, zabieraj ją i jedźcie do kościoła. My się tu wszystkim zajmiemy. Aha, Thunderbolts tu jadą. Skieruj ich od razu tutaj. - porucznik skinął głową w hełmie wydając jej kolejne polecenia. Sam zaś skinął na swoich ludzi i umundurowany na czarno dwuszereg ominął zaparkowany i postrzelany wóz Delgado ruszając do środka willi Świniaka. Dina zaś prawie się roześmiała ze szczęścia. To jeszcze bolci tu jadą?! Cudownie! Razem na pewno dadzą radę tym szmaciarzom! Poczekała aż Tim ze swoim zespołem wjedzie do środka budynku po czym wstała i złapała Lisę za rękę zmuszając ją aby ta się podniosła.

- Wstawaj Lisa! Zjeżdżamy stąd! - krzyknęła prawie wesoło a blondynka dała się podnieści wsadzić na miejsce pasażera. Policjantka zaś obiegła wóz wracając za kierownicę. Jeszcze musiała tylko pistoletem wybić popękaną od śrutu szybę. Wzdrygnęła się gdy z wnętrza willi doszły ją strzały ale nie czekała dłużej. Uruchomiła furę i z werwą wykręciła w stronę rozwalonej bramy. Modliła się tylko aby Ramsey tak jak i ona doczekał odsieczy chłopaków ale w tej chwili nie mogła mu pomóc. Zwłaszcza, że jeszcze w łazience czerwonego domu jak tylko zobaczyła tą blondynkę postanowiła zrobić co się da aby uratować chociaż ją jedną.

- Trzymaj się Ramsey, nie daj się zabić. - mruczała śmigając postrzelaną osobówką przez rozwaloną bramę. Wyjechała na szutrową drogę prowadzącą do lub z farmy wyrywając się wreszcie z tej matni na wolność.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:25
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; wnętrze farmy
Warunki: chlewnia; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



SFPAT



- Okno na piętrze! Po lewej! Czerwony po lewej! - Tim idący z Bobem na czele usłyszeli ostrzegawczy głos któregoś z chłopaków za sobą. Dopiero co o jego tarczę gruchnęły strzały ale nie zdążył dostrzec skąd do niego strzelano. Pewnie gdzieś od przodu. Jednak koledzy widać to dostrzegli. Tak nakierowany przez nich dojrzał w jednym z okien na piętrze wrogiego strzelca. Bez wahania skierował na niego lufę pistoletu i oddał szybkie strzały. Podobnie koledzy stojący za nim. To było proste! Jak na ćwiczeniach! Pierwszy raz dowodził w tym składzie ale mimo wszystko wcześniej trochę się tego obawiał. Niby wiedział, że są zgrani, wyszkoleni, mieli certyfikat Thunderbolts i ćwiczyli razem z nimi. Jednak co akcja to akcja. Akcja weryfikuje wszystko. I wszystkich. Akcja to nie ćwiczenia. A ta akcja już od wczoraj zapowiadała się na trudniejszą niż ta z zeszłego tygodnia co bolci odbijali tamte porwane zakładniczki.

