Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-11-2021, 19:06   #265
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Z dobrym kierowcą za sterami fury żadna trasa nie była straszna, zwłaszcza gdy ten kierowca dodatkowo robił za element dekoracyjny owej fury oraz całkiem niezłego rozmówcę. Jego szczera ekscytacja i radość którą aż tryskał wywoływała uśmiech na dwóch kobiecych twarzach jadących na siedzeniu pasażera z przodu. Mazzi wolała sobie nawet nie wyobrażać ile podobną odległość pokonywaliby z Eve za jako szoferem. Nie ujmując ich blondynce niczego - była okropnym kierowcą, nie to co Steve. Dzięki niemu kolejne mile spękanego asfaltu i błota niknęły pod oponami wojskowego łazika, aż nie wiadomo kiedy ich oczom ukazał się płot wojskowego kompleksu wypoczynkowego. Z miejsca czuło się, że chodzi o trepowisko - drut kolczasty, strażnice i warty. Zwykłe motele inwestowały w ochronę, tutaj jednak miala ona ten specyficzny odcień zielono-brązowych plam kamuflażu maskującego.
Na samej bramie zaś czekała całą trójkę niespodzianka, a raczej dwie. Pierwszą była przesympatyczna strażniczka, a drugą informacja o zlocie kopciuszków podzwaniających medalami jak święty Mikołaj dzwoneczkami przy saniach.
- A to same dziadki, bez niższych szarży na tym balu? - saper spytała strażniczki, wychylając się zza ramienia Eve aby ją lepiej widzieć. Poprawiła też sobie blondynkę na kolanach. Była ciekawa, czy choćby Cesar by się znalazł w okolicy przez przypadek. Albo ten nielubiany Gruby, o którym Tygrysek nie chciał za bardzo gadać.
Westchnęła cicho, maskując obawę za szerokim uśmiechem. Skoro w okolicy zaroiło się od mundurowych szyszek musieli się pilnować, aby znów przypadkiem nie narobić Mayersowi przypału.

- Niby bal pułkowników ale jacyś kapitanowie i porucznicy też tu się zjeżdżąją cały dzień. Dlatego myślałam, że wy też na bal. - Cindy zwróciła się do kobiety w czerwieni trzymającą kobietę w czerwieni na swoich kolanach. I było to całkiem przyjemne i zaciekawione spojrzenie. Jak na jakieś niecodzienne ale niezmiernie ciekawe zjawisko.

- A ktoś od nas przyjechał? Wiesz z Wild Waters. - Steve w przeciwieństwie do jego partnerek nadal nie zdradzał zapału na bal z dziadkami.

- Wasz stary jest. I ten jego asystent. Taki Latynos. I paru innych ale tych znam słabo. Szkoda, że od was nikogo nie ma. Lubię jak przyjeżdżacie to zawsze coś się dzieje. - Cindy uśmiechnęła się także do niego a ten cmoknął ale widząc, że nie bardzo coś może na to poradzić to jakoś już nie narzekał.

W jednej sekundzie oczy bękarcicy zrobiły się duże, błyszczące i absolutnie radosne.
- Ces tu jest?! - wyrwało się jej pełne ekscytacji pytanie. Zaraz zaśmiała się bardzo kosmato, łypiąc na Krótkiego, a na jej gębie kocia morda osiągnęła apogeum - No zobacz kochanie jak się cudownie składa. Akurat byliśmy umówieni na obiad, pamiętasz? No i nie Latynos, Hiszpan - sama nie wiedziała czemu sprzedała poprawną wersję, wedle wersji oficjalnej do głaskania Cesara po grzbiecie. Sapnęła cicho.
- Kochanie, chodź się przywitamy - złapała żołnierza za rękę - Nie wypada żebyśmy go tak zlali skoro już tu jesteśmy, prawda? To by było takie nieuprzejme, a z niego taki szarmancki gość. No i lubię go, Ev też go lubi, prawda Eve?

- Oczywiście! Poza tym świetnie tańczy. No i nieźle flirtuje. - Eve w pełni poparła pomysł swojej dziewczyny. I pozwoliła sobie na lekki ton jaki wywołał kręcenie głowy u Krótkiego i cichy, rozbawiony śmiech wartowniczki.

~ I jak jest we mnie albo nade mną albo za mną to też lubię. ~ blondynka szepnęła na ucho Lamii i cmoknęła ją na koniec w policzek więc wyglądało na to, że Cesara z ostatniej niedzieli też miło wspomina i chętnie odświeży znajomość.

- Ta, jak zwykle. Dobra Cindy wiesz gdzie ta nasi się zatrzymali? - Steve spojrzał na mundurową a ta na niego.

- Oj nie pamiętam. Cały dzień był ruch jak się zjeżdżali. Ale poczekaj zaraz sprawdzę. - Cindy zrobiła nieco smutniejszą minę ale wyprostowała się i wróciła do wartowni a przez rozświetlone szyby widać było jak nachyla się i sprawdza coś pewnie w jakimś biurku czy czymś podobnym.

- Muszę was uprzedzić. Z niej jest niezła zawodniczka. Podrywaczka zawodowa i nawet dziewczynom nie daruje. - rzekł ze śmiertelną powagą ich kierowca jakby chciał ostrzec swoje kobiety przed jakimś bardzo groźnym potworem.

- Tak? No popatrz, a wyglądała tak sympatycznie. I myślę, że jest bardzo fotogeniczna. - Eve zrobiła zmartwiony dziubek jakby dała się nabrać na tą słodką powierzchowność strażniczki. Tylko tak po oczkach coś widać było, że bynajmniej nie zabrzmiało to jak wada w opisie tej co właśnie sprawdzała gdzie mieszkają Cesar i stary.

- Taka niegrzeczna strażniczka… to już chyba wiem co tu robiliście z chłopakami jak wpadaliście odpocząć od zgiełku miasta, służby i natrętnych lachonów z Honolulu - Lamia dodała swoje bękarcie trzy gamble, kładąc dłoń najpierw na kolanie w hawajskich szortach, a potem przesunęła ją w pobliże punktu newralgicznego na samym ich przodzie. Zacisnęła lekko palce. - No proszę proszę kochanie, co nam ściemniałeś, hm? Masz więcej fajnych koleżanek niż tylko Karen. Przyznaj ile ich jeszcze chowasz po kątach, co? - zapytała słodko, a jej ręka wślizgnęła się pod materiał aby tam padać teren na czuja i macanego.

