Wątek: WFRP 2ed - III
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-11-2021, 09:25   #124
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Gurden, syn Turgrena, który też był czyimś synem, poprowadził ich do ogniska przy którym siedziała khazadzka starszyzna. Rozkulbaczone wierzchowce znalazły wytchnienie w stajni do której je zaprowadzono. Im też należała się odrobina wytchnienia. Krasnolud krzątały się w obejściu, kilku odeszło na mostek. Na wartę. Reszta, wolna od roboty, stanęła kręgiem, kilkanaście par ciemnych oczu spoglądało na nich z mieszaniną ciekawości i poważania. Siedli gdzie im wskazano miejsce świadomi powagi tego co mają do powiedzenia. Uważnie dobierając słowa, dziękując za podane pieczyste i puszczone w krąg gąsiory z piwem. Choć pili wstrzemięźliwie wyraźnie obawiając się obco wyglądających krasnoludów. Ingwara z nimi nie było, został ze swym pryncypałem w wiejskiej chałupie, co dawało im niejaką swobodę rozmowy.

Słowa Semena wyrwały z kilku gardeł głuchy pomruk. Górnicy z Grung Gandaz wymieniali pomiędzy sobą pełne niezrozumienia spojrzenia. Jakże to tak? Spalono kuźnie? Po co? Przecie oręż trza było kuć. Jednemu wręcz wyrwało się przekleństwo.

-Kurwa! Po co niszczyć kuźnie?! Czy wy, ludzie, nie rozumiecie że walczy się żelazem, a to żelazo kuć trzeba? Ostrzyć?! - to był jeden z tych, co stał w kręgu. Krzaczaste brwi marszczył w zdumieniu. Jednak w uszach uciekinierów „wy, ludzie” zabrzmiało źle. Bardzo złowróżbnie. Tyle, że dalej poszła już opowieść o bitwie odrywając myśli od zniszczeń miasta. Tupik był w swoim żywiole i roztoczył opowieść taką, której nie powstydził by się niejeden bajarz.

A potem włączył się Theophrastus. Swoim statecznym, pewnym, emanującym spokojem głosem opowiedział dalej historię zniszczeń, jakie spadło na Wusterburg. I nie była to opowieść, która krasnoludom przypadła by do gustu. Siedzący przy ogniu, cieszący się chwilą wytchnienia, poranieni uciekinierzy z Wusterburga, świadomi byli wrogości, która gęstniała. Widzieli pobielone, zaciśnięte na głowniach mieczy i trzonkach toporów garście sękatych dłoni khazadów. Słyszali podobne do pomruku jakiejś nadchodzącej burzy głosy, gdy gadali między sobą tłumacząc tym co nie wszystko usłyszeli albo nie wszystko zrozumieli. Zresztą, nawet oni sami, uciekając z Wusterburga, nie do końca rozumieli powody, dla których miasto zrównano z ziemią a tych wszystkich którzy mogli wiedzą i umiejętnościami wesprzeć rewolucyjne dzieło spalono, powieszono bądź ścięto. Czystki pamiętali doskonale, nie bez powodu Tupik krył się w przebraniu karła. Pamiętali, ale też nie rozumieli. Jak mieli wytłumaczyć to khazadom, skoro sami tego nie mogli pojąć?

-Brat mój, Gormund McRound, kuźnię miał i piękny warsztat płatnerski. Przy porcie gdzieś. Nad rzeką, bo on zawsze był za postępem i kołem wodnym miechy napędzał. - jeden z krasnoludów, pewnie wódz o którym wspominano, milczący dotąd, odezwał się głuchym, szorstkim głosem. Nic więcej nie powiedział. Przy ogniu zapadła cisza przerywana jedynie szeptami zgromadzonych w krąg krasnoludów i trzaskaniem ogniska. Gdzieś od mostku dało się słyszeć rechoczącą z jakiegoś żartu wartę. W obejściach kilka burków walczyło o jakiś ochłap i ujadało na się głośno. Thephrastus pokręcił głową odpowiadając na nie zadane pytanie.

-Spalono wszystkie manufaktury, warsztaty, fabryki i zakłady. Nawet kowali nie oszczędzono. Niszczyciele chcieli tylko niszczyć. Nawet mury miasta zniszczyli, jako to co budowała władza. Nikt ich nie powstrzymywał. Było ich tak wielu. Głosiciel prawił, że to najbiedniejsze, najbardziej wygłodniałe dzieci rewolucji. Spadli na miasto jak sfora wygłodniałych wilków, jak zaraza. Trupy zaścieliły ulice, wisielce ozdobili krokwie i słupy. Niszczono wszystko i wszystkich…

-Brat mój, Gormund… - siedzący krasnolud wciąż jakby nie mógł uwierzyć w to co słyszał, potem zamilkł. Po chwili splunął w ogień i wstał. - Ehhh, wy, ludzie. Wszystko niszczycie…- powiedział głucho i odszedł przeciskając się przez zgromadzoną ciżbę. Przepuszczono go bez słowa. Dopiero gdy odszedł między drzewa krasnoludy nabrały chęci do dalszej pogawędki.

-A bitwa? Jaki przebieg miała. Prawcie!

-Jak to sami na klanowych?! Z babami i dziatwą, przeciw góralom?

-Jaka magia? Czarostwo też tam wypełzło?

-Głosiciel nas wezwał do walki o wolność ludu pracy! Jakże to tak, później godził się na mordowanie naszych braci?

-My w Grung Gandaz zerwalim kajdany niewoli! Niemal wszyscy się zbuntowali! Wyrąbaliśmy sobie wolność kilofami i młotami! A teraz mówicie, że wy ludzie naszych pobratymców w Wusterburgu pomordowaliście?

-Jakże to, rewolucję nieść, jak ona tylko mord obiecuje?

-W Grung Gandaz walczyliśmy z gwardią z Karak Ziflin, nie z rzemieślnikami i ludem. Nie o taką walkę klas nam chodziło! Głosiciel co innego prawił w swoich pismach!

-Mieliśmy społem z wami ludzie. Ale jak tak, z mordercami naszych braci?! Rewolucja? Wy ludzie wszystko tylko psuć umiecie!

-To nie oni, oni to Budowniczy! To Niszczyciele palą i mordują. Budowniczy jak my, rewolucyjne dzieło niosą!

-Gdzie trzech ludzi tam cztery poglądy! Nic czego robią, porządnie zrobić nie potrafią!


-W Rötenbach nasi siedzą. Musim ich powiadomić. Pytaliście co we wsi. Ano huf nasz tam stoi. Prawie stu chłopa! Wszystko pod bronią. Idziem do miasta, wspomóc Głosiciela. Ale po tym co gadacie, to nie wiem jak to będzie!

Rozmowy nagle przycichły, gasły. Krasnoludy rozstąpiły się ukazując wracającego Thormunda. Nic w jego obliczu nie wskazywało na to, by usłyszane wieści obeszły go jakoś. Wrócił na swe miejsce, przysiadł i długo w milczeniu wpatrywał się w ogień. Dopiero po chwili odezwał się szorstkim głosem. - Nie wasza wina. Jutro będziem w mieście to dowiemy się wszystkiego i poszukamy mego brata. Albo winnych. Wy odpocznijcie. W stodole na sianie, albo w którejś z chłopskich izb. Rano ruszycie w swoją stronę. Za jedno mi gdzie. I … dziękuję wam. Za szczerość.

Więcej słów przy ognisku nie padło. Krasnoludy rozchodziły się do swoich, mniejszych ognisk pozostawiając wodza samotnie siedzącego z przybyłymi przy ognisku, ale Thormund milczał. Nie zachęcał do dyskusji. Uciekinierzy z Wusterburga zaś w końcu poczuli w kościach trudy dnia. I z wdzięcznością przyjęli tę chwilę wytchnienia. Potrzebowały tego ich wierzchowce. Potrzebowały ich rany. Potrzebowali całym sobą. I los, tym razem, się do nich uśmiechnął.


***
5k100
.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline