Wątek: Tacy jak ty 2
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-09-2007, 23:02   #785
Extremal
 
Extremal's Avatar
 
Reputacja: 1 Extremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemu
Cóż, coś na Agreala powiadasz, drogi Galleanie?... To się jeszcze okaże. Dobrze że Vriess uspokoił troszkę moje stargane nerwy które i tak już dość cierpień przeszły przez tą całą aferę z mym dawnym przyjacielem. Odkąd się zjawił, zaczęły się same kłopoty, Agrael zaczął wariować. A mi coraz łatwiej było wpaść w szał, jak niegdyś i tym razem byłem gotów na jedno kiwnięcie Wampirów, a bym przelał ich plugawą krew, równie plugawą co moja, Galleana czy Astarotha.
I Demonów i Wampirów ludzie się boją, boją się tego co im nieznane, tworząc różne legendy i mity, nie mając żadnego tak na prawdę pojęcia o tym o czym mówią. Gallean równie co i mnie irytował również Vriessa i Wampirów, nie miał zbyt szerokiego grona sprzymierzeńców, a jednak pomimo iż był po przeciwnej stronie barykady jako sługus Kenzela to pozostawał przy życiu na łasce Wampirów, pewnie oni podobnie jak i ja mają jakiś cel w stosunku do niego, a ja sam co sądziłem o wampirach? Cóż, ciche, dystyngowane, krótko mówiąc tajemnicze istoty, ale jak mawiali wróg twojego wroga, jest Twym przyjacielem.

Już miałem najpierw wyciągnąć wszelkie odpowiedzi z gardła Galleana, a następnie wypatroszyć wampiry, bądź w odwrotnej kolejności, gdy usłyszałem pukanie do drzwi, nawołujące nas do dalszej drogi.

-Jeszcze się z Tobą nie rozmówiłem... przyjacielu-Szepnąłem do ucha Galleana, akcentując słowo "przyjaciel" dość ironicznie. Walczyliśmy w dwóch różnych sprawach, pomimo tego że używaliśmy tych samych argumentów pozostaliśmy inni.

Całą drużyną podążyliśmy do bram Genegate. Thomas, w końcu nabrał anielskich wdzięków, a i panie dysponowały niezgorszymi wdziękami, rzecz jasna innej klasy. Wędrując przez ciemne korytarze klanu Ziga. Ciemność wszechobecna mogła wywoływać strach na samą myśl o zagłębieniu się z zgrają wampirów w miejsce gdzie czują się najsilniejsze i mają przewagę. Ale nie imam się żadnych lęków, stworów i dziwów. Ni śmierci, gdyż ona jest niczym, w porównaniu do potępienia, które nie pozwala tak łatwo umrzeć, to było by za proste. Śmierć jest ukojeniem, chwilą, krótką sceną przed wiecznym zatraceniem. Zaś opętanie jest czymś, czego nie można się w żaden sposób pozbyć, bo gdy był jakiś sposób... na pewno już dawno bym nie musiał wysłuchiwać tych krzyków wprost z piekielnych gehenn, i nie musiałbym ciągle widzieć siebie w samym środku czeluści piekielnych, a pośród mnie wijące się góry wiecznie konających ludzi, którzy odpokutują za swe winy.
Me rozmyślenia przerwały nadlatujące nietoperze. Było ich setki, a może nawet i tysiące. Szczur niebios, jak zwali to mawiać prości chłopi, wszakże ślepe, i równie posępne i nieodgadnione dla człowieka co te gryzonie. W sumie jak tak bliżej przyjrzeć się facjatom tych wampirów i ich szczurkowatym oczom, to może faktycznie coś jest w tych ludowych mądrościach? Z resztą ślepe, wijące się dzieci nocy, które podróżowały tam gdzie ich dwunożni panowie, a może to były wampiry? cóż widok całej latającej ławicy ciemnych istot wprawiał w niemałe oniemienie, sprawiając iż wyglądały jak żywe sklepienie niebios. Z chwili na chwilę oddalaliśmy się od miasta, a światło zanikało, w ciemnych tunelach, i z zaniedbanych ścieżek w końcu wkraczaliśmy do zabitych dechami kopalni, która zwyczajnie w świecie popadała w ruinę. Zig usprawiedliwiał dzieło swych pobratymców iż był to efekt pośpiechu, a ja sądzę że nawet jakby mieli i dużo więcej czasu, nie zdołali by zbudować coś monumentalnego, dorównującemu niejednemu dziełu ludzkich rąk. Wszakże czy ktoś słyszał o jakiś zabytkach wampirzych? Przecież łatwiej jest się zagnieździć niczym nietoperz w jaskini i podrożyć tunele.
A same tunele w istocie pozostawiały wiele do życzenia. Ciemne, brudne i w dodatku diabelnie ciasne. Z naciskiem na słowo "ciasne". Czy na prawdę żaden Krwiopijca nie mógł przewidzieć że w obronie ich czterech liter nie pofatyguje się nie kto inny, jak ciężkozbrojny, Upadły Paladyn? Hańba, by rycerz tej rangi
co ja musiał się przeciskać jak jakiś gryzoń przez ciasne szczeliny, Galeanowi widzę że szło łatwiej, zważywszy że szedł za mną to torowałem mu drogę, raz to rozłupując jakiś wystający kamień, to raz zgniatając jakiś inny na ziemi.

