- Nie pokaże! - krzyknął rozbitek chowając karty za powalony pień palmy.
- No to ściągaj gacie. - Wilson wzruszył brwiami.
- Oszukujesz. Nie liczy się!
- Tosz za mnie rozdajesz jełopie. I sam mi dobierasz.
- No i co?! A bo to ty inne byś se z wierzchu brał?
- Toć sam wybierasz do zmiany. W otwarte karty gramy.
- O takiego w otwarte! - machnął kijem. - Ty moich nie widzisz cwaniaku!
- No. To jak szachruję?
- A co to mój nagle problem? A bo ja wiem ja ty to robisz… że gadać umiesz w ogóle?!
- No sam mnie zrobiłeś sobie…
- Moja to tera wina? Nieźle obracasz kota ogonem!
- Chciałeś grać w rozbieranego.
- Chciałem! A ty do grania siadasz bez ubrania. To nie jest oszukaństwo od samego początku?!
- To było mnie ubrać. Albo nie sadzać.
- Znowu moja wina. Wszystko jest zawsze moja wina. To, że jestem sam na tej wyspie, to jest też moja wina!
- Ze mną.
- Z tobą… Z tobą…
- To po co grać chciałeś?
- Dla fantazji!
- Fantazji?
- Tak! Rozbierania. Żeby wyobrazić mógł ja sobie, jak się kobieta rozdziewa…
- To było se zrobić kobietę. Z nazwiskiem Wilson. Nazwać Samanta. I ubrać w szaty. - westchnął wentylem.
- Było, było… - rozbitek przedrzeźniał ryjąc kijem piach na plaży. - Było mi ci gęby nie rysować, to byś taki wygadany nie był. - marudził skrzywiony.
- No to ściągaj gacie. - Wilson ponaglał wzrokiem.
Nirvana, album Nevermind