- Może jakaś tu czy tam… Najwięcej chyba w “Honolulu” bo tam najczęściej balujemy. Tu oprócz Cindy to jeszcze mieli jedną czy dwie kelnerki fajne. I insturkorkę nurkowania. Ale jak widzicie nie było mnie tu jakiś czas to nie wiem czy jeszcze pracują. - Steve spojrzał w dół na dłoń jaka spoczęła na jego bermudach ale poza tym nie oponował przed taką ingerencją w swoją prywatność.

- No to ciekawe czy jeszcze tu pracują. A ta Cindy? - blondwłosa fotorgaf czule objęła swoją Księżcziczkę i patrzyła z zaciekawieniem na ową “niegrzeczną strażniczkę” jaka chyba kończyła sprawdzanie tych adresów bo wyglądało, że zaraz wyjdzie z wartowni i wróci do nich.

- Świetnie wygląda w bikini. Bez też. No i oczywiście jak przyjeżdżaliśmy z chłopakami na weekend albo urlop to była w pełni integrowalna. Więc myślę, że oni też miło ją wspominają. Aha i lubi używać kajdanek więc naprawdę musicie na nią uważać. Na razie jest na służbie to jesteście bezpieczne ale jak rano skończy i jeszcze by się na was napatoczyłą to nie wiem co będzie. - Steve całkiem chętnie podzielił się swoimi wiadomościami na temat owej sympatycznej strażniczki a Eve na to zrobiła cichutkie “Oooo!”. W takiej zachwyconej intonacji jakby tym ostrzegawczym tonem komandosa jakoś wcale się nie przejmowała.

- A co by miało być, Tygrysku? - saper uderzyła w niewinny ton, pracując coraz intensywniej dłonią. Mogli udawać że nic się nie dzieje, ciemność sprzyjała zachowaniu pozorów - Jesteśmy grzecznymi foczkami, przecież wiesz. Uczynnymi, kontaktowymi i nie grymasimy, ani nie pakujemy się w podejrzane układy czy znajomości. Co złego to nie my, a jedynie zawistne języki - powachlowała rzęsami - Poza tym… bez obrazy, ale wolałabym się skupić na tobie i Eve. Ten jeden raz… no może oprócz kanapki, bo ona akurat była obiecana, prawda? Jednak jeśli ma ci to jakoś zgrzytać to odpuszczę - dodała z miną wyrażającą czyste poświęcenie.

- Mi tam nic nie zgrzyta. - tyle zdążył powiedzieć Krótki nik Cindy nie wróciła do bocznego okna i znów się do niego nie nachyliła.

- Są w 29. W ogóle ci twoi z Wild Water to tak tam w tych rejonach 30-ki. Coś jeszcze chcecie? - zapytała strażniczka po tym jak podała im te adresy osób z tych samych koszar co Mayers.

- No nie wiem dziewczyny, chcemy jeszcze coś? - Steve zerknął w bok na swoje partnerki sprawdzając co powiedzą na ten temat.

W odpowiedzi saper wychyliła się do okienka, opierając o kolana bolta. Po części zakryła zabawy pod bokserkami, po części zbliżyła do Cindy.
- Podobno rano masz wolne, tak Tygrysek mówi. Jakieś plany, czy dasz się wyrwać na zwiedzanie? Nigdy tu nie byłyśmy, a nasze kochanie nie może się ciebie nachwalić. Nie ukrywam że jesteśmy trochę zazdrosne - powiedziała z czarujacym uśmiechem i dodała -
Że nas tu wcześniej nie przywiózł. Oj będziesz musiał to nam porządnie wynagrodzić. Wiesz co lubimy najbardziej - skończyła, całując policzek chłopaka.

- Naprawdę? - Cindy czy to dla wygody czy celowo opierała się o framugę okna samochodu podobnie jak panienki zaczepiające kierowców. No ale styl i mundur miała całkiem inny. Teraz zaś jak czarnowłosa kobieta w czerwieni zbliżyła się do tego okna od środka ona sama się nie cofnęła więc zrobiło się całkiem blisko. Przez chwilę wodziła wzrokiem po twarzy Lamii po czym posłała pytające spojrzenie kierowcy jakby pytała o jego wersję wydarzeń.

- O tak. Mówię ci Cindy one są straszne. Nawet nie wiesz co ze mną i mi robią. Zwłaszcza jak są we trzy. Jak ostatnio w takim jednym vanie. - Steve pokiwał głową zachowując ten ironicznie poważny wyraz twarzy. A gdzieś tam pod swoją rączką Mazzi czuła, że wbrew tym żałobnym słowom skargi nie tylko serce mu rośnie na ten początek wieczoru.

- Krótki ty się chwalisz czy żalisz? - Cindy uniosła brew do góry i roześmiała się. Zresztą Eve w środku auta też. On sam zaś rozłożył rączki na boki dając znać, że to siła wyższa i niewiele na to można poradzić.

- No dobrze. Nie wiem ślicznotko co on tam wam kitu o mnie wam nawciskał. Ale kończę o 8 rano. I właściwie mogłabym zostać na śniadanie. Podają na stołówce. - powiedziała zwracając się ponownie do Lamii bezpośrednio i jakby na próbę przesunęła palcami po jej policzku. - Ale jak za wcześnie dla was to nie ma sprawy. Możemy się umówić na kiedy indziej. - dodała jakby często na urlopach czy weekendach tak nieludzka pora była zbyt wczesna aby się zrywać z łóżka i zaczynać nowy dzień.

- Jakby nas nie było na śniadaniu to wpadnij do domku, będziesz wiedziała który bo tu wszystko odnotowane, nie? Możesz być naszym śniadaniem, Tygrysek duży i go starczy dla całej naszej trójki - saper nadstawiła wdzięcznie twarz, przymykając oczy i mrucząc gdy skórą policzka dotknęły obce palce.
- Przyda się pomoc, we trzy z Willy jeszcze jakoś dajemy radę, ale kiedy zostajemy we dwie to zawsze się obawiam że nas zamęczy. My takie biedne, delikatne… a on taki wielki, z parą w łapie i nie tylko w łapie. On sobie po weekendzie jedzie do tej swojej jednostki bąki zbijać z rana na odprawach, a my przez trzy dni potem do siebie dochodzimy - dodała konfidencjonalnym szeptem, wychylając się jeszcze odrobinę aby pocałować strażniczkę jakby ten gest był kropką w zdaniu.
- Poza tym nie mam pojęcia o co ci z tym vanem chodzi - dorzuciła mężczyźnie prosto w twarz i udajac że wcale nie wyczuwa co ma pod ręką - Sam chciałeś, my przyjechałyśmy ze śniadaniem i kawą, a ty od razu za włosy i do jaskini. Zresztą jakoś po wszystkim nie narzekałeś… a nawet sobie świetnie poradziłeś, jak zawsze - na koniec pocałowała i jego, aby ten fakt podkreślić.

Też ją pocałował. I to nawet nieco dłużej niż krótkie cmoknięcie w usta. Jakoś nie krepując się, że Eve obserwuje ich z jednej strony a Cindy z drugiej. Sama strażniczka też całkiem chętnie cmoknęła się z ustami Lamii. Chociaż ten pierwszy raz to był jeszcze taki grzeczny, ostrożny i dyskretny. Ale całkiem przyjemny. Widocznie całowanie się z innymi kobietami jej nie peszyło. Za to chyba ucieszyła się z takiego zaproszenia na jutrzejsze śniadanie.

- Tak? I nie będę wam przeszkadzać? I tak, wiem jaki macie domek. - zapytała jakby chciała się upewnić i mimo wszystko nie co dzień dostawała takie zaproszenia od jakichś związków.

- Ależ skąd! I weź kajdanki! Uwielbiam być w kajdankach! - Eve w końcu dołączyła do tej dyskusji widząc, że się zanosi na poznanie tej sympatycznej strażniczki od całkiem bliskiej strony. Ta zaśmiała się słysząc to i zajrzała nieco w głąb szoferki aby dojrzeć tą blond miłośniczkę kajdanek.

- Nawet nie wiesz co one potrafią. - Steve westchnął wciąż nie wychodząc z tej cierpiętniczej roli maltretowanego mężczyzny. A tam nieco niżej to Lamia czuła, że to maltretowanie go przynosi całkiem niezłe rezultaty. Zaś na wypiętych pośladkach zaczęła jej wędrować dłoń blondynki.

- Mhm. To widzę o kajdankach wam powiedział. A pochwalił się co oni tutaj wyprawiają jak przyjeżdżają całą zgrają? - Cindy czując przyzwolenie zaczęła wodzić kciukiem po szczęce i policzku Lamii koncentrując się zwłaszcza w okolicy jej ust.

- Oj tam oj tam, zaraz coś wyprawiają! Urlop to urlop nie? Kto by tam potem to na to zwracał uwagę! - Steve zaoponował trochę zabawnie a trochę przesadnie jakby chciał urwać w zarodku tą wymianę babskich plot między innymi na jego temat.

- No już kochanie, nie denerwuj się tak. Jesteś cały spiety - bękarcica uderzyła w czuły ton i popatrzyła w dół gdy dodawała - Aż cały sztywny z tych nerwów, ale spokojnie. Od czegoś nas masz, prawda? - wróciła spojrzeniem do twarzy żołnierza czule go całując. Jednocześnie wyjęła dłoń z jego spodni i złapała nią blondynkę za kark, przyciągając do boku. Akurat aby pyszczkiem wylądowała w miejscu które zwolniły jej palce.
- Słyszałyśmy że ryby łowili i się na bmxach ścigali - jak gdyby nigdy nic podjęła wesoło wątek urlopów wszelakich.

Strażniczka z zaciekawieniem oglądała przez otwarte okno ten pokaz wewnątrz związkowych relacji. Nieco z góry miała widok jak w pierwszym rzędzie na to jak miłośniczka kajdanek o blond włosów bez zgrzytu daje się złapać za kark a potem obrabia swojego mężczyznę ustami. Steve też jakoś nie oponował a, że rączki mu się chyba trochę nudziły na tej kierownicy to przynajmniej jedna wylądowała na plecach Lamii i zaczęła tam sobie swawolić. Od karku aż po pośladki.

- No sama widzisz co ja się z nimi mam. No chwili spokoju nie ma. - zwrócił się do strażniczki jak do wiernej przyjaciółki jakiej można się zwierzyć. Dłonią zaś zawędrował już na piersi Lamii głaszcząc je i dotykając a nawet wsuwając dłoń pod dekolt.

- No widzę, widzę. No coś czuje, że się bardzo interesujące śniadanie jutro szykuje. Bardzo apetyczne. - Cindy pokiwała głową jakby świetnie go rozumiała. Ale jego partnerki również. Wsunęła dłoń do środka i też pogłaskała dekolt. A potem pozezowała nieco w dół na pracującą blond głowę.

- Tak wam opowiadał? Bmx-y i łowienie ryb? No ale co ja się dziwię. Też bym pewnie tak opowiadała jakbym tu wyrabiała to samo co oni. - tak jak przed chwilą Cindy okazała pełną życzliwość i zrozumienie wobec kumpla tak teraz podobnym tonem odezwała się do jego partnerki jaką miała tuż przy oknie.

- Przecież wyrabiałaś! - Krótki odezwał się z żartobliwą pretensją jakby chciał jej przypomnieć, że ona też brała udział w owych zbrodniach specjalsów w tym ośrodku o jakich wspomniała.

- Ale poszło i tak na wasze konto. - strażniczka posłała mu całusa i obejrzała się za siebie. Bo na słuch brzmiało jakby zbliżało się kolejne auto ale jeszcze nie było wiadomo czy skręci tutaj czy pojedzie dalej.

Wyjazd dopiero się zaczynał, mieli masę czasu, a i jej zaczynało się robić gorąco. Było niebezpieczeństwo, że zaraz zaczną się do siebie dobierać już po całości robiąc cyrk pod bramą. Znowu.
- To przygotuj nam opowieści do śniadania, będziemy przebierać nóżkami z niecierpliwości - zaśmiała się, zaczynając rozpinać hawajską koszulę guzik po guziku - Obrazimy się jeśli nie przyjdziesz, my poczekamy i przygotujemy odpowiednio… teren pod odprawę - dodała, zjeżdżając ustami na odsłonięty tors. Dłonią pomagała blondynie utrzymać odpowiednie tempo, przy okazji zaciskając uda ale niewiele to pomagało.

- Oh też czuję, że będzie mi się dłużyć ta nocna warta! - Cindy roześmiała się wesoło i wydawała się być ulepiona z tej samej gliny jeśli chodzi o takie integracyjne zabawy. Złapała jeszcze podbródek Lamii całując ją na pożegnanie w usta. Tym razem już z pełną wymianą językową. Podobnie pocałowała Krótkiego a jak postukała w blond główkę i Eve ją podniosła to dokończyła całuśne kompletowanie ich trójki. Na koniec machnęła jeszcze na pożegnanie po czym odwróciła się i wróciła do wartowni dając gestem znak, że można otwierać bramę.

- Cześć Cindy! Będziemy czekać rano! Wchodź jak do swojego! - zawołała jeszcze od okna Eve nim znów nie zanurkowała ku hawajskim spodenkom Mayersa. Strażniczka jeszcze im raz pomachała jak mijali bramę ale czarny Ghurka już przez nią przejechał.

- Hiuh. Gorące powitanie. A jeszcze nawet nie dotarliśmy do naszego domku. A w ogóle to chyba już wiecie dlaczego Cindy jest naszą ulubioną strażniczką. - kierowca mówił jakby próbował się skoncentrować na prowadzeniu wozu i ochłonąć po tym spotkaniu przy bramie. Ale działalnosć obu partnerek dość mocno mu to utrudniały.

- Ee… To tak, to teraz ten… Do domku. - powiedział próbując się skupić na dotarciu do tego domku. A na razie jechali przez całkiem przyjemną, prawie leśną okolicę. Gdzieś tam między drzewami prześwitywały jakieś światła. Ale zrobiło się już prawie tak ciemno jak w nocy.

Niestety obie mayersowe harpie nie miały zamiaru dać mu dojechać w spokoju. Gdy zniknęła brama zaczęły już na całego rozpraszać jego uwagę. Jedna w okolicach bioder, druga całowała go po twarzy i piersi, wplatajac palce we włosy i gładząc policzki lub mięśnie torsu.
- Zatrzymaj się - tuż koło jego ucha rozległo się gorące sapnięcie.

- Wytrzymajcie, zaraz będziemy w domku. - sapnął kierowca chociaż dało się wyczuć, że próbował utrzymać na wodzy swoje podniecenie.

- No ale Steve, w domku będziemy mogli to zrobić później. A tu jest świetnie. Szkoda, że nie ma jakiegoś brudnego kibla do kompletu. - Eve oderwała się na chwilę od swojego zajęcia ale po głosie dało się poznać, że ta akcja przy bramie też ją nakręciła jak i pozstałą trójkę. I nie bardzo miała ochotę czekać aby rozładować to napięcie.

- Dobra ale nie rozbierajcie się za bardzo. Nie chciałbym kolejnej wtopy w cv. - kierowca w końcu uległ tym pokusom szybkiego numerka i zwolnił po czym zjechał gdzieś na pobocze i przełączył na światła postojowe. Teraz już mógł swobodniej zająć się swoimi partnerkami. Zwłaszcza tą co była bardziej dostępna i obok niego. Złapał ją, objął i zaczął całować. Mocno i zdecydowanie.

Saper wyszła mu w tym naprzeciw, zupełnie jakby tylko na to czekała. Wpiła się w jego usta, chwytając za brodę i przyciskając ją do siebie. Drugą ręką zawędrowała pod sukienkę Eve, wbijając palce w jej gorące wnętrze, aby było sprawiedliwie i nikt nie czuł się pomijany.
- To był cudowny pomysł aby to przyjechać - wychrypiała gdy na moment musieli się od siebie oderwać, lecz szybko wznowili starcie na wargi i języki.

- No… Tu zawsze jest czadersko… - mruknął półprzytomny mężczyzna dając się tam na dole obraniać blondynce i całując się na całego z czarnulką. Chciwie wpijał się w jej usta i wodził dłońmi po jej krągłościach jakie kryła pod dekoltem. W pewnym momencie dłoń zsunęła mu się gdzieś na dół i tam Lamia poczuła ją jak próbuje dostać się między jej uda.

- Mnie też się tu coraz bardziej podoba. Zawsze uwielbiałam postoje na poboczach. Zwłaszcza takie integracyjne. - Eve na chwilę przerwała swoją robotę aby nasycić się dłonią swojej dziewczyny jaka z kolei zawędrowała między jej gościnne uda. I chociaż bez światła widać było tylko kolorowe plamy tam gdzie było ubranie lub blade tam gdzie go już nie było to dało się wyczuć, że blondynka też jest w pełni zadowolona z tego przyjazdu, powitania w bramie no i teraz tego postoju na poboczu szutrowej drogi.

- Bo jesteś brudną dziwką Ev, teraz jeszcze tirówką - saper stęknęła, podsuwając się do góry aby dać boltowi dostęp w odpowiednie rejony, musiała przy tym okręcić tułów, lądując bokiem na plecach blondynki i wygiąć szyję aby nie stracić ust z zasięgu rażenia.
Przez trójkę przyspieszonych oddechów szyby w aucie zaczynały parować, co dało się rejestrować gdzieś na samej granicy świadomości. Bardziej pociagające było to co tuż obok, w zasiegu rąk, warg i ciepłego ciała.

- Oj, tak, to prawda. - wyjęczała podniecona blondynka i z tej wdzęczności po omacku czy przypadkiem natrafiła gdzieś na dłoń czarnowłosej i ją pocałowała.

- No to nie bądź leniwą dziwką i rób swoje. - Steve dołączył do tej zabawy kierując bladą plamę twarzy gdzieś tam w dół gdzie buszowała pani reporter lokalnej gazety.

- Tak, oczywiście! - pisnęła zachwycona Eve i wróciła do przerwanego zajęcia. Zaś Steve i Lamia znów mogli zająć się sobą. Dłoń mężczyzny przy współpracy czarnowłosej kobiety pokonała w końcu te czerwone falbanki jej sukni i dostała się wreszcie między uda. I tam zaczęła działać dla ich obopólnej satysfakcji. Mayers na tym na chwilę się skupił jakby sprawdzał jaki efekt to przynosi. Ale ni wytrzymał tak zbyt długo i znów wolną ręką i ustami wrócił do tych przyjemnych i zapraszających ust i piersi swojej kobiety.

Nakręconej bękarcicy wiele do szczęścia nie trzeba było. Bodźce atakowały ją z każdej strony, tak jak ciepło i ciężar dwóch ciał. Dotyk i mocny nacisk tam, gdzie najbardziej go potrzebowała. Z całej rodziny to ona pierwsza zajęczała prosto w usta żołnierza, łapiąc go spazmatycznym ruchem za bark i bez skrępowania pozwalała aby windował ją wysoko ponad dach czarnej Ghurki przez cudowną, długą chwile, podczas której straciła kontrolę nad ciałem, chociaż to nie było niezwykłe. Cholerny trep od dawna robił z nią co chciał i jak mu się podobało.

Dach wozu zrobił się dziwnie ciasny i zbyt blisko dla tych rozszalałych emocji jakie buzowały w żyłach. Ale jak przeszła ta fala ekstazy to w sam raz aby Lamia była świadkiem kolejnej. Jakby wywołała reakcję łańcuchową u pozostałej dwójki. Mimo panujących ciemności poznała, że Steve też doszedł do momentu szczytowego na moment dławiąc blondynkę okupującą jego biodra. A i ona sama też po chwili wydała z siebie westchnienie ulgi. Po czym wyprostowała się wracając do pionu i z tej wdzięczności obdarzyła czarnulkę mokrym pocałunkiem.

- To tak… Ten… No… To do domku… Jedziemy… Zaraz tam pojedziemy… - mamrotał zrelaksowany mężczyzna jakby chciał sobie przypomnieć po co tu właściwie przyjechali.

- Jeszcze chwilę… nie pali się - brunetka też nie wyglądała jakby miała ochote ruszać się gdziekolwiek. Przytuliła mocniej Eve i razem oparły się o szeroką pierś bolta, zastygając w błogim, szczęśliwym bezruchu. Chwila spokoju i rodzinnej bliskości po tygodniu osobno, co z tego że na poboczu pośrodku lasu? Szczęście było ulotną bestią i nie zapowiadało się z wyprzedzeniem.
- Hej… a nie chciałbyś wpaść na ten bal się pokazać? - spytała nagle, otwierając jedno oko - Nie na cały wieczór, wejść i zrobić dobre wrażenie, a potem wylecieć na bardziej kameralny rewir. Obiecujemy że ci z Kociaczkiem nie narobimy przypału. Będziemy uroczym dodatkiem, jak zwykle… a sobie zobaczymy z kim na co dzień musisz się użerać. To nawet łatwiej potem by było opowiadać, jakbyśmy twarze kojarzyły.

- Na bal? Nie no co wy… To oficjalny bal dla tych wszystkich ważniaków z okolicy. Żadna impreza. Nudziarstwo. Nie to co imprezy z chłopakami w “Honolulu”. - Steve jęknął jakby odganiał natrętną muchę. Myśl o wizycie w takim oficjalnym miejscu nadal wydawała się go kompletnie nie kręcić.

- Poza tym nie mam munduru. Nie brałem. Żadnego. Oni tam wszyscy będą na galowo a ja co? W krótkich majtkach? To już wy jesteście bardziej na galowo w tych kieckach niż ja. - dorzucił bardziej racjonalny argument. A chociaż jak się spotkali to był na galowo to jednak swoim zwyczajem zdjął z siebie mundur tak szybko jak się dało. I przebrał się tak jak na chłopaka z Zachodniego Wybrzeża wypadało. Na wolny weekend czy wyskok z chłopakami do klubu był to strój w sam raz. Ale w galowe towarzystwo wyższych rangą oficerów nadawało się kiepsko.

- Najlepiej wygladasz bez niczego… ale racja - bękarcica spochmurniała i westchnęła cichutko. Tak, to był problem. Nie wypadało iść na hawajsko gdzie każdy wbity w odświętny drelich i wyszykowany jak stróż na Boże Ciało - Może Ces by miał zapasowy… bo tak to byś musiał się kopnąć do Sioux… ehhhh - westchnęła po raz drugi, aż ją zakuło w sercu od tej boleści. Pokręciła głową - Trudno… ale i tak szkoda. Przez chwilę pomyślałam że się nas wstydzisz albo co - chlipnęła, całując go w policzek - a my się tak bardzo mocno staramy…

- No. A ja to jeszcze ci nawet nie zdążyłam podziękować jak należy za to u mnie w pracy. Właściwie Lamii też nie. Bo niech zgadnę kto ci o nich powiedział. A specjalnie wzięłam strój do tego dziękowania. - Eve też dorzuciła się do tej listy wdzięczności i wstydu. Kierowca zaś przeczesał palcami włosy i westchnął długim oddechem. W końcu otworzył szybę próbując odświeżyć sobie myśli.

- To jeszcze Wilma. Jak nam masz podziękować w jakimś specjalnym stroju to potem jeszcze Wilmie też. - rzucił w ciemność i zaczął zapinać swoją koszulę. Powiew świeżego powietrza widocznie pomógł otrzeźwić myśli i emocje.

- Wilma też? No to tak, to jak wróci to też muszę się jej odwdzięczyć. Ale ich załatwiłeś! O rany, myślałam, że się posikam ze szczęścia! Ale mieli miny! W ogóle nie wiedzieli co powiedzieć! - wspomnienie z akcji w redakcji znów wywołało entuzjazm pani redaktor i cichy śmiech kierowcy jaki uruchamiał swoją terenówkę.

- Tylko jutro z tą Cindy to wiecie, nie możemy przeciągać bo musimy wracać do miasta. No chyba, że wolicie zostać. To sam pojadę a potem po was wrócę. - powiedział włączając zwykłe światła i wracając na szutrową drogę przez las. Okazała się nie taka długa jak na raźne tempo czarnej terenówki. Właściwie las się skończył dość szybko i oczom całej trójki ukazały się jakieś zabudowania. Wyglądały jak jakieś większe budynki zbite z bali o całkiem solidnej konstrukcji. Odruchowo Lamia zarejestrowała, że takie bale to powinny wytrzymać ostrzał pociskami pośrednimi a może nawet karabinowymi. Chociaż przeciwpancerne to już mogły się przebić, jeszcze zależy…

- O cholera! - syknął nagle Steve wracając ją do rzeczywistości. Blondynka też spojrzała w tamtą stronę ale tu faktycznie kręciło się sporo ludzi i faktycznie większość była w galowych, ciemnozielonych mundurach. Więc nie bardzo było wiadomo o co chodzi Mayersowi.

- Co się stało? - reporterka zapytała widząc, że samochód zwalnia chyba zatrzymując się przed jakąś grupką mundurowych. Ale światło padało tu dość słabe to nie bardzo było widać kto to.

- To nasz stary. I chyba Ces. Zróbcie dobre wrażenie. Przywitamy się. - rzucił szybko Steve i zaraz potem zatrzymał się przed tą grupką. Właściwie przed dwoma mężczyznami w mundurach jacy szli chodnikiem. Z bliska faktycznie ten młodszy okazał się Cesarem.

- Dobry wieczór panie pułkowniku! Cześć Ces! - Krótki zatrzymał wóz i krzyknął wesoło do dwóch idących kolegów z pracy. A raczej szefa i kumpla.

- O. Kapitan Mayers. Dobry wieczór. Pan też nas raczył odwiedzić? - starszy z mężczyzn wyraźnie kuśtykał na jedną nogę i pewnie dlatego wspomagał się laseczką. Ale spojrzenie i głos miał wciąż bystre i w lot rozpoznał kto się przy nich zatrzymał. Ces również bo pozdrowił ich gestem ale nie wcinał się swojemu dowódcy w słowo. Krótki dał znać swoim partnerkom, że trzeba wysiąść i sam rozpiął pasy i otworzył swoje drzwi. Poczekał aż one obejdą wóz i stanął obok niego.

- Panie pułkowniku, chciałbym panu przedstawić moje partnerki. To jest Lamia Mazzi. Starsza sierżant i weteran frontowy. A to jest Evelyn Anderson. Reporterka z “Daily Sioux”, pisała o nas reportaż z 4-go lipca. A moje panie to jest pułkownik Ford Harrison. Nasz dowódca w Wild Waters. No a Cesa to już znacie. - Steve dokonał szybkiej prezentacji pomiędzy obiema kobietami w krwistej czerwieni a dwoma mężczyznami w głębokiej zieleni. No Cesara potraktował przy tym nieco po macoszemu ale i jednocześnie po koleżeńsku. Ale do pułkownika zwracał się z pełną estymą i wyraźnym szacunkiem.

Niby nic niezwykłego przy amnezji, ale Mazzi nie widziała chyba wcześniej pułkownika z tak bliska. Jako zwykły szary trep z szaro-zielonej trepowej masy nie miała podejścia do takiej szarży. To jak z kosmosem - niby widujesz gwiazdy z powierzchni ziemi i wiesz że tam są, ale też wiesz że jesteś dla nich marnym pyłem nie wartym zauważenia czy nawet świadomości obecności takiej drobinki piachu… a tu taki jeden się gapił prosto na trójkę z czarnego Ghurki. Bękarcica przez pozostały kawałek trasy doprowadzała do porządku włosy i pomagała się ogarnąć fotograf, a gdy auto się zatrzymało otworzyła drzwi wpierw pomagając wysiąść siedzącej jej na kolanach kobiecie, a potem dopiero sama wyszła. Pierwszy krok wykonała idąc jak na ścięcie, jednak doszło do niej że przecież nie ma się o co martwić. Niestety odruchy zostały i jeśli pod bok Mayersa doszłą już z czarującym uśmiechem przyklejonym do twarzy, to przy przedstawianiu przez ciało w czerwonej sukience przeszedł impuls wyprężając je na baczność.
- Na rozkaz, sir! - zaczęła i nabrała powietrza, a przez jej twarz przeszedł wyraz zakłopotania. Odchrząknęła, nabrała oddech i wypuściła go powoli, a mięśnie na powrót się zluzowały.
Już nie była w wojsku, przeszła do cywila. Nie nosiła munduru tylko pieprzoną kiecę bardziej pasującą do Honolulu albo Olimpu niż na ten zalewaną mżawką leśny grajdołek. W jej głowie pojawiła się wizja kasztanowłosej pielegniarki i jej głos: “maniery, Księżniczko!”.
- Znaczy… chciałam powiedzieć dobry wieczór panom - przywołała na twarz przyjemny uśmiech i dygnęła przed pułkownikiem, unosząc odrobinę rąbki czerwonego materiału - Panie pułkowniku to prawdziwy zaszczyt móc pana spotkać osobiście. Steve tyle o panu opowiadał, jednak nigdy nie sądziłam że będzie okazja aby ukraść trochę pańskiej uwagi. Niezwykły to widok, mieć okazję spotkać człowieka zarządzającego całą bazą i to w dodatku Wild Waters. Jest pan bardzo zajętym i oddanym sprawie żołnierzem - jej uśmiech poszerzył się do wybitnie czarującego - Tym bardziej prosimy nam wybaczyć zaskoczenie, nie wiedzieliśmy że dziś tak ważna uroczystość. Jesteśmy tu całkowitym przypadkiem… no może nie do końca. Od paru dni ciągle męczyłyśmy panu kapitanowi jego biedną głowę że chcemy się przepłynąć łódką póki jeszcze nie ma mrozu - odwróciła się na chwilę do Mayersa i puściła mu oko, a na koniec spojrzała na Hiszpana - Cesar, ciebie również dobrze widzieć. Próbowałyśmy z Eve podpytać co u ciebie, ale znasz Steve’a… zawsze mówi że wszystko jest w porządku i pod kontrolą.

