Rust parł przez Trapy z mordą tak ściśniętą, że aż zęby zaczynały zgrzytać. Dość miał już tego łajna do tego stopnia, że prawie podskakiwał, kiedy impuls iskrzył, by jednak wziąć obrót na zakręt i zostawić całe dziadostwo za sobą. Poza wszystkim - na co im teraz były te spacery? Źle było siedzieć w mysiej norze? W gonitwie myśli nie mógł już dociec, kto w końcu wyciągnął ich na przechadzkę, a widząc że morale nie dopisuje oszczędził sobie komentarzy. - Tu chodźcie - warknął kompanom, złowiwszy coś obiecującego. Naciągnął maskę i zeskoczył z idącej w górę alejki na murek niżej, dał susa w dół i dopadł do na w pół rozładowanego wózka z tobołami, który stał pod uchylonymi drzwiami jakiegoś sklepo-magazynku. - Remanent macie? - rzucił do kogoś, kto krzątał się gdzieś tam w środku. - Napisane przecież - odpowiedział starszy głos i było faktycznie napisane. Dlatego Rust zapytał. Tak dla spokoju sumienia. - Zamykam na dziś, pojutr...
Facet zapraszał pojutrze, ale klientów miał niecierpliwych. Widząc, że w alejce cisza, a sklepikarz został sam na zakładzie, Rust wskoczył w półcień składziku i palnął sprzedawcę płazem miecza przez łeb. Raz, a dobrze. Ale żeby było jeszcze lepiej, poprawił i drugi. Siwy, baryłkowaty biznesmen zmiękł od razu, upuścił owiniętą w juty pakę i runął na deski. - Remanent, widzicie? - wskazał kolegom na nieład w magazynku, gdy się zjawili. Sznurków, szmatek i płótna nie brakowało, więc ani Sotorius, ani właściciel składziku nie mieli prawa narzekać, że kneble i sznury będą mieli nieświeże. - Wchodźcie i będziemy mieli na chwilę spokój. - Skocz po wózek - potwierdził Lupusowi. - Zgarnij, co potrzeba i działamy. Rzuty: 3, 16, 23, 60, 35. |