Postój, przeniesiony z leśnej polany do druidzkiego Schronienia, minął prędko i przyjemnie. Rozsiedli się na skręconych z korzeni meblach, w myślach i słowach mieląc rewelacje “zgub”. Próbowali dostrzec gdzieś w zdawkowych historiach i zasłyszanych jeszcze w Podgórzu plotkach wspólny mianownik, który miałby pobłogosławić ich olśnieniem, nadać enigmatycznemu atakowi na ekspedycję Fiony sens. Gdzieś dostrzegali zalążki szerszego obrazu, nowe elementy tajemnicy rysowały nieco i szkicowały, co tak naprawdę wydarzyło się na Wisielczym Wzgórzu.
Przez prześwity między jaskiniowymi naciekami widzieli, jak Kian i Magnus toczyli rozmowę między sobą. Z pochylonymi ku sobie głowami, wymieniali słowa szeptem niewzbijającym się ponad pochrapywanie Larsa. Minęło parę chwil, zanim Ulfen wyległ z alkowy i dołączył do ich gromadki, z fiolkami jakiegoś płynu w dłoniach. Wyciągnął je w stronę Ganorska.
-
Wam przydadzą się bardziej, niż nam - oznajmił. -
Mikstury lecznicze od druidki, Lars już nie będzie ich potrzebować. Spłacę ten dług, jak tylko będę mógł.
Machnął dłonią w stronę krzewów nieopodal.
-
Jeżyny są magiczne. Nasycą was lepiej niż niejeden posiłek. Prędko brzydną, ale przynajmniej nie pomarliśmy z głodu - Magnus skrzywił się.
-
Jesteście pewni, że chcecie tutaj zostać? - Zapytała się Berenika.
-
Przynajmniej dopóki Lars nie będzie zdatny do podróży. Wiem, że wam droga wiedzie ku Fionie. Siwobrodego mało obchodzi nasza zgraja, najął was na odnalezienie czarodziejki, nie nas.
Najemnicy nie zaprzeczyli.
-
Dlatego droga wiedzie was - Magnus kontynuował -
w przeciwnym niż nas kierunku. Ruszymy ku Przystani, jak tylko będziemy w stanie. Szlak jest względnie bezpieczny, damy radę. Spotkamy się jeszcze. W lepszych okolicznościach.
Uśmiech Ulfena dowodził, że chłopak szczerze w swe słowa wierzył.
***
Schronienie i zagajnik zostawili za plecami, gdy niebo pociemniało już zupełnie. Szarówka wdarła się w popołudniowe godziny, a wraz z nią nadeszła mżawka, otulająca wszystko i wszystkich wilgotnym całunem. Ubrania i włosy zaczęły kleić się nieprzyjemnie do skóry, a buty ślizgać po błotnistym wzgórzu, tylko gdzieniegdzie przeplatanym kępami zieleni. Zmurszałe resztki kamiennych murów i baszty zaczęły powoli nad nimi górować, gdy mżawka przeszła w deszcz z prawdziwego zdarzenia.
Niegdysiejszy dziedziniec był cichy. Stanęli w obrębie starych murów, bacznie rozglądając się po placyku. Gdzieś na prawo dojrzeli schody prowadzące w górę, na szkielet w zasadzie strażnicy. Kawałki gruzu zalegały to tu, to tam, sugerując istnienie budynków tradycyjnych dla fortyfikacji, które zniknęły w odmętach czasu. Wykopane wgłębienie na lewo, obłożone kamulcami, musiało być miejscem wyznaczonym na obozowe ogniska - zwęglone bierwiona zalegały, próchniejąc i gnijąc. Główny budynek ostał się zębowi czasu, ale dostrzec mogli w części zarwany dach i smętnie bujające się okiennice. Uchylone drzwi bujały się leniwie przy lekkich porywach wiatru, przyspieszane co i rusz przeciągiem.
Z dłońmi na orężu - ostrożności nigdy za wiele - wkroczyli nieco głębiej na dziedziniec. Otuchy dodawał fakt, że zwierzęcy towarzysze, których zmysły były ostrzejsze od tych humanoidalnych, nie zdradzali oznak zaniepokojenia czy zaalarmowania. Krążyli tylko, a Ursk śmigał wte i wewte, obwąchując nowe tereny. Powolnym krokiem zbliżyli się do resztek donżonu, zerkając do środka.
-
Pusto - zauważył Temujin.
-
I czysto - Dresden ściągnął brwi.
Komnata rzeczywiście była i pusta, i czysta. Musiała służyć jako główne miejsce noclegów podróżnych, wnosząc po kominku w rogu noszącym ślady użytkowania i resztkach, na których żerowała w najlepsze szczurza czereda. Czystość dziwiła najbardziej. Widzieli zerwany zaklęciem sufit, wspomniany przez Kiana i smętnie dyndającą belkę stropową, ale podejrzany był brak gruzu. Rozwarli szerzej drzwi, wpuszczając do środka nieco więcej światła dziennego. Kurz zalegający na podłodze starty był obuwiem od wejścia, po kominek. I nieco dalej, w kierunku schodów na górę. Stare ślady.
Maakor w tym samym czasie zajął się obchodem. Z towarzyszącym mu Rawghem przeszli się wokół dziedzińca, pod resztkami blank, przez - jak miarkował - niegdysiejszą bramę. Błoto ciamkało pod stopami, a deszcz zaczął zmywać ślady, o ile jakieś się jeszcze uchowały. Wiedział, że przez tyle dni nadzieja na złapanie tropów była słaba. Wypatrzył za to co innego - wybrzuszoną nieco kopcami ziemię. Groby. Powiódł spojrzeniem w górę muru. Siedem.
Ganorsk z kolei odszedł od grupy zerkającej do środka donżonu, gdy Ursk nie zareagował na jego wezwanie. Wilk zawzięcie krążył wokół studni, szastając żywo ogonem i strzygąc uszami. Kompletnie zaabsorbowany tym zajęciem ignorował pół-orka, węsząc i węsząc. Przystanął w końcu przy kamiennej konstrukcji, przeciągając nosem po cegłach i wspiął się przednimi łapami, jakby próbując wypatrzyć coś w dole. Ganorsk poszedł w ślady towarzysza, nachylając się nad studnią. Wydrążony otwór szedł w dół ładnych parę metrów, ginąc w mroku. Pół-ork wytężył wzrok, dostrzegając wyschnięte dno i... Migotanie czegoś? Światło pochodni? Słabe, jakby świetlisty okręg zahaczał jedynie o jego pole widzenia pół-cieniami, ale był pewien, że coś tam było. Już miał się wyprostować, gdy zauważył linę. Brakowało wiadra, brakowało nadszarpnięcia zębem czasu. Dobra i gruba konopna lina. Zwinięta w regularnym odstępach w węzły, mające ułatwić wspinaczkę. Ganorsk zasępił się.
Grzmot przetoczył się przez Wzgórze, zwiastując burzę na horyzoncie.