Środek letniej noc, biblioteka wuja Flanaghana
Dotychczasowy lęk przeszedł w gryzący myśli niepokój, kiedy staranna inspekcja wykazała, że wszystkie zewnętrzne drzwi i okna pozostawały zabezpieczone. Krążąc po domostwie z dubeltówką pod pachą dla dodania sobie animuszu, zajrzałem w towarzystwie Jamesa w każdy bez mała zakątek posiadłości oprócz biblioteki wuja.
- Może ktoś próbował sforsować drzwi, narobił hałasu i uciekł? - rzuciłem w stronę ściskającego rewolwer przyjaciela - Słyszałem jakiś czas temu o zbiegłym z więzienia skazańcu, bodajże w Roslindale. To dom na uboczu, mógłby skusić takiego zbiega.
Mówiąc to wzdrygnąłem się z odrazy na myśl o zatwardziałym przestępcy dybiącym w mroku mocy na życie i majątek praworządnych obywateli, ale ciężar dubeltówki z miejsca dodał mi nadwyrężonej odwagi.
- Muszę to zaraz z rana zgłosić konstablowi - dodałem otwierając drzwi biblioteki i przekraczając ostrożnie jej próg. Skoro wszystkie wejścia były nienaruszone, a w innych pokojach nie natrafiliśmy na żaden ślad włamywacza, uznałem skontrolowanie tego pomieszczenia za nie tyle niezbędne, co mające mi przywrócić jako taki spokój wzburzonego ducha.
I mój spokój prysnął niczym stłuczona szybka kościelnego witraża, kiedy poczułem znienacka zapach, który nie miał prawa w tym miejscu zaistnieć.
Toż to smród padliny!
W pierwszej sekundzie oczami wyobraźni ujrzałem truchło uwięzionego w ścianie szopa albo oposa, gnijącego za warstwą boazerii i cegieł - kilka sekund później uświadomiłem sobie jednak, czym był faktycznie ten charakterystyczny odór.
Krocząc z duszą na ramieniu pomiędzy książkowymi regałami, dotarłem do biurka i przesunąłem palcami po jego blacie natrafiając ku swojej uldze na znajomy kształt pozostawionego tam portfela.
Drżącymi rękami przewiesiłem strzelbę przez ramię i zapaliłem ponownie naftową lampę zalewając wnętrze biblioteki migotliwą ciepłą poświatą.
- Co tu tak śmierdzi? - zapytał James marszcząc z niesmakiem nos.
- Tutaj… tutaj czuć trupem - wybąkałem w odpowiedzi nie potrafiąc samemu w nią uwierzyć - Ludzkim trupem… ale to niemożliwe!
Wiedziony odruchem sięgnąłem dłonią do kieszeni po noszoną tam zawsze perfumowaną chusteczkę, aby przykryć nią nos; po czym uświadomiłem sobie, że nie mam na sobie eleganckiej kamizelki, tylko piżamę i szlafmycę.
- To woń zaawansowanego rozkładu! - krzyknąłem z nutą zrozumiałej konsternacji i trwogi - Nic z tego nie rozumiem!