Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-11-2021, 21:04   #49
Deszatie
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Gdy miłość zapanuje nad nami
Szczęścia w Oeynie zaznacie
Wojownicy staną się Ribaldami
Lecz my w grobie będziemy…
Mój bracie…

Wróżba Sicheii z ludu Molsuli


Zaiste okoliczności wielce ponure na ceremoniał pożegnalny się złożyły. Deszcz ulewny, jęki wichru, chłód szczypiący, co w kolibie się rozniósł i rozgościł, niczem Toruk na rubieżach mokradeł. Namacalnie ciało, a silniej zdawało się duszę kąsał erzahlera zewłok. Gdzie wina takichże uwierań leżała? Choć obcy to był człek dla Arana, współczuł mu, bo ów nieszczęśnik rozstał się ze światem gwałtownie i teraz jeszcze innym zmartwień dokładał. Złe to zwiastuny dla sioła były, że ich znawca ględ i rodowy pamięciarz w tak okrutny sposób żywota dokonał i kirem okrył osadników, co tera w chatach swych drżeli, jakby wyroku nieuchronnego wyczekując. Juże zatruł społeczność wyziewem, a jeszcze przecie nie podpalili stosu, który w obecnych warunkach zapowiadał długi, męczący rytuał, kto każdy zawczasu odgadłby, co widział ogień rozpalon pośród słoty i mgieł, dymem biały opar czerniący. I kiedy pierwsze rzewne struny Ribaldo trącił stało się jasne dla Guślarza, że obrzęd ten bolesny będzie, nie tylko dla dusz lamentem poruszonych, lecz i dla zmysłów pozostałych, co świadkami będą tej ceremonii. Wcześniej jednak zmroził Molsuli widok cienia podrygującego za Stracharzem. Jak łątka w rękach dziecka gesty jego przeinaczał, w jakimś upiornym tanie. Może to wszechobecnie cienie figle oczom płatały, acz zaniepokoiły mężczyznę potem rosząc jego kark, drżenie i obawy w sercu wywołując.

Ku śmierci myśli tropiciela mimowiednie podążyły. Niedawne odejście Takeome wzruszyło Molsuli i wpłynęło na ścieżkę, którą podążał. Nie dało się jednak porównać obrzędów nomadów do tych, którzy osiadły żywot prowadzili. Zgodziłby się ze słowami Wrony, że lepiej było oddać Baktygula moczarowym objęciom, gdzie zatopiłby się w ciszy odmęt. Wtedy ciało jego naturalny bieg aytheru, by odtworzyło, a poszarpane padlinożerców zębami, wsiąknąwszy strzępami w błociznę, korzyść innym bytom jeszcze darowało. Rozważania te jałowe szybko płomień pochłonął ślizgający się po nagim korpusie, a potem podsycon jarikowym nawozem buchnął tak, że od stosu skutecznie Molsuli odepchnął. Czuł jak włosy bujnie na twarz jego kosmykami czarnymi opadające, opalone zostały, jeszcze bardziej zmysły rozdrażniając. A to tylko skromny zaczątek był do dalszych nozdrzy katuszy. Niemożebnie poczęło truchło cuchnąć, jakby kto grzybnie bukietnicy czy dziwidła, pod nos mu podsunął. Dalejże jednak prócz smrodu zjadliwego dotkliwsze jeszcze swądy się objawiały. Omamy i skojarzenia budzące z niedawnym w pomroki Teynechen ich trójcy podglądaniem. Aranaeth pokręcił głową, jakby nie dowierzając. Skronie jego bólem promieniowały dzikim, dzwoniąc, jakby młot w mocarnych dłoniach Zerga miarowo je raził.

Tram! Taniec szaleńczy pośród mord zbioru. Pięści rażące w amoku, a z każdym razem, bęben rytm nadaje. Skronie pękają. Zamyka oczy. Daremno, bo obraz ten sam się objawia, z inszej jedynie strony. Mordy nakładają się na siebie, jak maski próbując zlać w jeden widok oblicza. Bum! Od początku dziewięć fizys w tan rusza dzikością przesycony, a on tylko patrzeć może, boleśnie te razy czując…


Odór niespotykany z całą siłą, aż do jaźni wniknął. Przemógł Molsuli ochotę, aby wybiec z koliby i tchu zaczerpnąć, boć to przecie kolejnym złamaniem tutejszych zwyczajów by było. Ścisnął nozdrza, chcąc ustami odetchnąć, acz to tylko kolejną falę podrażnień weń wlewa, co prawie o mdłości i skurcze trzewi go przyprawiło. Czuł jakby gardło i przełyk skażone trucizną jaką nieznaną zostały Kaszlać począł Aran, dopieroż po chwili tłumiąc ten atak niespodziany. Chrząkać cicho jednak nie przestał, co na szczęście w trzasku ognia ginęło. Wraził się ponownie smród jak drzazga i tym razem z oczu szaro-mglistych obficie ślozy popłynęły. Zaćmiony nimi zamazał się widok tropicielowi, rozmyły kontury i kształty izby. Czarny dym znad stosu formy przedziwne przyjmować zaczął, jakby z naturą sprzeczne. Wyczytać z tego może by i coś próbował, ale okoliczności przykre na to nie pozwoliły. Przechylił głowę, nos w kapoty wełnikowej kołnierz starając się schować.
Na niewiele to się zdało, bo nadal odczuwał woń spalenizny przemieszaną z mdławą słodkością i rytm bębnów niegasnący. Myślami uciekał w przyjemniejsze krainy, by choć trochę z natarczywości miazmatu się wyzwolić. Przetrwał ten najtrudniejszy moment i do końca ciałopalenia ostał w kolibie. Kiedy truchło niemal doszczętnie strawione zostało, wyszedł chwiejnie na zewnątrz, lecz tam powietrze i ziemia przesycone były echem fetoru z deszczem wymieszanego. Umęczony ruszył samotnie Molsuli przez błota w stronę szałasu, aby tam ekwipunek zebrać i przed bliskim rytuałem Otoki krztynę świeżości nabrać.

Bowiem na ukojenie myśli, zgaszenie obaw i przeczuć złowieszczych tej nocy nadziei nie żywił…
 
Deszatie jest offline