Jeszcze ta drabinka... przysięgam, że gdybym mógł to bym wsadził ją komuś... no w miejsce gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Chciałbym widzieć tego wampirzego architekta, i niech przy wadze 220 funtów, wzroście dwóch metrów, masywnej zbroi i mieczem na 7 łokci długości spróbuje sobie raźnie zejść po tej, nędznej drabinie, wyjedzonej przez termity.

No zeszliśmy, to teraz miało czekać nas najlepsze... wielkie wrota i zapalenie podłożonych już ładunków wybuchowych.
-Hahaha.. Bueheheh!!...-Usłyszałem głos Agreala w myślach, a wraz z jego głosem ugięły mi się nogi podemną, najpierw zadziornie zlustrowałem wszystkich towarzyszy, a potem dłużej przyjrzałem się Galleanowi, czy nie macał czasem swych posępnych paluchów w tym.
Wyjąłem miecz i bacznie się mu przyjrzałem, nie odbijał się żadną czerwoną aurą ani nic, ale... stało się coś znacznie gorszego! Rękojeść mojego ostrza zaczęła się stapiać, mimo iż nie biło od niej ciepło, ciekły metal owinął się wokół mej pięści i nadgarstka, po czym momentalnie stal ostygła! Nie czułem ręki, a miałem zamiast jej miecz... no świetnie wyglądałem jak golem jakiś, bądź inny wytwór chorej wyobraźni. Krzyczałem i wydobywałem z siebie najbardziej adekwatne bluźnierstwa, jakie mogły się w tej chwili nadać.
Odwróciłem się w kierunku Vriessa, no to jak kto ale chyba on się zna na magii, ale patrzę, coś z nim nie tak, kamienieje!
-No cudownie... -Syknąłem bezradnie przez zęby, zdawało się że Vriessowi również nie było obojętne co się z nim dzieje, no bynajmniej tak się domyślałem po wydawanych przez niego pomrukach.

- To na pewno sprawka demonów! Prędko, chodźmy po Wiatr Lodu, jego moc uchroni was przed nimi!-Tłumaczył dość nieporadnie całe zajście Ranovald.

-Taaak? A czemu wam Krwiopijcy nic się nie dzieje??!!- Zapytałem ściekły na durnowate wyjaśnienie Wampira, jeśli nic nie może zrobić, niech przynajmniej się stuli, bo pewnie i tak nic kreatywnego nie będzie w stanie wymyślić. A broń dwuręczna przymocowana na jednej ręce to żadne ułatwienie na polu walki, wręcz przeciwnie, jedna ręka nie zawsze jest w stanie wyprowadzić szybkich ataków... no mam nadzieję że nie będę miał okazji opanowywać technik wojennych dla kaleków, i że za moment wszystko wróci do normy. A niech diabli wezmą te wszystkie klątwy! pewien jestem że zeszpeci mi to tylko kształt rękojeści. Zlustrowałem Vriessa skamieniałego. Pokręciłem głową, nie wiem co gorsze, być wybrykiem natury, czy posążkiem? Bynajmniej ja się czułem wybrykiem towarzyszy, czując na sobie ich wzrok. Aż z szoku wyprowadził mnie dziki rechot Galleana... śmiejącego się z Vriessowskiej rzeźby. Po prostu wiedziałem ze on maczał w tym palce.

-To... na pewno Ty...Jeniec czy nie, ale odpowiedz za to...-Cedziłem przez zęby opanowując resztę zdrowego rozsądku podniosłem swoją mieczo-dłoń i uderzyłem w kierunku Galleana, który akurat stał koło Ziga. A ja sam wpadłem w zaślepioną nienawiścią amok.
 
__________________
Jednogłośną decyzją prof. biskupa Fiodora Aleksandrowicza Jelcyna, dyrektora Instytutu Badań Nad Czarami i Magią w Sankt Petersburgu nie stwierdzono w naszych sesjach błędów logicznych.
"Dwóch pancernych i Kotecek"

Ostatnio edytowane przez Extremal : 03-09-2007 o 23:16.
Extremal jest offline