Wątek: WFRP 2ed - III
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-11-2021, 08:53   #143
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację


Decyzja została podjęta a czas był ku temu najwyższy, zmierzchało już na całego. Eleonora ruszyła powoli pod górę mając u boku Theo, który w głowie układał sobie stosowne słowa. Wiedział, że od ich doboru wiele może znaczyć. Jechali powoli coraz wyraźniej czując dym ogniska, który kładł się w bezwietrznej, w tej chwili, pogodzie i mieszał z osnutym wieczornymi mgłami lasem. Odgłosy rozmowy usłyszała pierwsza Eleonora, ale nie osłabiło to jej czujności. Wiedziała, że pośród świerkowego lasu wszędzie może się kryć zasadzka. Wartownik mógł czychać za jakimś pniakiem, w jakimś wykrocie, gdzieś przy drodze zapewne. Wypatrywała w mroku miejsc gdzie sama by się zasadziła klnąc w duchu, że Gudrun nie ruszyła z nimi. Jej wzrok i doświadczenie w takich podchodach wielce by im się teraz przydało. A tak byli zdani na siebie, swoje zmysły i swój rozum. Jechali więc ostrożnie w górę powoli dostrzegając jaśniejszą plamę pośród leśnej kniei. W końcu Theo wstrzymał konia zatrzymując ich powolną jazdę.

Ingwar na wozie wodził wzrokiem dookoła, jakby zastanawiając się z której strony nadejdzie pocisk. Jego nerwowość udzieliła się Tupikowi. Niziołek sam zaczął zastanawiać się, czy lepiej nie było by, gdyby sam poszedł na zwiady. Nie, żeby mógł coś zarzucić przyjętemu planowi, co to to nie, ale … lubił działanie. Brak działania, oczekiwanie, doprowadzały go do szału.

-Mogłem pójść. Cichutko był podszedł do nich i wnet byśmy wiedzieli kto zacz. - powiedział cicho, ale tak by słyszeli go towarzysze. Sami również słyszeli powolne człapanie wierzchowców Eleonory i Theophrastusa, którzy zniknęli już w ciemnościach.

-Podszedł byś, gdyby ci na to pozwolili. Zima jeszcze siedzi w kniei, jak chciałbyś uniknąć chrzęstu śniegu? Jak ptak byś leciał? - Gudrun chyba wracała do zdrowia, bo zaczynała jak każda baba być marudna. Ale też na skrytym podejściu w dziczy znała się chyba najlepiej. Kiedyś wiele opowiadała o swoich łowach. Kiedyś, w Wusterburgu, kiedy o łowach i dziczyźnie mogli tylko marzyć.

-Nie ma co gadać po próżnicy, poszli więc ich przecie nie zawrócimy teraz. Pomysł jest dobry, tylko jak co pójdzie nie tak to medyka szkoda. - Ingwar poruszył kwestię, której chyba nie brali, poza Semenem, pod uwagę. Medyk najlepiej znał się w ich gronie na ranach a swego talentu dowiódł już po wielokroć. Trzymali się wszak w siodłach a przy ranach jakie otrzymali winni leżeć w lazaretach.

-Hej tam, przy ogniu! - krzyknął głośno medyk, tak jak mógłby krzyczeć ktoś kto chce być słyszany. Eleonora z napiętymi w nerwach mięśniami wyglądała czujnie jakiegoś ruchu, sygnału że ich krzyk wzbudził czyjąś wrogość. Nic takiego się nie działo. Do sań i pozostałej grupy dotarł również krzyk medyka, aż tak daleko znowu nie odjechali. Tyle, że w górach głos się niesie.

-Kto wy?! - odpowiedziało od ognia donośne wołanie. Głos był męski, niski, ale widać było że krzyczeć gromko potrafi.

-Rannego wieziem i pytać chcielim czy byście się miejscem przy ogniu nie podzielili! - Theophrastus znów głośno krzyknął tłumiąc przy okazji westchnienie ulgi. Gdyby przy ognisku ktoś planował by zasadzkę, pewnie by z nimi nie rozmawiał.

-Gadają, nie jest źle. - Tupik odetchnął słysząc niosący się z oddali odgłos rozmów. Semen wzruszył ramionami a Gudrun jedynie podjechała kilka długości konia wyżej zbliżając się do skraju gęstwiny. Zdawało jej się…

-Ilu was i dokąd jazda?! - ten przy ognisku zdawało się nie miał złych zamiarów. Pytał, bo dobrze było wiedzieć, czy do ogniska zaprasza się pięciu czy pięćdziesięciu podróżnych. Inna sprawa, że pięćdziesięciu nie pytało by o pozwolenie.

-Jedziem do Teoffen a nas wszystkich siódemka z czego jeden ciężko ranny na saniach! - Theophrastus zastanawiał się czy nie dodać, że przy mieczu to ledwie dwójka, ale wstrzymał się. Takie gadanie mogło być odebrane jako próba nadmiernego uśpienia czujności a nie chciał być posądzony o złe zamiary. Przy ognisku dał się słyszeć odgłos ściszonej rozmowy, jakiejś szybkiej narady, po czym gromki głos odpowiedział. - Zapraszamy!

Theophrastus spojrzał pytająco na Eleonorę, ta wzruszyła ramionami. Odpowiedział tym samym. W końcu mruknął. - Jedź po nich, poczekam. - Głośno zaś odkrzyknął. - Jedziemy!

Eleonora kopnęła się rysią do reszty i w kilku słowach zdała relację z negocjacji. Wnet orszak jechał w górę poprzedzany przez Eleonorę i Semena. Ingwar prowadził spokojnie, ale bełtu z leżyska napiętej kuszy nie zdjął. Co to, to nie. Tupik rozsiadł się na saniach, ale całą uwagę poświęcał otoczeniu. Na razie nie wydarzyło się nic, co mogło by uśpić jego czujność. Gudrun zamykała pochód poprzedzana przez powiązane do sań dwa luźne wierzchowce. Jej wzrok przeczesywał leśną gęstwinę, ale jej myśli błądziły gdzieś indziej. Wspomniała siedem puszczonych luzem wczoraj, zdobytych wierzchowców. Taki skarb! Gdyby miała pewność, że da się je sprzedać komuś… nie musiała by by polować przez … no nawet nie wiedziała jak długo. Słyszała kiedyś, że wierzchowiec wart jest najmniej pięćdziesiąt koron! Próbowała nie myśleć o puszczonym wolno skarbie, ale dwa zady prowadzonych luzaków wciąż przywodziło jej na myśl wczorajsze, pochopne chyba, działanie. Z drugiej stronie siedziała w siodle innego, zdobycznego, wierzchowca. To też był powód do radości! Ta myśl poprawiła jej samopoczucie.

Wkrótce dotarli do Theophrastusa, który wyraźnie ucieszył się na ich widok. Teraz już razem ruszyli a medyk zrównał się z wozem pozwalając Eleonorze i Semenowi prowadzi ich komunik.

-Jesteśmy już razem. Jedziemy! - zawołał raz jeszcze, by upewnić się w intencjach nieznajomych. Odpowiedziało mu równie gromkie co wcześniej. - Prosimy!

Ruszyli. Nie minęło trzy pacierze jak ich oczom ukazał się rozświetlony blaskiem ogniska wyłom skalny kryjący wejście do jaskini.







W blasku ogniska dostrzegli również trzech mężów, którzy stojąc z dłońmi na rękojeściach mieczy obserwowali czujnie wjeżdżający ich komunik. Rycerskie wierzchowce stały w jaskini widoczne w półmroku. Zbrojni czekali w spokoju pozwalając na to by spokojnie pozłazili z siodeł, ustawili sanie jak trzeba. W końcu ten, co prowadził gromkie, leśne nawoływania, krótko strzyżony brodacz, odezwał się. Tyle, że już ciszej.

-Jam Carl Gurdweir de Horwitz a moi towarzysze to Johan Pfernz i Bruno Neumard, wszyscy w służbie młodego pana Detlefa z Teoffen! - rzekł kłaniając się lekko Eleonorze, widocznie biorąc ją za damę. Może zresztą taką miał obyczajność. Jego kamraci wyszczerzyli się do niej nie zwracając raczej uwagi na pozostałych. Ingwar wstał na koźle i wyraźnie poruszony krzyknął do niego. - Carl „Trzy palce”! Niech mnie kule biją! No, tośmy uratowani!

Trójka zbrojnych skonsternowana wyraźnie zbliżyła się do sań, jakby zaskoczona głosem starego. Dopiero gdy przeszli kilka kroków ten zwany „Trzy palce”, chyba przywódca albo choć najbardziej wygadany, krzyknął zduszonym głosem. - Wasza godność! Mości Ingwarze!? To wy?!

-Jam to!
- w głosie starego znać było coś jakby dumę i ulgę. - To zaś moi… kompanioni. Którzy pomogli mi wywieźć z bitewnego skrzętu ranionego Lorda Erycka! A wy co tak daleko od zamku?

-Co z jego miłością?! Dycha? - ten zwany Carlem przyskoczył do sań, by samemu sprawdzić stan rannego. Jego towarzysze też już zapomnieli chyba o ostrożności, bo postąpili razem z nim a widząc rannego sapnęli ciężko.

-Dycha, dycha! Ten tu mistrz nauk medycznych… - Ingwar wskazał na Theo, który dziwnie się czuł z tym wywołaniem do odpowiedzi, ale jak i wszyscy cieszył się z chwili wytchnienia, która zdawała się teraz pewną. - … dbał o niego i dokonał prawdziwego cudu. Ale co będziemy tak na stojąco opowiadać. Dajmy nogom spocząć bośmy strudzeni wielce. Będzie czas pogwarzyć!

-Jak każecie wasza godność. - powiedział z szacunkiem Carl Gudweir ruszając do podróżnych by im pomóc. Dwaj jego kompanioni już z dwóch stron trzymali cugle wierzchowca Eleonory, każdy wyciągając dłoń by jej pomóc. Carl ruszył z tym samym zamiarem do Gudrun, ale ta już sama zlazła z konia i wprowadzała go do jaskini. Wnet pozsiadali z wierzchowców, rozkulbaczyli zmęczone zwierzęta, wytarli je do sucha i dali obroku pozostawiając w skalnym schronisku. Carl z druhami pod nadzorem Theo zdjęli z sań, których nie sposób było wprowadzić do jaskini, rannego i wnieśli do środka. Tam złożony przy ogniu legł na futrach. Rycerze chcieli jak najszybciej dowiedzieć się co się stało i jaki jest stan lorda, ale Ingwar z Theo przegnali ich. Po ledwie kwadransie wszyscy siedzieli przy ognisku.

Wnet okazało się, że jego godność Ingwar, skromnie noszący się na sługę Lorda Erycka, tak po prawdzie jest jego prawą ręką w Teoffen i ma niemal tę samą co jego pryncypał władzę. Bagatelizujący słowa rycerzy Ingwar jednak wyraźnie dumny był z poważania jakim cieszył się wśród młodszych urodzonych. W Teoffen rządził pod nieobecność Lorda jego syn, Detlef. On to rozesłał w różne strony zbrojne czaty bowiem pośród chłopstwa jęli się pojawiać wichrzyciele, którzy do buntów jak w Wusterburgu nawoływali. Kilku powieszono, kilku uciekło. Łowiono więc na szlakach i traktach, choć ludzi było mało bo większość trzy tygodnie temu poszła pod Lordem Eryckiem. Ingwar słuchał tego wszystkiego z uwagą. Reszta również. Rycerze zaś ciekawi byli wieści spod Wusterburga. Wymieniano się nimi.

Tupik zaś, nauczony doświadczeniem z niejakim Berengerem, dostrzegał w tej opowieści jakąś fałszywą nutę, ale nie chciał w nią wierzyć. Bo ile razu znów historia mogła by się powtarzać?


***
5k100
.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline