Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-11-2021, 14:43   #33
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Zostałam sama. Na całe trzy godziny. Nie żeby to było coś niespotykanego dla mnie. Nie, absolutnie nie. Lubiłam czasem pobyć sama, ba nawet potrzebowałam czasem pobyć sama dla zachowania mojej równowagi wewnętrznej i zdrowia psychicznego. W normalnych okolicznościach ucieszyłabym się z tej rzadkiej ostatnimi czasy chwili samotności, ale obecne warunki nie były zwykłą sytuacją. Do tego mój umysł rzadko próżnował, a ja nie byłam osobą, która umiałaby w takim momencie wyluzować, więc popłynęłam w moich przemyśleniach i rozważaniach tak daleko jak się tylko dało w przeciągu trzech godzin. Roztrząsałam takie scenariusze i wyciągnęłam na światło dzienne takie swoje obawy, że dopiero po dłuższej chwili zorientowałam się w niezmienionej pozycji słońca na nieboskłonie. Zapowiadał się naprawdę długi dzień, wychodziło bowiem na to, że ziemia stanęła w miejscu.

Wiem, że Finch odgrażał się, iż zamierzał zrobić coś w sprawie apokalipsy tylko nie miałam pojęcia co mógłby zdziałać. Nie miałam pojęcia czy ktokolwiek mógłby coś zrobić w tej sprawie. Nie wiedziałam też czy O’Hara w ogóle wróci z misji ratowania Harry’ego. Obstawiałam, że powinien dać radę, ale nigdy nie można było mieć pewności.

Ulga, którą odczułam, kiedy ich zobaczyłam na drodze była nie do opisania. Dopiero w tym momencie poczułam jak bardzo byłam spięta i jak bardzo się martwiłam.

Zanim zdążyłam do nich podejść, znowu coś walnęło z nieba. Weszliśmy w kolejny etap apokalipsy co zaowocowało pożarem pieczęci na mojej klacie i hukiem, który wywołały kolejne oddziały anielskie atakujące miasto. Z szoku i otępienia wyciągnął mnie znajomy głos. Finch wołał mnie po imieniu. Powlokłam się w jego kierunku.

- Emmo. Przedstawiam ci Harry’ego Pottera. Harry, to jest ta śliczna i dobra Emma, o której ci opowiadałem. Przyjaciółka twojej mamy.

Aż się rozejrzałam za tą śliczną i dobrą Emmą i kiedy jej nie dostrzegłam uznałam, że to chyba była mowa o mnie.

- Cześć. - Odpowiedziałam niepewnie.

- Poprowadzisz chwilę? – Padło szybkie pytanie.

Średnio mi się to uśmiechało, ale jakby nie było innego wyjścia to podjęłabym się tego zadania.

- Czy wolisz zająć się naszym przemiłym kumplem – O’Hara spojrzał na Harry’ego. - Dam radę chwilę pojechać, tylko muszę napić się wody lub czegokolwiek.

- Chwilunia.

Po tych słowach jakbym dostała adrenalinowego kopa. Podbiegłam bliżej Fincha i wyciągnęłam ręce w stronę Harry’ego, którego O’Hara postawił na ziemi.

- Chodź Harry, pomożemy wujkowi Finchowi, bo zaraz się przewróci.

- Spokojnie. Dam radę posadzić dupę za kółkiem - odpowiedział Finch, a Harry, nieco nieufnie wyciągnął do mnie dłoń. Przyjrzałam się jej. Palce miał długie, kruche i słabiutkie.

- Mam nadzieję, że dasz radę posadzić pupę - przy tym słowie spojrzałam wymownie na Fincha - za kółkiem.

- Jestem Emma - Ujęłam delikatnie dłoń dziecka - Chodź. Musimy odgruzować samochód.

Pociągnęłam go lekko w stronę wozu.

- Lubisz jeździć samochodem Harry? – Zapytałam tonem pogawędki jakby przed chwilą z hukiem z nieba wcale nie spadło stado aniołów chcących wyplenić całą ludzkość.

- Nie wiem, Do tej pory jeździłem tylko karetkami. A one strasznie hałasowały.

Harry miał spokojny, suchy głos, w którym dało się jednak usłyszeć tę dziecięcą naiwność i niewinne spojrzenie na życie. Chciałam zacząć zdejmować maskowanie z samochodu, ale zobaczyłam, że Finch się już tym zajął.

Wtedy przypomniało mi się coś jeszcze. Zerknęłam w dół. No tak pieczątka zafundowała mi zbyt duży przewiew puściłam, więc na chwilę dłoń chłopca, wyciągnęłam swoje ręce z koszulki, przekręciłam ją tył na przód i wsunęłam z powrotem ręce w rękawy. Teraz miałam wypaloną dziurę na plecach a nie na klatce piersiowej.

- Ten samochód nie powinien tak hałasować. – Zapewniłam chłopca i przykucnęłam przy nim.

- Nie wiem czy po drodze będzie miejsce na postój, więc powiedz Harry czy nie potrzebujesz pójść siku zanim ruszymy? – Zapytałam go z troską.

Pokręcił głową na chudej szyi. Spuścił wzrok w ziemię, jakby czymś zawstydzony. Zdecydowanie nie był wychowywany przez Alicję.

- Dobra, dzieciaki, pakujcie się do samochodu. Czas na wycieczkę nad jezioro. Opowiadałem Harry’emu o jeziorze i bardzo się zaciekawił. – Wtrącił się O’Hara.

- To prawda, tam gdzie jedziemy jest fajne jezioro, ale to dość daleko, więc naprawdę zastanów się Harry. Zobacz tam są takie stare domki - wskazałam je palcem - możesz się za któryś schować i się wysikać. Nie przejmuj się, nie ma co się wstydzić. Ja też się tam wysikałam, zanim przyszliście. – Po tych słowach podniosłam się i podałam Finchowi kluczyki do samochodu.

- A jak umyję ręce? - Głos dziecka brzmiał niczym szelest zaschniętych liści.

- Nie umyjesz. – Przyznałam szczerze - Dopiero jak znajdziemy miejsce z wodą to będzie można je umyć. Niestety teraz warunki nie są za dobre. - Uśmiechnęłam się przepraszająco.

- To jak? – Naciskałam na niego - Jak nie chcesz to wsiadamy i jedziemy.

- Trzeba myć ręce po siku. Jedziemy. – Harry patrzył na mnie z jakąś taką poważną miną. Jakby nawet z politowaniem pomieszanym z lekkim niesmakiem. No pięknie chciałam go zachęcić do wysikania się w tych spartańskich warunkach a wyszłam na jakiegoś brudasa i flejtucha. Opiekowałam się kiedyś dziećmi i wiedziałam, jak mogła się skończyć nasza przejażdżka, a lepiej chyba było mieć nieumyte ręce niż mokre spodnie.

- No wiem, ja wyszorowałam ręce piaskiem. – Odpowiedziałam.

Otworzyłam tylne drzwi samochodu.

- To wskakuj, ale droga może nam zająć ze trzy godzinki. – Uprzedziłam.

- Optymistka - mruknął Finch pod nosem. - Harry chętnie posłucha o swojej mamie, Emmo. Poopowiadaj mu o niej, ale pilotuj mnie, w miarę możliwości. Dobra? Wszyscy gotowi na podróż? Harry, Emmo?

Starałam się przypiąć Harry’ego pasem jak najlepiej i jak najbezpieczniej w danych okolicznościach zważywszy na to, że mały był, no mały a my nie posiadaliśmy dla niego specjalnego fotelika, a potem zajęłam miejsce obok chłopca i też przypięłam się pasem.

- Ja jestem gotowa. I właśnie miałam zapytać Harry’ego czy zna jakieś gry, w które by można pograć w samochodzie albo o czym by chciał porozmawiać, bo jak rozumiem wujek Finch to ci opowiadał niezłe bajki w drodze tutaj. - Uśmiechnęłam się do dziecka.

- Ładne. Śmieszne. - Zgodził się Harry. - Jednak chcę siku. Wytrę rączki w piasek, jak mi pani powie, jak to zrobić.

Zachowałam pokerową twarz i nawet drgnięciem powieki nie zdradziłam swoich myśli. Odpięłam swój pas a potem pas Harry’ego i otworzyłam drzwi. Wygramoliłam się z samochodu.

- A może dam ci, póki co chusteczkę do wytarcia rączek, a później umyjesz je porządnie jak tylko znajdziemy jakąś łazienkę. Dobrze? – Zasugerowałam.

- Pójdziesz sam czy któreś z nas ma pójść z tobą? – Dodałam.

- Pan Finch? – Chłopiec był skrępowany, ale najwyraźniej mniej się wstydził faceta niż kobiety w tej sytuacji.

Pan Finch zatem wstał, wysiadł, uśmiechnął się i zaprowadził chłopca na klatkę schodową. Po chwili wrócili.

- Daj tę chusteczkę, co? - Poprosił mnie Finch i spojrzał na niebo.

Jeden ze skrzydlatych szybował stosunkowo niedaleko od nas. Podałam im chusteczki. Otworzyłam drzwiczki Harry’emu, poczekałam aż mały wsiądzie, wsiadłam sama i zrobiłam znowu całą akcję z zapinaniem pasów.

- Próbujemy tych samych objazdów co wcześniej? - Zapytałam O’Harę.

- Możemy. Nie będzie to łatwe. Musisz być przygotowana do obrony przed tymi skrzydlatymi dup… draniami. – Poprawił się udowadniając, że zrozumiał moją wcześniejszą przyganę.

- Przygotowana jak? - Zapytałam zaniepokojona.

- A bo ja wiem? – Odpowiedział mi pytaniem na pytanie i ruszył.

Powoli skierował samochód na drogę i wjechał na zdezelowaną asfaltówkę. Wyjechaliśmy na szerszą aleję i zobaczyliśmy tył uchodźców. Cała rzeka spanikowanych ludzi próbowała wydostać się z miasta. Niestety, gdzieś tam z przodu, widzieliśmy jakieś wybuchy i błyski. Słyszeliśmy również strzały.

- Znajdź mi jakąś trasę na pola. Może uda nam się wydostać polnymi drogami. Miastem, czy nawet obrzeżami, raczej nie damy radę wyjechać.

- Dobrze - wyjrzałam przez okno - Spróbujmy tamtędy - wskazałam drogę, która jak mi się wydawało odbijała później w bok i jeśli się odpowiednio skręciło można było oddalić się od miasta.

Niestety droga była w fatalnym stanie, co okazało się bardzo szybko. Prowadziła gdzieś w kierunku nasypu kolejowego, tego samego, który widziałam, ale kawałek dalej kończyła się na osiedlu zniszczonych domów jednorodzinnych straszących powybijanymi szybami i śladami zniszczeń.

Próbowałam wypatrzyć trasę, gdzie można by odbić na pola jednocześnie zagadując Harry’ego Pottera tak, aby utrzymywać go w złudnym wrażeniu, iż nic złego się nie działo i to była jak najbardziej zwyczajna sytuacja, ale obawiałam się, że potrzebowałam skupienia i jednoczesne gadanie oraz szukanie drogi nie było dobrym pomysłem.

Znalazłam w końcu drogę na pola, ale musieliśmy zawrócić, bo samochód nie był autem terenowym i istniało zbyt duże ryzyko, że utkniemy gdzieś na bezdrożu. Wróciliśmy więc na drogę i szukaliśmy kolejnego objazdu. Wszędzie było jednak tak samo! Drogi prowadziły donikąd albo nad wodę, albo były zakorkowane i zatłoczone ludźmi. Wszystko sprowadzało się jednak do tego, że utknęliśmy na dobre w Londynie. Po sześciu kolejnych nieudanych próbach zaczęło robić się nieciekawie. Mieliśmy dwa wyjścia. Jechać spokojnie jakimś korkiem w tempie żółwia, mając nadzieję, że uciekniemy nim dojdą do nas kolosy z ognia, a jeden był już niespełna milę od nas, lub spróbować ponownie poszukać drogi.

- Jest szansa zawrócić tam, gdzie szaleli skrzydlaci. Spróbować przemknąć się obok. Albo idziemy z buta. Mamy już mniej niż pół baku benzyny. – Poinformował mnie Finch.

- To może poszukamy jakiejś stacji benzynowej albo innego środka transportu. Jakbyśmy znaleźli jakiś motocykl lub coś podobnego łatwiej by było omijać przeszkody. Zostaje nam albo to albo próbowanie zatankowania samochodu. Wiem, że się upieram przy tym wozie, ale nie podoba mi się opcja przedzierania pieszo. – Odpowiedziałam.

- Harry jest dzielnym dzieckiem, ale byłoby to dla niego strasznie trudne. Możemy jeszcze zrobić coś innego. Wezwę naszego mistrza pieczątek i poproszę o pomoc.

- A jak niby to ma nam pomóc? - Zapytałam powątpiewająco.

- Nie wiem, kurde. Zaczynam czuć się zaszczuty. Mam pomysł. Ryzykowny, ale może dać radę. Polecimy na południe i objedziemy Londyn. Przedostaniemy się przez zniszczone rejony. Może się udać, może się nie udać. Możemy być w większej du… pupce.

- Chcesz jechać przez te miejsca, przez które oni już przeszli? - Upewniłam się.

- Rzeczywiście ryzykowne. – Przyznałam, kiedy to potwierdził. - Wystarczy nam paliwa? – Zapytałam zmartwiona - No i pytanie co z sierocińcem, myślisz, że nadal jest szansa się do niego dostać? – Dopytywałam, bo wciąż nie chciałam się pożegnać z pomysłem przeszukania budynku.

- Sierociniec to tam, gdzie próbujemy się dostać. Możemy odpuścić i wrócić za dzień lub dwa. O ile będzie do czego wracać. Paliwa powinno starczyć. Na szczęście dla nas właściciele auta to krezusy i benzyna dla nich nie była problemem, więc sporo jej jeszcze mamy. Co do tych kolosów: to cholernie ryzykowne. Wystarczy, że raz machną tym mieczydłem i z nas oraz z samochodu zostanie zwęglony złom. My jakoś z tego wyjdziemy, ale nie on. Kurde. I tak źle i tak niedobrze.

- Chciałabym się dostać do sierocińca, ale nie czyimś kosztem – pokręciłam głową - więc nie będę się upierała. Chyba, że się rozdzielimy i ty z Harrym wybierzecie inną drogę a ja tą przez sierociniec.

- Nie wiem czy to dobry pomysł. Jeżeli coś stanie się mi, ty możesz zająć się młodym albo jeśli ty oberwiesz, ja mogę mu pomóc. Możemy zaryzykować coś takiego. Wbijamy gdzieś. Znajdujemy jakieś lokum, piwnicę, zaplecze sklepu i przeczekujemy, aż te gnidy przejdą. Potem zasuwamy do sierocińca i do Radości. Jestem w stanie skorzystać z pieczęci i dać znać Kopaczce, gdzie się ukryliśmy.

- To zróbmy tak. – Ucięłam dyskusję nie chcąc więcej dyskutować, aby nie straszyć Harry’ego.

- Ok. Zawracamy więc i szukaj jakiegoś miejsca na uboczu. Sklepu czy mieszkania. Na pewno będą tam jakieś zapasy. Zaraz. Nasza melina jest stosunkowo niedaleko. I ma dobre ochrony.

- A nie leży na trasie jednego z tych wielkich? – Wyjrzałam przez okno próbując to ocenić.

- Kto wie, jak on się porusza. Zobacz na te pożary w centrum. Wydaje się, że oni niszczą wszystko, do gołej ziemi. Wiesz, jak w Sodomie czy Gomorze. Ale mamy tam podpiwniczenie i schron.

- To jedźmy tam. – Zdecydowałam - W razie czego będziemy reagować na bieżąco na ich ruchy.

Finch zawrócił, co nie było łatwe, bo za nami tłoczyli się już uciekający ludzie z tobołkami, wózkami, taczkami i innymi sprzętami umożliwiającymi przewiezienie dobytku. Spanikowani i zdezorientowani wyglądali niczym stado zombie z filmów sprzed Fenomenu.

Wjechaliśmy w boczną ulicę, mijając porzucone samochody, a potem, kilkanaście minut później, w strefę wypełnioną dymem. Harry skulił się w sobie. Objęłam go uspokajająco ramieniem starając się ukryć mój własny strach. Okna szybko pokryły się popiołem i kurzem, ale O'Hara włączył wycieraczki i jechał w tempie powolnym, ledwie kilka mil na godzinę. Wyjechaliśmy z dymu tak niespodziewanie, że aż zatkało mnie na widok tego co zobaczyłam.

Znaleźliśmy się w strefie wojny i koszmaru. Budynki wokół nas obrócono w perzynę, a po bokach ulicy piętrzyły się płonące ruiny. Kawałki konstrukcji zalegały także na ulicach, ale najgorsze było to, że pomiędzy nimi leżały ciała ludzi przygniecionych przez cegły, betonowe płyty, metalowe wzmocnienia lub poszatkowane przez szklane odłamki.

Czuliśmy też żar i widzieliśmy jednego z ognistych kolosów oddalających się od nas na północ. Ślad jego przejścia znaczyło pogorzelisko i pożary, ci wszyscy ludzie byli jego ofiarami, a teraz szedł niosąc śmierć dalej.

Do schronienia zostało nam nie więcej niż półtorej mili. Finch ruszył dalej lawirując samochodem między gruzami, wrakami płonących samochodów i śmieciami tarasującymi ulicę. Nie oszczędzał przy tym karoserii ani opon. Kilka razy poczułam, że przejechaliśmy po czymś miękkim, zapewne czyimś ciele. Finch milczał. Widziałam, jak napinają mu się mięśnie ramion opartych na kierownicy jakby za chwilę miał ją wyrwać.

Skrzydlaty anioł wylądował przed nami z włócznią jaśniejącą grotem ze światła i nim O'Hara zdążył zareagować znalazł się przy samochodzie i uderzył ostrzem prosto w maskę. Anielska broń bez trudu pokonała karoserię i uszkodziła coś w silniku.

- O kuuuuuur...czę - wykrztusiłam z siebie.

Finch wykrzyknął coś, nie zarejestrowałam co i wyskoczył na zewnątrz. Harry, przerażony do granic możliwości widokami wokół, skulił się w sobie i umilkł.

- Nie, nie, nie, nie, nie, nie - Powtarzając to jedno słowo rozpięłam swój pas a potem pas przytrzymujący Harry’ego. Otworzyłam drzwi, wzięłam dziecko na ręce i wygramoliłam się z samochodu. Na moje oko wóz był na tyle uszkodzony, że nie dalibyśmy rady ruszyć nim dalej a siedzenie w środku nie gwarantowało bezpieczeństwa. Teraz zależało mi tylko i wyłącznie na wyniesieniu chłopca ze strefy, w której działania anioła i podkurzonego O’Hary mogły zagrozić zdrowiu i życiu malca.

- Przepraszam! - krzyknęłam w stronę Fincha i zaczęłam pospiesznie oddalać się od unieruchomionego samochodu wypatrując bezpiecznej osłony i starając się po drodze omijać przeszkody.

- Idź do celu! - krzyknął Finch i ruszył w stronę skrzydlatego, który w tym czasie wyrwał broń z samochodu i skierował w stronę O'Hary.

Finch powiedział coś, w języku aniołów wymawiając słowo Jehudiel. Anioł spojrzał najpierw na niego, a potem przeniósł wzrok na mnie, a ja się poczułam jakbym z powrotem miała pięć lat i matka właśnie karciła mnie wzrokiem. Nawet z daleka widziałam puste, beznamiętne oczy tego pozaziemskiego bytu, chwilę później łopocząc skrzydłami anioł wzbił się w powietrze. Po chwili zniknął w kłębach dymu spowijających niebo nad nami.

Teraz będąc poza samochodem poczułam, jak gryzie mnie w gardle i szczypie w oczy. Harry rozkaszlał się przez drażniący dym. Słysząc ten dźwięk ruszyłam nieco na oślep, żeby tylko wydostać się z terenu zasnutego dymem, mniej więcej starałam się obrać kurs w stronę naszego domu. Poklepywałam delikatnie Harry’ego po pleckach, aby pomóc mu odkrztusić pył. Finch dogonił nas. Oddarł rękaw ze swojej koszuli i podał mi wskazując na Harry’ego.

- Obwiąż mu tym buzię. A potem daj mi go na plecy. Będziemy go nieśli na zmianę. Coś mi mówi, że nasz pech jeszcze się nie skończył.

Postawiłam chłopca na ziemi i zrobiłam z materiału najlepszą maskę na twarz jaką potrafiłam.

- Zrobimy ci z tego maseczkę Harry, dobrze? Będziesz zamaskowany jak jakiś tajemniczy bohater. - Uśmiechnęłam się do chłopca przez łzy, bo nadal miałam podrażnione oczy.

- A teraz wskakuj mi na plecy i dobrze się trzymaj za szyję. – Nadal przykucnięta odwróciłam się do niego tyłem i pomogłam mu wdrapać się na plecy.

- Ja go będę niosła pierwsza - powiedziałam Finchowi prostując się - Nie jestem zmęczona, jak na was czekałam to głównie się obijałam.

O’Hara skinął głową i ostrożnie ruszyliśmy w stronę naszej kryjówki.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 20-11-2021 o 14:55.
Ravanesh jest offline