Tym razem obiekt był większy, więcej było bandziorów no a z zakładnikami nie wiadomo. Ale szło nieźle. Snajperzy robili świetną robotę. Na farmie zasiali snajperski terror. PRaktycznie sparaliżowali ruchy przeciwnika przy oknach, drzwiach i na otwartym terenie. No i zlikwidowali wcześniej ich czujki i strażników. W efekcie drużyna policyjnych komandosów mogła prawie bez przeszkód czyścić budynek po budynków. Jak na ćwiczeniach. A te dupki co tu urzędowały może mogły się stawiać okoniem w barach albo napadać pojedyncze, zaskoczone kobiety. Ale z przygotowanymi do walki komandosami nie mieli właściwie żadnych szans. Nawet jak któryś próbował ich atakować to się kończyło właśnie jak i teraz. Siła ognia, przewaga liczebna i techniczna była po stronie antyterrorystów. Tamci nie mieli kamizelek kuloodpornych, tarcz balistycznych i broni automatycznej. Ani przeszkolenia w CQC. Żołnierze SFPAT praktycznie w każdym wypadku atakowali ich po dwie, trzy, cztery lufy, szybkim, precyzyjnym ogniem zalewając ich szturmowym ołowiem w takim stężeniu, że każdy kto stawiał opór padał trafiony albo zwiewał do kolejnej kryjówki. Albo podnosił łapy do góry i się poddawał. Tych skuwali trytytkami i zostawiali. Potem się ich zbierze do kupy. Tak zbliżali się do stodoły. Tim obserwował mijane ciała, te na zewnątrz prawie zawsze leżały nieruchomo w dużych kałużach krwi. Zgadywał, że to robota strzelców wyborowych. Ale ci nie mogli za bardzo sięgnąć tych wewnątrz budynków, zwłaszcza jak byli z dala od okien. Wśród ciał szukał czy nie było takiego w brązowej kurtce z miękkiej skóry. Ale na razie nie. Co dawało nadzieję, że Ramsey wciąż jest gdzieś przed nimi. Żywy lub martwy. A właśnie zbliżali się do stodoły. Mayer mówiła, że ostatnio widziała go jak szedł właśnie tutaj.

- Drzwi. - zakomenderował chłopakom dając znać, że będą tam wchodzić. Drzwi były podziurawione kulami. Z broni krótkiej. Od wewnątrz. Ale dały się otworzyć. Pierwszy wszedł Tim i odwrócił się ku leżącemu nieco z boku ciału. Facet był ciężko ranny. Leżał na plecach i trzymał się za trafiony brzuch ale miał i kilka innych trafień. Widząc, że nie stwarza zagrożenia zrobił kilka kroków do przodu i zatrzymał się. Bob stanął przy nim i obaj omiatali lufami i wzrokiem wnętrze stodoły. Z zewnątrz wyglądała na dłuższą ale tutaj była jakaś drewniana przybudówka jaka zasłaniała widok na resztę. Chłopaki szybko skuli tego postrzelanego ściskając mu nadgarstki trytytką. Chwilę potem oddział był już w komplecie.

- Drzwi. - Timowi ta przerwa wystarczyła aby dostrzec w tej wewnętrznej ścianie kolejne drzwi. Ponieważ ten przedsionek nie miał dla nich żadnych niespodzianek ruszyli w ich stronę.

- Może Ramsey go załatwił. Wyglądało na broń krótką. A jego coś tu nie ma. - odparł jeden z kolegów jacy skuwali tego ciężko rannego mężczyznę. Wnioski wydawały się prawidłowe. Komandosi dopiero tu weszli więc go nie mogli załatwić a jakby go dorwał któryś ze snajperów to miałby jedną dziurę ale o wiele większą.

- Może. Cicho. Idziemy dalej. - Tim skinął głową, miał podobne wrażenie. I nadzieję, że ten łysy krawężnik jednak nie dał się zabić. Ale nie zmieniało to sytuacji. Musieli sprawdzić stodołę do końca.

- Krew na ziemi. - rzucił któryś z chłopaków. Jak ich dowódca spojrzał na ziemię to dostrzegł, że ma rację. Teraz też widział te krwawe rozbryzgi na klepisku. Skinął głową, że to widziała ale doszli już do tych drugich drzwi. Zatrzymali się. Bob i Tim ustawili się przy nich gotowi przyjąć na swoje tarcze ewentualny ostrzał. Zaś kolega stojący przy ścianie sięgnął ręką po klamkę. Okazała się otwarta więc pchnął drzwi a zaraz potem para tarczowników je sforsowała. Za nimi reszta drużyny gotowa do oddania strzału.

To co tam zastali przypominało jakiś cyrk, teatr albo arenę. Dużo miejsca i rzedy ławek ustawionych aby lepiej to oglądać. Ale w tej chwili puste. Szli w ciszy mijając je u muszkami oraz kolimatorami omiatając teren od klepiska po sufit. Tam gdzie było ciemno pomagały zamontowane przy broni latarki taktyczne.

- Czysto. - rzucił Bob widząc, że zbliżali się do kolejnej, wewnętrznej ściany. Budynek miał dość ołówkowy kształt więc był znacznie dłuższy niż szerszy. Ale za to nie miał zbyt finezyjnych kształtów więc do sprawdzania go im to odpowiadało.

- Drzwi. - rzucił Tim wskazując na kolejne drzwi w tej drewnianej grodzi wewnętrznej. Byli już w połowie? Ile mogło jeszcze zostać? Gdzie jest Ramsey? Gdzie zakładniczki? Zastanawiał się porucznik gdy przygotowywali się do sforsowania kolejnego przejścia.

- Słyszycie to? - powiedział jeden ze szturmowców. Ale słyszeli. Wszyscy to usłyszeli w prawie tym samym momencie.

- Jakiś silnik chyba. Może generator. Za tą ścianą. I kroki? - Bob pokiwał głową. Też to słyszał. Nagle jakby się włączył jakiś silnik. Przypadek? A może dopiero teraz podeszli na tyle blisko, że to usłyszeli? Ale kolejny dźwięk był bardziej zaskakujący. Tak jakby dudnienie. Ale rytmiczne. Więc kojarzyło się z krokami. I to szybko się tu zbliżającymi!

- Przygotować się! - krzyknął Tim wycelowując w wewnętrzne drewniane wrota chociaż sam nie miał pojęcia na co by mieli się przygotować. Jego zespół jednak przyjął pozycje strzeleckie aby odeprzeć szturm tego czegoś. Ale kompletnie nie spodziewali się, że to coś przebije się przez drewnianą ścianę jakby była z papieru. I co to w ogóle do cholery było!





https://i.imgur.com/CS5zf7N.jpg


- Ognia! Strzelać bez rozkazu! - Tim nie miał pojęcia co to jest. Ale od razu dostrzegł te cholernie wielkie zęby i szpony. Zaraz potem cała drużyna SFPAT otworzyła ogień w kierunku maszkarona.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:30
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; stary kościół
Warunki: HQ Policji i okolice; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Dina, Betty i Sokoły



- Nic ci nie jest gołąbeczko. Wszystko dobrze. To tylko drobiazgi od szkła i śrutu. - okularnica skorzystała z okazji, że Dina wróciła do starego kościoła. Zdyszana i pobrudzona, trochę rozstrzęsiona. Ale z werwą sugerującą, że chyba nic jej nie jest. Jednak wprawne oko paramedyczki od razu dostrzegło krwawe ślady na jej dłoniach i boku głowy. Gdy policjantka w pośpiechu ściągała z siebie dżinsową kurtkę i zakładała kamizelkę z napisem “POLICE” mówiła szybko jak karabin maszynowy.

- Ramsey tam został! Muszę po niego wrócić! I wyrwałam ją! To Lisa! Była u nich w niewoli! - sapała Mayer gorączkowo się przebierając. Nie miała czasu ubierać się w kompletny mundur więc uznała, że sama kevlarowa kamizelka wystarczy. Chroniła przed większością śrutu i broni krótkiej, zwłaszcza z większej odległości. A spora część tych patafianów z farmy właśnie miała coś takiego. Co prawda niektórzy mieli też sztucery a już przed nimi taki kevlar raczej nie chronił jednak na to nie miała już ekwipunku.

- Zaraz się nią zajmę. - Betty widząc, że w gruncie rzeczy nic jej nie jest obiecała sobie później jej wyjąć te szklane i ołowiowe drobiny z szyi i głowy. Nie oberwała bezpośrednio, tylko jakimiś szrapnelami to nie zagrażało to jej zdrowiu i życiu. Więc na razie pomogła jej zapiąć tą kamizelkę.

- Dzięki Betty! Tim mówił, że Thunderbolts tu jadą! - powiedziała policjantka poprawiając jeszcze ostatnie napy. Śpieszyła się bo w tej krótkofalówce jaką dostała od komandosów słyszała gwałtowną strzelaninę. Strzelali się tam na całego. Słyszała też krzyki i to krzyki bólu i strachu. Niepokojąco przypominające wrzaski agonii. Co tam się działo?! Gdzie ci cholerni Thunderbolts!? Nagle i policjantka i sanitariuszka zamarły gdy radio przemówiło krótkim, napiętym komunikatem jaka żadna z nich nie miała nadziei usłyszeć.

