Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-11-2021, 02:03   #261
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Bonus 50 - Akcja Świniak cz.5

Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:15
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; wnętrze farmy
Warunki: farma i okolice; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



SFPAT i Sokoły



Drużyna policyjnych antyterrorystów wyjechała zza kościoła i pruła po prostej drodze ile wlezie. Te kilka kilometrów jakie były od starego kościoła do głównej bramy rozpędzona furgonetka mogła pokonać w jakieś 2-3 minuty. Tak to oszacowali przed akcją i wyglądało na to, że uda im się dotrzymać terminów. Tim siedział na miejscu pasażera. Miał już założony hełm i gazmaskę a między udami opierał lufę swojego MP 5. Palcami bębnił o dno składanej kolby starając się nie pospieszać kierowcy. Wiedział, że ten robi co trzeba i jak trzeba. Widział jak budynki farmy, ogrodzenie no i brama szybko się zbliżają. Wreszcie się zaczęło! Ale te ostatnie chwilę przed staranowaniem bramy wciąż musieli spędzać jako obserwatorzy. A raczej słuchacze. Na razie działała tylko snajperska czwórka ale z ich suchych meldunków dało się wiele wyczytać. Dodawały otuchy ale czy wystarczą?

- Sokół 1, spichlerz zdjęty. - zameldował policyjny komandos zajmujący północno - zachodni punkt. Miał najlepszy widok na dach spichlerza na jakim był jeden z obserwatorów Świniaka. Widział, że ma sztucer z optyką i pewnie wgląd na całe kilometry dookoła farmy. Karabin posłał wyciszony pocisk pod ostrym kątem w górę. I trafił. Widział jak figurka na dachy spichlerza upada i znika z widoku.

- Sokół 2, brama zdjęta. - drugi z policyjnych strzelców wyborowych prawie wszedł mu w słowo. On miał za zadanie wyeliminować strażnika przy bramie. I zrobił to równie skutecznie jak kolega.

- Sokół 3, biegacz z podwórka trafiony… Drugi mi zwiewa do stodoły… - Cichy dołączył do nagłego ostrzału kolegów. Widział jak jakichś dwóch typków wybiegło z czerwonego budynku. Kierowali się w stronę stodoły. Ruchomy cel. A wyciszone pociski nie były do tego zbyt dobre. Ale były wyciszone. Pocisk trafił biegacza gdzieś w tors powalając go w pół kroku. Żył jeszcze i nie zabił go na miejscu ale przerwał bieg powalając na miejscu. Cichy przeładował repetera i strzelił w tego drugiego prawie bez celowania. Ten drugi musiał się chyba zdziwić czemu kolega nagle się przewrócił. I dopiero jak zobaczył krwawą plamę na jego piersi chyba zorientował się co się stało. Bo schylił się i ruszył biegiem w kierunku stodoły. Wtedy świsnął mu nad uchem drugi pocisk bolta ale spudłował. Zaś nim ten przeładował ponownie tamten zniknął mu za narożnikiem stodoły.

- Zwiał za stodołę. Dwójka sprawdź czy go złapiesz. Poprawiam pierwszemu… Poprawiony… - Cichy widząc, że już nie złapie tego biegacza wrócił do tego co leżał i gramolił się na ziemi jakiego trafił przed chwilą. Prawie nieruchomy cel. Drugie trafienie zastopowało go na zawsze.

- Tu Sokół 4. Zdjęłam grubasa na piętrze żółtego budynku. I jakiegoś leszcza. - w eter popłynął meldunek jedynej kobiety wśród zespołu Sokołów.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:15
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; wnętrze farmy
Warunki: chlewnia; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Stanley i Ramsey



- Stan! Stan! - wewnątrz stodoły dało się słyszeć okrzyk któregoś z tubylców. Jakby tutaj biegł. I darł się jakby coś się stało. Ramsey stał z podniesionymi do góry dłońmi. Nawet je podniósł posłusznie prawie zakładając na kark czy potylicę. Bo wtedy miał pluskwę przy nadgarstku bliżej ucha. Poczuł jej drgania i stłumiony głos Mayer. Ale nie bardzo usłyszał co mówiła. Że zobaczyli? I coś o sygnale. Czyżby się udało wezwać wsparcie? Jak tak to wystarczyło grać na czas i nie dać powodu aby te gnojki go tu teraz na miejscu rozwaliły. Niestety trzaski pluskwy zwróciły uwagę obu gospodarzy bo posłali mu jeszcze bardziej podejrzliwe spojrzenia niż do tej pory. Ten co chyba był bystrzejszy czy bardziej wygadany ruszył w jego stronę już unosząc pistolet z pionu do poziomu. Ale właśnie ten ktoś z zewnątrz zaczął się drzeć.

- Pilnuj go. - Stan rzucił do kumpla a sam cofnął się do drzwi we wrotach stodoły aby sprawdzić co takiego się stało. Kumpel stanął i wycelował swoją pukawkę w Barneya. Zaś Stan wyjrzał na zewnątrz. Słyszał jak ktoś biegnie pewnie z domu strażników. Czyżby przeczucie go nie myliło i coś się stało z Siergiejem i Dartem? Zdziwił się dlaczego te biegnące kroki ucichły. Dlaczego? Wahał się czy wyjść z progu i ruszyć do narożnika aby sprawdzić co się dzieje ale trochę nie chciał spuszczać z oka tego łysola w jasno brązowej kurtce.

- O kurwa! O kurwa, o kurwa! Strzelają! - niespodziewanie usłyszał spanikowany okrzyk kolegi. A zaraz i zobaczył jego samego jak bez tchu wybiegł zza narożnika stodoły i oparł się o niego plecami.

- Co ty pierdolisz? Kto strzela? Gdzie? - zapytał zirytowanym tonem Stanley. Przecież nie słyszał żadnych strzałów. To co takiego tak przestraszyło kolegę?

- Jak nie! Sam zobacz! Załatwili Chudego! - warknął przestraszony kumpel wskazując gestem na kierunek z jakiego właśnie przybiegł czyli od domu strażników.

- Pilnuj go. - Stanley zorientował się, że nie załatwi tego tak szybko jakby chciał więc rzucił do kumpla pilnującego kowboja. Sam podbiegł do zdyszanego i wyjrzał za róg. Od razu dojrzał Martina. Leżał na ziemi jakby nie zdążył dobiec do chlewni tylko się przewrócił. Ale jęczał i nie wstawał. ~ Co mu jest? ~ zdążył pomyśleć Stan gdy w tym momencie usłyszał jakiś cichy świst, odgłos głuchego uderzenia a Martina jakby ktoś kopnął w żebra. I trysnęło z niego krwawą strugą. Uniósł się na chwilę i znieruchomiał.

- O kurwa! Strzelają do nas! - wrzasnął Stanley szybko chowając się za narożnik. Musieli strzelać z wyciszonej broni dlatego słabo było słychać. Łatwo było przegapić. Ale kto?!

- Mówiłem ci! - wykrzyczał mu z pretensją ten któremu fartem udało się dobiec do tego samego narożnika.

- Co się dzieje? Kto strzela? - ten co miał pilnować wścibskiego Barney’a cofał się z powrotem do wyjścia słysząc podejrzane krzyki kolegów. Ktoś strzela? Jakoś nic nie słyszał. Więc wychylił się przez drzwi widząc ich obu jak stoją przy wewnętrznym narożniku. Na to czekał detektyw w przebraniu. Może nie dokładnie na to ale potrafił wykorzystać sytuację. Widząc, że ten co trzyma go pod lufą jest zaabsorbowany czym innym, pewnie tym co zaczynał działać Tim i inni, sięgnął po swojego Siga. Ten w drzwiach coś dostrzegł ruch kątem oka albo usłyszał metaliczne szczeknięcie odbezpieczanej broni bo odwrócił się ponownie do tego w środku. Sam już miał spluwę w łapie więc zaczęli strzelać prawie w tym samym momencie.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:15
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; wnętrze farmy
Warunki: przed willą Świniaka; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Dina, Sokoły i SFPAT



Jak usłyszała strzały wiedziała, że sprawa się sypła. Zwłaszcza, że to było gdzieś tam od strony stodoły czy co to tam było. Tam gdzie poszedł Ramsey. Nie odpowiedział jej na wezwanie ani się nie pojawił. Miała nadzieję, że to on strzela. Chyba te dekle by nie strzelali do siebie nawzajem? Spojrzała tam i dojrzała, że wybiegło dwóch z nich z czerwonego domu. Chyba ci co wcześniej grali w karty. Z czego jeden jakby potknął się i upadł. Coś tam się jeszcze ruszał ale po chwili jakby podskoczył na ziemi i zamarł. Przypadek? Czy to któryś ze snajperów? Mieli strzelać wyciszoną amunicją i z tłumikami. Zdecydowała, że trzeba to sprawdzić. Wskoczyła do wozu Delgado i go odpaliła. Ten ruch czy dźwięk wywołał jednak reakcję obrońców. Ze dwóch widziała jak podbiegają do okien żółtego domu a jeden na ganek. Czy się kapnął po jej minie czy co innego ale jak się skrzyżowali spojrzeniami tamten po prostu uniósł shotgun.

- Ty zdradliwa szmato! - wydarł się do niej i pociągnął za spust. Śrut gruchnął o blachę drzwi i rozwalił obie boczne szyby zasypując ją szklanymi kryształkami. Zdążyła tylko rzucić się na miejsce pasażera aby spróbować zejść z linii strzału. Krzyknęła ze strachu i jak coś ją ukłuło boleśnie ale nawet nie miała czasu sprawdzić jak bardzo jest to poważne. Słysząc złowróżbne szczeknięcie przeładowywanej łódki po prostu uniosła zdobyczną Berettę i otworzyła ogień. Wątpiła aby trafiła z tak niewygodnej pozycji i strzelając prawie na oślep ale chciała go odstraszyć. Pomogło na tyle, że tamten uchylił się chociaż trochę co dało jej czas aby otworzyć drzwi od pasażera i wypełznąć na drugą stronę.

- Wyłaź! Chodź tu, schowaj się! Głowa nisko! - krzyknęła bo Lisa wciąż siedziała na tylnym siedzeniu gdy ten sukinsyn otworzył do nich ogień. Tylko zakryła głowę dłońmi i skuliła się ale to była słaba osłona przed latającym ołowiem.

- Szmata! Zajebię cię! - wrzasnął rozjuszony napastnik i znów pociągnął za spust. Tym razem śrut rozrył maskę i przednią szybę osobówki Delgado.

- Rzuć broń! Policja! - Mayer kitrała się za bokiem wozu bojąc się nie wychylić na tyle aby dać się trafić. Sama nie była pewna po co to krzyknęła. Chyba dla zasady. I z nawyku. Przygwoździli ich ogniem. Lisa płacząc i skamlając wyczołgała się po jej stronie i padła na ziemię. Dobrze! Przynajmniej nie będzie się wychylać. Ten z shotgunem zaczął obchodzić front wozu zaś ci z willi zaczęli ją ostrzeliwać z piętra i parteru praktycznie ją unieruchamiając. Jak ten pierwszy wyjdzie zza maski to będzie miał ją jak na widelcu! Wychyliła się tylko trochę aby oddać trzy szybkie strzały znów prawie na ślepo. Tamten się schylił odruchowo a potem upadł. Przez podwórze przeszedł dźwięk mocnego, karabinowego wystrzału. Snajperzy!

- Shotgun trafiony. - zameldował Sokół 2. Potrzebował chwili na wymianę magazynka z cichego na zwykłą amunicję. Ta była ponad dwukrotnie szybsza więc była odpowiedniejsza do strzelania do odległych, ruchomych celów. A jak już i tak na samej farmie zaczęła się strzelanina to już nie było się co szczypać. Widział w celowniku jak ten co chciał obejść Mayer od maski pada po jego trafieniu. Ale jednocześnie zniknął mu z widoku za osobówką Delgado.

- Piętrowy pudło. Ale skitrał się. - zameldował Sokół 1 który też potrzebował momentu zwłoki na wymianę magazynka. Ale dojrzał, że ich kalendarzowa koleżanka z drogówki ma kłopoty. Wybrał za cel typka z karabinem na piętrze. Widział go przez boczne okno. Posłał mu szybki pocisk ale niestety ten trafił gdzieś we framugę okna. Nawet karabiniera opryskało odłamkami bo widział jak odwrócił twarz i spóźnionym odruchem próbował zasłonić się ręką. Ale zanim policyjny strzelec wyborowy przeryglował swoją broń to tamten na piętrze zdążył mu zniknąć z oczu.

Kuląca się za samochodem Dina odwróciła głowę do tyłu. W kierunku bramy. Słyszała ten zbliżający się ryk rozpędzonego pojazdu ale teraz był już naprawdę blisko. Odsiecz snajperów chociaż chwilowo odebrała tym w willi chęć do odgryzania się ołowiem ale atak mogli wznowić w każdej chwili i z każdej strony. Jak nie ci to ich koledzy. Ale właśnie widziała jak rozpędzona, granatowa furgonetka rozwala nie bronioną bramę i wbija się w chmurze blaszanych odłamków i chmurze kurzu na podwórko.

- Nareszcie! - Mayer nie zdołała się powstrzymać aby się nie uśmiechnąć i nie wykrzyczeć swojej nadziei i radości. Uratowana! Przetrwała te obieca 2-3 minuty i teraz komandosi przejmą pałeczkę tej akcji!

- Weźcie dla niej krótkofalę i ruchy, ruchy, ruchy! - Tim słyszał jak Sokół 1 i 2 meldowali, że Mayer znalazła się pod gwałtownym ostrzałem z żółtego budynku a jak przebili się przez bramę to nawet ją zobaczył kucającą za wozem Delgado. Chyba było nie tak najgorzej bo pomachała im i uniosła kciuk w górę. On sam wyskoczył ledwo pojazd przestał hamować. Wyskoczył na podwórze i z miejsca zasłonił się tarczą balistyczną. Były świetne! Chroniły większość korpusu i głowę a wizjer na ich górze pozwalał obserwować teren przed sobą więc głowę też można było zasłonić. Nawet Thunderbolts takich nie mieli! Co prawda były całkiem ciężkie więc nie nadawały się do długiego używania a i zajmowały jedno ramię dlatego tarczownik mógł mieć tylko pistolet. Ale to wystarczało w zupełności. Z 2-ką ustawili się na szpicy a pozostała szóstka sunęła za nimi jak najeżony lufami wąż. Szybkim, strzeleckim marszem dotarli do Mayer i leżącej na ziemi dziewczyny.

- I jak? - zapytał Tim kucającej policjantki w dżinsowej kurtce i z gnatem w dłoniach. Kątem oka widział, że chyba jest cała. Chociaż przy karku i na szyi dostrzegł krwawe rozbryzgi. To jej krew?

- W porządku! Jestem cała! Ramsey poszedł do stodoły i stamtąd przed chwilą ktoś strzelał! - Mayer szybko zdała raport pokazując pistoletem kierunek największego na farmie budynku.

- Świniak? - zapytał szybko porucznik antyterrorystów kątem oka widząc jak jeden z kolegów podaje jej jedną z zapasowych krótkofalówek. Sam obserwował front żółtego budynku wiedząc, że pozostali obserwują jego flanki i plecy.

- Dzięki. Był tutaj na górze, w gabinecie. Taki grubas. Ale to było zaraz jak przyjechaliśmy, nie wiem gdzie teraz jest. Aha, Lisa mówi, że są inne dziewczyny ale w chlewni. Oni chyba na tą stodołę mówią chlewnia. - Dina mówiła głównie do oficera policyjnych komandosów i czuła niebywałą ulgę, że teraz chłopaki już się wszystkim zajmą.

- Sprawdzimy to. Dobra, zabieraj ją i jedźcie do kościoła. My się tu wszystkim zajmiemy. Aha, Thunderbolts tu jadą. Skieruj ich od razu tutaj. - porucznik skinął głową w hełmie wydając jej kolejne polecenia. Sam zaś skinął na swoich ludzi i umundurowany na czarno dwuszereg ominął zaparkowany i postrzelany wóz Delgado ruszając do środka willi Świniaka. Dina zaś prawie się roześmiała ze szczęścia. To jeszcze bolci tu jadą?! Cudownie! Razem na pewno dadzą radę tym szmaciarzom! Poczekała aż Tim ze swoim zespołem wjedzie do środka budynku po czym wstała i złapała Lisę za rękę zmuszając ją aby ta się podniosła.

- Wstawaj Lisa! Zjeżdżamy stąd! - krzyknęła prawie wesoło a blondynka dała się podnieści wsadzić na miejsce pasażera. Policjantka zaś obiegła wóz wracając za kierownicę. Jeszcze musiała tylko pistoletem wybić popękaną od śrutu szybę. Wzdrygnęła się gdy z wnętrza willi doszły ją strzały ale nie czekała dłużej. Uruchomiła furę i z werwą wykręciła w stronę rozwalonej bramy. Modliła się tylko aby Ramsey tak jak i ona doczekał odsieczy chłopaków ale w tej chwili nie mogła mu pomóc. Zwłaszcza, że jeszcze w łazience czerwonego domu jak tylko zobaczyła tą blondynkę postanowiła zrobić co się da aby uratować chociaż ją jedną.

- Trzymaj się Ramsey, nie daj się zabić. - mruczała śmigając postrzelaną osobówką przez rozwaloną bramę. Wyjechała na szutrową drogę prowadzącą do lub z farmy wyrywając się wreszcie z tej matni na wolność.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:25
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; wnętrze farmy
Warunki: chlewnia; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



SFPAT



- Okno na piętrze! Po lewej! Czerwony po lewej! - Tim idący z Bobem na czele usłyszeli ostrzegawczy głos któregoś z chłopaków za sobą. Dopiero co o jego tarczę gruchnęły strzały ale nie zdążył dostrzec skąd do niego strzelano. Pewnie gdzieś od przodu. Jednak koledzy widać to dostrzegli. Tak nakierowany przez nich dojrzał w jednym z okien na piętrze wrogiego strzelca. Bez wahania skierował na niego lufę pistoletu i oddał szybkie strzały. Podobnie koledzy stojący za nim. To było proste! Jak na ćwiczeniach! Pierwszy raz dowodził w tym składzie ale mimo wszystko wcześniej trochę się tego obawiał. Niby wiedział, że są zgrani, wyszkoleni, mieli certyfikat Thunderbolts i ćwiczyli razem z nimi. Jednak co akcja to akcja. Akcja weryfikuje wszystko. I wszystkich. Akcja to nie ćwiczenia. A ta akcja już od wczoraj zapowiadała się na trudniejszą niż ta z zeszłego tygodnia co bolci odbijali tamte porwane zakładniczki.

Tym razem obiekt był większy, więcej było bandziorów no a z zakładnikami nie wiadomo. Ale szło nieźle. Snajperzy robili świetną robotę. Na farmie zasiali snajperski terror. PRaktycznie sparaliżowali ruchy przeciwnika przy oknach, drzwiach i na otwartym terenie. No i zlikwidowali wcześniej ich czujki i strażników. W efekcie drużyna policyjnych komandosów mogła prawie bez przeszkód czyścić budynek po budynków. Jak na ćwiczeniach. A te dupki co tu urzędowały może mogły się stawiać okoniem w barach albo napadać pojedyncze, zaskoczone kobiety. Ale z przygotowanymi do walki komandosami nie mieli właściwie żadnych szans. Nawet jak któryś próbował ich atakować to się kończyło właśnie jak i teraz. Siła ognia, przewaga liczebna i techniczna była po stronie antyterrorystów. Tamci nie mieli kamizelek kuloodpornych, tarcz balistycznych i broni automatycznej. Ani przeszkolenia w CQC. Żołnierze SFPAT praktycznie w każdym wypadku atakowali ich po dwie, trzy, cztery lufy, szybkim, precyzyjnym ogniem zalewając ich szturmowym ołowiem w takim stężeniu, że każdy kto stawiał opór padał trafiony albo zwiewał do kolejnej kryjówki. Albo podnosił łapy do góry i się poddawał. Tych skuwali trytytkami i zostawiali. Potem się ich zbierze do kupy. Tak zbliżali się do stodoły. Tim obserwował mijane ciała, te na zewnątrz prawie zawsze leżały nieruchomo w dużych kałużach krwi. Zgadywał, że to robota strzelców wyborowych. Ale ci nie mogli za bardzo sięgnąć tych wewnątrz budynków, zwłaszcza jak byli z dala od okien. Wśród ciał szukał czy nie było takiego w brązowej kurtce z miękkiej skóry. Ale na razie nie. Co dawało nadzieję, że Ramsey wciąż jest gdzieś przed nimi. Żywy lub martwy. A właśnie zbliżali się do stodoły. Mayer mówiła, że ostatnio widziała go jak szedł właśnie tutaj.

- Drzwi. - zakomenderował chłopakom dając znać, że będą tam wchodzić. Drzwi były podziurawione kulami. Z broni krótkiej. Od wewnątrz. Ale dały się otworzyć. Pierwszy wszedł Tim i odwrócił się ku leżącemu nieco z boku ciału. Facet był ciężko ranny. Leżał na plecach i trzymał się za trafiony brzuch ale miał i kilka innych trafień. Widząc, że nie stwarza zagrożenia zrobił kilka kroków do przodu i zatrzymał się. Bob stanął przy nim i obaj omiatali lufami i wzrokiem wnętrze stodoły. Z zewnątrz wyglądała na dłuższą ale tutaj była jakaś drewniana przybudówka jaka zasłaniała widok na resztę. Chłopaki szybko skuli tego postrzelanego ściskając mu nadgarstki trytytką. Chwilę potem oddział był już w komplecie.

- Drzwi. - Timowi ta przerwa wystarczyła aby dostrzec w tej wewnętrznej ścianie kolejne drzwi. Ponieważ ten przedsionek nie miał dla nich żadnych niespodzianek ruszyli w ich stronę.

- Może Ramsey go załatwił. Wyglądało na broń krótką. A jego coś tu nie ma. - odparł jeden z kolegów jacy skuwali tego ciężko rannego mężczyznę. Wnioski wydawały się prawidłowe. Komandosi dopiero tu weszli więc go nie mogli załatwić a jakby go dorwał któryś ze snajperów to miałby jedną dziurę ale o wiele większą.

- Może. Cicho. Idziemy dalej. - Tim skinął głową, miał podobne wrażenie. I nadzieję, że ten łysy krawężnik jednak nie dał się zabić. Ale nie zmieniało to sytuacji. Musieli sprawdzić stodołę do końca.

- Krew na ziemi. - rzucił któryś z chłopaków. Jak ich dowódca spojrzał na ziemię to dostrzegł, że ma rację. Teraz też widział te krwawe rozbryzgi na klepisku. Skinął głową, że to widziała ale doszli już do tych drugich drzwi. Zatrzymali się. Bob i Tim ustawili się przy nich gotowi przyjąć na swoje tarcze ewentualny ostrzał. Zaś kolega stojący przy ścianie sięgnął ręką po klamkę. Okazała się otwarta więc pchnął drzwi a zaraz potem para tarczowników je sforsowała. Za nimi reszta drużyny gotowa do oddania strzału.

To co tam zastali przypominało jakiś cyrk, teatr albo arenę. Dużo miejsca i rzedy ławek ustawionych aby lepiej to oglądać. Ale w tej chwili puste. Szli w ciszy mijając je u muszkami oraz kolimatorami omiatając teren od klepiska po sufit. Tam gdzie było ciemno pomagały zamontowane przy broni latarki taktyczne.

- Czysto. - rzucił Bob widząc, że zbliżali się do kolejnej, wewnętrznej ściany. Budynek miał dość ołówkowy kształt więc był znacznie dłuższy niż szerszy. Ale za to nie miał zbyt finezyjnych kształtów więc do sprawdzania go im to odpowiadało.

- Drzwi. - rzucił Tim wskazując na kolejne drzwi w tej drewnianej grodzi wewnętrznej. Byli już w połowie? Ile mogło jeszcze zostać? Gdzie jest Ramsey? Gdzie zakładniczki? Zastanawiał się porucznik gdy przygotowywali się do sforsowania kolejnego przejścia.

- Słyszycie to? - powiedział jeden ze szturmowców. Ale słyszeli. Wszyscy to usłyszeli w prawie tym samym momencie.

- Jakiś silnik chyba. Może generator. Za tą ścianą. I kroki? - Bob pokiwał głową. Też to słyszał. Nagle jakby się włączył jakiś silnik. Przypadek? A może dopiero teraz podeszli na tyle blisko, że to usłyszeli? Ale kolejny dźwięk był bardziej zaskakujący. Tak jakby dudnienie. Ale rytmiczne. Więc kojarzyło się z krokami. I to szybko się tu zbliżającymi!

- Przygotować się! - krzyknął Tim wycelowując w wewnętrzne drewniane wrota chociaż sam nie miał pojęcia na co by mieli się przygotować. Jego zespół jednak przyjął pozycje strzeleckie aby odeprzeć szturm tego czegoś. Ale kompletnie nie spodziewali się, że to coś przebije się przez drewnianą ścianę jakby była z papieru. I co to w ogóle do cholery było!





https://i.imgur.com/CS5zf7N.jpg


- Ognia! Strzelać bez rozkazu! - Tim nie miał pojęcia co to jest. Ale od razu dostrzegł te cholernie wielkie zęby i szpony. Zaraz potem cała drużyna SFPAT otworzyła ogień w kierunku maszkarona.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:30
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; stary kościół
Warunki: HQ Policji i okolice; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Dina, Betty i Sokoły



- Nic ci nie jest gołąbeczko. Wszystko dobrze. To tylko drobiazgi od szkła i śrutu. - okularnica skorzystała z okazji, że Dina wróciła do starego kościoła. Zdyszana i pobrudzona, trochę rozstrzęsiona. Ale z werwą sugerującą, że chyba nic jej nie jest. Jednak wprawne oko paramedyczki od razu dostrzegło krwawe ślady na jej dłoniach i boku głowy. Gdy policjantka w pośpiechu ściągała z siebie dżinsową kurtkę i zakładała kamizelkę z napisem “POLICE” mówiła szybko jak karabin maszynowy.

- Ramsey tam został! Muszę po niego wrócić! I wyrwałam ją! To Lisa! Była u nich w niewoli! - sapała Mayer gorączkowo się przebierając. Nie miała czasu ubierać się w kompletny mundur więc uznała, że sama kevlarowa kamizelka wystarczy. Chroniła przed większością śrutu i broni krótkiej, zwłaszcza z większej odległości. A spora część tych patafianów z farmy właśnie miała coś takiego. Co prawda niektórzy mieli też sztucery a już przed nimi taki kevlar raczej nie chronił jednak na to nie miała już ekwipunku.

- Zaraz się nią zajmę. - Betty widząc, że w gruncie rzeczy nic jej nie jest obiecała sobie później jej wyjąć te szklane i ołowiowe drobiny z szyi i głowy. Nie oberwała bezpośrednio, tylko jakimiś szrapnelami to nie zagrażało to jej zdrowiu i życiu. Więc na razie pomogła jej zapiąć tą kamizelkę.

- Dzięki Betty! Tim mówił, że Thunderbolts tu jadą! - powiedziała policjantka poprawiając jeszcze ostatnie napy. Śpieszyła się bo w tej krótkofalówce jaką dostała od komandosów słyszała gwałtowną strzelaninę. Strzelali się tam na całego. Słyszała też krzyki i to krzyki bólu i strachu. Niepokojąco przypominające wrzaski agonii. Co tam się działo?! Gdzie ci cholerni Thunderbolts!? Nagle i policjantka i sanitariuszka zamarły gdy radio przemówiło krótkim, napiętym komunikatem jaka żadna z nich nie miała nadziei usłyszeć.

- Officer down! Powtarzam officer down! Mamy straty! Wiele trafień, żadnego efektu! - postawione na kościelnej ławce radio przemówiło napiętym głosem Tima. W starym kościele przez ułamek sekundy wszystkie obecne postacie zamarły jak sparaliżowane. Jakby owiał je jakiś lodowaty wiatr zamrażający wszelki ruch i życie.

- O matko! - krzyknęła Mayer wpatrując się w osłupieniu w radio. - Muszę tam wracać! - zamrugała oczami, rzuciła się na krótkofalówkę i pobiegła w stronę wyjścia.

- Czerwony 1, tu Sokół 3. Podaj swoją lokalizację. - w eterze pierwszy ze stuporu wyzwolił się Cichy. Zdawał sobie sprawę, że drużyna policyjnych antyterrorystów weszła do murowanej stodoły. Ale on sam widział tylko dwie z jej czterech ścian i jedną część z pochyłego dachu. Jednak nie samych szturmowców ani ich przeciwnika. A bez tego nie mógł udzielić im wsparcia.

- Stodoła! Jesteśmy w stodole! Kurwa to nas zarzyna! Mam dwóch zabitych, może trzech! Ewakuujemy się! - w eterze głos policyjnego porucznika drżał jakby biegł lub walczył. Gdzieś tam słychać było krótkie triplety automatów. Gęsto strzelali.

- Zjeżdżajcie stamtąd. Wydostańcie się na zewnątrz. Na zewnątrz damy wam wsparcie. - Cichy przemówił w imieniu całej czwórki snajperów. Ani on ani oni nie mieli pojęcia co tam się dzieje. A te “to nas zarzyna” brzmiało dramatycznie. Zwłaszcza jak w parę chwil zdołało zabić dwóch czy trzech komandosów. Co tam się kurwa działo?! Snajper Thunderbolts szybko zapytał pozostałą trójkę strzelców ale ci nie mieli żadnego kontaktu. Póki tamci byli wewnątrz stodoły mogli tylko bezsilnie słuchać ich krzyków, strzałów i przekleństw w eterze.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:30
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; wnętrze farmy
Warunki: chlewnia; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Ramsey i SFPAT



- Ramsey?! Ramsey co to kurwa jest?! Co tu się kurwa dzieje!? - zdyszany policjant w czarnym uniformie komandosa krzyknął do polijanta ubranego w dżinsowej koszuli. Pozbył się swojej jasno brązowej skórzanej kurtki aby swobodniej zrobić sobie opatrunek na ramieniu gdzie go postrzelił jeden z tych chujków przy wejściu. Stanley i ten drugi zrezygnowali i zwiali. Biegli do samochodów. Ten drugi nie dobiegł nim go nie dosięgli snajperzy. Stanleya kula dosięgła gdy już siedział za kierownicą. Przednia szyba poszła w drobny mak a od środka eksplodował worek z czerwoną farbą. Dla .338 Lapua Magnum szyba samochodu i ludzka głowa nie stanowiła żadnej, realnej przeszkody. A dla takiego świetnego strzelca jak Karen ten krótki moment gdy cel był nieruchomy wystarczył aby go wziąć na celownik i pociągnąć za spust.

- Nie wiem! To coś wyleciało stamtąd i poleciało tam! Wielkie! To chyba jakaś maszyna! - Ramsey był nie mniej zdenerwowany niż komandosi. Jak się pozbył tamtych przy drzwiach chciał sprawdzić kto czy co tu jest. Dotarł aż tutaj gdy właśnie wyleciało to coś. Gdy usłyszał strzały i odgłosy walki po lewej już domyślił się dlaczego to coś wyleciało. Ale mając tylko klamkę nie bardzo wiedział co mógłby zdziałać przeciw takiemu monstrum. Ruszył więc w stronę skąd to coś wyleciało. Ale właśnie dostrzegł uciekających komandosów. Więc postanowił dać im znać o sobie.

- Pierwszy raz widziałem coś takiego! Co to w ogóle jest?! Strzelaliśmy do tego i nic! Żadnego efektu! - krzyczał zdyszany porucznik. Ustawił się jednak tak aby znów móc otworzyć ogień do tego czegoś gdyby zaczęło ich ścigać. Z siódemki ludzi z jakimi tu wszedł zostało mu czterech. Dwóch na pewno zginęło rozerwani przez to coś, trzeci nie był pewny co się z nim stało. Ale słyszał te metaliczne dudnienie łap i wizg szponów tego czegoś.

- Schowajcie się! - Ramsey złapał go za ramię i pociągnął w dół samemu się chowając za jakiś kojec. Pozostali komandosi zrobili to samo. Słyszeli tylko swoje własne oddechy i szum krwi w skroniach. Porucznik gestem dał znać aby wyciszyć radio. Bo wrócił ten straszny dźwięk. Metaliczne dudnienie kroków wielkiego cielska maszkary. Zbliżała się. To coś wracało tutaj. A nie byli pewni czy może jakoś ich znaleźć. Więc milczeli ściskając w spoconych dłoniach swoją broń. Jaka na razie nie okazała się zbyt skuteczna. Cholera! Mieli załadowane głównie ekspandujące pociski, w sam raz na miękkie, odkryte cele z jakimi ścierali się dotąd. Sprawdzały się świetnie! Triplet czy dwa obezwładniał delikwenta natychmiast! Ale też był odwrotnie proporcjonalny do twardych, opancerzonych celów. A chyba z czymś takim właśnie teraz mieli tu do czynienia.

- Chyba nas nie zauważył. - szepnął Bob wychylając nieco głowę zza zasłony. Widział plecy tego czegoś. Wróciło przez wyrwę w ścianie do miejsca skąd wybiegło. Pozostali też ostrożnie się wychylili.

- Chyba nie. Spadamy stąd. Musimy sprawdzić co z naszymi. Niech Thunderbolt się tym zajmą. - zdecydował porucznik wskazując na przeciwny kierunek. Tu gdzie przed chwilą starli się z tą śmiercionośną maszyną. Chciał się upewnić czy jego koledzy naprawdę nie żyją czy jest jeszcze jakaś nadzieja dla nich. A boltom mogli pomóc w rozprawieniu się z tym czymś ale najpierw musieli wrócić do furgonetki i wymienić ammo na przeciwpancerne. Albo po prostu wziąć karabinowe szturmówki. Albo wywabić to kurestwo na zewnątrz gdzie snajperzy rozstrzelają je z bezpiecznej odległości. Pozostali skinęli głowami i ostrożnie powstali ale niespodziewanie za swoimi plecami usłyszeli krzyk kobiecego przerażenia. Cała szóstka zamarła i odwróciła się gwałtownie w stronę gdzie zniknął mechaniczny potwór.

- Zakładniczki! Ten skurwiel je zarzyna! - krzyknął Ramsey domyślając się co się dzieje za ścianą. Wrzaski bólu i przerażenia kobiet wrzynał się w mózg mężczyzny nie dając o sobie zapomnieć. Spojrzeli po sobie w niemej naradzie. Właśnie okazało się, że swoją bronią niewiele mogą zdziałać przeciwko maszkaronowi. Ale mimo to nie zawahali się ani chwili.

- Idziemy! Jazda! Ramsey my bierzemy gogusia! Ty wyciągnij stąd laski! - Tim krzyknął na pozostałych i wszyscy zgodnie ruszyli biegiem w stronę wyrwy.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:30
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; stary kościół
Warunki: HQ Policji i okolice; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Dina i Thunderbolts



Wsiadła do pierwszego radiowozu jaki stał przy wejściu. Do gliniarzy stojących obok wydarła się o kluczyki i jeden z nich jej rzucił. Odruchowo spojrzała w górę i nieco ją uspokoił zaczepiony tam shotgun Remingtona. Ruszyła z impetem objeżdżając kościół i prując starą asfaltówką w kierunku farmy.

- Co ty właściwie robisz dziewczyno? Wydaje ci się, że kim jesteś? - parsknęła cicho sama do siebie gdy na moment wszystko się uspokoiło i miała czas na jakieś przemyślenia. Mętnie zdawało jej się, że robi coś głupiego. Ale nie potrafiła wyrzucić z pamięci tych agonalnych krzyków antyterrorystów jacy zostali na farmie i grobowej ciszy jaka zapanowała potem. Co tam się stało?! Wywoływali ich wszyscy od komendanta, przez Sokołów i ona sama też. Nawet bolci próbowali. Musieli być już tak blisko, że mieli bezpośrednią łączność.

- Oho! O wilku mowa! No nareszcie! - ruch po prawej przykuł jej uwagę. I w kończącym się świetle dnia z ulgą dostrzegła kolumnę rozpędzonych, opancerzonych wozów. Z logo błyskawicy widocznym na masce pierwszego z nich. Thunderbolts! Nareszcie! Złapała za radio.

- Thunderbolts tu Mayer! Jedźcie za mną! - krzyknęła włączając syrenę aby zwrócić na siebie ich uwagę. Na wypadek gdyby nie zauważyli rozpędzonego radiowozu jaki pruł ku widocznym kilka kilometrów dalej zabudowaniom farmy.

- Jak wiesz gdzie jest ta stodoła to prowadź. - Krótki odpowiedział od razu. Nie miał pojęcia co tam się działo na farmie. Przez większość trasy jak tu jechali wydawało się, że sytuacja jest pod kontrolą. Tak to brzmiało po meldunkach w eterze. Szło gładko jakby ludzie Tima za bardzo się nawet nie spocili. Aż nagle w parę chwil wybuchła strzelanina jaka chyba przerodziła się w jatkę. Tim zalemdował o zabitych oficerach i stratach ale bez szczegółów. A zaraz potem łączność się urwała. Ale już dojeżdżali do kościoła a po prawej widać było już zarys feralnej farmy.

- Wiem gdzie! Jedźcie za mną! Tam jest Tim i Ramsey! - policjantka krzyknęła w radio po czym skupiła się na prowadzeniu. Widziała w tylnym lusterku, że kolumna rozpędzonych półciężarówek nawet nie zwolniła przy kościele tylko lecieli za nią na pełnej prędkości. W te dwie, trzy minuty pokonali całą trasę, wjechali przez rozwaloną bramę, mineli nieruchomą furgonetkę SFPAT jaka wciąż stała tak samo jak niedawno Dina zostawiała ją za kufrem odjeżdżąjącej osobówki. Tylko teraz nie było widać żadnych jej właścicieli. Radiowóz zaparkował z piskiem hamulców przy najdłuższym budynku farmy. A w tylnym lusterku widziała jak przez bramę właśnie przejeżdża pierwszy wóz wojskowych komandosów.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:35
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; wnętrze farmy
Warunki: chlewnia; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Ramsey, SFPAT i Thunderbolts



- Dalej, chłopie… No dalej… - trudno było powiedzieć czy łysy facet w dżinsowej koszuli mówi bardziej do siebie czy do tego drugiego. Tego drugiego targał za uchwyty w kamizelce. Cofał się tyłem i wlókł tamtego. Sporo ważył taki komandos w pełnym rynsztunku. Kawał chłopa. I jeszcze ten cały pancerz i resztę złomu jaki miał na sobie. Ale Ramsey się nie poddawał. Wlókł porucznika. Nawet jak na jego oko to ten miał słabe szansę aby się z tego wylizać. Ale nie umiał odpuścić. Chciał uratować chociaż jego. Tylko jego jednego udało mu się złapać i wywlec z tej jatki na zewnątrz. Nie zwracał uwagi na krwawy ślad jaki po sobie na klepisku zostawiał dowódca antyterrorystów. Teraz go wlókł i starał się nie widzieć tej metalowej paszczy najeżonej metalowymi kłami. Monstum już złapało jego trop więc pewnie wykończyło pozostałych. Gruchnęło z impetem na ścianę. Na szczęście tu było zbyt wąsko aby to coś tu wlazło. Nie było to wielkie pocieszenie. Bo detektyw widział jak po kilka, desek regularnie puszcza po każdym uderzeniu potwora. Jeszcze parę chwil i będzie tutaj.

- Koniec trasy. - westchnął z ulgą puszczając gliniarza. Oparł jego plecy o ścianę. Spojrzał w bok na dwie kulące się z płaczu i strachu kobiety. Tu też mu nie poszło. Tylko do nich dwóch udało mu się dotrzeć, złapać i wyciągnąć tutaj zanim ten monstrualny rzeźnik zrobił swoje. Potem podniósł głowę do góry. Tam był ratunek. Okienko. Takie małe jak to w stodołach i innych takich bywało. I dość wysoko. Nie dałby rady tam się wspiąć ani podskoczyć. Musiałby mieć drabinę albo stół i coś jeszcze aby postawić na ten stół. Ślepy zaułek. Koniec trasy.

- K-Krótki? - wybełkotał dogorywający porucznik. Uderzenie albo co odblokowało radio. Zdał sobie sprawę, że rozpoznaje ten głos jaki tam słyszy. Słabł. Wiedział, że jest z nim źle. Oby to nie były jakieś agonalne haluny. W końcu słyszał głosy…

- Tim?! Tim jesteś tam?! Tak, to ja, Krótki! - szef wojskowego plutonu specjalnego odżył gdy niespodziewanie znów usłyszał głos przyjaciela. Chociaż ciarki go przeszły gdy usłyszał ten ochrypły szept. Jakby porucznik balansował na granicy utraty przytomności.

- Przeciwpancerne… Bierzcie przeciwpancerne… To maszyna… - wychrypiał policjant widząc jak kolejne deski pękły pod naporem metalowej bestii. Ramsey nie znalazł stołka ani nic. Tylko pieniek z wbitą siekierą. To była porządna, sikera jak z tych przeciwpożarowych. W Sigu i tak skończyło mu się ammo więc niewiele myśląc podszedł do tego pieńka i wyrwał siekierę. Lepsze to niż gołe pięści.

- Jasne Tim, bierzemy przeciwpancerne. Czerwony 00 do wszystkich jednostek! Przeciwnik to maszyna! Bierzcie przeciwpancerne i sprzet na roboty! - Steve rzucił w eter aby obsady pozostałych wozów też go mogły usłyszeć. Maszyna?! Cholera co tu robi jakaś cholerna maszyna!? W ogóle się tego nie spodziewał. Przecież to miały być jakieś cholerne rendneki co porywają młode kobiety na sex-niewolnice! Nic nie było o żadnych, krwiowżerczych maszynach! W rozpędzonych wozach jakie już zbliżały się do rozwalonej bramy farmy nastąpiła gwałtowna reorganizacja gdy komandosi wyrzucali zwykłe magi i zastępowali je przeciwpancernymi. Wcale nie było to takie łatwe jak się jechało setką po szutrowej drodze.

- Jaki jest twój status Tim? Co z oddziałem? Jest z wami Ramsey? - Steve szybko zapytał porucznika ponownie bojąc się, że znów może stracić z nim łączność.

- Mamy 888… Tylko ja i Ramsey… Reszty nie ma… Mamy dwie zakładniczki… To coś nas zaraz zeżre… - wychrypiał ciężko porucznik antyterrorystów. Widział dżinsowe plecy Ramseya. Jak ten stanął z tym znalezionym toporem strażackim na drodze bestii. Stał i czekał. Korytarz pękał pod naporem potwora więc to nie powinno być długie czekanie. Z drugiej słyszał zbawcze syreny policyjne jakby wóz zatrzymał się niedaleko stodoły. Ale potwór był jeszcze bliżej.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 14-11-2021 o 02:16. Powód: Edyta linku do fotki.
Pipboy79 jest offline  
Stary 14-11-2021, 02:11   #262
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Bonus 50 - Akcja Świniak cz.6

Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:35
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; wnętrze farmy
Warunki: chlewnia; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr


Ramsey, SFPAT i Thunderbolts



- Ramsey! Ramsey jesteś tam?! Już tu są Thunderbolts! Ramsey?! - detektyw drgnął gdy usłyszał z zewnątrz krzyk Mayer. Wróciła?! Tego się po niej nie spodziewał.

- Mayer?! Mayer tutaj! - odwrócił się do okienka i krzyknął do niej. Usłyszała go więc podbiegła na zewnątrz ale nie bardzo wiedziała z którego okienka on krzyczy. Więc darła się aby dał jej jakiś znak. Już widziała jak wozy Thunderbolts hamują obok jej pożyczonego radiowozu i wyskakują z nich ubrani na czarno komandosi.

- Tutaj! Pośpieszcie się to jest już blisko! - Ramsey żałował, że nie ma swojego policyjnego munduru i wyposażenia. Mógłby poświecić latarką czy co aby dać znać gdzie jest. A tak to po prostu cisnął przez okienko swojego Sauera który bez ammo i tak był bezużyteczny. A z ammo przeciwko temu bydlakowi co pruł właśnie korytarz właściwie też.

- Tutaj! Są tutaj! - Mayer darła się jak opętana machając do wojskowych komandosów i wskazując na okienko z którego wyleciał i upadł na ziemię pistolet detektywa.

- Niebiescy, weźcie otwieracz i jazda! Złoci, wchodzicie z drugiej strony! Czerwoni za mną! - Steve widząc, że ubrane na czarno sylwetki wyskoczyły z wozów szybko wydał dyspozycje. Druga drużyna miała pomóc Mayer wydostać kogo się da. Trzecia minąć ją i zacząć szturm od strony rzeki czyli niejako od tyłu farmy. A on sam poprowadził pierwszaków do tego wejścia jakim wcześniej weszli Tim i jego ludzie. Nie było czasu na finezję. Po prostu biegli. Słyszeli te mrożące krew w żyłach trzaski pękającego drewna. Dobrze, że Tim ich zdołał ostrzec, że to jakaś maszyna! Mieli czas dobrać odpowiedni sprzęt. 888. Sygnał 111 to nuda i spacerek. 999 zwykle oznaczało całkowite zniszczenie oddziału więc raczej taki oddział nie był w stanie go wysłać. A Tim nadał 888. Czyli byli o włos od unicestwienia.

- Odsuń się! Odsuń i zasłoń oczy! - krzyknął porucznik niebieskich odciągając policjantkę jaka z całego ekwipunku policyjnego miała tylko kevlarową kamizelkę. Ta dała się odciągnąć obserwując gorączkowo jak część na czarno ubranych komandosów minęła ją, część wbiegła do środka znikając jej z oczu a część podbiegła do niej. Dwóch z nich zaczęło chyba coś przyklejać do ściany pod tym okienkiem skąd dobiegały największe hałasy.

- Ej wy tam w środku! Odsuńcie się od okna! Będziemy wysadzać! Zrozumiano?! - krzyknął porucznik podnosząc głowę w stronę okienka. Głupio by było zabić czy uszkodzić kogoś kogo chciało się uratować.

- Czekaj! Odciągnę go! - Ramsey jeszcze przed chwilą był pewien, że to coś zaraz go zmasakruje tak samo jak wszystkich wcześniej. Ale te krzyki i głosy wlały nadzieję w jego serce. Przecież to byli Thunderbolts! Cały pluton! Cały cholerny pluton specjalsów w pełnym uzbrojeniu! Sam ich przecież wezwał jak gadał z tym ich snajperem co tu warował gdzieś w okolicy! No cholera nie chciał teraz ginąć jak pomoc była już tak blisko! I nie wiedział co oni chcą wysadzać ale Tim to był oparty o ścianę właśnie pod oknem. Chyba stracił przytomność bo głowa zwisała mu bezwładnie na piersi. Podbiegł do niego, złapał go za uchwyty i odciągnął w stronę zapłakanych dziewczyn jakie kuliły się w narożniku.

- Teraz! Dawaj! Wysadzaj! - krzyknął mając nadzieję, że ten na zewnątrz go usłyszy. I lepiej by się pospieszyli bo te metalowe szczęki to już były parę kroków od nich. Otulił sobą Tima i dziewczyny czekając na eksplozję.

- Fire in the hole! - krzyknął saper boltów po czym wcisnął detonator. Kierunkowy plastik uformowany mniej więcej w owal eksplodował kierunkowo. Bez trudu przeciął zwykłe pustaki z jakich była zbudowana ściana chlewni. Wybuch nawet nie był jakoś przesadnie głośny. Zrobiło się trochę dymu a do wnętrza korytarza poleciał gruz. Te mniejsze kawałki to nawet trafiły w metalowy pysk bestii. To jej jednak nie zatrzymało.

- O matko, co to jest?! - krzyknął zdumiony porucznik gdy przez wyrwę zajrzał do środka i ujrzał przerażające, metalowe monstrum odległe ledwo o parę kroków od niego.

- Wyłazić! No już, jazda! Zabierzcie je stąd! - Ramsey nie zwlekał. Ledwo eksplozja przebrzmiała a zerwał się na równe nogi i szarpnął za nadgarstki obu sparaliżowanych strachem dziewczyn. Półprzytomne poderwały się na nogi a on wypchnął jedną a potem drugą podając je w dłonie wojskowych antyterrorystów.

- Chodź tu chłopie no już! Rusz się! Rusz się do cholery! - warknął detektyw wracając te dwa kroki po nieprzytomnego porucznika. Widząc, że ma z nim kłopoty oficer niebieskich wskoczył do środka i obaj go złapali po czym podali tym na zewnątrz.

- Ty też! Wypad! - wrzasnął niebieski otwierając ogień z bliska ze swojego karabinka. W przeciwieństwie do policyjnych kolegów po fachu miał amunicję pośrednia a nie pistoletową a do tego dzięki wymianie w ostatniej chwili przeciwpancerną a nie zwykłą czy ekspandującą. Ramsey nie zamierzał się upierać. Wyskoczył przez wyrwę a zaraz za nim komandos boltów zrobił to samo.

- Granaty! Przeciwpancerne! - rozkazał do swoich ludzi. Skoro wewnątrz nie było już zakładników ani sojuszników to teraz można było użyć granatów. Dwaj koledzy stanęli przy wyrwie i wrzucili do środka jeden i drugi z okrągłych pojemników po czym odskoczyli od wyrwy. Przez chwilę słychać było szaleńcze kłapanie metalowej szczęki i pękające dechy. A potem eksplozję. I kolejną gdy wybuchły granaty.

- Tu Niebieski 01 do wszystkich! To wielkie, pancerne bydlę! Ale mamy Ramseya, Tima i dwie zakładniczki! Powtarzam wydostaliśmy całą czwórkę! - zameldował porucznik aby dać znać głównie pozostałym dwóm drużynom jakie powinny już być w środku jak wygląda sytuacja.

- Zrozumiałem Niebieski 01. Macie zabezpieczonych zakładników. My już jesteśmy blisko. Dopadniemy bydlaka. - Steve odparł mimo wszystko nieco zduszonym głosem. Przebiegli przez chyba większość stodoły. Aż zaczęli natrafić na ślady walki. I ciała. I krew. Dużo ciał i krwi. Byli komandosami, niejedno już widzieli. Ale trudno było im sobie przypomnieć miejsce takiej krwawej rzeźni. Najpierw natrafili na ciała dwóch chłopaków Tima. Jeden nie miał głowy. Drugi się chyba już zdążył wykrwawić gdy to coś oderwało mu całe ramię. Trzeciego znaleźli jak się zdołał odczołgać. Zostawił z nim Donniego i Werdena. Była szansa, że chociaż jego da się uratować. A potem już ostrożnie przyszli tutaj. Do rzeźni.

Miejsce wprost ociekało krwią. Jakby byli wewnątrz jakiegoś wielkiego miksera. Najstraszniejsze chyba było to, że te wszystkie głowy, ramiona, nogi, korpusy należały do kobiet. Młodych, nieuzbrojonych kobiet. Wciąż jeszcze niektóre dawały oznaki życia. Słyszeli charczące oddechy czy kasłanie.

- Tu Czerwony 00. Będzie potrzebne wsparcie medyczne. Wiele, wiele ciał. - mruknął cicho Krótki idąc przez to miejsce krwawej kaźni. Ale nie mogli się tu zatrzymać. Słyszeli jak to bydlę cały czas rozwala korytarz. A potem wybuch. I drugi. I meldunek niebieskich. Dał znać Dingo i ten wychylił się ostrożnie. Dojrzał niezły bajzel. Jakby ktoś rozjechał buldożerem jakiś korytarz. A na końcu był i ten buldożer. Wielkie, metalowe bydlę na dwóch łapach. Jak jakiś kurczak albo tyranozaur. Odwrócił się do swoich i pokiwał głową na znak, że złapał kontakt.

- Przeciwpancerne. Mike dajesz. - szepnął Krótki i obserwował jak jego chłopaki wyjmują granaty i szykują zapalniki do rzutu. Tylko Dingo wziął zamiast zwykłych granatów ciężkie miny magnetyczne. Miały mocny ładunek kumulacyjny jaki mógł przepalić naprawdę solidny pancerz. Ale wadą był skrajnie krótki zasięg. Właściwie trzeba było ją przyczepić do pancerza do czego jednak przydawały się magnesy zamontowane na płaskim końcu miny. A Mike co był ich ekspertem od ciężkiej broni miał LAW-y. Teraz kapitan dał im znać, że czas załatwić tego blaszanego rzeźnika. Resler zdjął z ramienia pancerzownice, rozsunął ją i skinął głową do dowódcy na znak, że jest gotów.

- Czerwony 00 do wszystkich. Będziemy walić z ciężkiej rury więc odsuńcie się od ściany. - Steve odruchowo mówił szeptem. Jak usłyszał potwierdzenia od Złotych i Niebieskich dał znak Reslerowi aby zaczynał.

Mike wyskoczył zza narożnika i skorzystał z chwili w jakiej ten blaszak się zawiesił czy co. Żołnierz spokojnie przykląkł, wycelował w plecy tego czegoś i pociągnął za spust. Bronią szarpnęło gdy 66-milimetrowa rakieta pomknęła rozwalonym korytarzem zostawiając za sobą błysk wylotu i całą masę dymu. Trafiła w cel bo eksplodowała i kraniec korytarza pochłonął dym i wzbity kurz.

- Rykoszet! - krzyknął Mike bo tuż przed wybuchem dostrzegł jak wystrzelony pocisk poszedł ciut za bardzo w bok i trafił właśnie w bok bestii. Więc chociaż eksplodował i trafił to większość roztopionej plazmy poszła bokiem. Wyrzucił więc pustą rurę i sięgnął po kolejną. Zaczął ją wysuwać aby przygotować do strzału gdy wszyscy usłyszeli złowróżbne, mechaniczne kroki jakby nie zabili potwora a tylko przebudzili go z drzemki.

- Granaty! - zakomenderował Krótki chociaż cel jawił im się jako niewyraźny kontur w tym dymie. A granaty przeciwpancerne to raczej nie były obszarówki. Kilka z nich pofrunęło przez korytarz. Spadły jednak albo obok potwora albo sturlały się po jego ażurowej konstrukcji. Ten zaczął ruszać gdy te eksplodowały. Nie zdołały jednak zatrzymać mechanicznej bestii.

- Fire in the hole! - krzyknął Resler gdy wcisnął spust drugiego LAW-a. Znów poczuł wstrząs wywołany odpaleniem pocisku a rakieta pomknęła przez korytarz. Eksplozja po raz kolejny wstrząsnęła zdemolowanym korytarzem. Ale ku swojej grozie komandosi nie usłyszeli łomotu powalonej maszyny. Tylko na moment jakby jej kroki wybiło z rytmu.

- Cofnąć się! Brać się za karabiny! - krzyknął Steve szybko dostoswując się do sytuacji. Bestia chyba nie miała broni zasięgowej to uznał, że nie będzie głupie trzymać ją na dystans. Jego ludzie odskoczyli do tyłu, mieli chwilę nim maszyna nie wybiegnie z korytarza.

- O, trafiliśmy na imprezę?! - zawołał Donnie który akurat razem z Werdenem dobiegli do pozostałych. Zrobił co mógł z Tarzanem. Albo wystarczy albo nie. A na słuch to słyszeli, że kontakt z przeciwnikiem został nawiązany. Więc spieszyli się aby dołączyć do kolegów.

- Dingo wracaj! - krzyknął Krótki widząc, że Indianin został na swoim miejscu. Wciąż przyczajony za narożnikiem i trzymając przygotowaną minę magnetyczną. Odgadł jaki jest jego zamiar i przez moment się zawahał. To wystarczyło aby i maszyna i Dingo zrealizowali swój plan. Indianin wykazał się wyśmienitym refleksem i idealnie wymierzył moment aby wyskoczyć na potwora gdy ten przebiegał obok niego. Walnął miną jak obuchem a dalej zadziałały magnesy przytwierdzając się nawet do obłej powierzchni. Bestia albo tego nie zauważyła albo miała zbyt wielki rozpęd aby zdążyć na to jakoś zareagować bo biegła dalej z przyczepioną dodatkową tuleją do swojego korpusu.




https://i.imgur.com/ccvCqt2.jpg


- Ognia! - krzyknął Mayers widząc, że Dingo został z tyłu za bestią. Wciąż blisko celu jaki obrali ale był pewny ich strzeleckich umiejętności. Ci otworzyli ogień ze swoich szturmówek. Wojskowe triplety krzesały iskry na powłoce bestii, czasem krzesały iskry ale coś tam też jej odłupywały i coś od niej odpadało. Nawet trysnął jakiś niebieskawy płyn przez co wyglądało jakby poczwara zaczęła krwawić. A jednak Italiano albo zamarł na moment za długo gdy zorientował się, że bestia jego obrała na cel albo do końca liczył na wybuch miny lub wymierny efekt tego strzelania. Zdążył zasłonić się karabinem jaki stwór chwycił w swoją metalową paszczę i zakleszczył w niej. Zaś żołnierz nie miał już nic przeciw łapie z mechanicznymi szponami jakie chlasnęły go na odlew z miejsca powalając. Italiano wrzasnął gdy padł jak ścięte drzewo. Stwór może by go wykończył ale właśnie wówczas wybuchł granat kumulacyjny zamocowany przez Dingo. Struga roztopionej plazmy trafiła w trzewia maszyny przepalając się przez nie jakby były z papieru. Mechanoidem wstrząsnęło jakby zbierało mu się na wymioty albo zamierzał się rozpaść. Zamiast tego okręcił się wokół własnej osi i nadwyrężona drugą rakietą Mike’a noga ukręciła się i potwór runął na ziemię tuż obok powalonego Italiano.

- Zabierzcie go! - kapitan krzyknął do Ricky’ego i Denisa. Ci podbiegli do powalonego kumpla i złapali go za ramiona. Każdy za jedne chcąc go odsunąć poza zasięg szponów potwora. Ten okazał się jednak szybszy. Uniósł swoje metalowe szpony i przyszpilił żołnierzowi nogę do podłogi. Italiano zawył od tej nagłej fali bólu. W sukurs przyszedł im Dingo. Doskoczył do potwora i na jej łbie umieścił drugą i ostatnią magnetyczną minę jaką zabrał z wozu. Potwór albo poznał się na zagrożeniu albo po prostu zaatakował kolejnego przeciwnika. Sieknął bowiem nogę Indianina rozpruwając ją i powalając na podłogę tak samo jak przed chwilą jego kumpla. Dingo krzyknął krótko ale wrzaskliwie. Tym razem Donnie rzucił mu się na pomoc a, że stwór go nie przyszpilił to jakoś go odwlókł poza zasięg jego szponów. Monstrum zaczęło pełzać w ich stronę ale kapitan mając już teraz czyste pole ostrzału rozkazał dać ognia. Osłabiona drużyna komandosów i tak miała ogromną siłę ognia więc waliła po pełzającym celu ile popadnie. A chwilę potem wybuchła druga z min Dingo i ten straszny przeciwnik wreszcie padł i ostatecznie znieruchomiał.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:40
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; wnętrze farmy
Warunki: chlewnia; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Thunderbolts i Doktorek



- Tutaj są. - porucznik Złotych wskazał na jedne z drzwi swojemu dowódcy. Spóźnili się na rozwałkę tej metalowej pokraki. Okazało się, że ta najkrótsza droga była najdłuższa. Najpierw zamknięte drzwi, potem jakieś barykady, potem jakieś składy, warsztaty, cholera wie co. Jak wydostali się z tego labiryntu to zdążyli oddać tylko kilka salw do tego rzeźnika. Większość sprawy załatwili Czerwoni. Ale za to Złoci przejęli coś ciekawego. I teraz mogli pokazać to Krótkiemu. Ten wszedł do czegoś co wyglądało na mieszaninę gabinetu lekarskiego, pokoju sypialnego i jakiejś graciarni. Od razu wiedział o co chodzi. O tych trzech co stali z rękami na ścianie pilnowani przez dwóch Złotych.

- Coście za jedni? - Krótki nie miał dobrego humoru. Zostawił Italiano i Dingo pod opieką Dona. Teren był zabezpieczony. Niebiescy dokończyli sprawdzanie farmy, głównie tego czerwonego budynku. Meldowali o dwóch pobitych tubylcach i jednym co się poddał. Można było więc już sprowadzić z kościoła resztę zwykłych gliniarzy i medyków. Komendant powiedział mu przez radio, że dwie karetki będą lada chwila. Zdziwił się czemu tylko dwie.

- Nie, nie panie komendancie, dwie to stanowczo za mało. Z dziesięć albo i więcej. Tu jest mnóstwo ciał. - pokręcił głową zastanawiając się skąd pomysł aby do operacji tej skali przydzielić tylko dwa ambulanse. No i wtedy Złoci powiadomili go, że mają kogoś i przyprowadzili tutaj.

- Cześć. Jestem Albert ale wszyscy mi mówią Doktorek. Chciałem tylko zgłosić, że nie miałem z tym nic wspólnego. Jestem tylko naukowcem. Ci bandyci mnie porwali i zmusili do współpracy. - powiedział koleś który w tych okularach i nieco rozwichrzonym włosem faktycznie nie wyglądał zbyt groźnie. I na naukowca. Krótki jednak dojrzał zdumione spojrzenia tych dwóch co aż odwrócili głowy od ściany aby na niego spojrzeć.

- A ta maszynka? To twoje dzieło? - facet w czarnej kominiarce i wojskowym hełmie z czarnym kamuflażu wskazał kciukiem na drzwi przez jakie wszedł.

- Tak, to moje dzieło. Fantastyczne prawda? Istna maszyna do zabijania! Ale, ale! Ja to może zbudowałem ale tutaj rządzi Świniak. Taki spaślak, może go spotkaliście. To on za tym wszystkim stoi. On tym wszystkim sterował. Ja nie mogłem nic zrobić. On działał kompletnie bez kontroli. - pucołowaty doktor w białym kitlu tłumaczył im z rozżaloną miną, że nie miał nic wspólnego z tym co się stało za ścianą.

- Aha. Bez kontroli mówisz. Ale widzę, że nieźle się tu urządziłeś. Doktorku. - Krótki podszedł do łóżka bo jeden ze Złotych wskazał mu na coś. Cienka, czarna tasiemka. Ale jak odsłonił kołdrę okazało się, że to biustonosz. Zaś przy samym łóżku dostrzegł skórzane kajdany.

- A to… No cóż, trzeba było sobie jakoś radzić w tej niewoli. No podsyłali mi chętne panienki no to co? Miałem je spławiać? - zapytał raczej retorycznie i uśmiechnął się nawet dość sympatycznie. Chyba ten uśmiech sprawił, że kapitan Mayers podjął taką a nie inną decyzję. A może to te pęta. Albo ta rzeźnia za ścianą. Albo Tarzan co nawet nie był pewny czy jeszcze żyje. Tak, pewnie wszystko po trochu.

- Donnie? Jak tam Dingo? Może być na chodzie? Przydałby mi się teraz. - kapitan w kominiarce wywołał swojego głównego sani przez radio. A oczami wodził po tym zagraconym pomieszczeniu.

- Żyje, będzie kulał ale da radę. Dałem mu szprycę ale jeszcze nie odpłynął. - odparł sani wciąż klęczący wciąż przy Italiano. - A Italiano ma fart. SAPI na nim pękła ale przejęła główną siłę uderzenia. Została ta noga. Właśnie ją sprawdzam. Mówili ci kiedy mają być te karetki? - wyszczekany porucznik jak już się sytuacja uspokoiła to mógł sie zająć swoją fuchą sanitariusza. I się zajmował ale jednak wsparcie innych medyków by mu się przydało.

- Komendant mówił, że zaraz będą. To podeślij mi tutaj Dingo. Mam robotę dla niego. - coś w głosie Mayersa sprawiło, że porucznik jaki właśnie grzebał w rozprutej nodze kumpla zmrużył oczy. Stojący obok Jessie i leżący Dingo też to wyczuli. Kapitan szykował komuś coś paskudnego. I do tego potrzebny był mu Dingo.

- Już idę szefie. Zaraz tam będę. - Indianin wyciągnął dłoń do Werdena, ten pomógł mu wstać i jęknął podnosząc się do pionu. I tak na trzy nogi poszli tam gdzie zaprowadził ich jeden ze Złotych.

- Co jest? - zapytał Dingo gdy wciąż wspierając się na Werdenie spojrzał pytająco na Krótkiego. Ten gestem kazał wyjść trójce z trzeciej drużyny. Zostali sami czerwoni. Wtedy Mayers wyjął pistolet i bez wahania strzelił w potylicę jednego ze stojących tam mężczyzn. Pozostała dwójka wzdrygnęła się, ten drugi zdążył się przestraszyć gdy kolejny pocisk prześwidrował mu głowę. Na podłogę osunęły się dwa bezwładne ciała a na ścianie zostały dwa krwawe kleksy upstrzone szarawą masą i drobinkami bieli. Na Alberta też trochę tego spadło ale nawet się nie wzdrygnął. Przeciwnie. Uśmiechnął się serdecznie.

- O tak, należało im się! To byli podli ludzie. Cieszę się, że pan jest rozsądnym i racjonalnym człowiekiem. Nie działajmy pochopnie! Taki geniusz jak ja może wam się bardzo przydać! Nawet nie zdajecie sobie sprawy jakie rzeczy odkryłem! - zaśmiał się wesoło przeczesując palcami swoje rozkołysane włosy.

- Oczywiście Doktorku. - zgodził się kapitan i schował pistolet do kabury. Dingo i Jessie wciąż czekali już czując na co się zanosi. Chociaż ten obcy nygus chyba jeszcze nie zdawał sobie sprawy bo jak zobaczył schowaną broń i spokój oficera jaki tu dowodził uśmiechnął się jeszcze bardziej.

- Dingo porozmawiaj z tym panem. Możesz użyć maczety. - Krótki zwrócił się do swojego kulejącego podwładnego. I widział jak w jego oczach rozjaśnia się błysk krwiożerczej radości. Tak rzadko szef mu pozwalał użyć maczety! A tu nareszcie! Nawet noga go jakby mniej przestała boleć! Z lubością sięgnął po znajomą rękojeść maczety i wyjął ją z pochwy.

- A to Doktorku jest Dingo. Moja maszyna do zabijania. Jak ma maczetę w ręku też działa kompletnie bez kontroli. Chodź Jess. Panowie muszą poważnie ze sobą porozmawiać. - Krótki machnął ręką na łącznościowca i obaj wyszli z gabinetu zamykając drzwi na klamkę. I stanęli kilka kroków dalej. Po chwili dało się słychać krwiożercze wrzaski tego dialogu jaki ich kumpel zaczął z Doktorkiem.

- Nie mogłeś go po prostu rozwalić? Jak tamtych? - zapytał cicho Werden obserwując pobojowisko.

- Mogłem. Ale dla takiego psychola to byłoby zbyt proste. A i Dingo musi mieć coś z życia. Jak kogoś zmaczetuje to potem robi się na jakiś czas spokojniejszy. - Krótki w takich chwilach mógł zrozumieć dlaczego ludzie palą szlugi. Teraz właśnie by chętnie zapalił.

- O. A to nie Betty? Co ona tu robi? - przechodzący obok Denis ze zdziwieniem rozpoznał szatynkę w okularach. Jego dowódca też był nie mniej zaskoczony. Zwłaszcza, że była w cywilu więc chyba nie przyjechała tu służbowo. Miała jednak lateksowe rękawiczki na dłoniach i przyprowadziła kilku policjantów. Szła przez to pobojowisko czasem coś wskazując albo mówiąc do tych swoich gliniarzy. Widząc to Steve podszedł do niej.

- Cześć Betty. To ja, Krótki. Co tu robisz? - odezwał się zdając sobie sprawę, że może go nie rozpoznać w tej kominiarce i bez żadnych naszywek z nazwiskiem.

- Selekcję rannych. Matko Steve, co tu się stało? Jakby tu kombajn kosił. - odparła okularnica. Czuła tą znajomą presję. Przybyła za wcześnie. Albo za późno. Jakby była wcześniej może by się kogoś udało uratować. Jakby była później miałaby czyste sumienie, że już nic się nie da zrobić.

- Coś takiego. Spóźniliśmy się. W czymś ci pomóc? - skrzywił się gdy znów wróciła mu ta natrętna myśl o pozostawieniu na miejscu chociaż jednej drużyny swoich ludzi. Mogło to wyglądać całkiem inaczej.

- Tak. Możesz mi wyselekcjonować i przysłać wszystkich sani ze swoich ludzi? Przydałby mi się każdy paramedyk. I pokieruj proszę mnie tam gdzie są jacyś ranni. Jak lżej to ich gromadźcie przy swoich wozach. Jak nie mogą się ruszać to pokażcie mi gdzie. - okularnica odparła bez wahania jakby co dzień zajmowała się takimi właśnie rzeczami. Steve skinął głową i przez radio wezwał wszystkich sanitariuszy tutaj. Ufał Betty na tyle aby oddać ich pod jej komendę. Niemniej coś mu się tu nie zgadzało.

- A gdzie masz swoich paramedyków? Gdzie ambulanse? - zapytał orientując się, że coś nie widzi tutaj facetów w białych fartuchach i odblaskowych kamizelkach. Nie wiedział co się dzieje na zewnątrz ale nie słyszał też wycia syren nadjeżdżających karetek. Przyjechały na cicho czy jak?

- Zaraz przyjadą. Na razie mam tylko tych panów co zgodzili mi się na ochotnika pomóc. A teraz wybacz Steve ale muszę wracać do roboty. - powiedziała dając znak, że na teraz woli skończyć rozmowę. Sama ruszyła w miejsce tej jatki. Serce jej się krajało jak widziała, że większość ofiar należy do takich gołąbeczek jak jej Księżniczka czy Amy. Co za biedactwa! A w nozdrza wwiercał się ten zapach krwi. W takim stężeniu, że właściwie był to już smród. Podobnie uszy drażniły te dogorywające, agonalne oddechy rozprutych i poszarpanych ludzi. Widziała zielone twarze policjantów. Owszem, byli ochotnikami a jako policjanci przeszli kurs pierwszej pomocy. Widząc, że sytuacja na farmie staje się tragiczna skrzyknęła ich jeszcze w kościele a oni niesieni impulsem braterstwa i chęci pomocy zgodzili się przyjechać razem z nią. Bo przez to cholerne zaniedbanie o zaplecze medyczne nie było na miejscu ani jednej karetki. Ani jednej! Za to miała ochotę oczy wydrapać komendantowi który do tego dopuścił. Ale na razie miała ważniejsze rzeczy do zrobienia. Ustabilizować tak najwięcej rokujących na przeżycie pacjentów ile się da. Już słyszała syreny więc odsiecz była blisko. Ale na razie była sama i miała tylko tą improwizowaną pomoc policjantów. Wkrótce też Steve przysłał swoich sanitariuszy i ci już byli znacznie bardziej użyteczni. A jeszcze potem przyjechały załogi pierwszych dwóch karetek które na jej prośbę z taką niechęcią wezwał komendant.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 19:50
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; stary kościół
Warunki: wnętrze karetki; na zewnątrz zmrok, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Ramsey i Betty



- Trzymaj się Betty. Dzięki za pomoc. - Ramsey pozdrowił pielęgniarkę jaka wsiadła do ostatniej odjeżdżajacej karetki. Ambulanse zrobiły już swoje i teraz jak na ziemi już było bardziej ciemno niż widno a nad głowami był nawet ładny zachód Słońca wracały w stronę miasta. Kogo miały zabrać do szpitali to zabrały. Najpierw tych na ostry dyżur, potem tych lżej rannych a w końcu tych z jakimi już nie trzeba było się spieszyć. Do ostatniej wsiadła szatynka którą kilka godzin temu zgarnął spod jej domu. Nie miała własnej fury tutaj to chętnie skorzystała z podwózki.

- Nie ma sprawy Ramsey. Ty też się świetnie dzisiaj spisałeś. I Dina. Oboje byliście wspaniali. Aż trudno policzyć ile żyć dzisiaj uratowaliście. - jak na surową siostrę przełożoną Gibs uśmiechnęła się zaskakująco miło i ciepło. Jakoś mu to pomogło. Pozdrowił ją ręką też się nieco uśmiechając i zatrzasnął drzwi. Westchnęła. Siedziała oparta o burtę wozu na składanym krzesełku. Czuła nieme pytanie u sanitariusza jaki siedział bliżej szoferki. Nie znała go. Większość karetek wezwano z wojskowego szpitala to ich tak nie znała jak tych ze swojego. Nie było się co dziwić. Przecież wezwano ich do mundurowych.

- Robiłaś już to wcześniej? - sanitariusz był młodszy od niej. Teraz dotarło do niej, że to był jeden z tych co przyjechali w tych dwóch pierwszych karetkach. Jakoś nawet nie zwróciła wcześniej uwagi z kim teraz tu wsiada. Pytał trochę tak jakby wiedział jakiej spodziewać się odpowiedzi. Cichym, ostrożnym tonem. Jakby nie chcąc naruszać spokoju zmarłego. Właściwie zmarłej. Młoda dziewczyna, leżała pod prześcieradłem. Potężne szpony wyrwały jej dolne żebra, mostek i wyrywając wnętrzności z brzucha. Jedna z wielu jakie zabrali w podobnym stanie z tej pierdolonej jatki.

- Mogę zapalić? - zapytała cicho gdy potwierdziła ruchem głowy odpowiedź na jego pytanie. Zgodził się bez wahania. Właściwie to nie powinno się palić w karetce. Ale do cholery po tym co tam widział… Jak ona dawała radę? Matko jak mu ulżyło, że to nie na niego spadnie decyzja o tej selekcji. Nienawidził tego. Uważał to za jedną z ciemnych wad jego zawodu. Ale na szczęście nie zdarzało się to zbyt często. Czasem jakiś wypadek czy strzelanina. Ale czasem. A dziś jak dostali wezwanie do strzelaniny na dwie karetki to już poczuł igiełkę niepokoju co zastaną na miejscu. Ale jak dojechali na tą farmę, jak weszli na tą rzeźnię…

- Napiłabym się. Masz coś? - powiedziała równie cicho wydmuchując dym z papierosa jak smok. Znów się nie wahał. Alkoholu też nie powinno się pić, zwłaszcza na służbie. Ale ona przecież nie była z załogi ambulansu. Wstając i podchodząc do jednej z szafek pod sufitem zastanawiał się kim była. Ubrana była w cywilne ciuchy. Ale musiała już robić to wcześniej. Wszyscy jej słuchali. On też. I dobrze! O matko jak mu ulżyło, że to ona się zabrała za zarządzanie tym syfem! Decydować komu udzielić pomocy w pierwszej kolejności. A komu później. Komu dać szansę na przeżycie. A komu ją zabrać. Zwłaszcza, że nie chodziło o jakichś meneli czy gangerów. Tylko o młode, ładne dziewczyny i mężnych komandosów. Potem już było łatwiej bo przyjechały inne załogi ze szpitali. Ale na początku to była ich czwórka i ci sani od boltów. Swoją drogą pierwszy raz ich widział z bliska i przy robocie. Naprawdę fachowcy. Nawet z tego wszystkiego nie było kiedy z nimi pogadać. No i ona. Ta okularnica o kasztanowych włosach co teraz odkręciła butelkę whisky i pociągnęła z niej łyk. A potem znów zaciągnęła się szlugiem.

- Jak ty to robisz? Ja bym chyba nie mógł. I to jak było tyle ciał… A nie jedno czy dwa, czasem cztery. - powiedział cicho patrząc na palącą papierosa kobietę. Trzymała go w jednej ręce a butelkę w drugiej. Patrzyła martwo gdzieś w dal, poza burtę ambulansu.

- Mógłbyś. Po prostu trzeba robić swoją robotę. I nie oglądać się za siebie. Jak zaczniesz to to cię zniszczy. - powiedziała wydmuchując kolejną chmurę dymu. Czuła się pusta. I wypalona. Zmęczona. Chciała wziąć prysznic u siebie. A potem walnąć się na swoje wielkie łóżko i spać do rana. Nie myśleć o tym co się stało na tej cholernej farmie. Ani o tym, że to łóżko znów będzie puste. Pociągnęła kolejny łyk z butelki.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 19:55
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; stary kościół
Warunki: wnętrze karetki; na zewnątrz zmrok, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Ramsey



Właściwie mógłby odwieźć Betty do domu. Ale miał tu jeszcze sprawę do załatwienia. A nie był pewny czy ją za nią nie zamknął. Więc wrócił do swojego wozu i wyjął ze schowka mały, kanciasty przedmiot. Spojrzał na niego ale w zapadających ciemnościach niewiele było widać. Poza jaśniejszą plamą pośrodku czarnego prostokąta. Ale wiedział co tam jest. Znał go na pamięć. Detektyw Clint Ramsey, numer odznaki 58797. Schował ją do kieszeni spodni, zamknął drzwi i ruszył do głównych drzwi starego kościoła. Odnalazł tego kogo szukał.

- Panie komendancie. - odezwał się aby zwrócić na siebie jego uwagę. Ten odwrócił się i spojrzał na niego nieprzychylnym wzrokiem. Detektyw odwzajemnił mu się tym samym.

- To wszystko twoja wina. Ta cała rzeźnia to przez ciebie! To ty nas tam posłałeś! To ty nie chciałeś czekać na Thunderbolts! - miał zamiar mówić spokojnie ale szybko go poniosło i za każdym oskarżycielskim ruchem palca mówił coraz głośniej aż wreszcie praktycznie zaczął krzyczeć więc stali się widowiskiem dla wszystkich co tu byli.

- Detektywie Ramsey proszę zachować spokój! W końcu jest pan detektywem! I przypominam panu, że słyszeliśmy strzały na farmie tuż przed zaczęciem akcji! A rozpoznanie farmy to było pańskie zadanie! Pańskie i Mayer! To przez was nie mieliśmy pojęcia o tym co tam się czai! - komendant zrewanżował mu się tym samym. Przypomniał mu kto tu rządzi i kto tu nie dopełnił swoich obowiązków.

- Wal się bucu! Nie będę gliną póki jesteś na stołku! Odchodzę! - wrzasnął rozjuszony detektyw i wyjął z kieszeni swoją odznakę wciskając ją w pierś komendanta. Ten spojrzał na to co ten mu wręczył. Ten moment detektyw wykorzystał aby zdzielić go z główki w twarz.

- To za Tima! - wrzasnął tracąc panowanie nad sobą Clint. I chyba nie tylko komendanta zaskoczył, że go jednak trzasnął. - A to za jego chłopaków! - walnął go drugi raz, tym razem w żołądek. Komendant upadł i zalał się krwią z rozbitego nosa. Łysol na tym jednak skończył. Odwrócił się i ruszył napięcie w kierunku wyjścia.

- Już po tobie Ramsey! Jesteś skończony! Bez odznaki jesteś nikim! Zwykłym śmieciem! - krzyknął za odchodzącym facetem w dżinsowej kurtce ten w granatowym mundurze. Sam zaś wstał i zaczął szukać czegoś do zatamowania krwawienia. Podniósł głowę dopiero jak zauważył, że podeszła do niego Mayer. Wciąż była w dżinsowej koszuli, tyle, że zdjęła już kevlarową kamizelkę jaką nałożyła przed powrotem na farmę. A policjantka była nieco oszołomiona po tym wszystkim co się stało na akcji. Kojarzyła jak Betty z nią chwilę rozmawiała, że może być w lekkim szoku. Ale ta scysja między komendantem a detektywem jakby wyrwała ją z tego odrętwienia. Podeszła do stołu jaki robił za biurko komendantowi.

- To moja wina? Nasza? Że nie znaleźliśmy tej pokraki? Tak? - zapytała a komendant widział, że chociaż niby mówiła spokojnie to nozdrza jej chodzą w tę i we w tę a usta ma zaciśnięte w wąską linię. Była wściekła. Rozpoznał to i gorączkowo szukał jakiegoś wyjaśnienia. Żałował, że nie są w gabinecie. Temu Ramsey’owi to chciał dopiec za ten strzał a poza tym z nim zawsze były jakieś problemy. Ale i Mayer też potrafiła dowalić. I szczerze mówiąc dlatego zwlekał z udzieleniem odpowiedzi. Nie chciał oberwać drugi raz tego wieczoru.

- Widzę, że tak. Świetnie. W takim razie ja też odchodzę. - powiedziała zimno i ruszyła do łazienki gdzie przed misją Betty pomagała jej się ogarnąć i w ogóle dodała jej otuchy. Prawdziwy anioł z tej okularnicy. Nawet jak tak wpadła jak po ogień zanim wróciła na farmę to też jej pomogła. A musiała wrócić bo tu zostawiła swoją torebkę. A w niej miała swoją odznakę. Nie brała jej na farmę ale teraz już mogła.

- Panie komendancie. - do komendanta z drugiej strony podszedł jeden z młodszych detektywów. Spojrzał w jego stronę zirytowany i zły. Co oni sobie myślą?! Że specjalnie ich tam posłał?! Skąd miał wiedzieć to tam jest?! Kto mógł przypuszczać?!

- Tak Delgado? - zapytał zwracając się do niego z irytacją. To nieco stropiło młodego policjanta w brązowej marynarce.

- Ja też rezygnuję. Inaczej to sobie wyobrażałem. I uważam, że nie powinien się pan pojawić na pogrzebie naszych kolegów. To byłoby niestosowne. - powiedział młody detektyw i chociaż głos mu drżał a mina sprawiała wrażenie jakby się obawiał reakcji na swoje słowa to jednak zachował spokój. I spokojnie, cicho położył na stole swoją odznakę. Tego to się komendant kompletnie nie spodziewał. Ramsey, wiadomo, zawsze impulsywny i robił po swojemu pakując siebie i policję w kłopoty. Mayer charakterna i była twardą babką, nie straszne jej były bójki w barze czy samotne patrole na motorze. No ale Delgado? Ten siuśmajt? Ten szaraczek co wszyscy starsi traktowali go z przymrużeniem oka? Obserwował teraz jego brązowe plecy jak zmierzają do wyjścia tak samo jak przed chwilą Ramsey. Chociaż o wiele spokojniej. Za to zastąpiła go wracająca Mayer.

- I, żeby nie było, że żartowałam. - powiedziała policyjna motocyklistka i z nieukrywaną irytacją cisnęła swoja odznakę na stół. Nie miała ochoty podchodzić bliżej. W zamian odwróciła się napięcie i wymaszerowała w ślad za zbuntowanymi kolegami.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 20:30
Miejsce: Sioux Falls; centrum; apartamentowiec; mieszkanie Betty
Warunki: wnętrze mieszkania, jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz zmrok, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Betty i Gołąbeczki



- Może coś się stało? Wiecie jaka Betty jest poukładana. Ona nigdy się nie spóźnia. - Amelia siedziała w kuchni obok Shauri na jaką zdawała się mieć uspokajający i terapeutyczny wpływ. Ta nieobecność gospodyni zaczynała być niepokojąca. Zawsze wracała jak w zegarku. Trochę po 15-tej, do 16-tej to już była w domu. A tu dziś minęła 15-ta i 16-ta i jej nie było. O 17-tej też nie ani o 18-tej. Amelia zastanawiała się co się mogło stać. Zachowała obiad dla okularnicy tak jak dla dziewczyn z “Dragon Lady”. One same wróciły po 19-tej a Betty dalej nie było.

- Nie wiem. Może pojechała do dziewczyn? Mówiła coś takiego? Albo Lamia? - jak Madi wróciła do domu też nie spodziewała się, że okularnicy może nie być. Sama nie kojarzyła nic aby coś mówiła wcześniej, że wróci dzisiaj później. Zwykle jak wracały z Laną do domu to Betty już od dawna tu była.

- Może to coś w szpitalu? Mieli wypadek czy zastępuje kogoś. Takie rzeczy się zdarzają. - Lana spróbowała z innej strony. Może to coś ze szpitalem? Jakiś ostry dyżur albo ktoś się pochorował.

- Bez sensu. Zostawiła furę pod domem to wygląda jakby wróciła ze szpitala. Ale nie dotarła do domu. Mogę pojechać do niej do szpitala i zapytam co jest grane. - Diane główkowała razem z nimi. Nawet była gotowa przymknąć oko na wezwanie policji. Sama oczywiście by się do tego nie zniżyła.

- Można spróbować. To już byś mogła pojechać do dziewczyn. Może one coś wiedzą. - Madison popatrzyła na kumpelę pytająco. Wczoraj co prawda baraszkowały wspólnie u dziewczyn jak robiły otrzęsiny Eve jako nowemu Kosmicznemu Kociakowi no ale też jakoś nie świtało jej aby coś było mówione na temat dzisiejszej nieobecności Betty. A tu już ciemno się zrobiło, po 20-tej było, niedługo 21-sza będzie to może naprawdę ktoś ją porwał spod domu czy co. Więc jak jeden mąż spojrzały ku wylotowi kuchni gdy dał się słyszeć chrobot zamka. I zaraz potem odgłos otwieranej klamki i kroki przechodzące przez próg. I jak jeden mąż rzuciły się we trzy ku salonowi. Tylko Amelia nie chcąc spłoszyć Shauri zeszła w cywilizowany sposób i machnęła jej głową aby podążyć za koleżankami.

- Oh moje gołąbeczki! - rozpromieniła się gospodyni wreszcie wracając do domu. A gołąbeczki uściskały ją ale trochę się zdziwiły jak wróciła do nich z piersiówką herbacianego płynu w dłoni.

- Gdzie byłaś? Coś się stało? - zapytała Madi odbierając podaną butelkę. Betty gdzieś zabalowała? Z kimś? To było do niej niepodobne. Masażystka spojrzała po koleżankach nie wiedząc co o tym myśleć. Rehabilitantka podała butelkę Lanie a sama uklękła pomagając ich królowej zdjąć buty i nałożyć ulubione bambosze w tygrysie paski.

- Musiałam dłużej zostać w pracy. W terenie. Miałam wezwanie. Zgarnęli mnie spod domu. Nawet nie miałam jak wam powiedzieć. Mogę was prosić o kąpiel? Przygotujecie mi? - powiedziała chwilę po prostu stojąc, patrząc na te młode wyczekujące twarze kobiet i ją to wzruszyło. To zaniepokojenie o nią w ich twarzach, głosie, spojrzeniu. Martwiły się o nią. To było miłe. Rozlewało się ciepłem gdzieś wokół serca. Jak im miała powiedzieć o tych wszystkich okropnościach jakie wydarzyły się dzisiaj na farmie?

- Ja się tym zajmę. - zgłosiła się Amelia i ruszyła w stronę łazienki aby napompować i nagrzać wody na kąpiel. Shauri po chwili wahania podążyła za nią. Pozostała czwórka zaś wróciła do kuchni.

- A to? - czarnowłosa Indianka wskazała na butelkę whisky. Pozostałe też niemo wsparły to pytanie. Bo jakoś butelka herbacianych promili niezbyt im się kojarzyła z pracą pielęgniarki. Zwłaszcza tak surowej i z zasadami jak ich jej królewska mość. Gibbs zdała sobie sprawę, że pewnie i tak się dowiedzą. Przecież to będzie afera na całe miasto.

- Pojechałam jako wsparcie medyczne do akcji policji. I Thunderbolts. Znaleźli Świniaka i jego bandę. Rozwalili ich. Ale zginęło wielu policjantów. I zakładniczek. Z boltów niewiele strat. Chociaż Dingo i Italiano zostali ranni i pewnie trafią do szpitala wojskowego. - wyjaśniła im w krótkich zdaniach gdzie była przez drugą połowę dnia. I widziała szok i niedowierzanie na ich twarzach.

- A Steve?! - zapytała szybko Madison o tego najważniejszego dla nich bolta.

- Nic mu nie jest. Wyszedł z tego cało. Rozmawiałam z nim przez chwilę tuż po akcji to wiem, że nic mu nie jest. Powiedział mi o Dingo i Italiano. Ale wybaczcie ja ich w tych kominiarkach i całym szpeju bez oznaczeń nie rozróżniam. Ale dużo ich było. Chyba ściągnęli cały pluton. I Ramsey też tam był. Też mu nic nie jest. Właściwie to on dowiedział się gdzie te łachudry mają kryjówkę. - gospodyni opowiedziała swoim gołąbeczkom na te najważniejsze pytania jakie w pierwszej kolejności cisnęły im się na usta. I sądząc po ich reakcji ulżyło im, że tym najbliższym im boltom nic się stało. A potem zasypały ją pytaniami aż nie wróciła Amy mówiąc, że kąpiel jest już gotowa.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 14-11-2021 o 02:17. Powód: Edyta linku do fotki.
Pipboy79 jest offline  
Stary 28-11-2021, 19:05   #263
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=rEN_KJny6Bg[/MEDIA]
Piątkowe popołudnie, jak na zaawansowany październik, było zadziwiająco pogodne. Brakowało typowo jesiennej aury z mgły i siąpiącego niemiłosiernie deszczu zamieniającego uliczki w potoki rozjeżdżonego kołami wozów burego błocka, albo smutnych ludzi odzianych w prochowce i przemykających chyłkiem z pochylonymi plecami byle osłonić twarz od lodowatego deszczu. Zamiast depresyjno-melancholijnej aury skłaniającej do zadumy, świeciło słońce i gdyby nie niższa temperatura, prawie dało się nabrać, że wciąż trwa lato.
Niestety czas nie stał w miejscu i należało się do tego dostosować. Z tego powodu saper wraz z towarzystwem wybrała stolik wewnątrz przyratuszowej lodziarni, zamiast jak poprzednio pod parasolem w ogródku tuż obok. Lokal pełen ludzi sprawiał bardzo pozytywne wrażenie, można było przez chwilę poczuć się jakby do żadnej wojny nigdy nie doszło: weseli, wyluzowani ludzie z przeróżnych grup społecznych i funkcji, zgromadzeni pod jednym dachem w celu umilenia sobie tego popołudnia znakomitym deserem. Najlepsza lodziarnia w mieście nie zawdzięczała renomy przypadkowi, grzechem byłoby nie skorzystać z okazji, więc i na stole Mazzi i jej dziewczyn stała odpowiednia bateria misek, pucharków oraz szklanek z kawę - tę ostatnią łoiła zwłaszcza była sierżant, odstawiona jak szczur na otwarcie kanału i dzieląca uwagę między współbiesiadniczki oraz wjazdówki do lokalu. Obok niej Eve również średnio wpisywała się w piątkowe popołudnie przy lodach, ale przecież dla nich wieczór miał zacząć się wraz z przyjazdem Mayersa. Czekanie przedłużało się, albo to one się niecierpliwiły, szczęśliwie Jamie i Kara skutecznie dotrzymywały im towarzystwa, choć wyglądały na równie zniecierpliwione. W końcu każda dwójka czekała na ten sam samochód. Gadały, śmiały się i jadły, roztaczając wokół stolika aurę wesołego trelu.
- Mówiłam że zacznę dumać po weekendzie. Teraz byłam trochę zajęta, zresztą wiesz. Dużo na głowie i koło głowy, ale nic straconego - po kolejnym pytaniu o projekt serialu Lamia uśmiechnęła się do Jamie, klepiąc ją delikatnie po dłoni - Nie bój nic, będzie super… Kara, może ty byś zagrała w pilotażowym odcinku, co? - przeniosła wzrok na drugą dziewczynę - To by było coś, jak u Hitchcocka: zaczynasz trzęsieniem ziemi, a potem atmosfera cały czas rośnie… - nie dokończyła myśli, bo zza zakrętu wyłoniła się czarna, kanciasta bryła terenówki i nagle połowa stolika (ta ubrana w czerwone, wieczorowe suknie więcej odsłaniające niż zasłaniające) wyglądała jakby właśnie nadjechały sanie świętego Mikołaja wypakowane prezentami pod sufit… i prezent był, zapakowany w ciemnozielony mundur galowy przez który druga sylwetka wysiadająca od strony pasażera jakoś się Mazzi gubiła.
- Spójrz na niego Kociaczku… zaraz jakiś wypadek spowoduje gdy się ktoś na ten jego tyłek zagapi - szepnęła z przejęciem do blondynki, biorąc ją za rękę. Próbowała brzmieć lekko, zaczepnie nawet, ale i tak wzruszenie ściskało jej gardło. Podniosły się więc obie z blondynką żeby wyjść mundurowej dwójce naprzeciw. Tak na wszelki wypadek, gdyby się mieli zgubić.
- Jakby go ktoś chciał nam ukraść to pamiętaj… sierpem w wątrobę albo nerkę. Albo kop w kolano - wyszeptała gdy kopytkowały wdzięcznie przez salę, w locie wyciągając ręce do wysokiego bruneta w mundurze. W powietrzu lodziarni rozległo się rozentuzjazmowane “Steeeeveee!” i dwa rozćwierkane rubinowe skowronki dopadły celu, wieszając mu się na szyi każda ze swojego boku. Zaraz też dały zajęcie jego dłoniom i ustom, samym nie pozostając mu dłużne.

- A, moje dziewczyny! - roześmiał się wesoło jak już objął i ucałował jedną i drugą. Potem jak należało na zdobywcę każdą z nich przycisnął do swojego boku więc stanowili barwny czerwono - zielony - czerwony kontrast. Do tego damsko - męsko - damski. I wyglądali razem świetnie.

- Cześć dziewczyny. - przywitała się Karen która stanęła trochę dalej nie chcąc przerywać tego entuzjastycznego powitania. Jamie i Kara też się zatrzymały przy ogrodzeniu lodziarni dając trójce zakochanych przestrzeń i czas na trochę radosnej prywatności. Ale wszystkie się uśmiechały życzliwie ciesząc się szczęściem swoich bliskich.

- Karen! Dobrze że jesteś - saper drgnęła i zaśmiała się, bo w całym zgniłozielonym zamieszaniu kompletnie zapomniała o drugim gościu. Wyciągnęła do niej rękę i wychyliła się, całując ją w policzek na przywitanie.
- Dobrze cię widzieć, jakbyś nie przyjechała z Tygryskiem to by nam serca popękały… no nie tylko nam i nie tylko serca - dodała z filuternym uśmiechem, ale uwaga jej dość szybko uciekła w drugą stronę. Tę równie specjalnej troski. Wokół znajdowało się całkiem sporo ludzi, w tym zapakowanych w mundury co zawsze saper. Jednak jej oczy uciekały tylko ku jednemu i nie tylko oczy, bo coś jej dłoń z pleców Bolta zjechała poniżej pasa od tylnej strony.
- Dobrze, że już oboje jesteście… dobrze że do nas wróciłeś, tęskniłyśmy za tobą - mówiła cicho, patrząc do góry z ufnością basseta któremu znowu pozwolono wejść do domu zimną listopadową nocą na dodatek podsuwając pod nos pełną miskę i nakrywając kocem - Ten tydzień strasznie się dłuży gdy cię nie ma, ale już jesteś - wyciągnęła szyję, całując go krótko i czule w usta. Zaraz to samo zrobiła z Eve i podjęła - Na co masz ochotę kochanie? A ty Karen? Coś wam zamówić? Chyba tu chwilę jeszcze zostaniemy, co? Cholera, zapomniałam prawie jaki w tym masz tyłek - westchnęła, ściskając zielony pośladek i szczerząc się wesoło - Ta przeklęta amnezja… ale dobrze sobie przypomnieć… dobrze was widzieć. Czekałyśmy z dziewczynami aż przyjedziecie. Jaimie i Kara się doczekać nie mogły. Zupełnie jak my... - zacięła się, bo z emocji włączyła niechcący słowotok, więc aby się zamknąć znowu pocałowała oficera, jak na dobrą foczkę przystało.

- Oj tak, będziemy musieli to sobie wszystko odświeżyć. - zgodził się całkiem zgodnie Steve odwzajemniając się swoim dziewczynom przypominaniem sobie kształtów ich tylnych wdzięków. Eve roześmiała się filuternie pozwalając się tak bezczelnie obmacywać w biały dzień na środku ratuszowego placu. Lamia też czuła jego rękę na swoich obitych czerwonym materiałem pośladkach. A potem jeszcze widocznie zapomniał co mają z przodu. Bo odchylił jeden a potem drugi dekolt sprawdzając co się tam znajduje. Nawet pozostałą trójkę kobiet rozbawiło to małe komediowe przedstawienie bo się roześmiały wesoło.

- O tak, widzę, że będzie dużo do przypominania. - powiedział z namaszczeniem jakby pierwszy raz widział i dotykał te przednie i tylne wdzięki. - Ale cieszę się, że was znów widzieć. Też mi się dłuży bez was. - powiedział już normalniejszym tonem całując jedną i drugą w czoło. Po czym nakierował je ku wejściu do lodziarni.

- A Wilma? Wyjechała już? - zapytał przepuszczając kobiecą trójkę przodem. Jamie i Kara chętnie i z wdziękiem obramowały panią żołnierz ciesząc się z takiej zabawy i szły ze dwa kroki przed nimi ku wnętrzu lodziarni.

- Tak, w czwartek odstawiłyśmy ją pod jednostkę z samego rana - saper ćwierkała w najlepsze, lejąc po okolicy dobrym humorem jakby to był napalm. Albo kompot jabłkowy - Wróci pewnie w poniedziałek, najpóźniej we wtorek… więęęęc pewnie w środę rano wpadniemy we trzy na widzenie rodzinne pod taką jedną jednostkę - nachyliła się, udając że ścisza głos - Ale o więcej szczegółów nie pytaj, bo to tajne przez poufne. - parsknęła, drapiąc czubkiem nosa jego policzek i zaraz zaczęło się zaciąganie do odpowiedniego stolika - Udało się załatwić radiostację, jeszcze tylko wzmacniacz i antena… na razie zasięg ma do kilkunastu kilometrów, gdy z nią skończymy da się łapać Willy też z dalszej trasy. Tylko trzeba paru gratów i czasu, gratów przede wszystkim. Do załatwienia - wzruszyła lekko ramionami - Zresztą wiesz Tygrysku… gdyby ci się bardzo w koszarach po nocy dłużyło i byś miał radio pod łapą, możemy ustalić kanał. Godziny meldowania, abyśmy wiedzieli w obie strony że wszystko u nas w porządku… ale teraz mów co u ciebie! Co u was? Jak chłopaki? Podobały się im foty, któryś na coś marudził? Widziałeś Cesa? I najważniejsze - udała że groźnie marszczy brwi - Pozdrowiłeś go od nas? Bo, jak ustaliliśmy całowanie sobie możecie darować.

- Tak, pozdrowiłem. Bez całowania. Myślę, że żadnemu z nas nie jest to potrzebne. - Steve odparł z nieco kpiącym ale rozbawionym uśmiechem. Wziął od Jamie kartę dań jaką mu podała a same we trzy usiadły naprzeciwko pierwszej trójki.

- A z tą radiostacją nieźle sobie radzicie. Tylko to trzeba będzie coś wymyślić bo nasza łączność to właśnie tajne i poufne. - powiedział zerkając na czarnulkę i blondynkę. Pocałował tą pierwszą w policzek. I spojrzał na otwartą kartę dań przesuwając po niej dość machinalnie palcami i wzrokiem.

- Ale tych fot szczerze mówiąc nie bardzo miałem jak im pokazać. Może po weekendzie. Byliśmy trochę zajęci. - powiedział jakby się wahał i spojrzał na siedzącą naprzeciwko koleżankę z oddziału. Ta też wybierała coś z karty. Czy raczej trzymała ją otwartą ale z delikatnym uśmiechem pokiwała twierdząco głową. Pozostała trójka kobiet popatrzyła na nich trochę niepewnie zdając sobie sprawę, że siedzą obok wojskowych komandosów.

- Załatwiliśmy Świniaka. Załatwiliśmy chlewnię. Odbiliśmy dziewczyny. Część. Wczoraj wieczorem. Ale nie wszystko poszło zgodnie z planem. Italiano i Dingo są w szpitalu. U nas. Wyjdą z tego ale na razie są w szpitalu. I paru innych z innych drużyn. Nie znacie ich. - mówił krótkimi spokojnymi zdaniami. Ale dało się wyczuć powagę. Karen znów w milczeniu potwierdziła jego słowa kiwaniem swojej czarnej głowy.

Saper za to drgnęła, gdy po kręgosłupie przeszedł jej lodowaty dreszcz. Opanowała się jednak szybko nie pozwalając aby maska uśmiechu spadła z wytapetowanej gęby. Sięgnęła do torebki i rzuciwszy szybkie spojrzenie ku obsłudze za ladą, wyjęła z torebki piersiówkę.
- Czyli będzie trzeba znaleźć jakąś porządną maczetę i zestaw świerszczyków żeby się chłopcom nie nudziło gdy będą musieli gnić w wyrach bez możliwości wstania - uderzyła w lekki ton, lejąc do kubka po kawie bourbona w taki sposób aby obsługa się nie zorientowała.
Mimo że nie było jej lekko, wcale a wcale. Myśl o tym że oni będą się bawić podczas gdy dwójka ich chłopaków leży w szpitalnych wyrach odrobinę psuła radość tego weekendowego spotkania. Z drugiej strony żyli i to się liczyło. Tak samo jak, że ten najważniejszy bolt nie ucierpiał.
- Dobrze że to załatwiliście. Kamień z serca - powiedziała, cmokając mężczyznę w skroń a Karen posyłajac całusa w powietrzu. Zaraz przechyliła szklankę promili wypijając duszkiem.
- Tym bardziej zasłużyliście na odpoczynek i żeby się wami odpowiednio zająć - poprawiła się na zielonym kolanie które obsiadywała, chowając strach i milion pytań w kieszeń. Wiedziała że pytania są bez sensu, szczególnie w weekend. Kiedy dwójka żołnierzy przy tym cholernym stoliku w końcu wyszła z roboty aby o tym zapomnieć przynajmniej na weekend.
- O ciebie kochana się nie martwię - zwróciła się do czarnowłosej w mundurze i po chwili puściła jej obstawie psotne oczki - Będziesz w najlepszych rękach, cyckach i czym tylko chcesz. Tylko mam prośbę, pamiętajcie żeby Alfę nakarmić gdy nas nie będzie. Reszta to wolna amerykanka, najważniejsze żebyście się dobrze bawiły. Amy była taka kochana aby wam przygotować prowiant na ten weekend, jest w lodówce. Więc pierdołami nie musicie sobie główek zajmować… a my - tu popatrzyła na blondynę obsiadającą drugie boltowe kolano - Będziemy musiały się postarać, bo słyszałaś. Znowu nasze misiaki ratują dzień. Trzeba im bardzo ładnie podziękować. Zwłaszcza temu o - pacnęła Mayersa palcem w czubek nosa.

- O! To jednak zostawiacie nam swoją chatę? I Alfę? Ale bajer! - Jamie zaśmiała się radośnie. Karen spojrzała na nią trochę zdziwiona a lodziara zaczęła jej wesoło tłumaczyć co sobie jeszcze we cztery rozmawiały tuż przed ich przyjazdem o tej wolnej chacie i tak dalej. Brzmiało jak taki radosny trel koleżanek co gadają tylko o imprezach i zakupach na weekend. Chociaż przed chwilą to jakby lodowaty powiew przeleciał przez towarzystwo przy stoliku gdy Steve tak zdawkowo streścił co się u nich ostatnio działo. Reakcja Lamii chyba jednak rozładowała to nagłe napięcie. Potem doszła Jamie no i zagadała Karen i jakoś to poszło. Znów wszyscy wyglądali jakby tylko gadali o tym jak przehulać kolejny weekend.

- Dzięki Lamia. - szepnął jej do ucha Steve całując ją w te ucho. - To Jamie! Co polecasz nam dzisiaj? - powiedział na głos stukając palcem w otwarte menu. Lodziara potraktowała sprawę zawodowo i od ręki przedstawiła smakowicie brzmiący opis na co Mayer zgodził się bez wahania. Podobnie Karen. Więc Jamie wyręczyła ich wstając od stołu, idąc za ladę i sama przygotowując im te lodowe desery.

- A to wy jak wracacie? W niedzielę na wieczór? - Karen zapytała trójki siedzącej po drugiej stronie stołu.

- Coś koło tego - Mazzi przytaknęła, wcześniej puszczając chłopakowi dyskretne oczko. Po coś, do cholery, była tym saperem. Rozbrajanie bomb szło jej nie najgorzej skoro wciąż żyła i miała obie ręce.
- Dokładnie to musimy być koło 17-18 już tutaj w Sioux bo mamy mały, niecny plan - powachlowała na najładniejszego Bolta rzęsami aż zafurkotało - W starym kinie grają nasi kumple: The Palants z Rude Boyem i Iron Fist z samego Sioux City. Po koncercie oczywiście afterek, a przed koncertem beforek - teraz już szczerzyła się pełnoprawnie - Mamy ugadany wynajem czerwonego pokoju w podziemiach kina. Zintegrujemy się po tej tygodniowej rozłące, obok jest łazienka wiec idzie ogarnąć się ekspresowo i wygodnie, a potem koncert. Tygrysek na pewno przekazał chłopakom bo go o to prosiłyśmy. Czyli możliwe że jakaś dodatkowa dusza będzie z nami skakać pod sceną i wyginać materace… no i standardowo parę naszych dziewczyn przyjdzie. Oczywiście wszyscy tam idziemy, wy też kociaki - zaśmiała się, uciekając oczami do bruneta. Dźgnęła go paluchem w pierś - Wreszcie poznasz RB!

- Hmm… Rude Boy? Znowu ten RB? On jakoś często się koło was kręci. - brwi bruneta powędrowały do góry, powieki się przymrużyły jakby próbował sobie coś skojarzyć czy przypomnieć o co chodziło teraz lub wcześniej z tym punkowcem. Bo przecież słyszał o nim już nie po raz pierwszy. Zrobił to jednak w dość komediowy sposób więc wyglądało właśnie komicznie i dziewczyny, łącznie z Karen, roześmiały się.

- Oho! Ktoś tu wcale nie jest zazdrosny! - koleżanka z pracy zaśmiała się w głos a pozostałe jej zawtórowały. Zwłaszcza jak kolega z pracy przekrzywił głowę i spojrzał na nią dumnie i krytycznie dając wielkopański wyraz, że jest ponad takie małostkowe rzeczy. W międzyczasie wróciła ich ulubiona i najładniejsza lodziara w tej lodziarni stawiając przed dwójką komandosów pucharki z lodowym deserem upstrzonym chyba milionem dodatków.

- To na koszt firmy. Za załatwienie tych skurwieli. - powiedziała Jamie słodko do obojga i władowała się swojej ulubionej pani komandos na kolana ciesząc tym je obie a towarzystwo ciekawym widokiem.

- Taka praca. To mówisz impreza jest w niedzielę w starym kinie? I zamówiłyście czerwony pokój? On naprawdę istnieje? Zawsze chciałam sprawdzić. Wiecie, że te nasze jełopy nawet raz tam ponoć były. Nie wiem czy mi nie wkręcali. I nie zabrali mnie! Chamy. To byli nie byli teraz sobie odbiję. - na wyczucie Lamii to chyba ani Karen ani Steve za bardzo nie mieli ochoty rozmawiać o wczorajszej akcji bo chociaż gniew i satysfakcja jaką zdradzała Jamie była jak najbardziej zrozumiała to operatorka broni precyzyjnej jakoś nie ciągnęła tego tematu. Za to chętnie wróciła do niedzielnej imprezy jaka im się szykowała po powrocie z Małej Rosji.

- Tak, powiedziałem chłopakom. Nie wiem co z Dingo i Italiano ale pozostali pewnie będą. - Steve dodał swoje trzy grosze do tego tematu i na samą imprezę też był chętny i jego chłopaki widocznie też miło wspominali ostatnio spędzoną wspólnie niedzielę.

Mazzi zarechotała wesoło, odchylając kark do tyłu. Śmiała się tak przez dłuższą chwilę, zanim nie opanowała radości na tyle aby wydobyć z siebie ludzki głos.
- Mówisz że Don był w czerwonym pokoju, tak? - łypnęła na Karen - I bawił się brzydko, pewnie z Antonem i jego kolegami z ochrony… tak, teraz już wszystko jasne. - pokiwała mądrze głową - Nic dziwnego że cię nie wzięli, pewnie typowo męski, samczy wypad. Dużo twardej, szorstkiej miłości, mięśni i owłosienia w dziwnych miejscach - chichocząc wzięła łyżkę i nabrała porcję lodów aby podać ją Krótkiemu prosto do dzioba. Po co miał łapki przemęczać? Jeszcze by się spocił. Od strony rodzinnego trójkąta zapanowało milczenie, pozostała trójka wzięła na siebie ciężar rozmowy. Tej lekkiej i przyjemnej. Z planowaniem i dopytywaniem o warunki użytkowania mieszkania.

- No nie wiem, nie wiem… Musiałybyście się zachować odpowiednio. Żadnego sprowadzania chłopców, imprez, petów w doniczkach, butelek pod łóżkiem… Co tam jeszcze dziewczyny? - Krótki całkiem udanie wczuł się w rolę tatuśka i głowy rodziny. Już prawie skończył swój pucharek lodów i patrzył na swoje partnerki jakby pytał jedną i drugą żonę o radę w sprawie ich dorosłej córki albo trzech.

- A orgie możemy robić? Jak nie będziemy zapraszać żadnych chłopców? - zapytała szybko Jamie jakby też jej ta zabawa się spodobała i chciała się pod nią podpiąć.

Saper popatrzyła wymownie na Eve, potem na Tygryska i rozłożyła ramiona pokazując że to żaden problem.
- Jeśli będzie przy tym bardzo niegrzecznie to jasne - dodała szczerząc zęby - I potem wszystko nam dokładnie opowiecie.

- Albo nawet nagracie. Tam zostawiłam w naszej sypialni jakieś kamery. W biurku, jest otwarte to wystarczy poszukać. - w Eve odezwał się fotograf i reporter pełną gebą co potrafi wyczuć okazję do zrobienia dobrego zdjecia, filmu czy materiału ledwo się pojawi. Trójka pozostałych dziewczyn zaśmiała się wesoło.

- I może Laura się pojawić bo ona lubi w soboty lubi do nas zajeżdżać jak jedzie na glory hole. Do starego kina. I może Di z Madi i Laną. Ale to już najwyżej same się chyba dogadacie. - blondynka szybko dodała kto tu jeszcze wieczorami przy weekendach do nich czasem wpadać z odwiedzinami.

- Ooo! Aż tyle? I to wszystkie będą moimi foczkami na cały weekend? - Karen roześmiała się perliście chyba nie spodziewając się aż takiego nadmiaru obfitości. Ale bardzo jej to musiało się spodobać sądząc po tym nieskrępowanym okazaniu radości.

- O rany to naprawdę może wyjść z tego orgia. - Jamie chyba też nie do końca tego się spodziewała bo jakby była zaskoczona i zafascynowana jak to tak nie wiadomo jak i skąd się bierze w domu Mazzixxx tyle fajnych kociaków.

- A w ogóle co to za Anton? - snajper zapytała Lamii ale Eve była szybsza. Bo dość sugestywnie klepnęła się w kark i zrobiła małpią sylwetkę mięśniaka wywołując kolejną falę wesołości.

- Aaa! To dlatego mnie nie zabrali! No tak, też bym się nie chciała chwalić takimi stosunkami. - powiedziała z rozbawioną ironią.

Saper pokiwała głową, zgadzając się z czarnulką i aż westchnęła, łącząc się z nią w bólu.
- Tak… jeszcze by wyszło że rzeczywiście raz w dupę to nie pedał, a o północy się zeruje - dodała konfidencjonalnym szeptem, nachylając się nad stołem - Ale pies go drapał, mam prośbę. Ogarniecie chłopakom jakieś świerszczyki? Nie ma co ryzykować z wnoszeniem maczety na oddział, ale obrazki sobie mogą pooglądać. Zostawimy wam talony.

- Jasne. Ucieszą się. Ja im mogę zanieść ucieszą się. Bo świerszczyki i od was. Będzie im się lżej leżeć. Bo was to raczej tam nie wpuszczą. - Karen skinęła głową na znak, że takie rzeczy to mogą liczyć na jej pełną współpracę. Przy ostatnim zdaniu spojrzała na wszelki wypadek na dowódcę. Ten pokręcił jednak głową na znak, że raczej nie ma na to szans.

- Ale rozmawiałem z doktorem. W przyszłym tygodniu, może w przyszły weekend to mogą już być na chodzie. Przynajmniej na tyle aby wyjść do bramy czy co. Jakoś to ogarniemy. - powiedział uspokajająco, że z Italiano i Dingo może teraz wiele pożytku nie ma ale wkrótce powinno im się polepszyć.

- Czyli mamy tydzień żeby zorganizować odpowiednią maczetę. Nic tak nie poprawia humoru jak nowa maczeta… przynajmniej jeśli jest się Dingo. Italiano też coś wymyślimy, bez obaw. Byle ten sanitarny jełop się nie mieszał bo jeszcze uzna że to dla niego, bo przecież wiadomo że jak prezenty od foczek to dla niego, bo każda foczka na niego leci, a jak nie leci to zaraz zacznie. - saper uderzyła w weselszy ton, pokonując gulę w gardle i mówiła dalej - My nie wejdziemy, ale paczkę na stróżówce możemy im zostawić. Ktoś im zaniesie, jakieś bułki przy środzie czy inne słodycze. Możemy poprosić Amy żeby pożyczyła swoich master skilli i użyła piekarnika. Wtedy te ciasta od Mario serio mają sporą konkurencję - pokiwała głową - A świerszczyki swoją drogą, bo co to za trep na chorobowym bez świerszczyka? I czegoś do żarcia… - zawiesiła się, patrząc gdzieś w pustkę i chwilę tak trwała, póki nagle nie odblokowało jej.
- Kociaczku… - zaczęła powoli, układając w głowie całkiem nowy pomysł -... dwa zestawy fot naszych foczek. Tych które się zgodzą zapozować - przekrzywiła szyję i wychyliła się, szepcząc coś blondyneczce na ucho. - Jak są w szpitalu to im wyślijmy kartki. Dobrze dostać kartki jak garujesz na pryczy i cię wszystko boli. Takie z życzeniami powrotu do zdrowia napisanymi na odwrocie fotek. Powinno im podpasować, co sądzisz?

- Jakaś nowa sesja zdjęciowa? Da się. Ale to trzeba powiedzieć dziewczynom w niedzielę pewnie. I po weekendzie coś można zorganizować. Jedna, dwie modelki chyba powinno wystarczyć i da się zrobić dość szybko. - fotograf zmrużyła oczy ale jak odpowiedziała to chyba miała to wszystko chociaż mniej więcej ułożone w głowie. Najdłużej pewnie by zeszło zwołanie dziewczyn na sesję. Czyli pewnie niezbyt długo. No i sama sesja zdjęciowa. A potem trochę pracy na laptopie przy obróbce i powinno być do zrobienia. W jedno popołudnie i wieczór, no może dwa.

- Albo… masz nagrania z niedzieli - sierżant spojrzała z drugiej strony na problem - Wybrać po fotce każdej i potem je złapać na mieście i poprosić aby coś od siebie na odwrocie napisały. W dwóch kopiach.

- Hmm… Tak, też można. To by cała talia wyszła. Jakby wziąć każdą z nas po dwie, trzy, cztery fotki. Tylko to bym też musiała mieć czas. Chyba, że… Chyba, że wezmę lap na weekend. To może w wolnej chwili coś dam radę. Albo chociaż zacznę. Ale im więcej dziewczyn tym pewnie dłużej zejdzie je odszukać aby podpisały swoje fotki. Bo pewnie każda się zgodzi podpisać. Hmm… No chyba, że dziewczyny co zostają to już by rozniosły ploty. - Eve zacisnęła usta w wąską linię gdy tak mrużyła oczy i zastanawiała się jak tu podejść do sprawy. Na koniec wskazała na trójkę kumpel siedzących naprzeciwko a miały zostać w mieście.


Po bohaterskiej akcji Mayers miał pewien problem aby odkleić od siebie dwie wdzięczne czerwone foczki, przyklejone do boków i wpatrującego się w niego jak w święty obrazek. Wyszło dobrze, bardzo dobrze. Poza tym komandos dotrzymał słowa i nikogo nie pobił, zaś mina Eve warta była więcej niż transporter talonów podświetlany od spodu laserami. Po podobnym pokazie cała trójka miała pewność, że ich blondynka więcej nie usłyszy żadnego głupiego tekstu pod swoim adresem. Wystarczyło żeby Krótki się pojawił, pokazał, pogadał… i tyle.
- Dzięki Tygrysku - saper wyszeptała do niego, gdy wracali do fury. Cudownie było czuć wsparcie, choćby chodziło niby o pierdołę. Drobnostkę która uwierała kobiety oficera, dlatego jak na porządnego oficera przystało, usunął ją żeby jego kobietom żyło się lepiej.
Pod furą chwilę podyskutowali, aż wreszcie mężczyzna zasiadł za kółkiem, a miejsce pasażera zajęła Lamia. Na jej kolanach przysiadła Eve i tak razem przebijali się przez miasto. On prowadził, one ćwierkały mu nad uchem i do siebie nawzajem, aż kanciasta bryła terenówki nie zaparkowała pod lokalem. Wpierw wysiadł kierowca, jego partnerki potrzebowały jeszcze chwili aby poprawić w lusterku makijaż, włosy i wyglądać odpowiednio. Po coś pindrzyły się przez dobre półtorej godziny, a potem marzły w lodziarni byle “odpowiednio wyglądać”. Związki wymagały poświęceń.
Teraz się to opłaciło, bo gdy wreszcie wyszły z Ghurki i obramowały swojego żołnierzyka, wyglądały na miejscu. Dobry lokal wieczorową porą wymagał odpowiedniego stroju, poza tym był ogrzewany dzięki czemu gdy weszli do atrium Mazzi przestały marznąć cycki. Głębokie dekolty i cienkie, koronkowe kiecy słabo chroniły od wiatru, a że pod spodem nic nie miała, zaczynała szczękać zębami. Eve obok tak samo, ale było warto. Grunt, aby ich Tygryskowi się podobało i mógł się wozić z dumą wymalowaną na tym uroczym pyszczku, kiedy wiedziało się co dokładnie ma pod jednym i drugim bokiem. Zwłaszcza że okolica też widziała. Idąc za kelnerem była sierżant raz po raz powtarzała w myślach, aby przypadkiem nie zapomnieć - tutaj nie wypadało robić przypałów, to nie kołchoz, ani “Honolulu”, tylko lokal na poziomie. Istniała szansa natknąć się na kogoś z roboty Mayersa… więc pełen profesjonalizm i żadnego obciągania pod stołem.

Zasiedli przy stole, złożyli zamówienia, lecz zanim się doczekali żarcia, nastąpiła kolejna niespodzianka. Twarz Lamii rozpogodziła się kiedy na scenie pojawił się znany jej łysol z kabaretu i zaczął swój monolog. Parskała w kieliszek, a gdy zaczął się właściwy skecz śmiała do rozpuku, razem z towarzyszącą jej dwójką. Tak jak poprzednio Claudio zdawał się trafić w sedno z doborem programu. Gdy siedziała tu z Betty nadawali skecz o lesbijkach, teraz w towarzystwie rodziny słuchali skeczu o problemach w związkach, a gdy się skończył na sali rozległy się gorące brawa.
- Chcecie się napić drinka z Claudio Estebanem? - sierżant nagle popatrzyła po partnerach i wciąż klaszcząc dodała - Znamy się, jest w porządku.

- Ja też go znam! Robiłam z nim kiedyś reportaż! I czasem spotykamy się na jakichś imprezach jak jestem gdzieś służbowo. Ale drinka to z nim chyba jeszcze nie piłam. - Eve wyrwała się pierwsza z odpowiedzią. Jakby bycie reporterką dawało jednak jakieś towarzyskie profity. W przeciwieństwie do bycia oficerem specjalsów jak się okazało.

- To cholera tylko ja go nie znam i z nim nie gadałem? - brwi Mayersa zmarszczyły się jakby zastanawiał się czy ktoś tu sobie z nim nie pogrywa albo nie pogrywał, że tylko on jest tak nie obeznany z tym lokalnym celebrytą miejskiej sceny artystycznej.

- No dobra to prowadźcie. - westchnął teatralnie aby dać znać, że wolałby już nadrobić te towarzyskie zaległości. Ale tak jak mówił na początku skecz też mu przypadł do gustu. Zwłaszcza jak to postać grana przez Claudio była obramowana przez dwie koleżanki na co wpadła Joy i próbował się jej gorączkowo wytłumaczyć, że “Kochanie to nie jest tak jak myślisz!”. Widzowie to wiedzieli znając co się naprawdę działo ale postać grana przez Joy wyciągnęła sobie oczywiste wnioski widząc jak się obściskuje z dwiema ślicznotkami.

- Dzięki niemu poznałyśmy Madi - saper zajęła miejsce po swojej stronie Bolta i obie z Eve zaczęły go ciągnąć w odpowiednim kierunku - Dawali występ w szpitalu, Betty spytała czy chcę go poznać. Chciałam, był zabawny… ale odstawił fau pax - parsknęła - W ramach zadośćuczynienia za wielki nietakt jakim było pocałowanie ręki Księżniczki i wmawianie jej że wcale się to biednej nie podoba, czym obraził majestat, musiał owemu majestatowi odpowiednio zrekompensować ową karygodną aktywność. - łypnęła na Steva i na Eve i znów na Steva. - Zażyczyłam sobie drinka, ale tylko w towarzystwie Betty jako mojej łaskawej pani i opiekunki. Zgodził się, niestety tamtego dnia go gonił grafik. Więc umówiliśmy się za parę dni u niego, a wcześniej nam podesłał swoją masażystkę. Maddison - wyłożyła skróconą wersję historii, nie zagłębiając w nieodpowiednie szczegóły. “Kochanie to nie tak jak myślisz” pasowało do sytuacji idealnie.
- Claudio! - gdy przebili się na odpowiednio bliską odległość Mazzi uśmiechnęła się najbardziej czarującym możliwym uśmiechem, machając rączką do komika. Drugą rączką obejmowała obite zielonym mundurem ramię. Zupełnie jak blond foczka po drugiej stronie. Brakowało tylko kogoś podobnego Joy żeby na żywo oddać skecz Estebana.

Komicy całą trupą podeszli do krawędzi sceny a potem jak już się ukłonili, zeszli to nawet rozproszyli się pośród stolików zamieniając słówko ze swoimi fanami a nawet rozdając autografy jeśli ktoś poprosił. Nie inaczej było z ich liderem. Podniósł głowę i odwrócił się akurat idąc między stołami i gdy zorientował się kto go woła uśmiechnął się, zawrócił i ruszył w ich stronę.

- A kogóż to widzą moje przekrwione oczy? Czyż to nie sama Księżniczka zaszczyciła nas swoją wizytą a mnie swoją atencją? - zapytał szarmancko całując dłoń Lamii. Po czym puścił ją i spojrzał na blondynkę.

- I nasza gwiazda reportaży. Świetny ten artykuł o tej akcji Thunderbolts o uwalnianiu zakładniczek, czytałem z zapartym tchem. - widocznie Eve też rozpoznał z kim ma do czynienia a jej sprawiło przyjemność taka pochwała z ust celebryty.

- A my to się chyba nie znamy. Ale czyżbyś kawalerze był jednym z tych dzielnych Thunderbolts? - na koniec komediant zwrócił się do jedynego z tej trójcy kogo nie znał. Ale widocznie rozpoznał charakterystyczny, emblemat pioruna jaki Steve nosił na ramieniu munduru.

- Och Claudio… ty niepoprawny pochlebco! Nie masz litości dla wojennych weteranów, nie tylko o szlachetnych korzeniach! - saper bawiła się wybornie, wachlując rzęsami na komika. Zniżyła głos, spoglądając na niego powłóczystym spojrzeniem i wychyliła się aby go w podzięce cmoknąć w policzek.
- Właśnie dlatego przeszkadzamy tym wszystkim rozognionym córkom i znudzonym żonom w obdarzaniu cię odpowiednio intensywną atencją… z drugiej strony - przekrzywiła kark, wydymając usta w dziobek - Ograniczy to ilość niezadowolonych rogatych mężów, albo ojców zawałowców. Widzisz? To dla twojego dobra - puściła mu oko, podnosząc ramię aby objąć Bolta za szyję. Zrobiła to powoli, niby naturalnie, chociaż stanęła tak, aby oprzeć ciężar ciała na tylnej nodze, a przednią zgięła lekko w kolanie przez co biodra wygięły się kusząco, zaś ściśnięty dekolt ocierał się bokiem o zielony mundur.
- Prawda że jest niesamowity? Chcę ci kogoś przedstawić, Claudio. Najcudowniejszy człowiek w całych Zasranych Stanach, nasz odważny bohater i oddany żołnierz… rycerz w zbroi z kevlaru… Steve - wymruczała, wtulając się w mężczyznę choć patrzyła na komika - Był taki kochany że zgodził się z nami chodzić. Bardzo się poświęca abyśmy z Eve były szczęśliwe… bo chciałam ci kogoś przedstawić Claudio. Najpiękniejszą i najsłodszą ptaszynę jaką kiedykolwiek widziały moje oczy, ale ją już znasz. Eve… nasza dziewczyna. Jest jeszcze Willy, niestety musiała jechać w trasę za miasto. Tygrysku, poznaj Claudio. Ma naprawdę cięty język, zresztą sam widziałeś skecz - zaśmiała się cicho, spoglądając do góry na twarz żołnierza - A to tylko pierwsza z brzegu jego zaleta. Gra dla weteranów, wiesz? I myślę że drinka nam nie odmówi… prawda? - puściła łysemu oczko - Jestem ci winna drinka i wyjaśnienia oraz przeprosiny. Pozwól więc memu majestatowi zadośćuczynić niestosowności przezeń popełnionej.

- Ależ oczywiście milady. Czy zacny rycerz pozwoli uwieść swoją panią a was wszystkich zaprosić do baru i postawić drinka? - estradowy artysta wysunął swoje ramię jakby chciał poprowadzić Lamię ale wcześniej zapytał o pozwolenie jej wybranka. Nie było aż tyle miejsca aby mogli iść obok siebie we czwórkę.

- Myślę, że to świetny pomysł. - Krótki zgodził się łaskawie skinąwszy głową. Więc Claudio z Lamią a za nimi Steve i Eve ruszyli między stolikami docierając do baru gdzie komik zamówił drinki dla całej czwórki.

- To dobrze tam usłyszałem? Jesteście razem? - zapytał wskazując palcem po kolei każdego z ich trójki. - I jeszcze Wilma do tego tak? No, no! To już macie niezły kabaret! To pewnie ten powiew świeżości o jakim mówiłem na początku. Bliższy niż się spodziewałem! No to już czas przechodzić na emeryturę… - pokręcił na koniec głową jakby czekał go jakiś straszny koniec z ręki nowej generacji kabaretów i to znacznie bliżej niż to sądził jeszcze na początku swojego skeczu.

- Och Claudio… a kto nas wtedy będzie zabawiał i stawał ością w gardle smutasów z collinsowa? Och, przepraszam. Pana prezydenta Collinsa, nie można zapominać o szacunku - saper położyła dłoń na opartym o bar przedramieniu komika. Pominęła kwestię że z tym pytaniem o uwodzenie to trochę po czasie. Tak bardzo, z drugiej strony to było kiedyś, więc się nie liczyło.
- Daj spokój Claudio, spójrz na cud w galówce… - stanęła obok łysola tak aby razem z nim mogła patrzeć na swojego mężczyznę i przekręciła głowę aby móc mu szeptać teatralnie do ucha - Ledwo we trzy mu dajemy radę… - pokiwała trochę smutno ciemną główką i zaraz dodała - Na szczęście jest dla nas bardzo wyrozumiały i wie jak mocno się staramy - powachlowała na Mayersa rzęsami.
- Jak w ogóle ma się Jannet, gra z wami? - spytała naraz zmieniając temat o 180 stopni i dodała poważniej, przestając się zgrywać - Przepraszam że nie przyszłam, wiem że byliśmy umówieni z resztą. Potem jakoś nie było czasu i szansy podjechać się pokajać i wytłumaczyć. Pełne ręce roboty… i nie tylko ręce - przez jej twarz przemknął dość krzywy uśmiech. Dokończyła cicho - Tygryska puszczają tylko na weekendy, Heca pracuje w weekendy. - przepiła drinka żeby zakryć zmieszanie.

- Tak, nie wątpię. Wygląda mi na dużego i żwawego. Tak, pewnie biedaczki nie tylko ręce mogą się zmęczyć. - Claudio stał obok Lamii i próbował objąć wzrokiem sylwetkę stojącego naprzeciwko postawniejszego mężczyzny.

- Nie słuchaj ich. Nawet nie wiesz co one mi robią. Jak choćby parę dni temu w vanie. - Steve pokręcił głową i przybrał cierpiętniczy wyraz twarzy jakby się żalił koledze jaki prowadzi trudny żywot z tymi swoimi trzema heterami. Eve zaśmiała się wesoło na tą wzmiankę.

- Doprawdy? - komik przybrał zatroskaną minę jakby szczerze współczuł młodszemu i wyższemu koledze.

- A często jeszcze sprowadzają koleżanki. - Mayers dołożył wisienkę na torcie tej skargi na swój tragiczny los.

- I jeszcze sprowadzają koleżanki? Straszne. - aktor pokręcił głową współczującym tonem. Popatrzył z wyrzutem na stojącą obok Mayersa blondynkę. A potem na stojącą obok siebie czarnulkę w czerwieni.

- Oj tam wcale nie sprowadzamy jakichś koleżanek. Znaczy jakoś strasznie dużo. Tam najwyżej jedną czy dwie. Albo siedem. Kto by to liczył? A ta Janet to jakaś fajna? - Eve też dołączyła się do zabawy skoro inni też się w to bawili. Przybrała ton jakby wcale nie uważała swojego zachowania za jakoś szczególnie złego. Na koniec popatrzyła na dwójkę stojącą naprzeciwko pytając o kobietę jakiej nie znała.

- No ja uważam, że bardzo fajna. Ale nie, nie gra z nami. Jej kandydatura nie przeszła. Ale zgodziliśmy się na jej gościnne występy. Jednak udało nam się założyć duet. “Claudio i Janet”. I teraz zdarza nam się występować tu i tam. - komik wyjaśnił jak to wyszło z współpracą z ochotniczką do kariery kabaretowej.

- Ale szkoda, że nie przyszłaś na tamto przesłuchanie. Janet musiała pracować za was dwie. Ale nic straconego jeśli byś kiedyś nabrała ochoty na występy to zapraszam, wiesz gdzie mnie szukać. - na koniec zwrócił się do Lamii dając znać, że droga do takiej kariery nie jest dla niej zamknięta nawet jeśli zawaliła przyjście na pierwsze przesłuchanie.

- O tak, pamiętam gdzie… a gdyby mi amnezja wskoczyła spytam Betty. Ona ma pamięć jak żyleta… i nie tylko pamięć. I Claudio… nie przyszłam, bo niestety weekendy mam teraz bardzo napięte - ta zrobiła smutną minę której przeczyły wesołe błyski w oczach - Tak bardzo, że czasem mam wrażenie że zaraz mnie rozsadzą od środka… niemniej bardzo ci dziękuję za propozycję. Wierzę, że Janet poradziła sobie wyśmienicie. Z tak zręcznymi dłońmi z pewnością stanęła na wysokości zadanie… i te jej palce - zacmokała w uznaniu - Z jednej strony stanowcze, z drugiej delikatne. Prawdziwy wirtuoz… - jej spojrzenie przeszło na pozostałą dwójkę rodziny gdy wyjaśniała - ... skrzypiec. To skrzypaczka, naprawdę utalentowana. I daj spokój Tygrysku. Dajesz się niecnie wykorzystywać nad wyraz chętnie. Coś mi się przypomina że ostatnio tak się do tego niecnego wykorzystywania spieszyłeś żeś zapomniał nawet butów zawiązać… ty, oficer i dowódca, kapitan w ogóle. Jednostki specjalnej, tej szanowanej i w pełni poważnej oraz rozważnej. Na wszystko gotowej. Jest naprawdę bardzo wytrwały - tutaj popatrzyła na Claudio - Aż dziw że tyle z nami wytrzymał. Jedna baba w domu potrafi być skaraniem boskim… a co dopiero trzy. Czy tam dwanaście - wzruszyła ramionami.

Chyba w samą porę Lamia wyjaśniła do czego Janet używa tych palców bo coś i jej blondynka i brunet patrzyli na nią spod coraz bardziej przymrużonych powiek. Ale gdy wyjaśniło się, że to skrzypaczka i chodzi o skrzypce obu chyba spadł kamień z serca. Czy jakoś tak.

- Ty no patrz, tyle miała na głowie czy tam gdzieś i zauważyła z tymi butami… - Steve niby nachylił się do Eve, jakby odkrył jak ich dziewczyna potrafi być bystrooka a ta zrobiła mądrą minę jakby też się tego nie spodziewała. I nieco zacisnęła mocniej usta na wspomnienie co ta Lamia wtedy miała na głowie. Czy gdzie indziej.

- No tak, to jak ta Janet taka utalentowana i miła i w ogóle to może nas z nią poznacie? Bo też byśmy ją chętnie poznali. I jej palce. Stanowcze i delikatne. No przynajmniej ja na pewno. Może bym zrobiła z nią reportaż? W końcu mam dział “Wywiady z ciekawymi ludźmi”. - Eve odezwała się jakby na reporterkę przystało. Ale jakoś tak się udało jej to zrobić, że zabrzmiało jakby miała ochotę na zawarcie bliższej znajomości z ową wirtuoz skrzypiec. Tak samo jak to Lamia miała przyjemność.

- To zapraszam na nasze występy wieczorami, często gramy tutaj ale też i w innych lokalach. Niestety tutaj ja często występuję z “Hecą” to nie zawsze jest okazja do występów z Janet. Niestety dzisiaj jak widzicie jej nie ma. - komik rozłożył przepraszająco dłonie dając wyraz, że od ręki nie mogą załatwić tego spotkania z jego nową partnerką no ale nic nie stało na przeszkodzie aby dało się to zorganizować w najbliższej przyszłości. I jako zawodowemu aktorowi udało mu się zachować wyraz uprzejmego zainteresowania gdy Lamia mówiła o tym rozpychaniu z udziałem Steve’a i reszty swoich przygód ale można było odnieść wrażenie, że może to sobie wyobrazić całkiem nieźle.

- Brzmi ciekawie. No mnie niestety praca nie pozwala spotykać się w tygodniu a w następny weekend już zdaje się mamy plany. No chyba, że się umówicie beze mnie. Nie chcę wam odbierać przyjemności poznania takiej interesującej osoby. - Steve miał minę jakby też był zainteresowany poznaniem owej Janet skoro nasłuchał się o niej takich ciekawych rzeczy o niej ale jednak umawianie się z nim na cokolwiek poza weekendami było mocno utrudnione.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 28-11-2021, 19:05   #264
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Tym razem to sierżant zrobiła mądrą minę.
- W takim razie będę potrzebowała twojej rady i porady, Kociaczku. A także wsparcia duchowego, moralnego oraz światopoglądowego. - zwróciła się do blondyny - Może gdybyśmy się umówiły z Janet na ten wywiad w tygodniu… wtedy kto wie? Jeśli okaże się naprawdę wartą uwagi osobą to ją zaprosimy do nas, do Honolulu na niedzielę. Ale to potrzebuję fachowej opinii - pokiwała głową - Wiesz jak to z tymi wojskowymi trepami na dodatek ze zwykłego podoficerskiego plebsu. Jak posucha to każde palce i lico wydają się interesujące. Jak z żarciem, póki zapycha żołądek to nie grymasisz. Dlatego właśnie jest potrzebny ktoś z poczuciem smaku - powachlowała rzęsami.

- Skoro tak mówisz no to możemy tak zrobić. Postaram się dostosować do wymagań sytuacji i potrzeb. Zwłaszcza jeśli chodzi o tak młodą i utalentowaną osobę. Szkoda byłoby się z nią nie poznać bliżej. - Eve nie wychodziła z roli i świetnie przejęła pałeczkę tego umawiania się z młodą aktorką i skrzypaczką na ten reportaż i całą resztę. Obaj panowie robili miny jakby święcie wierzyli, że dziewczęta się spotkają, poznają, pogadają a potem będzie z tego jakiś reportaż w “Daily Sioux”. Nawet Krótkiemu powieka nie drgnęła jak Lamia wspomniała o jego ulubionym lokalu w tym mieście.

- No cóż, to jak w tygodniu to w dzień zapraszam do nas. Tam chyba by najłatwiej spotkać Janet. - Claudio pokiwał głową na znak, że jest skory do współpracy w organizacji tego spotkania i promocji jego nowej partnerki w kabareciarskim duecie.

- Och Claudio, nasz łaskawco. Dziękujemy ci, znowu ratujesz damy jak wtedy Betty przed nudną wojskową kaleką… zupełnie jak baśniowy dżin - cmoknęła go po przyjacielsku w policzek i dokończyła tym samym słodkim tonem - Pasuje, też wydajesz się mieszkać w butelce. Jeśli nie sprawi to problemu bardziej niż chętnie skorzystamy z zaproszenia w przyszłym tygodniu. Bliżej drugiej połowy pewnie, jeszcze mamy u siebie trochę do dogrania. Choćby nowy film nagrać, pierwszy odcinek serialu… bo widzisz, zakładamy z Eve studio filmów - dodała z profesjonalnym uśmiechem - Akcji.

- Studio filmów? To jakieś rozwinięcie twojej działalności Eve? - Claudio zmrużył oczy widocznie kojarząc, że reporterka oprócz pracy w redakcji ma własne studio fotograficzne. Ta roześmiała się wesoło posyłając Lamii psotne spojrzenie nim się odezwała.

- Technicznie można chyba tak powiedzieć. Bo podstawą pewnie dalej będzie moje studio. Przynajmniej na początku. Ale nie, to całkiem nowy projekt. Lamia jest moją wspólniczką no i sercem i mózgiem tego projektu. A chcemy założyć prawdziwe studio filmowe. Takie z kamerami, światłami, aktorkami i tak dalej. - Eve wskazała na czarnowłosą wspólniczkę i partnerkę dając wyraz dzięki komu powstał ten pomysł i cała inicjatywa. A komik wydawał się być tym naprawdę zaskoczony.

- Prawdziwe studio filmowe? Takie “Kamera - Akcja!”? - zamrugał oczami i chyba był pod wrażeniem, że ktoś chce się podjąć takiego śmiałego wyzwania. Eve i Steve jednak pokiwali głowami, że właśnie o takie coś chodzi.

- Mnie to wiecznie nie ma to nie siedzę w temacie na bieżąco. Ale z tego co wiem to dziewczyny już sporo mają zrealizowane. Więc to żadne żarty Claudio, poważna inicjatywa. - Steve nie znał wszystkich detali tak jak obie wspólniczki ale co mógł to potwierdził ich słowa przed komikiem.

Sierżant popatrzyła na fotograf jakby się naradzały spojrzeniami i ciemnowłosa głowa kiwnęła powoli.
- Jeden film jest już w dystrybucji, niedługo odbędzie się pokaz premierowy - odwróciła twarz do komika - Pokaz odbędzie się w Starym Kinie, sprawdzimy w terminarzu i ci damy znać. Byłoby cudownie, gdyby człowiek tak obyty ze sztuką i mający bystre oko obserwatora rzeczywistości wyraził później opinię. - uśmiechnęła się lekko - I bez obaw, jest tam naprawdę dużo akcji.

- Mhm. I nawet miejscowi celebryci. - dodała Eve z miną niewiniątka dodatkowo wzbudzając ciekawość komika którego chyba też można było uznać za kogoś takiego.

- Tak? No proszę, proszę, to widzę działacie na pełen etat. W takim razie czekam na zaproszenie. Chociaż ja większość wieczorów niestety mam własne występy. Wtorki i środy miewam trochę luźniejsze. - Esteban chyba na poważnie potraktował te nowinki o nowym studio i zaproszeniu na premierę.

- No i jakbyś znał jakieś aktorki albo aktorów tudzież artystów, modelki, celebrytów co by mieli ochotę zagrać w takiej produkcji albo inaczej wesprzeć to byśmy były bardzo wdzięczne za reklamę i w ogóle. - reporterka dorzuciła swoje trzy grosze chcąc wykorzystać okazję do promocji ich nowego projektu. A w końcu Claudio był gwiazdą pierwszej wody. Przynajmniej w tym mieście i stanie.

- Bo my mamy już pewien sprawdzony zespół na początek ale jesteśmy otwarci na nowe twarze i propozycje. I jak myślisz Lamia, kto jeszcze by mógł u nas wystąpić? - Eve spojrzała na szefową Mazzixxx aby ta przejęła pałeczkę w nakierowywaniu komika na właściwe tory w tej promocji ich nowo otwartej firmy. Zwłaszcza, że zdawał się nią być żywo zainteresowany.

- Na pewno musi to być ktoś odpowiednio fotogeniczny, kto nie boi się pracy na planie i wyzwań - odpowiedziała po chwili namysłu - Umiejący działać w duecie, trójkącie, albo większej grupie… taka Janet byłaby niezła, prawdziwa artystka. Tak na początek - pokiwała głową i też popatrzyła na komika - Ale przyznam, że najbardziej by nam teraz pasowała współpraca z aktorami. Do tej pory mamy jednego, aktorek kilka… a nie będę ukrywać że siedzi mi w głowie parę scenariuszy gdzie większa ilość męskich artystów bardzo by się przydała. - zrobiła mądrą minę.

- Aha to szukacie bardziej aktorów niż aktorek? No dobrze, popytam, zobaczę może ktoś będzie zainteresowany. - lider “Hecy” zmrużył oczy i pokiwał głową jakby robił w niej przegląd kolegów z branży którzy by mogli spełniać takie kryteria i byliby zainteresowani występowaniem w filmach akcji.

- A Janet myślę, że powinna się nadawać. Ma wszystkie potrzebne atrybuty. Ale to pewnie już same się z nią dogadacie na spotkaniu. - pokiwał jeszcze raz głową ale odwrócił się bo usłyszał jak ktoś go woła. Wydawało się, że zostawia producentkom i aktorce dogadanie się między sobą on wolał się nie mieszać w te negocjacje bezpośrednio.

- Bardzo was przepraszam ale muszę już lecieć. Szalenie miło znów was zobaczyć moje panie a ciebie poznać kawalerze. - zwrócił się do całej trójki całując dłonie kobiet i ściskając dłoń mężczyzny. - I pozdrówcie Betty ode mnie. Prawdziwa z niej żyleta ale mimo to bardzo ją lubię. Nietuzinkowa osobowość. - powiedział już zbierając się do odejścia.

- Ciebie też zawsze dobrze widzieć, Claudio. Uważaj na siebie - saper przyjęła pocałunek w dłoń, a potem sama się wychyliła, oddając pożegnanie tyle że w policzek. Ściskać go nie wypadało, jednak naprawdę cieszyło ją spotkanie i chciała to okazać.
- Zima idzie, łatwo się przeziębić i głos stracić… a bez twojego głosu to miasto będzie piekielnie nudnym miejscem - dołożyła, machając mu lekko na pożegnanie - Oczywiście, przekażemy łaskawej pani twe pozdrowienia. Udanego wieczoru i dziękujemy za poświęcony czas. Jak mówiłam, chłodno już. Dobrze móc się ogrzać w blasku sławy - zarzuciła rzęsami - Choć ten zapach z dna butelki jednak trochę daje po nosie.

Skinął im jeszcze na odchodne po czym ruszył między stołami aby móc się nacieszyć tym blaskiem zasłużonej sławy oraz innymi gośćmi i fanami. Zaś pozostała trójka wróciła do swojego stolika.

- A on wie jakie filmy akcji wy kręcicie? Bo nie chciałem się odzywać przy nim. - zapytał Steve jakby chciał już wcześniej zadać to pytanie.

- No ja mu nic nie mówiłam. Nie widziałam go z parę miesięcy. Jeszcze zanim was poznałam. - Eve zaśmiała się cicho i spojrzała z zaciekawieniem na ich czarnulkę czy ona przypadkiem gdzieś przy okazji nie wspomniała komikowi za jakie produkcje się biorą.

Ta milczała przez dłuższą chwilę, odprowadzając łysola spojrzeniem i tylko uśmiechała się pod nosem. Była mu wdzięczna, ani razu nie zająknął się, ani nie wspomniał jak dokładnie zna byłą sierżant. Ani jak wyglądało wstępne przesłuchanie jej i skrzypaczki Janet. Z całej historii nie wyszły żadne dogłębne kontakty, choć gdyby chciał Claudio mógł rzucić “teraz z nią jesteś? Nieźle się pieprzy, nie?”. Na szczęście był dżentelmenem. Takim wyjątkowo niepokojąco przypominającym satyra, gdy nikt oczywiście nie widział.
- On wie - powiedziała wreszcie, mając co do tego dziwną pewność. Po coś rzucali sobie podteksty rozumiane tylko dla nich… trochę jak partnerzy w zbrodni.
- To bystry facet - dodała jakby wyjaśnienie, a potem wskazała na ich stolik - A my mamy chyba kolację do dokończenia.

- Ojej ale by było jakby sam Claudio Esteban przyszedł do nas na premierę! - roześmiała się Eve siadając na swoje poprzednie miejsce. Podobnie jak pozostała dwójka. - A ta Janet to jaka jest? Jakaś fotogeniczna? Bo jak o niej mówiłaś to wydawało mi się, że ją lubisz. - zapytała zaciekawiona ową nową partnerką komika jakiej nie miała okazji jeszcze poznać.

- Też odniosłem takie wrażenie. - zgodził się grzecznie komandos w galowym, ciemnozielonym mundurze wracając do przerwanej kolacji.

- O tak, sam Claudio Esteban. Wielka gwiazda którą wszyscy uwielbiają… o ile nie są z NY - mruknęła brunetka, nadziewając na widelec kawałek karmelizowanego jabłka i przyglądała mu się z nagłą uwagą aż nagle parsknęła.
- W kołchozie o niego też mieli ból dupy, chyba się od tego zaczęło nawet. Carol, co z nią mieszkałam przez ścianę, spytała gdzie uderzam w czwartek jakaś taka wystrojona. Odpowiedziałam że do Claudio na drina. Wróciłam następnego dnia tylko po to żeby jeszcze bardziej wypindrzona stwierdzić, że teraz to ja lecę do Honolulu żeby spić drina z takim jednym kapitanem Boltów. Oj nie lubili mnie tam, a Carol zwłaszcza - zaśmiała się, zjadając kawałek owocu. Przeżuła i dokończyła - Jasne że ją lubię, jest fotogeniczna i całkiem zabawna. Do tego sympatyczna. Trochę duże parcie na karierę, ale nie narzekałam wtedy i nie będę narzekać teraz bo i nie ma po co. Lubię ją - powtórzyła atakując widelcem kolejny kawałek jabłka.

- Słyszałeś Steve? Ta Janet jest fotogeniczna. I ma parcie na karierę. I Lamia mówi, że ją lubi. - Eve spojrzała na ich mężczyznę sprawdzając czy usłyszał to samo co ona. Bo brzmiało całkiem interesująco to co ich wspólna dziewczyna mówiła.

- Słyszałem. No to życzę wam z nią powodzenia i miłej zabawy. A ta Carol co mówisz to pewnie jakaś zakompleksiona, zawistna sucz. Nie przejmuj się nią. Zwłaszcza jak teraz już chyba zniknęła nam z radaru. - bolt pokiwał głową ale dał znać, że chyba nie uważa tej byłej sąsiadki Lamii za coś na tyle istotnego aby się tym przejmować.

- Właśnie. Zamiast niej mamy teraz Larysę. Jest bardzo sympatyczna i polubiłam ją. Poznałyśmy ją właśnie w Domu Weterana jak szukałyśmy Oliego do tego remontu. A potem dała się zaprosić na koncert to i ja ją poznałam bo wcześniej to tam w kołchozie to Lamia była z Wilmą. - Eve poparła Krótkiego i przypomniała, że ostatnio poznały całkiem sympatyczną koleżankę spod tego samego adresu.

- I wcale nie robiłyśmy tam nic niestosownego - druga kobieta zastrzegła szybko, przybierając minę wcielenia niewinności i tylko sączyła wino z kieliszka - Też polubisz Larysę Tygrysku, a Janet postaramy się ściągnąć na przyszłą niedzielę do Honolulu i sam ją poznasz, ocenisz, ale to akurat to danie które bez cienia wahania mogę polecić. - dalej się zgrywała, choć pod stołem jej stopa zaczęła jeździć w dół i w górę po łydce w zielonych spodniach - Jest jeszcze jedna sprawa, skoro już gadamy. Możliwe że za tydzień albo dwa będę miała trochę mniej czasu niż zwykle. Ale spokojnie, środowe poranki i weekendy będę mieć wolne - popatrzyła na Eve i potem na Steve’a. Sapnęła w kieliszek, a potem dopiła go na raz i odstawiła.
- Złożyłam porucznikowi Rodneyowi formularz kwalifikacji i… sama nie wiem - westchnęła, zabierając się za dolewanie sobie wina - Nie wiem co o tym myśleć, o swoich papierach. Trochę tam tego mam, Stary chyba nie miał w co środków armijnych pakować… naprawdę budowałam i programowałam drony - kręcąc głową wlała resztkę butelki w szkło.
- Nie wiem, do służby ponownie mnie nie powołają. Nie po tym co mi przybili na komisji… więc pewnie szkoleniówka. Zobaczymy co powie Rodney i co wymyśli.

- Mam nadzieję, że cię nigdzie nie wyślą. Bo bym tu została sama jakby was wszystkich gdzieś wywiało na służbę. - Eve nieco ramiona opadły na taką myśl. Może nieco przesadnie i nieco się zgrywała. Ale dało się wyczuć, że rozstanie z całą rodzinną trójką na raz, zwłaszcza z Lamią, byłoby dla niej trudne.

- Nie sądzę. W mieście jest wiele jednostek i prawie każda ma jakiś pion szkoleniowy. Na pewno da się coś znaleźć na miejscu. Ale na wszelki wypadek powiedz im, że wolisz coś na miejscu. Też jak już mam ten weekend i wolne to wolałbym spędzać go z wami a nie pakować się w auto i jechać gdzieś aby was spotkać. - Mayers skrzywił się nieco i pokręcił głową ale dał znać, że obawy blondynki chyba są nieco przesadzone. Lamia też orientowała się, że armia zwykle szła na rękę w takich sprawach. Zwłaszcza jak ktoś się zgłaszał na ochotnika tak jak ona.

- I robiłaś jakieś drony? No to spryciula z ciebie. Nie wiem co ty robisz z takim zwykłym trepem jak ja. Nas to tylko uczą którym końcem karabinu się celuje do przeciwnika. Żadnych tam finezji i wyższej szkoły jazdy. - Krótki pozwolił sobie na nieco prześmiewczy ton z samego siebie i swoich umiejętności jakby był zwykłym piechociarzem a nie oficerem jednostki specjalnej.

- Jak to co? - sierżant uniosła krytycznie brew, zachowując poważny ton głosu - Jestem podoficerem, a ty oficerem, więc hierarchia służbowa zachowana. Bo i tak przez większość czasu jestem pod tobą. Zwykle mnie kryjecie, kapitanie, a ja grzecznie słucham i łykam wszystko co mi ze swej służbowej mądrości oraz doświadczenia ofiarujecie - jej noga z łydki i kolana przeszła na udo i dalej, gdzie krocze - Nawet jak to zasłona dymna, gdy prawda jest tajna przez poufna… a jeśli mogę wyrazić opinię, sir, bardzo sprawnie idzie wam branie na cel tym karabinem. Zawsze trafiacie gdzie trzeba bez pudła. - obróciła głowę do fotograf, jej posyłając ciepły uśmiech. Ujęła też delikatną dłoń i pocałowała krótko.
- Spokojnie Kociaczku, nie wyślą mnie daleko. Nie z PTSD i amnezją, gdy jeszcze nie skończyłam leczenia a lekarzy i opiekę mam tutaj. Tak jak mówi Steve, dostanę coś w mieście. Rodney zna sytuację, nie pozwoli mnie wykopać nigdzie daleko.

- Aha, to dobrze. Smutno by mi tu samej było. - reporterkę to chyba uspokoiło i zerkała na ile mogła co porabiają rączki Lamii.

- A z tym służeniem i łykaniem to ja mogę potwierdzić. Jakoś tak to właśnie zazwyczaj wygląda. Niektóre z tych rzeczy mam nawet nagrane jakby trzeba było coś dla przypomnienia. - Eve pokiwała swoją blond główką z pełnym przekonaniem, że służy pomocą. Tą czy inną. Nawet skinęła palcem na swoją torbę gdzie miała swoje niezbędne, przenośne minimum i zwykle był tam jakiś smartfon.

- Aha. No tak, jakoś tak to chyba bywało. Zazwyczaj. - kapitan mruknął nieco rozkojarzonym wzrokiem rozglądając się dookoła sali. Komicy z “Hecy” już się zmyli, część gości też wstawało już od swoich stołów. Ale sporo jeszcze siedziało nadal a niektórzy dopiero przychodzili.

- Skończyliście już kolację? Bo ja to się właściwie najadłam. Teraz bym miała ochotę na jakiś deser. Jakiegoś loda albo co. - powiedziała blondynka tonem grzecznej dziewczynki co tylko sugeruje innym swoje potrzeby.

- A ja coś nie najlepiej się czuję - odpowiedziała saper, przybierając minę cierpiącego basseta i westchnęła - Chyba mi coś zaszkodziło i strasznie ciąży na żołądku… aż mam miękkie nogi od tego nieszczęścia. Pomoglibyście mi dojść do łazienki? - popatrzyła na pozostałą dwójkę - Mogłabym jeszcze zemdleć albo co… ciężkie życie frontowego weterana na rencie…

- Naprawdę kochanie? Pozwól, że ci pomogę. - Steve przyjął ton troskliwego partnera jakby święcie wierzył w to nagłe zatrucie pokarmowe. Podał dłoń czarnowłosej w czerwieni i wstali od stołu.

- To ja wezmę twoją torebkę. - rzuciła blondynka w czerwieni flankując swoją partnerkę z drugiej strony. I całkiem sprawnie przemieścili się między stołami ku toalecie. Steve bez mrugnięcia okiem wszedł do damskiej. Może dlatego, że Eve weszła pierwsza i dała znak, że jest wolne. A po chwili we trójkę znaleźli się zamknięci w jednej z kabin. I wydawało się, że to miejsce ma ozdrowieńczy wpływ bo nagle jakoś nikogo nic nie bolało.
To chyba jest właśnie miłość. Kiedy się ma dom i kogoś w domu i zawsze się do niego wraca, cokolwiek by się nie działo. Szczególnie po ciężkim tygodniu w robocie, nie należącej do łatwych czy bezpiecznych. Cieszyli się więc wszyscy, cała trójka koczująca wspólnie w dawnym magazynie obecnie przerobionym na dom. Ich dom, wspólny. Dla kogoś takiego jak Mazzi sama koncepcja domu wciąż budziła zdumienie, ale z tych przyjemnych. Dobrze było się pozytywnie zaskoczyć. Tak jak dobrze było móc oglądać jak najbliższe osoby po owym domu się kręcą. Dzięki temu samemu szło poczuć się na swoim odpowiednim miejscu.
Saper z lubością i ciepłem grzejącym serce oglądała powitanie Mayersa z Alfą, uśmiechała się gdy wypytywał kociaka jak mu minął ten długi tydzień, a potem gdy już został obwąchany i łaskawie zaakceptowany, mężczyzna szybko przeszedł do etapu przygotowań. Mieli przecież wyjechać na weekend, czekała ich trasa, zaś dnie jesienią kończyły się wcześniej niż później.
- Tak, trzeba się przygotować. Zostawić szpej, przecież mamy weekend - zaczęła mówić, odbijając się plecami od ściany aby wrócić do pełnego pionu. Do tej pory podpierała tynk, jednak razem z Ev miały dla swojego żołnierza jeszcze jedną niespodziankę. Łapiąc przez pokój spojrzenie blondyny brunetka zagrodziła Tygryskowi drogę, chwytając za dopiero co rozwiązany krawat.
- Kociaczku pomożesz nam? - poprosiła, ściągając wąski fragment materiału spod kołnierzyka i zasłoniła nim mężczyźnie oczy - Trzeba zawiązać.