- Tak, tak, cały Steve. - Cesar skorzystał z momentu gdy uwaga była skierowana na niego i pozwolił sobie krótko się wciąż uśmiechając się wyrozumiale.

- Ah, to dla mnie zaszczyt i przyjemność poznać tak piękne panie. Miałeś rację Ces. One będą ozdobą każdego balu. A właśnie kapitanie Mayers. Zaszczyci nas pan możliwością podziwiania tych ślicznotek dzisiejszego wieczoru? - pułkownik był w dobrym humorze i chyba ucieszył się, z takiej reakcji obu partnerek jego kapitana.

- Obawiam się panie pułkowniku, że z tym może być pewien kłopot. Przyjechaliśmy odpocząć. Mieliśmy ciężki tydzień. A i tak musimy skrócić ten wypad ze względu na pogrzeb. Kompletnie zapomniałem, że w ten weekend wypada ten bal panie pułkowniku. To moja wina, powinienem o tym pamiętać. No i nawet nie brałem munduru, choćby polowego. - Steve zrobił zbolałą minę ale jednak trzymał się swojej wersji wydarzeń nawet jak rozmawiał ze swoim przełożonym. Ten pokiwał głową i uśmiechnął się jowialnie.

- Ależ oczywiście kapitanie. Wy macie swoją młodość i swoje sprawy. Musicie się wyszumieć po swojemu a nie siedzieć z nami, starymi piernikami. Oczywiście proszę sobie nie zawracać głowy tym balem. - pułkownik wydawał się w pełni rozumieć motywy podwładnego i nie mieć mu za złe, że nie przyjechał tutaj na bal.

- Naturalnie w pełni się z panem zgadzam pułkowniku. Pragnę tylko wspomnieć, że gdyby to była tylko kwestia mundurowa to mam zapasowy mundur a chyba z kapitanem jesteśmy podobnych rozmiarów. - Cesar przejął pałeczkę rozmowy całkiem gładko i pozornie absolutnie nie ingerował w to co powiedział ich zwierzchnik. Ot, dodał sobie coś od siebie za co zarobił bardzo krzywe spojrzenie od kumpla o tej samej randze. Za to Eve posłała Lamii psotne spojrzenie jakby jednak była szansa coś z tego ugrać. Ale takie krótkie bo też oberwała krzywym strofującym spojrzeniem swojego mężczyzny.

- A w kwestiach rozrywki z tego co pamiętam z ostatniej niedzieli to nie powinniśmy się o was martwić. Ale gdyby zabrakło wam darmowych drinków to zapraszamy serdecznie. Claudio Esteban ma dzisiaj nam sprzedać jakiś nowy skecz. A występuje z jakąś nową partnerką. Podobno bardzo utalentowana. - adiutant pułkownika dołożył kolejną wisienkę na ten tort jaki im serwował i kolejne krzywe spojrzenie od kumpla.

- No i mam nadzieję, że Carla mnie nie zamęczy na parkiecie. Nie wiem czy sam jej podołam. Wiesz, że nikt jej tu nie zaprosił i spotkaliśmy się dopiero tutaj? A pytała o ciebie no ale jak będziecie zajęci to oczywiście nie będziemy wam przeszkadzać. - hiszpański kapitan dorzucił trzecią wisienkę a pułkownik słuchając tego wszystkiego chyba bawił się świetnie.

- Oczywiście panie kapitanie, niech się pan czuje zaproszony. Razem ze swoimi uroczymi partnerkami. Mam nadzieję, że obecność kapitana Bishopa nie zniechęci pana do odwiedzin. Chciałbym się pochwalić kolegom swoim najlepszym kapitanem liniowym w bazie. No a kapitan Bishop to mimo wszystko tylko logistyk. Świetny ale logistyk. - pułkownik uśmiechnął się jowialnie i po minie Mayersa dało się poznać, że chyba stracił już taką pewność jaką prezentował jeszcze przed chwilą, że nie pójdą na ten bal.

- No cóż, panie pułkowniku. Przekonał mnie pan. Myślę, że nic się nie stanie jeśli pożycze od Cesara ten zapasowy mundur i sprawię zadość pańskim pragnieniom. - Steve strzelił obcasami swoich szybkobiegów. Nie było tego efektu jak przy wojskowych buciorach. Hawajski zestaw ubranniowy również do tego niezbyt się nadawał. Ale z godnością jakby od początku był za odwiedzinami tego balu zgodził się tam udać.

Wieszając się pod swoim ramieniem bolta saper widziała całą potyczkę, gdzie Steve z góry był skazany na kapitulację. Pełna wdzięczności patrzyła jak Ces argument po argumencie wytrąca karty z łap Tygryska, aż wreszcie Stary mu walnął jokera na sam koniec. Chociaż chciała piszczeć z radości, zachowała spokój pasujący do dodatku kapitańskiego munduru, choćby składał się on z hawajskiej koszuli i szortów.
- Naprawdę są tutaj Claudio i Jannet? - Mazzi nie mogła się powstrzymać aby nie spytać Latynosa i zaśmiała się wesoło - O tak, ona jest cudowna. Prawdziwy wirtuoz, a z tymi drinkami może rzeczywiście się pospieszymy zanim ten stary cynik-kabareciarz osuszy do końca ostatnią butelkę i… kapitan Bishop to twój kolega, tak? - przeniosła wzrok na twarz Mayersa - A jest przynajmniej w jednej dziesiątek taki szarmancki i miły jak Cesar?

- Ależ skąd. Nie jest Hiszpanem. Ani nawet Latynosem. I nawet z południa to też nie. - Cesar zgrabnie przykrył szarmanckim tonem wąskie zaciśnięcie ust Krótkiego gdy Lamia wspomniała, że są kolegami z Bishopem.

- No dobrze, to ja was jestem zmuszony pożegnać. Zapraszam serdecznie ale coś wam nie wypali to spotkamy się przy następnej okazji. A teraz państwo wybaczą. - pułkownik skłonił się młodszym po czym ruszył spokojnym tempem w stronę tego sporego budynku jaki przed chwilą mijali.