- Officer down! Powtarzam officer down! Mamy straty! Wiele trafień, żadnego efektu! - postawione na kościelnej ławce radio przemówiło napiętym głosem Tima. W starym kościele przez ułamek sekundy wszystkie obecne postacie zamarły jak sparaliżowane. Jakby owiał je jakiś lodowaty wiatr zamrażający wszelki ruch i życie.

- O matko! - krzyknęła Mayer wpatrując się w osłupieniu w radio. - Muszę tam wracać! - zamrugała oczami, rzuciła się na krótkofalówkę i pobiegła w stronę wyjścia.

- Czerwony 1, tu Sokół 3. Podaj swoją lokalizację. - w eterze pierwszy ze stuporu wyzwolił się Cichy. Zdawał sobie sprawę, że drużyna policyjnych antyterrorystów weszła do murowanej stodoły. Ale on sam widział tylko dwie z jej czterech ścian i jedną część z pochyłego dachu. Jednak nie samych szturmowców ani ich przeciwnika. A bez tego nie mógł udzielić im wsparcia.

- Stodoła! Jesteśmy w stodole! Kurwa to nas zarzyna! Mam dwóch zabitych, może trzech! Ewakuujemy się! - w eterze głos policyjnego porucznika drżał jakby biegł lub walczył. Gdzieś tam słychać było krótkie triplety automatów. Gęsto strzelali.

- Zjeżdżajcie stamtąd. Wydostańcie się na zewnątrz. Na zewnątrz damy wam wsparcie. - Cichy przemówił w imieniu całej czwórki snajperów. Ani on ani oni nie mieli pojęcia co tam się dzieje. A te “to nas zarzyna” brzmiało dramatycznie. Zwłaszcza jak w parę chwil zdołało zabić dwóch czy trzech komandosów. Co tam się kurwa działo?! Snajper Thunderbolts szybko zapytał pozostałą trójkę strzelców ale ci nie mieli żadnego kontaktu. Póki tamci byli wewnątrz stodoły mogli tylko bezsilnie słuchać ich krzyków, strzałów i przekleństw w eterze.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:30
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; wnętrze farmy
Warunki: chlewnia; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Ramsey i SFPAT



- Ramsey?! Ramsey co to kurwa jest?! Co tu się kurwa dzieje!? - zdyszany policjant w czarnym uniformie komandosa krzyknął do polijanta ubranego w dżinsowej koszuli. Pozbył się swojej jasno brązowej skórzanej kurtki aby swobodniej zrobić sobie opatrunek na ramieniu gdzie go postrzelił jeden z tych chujków przy wejściu. Stanley i ten drugi zrezygnowali i zwiali. Biegli do samochodów. Ten drugi nie dobiegł nim go nie dosięgli snajperzy. Stanleya kula dosięgła gdy już siedział za kierownicą. Przednia szyba poszła w drobny mak a od środka eksplodował worek z czerwoną farbą. Dla .338 Lapua Magnum szyba samochodu i ludzka głowa nie stanowiła żadnej, realnej przeszkody. A dla takiego świetnego strzelca jak Karen ten krótki moment gdy cel był nieruchomy wystarczył aby go wziąć na celownik i pociągnąć za spust.

- Nie wiem! To coś wyleciało stamtąd i poleciało tam! Wielkie! To chyba jakaś maszyna! - Ramsey był nie mniej zdenerwowany niż komandosi. Jak się pozbył tamtych przy drzwiach chciał sprawdzić kto czy co tu jest. Dotarł aż tutaj gdy właśnie wyleciało to coś. Gdy usłyszał strzały i odgłosy walki po lewej już domyślił się dlaczego to coś wyleciało. Ale mając tylko klamkę nie bardzo wiedział co mógłby zdziałać przeciw takiemu monstrum. Ruszył więc w stronę skąd to coś wyleciało. Ale właśnie dostrzegł uciekających komandosów. Więc postanowił dać im znać o sobie.

- Pierwszy raz widziałem coś takiego! Co to w ogóle jest?! Strzelaliśmy do tego i nic! Żadnego efektu! - krzyczał zdyszany porucznik. Ustawił się jednak tak aby znów móc otworzyć ogień do tego czegoś gdyby zaczęło ich ścigać. Z siódemki ludzi z jakimi tu wszedł zostało mu czterech. Dwóch na pewno zginęło rozerwani przez to coś, trzeci nie był pewny co się z nim stało. Ale słyszał te metaliczne dudnienie łap i wizg szponów tego czegoś.

- Schowajcie się! - Ramsey złapał go za ramię i pociągnął w dół samemu się chowając za jakiś kojec. Pozostali komandosi zrobili to samo. Słyszeli tylko swoje własne oddechy i szum krwi w skroniach. Porucznik gestem dał znać aby wyciszyć radio. Bo wrócił ten straszny dźwięk. Metaliczne dudnienie kroków wielkiego cielska maszkary. Zbliżała się. To coś wracało tutaj. A nie byli pewni czy może jakoś ich znaleźć. Więc milczeli ściskając w spoconych dłoniach swoją broń. Jaka na razie nie okazała się zbyt skuteczna. Cholera! Mieli załadowane głównie ekspandujące pociski, w sam raz na miękkie, odkryte cele z jakimi ścierali się dotąd. Sprawdzały się świetnie! Triplet czy dwa obezwładniał delikwenta natychmiast! Ale też był odwrotnie proporcjonalny do twardych, opancerzonych celów. A chyba z czymś takim właśnie teraz mieli tu do czynienia.

- Chyba nas nie zauważył. - szepnął Bob wychylając nieco głowę zza zasłony. Widział plecy tego czegoś. Wróciło przez wyrwę w ścianie do miejsca skąd wybiegło. Pozostali też ostrożnie się wychylili.

- Chyba nie. Spadamy stąd. Musimy sprawdzić co z naszymi. Niech Thunderbolt się tym zajmą. - zdecydował porucznik wskazując na przeciwny kierunek. Tu gdzie przed chwilą starli się z tą śmiercionośną maszyną. Chciał się upewnić czy jego koledzy naprawdę nie żyją czy jest jeszcze jakaś nadzieja dla nich. A boltom mogli pomóc w rozprawieniu się z tym czymś ale najpierw musieli wrócić do furgonetki i wymienić ammo na przeciwpancerne. Albo po prostu wziąć karabinowe szturmówki. Albo wywabić to kurestwo na zewnątrz gdzie snajperzy rozstrzelają je z bezpiecznej odległości. Pozostali skinęli głowami i ostrożnie powstali ale niespodziewanie za swoimi plecami usłyszeli krzyk kobiecego przerażenia. Cała szóstka zamarła i odwróciła się gwałtownie w stronę gdzie zniknął mechaniczny potwór.

- Zakładniczki! Ten skurwiel je zarzyna! - krzyknął Ramsey domyślając się co się dzieje za ścianą. Wrzaski bólu i przerażenia kobiet wrzynał się w mózg mężczyzny nie dając o sobie zapomnieć. Spojrzeli po sobie w niemej naradzie. Właśnie okazało się, że swoją bronią niewiele mogą zdziałać przeciwko maszkaronowi. Ale mimo to nie zawahali się ani chwili.

- Idziemy! Jazda! Ramsey my bierzemy gogusia! Ty wyciągnij stąd laski! - Tim krzyknął na pozostałych i wszyscy zgodnie ruszyli biegiem w stronę wyrwy.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:30
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; stary kościół
Warunki: HQ Policji i okolice; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Dina i Thunderbolts



Wsiadła do pierwszego radiowozu jaki stał przy wejściu. Do gliniarzy stojących obok wydarła się o kluczyki i jeden z nich jej rzucił. Odruchowo spojrzała w górę i nieco ją uspokoił zaczepiony tam shotgun Remingtona. Ruszyła z impetem objeżdżając kościół i prując starą asfaltówką w kierunku farmy.

- Co ty właściwie robisz dziewczyno? Wydaje ci się, że kim jesteś? - parsknęła cicho sama do siebie gdy na moment wszystko się uspokoiło i miała czas na jakieś przemyślenia. Mętnie zdawało jej się, że robi coś głupiego. Ale nie potrafiła wyrzucić z pamięci tych agonalnych krzyków antyterrorystów jacy zostali na farmie i grobowej ciszy jaka zapanowała potem. Co tam się stało?! Wywoływali ich wszyscy od komendanta, przez Sokołów i ona sama też. Nawet bolci próbowali. Musieli być już tak blisko, że mieli bezpośrednią łączność.

- Oho! O wilku mowa! No nareszcie! - ruch po prawej przykuł jej uwagę. I w kończącym się świetle dnia z ulgą dostrzegła kolumnę rozpędzonych, opancerzonych wozów. Z logo błyskawicy widocznym na masce pierwszego z nich. Thunderbolts! Nareszcie! Złapała za radio.

- Thunderbolts tu Mayer! Jedźcie za mną! - krzyknęła włączając syrenę aby zwrócić na siebie ich uwagę. Na wypadek gdyby nie zauważyli rozpędzonego radiowozu jaki pruł ku widocznym kilka kilometrów dalej zabudowaniom farmy.

- Jak wiesz gdzie jest ta stodoła to prowadź. - Krótki odpowiedział od razu. Nie miał pojęcia co tam się działo na farmie. Przez większość trasy jak tu jechali wydawało się, że sytuacja jest pod kontrolą. Tak to brzmiało po meldunkach w eterze. Szło gładko jakby ludzie Tima za bardzo się nawet nie spocili. Aż nagle w parę chwil wybuchła strzelanina jaka chyba przerodziła się w jatkę. Tim zalemdował o zabitych oficerach i stratach ale bez szczegółów. A zaraz potem łączność się urwała. Ale już dojeżdżali do kościoła a po prawej widać było już zarys feralnej farmy.

- Wiem gdzie! Jedźcie za mną! Tam jest Tim i Ramsey! - policjantka krzyknęła w radio po czym skupiła się na prowadzeniu. Widziała w tylnym lusterku, że kolumna rozpędzonych półciężarówek nawet nie zwolniła przy kościele tylko lecieli za nią na pełnej prędkości. W te dwie, trzy minuty pokonali całą trasę, wjechali przez rozwaloną bramę, mineli nieruchomą furgonetkę SFPAT jaka wciąż stała tak samo jak niedawno Dina zostawiała ją za kufrem odjeżdżąjącej osobówki. Tylko teraz nie było widać żadnych jej właścicieli. Radiowóz zaparkował z piskiem hamulców przy najdłuższym budynku farmy. A w tylnym lusterku widziała jak przez bramę właśnie przejeżdża pierwszy wóz wojskowych komandosów.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:35
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; wnętrze farmy
Warunki: chlewnia; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Ramsey, SFPAT i Thunderbolts



- Dalej, chłopie… No dalej… - trudno było powiedzieć czy łysy facet w dżinsowej koszuli mówi bardziej do siebie czy do tego drugiego. Tego drugiego targał za uchwyty w kamizelce. Cofał się tyłem i wlókł tamtego. Sporo ważył taki komandos w pełnym rynsztunku. Kawał chłopa. I jeszcze ten cały pancerz i resztę złomu jaki miał na sobie. Ale Ramsey się nie poddawał. Wlókł porucznika. Nawet jak na jego oko to ten miał słabe szansę aby się z tego wylizać. Ale nie umiał odpuścić. Chciał uratować chociaż jego. Tylko jego jednego udało mu się złapać i wywlec z tej jatki na zewnątrz. Nie zwracał uwagi na krwawy ślad jaki po sobie na klepisku zostawiał dowódca antyterrorystów. Teraz go wlókł i starał się nie widzieć tej metalowej paszczy najeżonej metalowymi kłami. Monstum już złapało jego trop więc pewnie wykończyło pozostałych. Gruchnęło z impetem na ścianę. Na szczęście tu było zbyt wąsko aby to coś tu wlazło. Nie było to wielkie pocieszenie. Bo detektyw widział jak po kilka, desek regularnie puszcza po każdym uderzeniu potwora. Jeszcze parę chwil i będzie tutaj.

- Koniec trasy. - westchnął z ulgą puszczając gliniarza. Oparł jego plecy o ścianę. Spojrzał w bok na dwie kulące się z płaczu i strachu kobiety. Tu też mu nie poszło. Tylko do nich dwóch udało mu się dotrzeć, złapać i wyciągnąć tutaj zanim ten monstrualny rzeźnik zrobił swoje. Potem podniósł głowę do góry. Tam był ratunek. Okienko. Takie małe jak to w stodołach i innych takich bywało. I dość wysoko. Nie dałby rady tam się wspiąć ani podskoczyć. Musiałby mieć drabinę albo stół i coś jeszcze aby postawić na ten stół. Ślepy zaułek. Koniec trasy.

- K-Krótki? - wybełkotał dogorywający porucznik. Uderzenie albo co odblokowało radio. Zdał sobie sprawę, że rozpoznaje ten głos jaki tam słyszy. Słabł. Wiedział, że jest z nim źle. Oby to nie były jakieś agonalne haluny. W końcu słyszał głosy…

- Tim?! Tim jesteś tam?! Tak, to ja, Krótki! - szef wojskowego plutonu specjalnego odżył gdy niespodziewanie znów usłyszał głos przyjaciela. Chociaż ciarki go przeszły gdy usłyszał ten ochrypły szept. Jakby porucznik balansował na granicy utraty przytomności.

- Przeciwpancerne… Bierzcie przeciwpancerne… To maszyna… - wychrypiał policjant widząc jak kolejne deski pękły pod naporem metalowej bestii. Ramsey nie znalazł stołka ani nic. Tylko pieniek z wbitą siekierą. To była porządna, sikera jak z tych przeciwpożarowych. W Sigu i tak skończyło mu się ammo więc niewiele myśląc podszedł do tego pieńka i wyrwał siekierę. Lepsze to niż gołe pięści.

- Jasne Tim, bierzemy przeciwpancerne. Czerwony 00 do wszystkich jednostek! Przeciwnik to maszyna! Bierzcie przeciwpancerne i sprzet na roboty! - Steve rzucił w eter aby obsady pozostałych wozów też go mogły usłyszeć. Maszyna?! Cholera co tu robi jakaś cholerna maszyna!? W ogóle się tego nie spodziewał. Przecież to miały być jakieś cholerne rendneki co porywają młode kobiety na sex-niewolnice! Nic nie było o żadnych, krwiowżerczych maszynach! W rozpędzonych wozach jakie już zbliżały się do rozwalonej bramy farmy nastąpiła gwałtowna reorganizacja gdy komandosi wyrzucali zwykłe magi i zastępowali je przeciwpancernymi. Wcale nie było to takie łatwe jak się jechało setką po szutrowej drodze.

- Jaki jest twój status Tim? Co z oddziałem? Jest z wami Ramsey? - Steve szybko zapytał porucznika ponownie bojąc się, że znów może stracić z nim łączność.

- Mamy 888… Tylko ja i Ramsey… Reszty nie ma… Mamy dwie zakładniczki… To coś nas zaraz zeżre… - wychrypiał ciężko porucznik antyterrorystów. Widział dżinsowe plecy Ramseya. Jak ten stanął z tym znalezionym toporem strażackim na drodze bestii. Stał i czekał. Korytarz pękał pod naporem potwora więc to nie powinno być długie czekanie. Z drugiej słyszał zbawcze syreny policyjne jakby wóz zatrzymał się niedaleko stodoły. Ale potwór był jeszcze bliżej.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 14-11-2021 o 02:16. Powód: Edyta linku do fotki.
Pipboy79 jest offline