- Zawiązać? Co wy kombinujecie? Wiecie, że jak dojedziemy do Małej Rosji to tam mamy domek i cały weekend? - Steve dał się zastopować i z zaciekawionym uśmiechem obserwował jak czarnowłosa dziewczyna ściąga mu krawat z dopiero co rozpiętego munduru. A blondynka poszła jej w sukurs podchodząc do jego tylów, przejmując te końcówki krawata aby zawiązać mu je jak przepaskę na oczy.

- Oj nie bój się Steve, nic ci nie zrobimy. - Eve rzuciła żartobliwie parodiując tekst jakim zwykle chłopcy zaciągali dziewczyny na tylne siedzenia czy do innych przygodnych miejsc na sfinalizowanie pierwszej schadzki. Po chwili dała Lamii znać, że opaska jest gotowa i można przejść do następnego etapu.

- Kochanie, to nie tak jak myślisz - saper dorzuciła swoje bękarcie trzy gamble i delikatnie ujęła lewą dłoń bruneta. Dała znać aby po drugiej stronie Eve zrobiła to samo. Wtedy obie zaczęły go prowadzić w głąb domu.
- Wiązanie może być naprawdę fajne, jeśli dobrze się go użyje - domruczała, otwierając drzwi do dalszej części budynku - Samym domkiem się nie wykręcaj, miało być ognisko na plaży. Koc na piasku żeby nic nie powłaziło gdzie nie trzeba, gwiazdy nad głową… żeby nie było. Obie to słyszałyśmy, prawda Kociaczku?

- No. I jakieś konie i bmx-y jeszcze miały być. - blondynka przejęła drugą stronę Mayersa i też zgrabnie go prowadziła ku tej części gdzie było jej studio i do niedawna graciarnia w mniejszych pomieszczeniach. A obecnie nowo wyremontowany pokój. Za to Lamia w przeciwieństwie do niego widziała jak ta pokiwała głową i zrobiła psotne oczko.

- No tak, tak, będą. I może łódki jakieś. Strzelnicę też mają. W końcu to wojskowy ośrodek. I do rzutków można strzelać. No ale nie będziemy przecież spędzać na samej plaży całego weekendu. - Krótki dał się prowadzić okazując zaufanie swoim partnerkom ale jednak pozwolił sobie na kontynuowanie dyskusji w jakiej zachwalał ośrodek do jakiego ich tak chętnie zapraszał.

- I jakaś sauna i pomost gdzie można posiedzieć i ryby połowić. Nawet gdy nie jest kierowcą wojskowego autobusu, albo kimś z dalekiej pustyni - Mazzi dopowiedziała swoje, otwierając odpowiednie drzwi gdy do nich doszli. Odpowiedziała Eve oczkiem, robiąc krok w bok i razem wprowadziły mężczyznę do pokoju. Szybki rzut oka pozwolił ocenić, że na szczęście tynk nie odpadł, meble się nie rozwaliły, a malowany po nocy mural nie spłynął na podłogę.
- Słyszałyśmy że lubisz plaże i fale - z zadowoleniem odnotowała, że dzięki meblom i całej reszcie gamblowiska po całkiem sporym pokoju nie szedł pogłos echa, tak charakterystyczny dla pustych pomieszczeń. Bo i puste nie było. Po prawej stronie stały ciężkie, wysokie prawie pod sufit szafy i komody, w kącie przy drzwiach znajdowała się kanapa z niskim stolikiem i fotel. Po drugiej zaś biurko z krzesłem i lampką. W końcu pokoju za to zagnieździło się wielkie łóżko, praktycznie od ściany do ściany. Nad nim wisiało parę półek, a suficie haków. Tak samo jak przy drzwiach, ale Tygrysek był wysoki, więc mógł tam sobie rozkładać swoje rzeczy bez potrzeby wchodzenia na stołek. Ale to z nabazgranego na lwiej części lewej ściany obrazu Mazzi była najbardziej zadowolona.


Przedstawiał falę wodną z białym pióropuszem piany na tle zachodzącego słońca. Woda była błękitna tymi wszystkimi odcieniami błękitu jakie miało czyste, ciepłe morze - od ciemnego granatu aż po jasny błękit. W całą tę gamę wplatały się też inne kolory, te dawane przez załamujące się światło dogasającego dnia. Złoto-pomarańczowo-różowe niebo zdawało się odbijać w niespokojnej toni, dorzucając do bieli piany te od załamań czystego, jasnego światła wesołych refleksów.
Saper podobał się ten mural, dużo pracy i serca włożyła w oddanie tego, co widziała kiedyś na jakimś zdjęciu, a potem od razu widok skojarzył się jej z Mayersem, gdy zaczął gadać o surfowaniu i Kalifornii.
- Niestety na deskę musisz poczekać - z tymi słowami obie z Eve rozwiązały krawat.

- Oh… - Steve właśnie im tłumaczył, że w tam gdzie mają jechać to sauna też jest bo przecież to Rosja! I to ponoć u nich tradycja czy co. Tylko jakoś to tam po swojemu nazywają ale chodzi o saunę. No ale urwał jak mu Lamia zaczęła rozwiązywać krawat zsuwając mu go z oczy. I wówczas miał okazję zobaczyć ten powiększony i odremontowany pokój. I szczerze mówiąc to nie miał w tym momencie zbyt mądrej miny. Zaskoczony rozejrzał się dookoła nie robiąc ani korku, zamrugał oczami, wreszcie spojrzał na jedną i drugą swoją dziewczynę i znów zaczął się rozglądać dookoła. Wreszcie się roześmiał i ruszył na zwiedzanie nowej przestrzeni.

- Jej! Jak żeście to zrobiły? Przecież tu chyba były dwa pokoje co? I takie zagracone i w ogóle. - powiedział gdy tak zrobił kilka kroków i zatrzymał się całkiem nieźle pamiętając gdzie parę dni temu jeszcze stała ściana. Ale Oli i Rusty nie odstawili fuszerki łatając to co celowo wyburzyła ekipa punkowców i po tej ścianie nie było teraz widać ani śladu. Nawet jak mężczyzna w ciemnozielonym, galowym mundurze postukał nogą w podłogę i szukał chyba wzrokiem na suficie tych szwów po niej. A jak szukał to wpadł mu w oko ten mural jaki wczoraj i w nocy Lamia tak skrupulatnie malowała za te kupione niedawno farby.

- Oo... o kurwa! Jak u nas w Kalifornii! Biorę z miejsca i po całości! - roześmiał się serdecznie i teraz podszedł do ściany aby przyjrzeć się z bliska. Eve podeszła do Lamii biorąc ją za rękę i uśmiechała się obserwując radość ich mężczyzny. Widać było z miejsca, że pokój przypadł mu do gustu. Dotknął ściany, obejrzał ją z bliska ale z tej perspektywy trudno było ogarnąć całość. Więc znów się cofnął aby spojrzeć na całą, malowniczą scenę ze Słońcem, niebem i falami w całości. I jak już się chyba napatrzył jakby dostrzegł dwie stojące przy wejściu kobiety w czerwieni.

- Cholera dziewczyny! Jesteście niesamowite! No naprawdę, jesteście najlepszymi dziewczynami na świecie! - rozradowany podszedł do nich, objął każdą z nich ramieniem, przygarnął do siebie po czym mocno i stanowczo pocałował w usta. A na koniec puścił i znów się roześmiał. - Nie no chłopaki mi nie uwierzą jak im o tym opowiem. - roześmiał się rozbawiony na kolejną myśl jaka mu przyszła do głowy.

Przez pierwsze chwile obwąchiwania nowego terytorium przez Steva… cóż. Lamia wstrzymywała oddech w napięciu i wyluzowała dopiero gdy zobaczyła że naprawdę trafiły z pomysłem. Trzymając mocno dłoń blondynki obserwowała z rozczuleniem jak ich Tygrysek hasa po wybiegu, zaglądając kąty i sama czuła się szczęśliwa. Uwielbiała gdy się cieszył, pewnie powinna rzucić odpowiednio markowym, bękarcim tekstem, ale nie miała na to ani sił, ani ochoty. Nie chciała mu przerywać, więc tylko zamrugała szybko parę razy żeby nie rozwalić z takim trudem zrobionego makijażu. Każdy powinien mieć swój kąt, życiową przestrzeń gdzie poczuje się swojsko i jak… w domu właśnie.
- Ekhm - oczyściła gardło, bo z tego wzruszenia głos jej trochę siadał i miała wrażenie że ją ktoś trzyma za gardło. Ale to nie było złe odczucie.
- Myślę… - zerknęła szybko na fotograf zanim podjęła - ... że po ostatniej niedzieli trochę tej wiary jednak w sobie mają, ale jak chcesz cykniemy ci fotę czy dwie. Kalifornijskie tygryski świetnie wyglądają na tle słońca zachodzącego nad oceanem. Po to cię dręczyłam w środę - kiwnęła brodą na ścianę i zaraz pokręciła całą głową, a jej dłoń zanurkowała w torebce.
- Oj Steve… wiesz że cię kochamy, wszystkie cię tu kochamy. Ale my najbardziej. Gdy jesteś szczęśliwy to my też - dodała ze szczerym uśmiechem, wyciągając w jego kierunku dłoń. Na której leżało niepozorne pudełko obite ciemnobrązową skórą. - Nie wiem kiedy masz urodziny, ale uznajmy, że to zaległy prezent.

- Też was kocham! Jesteście cudowne! - roześmiał się po raz kolejny znów całując Lamię a potem Eve. Ale widok wysuniętej dłoni z małym pudełkiem przykuł jego uwagę. Uniósł brwi po czym spojrzał wyżej na twarz czarnulki. A potem blondynki. Ta zachęcająco wskazała dłonią na dłoń z pudełkiem zachęcając go niemo aby po nie sięgnął. Więc sięgnął. Oglądał samo pudełko jakby chciał zgadnąć co jest w środku. Ale szybko stracił cierpliwość i po prostu je otworzył.

- Ej… Ale on wygląda jak te zegarki z Posterunku… U nas je dają naszym z jakiejś okazji… Ale je robią na zamówienie no i w Posterunku. - zmrużył oczy widocznie całkiem nieźle rozpoznając na co patrzy. Tylko to wydawało się bardzo mało prawdopodobne przy takich ograniczeniach. Ale wziął zegarek do ręki aby go obejrzeć z bliska. Spojrzał na tarczę, wsadził pudełko do kieszeni aby zwolnić drugą dłoń i móc pogmerać przy przyciskach a w końcu odwrócił go na spodnią stronę. Widząc, że coś tam jest napisane zbliżył go do twarzy aby przeczytać. Oczy mu się rozszerzyły, brwi uniosły ze zdziwienia i spojrzał z niedowierzaniem na Lamię. Tak ją mierzył tym zdziwionym spojrzeniem z jedno uderzenie serca. Nim ta znieruchomiała figura zaskoczonego kapitana nagle ożyła i nabrała gwałtowności.

- Lamia jesteś niesamowita! - roześmiał się, złapał ją w pół, przycisnął do ściany i pocałował. Tym razem mocno, długo i namiętnie. Wreszcie puścił i pomachał zegarkiem w stronę blondynki.

- Eve zobacz! Zobacz co to jest! Prawdziwy zegarek Posterunku! Z dedykacją! Widziałaś!? - chwalił się prezentem jak mały chłopiec. Równie szczerze i entuzjastycznie. Eve chociaż oglądała wcześniej ten zegarek znów go wzięła do ręki i obejrzała ponownie wiedząc, że sprawi to mu przyjemność a i też się dzieląc tym wspólnym szczęściem i radością.

- Piękny jest. Słyszałam o nich, znaczy, że są. Ale nie widziałam żadnego wcześniej. Naprawdę są takie fajne jak mówią? No i taka dedykacja i grawerka. Na specjalne zamówienie. - blond głowa kiwała się gdy oglądała ten prezent podchodząc do nich.

- To najlepsze zegarki jakie można tu dostać. Bo nie można ich dostać! Znaczy kupić. Robią je na zamówienie. Rany, Lamia, jak go zdobyłaś? I jeszcze ta grawerka! No nie, no trzymam w ręku ale nie wierzę! - śmiał się cały czas przejmując od Eve swój prezent i znów oglądając go z każdej strony. Wyglądał jakby na poważnie miał problem uwierzyć, że trzyma w rękach coś tak wyjątkowego.

W głowie byłej sierżant coś zaskrobało i załaskotało. Echo cichego, stonowanego śmiechu i słów które po nim padły. Głos rozpoznawała, zresztą był tylko on. Bez obrazów ani innych bodźców.
- Gdzie Diabeł nie może tam pośle swoje Bękarty - na krótką chwile uśmiech zszedł jej z twarzy. Drugi raz sięgnęła do torebki, tym razem po piersiówkę i pociągnęła zdrowo, a potem ją zakręciła. Od razu zrobiło się lepiej, głosy też odeszły.
- Chodziły ploty że go chcesz, to masz. Wszystko co najlepsze dla mojego focza - odpowiedziała już bardziej standardowym, wesoło - zaczepnym tonem gdy chowała gambel do torby. Strzeliła też otwartą dłonią w ten bezczelnie istniejący medalowy tyłek obity zielonym mundurem i dołączyła do reszty rodziny, opierając się ramieniem o bark Eve.
- Nie chcieli mi go sprzedać, bo są tylko dla zasłużonych przyjaciół Posterunku - zaczęła, kryjąc dumę że się udało. Sprawić radość temu cholernemu komandosowi naprzeciwko. Nie mógł podrobić zaskoczenia i euforii, więc prezent się udał. To było najważniejsze. Złote Rybki były po to, aby spełniać życzenia.
- Takich jak ty, kochanie… zasłużyłeś na niego, już dawno - powiedziała miękko, kładąc mu dłoń na szerokim barku - Właściciel sklepu przy ratuszu długo nie kręcił nosem, że nie wolno i jakoś dał się namówić na nadrobienie tego niedociągnięcia w postaci braku takiego sikora na twoim nadgarstku. I też nikogo nie musiałam bić. Sam stwierdził, że kto jak kto, ale ty powinieneś taki nosić… a że mieli akurat jedną sztukę awaryjną bez grawerki… - wzruszyła ramionami i westchnęła - Ale naprawdę jest okey? I tak by ci taki dali w końcu, no i… - humor jej trochę siadł, popatrzyła na mural - Trochę wyskoczyłam przed szereg i… a pieprzyć to. Jak się podoba to zajebiście! - wyszczerzyła się, udając że kawałek tynku wleciał jej do oka - Niech ci dobrze służy!

- Jest idealny. - uspokoił ją i znów ją pocałował. Po czym zaczął zakłądać zegarek na swój nadgarstek. - A teraz opowiadajcie! Jak wam się udało to cudo! I to w parę dni! - powiedział wskazując brodą na nowy pokój w miejsce dwóch zagraconych kanciap. A sam cieszył się nowym zegarkiem coś przy nim majstrując. Nie przeszkadzało mu nawet to, że wciąż ma na nim swój własny jaki nosił do tej pory.

Wyglądał trochę jak chłopiec co dostał nowego, bajeranckiego resoraka. Aby mu dać czas do zabawy i zapoznania z zabawką, sierżant pociągnęła jego i Eve tam gdzie kanapa. Lepiej się gadało na siedząco.
- To pomyśl co na ten numer powiedzą chłopaki - parsknęła, puszczając parze oczko. - Dobrze że ma dedykację, jeszcze by Donnie oznajmił pomyłkę i to powinno być dla niego, ale się głupie foczki zakręciły z wrażenia albo tęsknoty… i wiadomo, jak nie specjalsowe to z rozumkiem króciutko u nich - ściągnęła usta w rozbawiony dziobek, siadając na stoliku żeby mieć dwójkę z kanapy naprzeciwko.
- RB i jego palanci nam pomogli. Ironi też, ci rockerboye. Do demolki byli jak znalazł, szybko się uwinęli. Każdy pomagał, Di, laski z Det, Willy, Amy, Shauri, Madi… dużo nas było więc szybko poszło. Znajomi z kołchozu ogarnęli elektrykę, wszystkie gniazdka i lampki działają. Potem połatali ściany, że mucha nie siada - uśmiechnęła się. Fakt, Oli i Rusty odwalili perfekcyjnie robotę. Normalnie jak u siebie, a nie jak u obcego. - Wczoraj cały dzień praktycznie kończyliśmy. Półki, meble… bo mówiłeś żeś sporo szpeju nazbierał. Teraz się pomieścisz. Walnęłam ci ten widoczek, Eve ogarnęła nowe kołdry, pomagała z łóżkiem i ustawianiem mebli. Jakieś ciuchy na start masz. Niewiele, ale lepsze niż nic - mówiąc odpaliła papierosa i dmuchnęła do góry - Przynajmniej nikt z łóżka nie spadnie i chyba się całą rodziną zmieścimy. No… trochę ten tydzień miałyśmy zajęty żeby zdążyć na dziś. Teraz masz swoją bardzo męską jaskinie i nie wstyd kumpli zaprosić. Albo kumpele - zadumała się - Tylko nie wiadomo ile…

- Ano tak, racja, męska jaskinia, no tak. - Steve już nieco uspokoił się z tym sprawdzaniem ile ten nowy zegarek ma funkcji i podszedł do sofy. Przyjemnie się tak słuchało i jeszcze raz przeżywało ten napięty grafik ostatnich dni aby to wszystko dopiąć na ostatni guzik. Dzięki czemu wciąż pachniało farbą ale wyglądało jak nowe. Eve siedziała obok Lamii jak grzeczna dziewczynka i kiwała głową potwierdzając jej wersję wydarzeń.

- To teraz tu będziemy mieszkać? - zapytał gdy znów zaczął wodzić wzrokiem po tej “męskiej jaskini”. Już na spokojniej oglądając co tu jest. Podszedł do szafek i regałów sprawdzając jak to w środku wygląda. Do kontaktów aby sprawdzić światło. Ale wszystko działało i było jak należy.

- Jej. To teraz trzeba będzie jakąś parapetówę wyprawić. Dla tych wszystkich pomocników. - prychnął jakby właśnie do niego dotarło jaka masa osób przyczyniła się do powstania tego pokoju.

- Myślę że tylu ich było żeby się tu nie pomieścili wszyscy - Mazzi wodziła za nim wzrokiem, paląc spokojnie papierosa - Jednak jest na to sposób. Zrobimy parapetówkę zbiorczą, gdy skończymy szykować pokoje dla Willy i Karen… ale to może w trochę mniej wariackim tempie niż twój - parsknęła dymem - Co zaś się tyczy mieszkania… jeśli nas do siebie zaprosisz Tygrysku to jasne że bardzo chętnie. Ale jak będziesz miał nas dość, albo zaprosisz kumpli na super samczy wieczór męskich rozmów to się grzecznie ulotnimy jak na kobiety przystało. Czyli do kuchni.

- No tak, drugi raz to już mogłaby nam się powinąć noga z robieniem pokoju w takim tempie. - zaśmiała się blondyna opierając się wygodnie o wysunięte do tyłu dłonie.

- Ano tak, jeszcze Wilma i Karen… Ale to na pewno dziewczynom się nie będzie tak śpieszyć i poczekają aż na spokojnie skończycie. - uniósł swoja ciemnowłosa głowę gdy spojrzał gdzieś za ścianę za jaką były inne kanciapy jakie roboczo były przewidziane do przeróbki.

- A z parapetówą racja. Jak już będziemy mieli komplet to coś wyprawimy. To róbcie aktualną listę osób jakie trzeba będzie zaprosić. - powiedział podchodząc do nich i bezczelnie ładując się w środek pomiędzy nie.

- A zaprosić no pewnie, że będę was zapraszał. Tak pewnie w każdy weekend. No chyba, że nam się trafi co innego. Jakbym wiedział co mnie tu czeka to bym nie planował tego wyjazdu do Rosji! - roześmiał się jeszcze raz wciąż nie mogąc się nacieszyć swoim szczęściem.

- W każdy? Och Tygrysku, jaki ty jesteś dla nas dobry - przybierając pozę wdzięcznej foczki brunetka przykleiła się do boku w zielonym mundurze, po drugiej stronie to samo zrobiła blondynka. Oparła brodę o bark żołnierza.
- Ale jak parapetówa to tych twoich geniuszy też trzeba będzie zaprosić, parę wspólnych koleżanek… tak, tak - pokiwała głową na tyle, na ile pozwalała pozycja - Zrobimy listę. Jesteśmy w tym całkiem niezłe, pamiętasz? Nawet niesamowite… w swoim czasie ogarniemy, jak już będzie na tip top. Nie martw się, nigdzie ci twoja tygrysia jaskinia nie ucieknie, gorzej z pogodą. Rozumiemy z Kociaczkiem, że jesteś zahartowany i twardy, ale ona jest delikatną blondyneczką, a ja wojennym - zawahała się i w porę ugryzła w język zanim nie rzuciła “kaleką”. Zmieniła koncepcję - emerytem… i bardzo chcemy tam z tobą pojechać. Nie wykpisz się tak tanio póki jeszcze nie pada śnieg! - wychyliła się, całując go w czubek nosa, a blondynkę po drugiej stronie pogłaskała po odsłoniętym ramieniu.

- No tak, myślę, że możemy tak zrobić jak mówicie. - uśmiechnął się i pocałował usta swoich dziewczyn. Po czym głośno trzepnął sie w mundurowe spodnie i powstał do pionu. - No ale jak mamy jechać to jedziemy! Wolałbym dotrzeć tam przed albo o zmroku. To ja idę się przebrać. - rzekł cofając się tyłem do wyjścia i z początku patrzył na nie obie ale znów mural i reszta nowego pokoju odwróciły jego uwagę. Wyszedł mrucząc coś, że chyba chłopaki mu nie uwierzą czy co.

- Właściwie to Karen tu będzie cały weekend. - rzuciła cicho blondynka uśmiechając się szelmowsko do siedzącej obok czarnulki. Teraz ona ją pocałowała w policzek i zaśmiała się cicho. - Chyba się udało. Widziałaś jak się cieszył? - zapytała też się ciesząc, że im się udało z tymi niespodziankami.

Mazzi odpowiedziała śmiejąc się cicho.
- O tak, myślałam w pewnej chwili że zacznie skakać i piszczeć. Było warto, absolutnie - zgodziła się w pełni. Westchnęła z trochę maślanym wzrokiem wbitym w drzwi - Jest cholernie uroczy gdy się tak cieszy. Zajebiście wyszło. Kocham cię, wiesz? - naraz zmieniła temat i obiekt obserwacji na ten jasnowłosy - Dla ciebie też będę miała niespodziankę, tylko mi daj trochę czasu bo jestem w fazie ogarniania… niestety to trochę potrwa. Ale pamiętam że oprócz Steve’a mam też ciebie. Mam was oboje, a wy macie mnie. I Willy, która biedna musi się użerać z naszą trójką choć dzielna nie narzeka. - wstała, ciągnąc ją za sobą kończąc ruch czułym pocałunkiem.
- A teraz rusz ten brudny, dziwkarski tyłeczek nim poczucie obowiązku wobec zleconego zadania nie przegra z chęcią wypróbowania tych haków pod sufitem.

- Ano tak! Haki! Zapomniałyśmy mu powiedzieć o hakach! - Eve pacnęła się w czoło gdy spojrzała do góry na ten dodatek zamontowany w suficie parę dni temu. - Aż się nie mogę doczekać kiedy je wypróbujemy! Lamia to był świetny pomysł! I z tymi hakami, i z tym pokojem i w ogóle! - blondynka też wstała i skorzystała z okazji aby objąć swoją dziewczynę i przytulić się do niej.

- To wszystko twoja zasługa Lamia. Betty ma rację. Jesteś naszą Księżniczką i w ogóle. Wilma też. Z tą Złotą Rybką. I powiem ci coś Lamia. Jak już pewnie wiesz ja to lubię być ta uległa i brudna, leniwa dziwka i takie tam. I wcześniej też tak miałam. Prawie od początku. Ale nigdy wcześniej nie spotkałam kogoś takiego jak ty. Z tobą mi jest najlepiej. I czuję, że mam kogoś. Nie tylko w łóżku. Ale tak w życiu i na co dzień. I z tymi filmami i studiem. Bałam się trochę, że mnie zostawisz jak poznałaś na nowo Wilmę. Ale teraz widzę, że głupia byłam. I dlatego Lamia kocham cię najbardziej na świecie. Bardziej niż kogokolwiek wcześniej. - mówiła cicho, że prawie szeptała gdy palcami gmerała gdzieś po twarzy albo karku swojej Lamii. I mówiła szybko, z przejęciem jakby bała się, że ktoś im tą ulotną chwilę bliskości zabierze.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 28-11-2021, 19:06   #265
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Z dobrym kierowcą za sterami fury żadna trasa nie była straszna, zwłaszcza gdy ten kierowca dodatkowo robił za element dekoracyjny owej fury oraz całkiem niezłego rozmówcę. Jego szczera ekscytacja i radość którą aż tryskał wywoływała uśmiech na dwóch kobiecych twarzach jadących na siedzeniu pasażera z przodu. Mazzi wolała sobie nawet nie wyobrażać ile podobną odległość pokonywaliby z Eve za jako szoferem. Nie ujmując ich blondynce niczego - była okropnym kierowcą, nie to co Steve. Dzięki niemu kolejne mile spękanego asfaltu i błota niknęły pod oponami wojskowego łazika, aż nie wiadomo kiedy ich oczom ukazał się płot wojskowego kompleksu wypoczynkowego. Z miejsca czuło się, że chodzi o trepowisko - drut kolczasty, strażnice i warty. Zwykłe motele inwestowały w ochronę, tutaj jednak miala ona ten specyficzny odcień zielono-brązowych plam kamuflażu maskującego.
Na samej bramie zaś czekała całą trójkę niespodzianka, a raczej dwie. Pierwszą była przesympatyczna strażniczka, a drugą informacja o zlocie kopciuszków podzwaniających medalami jak święty Mikołaj dzwoneczkami przy saniach.
- A to same dziadki, bez niższych szarży na tym balu? - saper spytała strażniczki, wychylając się zza ramienia Eve aby ją lepiej widzieć. Poprawiła też sobie blondynkę na kolanach. Była ciekawa, czy choćby Cesar by się znalazł w okolicy przez przypadek. Albo ten nielubiany Gruby, o którym Tygrysek nie chciał za bardzo gadać.
Westchnęła cicho, maskując obawę za szerokim uśmiechem. Skoro w okolicy zaroiło się od mundurowych szyszek musieli się pilnować, aby znów przypadkiem nie narobić Mayersowi przypału.

- Niby bal pułkowników ale jacyś kapitanowie i porucznicy też tu się zjeżdżąją cały dzień. Dlatego myślałam, że wy też na bal. - Cindy zwróciła się do kobiety w czerwieni trzymającą kobietę w czerwieni na swoich kolanach. I było to całkiem przyjemne i zaciekawione spojrzenie. Jak na jakieś niecodzienne ale niezmiernie ciekawe zjawisko.

- A ktoś od nas przyjechał? Wiesz z Wild Waters. - Steve w przeciwieństwie do jego partnerek nadal nie zdradzał zapału na bal z dziadkami.

- Wasz stary jest. I ten jego asystent. Taki Latynos. I paru innych ale tych znam słabo. Szkoda, że od was nikogo nie ma. Lubię jak przyjeżdżacie to zawsze coś się dzieje. - Cindy uśmiechnęła się także do niego a ten cmoknął ale widząc, że nie bardzo coś może na to poradzić to jakoś już nie narzekał.

W jednej sekundzie oczy bękarcicy zrobiły się duże, błyszczące i absolutnie radosne.
- Ces tu jest?! - wyrwało się jej pełne ekscytacji pytanie. Zaraz zaśmiała się bardzo kosmato, łypiąc na Krótkiego, a na jej gębie kocia morda osiągnęła apogeum - No zobacz kochanie jak się cudownie składa. Akurat byliśmy umówieni na obiad, pamiętasz? No i nie Latynos, Hiszpan - sama nie wiedziała czemu sprzedała poprawną wersję, wedle wersji oficjalnej do głaskania Cesara po grzbiecie. Sapnęła cicho.
- Kochanie, chodź się przywitamy - złapała żołnierza za rękę - Nie wypada żebyśmy go tak zlali skoro już tu jesteśmy, prawda? To by było takie nieuprzejme, a z niego taki szarmancki gość. No i lubię go, Ev też go lubi, prawda Eve?

- Oczywiście! Poza tym świetnie tańczy. No i nieźle flirtuje. - Eve w pełni poparła pomysł swojej dziewczyny. I pozwoliła sobie na lekki ton jaki wywołał kręcenie głowy u Krótkiego i cichy, rozbawiony śmiech wartowniczki.

~ I jak jest we mnie albo nade mną albo za mną to też lubię. ~ blondynka szepnęła na ucho Lamii i cmoknęła ją na koniec w policzek więc wyglądało na to, że Cesara z ostatniej niedzieli też miło wspomina i chętnie odświeży znajomość.

- Ta, jak zwykle. Dobra Cindy wiesz gdzie ta nasi się zatrzymali? - Steve spojrzał na mundurową a ta na niego.

- Oj nie pamiętam. Cały dzień był ruch jak się zjeżdżali. Ale poczekaj zaraz sprawdzę. - Cindy zrobiła nieco smutniejszą minę ale wyprostowała się i wróciła do wartowni a przez rozświetlone szyby widać było jak nachyla się i sprawdza coś pewnie w jakimś biurku czy czymś podobnym.

- Muszę was uprzedzić. Z niej jest niezła zawodniczka. Podrywaczka zawodowa i nawet dziewczynom nie daruje. - rzekł ze śmiertelną powagą ich kierowca jakby chciał ostrzec swoje kobiety przed jakimś bardzo groźnym potworem.

- Tak? No popatrz, a wyglądała tak sympatycznie. I myślę, że jest bardzo fotogeniczna. - Eve zrobiła zmartwiony dziubek jakby dała się nabrać na tą słodką powierzchowność strażniczki. Tylko tak po oczkach coś widać było, że bynajmniej nie zabrzmiało to jak wada w opisie tej co właśnie sprawdzała gdzie mieszkają Cesar i stary.

- Taka niegrzeczna strażniczka… to już chyba wiem co tu robiliście z chłopakami jak wpadaliście odpocząć od zgiełku miasta, służby i natrętnych lachonów z Honolulu - Lamia dodała swoje bękarcie trzy gamble, kładąc dłoń najpierw na kolanie w hawajskich szortach, a potem przesunęła ją w pobliże punktu newralgicznego na samym ich przodzie. Zacisnęła lekko palce. - No proszę proszę kochanie, co nam ściemniałeś, hm? Masz więcej fajnych koleżanek niż tylko Karen. Przyznaj ile ich jeszcze chowasz po kątach, co? - zapytała słodko, a jej ręka wślizgnęła się pod materiał aby tam padać teren na czuja i macanego.

- Może jakaś tu czy tam… Najwięcej chyba w “Honolulu” bo tam najczęściej balujemy. Tu oprócz Cindy to jeszcze mieli jedną czy dwie kelnerki fajne. I insturkorkę nurkowania. Ale jak widzicie nie było mnie tu jakiś czas to nie wiem czy jeszcze pracują. - Steve spojrzał w dół na dłoń jaka spoczęła na jego bermudach ale poza tym nie oponował przed taką ingerencją w swoją prywatność.

- No to ciekawe czy jeszcze tu pracują. A ta Cindy? - blondwłosa fotorgaf czule objęła swoją Księżcziczkę i patrzyła z zaciekawieniem na ową “niegrzeczną strażniczkę” jaka chyba kończyła sprawdzanie tych adresów bo wyglądało, że zaraz wyjdzie z wartowni i wróci do nich.

- Świetnie wygląda w bikini. Bez też. No i oczywiście jak przyjeżdżaliśmy z chłopakami na weekend albo urlop to była w pełni integrowalna. Więc myślę, że oni też miło ją wspominają. Aha i lubi używać kajdanek więc naprawdę musicie na nią uważać. Na razie jest na służbie to jesteście bezpieczne ale jak rano skończy i jeszcze by się na was napatoczyłą to nie wiem co będzie. - Steve całkiem chętnie podzielił się swoimi wiadomościami na temat owej sympatycznej strażniczki a Eve na to zrobiła cichutkie “Oooo!”. W takiej zachwyconej intonacji jakby tym ostrzegawczym tonem komandosa jakoś wcale się nie przejmowała.

- A co by miało być, Tygrysku? - saper uderzyła w niewinny ton, pracując coraz intensywniej dłonią. Mogli udawać że nic się nie dzieje, ciemność sprzyjała zachowaniu pozorów - Jesteśmy grzecznymi foczkami, przecież wiesz. Uczynnymi, kontaktowymi i nie grymasimy, ani nie pakujemy się w podejrzane układy czy znajomości. Co złego to nie my, a jedynie zawistne języki - powachlowała rzęsami - Poza tym… bez obrazy, ale wolałabym się skupić na tobie i Eve. Ten jeden raz… no może oprócz kanapki, bo ona akurat była obiecana, prawda? Jednak jeśli ma ci to jakoś zgrzytać to odpuszczę - dodała z miną wyrażającą czyste poświęcenie.

- Mi tam nic nie zgrzyta. - tyle zdążył powiedzieć Krótki nik Cindy nie wróciła do bocznego okna i znów się do niego nie nachyliła.

- Są w 29. W ogóle ci twoi z Wild Water to tak tam w tych rejonach 30-ki. Coś jeszcze chcecie? - zapytała strażniczka po tym jak podała im te adresy osób z tych samych koszar co Mayers.

- No nie wiem dziewczyny, chcemy jeszcze coś? - Steve zerknął w bok na swoje partnerki sprawdzając co powiedzą na ten temat.

W odpowiedzi saper wychyliła się do okienka, opierając o kolana bolta. Po części zakryła zabawy pod bokserkami, po części zbliżyła do Cindy.
- Podobno rano masz wolne, tak Tygrysek mówi. Jakieś plany, czy dasz się wyrwać na zwiedzanie? Nigdy tu nie byłyśmy, a nasze kochanie nie może się ciebie nachwalić. Nie ukrywam że jesteśmy trochę zazdrosne - powiedziała z czarujacym uśmiechem i dodała -
Że nas tu wcześniej nie przywiózł. Oj będziesz musiał to nam porządnie wynagrodzić. Wiesz co lubimy najbardziej - skończyła, całując policzek chłopaka.

- Naprawdę? - Cindy czy to dla wygody czy celowo opierała się o framugę okna samochodu podobnie jak panienki zaczepiające kierowców. No ale styl i mundur miała całkiem inny. Teraz zaś jak czarnowłosa kobieta w czerwieni zbliżyła się do tego okna od środka ona sama się nie cofnęła więc zrobiło się całkiem blisko. Przez chwilę wodziła wzrokiem po twarzy Lamii po czym posłała pytające spojrzenie kierowcy jakby pytała o jego wersję wydarzeń.

- O tak. Mówię ci Cindy one są straszne. Nawet nie wiesz co ze mną i mi robią. Zwłaszcza jak są we trzy. Jak ostatnio w takim jednym vanie. - Steve pokiwał głową zachowując ten ironicznie poważny wyraz twarzy. A gdzieś tam pod swoją rączką Mazzi czuła, że wbrew tym żałobnym słowom skargi nie tylko serce mu rośnie na ten początek wieczoru.

- Krótki ty się chwalisz czy żalisz? - Cindy uniosła brew do góry i roześmiała się. Zresztą Eve w środku auta też. On sam zaś rozłożył rączki na boki dając znać, że to siła wyższa i niewiele na to można poradzić.

- No dobrze. Nie wiem ślicznotko co on tam wam kitu o mnie wam nawciskał. Ale kończę o 8 rano. I właściwie mogłabym zostać na śniadanie. Podają na stołówce. - powiedziała zwracając się ponownie do Lamii bezpośrednio i jakby na próbę przesunęła palcami po jej policzku. - Ale jak za wcześnie dla was to nie ma sprawy. Możemy się umówić na kiedy indziej. - dodała jakby często na urlopach czy weekendach tak nieludzka pora była zbyt wczesna aby się zrywać z łóżka i zaczynać nowy dzień.

- Jakby nas nie było na śniadaniu to wpadnij do domku, będziesz wiedziała który bo tu wszystko odnotowane, nie? Możesz być naszym śniadaniem, Tygrysek duży i go starczy dla całej naszej trójki - saper nadstawiła wdzięcznie twarz, przymykając oczy i mrucząc gdy skórą policzka dotknęły obce palce.
- Przyda się pomoc, we trzy z Willy jeszcze jakoś dajemy radę, ale kiedy zostajemy we dwie to zawsze się obawiam że nas zamęczy. My takie biedne, delikatne… a on taki wielki, z parą w łapie i nie tylko w łapie. On sobie po weekendzie jedzie do tej swojej jednostki bąki zbijać z rana na odprawach, a my przez trzy dni potem do siebie dochodzimy - dodała konfidencjonalnym szeptem, wychylając się jeszcze odrobinę aby pocałować strażniczkę jakby ten gest był kropką w zdaniu.
- Poza tym nie mam pojęcia o co ci z tym vanem chodzi - dorzuciła mężczyźnie prosto w twarz i udajac że wcale nie wyczuwa co ma pod ręką - Sam chciałeś, my przyjechałyśmy ze śniadaniem i kawą, a ty od razu za włosy i do jaskini. Zresztą jakoś po wszystkim nie narzekałeś… a nawet sobie świetnie poradziłeś, jak zawsze - na koniec pocałowała i jego, aby ten fakt podkreślić.

Też ją pocałował. I to nawet nieco dłużej niż krótkie cmoknięcie w usta. Jakoś nie krepując się, że Eve obserwuje ich z jednej strony a Cindy z drugiej. Sama strażniczka też całkiem chętnie cmoknęła się z ustami Lamii. Chociaż ten pierwszy raz to był jeszcze taki grzeczny, ostrożny i dyskretny. Ale całkiem przyjemny. Widocznie całowanie się z innymi kobietami jej nie peszyło. Za to chyba ucieszyła się z takiego zaproszenia na jutrzejsze śniadanie.

- Tak? I nie będę wam przeszkadzać? I tak, wiem jaki macie domek. - zapytała jakby chciała się upewnić i mimo wszystko nie co dzień dostawała takie zaproszenia od jakichś związków.

- Ależ skąd! I weź kajdanki! Uwielbiam być w kajdankach! - Eve w końcu dołączyła do tej dyskusji widząc, że się zanosi na poznanie tej sympatycznej strażniczki od całkiem bliskiej strony. Ta zaśmiała się słysząc to i zajrzała nieco w głąb szoferki aby dojrzeć tą blond miłośniczkę kajdanek.

- Nawet nie wiesz co one potrafią. - Steve westchnął wciąż nie wychodząc z tej cierpiętniczej roli maltretowanego mężczyzny. A tam nieco niżej to Lamia czuła, że to maltretowanie go przynosi całkiem niezłe rezultaty. Zaś na wypiętych pośladkach zaczęła jej wędrować dłoń blondynki.

- Mhm. To widzę o kajdankach wam powiedział. A pochwalił się co oni tutaj wyprawiają jak przyjeżdżają całą zgrają? - Cindy czując przyzwolenie zaczęła wodzić kciukiem po szczęce i policzku Lamii koncentrując się zwłaszcza w okolicy jej ust.

- Oj tam oj tam, zaraz coś wyprawiają! Urlop to urlop nie? Kto by tam potem to na to zwracał uwagę! - Steve zaoponował trochę zabawnie a trochę przesadnie jakby chciał urwać w zarodku tą wymianę babskich plot między innymi na jego temat.

- No już kochanie, nie denerwuj się tak. Jesteś cały spiety - bękarcica uderzyła w czuły ton i popatrzyła w dół gdy dodawała - Aż cały sztywny z tych nerwów, ale spokojnie. Od czegoś nas masz, prawda? - wróciła spojrzeniem do twarzy żołnierza czule go całując. Jednocześnie wyjęła dłoń z jego spodni i złapała nią blondynkę za kark, przyciągając do boku. Akurat aby pyszczkiem wylądowała w miejscu które zwolniły jej palce.
- Słyszałyśmy że ryby łowili i się na bmxach ścigali - jak gdyby nigdy nic podjęła wesoło wątek urlopów wszelakich.

Strażniczka z zaciekawieniem oglądała przez otwarte okno ten pokaz wewnątrz związkowych relacji. Nieco z góry miała widok jak w pierwszym rzędzie na to jak miłośniczka kajdanek o blond włosów bez zgrzytu daje się złapać za kark a potem obrabia swojego mężczyznę ustami. Steve też jakoś nie oponował a, że rączki mu się chyba trochę nudziły na tej kierownicy to przynajmniej jedna wylądowała na plecach Lamii i zaczęła tam sobie swawolić. Od karku aż po pośladki.

- No sama widzisz co ja się z nimi mam. No chwili spokoju nie ma. - zwrócił się do strażniczki jak do wiernej przyjaciółki jakiej można się zwierzyć. Dłonią zaś zawędrował już na piersi Lamii głaszcząc je i dotykając a nawet wsuwając dłoń pod dekolt.

- No widzę, widzę. No coś czuje, że się bardzo interesujące śniadanie jutro szykuje. Bardzo apetyczne. - Cindy pokiwała głową jakby świetnie go rozumiała. Ale jego partnerki również. Wsunęła dłoń do środka i też pogłaskała dekolt. A potem pozezowała nieco w dół na pracującą blond głowę.

- Tak wam opowiadał? Bmx-y i łowienie ryb? No ale co ja się dziwię. Też bym pewnie tak opowiadała jakbym tu wyrabiała to samo co oni. - tak jak przed chwilą Cindy okazała pełną życzliwość i zrozumienie wobec kumpla tak teraz podobnym tonem odezwała się do jego partnerki jaką miała tuż przy oknie.

- Przecież wyrabiałaś! - Krótki odezwał się z żartobliwą pretensją jakby chciał jej przypomnieć, że ona też brała udział w owych zbrodniach specjalsów w tym ośrodku o jakich wspomniała.

- Ale poszło i tak na wasze konto. - strażniczka posłała mu całusa i obejrzała się za siebie. Bo na słuch brzmiało jakby zbliżało się kolejne auto ale jeszcze nie było wiadomo czy skręci tutaj czy pojedzie dalej.

Wyjazd dopiero się zaczynał, mieli masę czasu, a i jej zaczynało się robić gorąco. Było niebezpieczeństwo, że zaraz zaczną się do siebie dobierać już po całości robiąc cyrk pod bramą. Znowu.
- To przygotuj nam opowieści do śniadania, będziemy przebierać nóżkami z niecierpliwości - zaśmiała się, zaczynając rozpinać hawajską koszulę guzik po guziku - Obrazimy się jeśli nie przyjdziesz, my poczekamy i przygotujemy odpowiednio… teren pod odprawę - dodała, zjeżdżając ustami na odsłonięty tors. Dłonią pomagała blondynie utrzymać odpowiednie tempo, przy okazji zaciskając uda ale niewiele to pomagało.

- Oh też czuję, że będzie mi się dłużyć ta nocna warta! - Cindy roześmiała się wesoło i wydawała się być ulepiona z tej samej gliny jeśli chodzi o takie integracyjne zabawy. Złapała jeszcze podbródek Lamii całując ją na pożegnanie w usta. Tym razem już z pełną wymianą językową. Podobnie pocałowała Krótkiego a jak postukała w blond główkę i Eve ją podniosła to dokończyła całuśne kompletowanie ich trójki. Na koniec machnęła jeszcze na pożegnanie po czym odwróciła się i wróciła do wartowni dając gestem znak, że można otwierać bramę.

- Cześć Cindy! Będziemy czekać rano! Wchodź jak do swojego! - zawołała jeszcze od okna Eve nim znów nie zanurkowała ku hawajskim spodenkom Mayersa. Strażniczka jeszcze im raz pomachała jak mijali bramę ale czarny Ghurka już przez nią przejechał.

- Hiuh. Gorące powitanie. A jeszcze nawet nie dotarliśmy do naszego domku. A w ogóle to chyba już wiecie dlaczego Cindy jest naszą ulubioną strażniczką. - kierowca mówił jakby próbował się skoncentrować na prowadzeniu wozu i ochłonąć po tym spotkaniu przy bramie. Ale działalnosć obu partnerek dość mocno mu to utrudniały.

- Ee… To tak, to teraz ten… Do domku. - powiedział próbując się skupić na dotarciu do tego domku. A na razie jechali przez całkiem przyjemną, prawie leśną okolicę. Gdzieś tam między drzewami prześwitywały jakieś światła. Ale zrobiło się już prawie tak ciemno jak w nocy.

Niestety obie mayersowe harpie nie miały zamiaru dać mu dojechać w spokoju. Gdy zniknęła brama zaczęły już na całego rozpraszać jego uwagę. Jedna w okolicach bioder, druga całowała go po twarzy i piersi, wplatajac palce we włosy i gładząc policzki lub mięśnie torsu.
- Zatrzymaj się - tuż koło jego ucha rozległo się gorące sapnięcie.

- Wytrzymajcie, zaraz będziemy w domku. - sapnął kierowca chociaż dało się wyczuć, że próbował utrzymać na wodzy swoje podniecenie.

- No ale Steve, w domku będziemy mogli to zrobić później. A tu jest świetnie. Szkoda, że nie ma jakiegoś brudnego kibla do kompletu. - Eve oderwała się na chwilę od swojego zajęcia ale po głosie dało się poznać, że ta akcja przy bramie też ją nakręciła jak i pozstałą trójkę. I nie bardzo miała ochotę czekać aby rozładować to napięcie.

- Dobra ale nie rozbierajcie się za bardzo. Nie chciałbym kolejnej wtopy w cv. - kierowca w końcu uległ tym pokusom szybkiego numerka i zwolnił po czym zjechał gdzieś na pobocze i przełączył na światła postojowe. Teraz już mógł swobodniej zająć się swoimi partnerkami. Zwłaszcza tą co była bardziej dostępna i obok niego. Złapał ją, objął i zaczął całować. Mocno i zdecydowanie.

Saper wyszła mu w tym naprzeciw, zupełnie jakby tylko na to czekała. Wpiła się w jego usta, chwytając za brodę i przyciskając ją do siebie. Drugą ręką zawędrowała pod sukienkę Eve, wbijając palce w jej gorące wnętrze, aby było sprawiedliwie i nikt nie czuł się pomijany.
- To był cudowny pomysł aby to przyjechać - wychrypiała gdy na moment musieli się od siebie oderwać, lecz szybko wznowili starcie na wargi i języki.

- No… Tu zawsze jest czadersko… - mruknął półprzytomny mężczyzna dając się tam na dole obraniać blondynce i całując się na całego z czarnulką. Chciwie wpijał się w jej usta i wodził dłońmi po jej krągłościach jakie kryła pod dekoltem. W pewnym momencie dłoń zsunęła mu się gdzieś na dół i tam Lamia poczuła ją jak próbuje dostać się między jej uda.

- Mnie też się tu coraz bardziej podoba. Zawsze uwielbiałam postoje na poboczach. Zwłaszcza takie integracyjne. - Eve na chwilę przerwała swoją robotę aby nasycić się dłonią swojej dziewczyny jaka z kolei zawędrowała między jej gościnne uda. I chociaż bez światła widać było tylko kolorowe plamy tam gdzie było ubranie lub blade tam gdzie go już nie było to dało się wyczuć, że blondynka też jest w pełni zadowolona z tego przyjazdu, powitania w bramie no i teraz tego postoju na poboczu szutrowej drogi.

- Bo jesteś brudną dziwką Ev, teraz jeszcze tirówką - saper stęknęła, podsuwając się do góry aby dać boltowi dostęp w odpowiednie rejony, musiała przy tym okręcić tułów, lądując bokiem na plecach blondynki i wygiąć szyję aby nie stracić ust z zasięgu rażenia.
Przez trójkę przyspieszonych oddechów szyby w aucie zaczynały parować, co dało się rejestrować gdzieś na samej granicy świadomości. Bardziej pociagające było to co tuż obok, w zasiegu rąk, warg i ciepłego ciała.

- Oj, tak, to prawda. - wyjęczała podniecona blondynka i z tej wdzęczności po omacku czy przypadkiem natrafiła gdzieś na dłoń czarnowłosej i ją pocałowała.

- No to nie bądź leniwą dziwką i rób swoje. - Steve dołączył do tej zabawy kierując bladą plamę twarzy gdzieś tam w dół gdzie buszowała pani reporter lokalnej gazety.

- Tak, oczywiście! - pisnęła zachwycona Eve i wróciła do przerwanego zajęcia. Zaś Steve i Lamia znów mogli zająć się sobą. Dłoń mężczyzny przy współpracy czarnowłosej kobiety pokonała w końcu te czerwone falbanki jej sukni i dostała się wreszcie między uda. I tam zaczęła działać dla ich obopólnej satysfakcji. Mayers na tym na chwilę się skupił jakby sprawdzał jaki efekt to przynosi. Ale ni wytrzymał tak zbyt długo i znów wolną ręką i ustami wrócił do tych przyjemnych i zapraszających ust i piersi swojej kobiety.

Nakręconej bękarcicy wiele do szczęścia nie trzeba było. Bodźce atakowały ją z każdej strony, tak jak ciepło i ciężar dwóch ciał. Dotyk i mocny nacisk tam, gdzie najbardziej go potrzebowała. Z całej rodziny to ona pierwsza zajęczała prosto w usta żołnierza, łapiąc go spazmatycznym ruchem za bark i bez skrępowania pozwalała aby windował ją wysoko ponad dach czarnej Ghurki przez cudowną, długą chwile, podczas której straciła kontrolę nad ciałem, chociaż to nie było niezwykłe. Cholerny trep od dawna robił z nią co chciał i jak mu się podobało.

Dach wozu zrobił się dziwnie ciasny i zbyt blisko dla tych rozszalałych emocji jakie buzowały w żyłach. Ale jak przeszła ta fala ekstazy to w sam raz aby Lamia była świadkiem kolejnej. Jakby wywołała reakcję łańcuchową u pozostałej dwójki. Mimo panujących ciemności poznała, że Steve też doszedł do momentu szczytowego na moment dławiąc blondynkę okupującą jego biodra. A i ona sama też po chwili wydała z siebie westchnienie ulgi. Po czym wyprostowała się wracając do pionu i z tej wdzięczności obdarzyła czarnulkę mokrym pocałunkiem.

- To tak… Ten… No… To do domku… Jedziemy… Zaraz tam pojedziemy… - mamrotał zrelaksowany mężczyzna jakby chciał sobie przypomnieć po co tu właściwie przyjechali.

- Jeszcze chwilę… nie pali się - brunetka też nie wyglądała jakby miała ochote ruszać się gdziekolwiek. Przytuliła mocniej Eve i razem oparły się o szeroką pierś bolta, zastygając w błogim, szczęśliwym bezruchu. Chwila spokoju i rodzinnej bliskości po tygodniu osobno, co z tego że na poboczu pośrodku lasu? Szczęście było ulotną bestią i nie zapowiadało się z wyprzedzeniem.
- Hej… a nie chciałbyś wpaść na ten bal się pokazać? - spytała nagle, otwierając jedno oko - Nie na cały wieczór, wejść i zrobić dobre wrażenie, a potem wylecieć na bardziej kameralny rewir. Obiecujemy że ci z Kociaczkiem nie narobimy przypału. Będziemy uroczym dodatkiem, jak zwykle… a sobie zobaczymy z kim na co dzień musisz się użerać. To nawet łatwiej potem by było opowiadać, jakbyśmy twarze kojarzyły.

- Na bal? Nie no co wy… To oficjalny bal dla tych wszystkich ważniaków z okolicy. Żadna impreza. Nudziarstwo. Nie to co imprezy z chłopakami w “Honolulu”. - Steve jęknął jakby odganiał natrętną muchę. Myśl o wizycie w takim oficjalnym miejscu nadal wydawała się go kompletnie nie kręcić.

- Poza tym nie mam munduru. Nie brałem. Żadnego. Oni tam wszyscy będą na galowo a ja co? W krótkich majtkach? To już wy jesteście bardziej na galowo w tych kieckach niż ja. - dorzucił bardziej racjonalny argument. A chociaż jak się spotkali to był na galowo to jednak swoim zwyczajem zdjął z siebie mundur tak szybko jak się dało. I przebrał się tak jak na chłopaka z Zachodniego Wybrzeża wypadało. Na wolny weekend czy wyskok z chłopakami do klubu był to strój w sam raz. Ale w galowe towarzystwo wyższych rangą oficerów nadawało się kiepsko.

- Najlepiej wygladasz bez niczego… ale racja - bękarcica spochmurniała i westchnęła cichutko. Tak, to był problem. Nie wypadało iść na hawajsko gdzie każdy wbity w odświętny drelich i wyszykowany jak stróż na Boże Ciało - Może Ces by miał zapasowy… bo tak to byś musiał się kopnąć do Sioux… ehhhh - westchnęła po raz drugi, aż ją zakuło w sercu od tej boleści. Pokręciła głową - Trudno… ale i tak szkoda. Przez chwilę pomyślałam że się nas wstydzisz albo co - chlipnęła, całując go w policzek - a my się tak bardzo mocno staramy…

- No. A ja to jeszcze ci nawet nie zdążyłam podziękować jak należy za to u mnie w pracy. Właściwie Lamii też nie. Bo niech zgadnę kto ci o nich powiedział. A specjalnie wzięłam strój do tego dziękowania. - Eve też dorzuciła się do tej listy wdzięczności i wstydu. Kierowca zaś przeczesał palcami włosy i westchnął długim oddechem. W końcu otworzył szybę próbując odświeżyć sobie myśli.

- To jeszcze Wilma. Jak nam masz podziękować w jakimś specjalnym stroju to potem jeszcze Wilmie też. - rzucił w ciemność i zaczął zapinać swoją koszulę. Powiew świeżego powietrza widocznie pomógł otrzeźwić myśli i emocje.

- Wilma też? No to tak, to jak wróci to też muszę się jej odwdzięczyć. Ale ich załatwiłeś! O rany, myślałam, że się posikam ze szczęścia! Ale mieli miny! W ogóle nie wiedzieli co powiedzieć! - wspomnienie z akcji w redakcji znów wywołało entuzjazm pani redaktor i cichy śmiech kierowcy jaki uruchamiał swoją terenówkę.

- Tylko jutro z tą Cindy to wiecie, nie możemy przeciągać bo musimy wracać do miasta. No chyba, że wolicie zostać. To sam pojadę a potem po was wrócę. - powiedział włączając zwykłe światła i wracając na szutrową drogę przez las. Okazała się nie taka długa jak na raźne tempo czarnej terenówki. Właściwie las się skończył dość szybko i oczom całej trójki ukazały się jakieś zabudowania. Wyglądały jak jakieś większe budynki zbite z bali o całkiem solidnej konstrukcji. Odruchowo Lamia zarejestrowała, że takie bale to powinny wytrzymać ostrzał pociskami pośrednimi a może nawet karabinowymi. Chociaż przeciwpancerne to już mogły się przebić, jeszcze zależy…

- O cholera! - syknął nagle Steve wracając ją do rzeczywistości. Blondynka też spojrzała w tamtą stronę ale tu faktycznie kręciło się sporo ludzi i faktycznie większość była w galowych, ciemnozielonych mundurach. Więc nie bardzo było wiadomo o co chodzi Mayersowi.

- Co się stało? - reporterka zapytała widząc, że samochód zwalnia chyba zatrzymując się przed jakąś grupką mundurowych. Ale światło padało tu dość słabe to nie bardzo było widać kto to.

- To nasz stary. I chyba Ces. Zróbcie dobre wrażenie. Przywitamy się. - rzucił szybko Steve i zaraz potem zatrzymał się przed tą grupką. Właściwie przed dwoma mężczyznami w mundurach jacy szli chodnikiem. Z bliska faktycznie ten młodszy okazał się Cesarem.

- Dobry wieczór panie pułkowniku! Cześć Ces! - Krótki zatrzymał wóz i krzyknął wesoło do dwóch idących kolegów z pracy. A raczej szefa i kumpla.

- O. Kapitan Mayers. Dobry wieczór. Pan też nas raczył odwiedzić? - starszy z mężczyzn wyraźnie kuśtykał na jedną nogę i pewnie dlatego wspomagał się laseczką. Ale spojrzenie i głos miał wciąż bystre i w lot rozpoznał kto się przy nich zatrzymał. Ces również bo pozdrowił ich gestem ale nie wcinał się swojemu dowódcy w słowo. Krótki dał znać swoim partnerkom, że trzeba wysiąść i sam rozpiął pasy i otworzył swoje drzwi. Poczekał aż one obejdą wóz i stanął obok niego.

- Panie pułkowniku, chciałbym panu przedstawić moje partnerki. To jest Lamia Mazzi. Starsza sierżant i weteran frontowy. A to jest Evelyn Anderson. Reporterka z “Daily Sioux”, pisała o nas reportaż z 4-go lipca. A moje panie to jest pułkownik Ford Harrison. Nasz dowódca w Wild Waters. No a Cesa to już znacie. - Steve dokonał szybkiej prezentacji pomiędzy obiema kobietami w krwistej czerwieni a dwoma mężczyznami w głębokiej zieleni. No Cesara potraktował przy tym nieco po macoszemu ale i jednocześnie po koleżeńsku. Ale do pułkownika zwracał się z pełną estymą i wyraźnym szacunkiem.

Niby nic niezwykłego przy amnezji, ale Mazzi nie widziała chyba wcześniej pułkownika z tak bliska. Jako zwykły szary trep z szaro-zielonej trepowej masy nie miała podejścia do takiej szarży. To jak z kosmosem - niby widujesz gwiazdy z powierzchni ziemi i wiesz że tam są, ale też wiesz że jesteś dla nich marnym pyłem nie wartym zauważenia czy nawet świadomości obecności takiej drobinki piachu… a tu taki jeden się gapił prosto na trójkę z czarnego Ghurki. Bękarcica przez pozostały kawałek trasy doprowadzała do porządku włosy i pomagała się ogarnąć fotograf, a gdy auto się zatrzymało otworzyła drzwi wpierw pomagając wysiąść siedzącej jej na kolanach kobiecie, a potem dopiero sama wyszła. Pierwszy krok wykonała idąc jak na ścięcie, jednak doszło do niej że przecież nie ma się o co martwić. Niestety odruchy zostały i jeśli pod bok Mayersa doszłą już z czarującym uśmiechem przyklejonym do twarzy, to przy przedstawianiu przez ciało w czerwonej sukience przeszedł impuls wyprężając je na baczność.
- Na rozkaz, sir! - zaczęła i nabrała powietrza, a przez jej twarz przeszedł wyraz zakłopotania. Odchrząknęła, nabrała oddech i wypuściła go powoli, a mięśnie na powrót się zluzowały.
Już nie była w wojsku, przeszła do cywila. Nie nosiła munduru tylko pieprzoną kiecę bardziej pasującą do Honolulu albo Olimpu niż na ten zalewaną mżawką leśny grajdołek. W jej głowie pojawiła się wizja kasztanowłosej pielegniarki i jej głos: “maniery, Księżniczko!”.
- Znaczy… chciałam powiedzieć dobry wieczór panom - przywołała na twarz przyjemny uśmiech i dygnęła przed pułkownikiem, unosząc odrobinę rąbki czerwonego materiału - Panie pułkowniku to prawdziwy zaszczyt móc pana spotkać osobiście. Steve tyle o panu opowiadał, jednak nigdy nie sądziłam że będzie okazja aby ukraść trochę pańskiej uwagi. Niezwykły to widok, mieć okazję spotkać człowieka zarządzającego całą bazą i to w dodatku Wild Waters. Jest pan bardzo zajętym i oddanym sprawie żołnierzem - jej uśmiech poszerzył się do wybitnie czarującego - Tym bardziej prosimy nam wybaczyć zaskoczenie, nie wiedzieliśmy że dziś tak ważna uroczystość. Jesteśmy tu całkowitym przypadkiem… no może nie do końca. Od paru dni ciągle męczyłyśmy panu kapitanowi jego biedną głowę że chcemy się przepłynąć łódką póki jeszcze nie ma mrozu - odwróciła się na chwilę do Mayersa i puściła mu oko, a na koniec spojrzała na Hiszpana - Cesar, ciebie również dobrze widzieć. Próbowałyśmy z Eve podpytać co u ciebie, ale znasz Steve’a… zawsze mówi że wszystko jest w porządku i pod kontrolą.

- Tak, tak, cały Steve. - Cesar skorzystał z momentu gdy uwaga była skierowana na niego i pozwolił sobie krótko się wciąż uśmiechając się wyrozumiale.

- Ah, to dla mnie zaszczyt i przyjemność poznać tak piękne panie. Miałeś rację Ces. One będą ozdobą każdego balu. A właśnie kapitanie Mayers. Zaszczyci nas pan możliwością podziwiania tych ślicznotek dzisiejszego wieczoru? - pułkownik był w dobrym humorze i chyba ucieszył się, z takiej reakcji obu partnerek jego kapitana.

- Obawiam się panie pułkowniku, że z tym może być pewien kłopot. Przyjechaliśmy odpocząć. Mieliśmy ciężki tydzień. A i tak musimy skrócić ten wypad ze względu na pogrzeb. Kompletnie zapomniałem, że w ten weekend wypada ten bal panie pułkowniku. To moja wina, powinienem o tym pamiętać. No i nawet nie brałem munduru, choćby polowego. - Steve zrobił zbolałą minę ale jednak trzymał się swojej wersji wydarzeń nawet jak rozmawiał ze swoim przełożonym. Ten pokiwał głową i uśmiechnął się jowialnie.

- Ależ oczywiście kapitanie. Wy macie swoją młodość i swoje sprawy. Musicie się wyszumieć po swojemu a nie siedzieć z nami, starymi piernikami. Oczywiście proszę sobie nie zawracać głowy tym balem. - pułkownik wydawał się w pełni rozumieć motywy podwładnego i nie mieć mu za złe, że nie przyjechał tutaj na bal.

- Naturalnie w pełni się z panem zgadzam pułkowniku. Pragnę tylko wspomnieć, że gdyby to była tylko kwestia mundurowa to mam zapasowy mundur a chyba z kapitanem jesteśmy podobnych rozmiarów. - Cesar przejął pałeczkę rozmowy całkiem gładko i pozornie absolutnie nie ingerował w to co powiedział ich zwierzchnik. Ot, dodał sobie coś od siebie za co zarobił bardzo krzywe spojrzenie od kumpla o tej samej randze. Za to Eve posłała Lamii psotne spojrzenie jakby jednak była szansa coś z tego ugrać. Ale takie krótkie bo też oberwała krzywym strofującym spojrzeniem swojego mężczyzny.

- A w kwestiach rozrywki z tego co pamiętam z ostatniej niedzieli to nie powinniśmy się o was martwić. Ale gdyby zabrakło wam darmowych drinków to zapraszamy serdecznie. Claudio Esteban ma dzisiaj nam sprzedać jakiś nowy skecz. A występuje z jakąś nową partnerką. Podobno bardzo utalentowana. - adiutant pułkownika dołożył kolejną wisienkę na ten tort jaki im serwował i kolejne krzywe spojrzenie od kumpla.

- No i mam nadzieję, że Carla mnie nie zamęczy na parkiecie. Nie wiem czy sam jej podołam. Wiesz, że nikt jej tu nie zaprosił i spotkaliśmy się dopiero tutaj? A pytała o ciebie no ale jak będziecie zajęci to oczywiście nie będziemy wam przeszkadzać. - hiszpański kapitan dorzucił trzecią wisienkę a pułkownik słuchając tego wszystkiego chyba bawił się świetnie.

- Oczywiście panie kapitanie, niech się pan czuje zaproszony. Razem ze swoimi uroczymi partnerkami. Mam nadzieję, że obecność kapitana Bishopa nie zniechęci pana do odwiedzin. Chciałbym się pochwalić kolegom swoim najlepszym kapitanem liniowym w bazie. No a kapitan Bishop to mimo wszystko tylko logistyk. Świetny ale logistyk. - pułkownik uśmiechnął się jowialnie i po minie Mayersa dało się poznać, że chyba stracił już taką pewność jaką prezentował jeszcze przed chwilą, że nie pójdą na ten bal.

- No cóż, panie pułkowniku. Przekonał mnie pan. Myślę, że nic się nie stanie jeśli pożycze od Cesara ten zapasowy mundur i sprawię zadość pańskim pragnieniom. - Steve strzelił obcasami swoich szybkobiegów. Nie było tego efektu jak przy wojskowych buciorach. Hawajski zestaw ubranniowy również do tego niezbyt się nadawał. Ale z godnością jakby od początku był za odwiedzinami tego balu zgodził się tam udać.

Wieszając się pod swoim ramieniem bolta saper widziała całą potyczkę, gdzie Steve z góry był skazany na kapitulację. Pełna wdzięczności patrzyła jak Ces argument po argumencie wytrąca karty z łap Tygryska, aż wreszcie Stary mu walnął jokera na sam koniec. Chociaż chciała piszczeć z radości, zachowała spokój pasujący do dodatku kapitańskiego munduru, choćby składał się on z hawajskiej koszuli i szortów.
- Naprawdę są tutaj Claudio i Jannet? - Mazzi nie mogła się powstrzymać aby nie spytać Latynosa i zaśmiała się wesoło - O tak, ona jest cudowna. Prawdziwy wirtuoz, a z tymi drinkami może rzeczywiście się pospieszymy zanim ten stary cynik-kabareciarz osuszy do końca ostatnią butelkę i… kapitan Bishop to twój kolega, tak? - przeniosła wzrok na twarz Mayersa - A jest przynajmniej w jednej dziesiątek taki szarmancki i miły jak Cesar?

- Ależ skąd. Nie jest Hiszpanem. Ani nawet Latynosem. I nawet z południa to też nie. - Cesar zgrabnie przykrył szarmanckim tonem wąskie zaciśnięcie ust Krótkiego gdy Lamia wspomniała, że są kolegami z Bishopem.

- No dobrze, to ja was jestem zmuszony pożegnać. Zapraszam serdecznie ale coś wam nie wypali to spotkamy się przy następnej okazji. A teraz państwo wybaczą. - pułkownik skłonił się młodszym po czym ruszył spokojnym tempem w stronę tego sporego budynku jaki przed chwilą mijali.

- Idę z nim. Powiedz jaki macie domek to przyślę ci ten mundur. I nie rób scen Krótki, stary się napalił jak cię zobaczył, że będziesz. Pokażesz się, walniesz ze dwa tańce i możecie się zmywać. No i może utrzesz nosa Bishopowi. I inni cię zobaczą po wczorajszym, że jesteś cały i nic ci nie jest. - jak zostali w miarę sami Cesar skrócił dystans i wrócił do bardziej koleżeńskiego tonu. Chociaż mówił przyciszonym tonem jakby mimo wszystko nie chciał aby odchodzący pułkownik go usłyszał.

- I cześć dziewczyny. Dobrze was znów widzieć. Dopilnujcie tego nicponia, żeby się chociaż tam pokazał. Potem macie wolne. - zwrócił się do czarnulki i blondynki o wiele bardziej serdecznie i objął każdą z nich, najpierw jedną, potem drugą.

- Cześć Ces, nie wiem jak to robisz ale za każdym razem jak cię widzimy wyglądasz coraz lepiej - Mazzi chętnie objęła go i pocałowała w policzek na przywitanie. Takie koleżeńskie, bez podtekstów.
- Nie martw się, przypilnujemy aby dotarł na miejsce i za głośno nie marudził. Będzie wyglądał jak z plakatu propagandowego, nawet go umyjemy bo wiesz jak to po tej drodze. Człowiek zawsze się na coś nadzieje, albo otrze, wypada się odswieżyć. Tygrysek wie który mam numer domku i tak po cichu liczę, że jednak dziś jeszcze dasz się porwać. Za dawno cię nie widziałyśmy, musimy się nacieszyć - uśmiechnęła się ciepło, wracając do flankowania swojego kapitana i mocno przytuliła się do jego ramienia. - No już kochanie, uśmiechnij się. Będzie dobrze, zobaczysz! Zrobimy z E wszystko abyś się dobrze bawił i w miarę bezboleśnie przeszedł cały proces… a jak chcesz utrzeć nosa temu Bishopowi to mu przed nim pomachaj zegarkiem - wyszczerzyła się, a potem nagle drgnęła, wracając wzrokiem do Hiszpana - Ces jak to oficjalny bal to możemy iść obie? No wiesz… żeby potem nie było zbędnego pierdolenia koło tygryskowego ogonka.

- Nie martwcie się. Sam Stary was zaprosił. Całą trójkę. - Hiszpan machnął ręką i wskazał gestem na odchodzącą sylwetkę ich zwierzchnika. Za to nieco wcześnie z wyraźnym zainteresowaniem i przyjemnością słuchał tego co mu mówiła Lamia. Spojrzał jeszcze na blondynkę.

- Lamia mi strasznie zachwalała wasze kanapki. Podobno są nieziemskie. Mam nadzieję, że wpadniesz dzisiaj do nas i będziemy mogli tego spróbować. - Eve dorzuciła swoją wdzięczną cegiełkę do zaproszenia Lamii. Więc oboje spojrzeli na ostatnie ogniwo w ich związku.

- No cóż Ces. No wpadaj. Aha ale nie zdziw się jak rano wpadnie Cindy ze śniadaniem. Bo już zdążyliśmy się z nią umówić. - Krótki chyba machnął ręką na te boczenie się bo wrócił mu dobry humor i nawet się uśmiechnął.

- O, Cindy też? No to będzie ciekawie. Dobra to widzimy się na balu, daj jeszcze numerek domku, ja muszę lecieć za Starym. - powiedział szybko oglądając się bo szef jednostki już skręcił na ostatnią prostą prowadzącą do tego dużego budynku. Kumpel mu podał a on skinął im głową i ruszył za pułkownikiem.

Saper patrzyła przez chwilę jak odchodzi. Zdrowym tempem całkiem sprawnie dogonił kuternogę przyklejajac się do niego jak cień.
- Rozmawiałam z prawdziwym pułkownikiem… wooow - wyrwało się jej zanim nie potrząsnęła głową i nie pacnęła Kalifornijczyka palcem w nos - Ale teraz kapitanie zarządzamy z komandorem relokacje do sekcji sanitarnej. Trzeba was odpchlić i futro przetrzepać zanim wyjdziemy do ludzi. My też się musimy ogarnąć, żeby nie straszyć okolicy i ci siary nie narobić i… chyba nie było tak źle, co? - jej uśmiech nabrał nerwowej nuty.

- Nie. Było świetnie. Stary was lubi. - Steve w odpowiedzi zasalutował jej, potem ją pocałował w usta a potem klepnął w tyłek. I Eve też.

- Lubi nas? A skąd wiesz? - zapytała Eve puszczając Lamię pierwszą aby znów władować się potem na jej kolana. Jak trzasnęły drzwi czarny Ghurka ruszył z miejsca.

- Ciebie lubi za te artykuły w gazecie. Te z manewrów z 4-go lipca. No i ostatnio za ten wywiad z Karen i opis tej naszej akcji jak was odbijaliśmy. I chyba mu się trochę szkoda was zrobiło, że tyle przeszłyście podczas tej niewoli. - wyjaśnił skręcając w jakąś boczną drogę jaka wiodła wzdłuż jeziora. Mijali kolejne domki w jednych paliły się światła w innych nie.

- No a Lamia jest weteranem. I to takim prawdziwym. Frontowiec z krwi i kości. On lubi takich. No a kobiety to rzadkość. On też oberwał. Skakał w jednym z ostatnich prawdziwych desantów w tej wojnie. Kijowo wylądował. Coś mu tam trzasło w nodze. Potem jechał na morfinie bo nie było jak ich ewakuować. Ale dalej dowodził. Dlatego stracił tą nogę. I do dziś ma słabość do frontowców. To ten. Ten jest nasz. W środku jest łazienka. Mam nadzieję, że nie zapomnieli wstawić bojlera. - tłumaczył aż zatrzymał wóz przy jednym z ciemnych domków. Ten był położony nad jeziorem. Można było wysiąść i się rozpakować.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 28-11-2021, 19:08   #266
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Mieli przed sobą parterową konstrukcję na planie prostokąta, umieszczoną na solidnych balach aby trzymać podłogę chaty ponad zapewne wylewającymi wodami pobliskiego zbiornika.
- Brakuje psa… powinien być pies - saper mruknęła średnio przytomnie, patrząc na spadzisty dach i niewielki ganek przed wejściem na którym stały nawet jakieś odporne na pory roku krzesła. Przez frontowe okno obok drzwi z pewnością dało się zajrzeć do wnętrza gdy paliły się tam światła. Teraz jednak bungalow był ciemny i cichy… jeszcze. Zaraz miało się to zmienić.
- Pięknie… mogłabym tu mieszkać na stałe. Łowić ryby, chodzić po lesie i siedzieć na ganku z kubkiem herbaty podczas ulewy żeby patrzeć jak deszcz tłucze o jezioro… dobra emerytura - westchnęła, obracając spojrzenie ku wodzie odbijającej pierwsze okruchy gwiazd mrugających na niebie. Było naprawdę… cudnie. Aż nie szło uwierzyć, że istniał wciąż podobne miejsca, a oni znaleźli się właśnie w jednym z nich. Brakowało tylko tego psa.
- Jeden z ostatnich spadochroniarzy… już wiem czemu go tak lubisz. Swój chłop, a nie marionetka, pionek albo inna wydmuszka. Albo kolejny chuj co niby strzelał do tosterów - westchnęła, wracając do rzeczywistości. Eve w tym czasie zeszła jej z kolan, więc i ona wyszła z bryki na mokry piach. - A ta Carol o której wspominał Ces… to porucznik? Taka spod łóżka? - Łypnęła na Mayersa siłującego się z bagażami, po czym sama podniosła jedną z walizek.

- Tak, porucznik. Chociaż pod łóżkiem to jej jeszcze nie widziałem. - zaśmiał się mężczyzna objuczony podróżnymi torbami. Eve też wzięła swoje pakunki i rozglądała się ciekawie. A słysząc wzmiankę o tej porucznik Lamia dojrzała jak jej blady owal twarzy skierował się na nią.

- To jednak masz tam jakieś koleżanki co są porucznikami? A myślałam, że masz tam samych kolegów. No i Karen. A jakaś fajna ta porucznik czy niekoniecznie? - zapytała stając na schodkach ganku czekając aż ich mężczyzna wyjmie klucze i otworzy drzwi do tego drewnianego pałacu. Po chwili weszli do środka i pstryknęło światło. Domek był pewnie liczony na przeciętną, przedwojenną rodzinę więc na trzy osoby był w sam raz i jeszcze trochę luzu było. Miał wszystko co potrzeba. Dwa pokoje, trzeci był połączony z aneksem kuchennym a na zapleczu niewielka łazienka i wyjście na tylny ganek. A z niego ładny widok na pomost prowadzący w jezioro.

- O. I łódkę podstawili jak prosiłem. Dobrze. A tu jutro zrobimy ognisko. - brunet z Kalifornii z zadowoleniem odkrył, że coś tam się chybocze przy pomoście. A w półmroku jaki już panował ledwo było widać jak pokazał na chyba drewniane ławki z bali ustawionych w koło a w środku pewnie można było zrobić ognisko.

- Ładnie tu. Tak malowniczo. Szkoda, że już jesień. Trochę ostre powietrze. W lecie pewnie musi być tu cudownie. Też bym chciała tu mieszkać. Chociaż czasami. - Eve też doceniła uroki tego miejsca tchnącego naturalnym spokojem i z miejsca kojarzącego się z urlopem oraz odpoczynkiem. Blondynka sięgnęła po aparat i wycelowała w widok nocnego jeziora widoczny na tyłach domku. Zaś Steve wrócił się do środka sprawdzić czy bojler działa i jest ciepła woda. Okazało się, że jest co znów go ucieszyło bo wszystko było przygotowane tak jak chciał.

- Patrz go, łódkę też załatwił. Jak chce to potrafi - saper parsknęła słysząc raporty z domku i zatarła ręce, szczerząc paszczę do fotograf - Ale trzeba mu przyznać że ma gust. Musimy go tu częściej wyciągać… i weź przestań, jesienią jest jeszcze lepiej. - zapatrzyła się na jezioro - Mniej ludzi, mniej hałasu, złoto z czerwienią na drzewach i wyraźny powód aby napalić w kominku - zgarnęła ją ramieniem, kierując ku wejściu - Chodź Kociaczku, słyszałaś Cesa. Trzeba komuś futro przetrzepać i umyć za uszami, a potem samemu się ogarnąć. - ściszyła głos - Mamy być dziś śliczne, urocze i w ogóle żeby całe to pieprzone trepowisko miało o czym gadać, a Steve czymś się chwalić… poza tym skoro to bal chyba nikt się nie obrazi jak z tobą zatańczę - szepnęła jej do ucha nim nie trzepnęła na rozpęd w pośladek w czerwonej koronce.

- Będziesz ze mną tańczyć? Tak przy wszystkich? Ojej Lamia! - blond główka pokiwała się i odwzajemniła się całusem w policzek. Ale dało się poznać, że czarnulce udało się sprawić przyjemność swojej blondynce. Wróciły za Krótkim do wnętrza bo ten już na dobre zajął się zdobywaniem terenu i budową umocnień. A widząc, że wróciły do środka wskazał na wejścia do obu pokojów.

- Który bierzecie? Chociaż chyba w tym dużym się zmieścimy nie? - wielkiego wyboru nie było. Oba pokoje były dość podobne, jeden trochę większy a drugi na odwrót. W tym większym było małżeńskie łóżko a w tym mniejszym dwa pojedyncze ale piętrowe. Do tego jakaś szafa, stół i trochę detali podobnych jak i w hotelowych pokojach.

Mazzi popatrzyła na niego z pretensją.
- Wiesz co? Ledwo przyjechaliśmy a już nas wyrzucasz w kąt boś nowe koleżanki i kolegów sobie znalazł? - przytuliła mocno blondynkę, nad jej ramieniem ukazując żołnierzowi nadąsaną twarzyczkę - Jak możesz…

- Mhm. Rzekła ta co już sprosiła Cesara i Cindy ledwo ich zobaczyła. A dopiero przyjechaliśmy. - brunet popatrzył na nią ironicznie rozbawionym wzrokiem kiwając głową. Podszedł do nich i uniósł brodę aby ją pocałować w usta. Po czym podobnie postąpił ze swoją blondynką. A na koniec klepnął jedną i drugą w pośladki zachęcając je do zajęcia miejsca w pokoju.

- Trochę mało czasu, ten bal to pewnie już się zaczyna. Cholerny Ces. Po cholerę on wozi zapasowy mundur galowy? Łajza. - pozwolił sobie pomarudzić gdy wrócił do salonu aby złapać za torby i zanieść je do wspólnej sypialni.

- A teraz szorować pod prysznic. I to jak w wojsku, 10 minut i macie być z powrotem. - powiedział wskazując na drzwi do łazienki.

- Ale panie kapitanie my nie jesteśmy przeszkolone z obsługi tego rodzaju sprzętu! - sierżant stanęła na baczność, odpowiadając starszemu stopniem i zaraz dodała - Musi nam pan kapitanie zrobić instruktaż! - to powiedziawszy rzuciła blondynce wymowne spojrzenie i obie jak na rozkaz ściągnęły z siebie kiecki.
- 10 minut, jak w wojsku - przedrzeźniając bruneta obie pociągnęły go we wskazanym kierunku, a Mazzi zaśmiała się pod nosem - Zamówiłeś domek, może mówiłeś chłopakom albo Cesowi że tu jedziesz. Mogło do niego dotrzeć w ten czy inny sposób, więc znając ciebie tak przypadkiem wziął ten mundur. Jakby się stało coś ważnego, typu jeden Tygrysek zapomni czy coś - cmoknęła go w policzek, wpychając do łazienki - Zresztą nieważne, będziesz się dobrze bawić… zobaczysz, a jutro łódki, bmxy, sauna i żadnego salutowania.

- Wojskowy inżynier nie jest przeszkolony w obsłudze bojlera? - kapitan w hawajskiej koszuli dał się wepchnąć do łazienki ale miał minę jakby jakiemuś chłopcu o niezbyt lotnym umyślę coś się nie zgadzało w tym co właśnie usłyszał. Ale skoro miał dwie takie ładne i zgrabne modelki, do tego już w samej bieliźnie no to jakoś za bardzo nie oponował. We trójkę znaleźli się w niewielkiej łazience gdzie była wanna z zasłoną za jaką można było wziąć prysznic nie mocząc całego pomieszczenia. I wspólnie rozebrali go z ciuchów a na koniec wskoczyli do tej wanny ku wzajemnej przyjemności i satysfakcji.

- Steve a często macie takie bale? Albo często tu przyjeżdżasz? Bo ta Cindy to chyba zna was dość dobrze. - zapytała blondynka namydlając sobie swoje dość krótkie włosy.

- A różnie. W sezonie częściej. Jak jest luźniej to wpadamy tu na weekend zamiast do “Honolulu”. Jak mamy więcej wolnego to też. Po co się kisić w jednostce jak można tutaj? A większość z nas ma za daleko aby w parę dni wrócić do domu i z powrotem. W zimie jak jest śnieg to też jest fajnie. Lubię to miejsce. Zresztą chyba wam mówiłem. A bale nie. Albo tak. Zależy jak patrzeć na “często”. To wojskowy ośrodek to jak jakaś impreza wojskowych ale nieoficjalna jak apel czy co no to często tutaj się dzieje. Zapomniałem o tym. Myślałem, że będziemy sami. No a przynajmniej bez tych wszystkich ważniaków. No trudno. Pójdziemy tam, zatańczymy ze dwa koła i bal będzie zaliczony. - Steve już chyba pogodził się z tym, że jednak pójdzie na ten bal a o samym ośrodku opowiadał chętnie. I dało się wyczuć, że go lubi i lubi tu przyjeżdżać. Wtem jakoś postawił uszu i znieruchomiał. Bo wydawało się jakby ktoś pukał do drzwi wejściowych.
- Pewnie paczka od Cesa - wojskowy inżynier opłukał dłonie do tej pory zajęte myciem szerokich barów przed sobą. Słuchał i milczał, jak zmilczał kwestię że w Bękartach nie używali tak archaicznego sprzętu. Zamiast tego pierwsze skrzypce przejęła przyjemna, kameralna atmosfera.
- Kociaczku przypilnuj żeby łapy wyszorował między palcami - rozległo się rozbawione stwierdzenie, nim kotara nie odsunęła się i mokra brunetka nie przetruchtała na palcach pod drzwi wejściowe.

Eve pokiwała swoją mokrą głową i zajęła się szorwaniem mięśniaka stojącego w wannie. Zaś Lamia drobiąc mokre ślady na podłodze podbiegłą do drzwi i je otworzyła. Za nimi mogła w pełni zobaczyć całą gamę szybko zmieniających się emocji na mundurowej twarzy trzymającej w dłoniach chyba właśnie kolejny mundur. Najpierw rozszerzone ze zdziwienia oczy, potem szybkie mruganie powiekami pewnie aby się nie gapić na mokrą kobietę w negliżu jaka stanęła w drzwiach i wreszcie nieco speszona próba nerwowego zamaskowania tego wszystkiego jakimś wojskowym regulaminem.

- Ekhm… Dobry wieczór… Przesyłka od kapitana Sierry. - wydukała jakaś kapral starając się zachować chociaż pozory zachowania zimnej krwi. I wyciągnęła ten złożony w przepisową kostkę ciemno zielony mundur.

- Od Cesa? Nareszcie! - bękarcica z wyraźną radością przejęła przesyłkę uważając aby jej nie zamoczyć. Na pierwszy rzut oka identyczna jak ta którą Hiszpan miał na sobie, więc ani nie bardziej sprana, ani bardziej wyblakła. Bardzo… dobrze utrzymana.
- Dzięki słodziaku, czekaliśmy na nią. - w przypływie radości brunetka zaśmiała się, a potem nagle wychyliła cmokając kapral w policzek - Sorry za strój, akurat kąpiemy jednego bardzo brudnego trepa żeby na balu przypominał kopciuszka w wersji deluxe, a nie kocmołucha… Steve, paczka przyszła! Na całkiem zgrabnych nóżkach! - rzuciła w głąb domku.

- Aha. No tak. To dobrze to ja już nie będę przeszkadzać. Dobranoc. - kapral uśmiechnęła się ale wciąż wydawała się być nieco speszona takim zaskakującym powitaniem w drzwiach.

- To chodźcie! Eve chce zobaczyć te zgrabne nóżki! - gdzieś tam od zaplecza domu dał się słyszeć krzyk Krótkiego. Na co młoda kapral poczerwieniała na całego.

- Nie, to może ja już pójdę. Nie chcę sprawiać kłopotów. Miałam tylko przynieść mundur dla kapitana Mayersa. - wydukała kapral stojąca w drzwiach.

- Daj spokój słoneczko - saper z miną wcielenia niewinności objęła ją ramieniem, patrząc w twarz z wymowną miną - Zresztą słyszałaś, pan kapitan zaprasza - pchnęła ją lekko w kierunku wejścia - I nie tylko on.

- No dobrze… Ale tylko na chwilę… Jestem na dyżurze… - powiedziała młoda podoficer dając się zaprosić do środka i wchodząc do środka. Po chwili we dwie znalazły się z powrotem w łazience. Steve był na tyle szybki lub dyskretny, że zdążył wyjść z wanny i owinąć się ręcznikiem. Eve jeszcze stała w wannie ale zasłona ją w sporej mierze zasłaniała. Puszczała jednak zaciekawionego żurawia na ich nowego gościa.

- Dobry wieczór kapralu. To przyniosłaś mi mundur tak? - Steve odezwał się jakby nie działo się nic niezwykłego a kapral gorąco potwierdziła to kiwaniem głowy i wskazując na ów mundur.

Ten sam, który Mazzi odłożyła na stół pod oknem.
- Już skończyłeś z tym myciem? - westchnęła przy tym, patrząc na mężczyznę z bardzo zawiedzioną miną która zaraz przeszła w podejrzliwość. Zakładając ręce na piersi przeszła te parę kroków i stanęła tuż przed nim.
- Pokaż łapę - zakomendowała chwytając jego dłoń za nadgarstek i unosząc do góry. Oglądała kończynę z poważną miną, szczególnie przestrzenie między palcami. Pokiwała głową, palec wskazujący wsuwając powoli do ust, ale ten test również wypadł pomyślnie.
- Ujdzie - wydała opinię, aby z równie niewinną miną zwrócić się do kapral dla której miała ciepły uśmiech - To co, napijesz się z nami szybkiego kielicha? Skoro masz wartę przyda się rozgrzać, a jak cię tu przysłał Ces… kapitan Sierra, to go parę minut opóźnienia nie zdziwi. - łypnęła szybko na bruneta - Wiedział do kogo cię posyła. Kociaczek! Dawaj szkło z torby! Grzech się z takim słodziakiem nie napić!

- Oj, nie, nie, nie ja nie mogę, jestem na służbie! - zaprotestowała szybko kapral teraz dla odmiany troszkę blednąc. Jakby działo się tu dla niej zbyt dużo lub zbyt szybko na raz.

- Tak jest! Na rozkaz! - Eve zasalutowała może niezbyt udanie ale za to wyszło zabawnie i zawadiacko okazując gotowość czy wręcz żarliwość w wykonywaniu rozkazów. Tak bardzo, że wyskoczyła z wanny i już w biegu okręcała się ręcznikiem mijając Lamię, Steve’a i zaskoczoną kapral. Ta spojrzała na chwilę za drzwi jakby zastanawiając się gdzie zniknęła mokra blondynka ale kapitan znów zwrócił jej uwagę.

- A jak się nazywasz kapralu Dotson? - zapytał gdy widocznie odczytał jej nazwisko na plakietce na piersi.

- Kapral Margaret Dotson panie kapitanie. - odparła nieco skołowana podoficer znów starając się zachować zgodnie z regulaminem.

- Margaret. Czyli Maggie. Bardzo ładnie. Ja jestem Steve. Mamy bal i urlop to darujmy sobie szarże. A to jest Lamia. Moja partnerka. A tamta blondyna to Eve. Moja partnerka. To napijesz się z nami mam nadzieję? Potrzebuję jednego dla kurażu przed tymi wszystkim ważniakami na balu. - Krótki przyjął przyjazny ton chcąc chyba jakoś pomóc złagodzić efekt tej sytuacji dla kapral Dotson. Ta zaś zamrugała oczami jak to ostatnio się już można było nieco przyzwyczaić gdy ludzie słyszeli o tym wieloosobowym związku.

- Mam tam zanieść czy przyjdziecie tutaj?! - zza ściany doszedł ich głos blondynki jaka widocznie na poważnie potraktowała słowa swojej czarnulki. Steve pomógł kobietom podjąć właściwą decyzję gestem zapraszając je do tego małego salonu u frontu domku.

- Chodź, chodź Maggie - bękarcica pchnęła kobietę delikatnie w plecy, puszczając oczko Mayersowi. Pan Czaruś… chociaż musiała się mocno w sobie zawiąć aby nie gapić się na niego gdy tak stał w samym ręczniku. Potrząsnęła głową, szybkim rzutem oka namierzając rzuconą niedawno hawajską koszulę. Zarzuciła ją na grzbiet, pospiesznie zapinając guziki.
- Oj Tygrysku, nie grymaś już… jeden wieczór z ważniakami, a jutro jesteś cały dla nas i na luzie. Poza tym Ces tak się postarał aby ci ten galowy drelich skołować… kochany - śmiejąc się, podreptała za resztą, aż na miejscu oflankowała żołnierkę, biorąc ją pod ramię.
- Widzisz co się z nim mamy? Taki duży chłopiec, a tak marudzi… gdyby jeszcze źle w tej gali wyglądał, a tu wręcz odwrotnie… i przecież nie idzie sam - przewróciła oczami - A przecież mu z Ev tłumaczyłyśmy że jutro może hasać bez niczego, skoro go dziś grzbiet zaswędzi od tego munduru. Spójrz na niego, bez niczego też wygląda obłędnie… a ty kiedy wartę kończysz ślicznotko, co?

- Ja? O północy. - kapral Dotson dała się zaprowadzić dwójce z łazienki do tej trzeciej w ręczniku co już czekała z otwartą butelką i czterema kubkami rozstawionymi na stole.

- Rzeczywiście Maggie, wyglądasz bardzo fotogenicznie. Nawet w tym mundurze no a wiadomo, że o to trudno. A ja się znam, mam do tego oko. Jestem fotografem. Nie myślałaś o pracy modelki? Mogłybyśmy się umówić na jakąś sesję. - Eve dołączyła do zabawy wręczając najpierw kubek kapral a potem pozostałej dwójce. Ostatni wzięła dla siebie.

- Modelką? Ja? No co ty… - Margaret uśmiechnęła się półgębkiem ale wzięła trunek chociaż jeszcze go nie upiła.

- Ja jestem tylko kapitanem i żołnierzem ale na moje oko muszę się zgodzić z Eve. A ona ma oko do takich rzeczy. Ma własne studio fotograficzne. W mieście, koło Starego Kina. Evelyn Anderson, może słyszałaś. - Krótki poparł swoją blond dziewczynę i wskazał na nią palcem gdy mówił o jej studio fotograficznym.

- Wiem gdzie jest Stare Kino… - powiedziała cicho podoficer po krótkiej chwili zastanowienia.

- A Lamia też ma oko. A jakie pomysły! Dlatego jest sercem i mózgiem naszych produkcji. No i najlepszym reżyserem jakiego znam! No i najseksowniejszym. - Eve szybko przekierowała uwagę młodej kapral na tą trzecią z ich rodzinnej trójki. Ta zmrużyła oczy bo o ile jeszcze zakład fotograficzny to jeszcze nie był taki ewenement ale już coś o reżyserowaniu to już niekoniecznie.

W podzięce Mazzi wychyliła się, całując fotograf w usta i pogłaskała ją po policzku.
- Oj Kociaczku… - westchnęła wzruszona, po czym wróciła do nowej ofiary, pochylając się jej w stronę jej ucha.
- Reżyser filmów kina akcji, czymś się frontowy weteran musi zająć na emeryturze, prawda? - spytała, poprawiając niesforny kosmyk ciemnych włosów który spadł kapral na policzek. Założyła go więc za ucho, przy okazji niby przypadkiem gładząc jej skórę na żuchwie.
- To co Maggie, za miłe spotkanie i ten cudowny uśmiech posłańca - podniosła szklankę, stukając nią w żołnierską szklankę.

Kapral tak powoli osaczana i zmiękczana wciąż zdradzała oznaki rozterek związanych ze służbą i jej zaniedbywaniem. Spojrzała na trzymany kubek i na obie kobiety w koszuli i ręczniku które mówiły tak przyjaźnie i takie ciekawe rzeczy. Szalę chyba przechylił jednak Steve.

- No śmiało. Najwyżej powiesz, że ci starszy stopniem kazał. I daj spokój jest bal pułkowników. Wiesz co będzie się działo. Gdzie dyżurujesz? - Krótki zapytał i zachęcił ją do pofolgowania regulaminowi skoro mieli tak cieplarniane i sprzyjające ku temu okoliczności.

- W dwójce. Kapitan Sierra mnie tam znalazł i kazał przyjść po mundur a potem tutaj. Ale do północy jestem na służbie. Dopiero potem mam wolne. - Margaret mówiła jakby nawet już była skłonna skorzystać z okazji ale jednak wciąż wahała się przed konsekwencjami. W końcu ona nie była kapitanem specjalsów na wolnym weekendzie tylko zwykłą kapral na służbie dyżurnej.

- Napiszę ci zwolnienie. A teraz na zdrowie. - jedyny mężczyzna w ich gronie uśmiechnął się do niej ciepło i zachęcająco. A obietnica papierka jaki mogła pokazać w dyżurce sprawiła, że kapral Dotson uśmiechnęła się ciepło i z wdzięcznością. I wreszcie uniosła kubek na zdrowie i mogli we czwórkę wypić pierwszego drinka tego wieczoru.

Dobrze było mieć narobione na pagon. Dawało to spore możliwości, ot choćby zluzowania biednego podoficera i zrobienie mu wcześniejszego prezentu na gwiazdkę. Saper chętnie wychyliła swoje szkło, od razu podstawiając je po dolewkę.
- Och Tygrysku… jesteś taki kochany - powiedziała czule, posyłając mu całusa nim nie nachyliła się jeszcze odrobinę, szepcząc kapral do ucha - Kochany jest, prawda? I ta buźka… albo klata. Zajebistą ma klatę, co nie? I uśmiech i te cholerne oczy.

- No. - kapral spojrzała na rzeczony przedmiot męskiej anatomii i oddała Eve swój kubek. Bo blondynka sprawnie weszła w rolę uśmiechniętej i sympatycznej kelnerki rozlewając ciemny trunek do nowej kolejki.

- I naprawdę jest pan z Thunderbolts? - zapytała podnosząc wzrok nieco wyżej na jego twarz.

- Chyba mieliśmy być “na ty” póki mamy wolne. - brew komandosa uniosła się przy tej żartobliwej reprymendzie.

- Znaczy tak, oczywiście… eee… Steve… - kapral przełknęła szybko ślinę widocznie nie nawykłą do takiego spoufalania się z oficerami. A do tego z oficerami z jednostki specjalnej.

- Na to wygląda. Ale teraz to nie ma znaczenia. Teraz mamy wolny weekend. No i ten bal tam co ten mundur trzeba ubrać. - powiedział uśmiechając się ponownie i wskazał palcem na kierunek gdzie było centrum ośrodka i tam miał się już zaczynać ten bal.

- A to wy robicie jakieś filmy? Takie prawdziwe? Kamerą i w ogóle? - Maggie odebrała kubek z drugą kolejką i teraz zwróciła się do dwójki kobiet stojących obok.
- Z kamerą, planem, aktorami i akcją. Niedługo w Starym Kinie będzie nasza premiera… kto wie? Może nawet Claudio Esteban wpadnie. Ten stary satyr nie przepuści okazji aby się pokazać i spić za darmo parę drinków w liczbie przewyższającej dziesięć sztuk na głowę - saper wymruczała jej do ucha potwierdzenie, znów stukając w kubek aby dać znać że czas na drugą kolejkę. Poczekała aż dziewczyna wypija i sama przechyliła swoją porcję.
- Jedną kamerę mamy nawet tutaj, ze sobą - dodała z psotnym uśmiechem, gładząc plecy munduru wzdłuż kręgosłupa i między łopatkami. Gdy kapral patrzyła na ich żołnierzyka uważnie badała jej reakcje, ale ta była do przewidzenia. Jakiej normalnej lasce nie podobał się Mayers? Zwłaszcza taki paradujący bezczelnie w samym ręczniku.
- A skoro tu jesteś… może byś nam z czymś pomogła Maggie? - znów ściszyła głos do szeptu, wodząc końcem nosa po złączeniu jej ucha z policzkiem i z premedytacją łaskotała skórę gorącym oddechem - Nic trudnego dla takiego aniołka jak ty, a my z Eve się męczymy Bóg wie ile i efektów nie ma… sama widzisz jak ciągle o tym mundurze gada i balu, no nie umie zluzować i się odprężyć… a naprawdę próbowałyśmy - jej głos stał się smutny - Poratowałabyś nas i wyratowała z opresji? Naprawdę nam bardzo zależy żeby czuł się dobrze, miał potwornie ciężki tydzień i teraz jeszcze ten zjazd ważniaków. Będziemy twoimi dłużniczkami, jak chcesz pokażemy ci potem parę naszych filmów, albo i jakiś nagramy jeśli chcesz. Pasujesz do kamery, ale przy tej urodzie nie ma innej opcji.

- To znaczy… Co mam zrobić? - kapral Dotson zamrugała oczami jakby nie do końca była pewna czego od niej się oczekuje. Chociaż Eve zachęcająco pokiwała blond główką potwierdzając słowa czarnulki i wskazała nawet gestem na okręconego ręcznikiem mężczyznę. Na dotyk Lamii nie reagowała jakoś entuzjastycznie. Ale też nie wzdrygała się z niechęci. Z bliska jak mogła wyczuć ten dotyk może nawet sprawiał jej przyjemność ale chyba nie była przyzwyczajona do tak szybko toczącej się akcji. I to z trójką ludzi jakich spotykała po raz pierwszy.

- Chodź pokażę ci. - Mayers wezwał ją do siebie palcem chociaż właściwie to sam skrócił dystans zbliżając się do niej aż stanął naprzeciwko niej. Ona zadarła na niego głowę, znów się zaczęła czerwienić i nerwowo spojrzała na obie stojące obok kobiety. On jednak znów przykuł jej uwagę przesuwając palcami po jej policzku, zsuwając je na jej szczękę i wreszcie zbliżając swoje usta do jej ust. I na pierwszy raz to wybrał delikatne cmoknięcie. Maggie jednak nie cofnęła się więc po chwili powtórzył operację całując ją już bardziej śmielej. I łapiąc ją za biodra aby przyciągnąć ją mocniej do siebie.

Pierwsza zapora została pokonana, co bękarcicę niezmiernie ucieszyło. Rzuciła Eve rozbawione spojrzenie, dając jej znak aby stanęła za mężczyzną, a sama ustawiła się za kapral, obejmując od tyłu.
- Widzisz? Świetnie ci idzie, doskonale… pozwólcie że wam pomożemy - mruczała pogodnie, przechodząc dłońmi do guzików munduru. Na razie ostrożnie, od dołu, gdzie zaczęła je powoli rozpinać. Z drugiej strony blondynka uwolniła Tygryska z okowów ręcznika.
- Jesteś taka słodka, prawdziwy aniołek - odkleiła jedną dłoń od poprzedniej pracy ujmując dłoń dziewczyny. Splotła ich palce i nakierowała prosto na odsłonięte męskie biodra.
- Taki śliczny, kochany aniołek… spójrz, czujesz jaki jest napięty? Musisz mu pomóc, w tobie cała nasza nadzieja - dodała, rozpoczynając masaż newralgicznego miejsca pokazując kapral właściwy rytm. Zza jej ramienia patrzyła Mayersowi w oczy.

- Tak? A mogę? - tak sprawnie kierowana przez Lamię młoda kapral uklękła przed Mayersem. A Mazzi z bliska czuła, że tamta się powoli zaczyna rozkręcać. Kolejne opory i wahania słabły ale widocznie jeszcze nie do końca. Pod mundurem dłonie czarnowłosej wyczuły znajomy materiał wojskowego podkoszulka. A pod nim ciepłe, żywe ciało całkiem przyjemne w dotyku. Gładkie i jędrne. Coraz szybciej oddychające od rosnącego podniecenia.

- Tak, pewnie. Ślicznie razem wyglądacie. Bardzo fotogenicznie. Mówiłam, że będziesz świetną modelką. Masz bardzo egzotyczną i nietuzinkową urodę Maggie. Wpada w oko, obiektyw cię pokocha. - Eve próbowała zachęcić dziewczynę do tego aby poczuła się swobodnie. Steve zaś po prostu stał i to jak się miały okazję we trzy przekonać stał na wysokości zadania. Dotson uśmiechnęła się do Eve za te komplementy zaś sama jeszcze na wszelki wypadek spojrzała na Lamię sprawdzając jak ona zareaguje na to wszystko.

Ta pokiwała z uśmiechem głową, wciąż pomagając czarnulce trzymać tempo rozbrajania bolta. Popracowały tak chwilę, nim nie zabrała ręki, oddając tamtej pole do popisu. Sama wróciła do munduru i tego, co chowało się pod spodem.
- Spróbuj, nie krępuj się… spójrz jak się na ciebie najarał. Nie dziwię mu się, jesteś obłędna - zachęciła ją słowem i oblizała wymownie usta powolnym ruchem języka, w międzyczasie jej palce wślizgnęły się pod podkoszulkę i stanik, ugniatając coraz szybciej oddychające piersi.

Nowa koleżanka pokiwała swoją krótko obciętą, czarną głową ale widząc przyzwolenie i zachętę całej trójki poczuła się na tyle swobodnie aby zacząć aktywnie działać. Z tego co i widziała i słyszała Lamia to chyba nie był pierwszy mężczyzna jakiego obrabiała w ten sposób. Bo jak już się oswoiła z tą nową dla siebie sytuacją to zaczęła działać całkiem prężnie. Za to pod jasno zieloną koszulką kryła górną bieliznę. I całkiem przyjemne do zabawy i badania krągłości. Jak się okazało bardzo wrażliwe bo czasem przerywała swoje zabawy jak Lamia się tam rozgościła na dobre. W końcu obie uznały, że ta koszulka i stanik tylko przeszkadzają więc wspólnie je z niej ściągnęły. I młoda kapral została już tylko w samych spodniach. Gdzieś przy okazji Mazzi zarejestrowała, że ma tatuaż na łopatce i ramieniu. Oraz przekłute sutki.

Mimo wszystko jednak Maggie bardziej zajmowała się Stevem. Chociaż pozwalała się sobą zajmować. I w końcu dało się poznać, że w tym szybkim i spontanicznym numerku zbliża się moment finałowy. Eve też to musiała wyczuć bo dotąd stojąc zajmowała się górą Mayersa ale widząc, że nowa koleżanka zaraz go doprowadzi do finału uklękła za nim i wspomogła ją pracując od tyłu swoimi sprytnymi ustami i palcami. Efekt tej pełnej współpracy dał się szybko zauważyć gdy Mayers zazgrzytał zębami, sapnął i eksplodował ku uciesze wszystkich.

Misja została wykonana perfekcyjnie, dało się to dostrzec po gębie Mayersa, naraz błogo uśmiechniętej. Ten widok zawsze cieszył serce, wszak facet miał tyle powodów do nerwów i zmartwień, że każda ofiarowana mu przerwa była nie tylko konieczna, co wręcz zbawienna.
- Byłaś cudowna, dziękujemy. Uratowałaś kapitana boltów… i nas przy okazji też - saper pocałowała z wdzięcznością ratowniczkę, przytulając się do jej pleców.
- Od razu lepiej, prawda Tygrysku? - zaćwierkała, rzucając uśmiech do trzeciej z ich związku - Kociaczku polejesz nam jeszcze po jednym? A ty Maggie jak będziesz miała jutro wieczór wolny to dawaj do nas, nasze progi, uda i ramiona zawsze stoją dla ciebie otworem… i sesję by ci Eve trzasnęła. Sama się przekonasz że w tym co mówimy nie ma grama ściemy.

- Tak? - Maggie zaśmiała się z błogości, radości i chyba ulgi, że to żadna podpucha i nawet na świeżo po zakończonej integracji nikt nie ma do niej pretensji a wręcz przeciwnie.

- Oczywiście! Albo co tam będziesz czekać, kiedy kończysz? O północy? To jakbyś miała ochotę to wpadaj. A jak coś ci wypadnie no to my tu będziemy do niedzieli rano przynajmniej. - Eve skorzystała z okazji aby wreszcie dołączyć do nowej koleżanki i spróbować jej utalentowanych ust. A i pogłaskała jej piersi o ciemnych, przekłutych brodawkach więc i tutaj też ten detal kobiecej anatomii musiał jej się spodobać. Steve zaś jak to miał w zwyczaju tuż po takich zabawach skorzystał z okazji, że nie jest w tej chwili do niczego potrzebny i usiadł sobie na jednym z krzeseł. Blondynka zaś wstała aby znów robić za sympatyczną kelnerkę.

- A wy z tą sesją i filmami to o co chodzi? - wysapała jeszcze nieco zdyszana Dotson zerkając na obie partnerki Krótkiego wciąż chyba nie do końca pewna jak traktować te wstawki o filmach i modelkach i reszcie pokrewnych tematów.

- Założyłyśmy z Eve wytwórnię filmów dla dorosłych. Wiesz, filmów akcji w różnych pionach, poziomach i konfiguracjach - była sierżant chętnie wyjaśniła, siadając na podłodze i przyciagając do siebie czarnulkę aby mogła się swobodnie o nią oprzeć, a ona mogła się bawić jej piersiami, przy okazji sącząc drinka - Poza tym Ev serio pracuje dla Daily Sioux, ma studio fotograficzne. Robi sesje ślubne, kalendarze, różnie okazjonalne foty, a także wywiady przeprowadza. Jest najlepsza, czego się nie tknie to w cud to zmienia. Wystarczy popatrzeć co z wojennym kaleką zrobiła - pokiwała mądrze głową, mrugając do fotograf wesoło - Ma rację, wpadaj do nas po północy. Pewnie tu będziemy… tylko zawczasu chyba trzeba uprzedzić, że może być jeszcze kapitan Sierra i tam… może jeszcze z jedna albo dwie osoby, ale spokojnie. Bez szarż, ani głupot. Nawet bez mundurów - zachichotała - Domowa, rodzinna atmosfera bez pretensji i innych pierdół. Musimy cię z Kociaczkiem wziąć na warsztat, teraz nasza kolei. Teraz nie ma jak bo musimy się ogarniać na bal, jednak potem będziemy bardzo, ale to bardzo zawiedzione jak nas olejesz - dodała tonem żartobliwej groźby, całując ją czule w usta.

Przez dłuższą chwilę nowa znajoma chyba nie bardzo wiedziała co powiedzieć i zareagować. Tuż obok siedział sobie nagi kapitan specjalsów i trochę jakby był chwilowo wyłączony z wszelkich aktywności. Za sobą miała czarnowłosą kobietę jaka gościła ją na swoich piersiach i bawiła się jej własnymi. No i opowiadała takie dziwne rzeczy. No a jeszcze ta uśmiechnięta blondynka dosiadła się naprzeciwko znów wręczając im obu po kubku z przyjemnymi promilami. Krótkiemu też zrobiła i ten wypił ale tak od ręki to jakoś efektu nie było widać.

- Ma tu być kapitan Sierra? Oj to nie wiem… Może nie powinnam… - Maggie odezwała się jakby znów ta niepewność jaką okazywała wcześniej wróciła.

- Napiszę ci usprawiedliwienie… - mruknął półprzytomnie Steve machając do tego leniwie ręką. Co wyglądało nieco komicznie jakby mówił przez sen. I stropiło Dotson jeszcze bardziej bo podniosła na niego głowę czekając chyba na jakiś ciąg dalszy. Ale ani ona ani pozostałe dwie partnerki kapitana się niczego więcej nie doczekały.

- Nie gadaj głupot Maggie. Sam widzisz, że na naszego Steve’a można liczyć. No a Ces, znaczy Cesar też jest bardzo kochany. Już tak troszkę się umówiliśmy na nocne kanapki. I nam też będzie strasznie miło cię poznać. Uwielbiamy takie fotogeniczne dziewczyny jak ty, zwłaszcza jak są takie sympatyczne. - Eve uniosła kubek do kolejnego toastu chcąc zachęcić kobietę o egzotycznej urodzie do ponownej wizyty w ich domku.

- No i może coś mi doradzisz. Ty Lamia też. Bo pamiętasz tam mówiłaś, żebym wzięła jakiś kostium do rozbierania i tak dalej… No to wzięłam. Ale dwa. I nie mogę się zdecydować który. I myślisz, że to tej nocy czy jutro? - Eve nieco ściszyła głos jakby wolała aby Steve tego nie usłyszał ale w tym stanie jakim był w tej chwili to było chyba mało prawdopodobne.

- Kostium do rozbierania? Nocne kanapki? I zaraz jak to filmy dla dorosłych? Kręcicie filmy dla dorosłych? Znaczy porno? - Maggie pozezowała na ile dała radę na Lamię jaką miała tuż za sobą. I na blondynkę co była naprzeciwko a co mówili jej, że jest zawodowym fotografem. Ale na razie to siedziała w samym ręczniku na podłodze.

Mazzi wychyliła się ze stołu zdejmując swoją torebkę. Pogrzebała w niej i zaraz wetknęła do ust papierosa.
- Myślę… - zrobiła przerwę aby odpalić. Zaciągnęła się i podjęła - Że jutro gdy już będzie spokojniej wskoczysz w kostium i niech cię Tygrysek rozbiera… taka nasza rodzinna chwila, żebyśmy się mogli nacieszyć tym rozbieraniem, bo chyba nie myślisz że ci podaruję - dmuchnęła dymem do góry i pocałowała blondynkę w dłoń - Dziś poleci spontan, więc lećmy na spontan. W razie czego jeśli zajdzie potrzeba i ochota wskoczysz w jeden kostium jak wrócimy, a drugi zostawimy na jutro. - popatrzyła na Maggie i parsknęła - Kanapka z Boltów z Bękartem w środku. 7th ICEC, Bękarty Diabła… moja jednostka. - dodała wyjaśnienie i wyjaśniała dalej - Ostatnio gdy się widzieliśmy Ces i Steve jechali mnie na dwa baty… jak kanapkę. Było zajebiście i słyszysz że późniejsze zabawy z naszym Hiszpanem Kociaczek równie entuzjastycznie wspomina - wyszczerzyła się - Daj spokój, tu mają urlop, są na wolnym i prywatnie, a że rozrywkowe z nich chłopaki to się bawią i my razem z nimi… więc wpadaj bo jak mówiłam zrobisz nam przykrość jeśli się wypniesz. Słuchaj nie spodoba ci się, spijesz drina czy pięć i bez pretensji pójdziesz do koszar. Spodoba się to pewnie do rana nam się zejdzie… a nim się nie przejmuj - machnęła brodą na Mayersa, obejmując kapral - Tak mu dobrze zrobiłaś że mu zresetowało system. Zaraz się ogarnie, teraz trochę Neandertal mu się załączył...kurde - pociągnęła fajkę, wracając spojrzeniem do Eve - Musimy się już naprawdę zbierać. Im szybciej pójdziemy tym szybciej wrócimy.

- O! Jechali cię we dwóch!? O ja! - półnaga Margaret znów zamrugała oczami. Ale tym razem trochę z zazdrosnego niedowierzania. Zwłaszcza, że jak spojrzała na blondynę to ta roześmiała się bezgłośnie i potwierdziła to skinieniem głowy.

- Też bym tak chciała. - roześmiała się Dotson wesoło i lekko.

- No ja też. Ale na nas trzy to troszkę może być ich mało we dwóch. Szkoda, że cię nie było w niedzielę. To był Steve, Ces no i ich koledzy z pracy. Wtedy łatwiej o takie zestawy kanapkowe i inne jak jest ich więcej. - reporterka przyznała, że i ona ma podobne fantazję ale na razie musiały jakoś się podzielić tymi dwoma oficerami z jakimi były umówione na dzisiejszą noc.

- Też lubię jak jest ich więcej. Na początku troszkę sztywno jak ich jest tylu a ty sama no ale jak się rozkręci tu już jakoś samo leci. - powiedziała wesoło kapral i zaczęła wstawać. Jak mieli się ubierać na ten bal to powoli można było zacząć. Początek balu pewnie i tak ich minął ale jeszcze była szansa zdążyć na lwią część.

- Jakoś sobie poradzimy, nie martwcie się - saper dopaliła fajka i chwilę rozglądała się za popielniczką, Niestety nie zakręciła się jeszcze za żadną, więc dopiła drinka i wrzuciła kiepa do kubka. Ostatni raz przytuliła czarnulkę, a potem zaczęła wstawać próbując nie myśleć, że zostawia na podłodze mokrą plamę. Westchnęła w duchu.
- Do rana będzie dużo czasu, a i rano chyba nie ucieknie nam Ces skoro świt. - odstawiła naczynie na stół, podchodząc do krzesła z boltem. Pogłaskała go po włosach, zniżając plecy by znaleźć się twarzą na wysokości jego twarzy.
- Tygrysku wstajemy. Musimy się ogarnąć, no chodź - wzięła go za ręce, ciągnąc do góry - Tobie wystarczą trzy minuty, my jeszcze się musimy pomalować, ale ktoś musi nas dopingować i robić dobre wrażenie. No dawaj kochanie, żyjemy, nie zamulamy.

- Oj mamo jeszcze pięć minut… - jęknął Steve jak mały chłopiec. Ale takim tonem, że się obie koleżanki co to obserwowały roześmiały. Dał się jednak podciągnąć do pionu i objął tą co go tak postawiła do pionu. Po czym mogli zacząć kompletować swoje ubranie aby się odstawić w te kiecki i mundury i zawieźć się wreszcie na ten bal.
Wieczór był już w pełni gdy czarna terenówka zajechała ponownie przed ten duży budynek jaki mijali wcześniej. Ze środka biły zapalone światła w prostokątach okien i dolatywały przytłumione dźwięki orkiestry. Pickup zatrzymał się na parkingu a ze środka wysiadła czwórka ludzi. Mężczyzna w galowym, ciemnozielonym mundurze z patkami kapitana na kołnierzu, dwie ubrane w suknie kobiety no i trzecia w zwykłym, polowym mundurze z naszywkami kaprala na rękawie. Ta ostatnia popatrzyła na całą trójkę trochę niepewnie.

- A tak, racja. To usprawiedliwienie. - Steve przypomniał sobie i na chwilę jeszcze otworzył ponownie samochód. Wyjął ze schowka jakiś notes, coś w nim szybko pisał po czym wyrwał kartkę i podał ją ich nowej kapral. - Może być? - zapytał czekajac z zamknięciem drzwi aby mogła przeczytać co tam jej napisał.

- O! I kapitan Mayers jest! O tak to mi wystarczy! Dziękuję bardzo! - ucieszyła się gdy zaznajomiła się z tekstem. Po czym zgięła kartkę na pół i wsadziła w tylną kieszeń spodni.

- Nie wiem kto pierwszy skończy. Mam nadzieję, że my. Ale jak nie to załatw sobie klucz do naszego domku. Szkoda abyś bez sensu starczała po nocy przed domkiem. - poradził jej a Maggie pokiwała z entuzjazmem głową, że da radę i wie co ma robić. A pomysł na ponową wizytę w tym gościnnym domku i towarzystwie jaki nie tak dawno przedstawiły mu jego partnerki przypadł jej do gustu bo już nie kryła się ze swoją ekscytacją.

- Dobrze, to przyjdę. Mam nadzieję, że kapitan Sierra nie będzie miał nic przeciwko. - pokiwała głową ale Krótki machnął tylko ręką aby się tym nie przejmowała.

- Niech spróbuje! Już my mu z Kociaczkiem przetłumaczymy co jest pięć że nawet trep zrozumie. Zresztą naprawdę nie zawracaj sobie tym głowy, bo nie ma czym. Jesteś nasza - saper zaśmiała się podejrzanie wesoło, obejmując żołnierkę na pożegnanie. Pocałowała ją wpierw w policzek, a potem krótko w usta, nim nie odeszła kroku w bok, robiąc miejsce reszcie rodziny. Skorzystała też z okazji aby zmacać tyłek w galowym mundurze mający wręcz magiczne moce przyciągania bękarcich rąk oraz spojrzenia. Aż przy tym sierżant musiała zagryźć wargę przypominając sobie gdzie się znajduje i że nie wypada żołnierzyka wciągnąć do samochodu aby tam wreszcie odpowiednio go zwyobracać. Na razie uśmiechała się pogodnie, w lusterku poprawiając włosy i patrząc czy poprawiony makijaż trzyma się na właściwym miejscu. Czerwona, wydekoltowana kiecka mimo że długa w większości składała się z przezroczystego materiału w ogóle nie chroniącego przed zimnem, a te zakryte newralgiczne części kreacji zakrywała koronka, więc też kiepsko. Parę mocniejszych podmuchów wiatru i saper poczuła gęsią skórkę od nosa po pięty.

Pożegnali się ciepło z sympatyczną kapral obiecując sobie rychłe spotkanie w domku po czym oficer w zielonym, otoczony dwoma kobietami w krwistej czerwieni szybko zmierzali do głównego wejścia. Steve sprawnie pokierował swoje partnerki ku centrum budynku gdzie dominowała pewnie wielka stołówka ale teraz po przesunięciu stołów pod ściany robiła za świetną salę bankietową.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 28-11-2021, 19:09   #267
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Tak jak można było się spodziewać po oficjalnej imprezie wojskowej tej rangi dominowały ciemnozielone mundury. Zwłaszcza u panów. Tych w garniturach i innych cywilnych ubraniach było wyraźnie mniej. Za to na odwrót było wśród płci pięknej. Tutaj zdecydowanie przeważały zapewne towarzyszki i partnerki swoich mężczyzn bo kobiet w mundurze było naprawdę niewiele. I trójka jaka weszła właśnie do środka zdecydowanie należała do dolnej granicy wieku bo dominowało towarzystwo w średnim i starszym wieku. Skoro jednak wśród szarż najwięcej było pułkowników i majorów nie było to aż takie dziwne.

Za to wiele głów odwróciło się chociaż przelotnie spoglądając na kapitana w otoczeniu dwóch ubranych w rzucające się w oczy czerwone kreację. Zaraz jednak orkiestra zaczęła grać nowy kawałek i to niejako zrobiło za zasłonę dymną pozwalając skierować uwagę gdzie indziej.

- A tu jesteście! Trochę zmitrężyliście. Ale widzę, że dostłeś mój mundur. Dobrze, bardzo dobrze. I już nie rób takiej miny Krótki. Uściskasz komuś łapę, coś tam się uśmiechniesz i możecie spadać do domu. Ja niestety muszę czekać na Starego. A przy okazji moje drogie wyglądacie jeszcze bardziej olśniewająco niż mi się wydawało. Bardzo odważne kreacje swoją drogą. - Cesar znalazł się w odpowiednim miejscu i czasie. Odezwał się z wesołym uśmiechem podchodząc do nich i witając się.

- Najchętniej byśmy przyszły w samych obrożach, ale Tygrysek mówił że to poważna impreza i nie wypada - Lamia odpowiedziała z równie serdecznym uśmiechem, całując go w policzek na powitanie. Zrobiło się jej miło, dobrze że starania aby zrobić dobre wrażenie nie poszły na marne i chrzanić chłód.
- Trochę w nich zimno, to prawda. Na szczęście mamy tu coś do rozgrzania… chociaż na razie grzać się musimy samym widokiem - dodała, obejmując ramię swojego żołnierza i jego też pocałowała grzecznie w policzek. Cesowi zaś puściła oczko.
- Masz świetny gust swoją drogą. Chcieliśmy ci podziękować za podesłanie tej kapral. Naprawdę urocza i słodka ptaszyna, a jaka zdolna! Gdybyś widział co potrafi zrobić tymi sprytnymi łapkami - zacmokała z uznaniem i dygnęła wdzięcznie - Dziękujemy panu za komplement, kapitanie. Nie możemy przysporzyć Steve’owi powodu do wstydu, prawda? A skoro tylu tu waszych kolegów z pracy… niech mają na co popatrzeć. - wzruszyłą trochę ramionami - Chociaż to im zostanie… i właśnie! Mamy cichą nadzieję, że pan pułkownik nie będzie cię tu trzymał do rana. Stęskniliśmy się, a i butelka dobrej tequili się znajdzie. Taka na specjalne okazje na specjalny toast ze specjalnym Hiszpanem. O ile zechce nam poświęcić swój czas oczywiście.

- No. Wreszcie ktoś kto wie jak należy traktować hiszpańskiego mężczyznę a nawet oficera! - sapnął z zadowoleniem kapitan Sierra i w uznaniu za takie szarmanckie zachowanie wynagrodził Lamię całując jej dłoń.

- A co do Starego to mam nadzieję moja pani, że posiedzi gdzieś do północy nim grzecznie zwinie żaglę. A jeśli nie no cóż, moje miejsce jest przy moim pułkowniku. - wyprostował się i szepnął konfidencjonalnie do całej trójki jaka go otaczała.

- Najwyżej się spóźnisz. Chociaż dziewczyny pewnie będą niepocieszone. Strasznie narobiłeś im smaka tymi nocnymi kanapkami. - Steve po raz kolejny nie uważał tego za trudność i znalazł od ręki gotowe rozwiązanie.

- Doprawdy? No proszę jak to miło wiedzieć, że ktoś docenia iberyjską kuchnię. - Cesar rozpromienił się słysząc te słowa i spojrzał ciepło na oba czerwone klejnociki jakie otaczały jego kumpla.

- Ale zaprosiliśmy jeszcze Maggie. Tą kapral co nam przyniosła twój mundur. Jest cudowna! I taka fotogeniczna. - Eve lekko zaznaczyła drobne wtrącenie aby zawczasu wybadać reakcję drugiego z oficerów na tą drobną zmianę planów.

- Ah, ta. Tak. Nie ma sprawy. I co? To przez nią tyle wam zeszło? I ma zdolne paluszki tak? Dobrze. Jak tylko poszedłem na dyżurkę wiedziałem, że grubego i czterookiego fajtłapę nie ma co do was posyłać jak jest tam ten kwiatuszek. - roześmiał się ciesząc się, że nieźle się wstrzelił z tym swoim doborem posłańca.

Mazzi zachichotała wdzięcznie, wachlując rzęsami na Latynosa i przyłożyła dłoń do piersi. Rzeczywiście sprawdzało się dlaczego Ces jest adiutantem Starego. Wiedział dużo, dużo widział i coś czuła w kościach, że specjalnie posłał mayersowym harpiom kapral na pożarcie… a raczej urobienie i żeby już nikt nie narzekał na bale czy tam inne obowiązki.
- Ces, jesteś taki kochany. Dobrze że ją wybrałeś, bo jej wizyta zastała nas pod prysznicem, a tak się spieszyliśmy że wyleciałam po twoją przesyłkę jak stałam - pokiwała mądrze główką, zaś jej ręka wyciągnęła się aby wygładzić spryciarzowi kołnierz galowego munduru.
- I nie przejmuj się, poczekamy na ciebie ile będzie trzeba. Wiem jak jest - dorzuciła spokojnym tonem, jakby chciała go pocieszyć. W końcu kiedyś przyjdzie, wiedział gdzie ich szukać i nikt o nim nie zapomni.
- A ten cały Gruby jest? - spytała ciszej i dla rozluźnienia ciężkiego tematu wtuliła się w bok Mayersa, wracając do niego obiema przednimi kończynami. Po drugiej stronie równie wdzięcznie obejmowała go blondynka. Dla wsparcia i kurażu mentalnego.

- Tak, gdzieś tu się kręci. - hiszpański oficer rozejrzał się dookoła zresztą podobnie jak jego kolega z pracy. Ale w tej mundurowej ciżbie trudno było wyłowić ten, jeden konkretny mundur. Za to wyłowili coś innego.

- Ale jest Carol. Właściwie to szedłem do niej właśnie. - powiedział machając dwoma kieliszkami jakie trzymał zgrabnie w jednej dłoni.

- To chodźcie was przedstawię. - Steve też ją zobaczył i skinął w jej stronę. Czyli młodej i szczupłej kobiety w stonowanej, brązowej sukience kończącej się troszkę przed udem. Tak w sam raz aby ładnie zarysować jej zgrabne nogi i smukłą talię.

- To ona? Zobacz Lamia a to nie jest ta co ją widziałyśmy w środę rano? Za bramą. Steve nie spotkałeś jej tam? - Eve zamrugała oczami gdy coś zaczynała kojarzyć ową kobietę. Ale nie była pewna bo wtedy ta za bramą była w mundurze a ta tutaj w krótkiej, brązowej sukience.

- Tak, to ta. Carol. Jest u nas medykiem. Składa nas do kupy jak się potkniemy o własne nogi i takie tam. Jest całkiem miła. Ona właśnie składała wczoraj do kupy Dingo i Italiano. - wyjaśniał po Steve po drodze próbując chociaż w największym skrócie przedstawić swoim kobietom kim jest ta do której właśnie podchodzili.

- Więc to jest ta porucznik spod łóżka… taaak, teraz ma sens - Lamia popatrzyła na Eve, Eve popatrzyła na Lamię i obie synchronicznie pokiwały głowami. Grzecznie jednak dały się prowadzić, uśmiechając uroczo do mijanych ludzi i robiąc za przykuwające uwagę dodatki do zielonego kapitana.
- Rzeczywiście - saper zmrużyła oczy, a potem parsknęła - Widziała nas jak do ciebie w środę wpadłyśmy robić za pokojówki - doćwierkała radośnie i teraz sama z zainteresowaniem przypatrywała się medyczce - Dobrze że was składa, nadaje się na lekarza. Zawsze przyjemniej jak ci w cierpieniu ulży taka ślicznotka niż kumpel. Bo i popatrzeć jest na co, więc odwraca uwagę od bólu gdy się myśli co takimi bimbałkami albo pyszczkiem mogłaby zrobić gdyby odrobinę bardziej wkręcił ją temat pielęgniareczki - mówiła wesoło, na razie jeszcze oddalając temat rannych kumpli aby nie roztrząsać i nie psuć zabawy.

- Aha. Dokładnie tak. Mam takie dziwne wrażenie, że odkąd do nas przyszła to chłopaki z byle czym lecą do zabiegowego. Nawet Karen. - Steve pokiwał głową w pełni się zgadzając z opinią swojej czarnowłosej partnerki. Blondynka zaś prychnęła z rozbawienia.

- Wiesz, jakby koło mnie taka fajna pielęgniareczka skakała to też bym chyba miała opory tak po prostu wstać i wyjść. A ona to taka jak nasza Betty? - reporterka rzuciło szybko ale, że druga blondynka już ich zoczyła i wchodzili w zasięg swobodnego rozmawiania to krótki tylko niemo pokręcił głową, że nie.

- A witaj moja droga, wybacz, że tyle czasu to zajęło ale ten niecnota mnie zagadał. - Cesar z wdziękiem podał pełny kieliszek blondynce w seledynowej zieleni a ta uśmiechnęła się do niego promiennie. Steve zaś jak na niecnotę przystało dzielnie wziął to na klatę nawet nie próbując się bronić.

- Nic się nie stało Ces. A widzę, że nas jednak odwiedziłeś Steve. I to nie sam. - długowłosa blondynka ogarnęła ciepłym uśmiechem całą trójkę a Mayers wziął na siebie przedstawienie sobie towarzystwa.

- Panie pozwolą, że przedstawie. To jest nasza koleżanka z Wild Waters. Porucznik Carol Cole. Jest naszym lekarzem pokładowym, że się tak wyrażę. A to Carol są moje partnerki. Lamia Mazzi. Starsza sierżant w stanie spoczynku. I Evelyn Anderson. Reporterka z “Sioux Falls” oraz zawodowy fotograf. - Steve dokonał prezentacji podobnie jak jakiś czas temu pułkownikowi ale tym razem było to bardziej kameralne i przyjacielskie niż przedstawianie się szefowi całej bazy.

- Bardzo mi przyjemnie w końcu was poznać osobiście. Mówcie mi Carol. Albo Caro. Jak wolicie. - blondynka wyciągnęła swoją szczupłą dłoń aby poznać się z nowymi dla siebie kobietami.

- W końcu poznać? Mamy nadzieję że żadne niestosowne plotki do ciebie nie dotarły, ludzie czasem za dużo gadają co im ślina na język przyniesie. Szczególnie Donnie. Bankowo go nie ma, inaczej już byśmy go słyszeli… tak z pięciu mil. - saper uścisnęła kobiecą dłoń, zachowując pozory normalności. Uśmiechała się ciepło i tak sympatycznie jak się dało. Foczka była naprawdę fajna, do tego składała Misiaków. - Cieszymy się że Misiaki z oddziału są w dobrych rękach. Ponoć najlepszych w całej bazie. Widziałyśmy się w środę rano, jak byłyśmy u Steve’a na widzeniu rodzinnym. Wjeżdżałaś na bramę akurat, ale to pewnie nas mogłaś przeoczyć.

- O, naprawdę? - brwi blondynki nieco uniosły się do góry dziwiąc się, że już miały się okzję spotkać parę dni temu. Chociaż nie tak dosłownie i osobiście jak w tej chwili.

- Tak ale z bliska wyglądasz jeszcze bardziej fotogenicznie. A my wtedy byłyśmy w furognetce to mogłaś nas nie kojarzyć. - Eve dorzuciła swoje trzy grosze a Steve łypnął na nią okiem jak wspomniała, że pani doktor jest fotogeniczna.

- No to teraz mamy okazję nadrobić zaległości. I dobrze bo byśmy się znów minęły. - blondynka w seledynowych barwach uśmiechnęła się do nich obu dając znak, że nawet lepiej jak się mogą teraz spotkać osobiście.

- A Donnie owszem, słychać go dalej niż widać. Ale jest pocieszny. Lubię go. Też miałyście okazję go poznać? - Carol wydawała się być ciekawa wymiany informacji o ich wspólnych znajomych.

Teraz to Lamia łypnęła najpierw na Eve, a potem na Mayersa. Oczywiście że znali się z Donem, bardzo dogłębna to była relacja i niezwykle bliska. Tak skóra przy skórze…
- Ciężko się o niego nie potknąć przy weekendzie, jak razem z Tygryskiem, Cichym i Dingo zwykle balują wspólnie w Honolulu - odpowiedziała, śmiejąc się cicho - Dobrze, skoro go nie ma w okolicy i tego nie słyszy to tak… też go lubimy, uwielbiamy wręcz. Rozbrajający jest z tymi swoimi gadkami, prawie da człowiekowi wmówić że trawa jest niebieska, a niebo zielone. Urocza gadzina… tak - sapnęła krótko - Można to powiedzieć skoro go nie ma. Gdyby usłyszał że go chwalimy ego by mu wywaliło poza skalę i by się zrobił jeszcze bardziej nieznośny w tym swoim narcyzmie. Naprawdę, czasem nie wiem czy mam go przytulić czy udusić - zrobiła zadumaną minę, ale szybko machnęła ręką - Na dobrą sprawę znamy całą dwunastkę Misiaków Tygryska, w zeszłą niedzielę miałyśmy tę przyjemność ich poznać. Tym bardziej się cieszymy, że są w dobrych łapkach. Naprawdę dobrzy z nich ludzie, nasi bohaterowie, zasługują na to co najlepsze.

- Oj tak, te imprezy w “Honolulu”. To już taka trochę tradycja i legenda na żywo. Chociaż słyszałam, że udało wam się wznieść na nowy poziom. Chłopcy się wręcz przechwalali tą imprezą. - Carol uśmiechnęła się wesoło do obu kobiet i tym razem ciekawie rzuciła okiem na towarzyszących im mężczyzn. Eve zresztą też.

- Takie tam imprezy. To “Honolulu”. Co się dziwić. Nazwa zobowiązuje. Wszystkie gwiazdy i ważniaki zatrzymują się, dają koncerty albo robią imprezy w tym klubie. To najlepszy lokal w mieście. - Steve zerknął na Cesara a te go jawnie, mentalnie wspierał w tym wyjaśnianiu co i jak to bywa z tymi imprezami.

- Dokładnie. A potem są jakieś plotki na mieście. No nawet u nas w koszarach. Nie ma o co bić piany. - Cesar poszedł mu w sukurs w podobnym stylu. Eve miała minę jakby musiała mocno zacisnąć usta aby się nie roześmiać. Zresztą nawet ta blondynka jakiej nie było na owej niedzielnej imprezie też na nich patrzyła z rozbawieniem.

- Plotki to straszna rzecz, prawda - sierżant uderzyła w nostalgiczny ton, przybierając minę mrożonego basseta i tak patrzyła smętnie na doktor - Szczególnie jak o mundurowych chodzi. Mówię ci kochana czasem mam wrażenie, że przekupki na bazarze mniejsze ploty rozsiewają niż niby porządna mundurowa budżetówka. Żebyś ty wiedziała jakie niestworzone historie po Domu Weterana latają… wcale mnie nie dziwi, że i o tych imprezach coś tam zaczęło dziwnego krążyć - pokiwała mądrze głową, by dodać z nagłym zainteresowaniem - A z ciekawości to co tam ci gdakali? Zawsze jeśli chcesz możesz kiedyś zrobić wspólny wypad ze mną i z Eve. Taki babski wieczór, żadnych chłopów plociuch. - dodała już z pełnoprawnym uśmiechem.

- Do mojego gabinetu to już niewiele dociera. Ale słyszałam, że niezłe akcje z basenem i jakieś zapasy. Ale jak oni tak gadają to oczywiście opowiadają swój weekend ale jak ja to powtórzę to jestem babska plotkara. - lekarka popatrzyła ironicznie na obu kapitanów jakby mogła sobie wyobrazić właśnie podobną ich reakcję. Lub ich podwładnych. Ci zamruczeli coś niewyraźnie ale na głos nie skomentowali.

- Ale w każdym razie na pewno to była wspaniała impreza. Bardzo ciepło i żywo chłopcy ją wspominają. Więc udała się ona wam wspaniale tylko pozazdrościć. - blondynka o dłuższych włosach zwróciła się do nowych koleżanek aby ich uspokoić gdyby miały jakieś wątpliwości w tej materii.

W międzyczasie saper patrzyła na obu kapitanów z całych sił starając się zachować powagę. Specjalsi czy nie, oficerowie czy podoficerka, szturmani czy inżynierka - nie różnili się niczym, a jeśli chodziło o stroszenie piórek i chwalipięctwo szli łeb w łeb.
- Też ją z Eve i dziewczynami bardzo miło wspominamy nie mogąc się już doczekać repety. Nie na co dzień oddział specjalsów urządza między sobą walki w kisielu ku uciesze rozentuzjazmowanego stada foczek. Było na co popatrzeć… nie martw się. To że cię nie było to nic straconego - pochyliła się ku medyczce, z ukosa łypiąc na Mayersa - Tak się składa, że cały turniej nagrałyśmy. Jeśli masz ochotę jakoś się ustawimy i ci pokażemy. Poza tym organizujemy imprezę Halloweenową w Honolulu, ale to jeszcze masa czasu. Wcześniej może być drin, jeśli w domu nie chowasz nikogo kto by mógł mieć do ciebie pretensje za wracanie nad ranem i to w stanie bardzo dalekim od pionu - wyszczerzyła się.

- Oh… - długowłosa blondynka w seledynowej sukience żachnęła się słysząc taką propozycję. Spojrzała na obu kapitanów stojących przy nich i pokręciła na boki głową uśmiechając się z rozbawienia.

- No byłoby mi bardzo przyjemnie. Ja niestety nie jestem specjalsem tylko lekarzem to panowie specjalsi jakby mnie nie zauważają z tymi zaproszeniami. Co innego w poczekalni przed gabinetem, prawie zawsze któryś coś ma. - blondynka odparła wesoło chyba mając wreszcie okazję chociaż w tak żartobliwy sposób odegrać się co nieco za takie traktowanie w jednostce. Obaj oficerowie mieli miny jakby zastanawiali się co one tam knują między sobą.

- Och, bo oni tylko te spluwy, maczety i inne bardzo męskie, specjalne sprawy. Bójki, treningi, strzelaniny… no chłopy. Muszą trochę poprężyć mięśnie, lecz i tak nieładnie z ich strony - Lamia współczująco położyła lekarce broń na ramieniu aby wesprzeć w tym ciężkim momencie. - Dlatego to ja cię zapraszam, też nie jestem specjalsem, tylko zwykłym tam okopowym weteranem… więc mam nadzieję że mojego zaproszenia nie odrzucisz. Byłoby mi niezwykle miło, gdybyś się dała porwać nie tylko na Halloween. Eve również będzie wniebowzięta, prawda Kociaczku? - uśmiechnęła się ciepło do blondynki - Tym razem to my wyratujemy damę z opresji skoro nasi dzielni rycerze są ostatnio tacy zajęci.

- Ależ oczywiście! Z Lamią chętnie cię ugościmy, nawet jakbyś potrzebowała to mamy nocleg dla ciebie to się o to nie musisz martwić. Do jedzenia i picia też się coś znajdzie. O! I zobaczysz nowy pokój Steve’a! Nawet nie wiesz jaki śliczny mural Lamia walnęła na scianie! Albo czekaj, pokażę ci… - Eve entuzjastycznie poparła pomysł swojej dziewczyny i z miejsca dołączyła się do zaproszeń nowej koleżanki. Ale przypomniała sobie, że cyknęła fotkę tego nowego pokoju ich wspólnego mężczyzny więc szybko sięgnęła do torebki i zaczęła w niej szukać smartfonu.

- A wam jak nie wstyd chłopaki? Udawać, że nie znacie takiej miłej dziewczyny co macie pod nosem. No ale trudno, będziemy musiały z Lamią się nią zająć jak wy nie chcecie. - powiedziała z udawanym wyrzutem a obaj mężczyźni dzielnie i w milczeniu znieśli tą reprymendę. A reporterka znalazła już smartfon i szukała jeszcze odpowiedniego zdjęcia po czym pokazała je Carol.

- Ojej! Ale kolorowy! I duży. I śliczny. Jej sama to zrobiłaś? - Caro była pod wrażeniem tego co widziała na małym ekraniku telefonu i aż spojrzała na stojącą obok kobietę w czerwieni.

- Tak jakoś wyszło… dzięki - saper wyszczerzyła się nie kryjąc że pochwała jest jej miła. Spojrzała na ekran i skrzywiła usta w uśmiechu - Tygrysek jest z Kaliforni, burczał o morzu i falach, że mu tego brakuje… to ma. Chociaż namiastkę, tyle na ten moment można było zrobić - drgnęła, wracając do normalnego tonu bez nieobecnych nut - Wpadniesz to sama obadasz, w planach mam jeszcze dwa. Jeden dla Karen i jeden dla Willy, naszej dziewczyny. Emeryci mają dużo czasu, jakoś go muszą sobie w tym cywilu zajmować. Więc jak, widziałyśmy ze w tygodniu z rana przyjeżdżasz do jednostki czyli chyba nocujesz w mieście… więc masz wychodne poza weekendem. Kiedy do nas wpadasz? Usiądziemy sobie przy drinku, pogadamy po babsku i ponarzekamy na tych chłopów nie tylko specjalnej troski… i jeszcze nasze kumpele poznasz. Mówię ci Caro, przyda się czasem rozerwać, odstresować. Będziesz chciała to też ci coś mogę namalować. Choćby portret. Taka piękna kobieta powinna mieć przynajmniej jeden. Albo sesję zdjęciową - udała że się zastanawia - Co sądzisz Kociaczku? Idealnie będzie się prezentować przed obiektywem.

- O tak, oczywiście! Jesteś bardzo fotogeniczna! Ta buzia, włosy, figura i wdzięk no ja z miejsca mogłabym ci zorganizować sesję! I koniecznie daj znać kiedy byś mogła nas odwiedzić. - Eve podała smartfon Cesarowi aby też też mógł obejrzeć i nie był jedynym w ich grupce który tego nie widział. A Mayersowi posłała ostrzegawcze spojrzenie bo jak wspomniał, że uznała Carol za “bardzo fotoegniczną” to jakoś tak podejrzanie szybko upił ze swojego kieliszka jakby chciał zamaskować uśmiech.

- Sesja zdjęciowa? Nie no chyba nie. Może jakaś zwykła kawa czy co. Nie chciałabym wam robić ambarasu. - lekarka uśmiechnęła się łagodnie i chyba podobało jej się to zaproszenie. Odwdzięczyła się bowiem ciepłym uśmiechem.

- I możemy się umówić. Ja mieszkam w mieście i do Wild Water dojeżdżam rano a wracam popołudniu. To możemy się umówić jak będę wracać. Albo na któryś wieczór. Zwykle kończę o 14-tej. - Carol okazała się całkiem chętna na takie spotkanie. Popatrzyła na obie partnerki kapitana Mayersa aby sprawdzić jak się zapatrują na taką porę dnia.

- W takim razie wpadaj we wtorek po pracy - saper szybko przyklepała układ - Akurat będzie pora obiadowa, a słowo że lepiej karmimy niż w kantynie. Szczególnie desery nam świetnie wychodzą. Tygrysek bardzo sobie chwali, prawda kochanie? Zawsze bierze dokładkę, albo dwie. - zaćwierkała do bolta, całując go w policzek i odwróciła twarz ku lekarce - Tylko musisz nam powiedzieć na co masz ochotę, a my wszystko załatwimy i przygotujemy. Kawa też będzie, zobaczysz studio Eve i naprawdę żaden ambaras. Sprawisz tym Kociaczkowi przyjemność. Mnie również, nie będę ukrywać. Mam nadzieję że nie masz alergii na kocią sierść.

- Macie kota? - blondynka o dłuższych włosach zapytała a ta o krótszych potwierdziła skinieniem głowy.

- To nie kot. To krwiożercza, bezlitosna bestia. Zobaczysz, rzuci ci się do gardła i zanim się obejrzysz już będziesz jego ofiarą. - Steve ostrzegł koleżankę z pracy aby miała się na baczności.

- Bardzo ładne. Naprawdę jakbyś chciała mogłabyś zostać malarką. - Cesar w międzyczasie obejrzał ten mural na smartfonie i oddał go reporterce. Caro zaś spojrzała na kapitana specjalsów tak jakby podejrzewała w tym jakieś ukryte dno albo coś jeszcze.

- Nie przesadzaj Steve. Alfa jest bardzo miły. - Eve coś grzebała w telefonie a po chwili znów podstawiła go nowej koleżance.

- Ojej jaki śliczny! Jaki słodki! - porucznik korpusu sanitarnego pisnęła radośnie gdy zobaczyła zdjęcie czającego się do skoku Alfy.

- No to już… Widzisz Ces? Zawsze mi to robi. Nawet jak go nie ma. Kasuje mi wszystkie laski sprzed nosa. Po co jak go wyciągałem z tamtego wraku? - kapitan Mayers westchnął i poskarżył się poskarżył się kapitanowi Sierrze na tego kociego pasożyta co tak mu bruździ niewdzięcznik jeden.

- Oj nie przesadzaj Steve. Przecież i tak wiemy, że go lubisz. On ciebie też. Bawi się z tobą i w ogóle. No Ces, sam zobacz. - Eve popatrzyła z wyrzutem na Krótkiego ale podała znów telefon jego koledze.

- Wyciągnąłeś go dokładnie z tego samego powodu dla którego tak cię kochamy - Mazzi mruknęła mu cicho do ucha, a potem odezwała się głośniej - W zeszły piątek po pracy jak razem z Karen wracali z pracy do domu Steve go wydostał z wraku porwanego przez rzekę i przywiózł taką przemoczoną kulkę kociego nieszczęścia… teraz narzeka ale wiedział co robi - wyszczerzyła się szeroko, też patrząc na zdjęcie kociaka - Dwie harpie w domu, on się spóźnia… ale wyciagnął tego biedaka z kapelusza i od razu nie było ani cienia pretensji. Jeśli zaś chodzi o bycie malarką… kto wie? - tutaj popatrzyła na Cesa - Wpierw bym musiała spróbować na żywym płótnie, takie marzenie na przyszłość.

- Naprawdę Steve? Wyciągnąłeś go z rzeki? Jej to prawdziwy bohater z ciebie! - Carol też wydawała się tak samo wzruszona tym wyczynem kolegi z pracy jak i wszystkie dziewczyny gdy poznały Alfę i usłyszały tą historię.

- Na żywym płótnie? Musisz mi o tym opowiedzieć Lamia. Brzmi interesująco. - Eve wesoło popatrzyła na czarnowłosą zaznaczając, że chętnie z nią o tym podyskutuje.

- Oho. Panie i panowie wybaczą. Służba wzywa. - Cesar jakoś dostrzegł pułkownika i chyba uznał, że go wzywa bo skinął towarzyszowi i towarzyszkom tej malowniczej rozmowy głową a sam udał się w stronę dowódcy.

- No to na wtorek? Po pracy? Dobrze pasuje mi. A gdzie się spotkamy? U was, u mnie, gdzieś na mieście? - blond lekarka wróciła do tematu umawiania się na spotkanie z dwoma sympatycznymi partnerkami jej kolegi z pracy.

- Zapraszamy do nas, kochana. Magazyny w okolicy starego kina. Kociaczek da ci wizytówkę - Lamia przytaknęła, wpierw posyłając swojej blondynce szeroki wyszczerz przy kwestiach płóciennych. Następnie odprowadziła wzrokiem ich Iberyjczyka i sapnęła cicho.
- Nie wiem, pewnie jestem nieobiektywna… ale widziałam już lepsze odwody. Całkiem niedawno - wymownie wskazała spojrzeniem dolne tyły odchodzącego oficera, a na bękarciej twarzy pojawiła się mina anielskiej niewinności.
- To co, mów co byś zjadła. We wtorek rano jedziemy na targ, więc żaden problem. Tak samo jak zostanie na noc, wtedy byśmy mogły spić butelkę bourbona i posiedzieć do późna. Poopowiadać różne historie bez narażania na męskie wzdychanie czy przerwacanie oczkami. Trochę nam smutno i samotno w tym wielkim domu… we trzy. Poznasz też Willy, będzie super!

- Willy? - lekarka zmrużyła oczy gdy pojawiło się nowe dla niej imię. Ale całościowo wciąż wydawała się cieszyć na takie spotkanie.

- To trzecia z moich partnerek. Ale wyjechała z miasta i teraz jej nie ma. Powinna wrócić właśnie we wtorek. - Krótki wyjaśnił koleżance o kogo chodzi. Ta pokiwała głową przyjmując takie wyjaśnienia.

- No dobrze, to ja pewnie będę po 14-tej. Może przed 15-tą bo zanim dojadę do miasta i przejadę przez nie to tak może być właśnie. A stare kino wiem gdzie jest. To gdzieś w tej okolicy? - blondynka w seledynowej sukience dała znak, że dość dobrze orientuje się w okolicy umiejscowienia domu rodzinnego trójki z jaką rozmawiała. Anderson zaś zaczęła tłumaczyć jak to się wjeżdża w uliczkę obok i wystarczy dojechać do takiego starego magazynu aby być na miejscu. Tłumacząc to wyjęła ze smartfonu wizytówkę i podała nowej znajomej. Ta wzięła ale nagle jakoś twarz jej stężała jakby zobaczyła coś za plecami reporterki. I szybko spojrzała na Krótkiego. Ten też musiał to dostrzec bo zacisnął usta w wąską linię i upił mały łyk z kieliszka. Widząc to Eve też się odwróciła ale widząc całą masę mundurowych i ich partnerek nie bardzo wiedziała kto wywołał taką reakcję.

- Gruby. Ten spaślak co tam idzie. - mruknął Steve precyzując kto zwrócił jego uwagę. Oficer faktycznie był o sporej tuszy więc rzucał się w oczy. Mimo, że pewnie spora część starszych oficerów też miała niemałe brzuszki to akurat tam gdzie wskazał Mayers był tylko jeden. Podszedł właśnie do szwedzkiego stołu i coś sobie dobierał na talerz.

Ku jego szerokim plecom poleciało zaintrygowane spojrzenie sierżant. Więc oto mieli przed sobą tygryskowego wroga rasowego, dodatkowo jakiegoś chuja skoro ktoś kto dogadywał się ze wszystkimi i robił za żywą górę chodzącego spokoju… nie przepadał za nim. Delikatnie rzecz ujmując.
- Widać z daleka że logistyk. Nosz kurwa drugi Chudy… a my się zawsze zastanawialiśmy czemu musimy wpierdalać jedną konserwę na trzech gdy ta łajza nie traci na wadze. Z tym że później Chudy nam kołował z powietrza całe skrzynki żarcia gdy tylko mógł… no ale od razu widać że logistyka a nie pierwsza linia. Chociaż może jakby go wtoczyć na górkę i skopać na dół to siłą rozpędu zgniótłby parę maszynek. Albo rozbroił instant miny przeciwpiechotne. Zawsze profit - brunetka parsknęła i dla odmiany od reszty towarzystwa uśmiechnęła się czarująco, chowając pod maską grymas kociej mordy.
- To mówisz Kociaczku że przegryzłabyś coś… - zaczęła słodko, nie spuszczając wzroku z Grubego. - Zaraz przyniosę… tylko wiecie. Na długo mnie samej nie można zostawiać. Te problemy z amnezją, jeszcze się zgubię… należy mnie trzymać za rękę - oko uciekło jej na chwilę do pozostałej dwójki i mrugnęła nim, ruszając do celu - Tak z minuta wystarczy.

- Chcesz tam iść do niego? Sama? - Eve miała minę jakby się nieco obawiała, że ten grubas coś mógłby zrobić ich partnerce. Spojrzała szybko na Mayersa sprawdzając jak on na to zareaguje. W końcu znał Grubego lepiej od nich. A chwilę wcześniej śmiali się jak Mazzi tak ładnie opowiadała o tej logistyce i logistykach.

- Może podejdziemy wszyscy i was przedstawię? I nie bój się Eve on wam nic nie zrobi. - uspokoił blond partnerkę uśmiechając się do niej stonowanym uśmiechem. Sam jednak wolał zapytać czy Lamia chce zacząć akcję sama. Carol zerkała na nich ale nie czuła się chyba upoważniona do zabrania głosu.

- Dajcie mi minutę - saper powtórzyła swoje, zatrzymując się i ogladając przez ramię - Minutę zanim podejdziecie, wtedy nas przedstawisz. Zaufajcie mi, będzie dobrze.

- Leć. - Steve był widocznie gotów jej zaufać na tyle, że więcej jej nie stopował. Eve jeszcze chyba się wewnętrznie wahała ale widząc przyzwolenie Mayersa też uśmiechnęła się ciepło do swojej połowy, poklepała ją po ramieniu dając jej to swoje błogosławieństwa na akcję.

- Powodzenia. Jestem ciekawa co wymyśliłaś. - Caro aż tak się nie spoufalała ale też w spojrzeniu było sporo ciekawości i życzliwości.

Krótkie kiwnięcie głową było podziękowaniem za dobre myśli, ale nie odwróciła się już. Ruszyła do stolika, prostując dumnie plecy i odruchowo kręcąc biodrami chociaż cel i tak tego nie widział, jednak do roli należało odpowiednio wejść. Im bliżej podchodziła, tym więcej podobieństw między nim a swoim kumplem widziała, choćby tą samą liczbę podbródków. Podchodząc pod stół zgarnęła pusty talerzyk aby mieć wymówkę po co w ogóle tu jest. Z zaciekawieniem stanęła obok grasujacego po półmiskach kapitana i niby przeglądała przekąski, ale czekała. Wreszcie widząc że mężczyzna sięga po chochlę czegoś czerwonego i z fasolą, czego nazwę na pewno znałaby Amy, niechcący trąciła go w łokieć pustym talerzem przez co zawartość podniesionej łyżki uciekła na biały obrus i okoliczne półmiski. Oraz w paru czerwonych, tłustych kropkach osiadła na brzuchu munduru.
- Och przepraszam… - sapnęła grając zdzwioną, zaraz odwracając wymalowany i uszykowany starannie pyszczek ku logistykowi. Pyszczek na którym zdziwienie zmieniło się w zdziwioną uwagę i zakłopotanie.

- Nic się nie stało. - burknął grubas a na jego pulchnej twarzy dało się dostrzec sporo sprzecznych ze sobą emocji. W pierwszej chwili dała znać o sobie irytacja i może nawet złość. Ale gdy spojrzał na tą ślicznotkę w czerwonym z przepraszającą minkę trochę jakoś się pohamował. Więc ostatecznie wyszło z tego takie sobie na wpół zirytowane na w pół wyrozumiałe mruknięcie. Rozejrzał się dookoła, odstawił swój talerz na stół i podszedł do serwetek próbując się nimi wyczyścić. Ale nawet jak starły te plamki czerwonego sosu z wierzchu to na mundurze zostały mokre, ciemne plamy jakich od ręki nie dało się usunąć.

Skruszona bękarcica towarzyszyła mu, łapiąc inną serwetkę i ponad ramieniem zajętego ratowaniem munduru kapitana spojrzała zachęcająco na swoją parę.
- Moja wina, to te przeklęte ręce. Po Froncie mi trochę szwankują, jestem taka niezdarna czasem. Naprawdę bardzo mi przykro. Zaraz z tym pomogę... - mówiła do oficera tonem naprawdę smutnej foczki, pomagając mu w czyszczeniu. Jedną z plam dojrzała na mankiecie, więc ujęła go za nadgarstek żeby się nią zająć. Patrzyła mu przy tym prosto w oczy spojrzeniem basseta wystającego łem ponad marznący błyskawicznie przerębel.

- Byłaś na Froncie? - tłusty kapitan zdziwił się słysząc taką informację od smukłej ślicznotki w mocno wydekoltowanej czerwieni. No i ta i ślicznotka i czerwień pewnie nie dość, że mu nie bardzo pasowała do kogoś z Frontu to i mogła nieco go dekoncentrować. Zwłaszcza jak była tak blisko. Steve zaś wyłapał sygnał bo przeprosił Carol i razem z Eve ruszyli w ich kierunku. Zaabsorbowany serwetkami, plamami i kobietą w czerwieni Grubson chyba tego jednak nie zauważył.

- Nie trzeba, to już trudno. Trzeba będzie wyprać. - machnął swoją pulchną dłonią na znak, że nie daje szans na pozbycie się tych plam inaczej niż wrzucając mundur do prania.

- Dobry wieczór kapitanie Bishop. - Steve odezwał się gdy gruby kolega z pracy podniósł głowę sprawdzając kto się zbliża. Przywitał się jak na oficera i kolegę z pracy wypadało. Grzecznie i ze stonowanym uśmiechem jaki można było wziąć za przyjazny.

- Kapitan Mayers. Dobry wieczór. - Grubson okazał się albo bardziej zaskoczony tym spotkaniem lub słabiej panował. W jego głosie i spojrzeniu dało się dość wyraźnie wyczytać, że jakoś niezbyt cieszy się z tego spotkania.

- Kochanie chyba jeszcze nie miałaś okazji poznać kapitana Bishopa. To nasz logistyk, bez niego umarlibyśmy z głodu. A to moja partnerka, Eve. - Steve przedstawił kolegę Eve, że zabrzmiało to całkiem naturalnie. Zupełnie jakby jeden oficer przedstawiał swoją narzeczoną innemu koledze oficerowi.

- Dobry wieczór kapitanie. - odparła Eve trzymając się jednak ramienia swojego kapitana jakby cumowała do bezpiecznej przystani. Uśmiechnęła się jednak oszczędnie, o wiele oszczędniej niż niedawno poznawała się z Carol i nie było porównania do serdecznej relacji z kapitanem Sierrą. Więc jak ją Lamia znała to już po tym mogła rozpoznać przynajmniej rezerwę do nowo poznanego oficera.

- A widzę, że moją drugą partnerkę, Lamię już pan miał okazję poznać. Trzecia, Wilma, niestety ma wyjazdową pracę i w weekendy jest w trasie poza miastem. Hormodon Park. - Krótki jakby nigdy nic przedstawił swoją czarnowłosą partnerkę i na twarzy jego kolegi z pracy pojawiło się jeszcze większe zdziwienie gdy odwrócił się ku kobiecie która przed chwilą go potrąciła.

Ona za to posłała mu uśmiech i spojrzenie spod rzęs, też zaprzestając prac porządkowych i tylko ściskała w dłoni brudną serwetkę.
- Logistyka, tak? To by się zgadzało, nasz logistyk też był… bardzo podobny. Pod niektórymi kątami - odpowiedziała pogodnie w kontraście dla oszczędności blondynki - W takim razie chyba powinnyśmy panu podziękować kapitanie że tak dbacie o naszego Tygryska i jego chłopaków. Naprawdę dobrze odkarmieni, wyrośnięci i pełni werwy - zrobiła nieznaczną przerwę nim dokończyła - Wszelakiej… och, Tygrysku! Taka ze mnie niezdara! - zwróciła się ze skruszoną, smutną miną do swojego bolta, okręcając się tak aby zakotwiczyć pod jego opiekuńczym ramieniem i patrzyła mu w twarz nadając cicho - Chciałam wziąć coś do jedzenia dla Kociaczka, bo przecież od obiadu w “Olimpie” nic nie jadłyśmy i nam tu zaraz słoneczko zasłabnie… szczególnie po takiej intensywnej jeździe - przeniosła uwagę na blondynkę i znów na Mayersa - Ale taka ze mnie niezdara… potrąciłam kapitana i zobacz… taki ładny, galowy mundur i taki ważny bal - dodała z westchnięciem, biorąc go za nadgarstek który uniosła do góry. Odsunęła mankiet skupiając uwagę na tarczy zegarka - I dopiero po dziesiątej… szkoda że twój zapasowy mundur nie będzie pasował, głupio tak… naprawdę mi przykro - ostatnio powiedziała do Grubego - Może pańska partnerka mogłaby to zaprać? Ja niestety przez te przeklęte ręce... jeszcze bardziej zepsuję, a już dość narobiłam. Oddałabym swoją sukienkę, albo obawiam się że w czerwonym nie będzie panu do twarzy.

- Nie ma takiej potrzeby. Poradzę sobię. - odparł grubszy z kapitanów już dość cierpkim tonem. Wciąż jednak starał się zachować pozory dobrego wychowania jakie wypadała dla oficera na gali tego rodzaju.

- No faktycznie Lamia, musisz bardziej uważać. Proszę jej wybaczyć kapitanie to przez to pokłosie frontowe. Często jej się to zdarza. - Steve pociągnął to przedstawienie dalej nie wychodząc z tonu uprzejmego oficera i kolegi. Nawet spojrzał z wyrzutem na swoją czarnowłosą towarzyszkę. Ta wspólna gra jakby odblokowała Eve bo nagle dołączyła swój wesoły i radosny trel do tej rodzinnej wymiany zdań.

- Oj to prawda ale to na pewno niechcący. I mnie też to się bez przerwy zdarza. Jak się pierwszy raz poznałyśmy z Lamią to jej też zrobiłam mokrą plamę. Nie pytajcie gdzie. A, że ręce mi się trzęsły z wrażenia to musiałam uklęknąć i to posprzątać. Ale chyba coś źle robiłam bo tam bez przerwy mokro było i ta plama jakoś wcale nie znikała. Nawet jakby się więcej tej wilgoci robiło. - reporterka dorzuciła swoje trzy gamble jakby chciała poprzeć tą wymianę doświadczeń o różnorakich, mokrych plamach jakie się przydarzały w ich rodzinie i okolicy. Niby było to słuszne nawiązanie tematycznie chociaż dobór słów i okoliczności budził całkiem inne skojarzenia co i jak to było z tymi plamami i wilgocią o jakiej mówiła.

- Ah tak? No dobrze to ja już was zostawię. Będę musiał to zaprać. A panu kapitanie radzę uważać jak ma pan tak nieuważne partnerki. - powiedział rozzłoszczony Bishop rezygnując ostatecznie z dobrania sobie czegoś na talerz i zbierając się do wyjścia. Nieco wcześniej zmarszczył brwi gdy zobaczył posterunkowy zegarek na nadgarstku rywala ale jakoś nie nawiązał na głos do tego tematu.

- Bez obaw kapitanie, Steve nas już trochę zna i wie, że najpierw najlepiej nas skrępować… nie tylko dlatego że tak najzabawniej. Albo może właśnie dlatego? - Mazzi zrobiła zadumaną minę, szukając odpowiedzi w twarzach pozostałej dwójki. Na koniec posłała logistykowi wesoły uśmiech - Tak, lepiej to zaprać. Pan pułkownik wspominał, że chce dziś przedstawić innym pułkownikom swojego najlepszego kapitana z Wild Waters - wzięła intencjonalny oddech, zanim nie zmarszczyła brwi i nie popatrzyła w kierunku starego spadochroniarza - Ale… chyba coś mówił o kapitanie liniowym. A pan z logistyki. Niemniej miło było pana poznać i mimo wszystko udanego balu - dokończyła słodko za Bishopem, zaś do Mayersa dodała tonem skargi - Obiecałeś z nami zatańczyć kochanie! Ktoś z nią musi zatańczyć, a kapitan Sierra jest bardzo zajęty. Spójrz jak Ev już nóżkami przebiera... zobaczysz, bo jeszcze sama ją wezmę na parkiet i tak to się skończy, że na parkiecie nie skończymy.

Odchodzący grubas posłał im jeszcze spojrzenie, tym razem pełne już nie skrywanej niechęci ale uniósł się wyniosłym milczeniem dając znać, że jest ponad takie głupie i dziecinne gierki. Steve pożegnał go ciepłym uśmiechem ale też nie przedłużał tego spotkania.

- Taniec mówisz? - odezwał się gdy szef logistyków już odszedł z pola widzenia. On sam objął w talii jedną i drugą partnerkę przyciągając je do siebie we władczym geście.

- Oj tak, poproszę! Chyba, że chcecie ze sobą zatańczyć pierwszy taniec. Ojej Lamia ale byłaś świetna! Dałaś mu popalić! - Eve już wróciła do normy i mogła nacieszyć się swoją dwójką partnerów i rozmawiać swobodnie.

- No. Z tym oficerem liniowym to nieźle mu pojechałaś. - Steve też uśmiechnął się do czarnowłosej w czerwieni. Też musiała ta uwaga przypaść mu do gustu i dać satysfakcję.

- A tam, pogadałabym sobie z tym jego ulanym dupskiem po naszemu - saper prychnęła, wczepiona w zielony materiał munduru. Chwilę jeszcze obserwowała odwrót Grubego, mrużąc oczy - Jak w koszarach. Za kantyną. Butami i prądem z akumulatora… ale to porządny lokal - westchnęła, wracając do uśmiechu. W tej potyczce między kapitańską dwójką punkt zdobył Mayers i właśnie tak do cholery miało być.
- Nawet jak to zapierze będzie wyglądał jak fleja. Przy tych szarżach co tu są w chuj nie wypada. Plamy na galówce, zaraz na początku imprezy? Wiadomo że albo wóda albo żarcie, a że prosto idzie to żarcie… sama się narzuca przy jego gabarytach myśl, że pierwsze co zrobił to atak na stół i się zapędził że nie patrzył co mu cieknie po kałdunie. Może się wkrótce zawinie i nie będzie nam Tygryska kuł w oczka - dodała wesoły świergot, wyciągając ramiona aby zamknąć w nich pozostałą dwójkę.
- Niech stulejarz chapie dzidę, to ty tu masz się świetnie prezentować, dobrze bawić i zbierać poklepywania po ramieniu. Rozmaślone i zazdrosne spojrzenia już zbierasz. Resztę też masz, na klepanie poczekaj. Na razie jeszcze jesteś nasz - dodała, stając na palcach aby pocałował żołnierza. Grzecznie, w policzek. Tak samo jak Eve i aż sapnęła z zaskoczenia.
- Serio mogę? - spytała i pokręciła głową nie mogąc uwierzyć we własne szczęście - Dobrze, to drugi taniec jest twój. Mój i Steve’a. Złap coś do picia bo chyba trochę minie zanim zejdziesz z parkietu.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 28-11-2021, 19:14   #268
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację

Wieczór przeszedł w noc jakoś tak płynnie i nie wiadomo kiedy. Musiało się już zrobić po północy gdy mężczyźni i kobiety jacy niespodziewanie tak świetnie się zgrali i dopasowali musieli sobie zrobić dłuższą przerwę. Policzki mieli zaczerwienione, spojrzenia rozochocone a na twarzach dominowały radosne uśmiechy, przechwałki, żartobliwe docinki i inne oznaki, że dobrze się bawią i czują we własnym towarzystwie. Nawet Mayers jakby zapomniał, że przecież nie lubi nosić munduru, zwłaszcza galowego a w ogóle to nie lub przyjęć zwłaszcza dla ważniaków. Bawił się nie mniej niż wcześniej mu się to zdarzało w “Honolulu”. Swoje robił taniec, poczucie bliskości lubianej osoby, muzyka i alkohol. To połączenie podpasowało wszystkim i reszta imprezy zrobiła się tylko tłem dla ich własnej zabawy.

Pierwszy swój taniec tego wieczoru Steve zatańczył z Lamią. Nie był mistrzem tańca jak choćby jego kumpel Cesar ale też nie był jakimś połamańcem czy drewnem. A i dało się wyczuć, że dobrze mu się tańczy z Lamią. Potem przyszła kolej na zmianę i poprosił do tańca Eve a czarnulka mogła ochłonąć. I przekazała jej smartfon z nagraniem ich wspólnego tańca więc jej reporterski umysł nawet w takim momencie nie spał i nie przegapił okazji. Widząc, że Lamia jest wolna podeszła do niej Carol ciekawa jak poszło im z Bishopem, że tak szybko się zmył a oni nie. Więc jak jej kolega z wojska wrócił do ich stolika to by nie czuła się taka samotna to i ją poprosił do tańca. Sprawiając tym seledynowej blondynce niekłamaną przyjemność.

A potem się towarzystwo rozhulało na całego. Zwłaszcza jak do ich grona dołączył Cesar jakiego pułkownik zwolnił od służby. I mogli się bawić i przy stole i parkiecie. Jedząc, pijąc, tańcząc, rozmawiając i śmiejąc się z żartów lub innych zabawnych historyjek. Taniec z Hiszpanem był czystą przyjemnością. Nie było sobie trudno wyobrazić, że w ten sposób zdobywa kolejne kobiety. Był śmiały, zdecydowany i pełen gracji. Każda kobieta jaka z nim tańczyła mogła się poczuć właśnie tak jakby część jego talentu i splendoru spływało też i na nią.

Koło północy Cesar musiał ich jeszcze opuścić aby odeskortować pułkownika do wyjścia. Ale wkrótce wrócił już sam. I ku uciesze pozostałych oznajmił, że wreszcie ma wolne więc może pić i bawić się już bez ograniczeń. Co wywołało oczywisty entuzjazm pozostałej czwórki.

Zaraz po pierwszym wybuchu radości wylądowała przed nim szklanka z niewinną miną postawiona przez bękarcicę, która z równie niewinną miną, spoglądając mu głęboko w oczy, nalała mu tam solidną porcję wódki.
- Nooo cooo? Karniaczek! - zatrzepotała rzęsami, polewając pozostałym. Humor kobiecie dopisywał, nogi zaczynały boleć od wygibasów na parkiecie. Udało się jej zaliczyć wszystkich na których jej zależało, choć nie w taki sposób jak zazwyczaj ale i to było satysfakcjonujące. W napadzie entuzjazmu zaproponowała taniec również Caro, ale to kawałek przepląsany ze słodką blondynką najmocniej rozgrzał krew w jej żyłach. Już samo wyjście we dwie sprawiło saper nielichą satysfakcję, wszak wyrwała do tańca najlepszą foczkę w lokalu, a im dłużej tańczyły, tym bardziej reszta świata uciekała gdzieś obok, a one wpatrzone sobie w oczy pożerały się wzrokiem, błądząc dłońmi niby grzecznie po swoich taliach czy ramionach, ale atmosfera wokół nich gęstniała tak jak coraz więcej ognia grało w ich źrenicach, a gdy skończył się kawałek obie wykazały tytaniczny wysiłek, by nie zawinąć się gdzieś do łazienki na kwadrans. Zamiast tego Mazzi uniosła jej dłoń do ust, składając pocałunek na wąskich palcach i objęte wróciły do stolika. Teraz, już jakiś czas później oczy Mazzi podejrzanie często uciekały ku drugiej kobiecie w czerwieni, a ilekroć tak się zdarzyło przez jej twarz przechodził drapieżny uśmiech.
Więc piła, przynajmniej chwilowo, lejąc miód i cukier na hiszpańskie serce razem z promilami.
- Nie możesz mi odmówić Ces. Wypełniłyśmy zlecone zadanie, pamiętasz? - podniosła swoją szklankę, stukając w jego szklankę - I czy dobrze kojarzę, że do rana jesteś już nasz?- dodała z filuternym uśmiechem, podnosząc szkło do warg.

- Tak jest psze pani! Jestem całkowicie do waszej dyspozycji! - Cesar wesoło skinął głową ciesząc się z tej świeżo odzyskanej swobody. Wreszcie miał wolne tak samo jak oni. Przynajmniej do rana.

- To dobrze. Bo chyba byliśmy umówieni na jakieś nocne karmienie. Chyba, że znów coś pomyliłam. - krótkowłosa blondynka przybrała ton niezbyt rozgarniętej blondynki właśnie. Ale skorzystała z okazji aby znaleźć się tak blisko swojej ukochanej jak tylko mogła. I władowała się jej na kolana gdy wrócili do stołu. A jej dłoń skierowała zapraszająco na swój czerwony podołek. Sądząc po spojrzeniach to miała na nią bliźniaczą ochotę jak ona na nią. I w tym spojrzeniu dało się wyczuć zniecierpliwienie i rosnące z każdym kieliszkiem podniecenie. Coraz słabiej maskowane.

- Tak, też coś takiego słyszałem. Ale mam nadzieję, że zaproszenie obejmuje także Carol? Jak się z nami biedaczka męczyła i użerała cały wieczór to chyba nie powiemy jej teraz “fajnie było mała ale teraz spadaj”? - Cesar popatrzył pytająco na rodzinną trójkę wskazując na siedzącą obok długowłosą blond lekarkę w seledynowej sukience.

- Nie chciałabym wam przeszkadzać jak jesteście już umówieni ani psuć wam zabawy. Potem będzie, że jestem natrętna i się wpycham. - Carol machnęła dłonią na znak, że nie trzeba się o nią martwić. Chociaż to, że hiszpański oficer o niej pamiętał wywołało uśmiech na jej twarzy.

- Mamy dwa pokoje w domku to chyba się jakoś pomieścimy. - Krótki popatrzył gdzieś w sufit szukając natchnienia po czym skierował je na obie swoje partnerki w czerwieni.

One zaś spojrzały na siebie, naradziły bezgłośnie i uśmiechnęły synchronicznie, a Mazzi pocałowała fotograf w bark. Łapy jej chodziły, coraz ciężej było zachować dyskrecję. Głaskała odsłonięte plecy, a dłoń skryta na podołku poruszała delikatnie palcami poprzez materiał pieszcząc te najbardziej wrażliwe rejony blond foczki.
- Mam nadzieję z tym wpychaniem - odpowiedziała z rozbawioną miną, patrząc na lekarkę - Że się do nas wepchniesz, wtedy dopiero powiemy że nam nie przeszkadzasz. Ces ma rację, Trygrysek również… chociaż ja bym obstawiała, że w salonie całkiem wygodnie się siedziało i całkiem spory jak na polowe warunki. - dorzuciła swoje bękarcie trzy grosze po czym popatrzyła na oficerów i westchnęła - Oj Misiaki, znowu będziecie w mniejszości. Was dwóch, Caro, Eve, Maggie i ja. Musicie być dzielni… jesteście dzielni, prawda? - spytała, dając Ev znać i obie przeniosły się na pozycję Mayersa, obsadzając jego kolana. Tak było chyba bezpieczniej bo saper czuła że jeszcze minuta czy dwie i oleje zasady, pakując swoją blondi na stół, a tego by chyba reszta pułkowników nie pochwalała. - Chyba że macie jakiegoś kumpla tu, z którym byście chętnie spili wieczornego drinka przy kolacji.

- O, tak zdecydowanie tak, zapraszamy cię Carol bardzo serdecznie. Będzie wreszcie okazja poznać się bliżej. Bo tak to masz rację, zawsze się mijamy. - Steve dołączył do zaproszenia dla Carol. Ta zasznurowała usta w wąską linię ale chyba po to aby się nie roześmiać zbyt głośno.

- No dobrze. Ale mam nadzieję, że was nie rozczaruję. Ja to raczej nie mam takich doświadczeń. - powiedziała rumieniąc się lekko.

- Nie przejmuj się, wszystko ci pokażemy! - zawołała wesoło Eve i zrobiła gest jakby chciała sobie poprawić górę czerwonej sukienki. I faktycznie to zrobiła. Ale na moment przy tym poprawianiu odsłoniła swoje piersi wywołując zduszony śmiech obu mężczyzn i ponowne zasznurowanie ust drugiej blondynki.

- Ale dziewczyny mają rację. Kobieca połowa jest liczebnie ciut większa. Przydałyby się jakieś samcze posiłki. Widziałeś tu dziś kogoś? - Krótki widząc, że obecny skład jest już raczej zaklepany na dzisiejszą noc zwrócił się do kumpla z pytaniem o wsparcie. Chwilę obaj się naradzali leniwym tonem wspólnie żałując, że Mayers nie przyjechał ze swoim plutonem albo chociaż 1-szą drużyną. Bo niestety jak bal docelowo był przeznaczony dla wyższych rangą oficerów to raczej ich grupka dość wyraźnie zaniżała średnią wiekową i wagową.

- Poczekajcie, może kogoś znajdę. - powiedział w pewnym momencie Cesar jakby sobie o czymś przypomniał. Wstał, strzelił elegancko obcasami, skinął głową po czym odwrócił się i odmaszerował.

Dwie czerwone harpie przyklejone do frontu zielonego munduru też zaczęły się rozglądać po sali, w tym ta czarnowłosa sięgnęła po papierosa z leżącej na stole paczki i zapaliła.
- Ciekawe co tym razem wymyśli - zadumała się, ćmiąc kiepa, a paczkę podsunęła Caro i mruczała w gruncie rzeczy do Steve’a - Z Maggie trafił w dziesiątkę. Oby znalazł kogoś kto chociaż w połowie ci dotrzyma kroku już będzie sukces, święto i szał ciał czy tam pał. No na pewno pamięta o Cindy z samego rana… to Ces, na pewno pamięta - sama się poprawiła i naraz popatrzyła bystro na medyczkę - A dobrze się znasz z Tygryskiem? Bywa u ciebie żebyś go drapała za uszkiem na kontroli? - zadała pytania lekkim tonem bez absolutnie żadnej pretensji. Wyglądała na wesołą i ciekawą, nie jakby zaraz miała komuś wydrapywać oczy.

- Oj nie. Niestety nie. Mówiłam wam to specjals, oficer i kapitan. Gdzie by tam zwracał uwagę na jakichś zwykłych poruczników medycznych. - druga z blondynek spojrzała nieco z wyrzutem na twarz mężczyzny otoczonego przez swoje partnerki. Chociaż ten wyrzut mógł być tak nie całkiem udawany.

~ Ona chyba na ciebie leci Steve. ~ szepnęła cicho Eve całując go w wygolony policzek ale, że Lamia była z drugiej strony to też to usłyszała. Czy Carol to usłyszała nie było pewne.

- A co to za Maggi? I Cindy? Ojej no to niezła impreza się szykuje. Ale nie wiem czy ja się nadaję na takie zabawy. - Carol wróciła do tematu dodatkowych osób i chyba nieco ją to mogło peszyć, że aż tyle się tego szykuje.

- Maggi jest kapslem. Przyniosła mi mundur Cesa i jakoś została na drinka czy dwa. Umówiliśmy się z nią na dzisiejszą noc. A Cindy jest strażniczką na bramie. Nie wiem o której przyjechałaś ale jak była tam jakaś kobieta to pewnie Cindy. Taka sympatyczna i uśmiechnięta. - Krótki doprecyzował odpowiedzi na pytania na kogo jeszcze mogą się natknąć w domku jak nie teraz to jutro z rana. Blond lekarka pokiwała głową ale odwróciła głowę bo orkiestra zaczęła grać kolejny kawałek.

- Oczywiście że się nadajesz - Lamia zapewniła, biorąc ją za rękę i ściskając w poczuciu wspólnoty - Trzeba mieć jaja, chociaż nie dosłownie może, aby pracować z Misiakami i się z nimi użerać na co dzień. Teraz masz szansę sobie odbić, zobaczysz będzie super! - dodała z entuzjazmem, choć gdzieś w sercu coś ją zakuło. Medyczka ewidentnie miala się ku jej mężczyźnie, pewnie dłużej niż oni się znali, ona za nim wodziła oczami. Oficer, medyk, zawsze w bazie i na miejscu… więc czemu nie zrobiła tego, co kiedyś Mazzi? Nie złapała go na wolnym i nie stanęła na głowie aby teraz móc siedzieć na nim obok wspólnej kobiety czując że choćby się paliło albo waliło są tu dla siebie najważniejsi?
- Zaczniemy powoli i sama nie zauważysz kiedy się wkręcisz na całego… a potem to ty będziesz opowiadać jaki miałaś świetny wypad - dodała z szerokim uśmiechem, choć jakby mocniej przytuliła się do zielonego munduru.

- No dobrze. - powiedziała blondynka w jasnej zieleni uśmiechając się do nich jakby to ją uspokoiło. I spojrzała w stronę sali bo tym razem wracał do nich drugi z kapitanów. I to nie sam. Szło z nim dwóch mężczyzn, jeden w koszuli mundurowej z naszywkami kaprala a drugi w cywilnej koszuli. Cesar wracał z triumfalnym uśmiechem za to dwaj jego koledzy wodzili po czekającym towarzystwie zaciekawionymi spojrzeniami.

- Witajcie, już jestem. Ci dwaj dzielni dżentelmeni obiecali nam pomóc w kłopotliwej sytuacji. To jest Melvin a to Robert. Panowie są kierowcami tych oto ważniaków ale jak widać do rana nie zanosi się, że gdzieś będą jeździć więc mają wolne. - Cesar przedstawił towarzystwu nowych kolegów. A potem im z kolei podał imiona czekającej czwórki.

- To może chłopaki wypijemy jednego aby się lepiej poznać co? - Steve chyba nie chciał ich peszyć bo sięgnął po butelkę machając nią na zachętę.

- Dawaj. - Robert, ten w cywilu, zgodził się bez wahania i klasnął w dłonie z uciechy. Melvin wydawał się nieco bardziej spięty. Ale w końcu miał przed sobą dwóch kapitanów na galowo. Z czego jeden z charakterystycznym emblematem pioruna na rękawie oznaczającym specjalsów.

- Wodzowie tańcują o deszczu to Indianie mają wolne, co? - saper parsknęła wesoło, a potem zacmokała, spoglądając na Hiszpana - Ces, Ces, Ces… naprawdę jesteśmy pod ogromnym wrażeniem twoich umiejętności organizacyjnych. I gustu - dodała, posyłając ciepły uśmiech wpierw blondwłosemu Robertowi, a potem wygolonemu prawie na zero Melvinowi. Nie miała pojęcia jak adiutant Starego to robił, ale robił. Przy okazji obejrzała sobie na szybko nowe twarze i sylwetki: młodzi, wojskowi, dobrze odkarmieni…
- Naprawdę świetnego gustu - dodała i pocałowała wpierw Eve, a potem Steve’a nim wstała z jego kolan aby się przywitać, dając jednocześnie czas na rozlanie pierwszej kolejki.
Wpierw podeszła do Roberta.
- Jestem Lamia, miło cię poznać - cmoknęła go w policzek, to samo robiąc po podejściu do kaprala - Ciebie tak samo, Melvin tak? Siadaj - położyła mu dłoń na plecach drugą pokazując wolne krzesło, bo chyba potrzebował bodźca aby przestać się spinać.
- Te oto blond cudo to Eve. Moja dziewczyna - podeszła do fotograf i pogładziła ją włosach, następnie schyliła się całując i jej policzek. Kolejny był całus dla Tygryska. - A ten tutaj skarb w zieleni to Steve, mój chłopak.
Ostatnia została lekarka, ona też dostała buziaka i saper stojąc za nią objęła ją ramionami, przytykajac policzek do policzka.
- Ta perełka to Carol, nasza przyjaciółka. Cesa już znacie… dziękujemy że zgodziliście się pomóc nam z naszym drobnym ambarasem. Wypijmy za to!

- Tak jest! Wypijmy za spotkanie! I oby więcej takich ambarasów! - Robert kompletnie nie wydawał się skrępowany ani kapitańskimi szarżami ani tym, że widzą się pierwszy raz. Bez żenady obejrzał sobie towarzystwo, zwłaszcza to w kieckach i już wydawał się być jedną nogą na tej imprezie integracyjnej.

- Tak. Ale to nie jest oficerskie spotkanie? Znaczy tylko dla oficerów? - Melvin chyba wolał się upewnić, że obaj kapitanowie nie są tak nawaleni aby nie widzieć jego dość niskiej szarży. No i nic nie mają przeciwko. W końcu kaprale to raczej bawili się z innymi żołnierzami a nie z kapitanami.

- Jasne. Zresztą nie wiem co ci naopowiadał Ces ale tych mundurów to zamierzamy się pozbyć raczej prędzej niż później. - Krótki uspokoił jego obawy znów napełniając jego kieliszek. A potem pozostałe.

- No i pewnie, witamy was serdecznie. W domku może być już jedna koleżanka to mam nadzieję, że wam to nie przeszkadza. - Eve miała już mokre od alkoholu i endorfin spojrzenie zdradzając niecierpliwość na zaczęcie czekającej zabawy. Ale tutaj, na głównej sali oficjalnej imprezy nie wypadało odstawiać takich numerów jakie planowali.

- Druga wpadnie rano, więc się nie przestraszcie gdy rano zobaczycie jeszcze jedną foczkę ze śniadaniem i kajdankami - Mazzi wróciła na boltowe kolano i do roli dodatku do galowego drelichu. Już bez skrępowania obserwowała obu mężczyzn naprzeciwko, a głodny basset w jej oczach wył niecierpliwie i prawie wygryzł dziurę w drzwiach byle go uwolnić, tak jak ręce ku nowym, niezbadanym jeszcze rejonom.
- Ale - zastrzegła, nachylając się, aby zostawić odcisk ust na ramieniu fotograf i dodała - Te ostatnie w pierwszej kolejności zaklepuje Eve… a teraz oddział dopijać posiłek i zarządzam taktyczny odwrót do punktu zrzutowego. Czas operacyjny pięć minut.
Czarna Ghurki okazała się na tyle pojemna, by pomieścić całą grupę w swoich trzewiach chociaż musieli wziąć ją sposobem. Na fotelu pasażera z przodu usiadł więc kapitan Sierra z Carol na kolanach. Tył zajęli Robert i Marvin, obciążeni dziewczynami kierowcy, które wewnątrz auta chętnie objęły ich czule i mrucząc że zaraz już dotrą, badały na razie dość pobieżnie cóż takiego skrywają pod koszulami. Droga nie była długa, więc dotarli nim ktokolwiek zdążył pozbyć się jakiejkolwiek części garderoby, choć parę guzików zostało odpiętych tu i ówdzie. Na miejscu zaś okazało się, że w domku pali się światło co ucieszyło rodzinny trójkąt.
- Jest Maggie - saper zapaliła trzy papierosy, dwa oddając kumplom z tylnej kanapy - Dobrze że ogarnęła te klucze przynajmniej nie marznie.

Cała pstrokata grupka wysypała się z czarnego pickupa do zapraszająco oświetlonego domku. I może dobrze bo blondyn na tylnym siedzeniu po ciemku i z bliskością kobiecego ciała na swoich udach poczynał sobie coraz śmielej. Po czym przeszli kawałek do tego domu. W środku już na nich czekała spodziewana oliwkoskóra niespodzianka. Maggie zastali stojącą na środku salonu i z miną nieco niepewną. Jakby nie była pewna czy te wcześniejsze ustalenia sprzed balu są aktualne. Albo nie spodziewała się aż tak licznego towarzystwa.

- O cześć Maggie. Zrobiłaś sobie herbatę? To woda jeszcze jest? To mogę cię poprosić abyś i dla mnie zrobiła? Chyba, że ktoś jeszcze chce. - Steve bezczelnie wykorzystał status swojej rangi aby wykorzystać czekającą kapral.

- A w ogóle to to jest właśnie Maggie. A to Ces, znaczy Cesar. I Robert, i Melvin, i Carol. - Eve wspomniała pozostałym kto jest kto zakładając pewnie, że rodzinnej trójki nie musi zaznajamiać z uroczą kapral. Towarzystwo się przywitało, uśmiechnęło do siebie i kapral po przyjęciu zamówienia na coś gorącego podeszła do kącika kuchennego w salonie aby to zrealizować.

- Dla nas dwie kawy, skarbie! - do zamówienia dorzuciła się i Lamia, patrząc przy tym na Eve. Przyda się im kawa jeśli mają pociągnąć do rana… i coś do picia, nawet głupia woda, ale ta na szczęście była w kranie. Przeniosła spojrzenie na resztę towarzystwa czując jak robi się jej rozkosznie gorąco.
- Ktoś potrzebuje to łazienka jest po lewo - powiedziała przechadzając się od okna do okna i zasłaniała zasłony, bo ostatnim czego potrzebowali Tygrysek z Cesem i Caro to niepotrzebne plotki i dziwne opowieści cóż się wyrabiało… albo Grubego przyklejonego do szyby na glonojada. Saper aż wzdrygnęło przy ostatnim. Dla odstresowania klepnęła Ev w tyłek kierując na kuchnię gdzie szklanki i alkohol. Sama popatrzyła po szafkach aż wyjęła z nich dwa słoiki. Po zalaniu do polowy wodą wylądowały na stole. Pamiętała że poprzednio nie miała tu popielniczki.
- Śmiało, czujcie się jak u siebie. Ostatnia chwila na przyziemne sprawy i zaczynamy - zaśmiała się, siadając Mayersowi na kolanach. Objęła go za kark, choć wbrew wcześniejszym słowom już zaczęła mu rozwiązywać krawat.

Trzepnięta w zgrabny tyłek reporterka pisnęła tak wdzięcznie, że i Steve ją trzepnął zaraz potem. A jak ta ponownie pisnęła odwracając się do niego chyba nie spodziewała się, że wejdzie w zasięg rażenia Cesara.

- To ja też chcę! - zawołał Robert podłączając się do tej zabawy. Eve uśmiechnęła się do niego i reszty, spojrzała na swoją dwójkę partnerów, rozłożyła ramiona na boki i podeszła grzecznie do blondyna wypinając się do niego prowokująco. Ten wynagrodził ją mocnym trzepnięciem w czerwony tyłek znów wywołując jej wesoły śmiech. Ale potem poszła do kuchni aby sprawdzić jak sobie radzi ich sympatyczna kapral.

- Tak, ale to tak na wszelki wypadek zapytam… Nie będzie wam przeszkadzało, że będziemy się zabawiać z dziewczynami? - Melvin jaki skorzystał z łazienki i właśnie wrócił zapytał obu kapitanów. No i Lamię skoro mówiła, że jest dziewczyną tej krótkowłosej blondynki.

- Chyba mu trzeba trochę pomóc… - sierżant popatrzyła wymownie na Mayersa, kiwając powoli główką i zaraz wstała z jego kolan, zachęcająco przyzywając Caro. Sama w tym czasie podeszła do kaprala kołyszącym krokiem, spoglądając na niego prowokacyjnie spod rzęs.
- Będzie nam przeszkadzało… - zaczęła mówić i rozpinać guziki munduru. To drugie w szybkim tempie -... jeśli tego nie zrobisz. Zdejmij ten drelich i nie myśl jak żołnierz, szarże zostały za drzwiami - kończąc z bluzą pomogła mu ją zdjąć podniosła głowę.
- Niczym się nie martw, jest dobrze. Żadnych pretensji… żadnych kwasów. Tylko się uśmiechnij i daj sobie luz - dopowiedziała szeptem z ustami przy jego ustach kończąc wywód pocałunkiem podczas którego jej ręce pociągnęły za klamrę od paska.

Jak wstawała to dostała od Krótkiego klapsa na zachętę. Jak pisnęła z radochy znów wywołało to falę rubasznej radości. Caro zaś była cicha i uśmiechała się delikatnie. Ale dawała się prowadzić Lamii jak młodsza siostra starszej. Więc obie podeszły do Melvina. I tam lekarka oddała inicjatywę gospodyni. Ale oczkami z ciekawością śledziła te zabawy. Mundurowy kapral zaś patrzył z początku trochę niepewnie na nie obie. Widząc, że to Lamia się zaczęła nim zajmować na niej skoncentrował swoją uwagę. Spojrzał w dół jak jej smukłe, sprytne palce rozpinają koszulę jego munduru ujawniając rutynowy, oliwkowy podkoszulek. Całkiem nieźle się prezentujący na takim modelu. Widać Melvinowi siłownia nie była obca. A pocałunek widocznie przełamał jego ostatnie lody i wątpliwości. Z początku raczej dawał się całować kobiecie. Ale widząc, że nie spadają na niego gromy i wrzaski, nic takiego się nie dzieje ośmielił się na tyle, że zaczął oddawać ten pocałunek. Nawet złapał za talię Lamii przesuwając dłonie na jej pośladki i przyciskając do swoich bioder.

- To imprezę uważam za otwartą! - zawołał wesoło Mayers. Akurat jak Eve i Meggi wróciły do nich z tacami i zamówionymi napojami na gorąco. Melvin trochę dostał rumieńców na twarzy ale jak nadal nikt się na niego nie darł i nie wywalał za drzwi to roześmiał się chyba z ulgi. I ruszył do stołu chcąc pociągnąć Lamię ze sobą. Ale ta wyczuła dłoń Carol jaka prosiła ją aby została. Blondynka w seledynie pociągnęła ją delikatnie trochę w bok chyba chcąc jej coś powiedzieć albo zapytać.

- Lamia ale… Ale ja naprawdę nigdy nie bawiłam się w tak licznym gronie. No i… I z dziewczynami też nie. Zawsze z mężczyznami. I… I wam by też nie przeszkadzało jakbym coś robiła z nimi? - zapytała cicho zdradzając oznaki skrępowania. Impreza i to zaproszenie wydawało jej się podobać ale teraz jak już niby się zaczęła jakby też miała podobne wątpliwości jak przed chwilą Melvin. Tylko z innej strony.

Jedna bomba rozbrojona, została druga. Widząc że z jednej strony kapral został urobiony przyzwała Eve gestem aby od niej przejęła delikwenta, a sama zajęła się ostatnią bombą.
- Caro - położyła jej dłonie na ramionach i przesunęła je tak, żeby opierały się o barki przedramionami, krzyżując ręce za jej głową. Kiwnęła do Tygryska że potrzebuje wsparcia.
- Nie będzie, chcesz dowód? Wiem co cię przekona… czego chcesz i od czego warto chyba zacząć, a potem już poleci - pochyliła się z łobuzerskim uśmiechem obserwując jej twarz, a kątem oka sylwetkę zachodzącego ją od tyłu Mayersa.

Kawa, herbata przy wspólnym stole pomogły w tej integracji. Podobnie jak dziewczyny siedzące na męskich kolanach. Bo był to domek policzony na standardową rodzinę więc trochę tych krzeseł im brakowało. Eve usiadła na Melvinie. Okrakiem. Zaś kapral dosiadła Roberta który nadal czuł się jak ryba w wodzie w tej sytuacji. Za to pozostała trójka znalazła się nieco na uboczu. Komandos podszedł do rozmawiających kobiet. Caro spojrzała w jego stronę nieco speszonym wzrokiem. Jakby spiskowała o czymś z inną uczennicą i przyłapał ich nauczyciel.

- Coś się stało? - Steve zapytał cicho zerkając na nie obie. Carol zasznurowała usta i spojrzała niepewnie na stojącą naprzeciwko niej kobietę.

- Potrzebna jest interwencja Tygrysku - łagodnym tonem Mazzi zaczęła wyłuszczać sprawę, wyciagając dłoń którą pogłaskała żołnierza po policzku. Zaraz też wychyliła sie, całując go czule wpierw w usta, a następnie w czubek brody.
- Caro się trochę peszy, to jej pierwszy taki balet. Potrzeba czegoś co zna, co lubi… musisz jej pomóc… nikt tego nie zrobi tak jak ty. Przecież wiesz, że wszystkie cię kochamy... - wymruczała czule, pocierając nosem o czubek jego nosa i ciągnąc go za klapy munduru zrobiła dwa kroki wstecz ku medyczce. Tam odstąpiła, ujmując męską brodę i ostatni raz połączyła ich usta nim nie nakierowała twarzy bolta ku twarzy lekarki.

- Tak? No cóż, zrobię co w mojej mocy. - gdy Steve dowiedział się w czym rzecz przybrał minę jakby był ostatnią nadzieją ratunku dla kobiet w wielkiej potrzebie. Chętnie się pocałował ze swoją czarnowłosą partnerką a gdy ta skierowała go na nowy cel podszedł do tego jak na profesjonalistę przystało. Powoli uniósł dłoń i odgarnął jakiś kosmyk jej blond włosów. Pogłaskał ją po twarzy czułym gestem zjeżdżając w końcu dłonią do jej brody. Na to Caro reagowała całkiem przychylnie. Chociaż jakby bała się też poruszyć czy głośniej odetchnąć. W końcu dowódca komandosów pochylił się ją pocałował w usta. Ostrożnie jakby nie chciał jej speszyć albo spłoszyć.

- Może być? - zapytał jej znów przeczesując palcami jej włosy. Carol parsknęła z ulgi i rozbawienia i pokiwała twierdząco głową. - To jeszcze raz tak na wszelki wypadek? - zapytał jej a ona już roześmiała się wesoło i znów pokiwała głową na znak zgody. Więc znów się pocałowali. Teraz już bez skrępowania i na całego. Na koniec Mayers objął ją i nakierował w kierunku stołu i reszty towarzystwa.

- Melduję wykonanie zadania! - zameldował się swojej sierżant jakby była jego przełożoną. Po czym wyciągnął ku niej drugie ramię aby razem mogli wrócić do stołu.

- Doskonale żołnierzu, teraz faza druga - brunetka puściła mu oko, dając się doprowadzić pod stolik. Tam pocałowała go na pożegnanie, puszczając zielone ramię.
- Bądź dzielny, liczymy na ciebie. Bawcie się dobrze. - wymruczała mu do ucha, klepiąc wpierw jego tyłek a potem tyłek Caro. Początki były trudne, więc najlepiej aby medyczka dostała najlepszego możliwego nauczyciela.
- Potem widzimy się na Subway'u - dorzuciła wesoło, mimo że ciężko było od niego odejść gdy od środy praktycznie porządnie się nim nie nacieszyła. Na szczęście weekend dopiero się zaczynał. Odstąpiła dwójkę z Wild Waters, kierując kroki ku ostatniemu na tej imprezie: samotnemu, zapomnianemu…
- Ces, Ces, Ces… - zanuciła podchodząc do jego krzesła u po drodze pożerając go wzrokiem, choć udawała że nie - Tak o nas tu dbasz i wszystko organizujesz, a jak przychodzi co do czego zostajesz na końcu i ci zostają wojenne kaleki - zrobiła smutny dzióbek, wchodząc między jego nogi i tam opadła, klękając na podłodze - Niemniej postaram się żebyście byli zadowoleni, kapitanie.

- Wierzę w ciebie i twoje możliwości. - hiszpański oficer uśmiechnął się do niej wyrozumiale niczym dobry wujaszek chcący dodać jej otuchy. Nieco z boku Eve wciąż siedziała okrakiem na Melvinie ale mieli się ku sobie. Kontrast między jej krwistą czerwienią i jasną skórą na jego mundurowych brązach i zieleniach czynił widok jeszcze bardziej wyrazistym. Blondynka głaskała kaprala po twarzy i już przymierzali się do pierwszych pocałunków. Z drugiej strony Maggie oplotła ramionami Roberta. Tutaj też nieźle się zapowiadała. Ona siedziała bokiem do niego a on sobie śmiało poczynał sprawdzając zawartość jej podkoszulki i coś tam śmiali się z czegoś też się ze sobą dobrze czując i bawiąc. Zaś przy aneksie stała ostatnia para. Blond lekarka wydawała się tonąć w ramionach okrytych ciemnozielonym mundurem. On stał za nią i chyba tak jakby tańczyli bo kołysali się leniwie. Steve coś jej mówił cicho schylając głowę do jej ramienia i twarzy całując ją od czasu do czasu w szyję albo w ucho co Carol sprawiało przyjemność sądząc po jej minie i nieco przymkniętych oczach.

- Mam nadzieję, że nie straciłaś gościnnych talentów bo w ostatnią niedzielę to było całkiem przyjemnie. - Cesar chyba też miło wspominał ostatnią imprezę dziękczynną bo chętnie do niej wrócił zagajając do jej głównej organizatorki.

- Co prawda ciągle mam kłopoty z amnezją - uśmiechnęła się, patrząc ku górze i guzik po guziku rozpinała zielone spodnie - Ale ciebie ciężko byłoby zapomnieć. Potrafisz wejść do głowy… i nie tylko - z niskim pomrukiem oswobodzila go ze zbędnych warstw materiału i ujęła interes w dłoń na początku delikatnie. Zaraz go pocałowała, pochłaniając chwilę potem między wilgotne wargi do momentu, aż nos zalaskotały ciemne, sztywne włoski podbrzusza. Jej głowa rozpoczęła miarowy ruch w górę i w dół, dłonie pomagały w zabawie, tak jak język, gardło i wnętrze policzka. Nie spieszyła się, wszak mieli dużo czasu, a ona plany wobec Latynosa wykraczające daleko poza samo klęczenie.

- O tak, właśnie tak… Właśnie coś takiego pamiętam. Dobrze ci idzie, nie przerywaj sobie ja tu sobie troszkę posiedzę. - drugi z kapitanów mruczał z zadowolenia dając znać, że czarnowłosa partnerka wstrzeliła się w sedno z takim podejściem do tematu i rozpoczęciem wieczoru. Gdzieś za jej plecami Steve wyszedł z Carol do któregoś z pokojów a na krześle obok Eve i Melvin byli już na etapie rozbierania się do pasa. Zaś druga z par również zaczęła się całować. Ona rozpinała mu białą koszulę i poluzowała krawat on zaś ściągnął jej podkoszulkę po czym zanurzył twarz w jej dekolcie zaś dłoń wsunął pod przód jej spodni.

Basset w głowie starszej sierżant wziął ołówek i odnotował coś do wyjaśnienia na później, a reszta kobiety bawiła się dalej, czerpiąc przyjemność z reakcji oficera przed sobą. Obserwowała jak zaciska szczęki i dostosowywała tempo zabawy do jego coraz szybszego oddechu aż nagle wstała, zmieniając adres na piętro wyżej. Podciągnęła suknię, aby ułatwić im obojgu moment połączenia. Ze śmiechem nabiła się na niego, zaś śmiech ten szybko przerodził się w zadowolony pomruk.
Podniecenie barwiło jej widok na czerwono, huk w głowie doprowadzał do szału. Błyskawicznie więc zaczęła galop, na wyścigi dekompletując galowy mundur.

Zabawa w rodeo na krześle zaczęła się na dobre. A pozbycie się munduru z jednej strony i sukni z drugiej znacznie to ułatwiło. Oboje mogli nacieszyć się teraz sobą w pełni. Czuś pod lub na sobie to drugie, żywe i gorące ciało, sunąć gorączkowo dłońmi po ciele partnera czy smakować je ustami i językiem. Gorączka tej zabawy szybko poszybowała w górę tak bardzo, że Latynosa poniosło. I to tak dosłownie.

- Chodź tu! - syknął półprzytomnie jakby Lamia miała gdzieś odchodzić czy co. A on sam wstał razem z nią, naparł na nią przyszpilając ją do ściany aż huknęła o nią plecami. Przerwa trwała tylko do momentu gdy Cesar ponownie władował się w nią do środka. I zaraz potem wznowił galopadę tylko na stojaka. Zaczął sapać i dyszeć tak samo jak ona jęczeć w rytm tej jazdy na stojaka. Gdzieś tam głowa jej uciekła w bok i na chwilę złapała się spojrzeniem z Maggie. Ją Robert też brał już na całego. Opierała się o jedną z szafek więc miała niezły widok na wyczyny drugiej pary pod ścianą.Robert może też ale chyba podobnie jak Ces zapinał zapamiętale swoją partnerkę ku wspólnej uciesze. Aż tam słychać było tylko skrzypienie szafki i szklane brzęki czegoś co było w środku. Z przeciwnej Eve zjechała do pozycji podobnej w jakiej Lamia zaczynała wznowienie swojej znajomości z hiszpańskim kapitanem. I tylko było widać jak jej blond główka pracuje.

Nagle w ten błogi spokój niebiańskiej zabawy wdarł się jakiś dziwny odgłos zza ściany. Jakby coś tam się przewróciło. Jakby szafka albo krzesło. Wszyscy chyba znieruchomieli i spojrzeli pytająco to na siebie to na korytarz prowadzący do pokojów za ścianą. Może oprócz blondyna bo ten dalej pruł oliwkową kapral aż tam wszystko trzeszczało.

- Wszystko w porządku! Nic się nie stało! - zza ściany usłyszeli uspokajający głos Mayersa by dać im znać, że nie stało się nic strasznego.

- Krótki chyba nie rozwaliłeś kolejnej ławki co? Wiesz, Gruby by miał pewnie radochę! - Cesar krzyknął do kumpla za ścianą wywołując kilka rozbawionych spojrzeń i uśmiechów.

- Niee… To tylko krzesło! Wszystko w porządku! - odkrzyknął im drugi kapitan z nutką jakby zakłopotania w głosie.

- Tylko Caro nam nie połam bo szkoda! - saper krzyknęła przez zdyszany oddech, rechocząc głośno. Pokręciła głową i bez ostrzeżenia wybiła zęby w bark Cesa, aby mu przypomnieć o sobie dyskretnie. Nie że miała mu bardzo za złe, jednak gdy już prawie docierała do finiszu temu się zebrało na dyskusje… i przystanki.

Ponaglenie zębami pomogło bo kapitan Sierra wrócił do swoich obowiązków i powinności wobec kochanki. Skrzywił się gdy zęby kobiety wbiły mu się w bark ale dzięki temu zwrócił się ku niej. I zaraz wznowił przerwaną lekcję ściennej rytmiki. Plecy i biodra Lamii ocierały się w tym rytmie o ścianę, czuła ją gdzieś tam na pograniczu świadomości. Bo tu, znacznie bliżej i głębiej, coś ją bezpardonowo penetrowało od środka. I to doznanie było znacznie intensywniejsze. Zwłaszcza jak zaczęło się zbliżać do finału. Ten się zbliżał i zbliżał aż nadszedł i wybuchł. I w niej i od niej i się to wszystko zmieszało wśród eksplodujących doznań i emocji. Tak jak wybuch był gwałtowny tak stopniowo tracił na intensywności. Aż zaczął przechodzić do błogiego rozleniwienia od spełnionej ulgi.

Wreszcie towarzyszące Mazzi od paru ładnych godzin napięcie zelżało do znośnego poziomu. Jęknęła z ulgą, korzystając z żywej podpory aby ustać samodzielnie. Miała wrażenie, że Latynos wyciągnął jej z brzucha gnieżdżący się tam do tej pory kolczasty głaz uwierający przy najmniejszym poruszeniu.
- Matko, Ces - wychrypiała mu do ucha z wdzięcznością, kładąc mu ciężko czoło na ramieniu i oplotła mu szyję ramionami aby jeszcze przez parę chwil móc korzystać ze wsparcia czekając aż ostatnie drobne skurcze mięśni odejdą w błogą niepamięć.
- Już pamiętam czemu tak za tobą tęsknią - dodała średnio przytomnie, kończąc uspokajać oddech, a gdy to nastało wyszeptała dyskretnie - Mam prośbę, chodź do łazienki.

- Do łazienki? Teraz? No dobra, to chodź. - adiutantowi pułkownika chyba przyjemnie się zrobiło od tych pochwał. I właśnie zakończonego tak przyjemnie i owocnie odświeżania znajomości z zeszłego weekendu. Bo chyba sam z siebie nie odczuwał za bardzo potrzeby aby pójść za potrzebą ale skoro ta sympatyczna partnerka tak go ładnie prosiła to mógł jej pójść na rękę w tej sprawie.

Odchodząc od ściany mogli rzucić okiem na resztę salonu. Przy meblach kuchennych nastąpiła pewna zmiana. Tam Maggie na wpół siedziała na wpół leżała na tej samej szafce o jaką się wcześniej opierała. Zaś blondwłosy kierowca wciąż niezmordowanie pompował ją aż tam wszystko trzeszczało. Do tego nachylał się nad nią trzymając jej szyję w uścisku swojej dłoni. Zaż gdy przechodzili obok stołu to tutaj Eve bawiła się z Melvinem w rodeo. Podskakiwała na nim radośnie a widząc jak ją mijają posłała im uśmiech i oczko. A po chwili Cesar i Lamia znaleźli się we dwoje w łazience.

- No? - zapytał Latynos podchodząc do umywalki aby obmyć twarz. Ale czekał aż przedstawi mu tą sprawę dla jakiej go tu sprowadziła.

Ona za to podciągnęła go za rękę pod prysznic i puściła wodę, przez moment ustawiając odpowiednią temperaturę.
- Jeśli mogę mieć prośbę… - zaczęła domywanie zabrudzeń na oficerze, tych poniżej pasa. Mówiła cicho, nachylając się w jego stronę - Miej oko i to co mam teraz w ręku na Caro za chwilę, dobrze? A po wszystkim oko. Dymamy się, bawimy razem i jest ok. Każdy tu wie na czym ta zabawa polega. Teoretycznie, jej nie znam. Nie chcę aby sobie potem za dużo pomyślała - westchnęła cicho - Przyszła tu dla Steve'a, gapiła w niego cały wieczór i spoko, doskonale ją rozumiem. Też nam z Eve od niego ciężko oderwać ręce i oczy, ale jeśli ona zacznie sobie bzdurać, że skoro ją wreszcie wyruchał to znaczy coś więcej niż fakt, że ją wyruchał to ma lipę. Ona, nie Tygrysek. Tygrysek się bawi i korzysta jak zwykle… dobra, nie tylko on - parsknęła, całując Latynosa w czubek brody i przeniosła to mycie na swoje ciało - Carol jest z wami cały tydzień, nie chcę żadnych drak i syfu wokół Steve'a ani ciebie. Pretensji, wzdychania i robienia z siebie ofiary "bo przecież wtedy po balu tak było cudownie, to czemu nie możemy teraz tego powtórzyć sam na sam? ". Jeśli to się zacznie masz mi od razu powiedzieć i już ją sobie z nią porozmawiam gdzieś na boku. - tym razem prychnęła zirytowanym tonem - Tygrysek ma dobre serce. Nie chcę też aby mu zrobiło się jej szkoda i ją nam próbował wcisnąć na piątą do rodziny. Nie pasuje mi, nie lubię… takich rozlazłych charakterów. Mogę ją dymać i nic poza tym - zmarszczyla brwi, próbując w głowie ułożyć to co chce powiedzieć, aż wreszcie zaklęła - Kurwa, nic nam nie spada z nieba. O wszystko trzeba walczyć i wypruwać sobie żyły. Dać od siebie, coś włożyć aby wyjąć. Nie czekać na gotowe, sam słyszałeś. Miała focha że żaden specjals jej nigdzie nie zaprosił a was widuje pięć razy na tydzień, na moje oko w chuj czasu aby cokolwiek zdziałać. Czemu więc ona żadnego nie zaprosiła, jaki w tym problem? Bo jest ledwo porucznikiem medycznym? Sama jestem ledwo podoficerem saperów, dodatkowo odsuniętym od służby ze względu na to jak mi na Froncie pojebało w bani. Tym bardziej powinnam siedzieć na piździe używając się nad sobą, ale nie o to chodzi. Zawsze trzeba walczyć, o siebie też… albo o to co dla nas ważne lub chcemy aby ważne się stało. Nie zawsze i nie wszystko wypala, często się potykamy i upadamy, ale potem wstajemy i próbujemy jeszcze raz… i nie tracimy nadziei że tym razem się uda. Weź Eve. Też sporo przeszła, to słodziak z sercem na dłoni i kilku skurwysynów to ostro wykorzystało… a teraz? Niby pięknie, nie? Musi tylko wytrzymać pod jednym dachem z kimś komu w każdej chwili może odjebać i ją… - zacisnęła usta i zrobiła wydech - Też nie miała łatwo, choćby z Willy. Ale jakoś to ogarnęła i ogarnia. Stara się, tak jak Wilma mimo że myślała że umarłam, a gdy się okazało że jednak nie… była już Eve, a przez całą służbę byłyśmy nierozłączne. Pojebane to - zamilkła na parę długich sekund, lejąc wodę pod ich nogi.
- Dziś się bawimy, a ja może jestem złym prorokiem. Ale po prostu mi to śmierdzi Ces. Zobaczymy jak to się dalej rozwinie, jednak saperzy lubią zawczasu rozbrajać bomby zanim te pierdolną. Ale muszą mieć bystrego i ogarniętego ceo, a ty tutaj zawyżasz wszelkie średnie i normy.

- A to o nią ci chodzi… - odezwał się w końcu hiszpański kapitan gdy wysłuchał co partnerka ma do powiedzenia. Teraz on przejął inicjatywę w tym wzajemnym myciu. Obrócił ją tyłem do siebie i namydlił gąbkę myjąc jej kark i plecy.

- Nie dziw się. To raczej norma. Te wszystkie sekretarki, kucharki, dziewczyny z bufetu no i jak widzisz lekarki też, lecą na tych naszych specjalsów. Nawet na tych zwykłych nie mówiąc o oficerach. Myślę, że z Caro jest podobnie. Jak widzisz za mną czy Grubym nie wodzi rozmaślonym wzrokiem. - powiedział gdy zaczął przedstawić swój punkt widzenia. Brzmiało jakby jego zdaniem blondynka w zieleni nie zachowywała się wobec jego kolegi za bardzo odmiennie niż inne kobiety z ich bazy.

- A specjalsi to specjalsi. Trzymają się ze swoimi. I w bazie, i poza nią, i na akcji. Nie zaprosili jej? No cóż… Widziałaś chyba jak wyglądają weekendy z nimi? - zapytał łapiąc ją za ramiona i nieco nachylając się nad jej ramieniem aby posłać jej rozbawione spojrzenie.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 28-11-2021, 19:20   #269
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
- To jest coś co można się pochwalić w bazie i w ogóle przed kumplami z woja albo pobajerować gdzieś w barze co to się w tym “Honolulu” nie działo. Ale już w domu, rodzicom, siostrze, dziewczynom z biura jakich ich tam nie było? No nie, raczej nie. A co do udziału kobiet to też chyba widziałaś, że nie narzekają i kto chce coś wyrwać w “Honolulu” to raczej wyrwie. Jaka nie poleci na specjalsa? Przecież po to tam się chodzi aby ich spotkać i poznać. Oni też po to chodzą aby się urżnąć i coś zerżnąć. To po co brać drzewo do lasu nawet takie dorodne jak mają zaklepany tartak? - pokręcił głową na znak, że nie dziwi go też to, że Mayers i jego ludzie niespecjalnie dążą do zapraszania i integracji jakichś kobiet ze swojej rodzimej jednostki. Na co dzień mieli co robić a jak mieli wolne to szli do “Honolulu” gdzie na brak damskiego towarzystwa nie narzekali.

- Z zaproszeniem też mnie to nie dziwi. Niech nie czuje się taka pominięta. Mnie też nie zabierają ze sobą na te swoje wypady na “Honolulu” czy inne. Bo nie jestem specjalsem. Ostatnio trochę nam było po drodze z Krótkim jak załatwialiśmy Grubego to chyba dlatego mnie zaprosił na ostatnią niedzielę. Bo specjalsi trzymają się ze specjalsami. Jak odrębna, zamknięta kasta w naszej bazie. I takich jak Caro jest trochę co pewnie przebierają nóżkami aby któryś z nich je zaprosił i zagadał no ale specjalsi trzymają sie ze specjalsami. - roześmiał się wesoło zaznaczając, że ten brak integracji u plutonu specjalnego z pozostałym personelem bazy to raczej norma a nie jakiś wyjątek dla długonogiej blond lekarki.

- Zresztą ona jest dość nowa. Przyszła jakoś na początku lata. W czerwcu czy jakoś tak. Przyjechała gdzieś z południa to pewnie mało kogo zna poza bazą. Ale ładniutka jest to pewnie rozumiesz, że wielu z nas jej nie przegapiło. Mieszka gdzieś na mieście. Ale szczerze mówiąc zagadałem do niej parę razy i wydała mi się milutka. Z tych spokojnych i grzecznych. Ale właściwie to jej nie znam. Mam swoje sprawy. Krótki i jego zespół też. Więc nie obawiaj się, wbrew temu co wam trochę bajerowaliśmy nie przesiadujemy całe dnie i noce w jej gabinecie. - dodał z uśmiechem schodząc dłońmi gdzieś do kobiecego krzyża w tym myciu.

- I na moje oko nie sądzę aby ona miała z wami szanse u Krótkiego. Jak dla mnie to żadna nie ma. Z nią raczej nie jest inaczej. Cały czas się wami chwali co tam u was i cała jednostka mu was zazdrości. Więc mówię, nie obawiałbym się, że Carol może coś namieszać nawet jakby chciała i próbowała. - zakończył razem z myciem mokrych pośladków bękarcicy. Mówił tonem wzbudzającym zaufanie płynące ze znajomości tematu o jakim rozmawiali. I nie wyglądało jakby uważał, że blondynka w białym kitlu mogła jakoś zagrozić ich związkowi.

- Oczywiście że nie ma szans - bękarcica uśmiechnęła się pod nosem, obracając głowę lekko przez ramię.
- Widziałeś Ev i Willy na żywo u w akcji - łypnęła na Latynosa z błyskiem w oku - Nikt nie ma podjazdu do takich kociaków, są najlepsze… i przykro mi to mówić Ces, ale teraz jesteś częścią tego latającego cyrku i już się nie wykręcisz. - zaśmiała się cicho, wracając do poprzedniej pozycji.
- Dla jej dobra lepiej aby to łapała. Jednak jeśli nie złapie, daj mi cynk. Weźmiemy ją w obroty we wtorek. Zobaczymy co za jedna… i proszę cię. Nie boję się o nas. Nie chcę kwasów u was w robocie i pretensji. Macie na głowie dość u bez tego - parsknęła naraz wyjątkowo wesoło - Cholera, czemu mi nikt wcześniej nie powiedział że specjalsi bawią się tylko ze specjalsami?

- No nie? Powinni sobie zrobić jakąś tabliczkę na drzwiach czy tam wrzucić coś na tablicę ogłoszeń to by było wiadomo czego się po nich spodziewać. - kapitan Sierra pokiwał w zadumie głową nad tym niewidzialnym ostrokołem jaki zdawał się otaczać pluton specjalny.

- I spokojnie, będę trzymał rękę na pulsie. Ale myślę, że nie powinno być z nią ani z jej powodu żadnych kłopotów. O nas się nie martw, duzi jesteśmy, poradzimy sobie z drobną blondyneczką. - uśmiechnął się i zaczął spłukiwać słuchawką prysznica jej tył. Sprawnie mu poszło to wyłączył go i wyszedł z wanny sięgając po jeden z ręczników.

Po łazience rozległ się nagle dźwięk głośnego klapsa jakim Mazzi uraczyła oficera na odchodne.
- W tę stronę też dobrze działa - z niewinną miną wyskoczyła z wanny, po drodze na moment przytulając się do mokrych pleców.
- Dzięki Ces - słowa skwitowała pocałunkiem w policzek - Obiecuję, że do rana twoim udziałem stanie się już tylko zabawa… a teraz wracamy. Słyszałam że nie tylko weterani są głodni waszych kanapek.

- Nie? No popatrz. A kto jeszcze? - nie siląc się na ponowne ubieranie munduru Cesar wyszedł podobnie jak wcześniej Steve, owinięty samym ręcznikiem. Ale integracja jaka się właśnie zaczęła raczej nie potrzebowała ubrań. Gdy wrócili do salonu okazało się, że pozostali też chyba już są po pierwszej turze zabawy. Znów siedzieli przy stole, na sofach i krzesłach tak jak na początku spotkania. Tylko teraz w mocno roznegliżowanym stanie. Więc owinięta ręcznikami dwójka jaka wróciłą z łazienki jakoś nie bardzo się wybijała ubiorem.

- Czeeśśćć! - Eve przywitała się radośnie machając do nich rączką jakby widziała ich pierwszy raz tego wieczora. Siedziała w samych czerwonych pończochach a i Melvin obok niej był nawet bez tego. Dzięki czemu można było podziwiać jego całkiem przyjemną dla oka męską sylwetkę dotąd skrytą pod mundurem. Obok siedzieli Steve i Caro a po krzesłach rozstawieni byli Robert i Maggie. Też właściwie już bez ubrań. Jedynie blondynowi jakoś udało się zachować spodnie i podkoszulek chociaż ta biała koszula w jakiej był wcześniej też gdzieś zniknęła.

Obyło się bez trupów, bardzo dobrze. Mieli przecież jeszcze pół nocy przed sobą. Saper powiodła po zebranych wzrokiem, posyłając im pogodny uśmiech. Do Eve za to podeszła jak po sznurku.
- No cześć foczko, gdzie robią takie ślicznotki? - nachyliła się, całując ją czule - Musisz mi sprzedać adres to się za takim cudem zakręcę… na pewno znasz to uczucie kiedy wystarczy jeden rzut oka a ty się zastanawiasz jakim cudem do tej pory sobie dawałaś radę bez tego żyć. - puściła jej oko przy prostowaniu pleców. Po drodze cmoknęła też blondyna, a potem grzecznie wróciła pod stolik, siadając Mayersowi na kolanach.
- A ty się tak marnujesz, co? - popatrzyła na niego z udawaną powagą po czym spojrzała na blondynkę obok - jak tam, nie zepsuł nic? No spójrz na niego jaki cwaniak. Myśli że jak będzie siedział cicho to o nim zapomnę. Nic z tego - pogroziła mu palcem - ale będę łaskawa i pozwolę ci się wpierw napić kawy. A potem do kuchni. Jestem głodna - wyszczerzyła się na koniec zębato.

- Yeah! Dziewczyny się całują! - krzyknął wesoło Robert gdy Lamia pocałowała Eve. Innym też chyba musiało się spodobać bo nawet dostały oklaski, zwłaszcza od męskiej części publiczności.

- Oj Lamia, ale z ciebie bajerantka! Zawsze wiesz jak mnie wyrwać! - reporterce w czerwonych pończochach też chyba zrobiło się przyjemnie bo spojrzała na swoją czarnowłosą partnerkę rozmaślonym spojrzeniem.

- A my to nic, to krzesło się tylko przewróciło. - Caro bez ubrania okazała się tak samo atrakcyjna jak w opinającym ją wcześniej seledynie. Zgrabna talia, smukłe uda no i dwa jędrne atuty na samym przedzie. Okazało się, że ma wytatuowanego motyla na boku brzucha.

- No pomogłem dziewczynie się odstresować. Bo taka spięta była. Dobrze, że wróciliście bo właśnie coś była mowa o wymianie językowej czy tam inszych fantazjach co kto lubi. - Steve za to wyglądał na wyluzowanego i w świetnym humorze. Mówił jakby właśnie wróciła brakująca parka do gry w scrabble czy inne domino. I wcale tu nikt nago nie siedział.

- Właśnie a z tym głodem słyszałeś stary, że mają tu ponoć nocą bar otwarty i serwują jakieś niesamowicie apetyczne kanapki. - Cesar usiadł na jednym z wolnych krzeseł i zwrócił się do swojego kumpla z pracy. Zupełnie jakby naprawdę gadał i prawdziwych kanapkach.

- Doprawdy? No popatrz. Też mnie doszły jakieś plotki na ten temat. Ale to poczekaj, widzisz, pani wzywa to sługa musi. - Krótki zrobił zdziwioną minę jakby usłyszał całkiem podobne kulinarne plotki i opinie. Ale na razie to wstał z sofy, zgarnął Lamię za rekę i poprowadził ją te parę kroków w bok do aneksu kuchennego.

- Jaki ty zgodny - saper zaśmiała się cicho grzecznie dając się prowadzić na bok. Wstawiła wodę i z szafki wyjęła kubek.
- Cały dzień mi się prześlizgujesz przez palce - mruknęła, wsypując brązowe drobiny do naczynka. Ściszyła też głos, gdy wzięła do rąk cukierniczkę - Brakowało mi twojego uśmiechu i głosu. Dobrze że już jesteś - odwróciła się, siadając gołym tyłkiem na szafce, a czoło oparła o szeroki bark przed sobą.
- Wszystko w porządku kochanie? Jak chcesz to zamiast kawy poleję ci kielicha.

- Tak, wszystko w porządku. I kawa będzie w sam raz. - nagi komandos stał obok nagiej kobiety siedzącej na szafce. I uśmiechnął się tym ciepłym uśmiechem i spojrzeniem jakie miało moc ciepła kominka odcinającego od jesiennej szarugi na zewnątrz. Ale zanim się uśmiechnął przez mgnienie oka jakby się zawahał.

- Właściwie wczoraj było chujowo. Załatwiliśmy Świniaka i jego bandę. Ale poza tym wszystko się spieprzyło. Nie tak miało być. Ale nie chcę o tym teraz gadać ani myśleć. Jutro o tym pogadamy. - powiedział kręcąc głową i jego spojrzenie zrobiło się jakieś takie nostalgiczne i uśmiech znikł z jego twarzy.

- Opowiedz co u was się od środy działo. Lubię słuchać co tam się u was dzieje jak mnie nie ma. To brzmi zawsze jak jakaś bajka albo jak z filmu jakiegoś. Kręciłyście jakieś nowe filmy? Albo będziecie? I Eve miała mieć te otrzęsiny co? Wyszło coś z tego? - powiedział znów się uśmiechając półgębkiem i chyba wolał wrócić do znajomych i przyjemnych tematów aby nie myśleć o wczorajszej akcji.

Szybki rzut oka po którym Mazzi jęknęła w duchu, choć na twarzy udało się jej zachować pogodny grymas.
- Siadaj - powiedziała zeskakując z szafki i klepnęła nagrzany pośladkami blat, przesuwając komandosa odrobinę aż sam zajął jej miejsce, a gdy to zrobił od razu wskoczyła na niego, siadając na kolanach i zakleszczyła ciasno udami wokół pasa, krzyżując kostki na wysokości jego kości ogonowej.
- Oj Tygrysku, oczywiście że coś nakręciłyśmy! - zaćwierkała, obejmując jego kark ramionami i potarła nosem jego nos. Dziś miał odpocząć, zapomnieć, a ona zamierzała mu w tym pomóc na ile tylko da radę. Uderzyła w radosny ton, łasząc się do większego ciała do którego praktycznie się przyklejała jak rzep. - Co prawda dużo tego nie było bo sam przecież widziałeś, że większość tygodnia nam zajął remont, zakupy i inne takie sprawy cobyś miał swój tygrysi, bardzo męski kącik gdzie się da kumpli zaprosić, albo swoje foczki - zaśmiała się, całując go w czubek brody i wesoło patrzyła mu w oczy, szukając oznak łapania przez niego chandry albo innej niepotrzebnej zamuły.
- Byłeś bardzo grzeczny, wiec dostaniesz prezent na środę. Nagrałyśmy chrzest Eve, w full hd i w kolorze. Kociaczek to kończy składać, abyś miał swoją bajeczkę na wieczory gdy ci się będzie dłużyć… i sam ocenisz co, jak i czy dała radę. Uwaga, spojler alert! - nachyliła się żeby szepnąć prosto w ucho - Dała radę jak cholera. W końcu to Ev, prawda? Jeśli chodzi o inne filmy… no nie, no. Ten remont był w tym tygodniu priorytetem, ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. W poniedziałek wieczorem przychodzą Jamie, Kara, Maddi i jej dziewczyna, Lana. Tak, są teraz oficjalnie razem - zaśmiała się, bujając na męskich kolanach, a że obejmowała go ramionami, więc i jego tors bujał się na boki razem z nią.
- Mamy pomysł na serial przygodowy z Jamie w roli superbohaterki. Wiesz, jak te Marvelówki czy inne DC. Oczywiście to Jamie więc sto procent zawartości foczek w foczkach przy niej. Lesbian Bitch, nawet sobie chce to wydziarać na podbrzuszu. Namawiamy jaz Maddi aby na razie walnęła hennę albo inną czasówkę. Ogólnie serial będzie o tym jak dzielna bohaterka pomaga kociakom w opresji i potem je przeprowadza na stronę miłości jak z wyspy Lesobs. Będzie je wyrywać ze wszelkich tarapatów, od niewdzięcznych samców czy tam innych drogowych problemów i potem rżnąc w przeróżnych konstelacjach i układach. Poooza tym byłyśmy na koncercie próbnym RB i Ironów, tam się wykluł pomysł aby w niedzielę walnęli coś dużego w starym kinie… było spoko, lubię ich koncerty. Tanie wino, skóry, ćwieki, punk rock i być może szybki numerek w vanie z Jamie, znaczy ta no… rozmowa. O serialu - powachlowała na Bolta rzęsami - Poza tym na Halloween chcę aby była gotowa “Noc Żywych Suk” tylko muszę wpierw obgadać jedna rzecz z naszymi foczkami z Det, ale jak będzie gotowe to wiadomo najpierw rodzinna premiera, a dopiero potem do kina. Byłyśmy też w kołchozie, Oliego poprosić o pomoc przy remoncie. Widziałeś, normalnie robił jak u siebie, a nie na odpierdol ja ku obcego. Poszłyśmy tam z Willy… tak jakoś się napatoczyłyśmy na moich kumpli ze szpitala, Rambo i Roya. I Larysse, ale to na schodach. Wszyscy wylądowaliśmy na wspólnym obiedzie, były jakieś drinki polewane na kopytka i inne takie typowo weteranie numery, absolutnie nic szczególnego - znowu powachlowała rzęsami jak na najniewinniejszego emeryta świata wypadało. - Namówiliśmy ich aby wpadli wszyscy na koncert, to za parę godzin do nich pojechaliśmy… no może była jakaś jedna smycz, czy tam parę kociaków w skórach i na szpilach. I nie że łaziłam… a nie, nie widziałeś jej - machnęła ręką darując opis kiecek. Kiedyś mu po prostu pokaże - W piątek za to… mural kończyłam, więc niewiele tych aktywności było dodatkowych. Prócz że przy śniadaniu poprosiłam laski aby w drodze do roboty wpadły do starego kina aby czerwony pokój zarezerwować. Pomyślałam że pewnie chętnie byście się zabawili i odpoczęli po tygodniu roboty, a nic tak nie odstresowuje jak okład z foczek w dużej ilości… a może prosiłam je w czwartek? - zmarszczyła brwi i westchnęła - No trochę mi się miesza. Nie wolno mi było dać plamy i zacząć odpieprzać, dlatego wzięłam tabletki od doktora. Z początku myślałam że nie dam rady wstać z fotela, zamulają jak diabli… ale co tam, potrzebuję po prostu więcej kawy. No i ostatnią wzięłam rano, więc na luzie nie powinno być lipy. Jest w porządku. W czwartek za to większość dnia to było latanie za szpejem, malowanie… gotowanie. Oczywiście Amy w tym maczała swoje zdolne łapki, więc nie ma ryzyka że wrócimy i zastaniemy w domu potrute foczki. Teraz co najwyżej będzie płacz i lament że tyją. W ogóle Betty przywlekła do domu nową dziewczynę. Nie foczkę, słodziaka. Znaczy pacjentkę. Shauri, taka trochę indyjska… ale w typie Amy. Spokojna, trochę trauma. Muszę kurwa do niej wpaść, bo cały tydzień wyleciałam spod jej kurateli, źle mi z tym, zostawiłam co prawda kartkę że w tygodniu odrobie… będzie trzeba, coś wydumam. Mam czas, nie? Emeryten party urządze czy coś. Pochodzę na czworakach. Wyrwę ją gdzieś do Olimpu albo do Claudio, przecież zapraszał dziadyga. Lubi go, Claudio. Tak, to by się dało ogarnąć - zaczęła mówić nieobecnie, na szczęście szybko drgnęła wracajac do komandosa - I gadałam z Willy, ona chce na ścianie wodę, las… takie wiesz. Sielanki jak sprzed wojny. Zostaje Karen, ją będziesz musiał podpytać osobiście. Pomożesz? Prawdaa? No Tygrysku, pomusz! - zrobiła wielkie oczy i smutną minę, patrząc na komandosa jakby był jej ostatnią nadzieją na… wszystko.

- Jasne. - roześmiał się na koniec tej barwnej i emocjonującej opowieści jaką chłonął całym sobą. W końcu niby widzieli się raz w środę rano ale raczej nie było za bardzo kiedy się nagadać. Nawet dzisiaj to najpierw lodziarnia, potem biura w ratuszu z tymi dwoma pajacami od Eve, potem “Olimp” i Claudio, potem dom i jazda tutaj aż wreszcie bal którego w ogóle nie mieli w planie. Wszystko to sprawiało, że nawet nie było za bardzo kiedy pogadać od zeszłego weekendu. A teraz ich mężczyzna siedział na szafce obejmowany przez swoją dziewczynę i słuchał z lubością tych domowych i rodzinnych spraw i wydarzeń jakie w większości go ominęły.

- Ojej no to faktycznie się sporo u was działo. To u nas widzę nudne, koszarowe życie trepa przy waszych przygodach. - skwitował to swoim pierwszy wrażeniem i pocałował kobiece usta jakie miał przed sobą.

- Tej Shauri nie znam ale Ramsey coś o niej mówił. Że ją odbił od jakiegoś zwyrola na mieście. I dzięki temu odnalazł tą farmę. Też wczoraj tam był. Betty też. Nie wiem jak się tam znalazła bo była w cywilu. Bez fartucha ani nic. I to zanim przyjechały karetki. Nawet nie było kiedy pogadać i zapytać skąd się tam wzięła. Ale dobrze, że była. Oboje. Oboje spisali się na medal. I jeszcze Mayer. Dina Mayer. Policjantka. Bardzo ładna, myślę, że by wam się spodobała. - pokiwał głową gdy ten temat jednak jakoś sam go nakierował na wczorajszą akcję. Chyba zdał sobie z tego sprawę bo zamilkł i chwilę bawił się jej czarnymi kosmykami włosów. Potrząsnął jednak głową jakby zdał sobie z tego sprawę i chciał zmienić temat bo przecież mieli o tym teraz nie gadać. Tylko o czymś przeyjemnym.

- I rozumiem, że remont. To normalnie magia, co zmajstrowałyście przez te parę dni. Kompletnie się nie spodziewałem. Teraz mam wyrzuty sumienia, że was z tym zostawiłem. - przyznał uśmiechając się do niej i przeczesał palcami jej czarne włosy. I wynagrodził mocnym pocałunkiem w usta.

- I będziecie kręcić nowy serial? Z Jamie jako Lesbian Bitch? Heh. No jej to chyba pasuje. Ale serial? A nie film? Chociaż jej to pewnie pasuje. I chyba dziewczyn wam do tych filmów nie powinno zabraknąć. Na pewno wyjdzie wam świetnie, podoba mi się taki pomysł. I murowany sukces, kto by nie chciał obejrzeć czegoś takiego? No ja na pewno. I znam co najmniej jeden specjalny pluton zwyroli co dostałby ślinotoku na taki motyw. - ten wątek wywołał szczery i wesoły uśmiech na jego twarzy. Pokiwał głową na znak, że pomysł przypadł mu do gustu a pewnie i nie tylko jemu.

Saper korciło aby podpytać o ich kasztankę i burkliwego policjanta, albo chociaż o Dine którą kiedyś miały zgarnąć na niedzielne spotkanie u Betty… ale nie teraz. Mimo pokusy nie miała zamiaru drążyć, skoro temat ostatniej akcji Boltów został zamknięty na dziś. Gadali więc o czymkolwiek dookoła, a im więcej Mayers z siebie wyrzucał tym bardziej dało się wyczuć pod dłońmi, że kończy się spinać i dobrze. Bardzo, bardzo dobrze.
- Idę o zakład, że największym fanem tego serialu będzie Donnie, chociaż oczywiście się do tego nie przyzna - zaśmiała się cicho, ugniatając palcami szeroki bary żołnierza - Tak jak nie przyzna się do lecenia na Jamie. Przecież to na niego każda leci, a nie że on na kogoś i jeszcze to takie lecenie niespełnione i niewykonalne z wiadomych względów. No i tak, serial. Pomysł ma potencjał, nasza lodziara tak zajarana do tego że jeden film będzie jej mało. Więc co mamy dziewczynę ograniczać? - pocałowała go w szyję pod żuchwą - Jest autentyczna, zaangażowana. Szczera w emocjach i naprawdę dobra z niej dupa. Z początku patrzyłam na nią trochę krzywo przez te nawiedzone gadki, ale sie ogarnęła i jakoś tak… chciałabym aby też była szczęśliwa, tak o… po prostu - uśmiechnęła się, głaszcząc mężczyznę po policzku po czym pocałowała go czule.
- Nie miej żadnych wyrzutów, przecież wiemy że jesteś w tygodniu zajęty. Masz ciężką, wymagającą pracę i dużo na głowie. Chyba nie myślałeś że pozwolimy ci na weekendzie jeszcze latać z młotkiem, szpachlą, albo innym badziewiem. Lub cię narazimy na skuwanie tynku za ścianą. W weekendy masz odpoczywać, nami się zajmować i dawać zajmować sobą. To chyba nic złego, co? - wyszczerzyła się - Tradycyjny podział ról.

- Tak, chyba tak. Nie wiem czy mówiłem ale nie mam zbyt wielkiego doświadczenia w związkach. Więc może być jak mówisz. - pokiwał w zadumie głową robiąc trochę przesadnie poważną minę jakby silił się udawać jakiegoś profesora.

- A Donnie na pewno! On i Jamie to taka stara miłość. Kiedyś odgrażał się, że komu jak komu ale jemu na pewno uda zaciągnąć ją do łóżka. Ale z tego co wiem to na razie od nas udało się to tylko Karen. Chociaż ona też pewnie chętnie by obejrzała taki serial. I Jamie chce sobie zrobić taki tatuaż? Naprawdę? Jej no to rzeczywiście się wczuła w rolę. - pokręcił głową i zaśmiał się z rozbawienia i trochę z niedowierzania nad tym wszystkim. Jednak sam lekki temat zdawał się sprawiać mu przyjemność. Zwłaszcza jak chodziło o ludzi jakich lubił i zabawy jakie lubił.

- Ale z tą niedzielą to nie wiem. W niedzielę mamy pogrzeb. Wiem, że o tym nie mogłyście wiedzieć no ale nie jestem pewien czy tak na świeżo to taki dobry pomysł na świętowanie. To niby nikt od nas, nikt z Thunderbolts. Ale z policji. SFPAT. Nie wiem czy słyszałaś. Szkoliliśmy ich, trenowaliśmy razem. Na 4-go lipca oficjalnie zyskali zdolność operacyjną. Taka nasza siostrzana jednostka, nasi młodsi bracia. Nawet dostali od nas kodową nazwę Pomarańczowi. Jako czwarta drużyna. Bo my mamy Czerwonych, Niebieskich i Złotych. - wyglądało na to, że chociaż Steve sam starał się omijać temat wczorajszej akcji to tak na świeżo było to trudne. Zwłaszcza jak w grę wchodziła śmierć kogoś kogo zdawał się lubić i szanować.

Mazzi zamilkła, tężejąc boltowi na kolanach. Patrzyła martwo w punkt gdzieś ponad jego ramieniem, a myśli uciekły jej daleko na północ, w inny czas i kompletnie inne miejsce. Wokół zrobiło się nagle zimno, czuła na skórze dotyk munduru, pancerza i bandaży, w nozdrza gryzł zapach palonego napalmem ludzkiego mięsa. Zadrżała, gdy zza okna dobiegł ją agonalny krzyk umierających chłopców. Jej opalonych chłopców.
- Wiesz… - zaczęła ochryple i musiała wziąć dwa głębokie oddechy aby odegnać widmo sprzed oczu. Zamknęła je, powtarzając w głowie gdzie się znajduje.
- Piątek, wieczór… październik… Mała Rosja… teren… zab… zabezpieczony… piątek... - kiwała się, tłukąc mantrę póki wrzaski nie ucichły, a dym wokół nie zniknął zostawiając jedynie ciepłe, żółte światło lamp pod sufitem.
- Wiesz, może nie jestem specjalsem, ani… - odchrząknęła, otwierając oczy i patrząc w orzechowe oczy u góry. Uśmiechnęła się przy tym lekko - Kiedy Andy awansował mnie na sierżanta chciałam walnąć to wszystko, myślałam że się nie nadaję. To było tego samego dnia kiedy mnie zwieźli ze Small Detroit. Byliśmy wsparciem dla obrony, ale maszynki przeszły po nas i pojechały dalej. Zabiły wszystkich, w tym moich chłopaków. Spaliły żywcem, patrzyłam jak umierają, nie wiem jakim cudem przeżyłam… tylko ja. Zostałam tam sama na… chyba cztery dni? Nie pamiętam, dla mnie to był jeden koszmar który nie chciał się skończyć. Puste miasto, wróg wszędzie i trupy tych których miałam pod sobą, mojego oddziału. Zwęglone, poszaprane… wygrzebywałam spomiędzy nich sprzęt i walczyłam, bo co mi zostało? Myślałam że to koniec, Moloch się przedarł, nie ma już więcej ludzi. Tylko to zostało - wzrok jej zmętniał - Ale mnie znaleźli, Czerwone Byki. Ściągnęli za linię frontu, do Andy’ego, Willy i reszty tych którzy mieli farta być oddelegowani gdzie indziej. Do Isaaca, Echo… zostali - przełknęła kolczastą gulę z gardła i odchrząknęła - Tego samego wieczora Stary złamał mi życie, chociaż kazałam mu spadać, bo nie chcę. Nie dam rady… ale mnie obsztorcował i wiesz co zrobił? Zabrał do burdelu, wbił do głowy że jeżeli dam się złamać żałobie to koniec. Bierz to co dają, jak biją wal pierwszy i niczego nie żałuj. Napierdol się, zerżnij coś. Poczuj że żyjesz, dla siebie i dla tych których już z nami nie ma. To była dobra rada, jesteśmy to tylko na chwilę i nie wiadomo co przyniesie jutro, ale to dopiero jutro. Dziś jest dziś i trzeba je przeżyć jakby jutro miał nastąpić koniec. I niczego potem nie żałować, nie pogrążać w smutku. Zwykle działa - pokręciła głową - Zobaczymy jaki nastrój będziecie mieć w niedzielę. Rozumiem, pogrzeby swoich to nic miłego… ale trzeba żyć dalej, na przekór wszystkiemu i wszystkim. Na pohybel wrogowi. Pokazać że nic nie jest w stanie nas złamać… ewentualnie wypijemy za tych co polegli, wywrzeszczymy wszelkie bóle i złość na koncercie, a potem… potem będzie lepiej. Zawsze potem jest lepiej.

- No może… Może tak będzie lepiej. Nie wiem jeszcze. Zobaczymy na pogrzebie. Pewnie spora delegacja będzie od nas. Zobaczymy. - zadumał się głaszcząc ją po włosach i przytulając do swojej rozgrzanej, nagiej piersi gdy na moment wpadła w studnię własnych wspomnień. Na razie zostawił jednak decyzję na później. Do niedzielnego południa gdy miał się odbyć pogrzeb poległych policyjnych komandosów.

- Też swoje przeszłaś. - dodał po chwili milczenia jakby zdał sobie sprawę, że mogą mieć podobne wspomnienia i doświadczenia co do tych śmierci i pogrzebów.

- Możecie w tygodniu odwiedzić Dingo i Italiano. Na razie są u nas ale gadałem z lekarzami. Jak im się nie pogorszy przez weekend to mają być przeniesieni do wojskowego na mieście. Na pewno ucieszą się jakbyście ich odwiedziły. - zaproponował coś weselszego cofając się na tyle aby mógł spojrzeć na jej twarz.

- Naprawdę? - bękarcica ożywiła się, prostując momentalnie - Na pewno ich odwiedzimy, pytanie do ilu gości mają limit tych odwiedzin. Przynajmniej z dziesięć kociaków będzie chciało do nich wpaść i umilić rekonwalescencję - zachichotała, łypiąc na czajnik, bo woda właśnie zaczynała się gotować. Nie wstając sięgnęła po niego i zalała Mayersowi kawę.
- Każdy kto tam był swoje przeszedł - mruknęła, odkładając wrzątek na bezpieczną odległość, a potem cmoknęła komandosa w czoło, dodając łagodnie - Ale to było tam, teraz jest tu. Mam ciebie, Willy, Eve, a ty masz nas. Cokolwiek by się nie działo i co się nie stanie zawsze dla będziemy twoje i dla ciebie. W jakim stanie wrócisz, nieważne. Po prostu wróć, a my się resztą zajmiemy. Ktoś musi Alfy pilnować, nie? Żeby nie wyrwał wszystkich foczek w okolicy.

- A tak, ten łobuziak. Teraz tak fika to pomyśl co to będzie jak dorośnie. - komandos roześmiał się wesoło na wspomnienie o ich kociaku którego w końcu sam przywiózł do domu. I którego niby tak nie znosił.

- W szpitalu to byście musiały same zapytać. Nie wiem czy są jakieś limity gości. Nie słyszałem o takich. Ale dziesięć to mogłoby być trudne do przełknięcia. Za to chyba nie musi to być jeden raz. Tak czy inaczej na pewno się ucieszą, nie tylko ja za wami przepadam. Tak, oni też wczoraj dali czadu. Myślę, że zasłużyli na jakąś nagrodę. - pokiwał głową głaszcząc ją po nagim ramieniu i przyjemnie mu się mówiło jak miał świadomość, że jego chłopaki mogą się spodziewać takiej sympatycznej wizyty w szpitalu.

- Chodź, mieliśmy im kawę przynieść. - pocałował ją w czoło i zeskoczył z szafki dając znać, że czas wrócić do reszty towarzystwa.

- Dobrze tato - brunetka westchnęła teatralnie, ściągając cztery litery z powrotem na podłogę. Jednak jedna myśl nie dawała jej spokoju.
- Dam ci listę… jak będziesz wracał do jednostki to ją dostaniesz. Żeby przy przenosinach wpisać listę gości. Pamiętam, że w wojskowym sprawdzają kto i po co przychodzi odwiedzać gości. Lepiej aby te stada foczek był tam legalnie i nie trzeba było kombinować… za bardzo.

- Ah, listę… tak, dobry pomysł. Ciebie czy Eve to bym powiedział aby wpuszczać i tyle. Ale jak was ma być więcej to faktycznie może lista byłaby lepsza. Tylko nie za dużo na raz, już chyba lepiej rozłożyć to na parę dni. W sumie to nie wiem ile będą leżeć w tym szpitalu. - Steve wziął tacę z pełnymi kubkami i całkiem udanie sprawiał się jako kelner zostawiając Lamii doniesienie reszty. Wrócili do wspólnego stołu witani życzliwymi uśmiechami i spojrzeniami.

- Wiecie, że Robert to jest zawodowym kierowcą i ma własny samochód i można go wynajmować na specjalne kursy? Tak jak teraz. Jakiegoś ważniaka przywiózł. - Eve pochwaliła się co jej się udało dowiedzieć o blondwłosym byczku jaki niedawno tak śmiało sobie poczynał z młodą kapral. Temu chyba się to spodobało bo się uśmiechnął wspaniałomyślnie.

- No właśnie a Eve mówi, że macie jakieś studio fotograficzne. I macie otwierać jakieś filmowe? - Caro jakby skorzystała z okazji aby dopytać się wracającej dwójko co widocznie usłyszała od krótkowłosej blondynki.

- Właśnie namawiam Caro do sesji zdjęciowej. No sami zobaczcie jaka fotogeniczna. A jak bez niczego to jeszcze bardziej! - fotograf wcale się nie wypierała, wręcz przeciwnie. Wskazała dłońmi jakby chciała zaprezentować nową modelkę jaka siedziała sobie przy stole. To lekarce musiało też sprawić przyjemność bo uśmiechnęła się do niej ciepło. Ale czekała co powie pozostała dwójka.

- No i Ev ma rację. Widziałem to studio i wygląda profesjonalnie. Tam w portfelu to nawet mam zdjęcia. Właśnie Eve nam je robiła tam, a sesja zdjęciowa no pewnie. Zamawiam jeden komplet fotek. Chyba, że bez ubrań to wtedy dwa bo jeden to mógłby mi się ten… pognieść czy tam pobrudzić… - Steve potwierdził słowa blond partnerki i trochę się powygłupiał pozwalając sobie na żartobliwie poważny ton.

- Zrobi się trzy, skoro i tak na wtorek mamy zwiedzanie studio w pakiecie wycieczki, nie? A lepiej aby jeden zapasowy leżał u nas, bo wiadomo… na pewno pognieciesz albo pobrudzisz. Albo zgubisz... ale i tak cię wszystkie kochamy - Mazzi pokiwała głową z udawanym smutkiem, klepiąc Bolta po ramieniu współczująco ledwo odłożyła na stół swoją porcję kubków. Przysiadła na rancie stołu, biorąc jeden z nich.
- Własna fura? - spojrzała na Roberta i zmrużyła jedno oko - A skąd jesteś i czym jeździsz? Dużo bierzesz za kurs? Jakby powiedzmy ktoś się chciał gdzieś pokazać na mieście nie musząc myśleć że nie może pić bo prowadzi. - zaśmiała się, przenosząc uwagę na kaprala - A co z tobą Melv? Skąd jesteś i na długo tu przyjechałeś?

Myśl o sesji zdjęciowej blond lekarki, takiej ładnej i zgrabnej, zwłaszcza jakiejś odważniejszej chyba wszystkim się spodobała i rozbawiła. Zwłaszcza panów. Bo się kiwali głowami i dawali wyraz pełnej aprobaty. Zwłaszcza jakby mieli dostęp do owych fotek z tej sesji. No ale skoro Lamia zagaiła i panów o nich samych to i reszta towarzystwa była ciekawa.

- Ja to ze Sioux City. Przyjechałem ze swoim pułkownikiem. No i jego adiutantem. Oni się tam bawią no a ja jestem kierowcą. - Melvin skrzywił się nieco nostalgicznie. Jak się było kierowcą jakiegoś ważniaka niby fajnie bo można było choćby odwiedzać takie miejsca i imprezy jak to. Mniej fajne było to, że pełniło się na nich dyżur więc raczej trudno było aby się zabawić.

- A ja jestem stąd. Znaczy z Falls. Mam działalność gospodarczą i własny biznes. Mam super furę to wożę różnych ważniaków. Tak jak dzisiaj. - Robert nadal okazywał się znacznie bardziej żywiołowy od nieco flegmatycznego Melvina. Miał maniery jakiegoś miejskiego cwaniaka co potrafi wszędzie się wkręcić i ze wszystkiego wykaraskać.

- A jeżdżę czymś takim. Chociaż po prawdzie udało mi sie rozwinąć biznes i mamy teraz 3 fury i 2 kierowców. - powiedział wstając aby wyjąć z kieszeni spodni portfel. Po czym otworzył go, wyjął jakieś zdjęcie i podał je Lamii.

- Prawdziwa bejca! Odpicowana tak, że mucha nie siada! W sam raz do wożenia ważniaków! - blondyn wcale nie ukrywał, że pęcznieje z dumy co do posiadanego auta.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 28-11-2021, 19:30   #270
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
- A co do cen to zależy. Gdzie, na jak długo, jakie ryzyko i tak dalej. Stawka godzinowa. Płacisz za dostępność. Tak jak teraz, wynajęli mnie na cały weekend i muszę być dostępny na każde zawołanie. No ale widzisz, że nie jestem cały czas za kierownicą. Najtaniej to w dzień po mieście w tygodniu, w weekendy drożej, wieczory i nocki jeszcze droższe. Za miasto też liczone jak za nocki. Tu masz taryfikator. Mamy bazę niedaleko ZOO. - mówił szybko jakby ten temat miał obcykany od dawna. Znów otworzył porfel i podał Lamii niewielką karteczkę na jakiej było logo firmy i prosta tabelka z przelicznikiem ile co jest warte.

- Ej! To ja robiłam to zdjęcie! Pamiętam nawet gdzie! Z rok temu. Albo dwa. - Eve jak się doczekała możliwości obejrzenia tego suva na fotce z zaskoczeniem dla siebie i pozostałych rozpoznała i furę i pewnie jej sesję zdjęciową.

- Tak? No tak… Wysłaliśmy zamówienie na sesję zdjęciową do folderów reklamowych… Jakaś laska przyjechała ale to ja wtedy wyjazd miałem… - Robert popatrzył na blondynkę nie mniej zaskoczony niż ona na niego.

Widząc czym dysponuje blondyn w garniaku saper uniosła jedną brew i zagwizdała cicho. Co to była za bryka!
- O cie chuj - mruknęła z uznaniem, kiwając głową do kompletu. Wyglądała jakby dopiero zeszła z linii produkcyjnej i prędzej się takiej spodziewała gdzieś w okolicach Detroit, niż daleko przy froncie. Potem do góry powędrowała druga brew, kiedy okazało się kto jest autorem zdjecia.
- Skąd ty ją wytrzasnąłeś? Ma tak wygodną kanapę z tyłu jak wygląda? - musiała spytać, przeglądając zestawienie cen i musiała przyznać, że wychodziło drożej niż za zwykłą taryfę w Siuox Falls, jednak jeśli się chciało pokazać cena była przystępna i nawet nie wzięta z kosmosu.

- Ja tylko zrobiłam sesję. A kanapy nie miałam okazji sprawdzać tak bardzo jakbym miała ochotę. No i nie miałam z kim. Ale wyglądała mi bardzo obiecująco. - fotograf z pogodnym uśmiechem odpowiedziała i podała fotografię dalej. Zaś blondyn zaśmiał się ciesząc się z wrażenia i uznania jakie nawet na zdjęciu wywoływała jego maszyna.

- A to kupiłem od wdowy po jednym majorze. Ona nie chciała nim sama jeździć. Kupę papierów za nią no ale uznałem, że to i tak dobry interes co mi się zwróci. No i miałem rację. - kierowca streścił jak wszedł w posiadanie tej luksusowej bryki i nie ukrywał satysfakcji z tej trafnej jak się okazało decyzji.

- Była warta każdego papierka, jest zajebista. Nikt nigdy nie posuwał mnie w takim suvie. Albo na takim suvie - bękarcica westchnęła, rzucając Tygryskowi spojrzenie całkowicie bez podtekstu. Odpaliła papierosa i wróciła do Roberta, przynajmniej twarzą, bo myślami błądziła daleko poza domkiem i coś dużo w nich było jednej blondynki z aparatem - Do kiedy zostajecie tutaj? Znaczy ty i twoja fura. - parsknęła dymem aby po chwili zogniskować spojrzenie na siedzącym trochę w cieniu kapralu.
- Jesteś z City? Znasz Iron Fist? Ten zespół metalowy. Grają pojutrze w Falls w starym kinie. Jakbyś chciał nas kiedyś złapać to pytaj Irona, ich lidera. Zna na nas namiary. Wystarczy że zapytasz o Kosmiczne Kociaki - puściła mu oko, siorbiąc gorącą kawę. - Właśnie Ces, a ty się nie chcesz przejść w niedzielę wieczorem na wywrotowy koncert? Będziemy my, paru Misiaków, nasze koleżanki… chyba je jeszcze pamiętasz, nie?

- Te co w ostatnią niedzielę? - Cesar zapytał zerkajac na bękarcicę ale widząc radosne kiwanie głową też mądrze skinął i udał, że się przesadnie zastanawia. - Tak, coś mi świta, że miałem wówczas kilka interesujących rozmów jakie miałem nadzieję dokończyć. - pokiwał znów swoją hiszpańską głową jakby chodziło o dokończenie jakichś rozgrywek szachowych czy równie poważne sprawy.

- Iron Fist? To nie, chyba nie słyszałem. Ale ja mam słabą pamięć do nazw. Może jakbym coś ich usłyszał to bym rozpoznał. Ale metal to trochę nie moje klimaty. - Melvin skorzystał z chwili przerwy u drugiego z kapitanów aby się zastanowić nad pytaniem. Mina i ton sugerowały, że nie czuje się zbyt mocny w takich klimatach metalowych kapel.

- A ja zostaję tutaj tak długo jak mi mój pan i władca każe. Wynajął mnie na cały weekend. Więc pewnie w niedzielę będziemy wracać. No chyba, że każe wracać wcześniej. - blondyn w spodniach doczekał się, że po zrobieniu rundki po gościach fotka czarnego BMW wróciła do niego więc z zadowoloną miną schował ją z powrotem do portfela.

- A można by tak wynająć ten wózek aby się karnąć gdzieś nad jeziorko czy co? - zapytał Steve wcale bez podtekstu patrząc na swoje kociaki. Robert i pozostali uśmiechnęli się lub roześmiali ale jednak pokręcił blond głową.

- Firma jest firma. Nie mogę. Póki mi szef płaci to mną zarządza. Ale możemy się umówić na inną okazję. Tam na tej ulotce jest adres, zawsze ktoś tam jest to można się dogadać. Jak mamy termin zajęty to no trudno ale dalej jest sporo wolnych. Najwięcej w środku tygodnia bo na weekendy to wiadomo, wielu by chciało poszpanować taką furą z kierowcą. - blondyn pokiwał głową wskazując na kartonik jaki podał Lamii i wydawał się chętny do negocjacji z nowymi klientami chociaż uczciwie uprzedzał, że jego grafik nie jest dziewiczy. Steve się trochę skrzywił bo jemu rzadko coś poza weekendami odpowiadało na jakieś wypady.

- Dobra… chyba wiem co zrobimy - Mazzi wstała ze stołu i dała Eve znak ręką. Obie podeszły do swojego komandosa, obsiadając mu kolana i obejmując za szyję. Dla równowagi, z obu stron.
- Środa wieczór wpadniemy po ciebie w nocy, tylko wymyśl dobrą wymówkę aby się po cichu urwać na godzinę czy dwie. W nocy się nie tak łatwo doliczyć każdego kamasza, poza tym jesteś kapitanem, nie? Tak słyszałam że specjalnym, na lewiznę przez płot przeskoczysz skoro byle sierżancina to swego czasu potrafiła - podrapała jego policzek czubkiem nosa, ćwierkając wesoło - Jak przyjedziemy w środę rano powiemy czy się udało furę ogarnąć… o ile ci nic nie wypadnie powinno być do załatwienia. Słyszałeś Roberta, w środku tygodnia zainteresowanie mniejsze. Poza tym jakby jakiś tęgi umysł pomógł to po cichu i wspomógł nas w potrzebie to byśmy oczywiście o nim nie zapomniały i odpowiednio wdzięczność wyraziły razem z wyrazami… uznania - mrugnęła do Latynosa.

- Środa wieczór? Godzinę lub dwie? - Steve głaskał ramiona, karki i plecy swoich dziewczyn gdy z zaciekawieniem obrabiał w myślach taki pomysł szukając natchnienia gdzieś na przeciwległej ścianie. W końcu spojrzał na kolegę kapitana. Ten trochę pokręcił, trochę pokiwał głową ale w końcu niejako oddał gest decyzyjności na Mayersa.

- No dobrze. Myślę, że mógłbym coś załatwić. Ale to będę wiedział więcej w po weekendzie. To jak w środę rano przyjedziecie to już coś powinienem wiedzieć. - pokiwał w końcu głową nie chcąc niczego obiecywać w ciemno ale ciepły uśmiech sugerował, że jest raczej nastawiony pozytywnie do takiego wieczornego pomysłu.

Odpowiedział mu radosny pisk obu partnerek, gdy z entuzjazmem przyjęły nawet takie pobieżne zapewnienia, bo wiedziały że się postara i zrobi co się da. A jak sie nie da to siła wyższa, jednak szanse mieli i to spore! Do pisku doszła lawina pocałunków którymi stemplowały jego twarz i szyję, aż w ferworze radości krzesło wychyliło się i cała trójka wylądowała na ziemi. Co dziwne zderzenia z ziemią Mazzi nie zarejestrowała, dla niej o wiele ważniejsza stała się bliższa perspektywa wielkiego cielska pod spodem, jego usta tuż na wyciągnięcie szyi więc skorzystała z okazji przechodząc do ataku. W końcu uciekał jej przez cały dzień, a już oficjalnie mieli sobotę.

Wesołe piski i całusy, do tego przeniesienie sprawy do parteru jakby dało sygnał i pozostałym, że czas zmienić lokal i rodzaj zabawy. Zwłaszcza, że po tej przerwie większosć kubków już była w większości pusta a uczestnicy zdążyli złapać pierwszy i drugi oddech.

- To może zwiedzimy sobie pięterko? - zaproponował Cesar ale zajęta trójka właściwie nie bardzo wiedziała komu. Jednak postacie powstawały z krzeseł i na raty, dzieląc się na mniejsze podzespoły ruszyły w stronę korytarza prowadzącego do pozostałej części drewnianego domku pozostawiając trójkę gospodarzy w spokoju.

Z początku zabawa zaczęła się od leżącego na wznak Mayersa obok jakiego wylądowały jego partnerki. Ale skoro niejako zaczynali drugą rundę i tym razem w komplecie to szybko uległo to zmianie. Steve gestem nakierował obie partnerki na swoje biodra dając im znać, że na to właśnie ma ochotę na ten początek nowej nocy.

Obie kobiety posłały sobie porozumiewawcze spojrzenia i skoro pan kapitan wydał rozkaz dostosowały się, zajmując wymagany teren. Nachyliły się nad nim, zręcznie rozplątując biały ręcznik i gdzieś w połowie pracy rozgrzewając usta o siebie nawzajem.
- Spójrz Kociaczku, chyba nam bidulek omdlewa - przerwały wymianę oddechów, aby łypnąć w kierunku twarzy partnera i pokiwały synchronicznie główkami.
- Zarządzam ROO - dodała i już bez zbędnego gadania przejechała językiem po całej długości kapitańskiej lancy zaczynając od dołu, a kończąc na otuleniu czerwonej główki ustami. Zajęła się tym obszarem, dół zostawiając w zdolnych ustach blondynki.

- Tak, jest pani admirał! Przystępuję do czynności służbowych! - fotograf zameldowała się tyleż przesadnie co z pełnym zapałem. Po czym gdy czarnulka zaczęła swoją część resuscytacji kapitańskiego członka to ona zajęła się swoją częścią. Obie były tuż przy sobie a sądząc po twarzy i pomrukach zadowolenia ich mężczyzny to musiały trafić w sedno. Steve zanurzył dłoń w czarnych włosach Lamii pozwalając jej działać. Ale gdy już tą wstępną rozgrzewkę mieli za sobą okazał się bardziej zdecydowany. Reszta towarzystwa miała podobnie i dopiero gdy daleko poza domkiem niebo na wschodzie zaczynało zmieniać kolor na czerwień spotkanie się skończyło, a podłogę w salonie pokryła warstwa półżywych ze zmęczenia zwłok.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172