- Idę z nim. Powiedz jaki macie domek to przyślę ci ten mundur. I nie rób scen Krótki, stary się napalił jak cię zobaczył, że będziesz. Pokażesz się, walniesz ze dwa tańce i możecie się zmywać. No i może utrzesz nosa Bishopowi. I inni cię zobaczą po wczorajszym, że jesteś cały i nic ci nie jest. - jak zostali w miarę sami Cesar skrócił dystans i wrócił do bardziej koleżeńskiego tonu. Chociaż mówił przyciszonym tonem jakby mimo wszystko nie chciał aby odchodzący pułkownik go usłyszał.

- I cześć dziewczyny. Dobrze was znów widzieć. Dopilnujcie tego nicponia, żeby się chociaż tam pokazał. Potem macie wolne. - zwrócił się do czarnulki i blondynki o wiele bardziej serdecznie i objął każdą z nich, najpierw jedną, potem drugą.

- Cześć Ces, nie wiem jak to robisz ale za każdym razem jak cię widzimy wyglądasz coraz lepiej - Mazzi chętnie objęła go i pocałowała w policzek na przywitanie. Takie koleżeńskie, bez podtekstów.
- Nie martw się, przypilnujemy aby dotarł na miejsce i za głośno nie marudził. Będzie wyglądał jak z plakatu propagandowego, nawet go umyjemy bo wiesz jak to po tej drodze. Człowiek zawsze się na coś nadzieje, albo otrze, wypada się odswieżyć. Tygrysek wie który mam numer domku i tak po cichu liczę, że jednak dziś jeszcze dasz się porwać. Za dawno cię nie widziałyśmy, musimy się nacieszyć - uśmiechnęła się ciepło, wracając do flankowania swojego kapitana i mocno przytuliła się do jego ramienia. - No już kochanie, uśmiechnij się. Będzie dobrze, zobaczysz! Zrobimy z E wszystko abyś się dobrze bawił i w miarę bezboleśnie przeszedł cały proces… a jak chcesz utrzeć nosa temu Bishopowi to mu przed nim pomachaj zegarkiem - wyszczerzyła się, a potem nagle drgnęła, wracając wzrokiem do Hiszpana - Ces jak to oficjalny bal to możemy iść obie? No wiesz… żeby potem nie było zbędnego pierdolenia koło tygryskowego ogonka.

- Nie martwcie się. Sam Stary was zaprosił. Całą trójkę. - Hiszpan machnął ręką i wskazał gestem na odchodzącą sylwetkę ich zwierzchnika. Za to nieco wcześnie z wyraźnym zainteresowaniem i przyjemnością słuchał tego co mu mówiła Lamia. Spojrzał jeszcze na blondynkę.

- Lamia mi strasznie zachwalała wasze kanapki. Podobno są nieziemskie. Mam nadzieję, że wpadniesz dzisiaj do nas i będziemy mogli tego spróbować. - Eve dorzuciła swoją wdzięczną cegiełkę do zaproszenia Lamii. Więc oboje spojrzeli na ostatnie ogniwo w ich związku.

- No cóż Ces. No wpadaj. Aha ale nie zdziw się jak rano wpadnie Cindy ze śniadaniem. Bo już zdążyliśmy się z nią umówić. - Krótki chyba machnął ręką na te boczenie się bo wrócił mu dobry humor i nawet się uśmiechnął.

- O, Cindy też? No to będzie ciekawie. Dobra to widzimy się na balu, daj jeszcze numerek domku, ja muszę lecieć za Starym. - powiedział szybko oglądając się bo szef jednostki już skręcił na ostatnią prostą prowadzącą do tego dużego budynku. Kumpel mu podał a on skinął im głową i ruszył za pułkownikiem.

Saper patrzyła przez chwilę jak odchodzi. Zdrowym tempem całkiem sprawnie dogonił kuternogę przyklejajac się do niego jak cień.
- Rozmawiałam z prawdziwym pułkownikiem… wooow - wyrwało się jej zanim nie potrząsnęła głową i nie pacnęła Kalifornijczyka palcem w nos - Ale teraz kapitanie zarządzamy z komandorem relokacje do sekcji sanitarnej. Trzeba was odpchlić i futro przetrzepać zanim wyjdziemy do ludzi. My też się musimy ogarnąć, żeby nie straszyć okolicy i ci siary nie narobić i… chyba nie było tak źle, co? - jej uśmiech nabrał nerwowej nuty.

- Nie. Było świetnie. Stary was lubi. - Steve w odpowiedzi zasalutował jej, potem ją pocałował w usta a potem klepnął w tyłek. I Eve też.

- Lubi nas? A skąd wiesz? - zapytała Eve puszczając Lamię pierwszą aby znów władować się potem na jej kolana. Jak trzasnęły drzwi czarny Ghurka ruszył z miejsca.

- Ciebie lubi za te artykuły w gazecie. Te z manewrów z 4-go lipca. No i ostatnio za ten wywiad z Karen i opis tej naszej akcji jak was odbijaliśmy. I chyba mu się trochę szkoda was zrobiło, że tyle przeszłyście podczas tej niewoli. - wyjaśnił skręcając w jakąś boczną drogę jaka wiodła wzdłuż jeziora. Mijali kolejne domki w jednych paliły się światła w innych nie.

- No a Lamia jest weteranem. I to takim prawdziwym. Frontowiec z krwi i kości. On lubi takich. No a kobiety to rzadkość. On też oberwał. Skakał w jednym z ostatnich prawdziwych desantów w tej wojnie. Kijowo wylądował. Coś mu tam trzasło w nodze. Potem jechał na morfinie bo nie było jak ich ewakuować. Ale dalej dowodził. Dlatego stracił tą nogę. I do dziś ma słabość do frontowców. To ten. Ten jest nasz. W środku jest łazienka. Mam nadzieję, że nie zapomnieli wstawić bojlera. - tłumaczył aż zatrzymał wóz przy jednym z ciemnych domków. Ten był położony nad jeziorem. Można było wysiąść i się rozpakować.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline