SK8 the Infinity
Czyli "jestem najlepszy, ale on jest jeszcze lepszy!" albo "jestem magiem (deskorolki), podpisuję się tagiem".
Będzie krótko albowiem nie obejrzałem do końca. Wciągnąłęm cztery odcinki i doszedłem do wniosku, że dalszy seans skończy się obrażeniami. Psychicznymi.
Fabula - mamy dwóch leszczy, którzy kochają jazdę na desce. Jeden namiętny jak noc czerwcowa, drugi jego przeciwieństwo, chłodny jak noc listopadowa ok godziny pierwszej trzydzieści siedem. Obaj mierzą się w nielegalnych wyścigach w opuszczonej kopalni z innymi skejtami, co jeden to głupszy. Zaczyna się od Shadowa, klauna, a dalej jest już tylko gorzej. Skończyłem seans gdy do akcji wkroczył Adam, matador miłości. Innymi słowy, barokowe ciuszki, brak wyczucia żenady i serca pełne miłości do deski.
Jak to ujął Wściekły Wąż - "Tytanowego Janusza może pokonać tylko Molibdenowy Mateusz...odszukaj go...*zdechł skejt*.
Nie zrozumcie mnie źle, nie mam awersji do shounenów. Ale gdy twórcy tracą wyczucie patosu i żenady, ja tracę zapał.
Grafika i animacja ładne całkiem. To w końcu 2021 - szy. Ale wszystkiego grafiką sie nie załatwi. Nie Oglądajcie Tego.
Ocena 6/10 - kupa, spuść wodę.
Cheers
__________________ Myśląc nigdy nie doszedłem do żadnych wniosków.
Ale to nie powód by nie myśleć.
Zdrajca, obciąć mu jajca! Tchórz, wsadzić mu nóż! Kiep, pałą przez łeb!
Hejt? Kijem przez grzbiet. |