Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-11-2021, 19:14   #268
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację

Wieczór przeszedł w noc jakoś tak płynnie i nie wiadomo kiedy. Musiało się już zrobić po północy gdy mężczyźni i kobiety jacy niespodziewanie tak świetnie się zgrali i dopasowali musieli sobie zrobić dłuższą przerwę. Policzki mieli zaczerwienione, spojrzenia rozochocone a na twarzach dominowały radosne uśmiechy, przechwałki, żartobliwe docinki i inne oznaki, że dobrze się bawią i czują we własnym towarzystwie. Nawet Mayers jakby zapomniał, że przecież nie lubi nosić munduru, zwłaszcza galowego a w ogóle to nie lub przyjęć zwłaszcza dla ważniaków. Bawił się nie mniej niż wcześniej mu się to zdarzało w “Honolulu”. Swoje robił taniec, poczucie bliskości lubianej osoby, muzyka i alkohol. To połączenie podpasowało wszystkim i reszta imprezy zrobiła się tylko tłem dla ich własnej zabawy.

Pierwszy swój taniec tego wieczoru Steve zatańczył z Lamią. Nie był mistrzem tańca jak choćby jego kumpel Cesar ale też nie był jakimś połamańcem czy drewnem. A i dało się wyczuć, że dobrze mu się tańczy z Lamią. Potem przyszła kolej na zmianę i poprosił do tańca Eve a czarnulka mogła ochłonąć. I przekazała jej smartfon z nagraniem ich wspólnego tańca więc jej reporterski umysł nawet w takim momencie nie spał i nie przegapił okazji. Widząc, że Lamia jest wolna podeszła do niej Carol ciekawa jak poszło im z Bishopem, że tak szybko się zmył a oni nie. Więc jak jej kolega z wojska wrócił do ich stolika to by nie czuła się taka samotna to i ją poprosił do tańca. Sprawiając tym seledynowej blondynce niekłamaną przyjemność.

A potem się towarzystwo rozhulało na całego. Zwłaszcza jak do ich grona dołączył Cesar jakiego pułkownik zwolnił od służby. I mogli się bawić i przy stole i parkiecie. Jedząc, pijąc, tańcząc, rozmawiając i śmiejąc się z żartów lub innych zabawnych historyjek. Taniec z Hiszpanem był czystą przyjemnością. Nie było sobie trudno wyobrazić, że w ten sposób zdobywa kolejne kobiety. Był śmiały, zdecydowany i pełen gracji. Każda kobieta jaka z nim tańczyła mogła się poczuć właśnie tak jakby część jego talentu i splendoru spływało też i na nią.

Koło północy Cesar musiał ich jeszcze opuścić aby odeskortować pułkownika do wyjścia. Ale wkrótce wrócił już sam. I ku uciesze pozostałych oznajmił, że wreszcie ma wolne więc może pić i bawić się już bez ograniczeń. Co wywołało oczywisty entuzjazm pozostałej czwórki.

Zaraz po pierwszym wybuchu radości wylądowała przed nim szklanka z niewinną miną postawiona przez bękarcicę, która z równie niewinną miną, spoglądając mu głęboko w oczy, nalała mu tam solidną porcję wódki.
- Nooo cooo? Karniaczek! - zatrzepotała rzęsami, polewając pozostałym. Humor kobiecie dopisywał, nogi zaczynały boleć od wygibasów na parkiecie. Udało się jej zaliczyć wszystkich na których jej zależało, choć nie w taki sposób jak zazwyczaj ale i to było satysfakcjonujące. W napadzie entuzjazmu zaproponowała taniec również Caro, ale to kawałek przepląsany ze słodką blondynką najmocniej rozgrzał krew w jej żyłach. Już samo wyjście we dwie sprawiło saper nielichą satysfakcję, wszak wyrwała do tańca najlepszą foczkę w lokalu, a im dłużej tańczyły, tym bardziej reszta świata uciekała gdzieś obok, a one wpatrzone sobie w oczy pożerały się wzrokiem, błądząc dłońmi niby grzecznie po swoich taliach czy ramionach, ale atmosfera wokół nich gęstniała tak jak coraz więcej ognia grało w ich źrenicach, a gdy skończył się kawałek obie wykazały tytaniczny wysiłek, by nie zawinąć się gdzieś do łazienki na kwadrans. Zamiast tego Mazzi uniosła jej dłoń do ust, składając pocałunek na wąskich palcach i objęte wróciły do stolika. Teraz, już jakiś czas później oczy Mazzi podejrzanie często uciekały ku drugiej kobiecie w czerwieni, a ilekroć tak się zdarzyło przez jej twarz przechodził drapieżny uśmiech.
Więc piła, przynajmniej chwilowo, lejąc miód i cukier na hiszpańskie serce razem z promilami.
- Nie możesz mi odmówić Ces. Wypełniłyśmy zlecone zadanie, pamiętasz? - podniosła swoją szklankę, stukając w jego szklankę - I czy dobrze kojarzę, że do rana jesteś już nasz?- dodała z filuternym uśmiechem, podnosząc szkło do warg.

- Tak jest psze pani! Jestem całkowicie do waszej dyspozycji! - Cesar wesoło skinął głową ciesząc się z tej świeżo odzyskanej swobody. Wreszcie miał wolne tak samo jak oni. Przynajmniej do rana.

- To dobrze. Bo chyba byliśmy umówieni na jakieś nocne karmienie. Chyba, że znów coś pomyliłam. - krótkowłosa blondynka przybrała ton niezbyt rozgarniętej blondynki właśnie. Ale skorzystała z okazji aby znaleźć się tak blisko swojej ukochanej jak tylko mogła. I władowała się jej na kolana gdy wrócili do stołu. A jej dłoń skierowała zapraszająco na swój czerwony podołek. Sądząc po spojrzeniach to miała na nią bliźniaczą ochotę jak ona na nią. I w tym spojrzeniu dało się wyczuć zniecierpliwienie i rosnące z każdym kieliszkiem podniecenie. Coraz słabiej maskowane.

- Tak, też coś takiego słyszałem. Ale mam nadzieję, że zaproszenie obejmuje także Carol? Jak się z nami biedaczka męczyła i użerała cały wieczór to chyba nie powiemy jej teraz “fajnie było mała ale teraz spadaj”? - Cesar popatrzył pytająco na rodzinną trójkę wskazując na siedzącą obok długowłosą blond lekarkę w seledynowej sukience.

- Nie chciałabym wam przeszkadzać jak jesteście już umówieni ani psuć wam zabawy. Potem będzie, że jestem natrętna i się wpycham. - Carol machnęła dłonią na znak, że nie trzeba się o nią martwić. Chociaż to, że hiszpański oficer o niej pamiętał wywołało uśmiech na jej twarzy.

- Mamy dwa pokoje w domku to chyba się jakoś pomieścimy. - Krótki popatrzył gdzieś w sufit szukając natchnienia po czym skierował je na obie swoje partnerki w czerwieni.

One zaś spojrzały na siebie, naradziły bezgłośnie i uśmiechnęły synchronicznie, a Mazzi pocałowała fotograf w bark. Łapy jej chodziły, coraz ciężej było zachować dyskrecję. Głaskała odsłonięte plecy, a dłoń skryta na podołku poruszała delikatnie palcami poprzez materiał pieszcząc te najbardziej wrażliwe rejony blond foczki.
- Mam nadzieję z tym wpychaniem - odpowiedziała z rozbawioną miną, patrząc na lekarkę - Że się do nas wepchniesz, wtedy dopiero powiemy że nam nie przeszkadzasz. Ces ma rację, Trygrysek również… chociaż ja bym obstawiała, że w salonie całkiem wygodnie się siedziało i całkiem spory jak na polowe warunki. - dorzuciła swoje bękarcie trzy grosze po czym popatrzyła na oficerów i westchnęła - Oj Misiaki, znowu będziecie w mniejszości. Was dwóch, Caro, Eve, Maggie i ja. Musicie być dzielni… jesteście dzielni, prawda? - spytała, dając Ev znać i obie przeniosły się na pozycję Mayersa, obsadzając jego kolana. Tak było chyba bezpieczniej bo saper czuła że jeszcze minuta czy dwie i oleje zasady, pakując swoją blondi na stół, a tego by chyba reszta pułkowników nie pochwalała. - Chyba że macie jakiegoś kumpla tu, z którym byście chętnie spili wieczornego drinka przy kolacji.

- O, tak zdecydowanie tak, zapraszamy cię Carol bardzo serdecznie. Będzie wreszcie okazja poznać się bliżej. Bo tak to masz rację, zawsze się mijamy. - Steve dołączył do zaproszenia dla Carol. Ta zasznurowała usta w wąską linię ale chyba po to aby się nie roześmiać zbyt głośno.

- No dobrze. Ale mam nadzieję, że was nie rozczaruję. Ja to raczej nie mam takich doświadczeń. - powiedziała rumieniąc się lekko.

- Nie przejmuj się, wszystko ci pokażemy! - zawołała wesoło Eve i zrobiła gest jakby chciała sobie poprawić górę czerwonej sukienki. I faktycznie to zrobiła. Ale na moment przy tym poprawianiu odsłoniła swoje piersi wywołując zduszony śmiech obu mężczyzn i ponowne zasznurowanie ust drugiej blondynki.

- Ale dziewczyny mają rację. Kobieca połowa jest liczebnie ciut większa. Przydałyby się jakieś samcze posiłki. Widziałeś tu dziś kogoś? - Krótki widząc, że obecny skład jest już raczej zaklepany na dzisiejszą noc zwrócił się do kumpla z pytaniem o wsparcie. Chwilę obaj się naradzali leniwym tonem wspólnie żałując, że Mayers nie przyjechał ze swoim plutonem albo chociaż 1-szą drużyną. Bo niestety jak bal docelowo był przeznaczony dla wyższych rangą oficerów to raczej ich grupka dość wyraźnie zaniżała średnią wiekową i wagową.

- Poczekajcie, może kogoś znajdę. - powiedział w pewnym momencie Cesar jakby sobie o czymś przypomniał. Wstał, strzelił elegancko obcasami, skinął głową po czym odwrócił się i odmaszerował.

Dwie czerwone harpie przyklejone do frontu zielonego munduru też zaczęły się rozglądać po sali, w tym ta czarnowłosa sięgnęła po papierosa z leżącej na stole paczki i zapaliła.
- Ciekawe co tym razem wymyśli - zadumała się, ćmiąc kiepa, a paczkę podsunęła Caro i mruczała w gruncie rzeczy do Steve’a - Z Maggie trafił w dziesiątkę. Oby znalazł kogoś kto chociaż w połowie ci dotrzyma kroku już będzie sukces, święto i szał ciał czy tam pał. No na pewno pamięta o Cindy z samego rana… to Ces, na pewno pamięta - sama się poprawiła i naraz popatrzyła bystro na medyczkę - A dobrze się znasz z Tygryskiem? Bywa u ciebie żebyś go drapała za uszkiem na kontroli? - zadała pytania lekkim tonem bez absolutnie żadnej pretensji. Wyglądała na wesołą i ciekawą, nie jakby zaraz miała komuś wydrapywać oczy.

- Oj nie. Niestety nie. Mówiłam wam to specjals, oficer i kapitan. Gdzie by tam zwracał uwagę na jakichś zwykłych poruczników medycznych. - druga z blondynek spojrzała nieco z wyrzutem na twarz mężczyzny otoczonego przez swoje partnerki. Chociaż ten wyrzut mógł być tak nie całkiem udawany.

~ Ona chyba na ciebie leci Steve. ~ szepnęła cicho Eve całując go w wygolony policzek ale, że Lamia była z drugiej strony to też to usłyszała. Czy Carol to usłyszała nie było pewne.

- A co to za Maggi? I Cindy? Ojej no to niezła impreza się szykuje. Ale nie wiem czy ja się nadaję na takie zabawy. - Carol wróciła do tematu dodatkowych osób i chyba nieco ją to mogło peszyć, że aż tyle się tego szykuje.

- Maggi jest kapslem. Przyniosła mi mundur Cesa i jakoś została na drinka czy dwa. Umówiliśmy się z nią na dzisiejszą noc. A Cindy jest strażniczką na bramie. Nie wiem o której przyjechałaś ale jak była tam jakaś kobieta to pewnie Cindy. Taka sympatyczna i uśmiechnięta. - Krótki doprecyzował odpowiedzi na pytania na kogo jeszcze mogą się natknąć w domku jak nie teraz to jutro z rana. Blond lekarka pokiwała głową ale odwróciła głowę bo orkiestra zaczęła grać kolejny kawałek.

- Oczywiście że się nadajesz - Lamia zapewniła, biorąc ją za rękę i ściskając w poczuciu wspólnoty - Trzeba mieć jaja, chociaż nie dosłownie może, aby pracować z Misiakami i się z nimi użerać na co dzień. Teraz masz szansę sobie odbić, zobaczysz będzie super! - dodała z entuzjazmem, choć gdzieś w sercu coś ją zakuło. Medyczka ewidentnie miala się ku jej mężczyźnie, pewnie dłużej niż oni się znali, ona za nim wodziła oczami. Oficer, medyk, zawsze w bazie i na miejscu… więc czemu nie zrobiła tego, co kiedyś Mazzi? Nie złapała go na wolnym i nie stanęła na głowie aby teraz móc siedzieć na nim obok wspólnej kobiety czując że choćby się paliło albo waliło są tu dla siebie najważniejsi?
- Zaczniemy powoli i sama nie zauważysz kiedy się wkręcisz na całego… a potem to ty będziesz opowiadać jaki miałaś świetny wypad - dodała z szerokim uśmiechem, choć jakby mocniej przytuliła się do zielonego munduru.

- No dobrze. - powiedziała blondynka w jasnej zieleni uśmiechając się do nich jakby to ją uspokoiło. I spojrzała w stronę sali bo tym razem wracał do nich drugi z kapitanów. I to nie sam. Szło z nim dwóch mężczyzn, jeden w koszuli mundurowej z naszywkami kaprala a drugi w cywilnej koszuli. Cesar wracał z triumfalnym uśmiechem za to dwaj jego koledzy wodzili po czekającym towarzystwie zaciekawionymi spojrzeniami.

- Witajcie, już jestem. Ci dwaj dzielni dżentelmeni obiecali nam pomóc w kłopotliwej sytuacji. To jest Melvin a to Robert. Panowie są kierowcami tych oto ważniaków ale jak widać do rana nie zanosi się, że gdzieś będą jeździć więc mają wolne. - Cesar przedstawił towarzystwu nowych kolegów. A potem im z kolei podał imiona czekającej czwórki.

- To może chłopaki wypijemy jednego aby się lepiej poznać co? - Steve chyba nie chciał ich peszyć bo sięgnął po butelkę machając nią na zachętę.

- Dawaj. - Robert, ten w cywilu, zgodził się bez wahania i klasnął w dłonie z uciechy. Melvin wydawał się nieco bardziej spięty. Ale w końcu miał przed sobą dwóch kapitanów na galowo. Z czego jeden z charakterystycznym emblematem pioruna na rękawie oznaczającym specjalsów.

- Wodzowie tańcują o deszczu to Indianie mają wolne, co? - saper parsknęła wesoło, a potem zacmokała, spoglądając na Hiszpana - Ces, Ces, Ces… naprawdę jesteśmy pod ogromnym wrażeniem twoich umiejętności organizacyjnych. I gustu - dodała, posyłając ciepły uśmiech wpierw blondwłosemu Robertowi, a potem wygolonemu prawie na zero Melvinowi. Nie miała pojęcia jak adiutant Starego to robił, ale robił. Przy okazji obejrzała sobie na szybko nowe twarze i sylwetki: młodzi, wojskowi, dobrze odkarmieni…
- Naprawdę świetnego gustu - dodała i pocałowała wpierw Eve, a potem Steve’a nim wstała z jego kolan aby się przywitać, dając jednocześnie czas na rozlanie pierwszej kolejki.
Wpierw podeszła do Roberta.
- Jestem Lamia, miło cię poznać - cmoknęła go w policzek, to samo robiąc po podejściu do kaprala - Ciebie tak samo, Melvin tak? Siadaj - położyła mu dłoń na plecach drugą pokazując wolne krzesło, bo chyba potrzebował bodźca aby przestać się spinać.
- Te oto blond cudo to Eve. Moja dziewczyna - podeszła do fotograf i pogładziła ją włosach, następnie schyliła się całując i jej policzek. Kolejny był całus dla Tygryska. - A ten tutaj skarb w zieleni to Steve, mój chłopak.
Ostatnia została lekarka, ona też dostała buziaka i saper stojąc za nią objęła ją ramionami, przytykajac policzek do policzka.
- Ta perełka to Carol, nasza przyjaciółka. Cesa już znacie… dziękujemy że zgodziliście się pomóc nam z naszym drobnym ambarasem. Wypijmy za to!

- Tak jest! Wypijmy za spotkanie! I oby więcej takich ambarasów! - Robert kompletnie nie wydawał się skrępowany ani kapitańskimi szarżami ani tym, że widzą się pierwszy raz. Bez żenady obejrzał sobie towarzystwo, zwłaszcza to w kieckach i już wydawał się być jedną nogą na tej imprezie integracyjnej.

- Tak. Ale to nie jest oficerskie spotkanie? Znaczy tylko dla oficerów? - Melvin chyba wolał się upewnić, że obaj kapitanowie nie są tak nawaleni aby nie widzieć jego dość niskiej szarży. No i nic nie mają przeciwko. W końcu kaprale to raczej bawili się z innymi żołnierzami a nie z kapitanami.

- Jasne. Zresztą nie wiem co ci naopowiadał Ces ale tych mundurów to zamierzamy się pozbyć raczej prędzej niż później. - Krótki uspokoił jego obawy znów napełniając jego kieliszek. A potem pozostałe.

- No i pewnie, witamy was serdecznie. W domku może być już jedna koleżanka to mam nadzieję, że wam to nie przeszkadza. - Eve miała już mokre od alkoholu i endorfin spojrzenie zdradzając niecierpliwość na zaczęcie czekającej zabawy. Ale tutaj, na głównej sali oficjalnej imprezy nie wypadało odstawiać takich numerów jakie planowali.

- Druga wpadnie rano, więc się nie przestraszcie gdy rano zobaczycie jeszcze jedną foczkę ze śniadaniem i kajdankami - Mazzi wróciła na boltowe kolano i do roli dodatku do galowego drelichu. Już bez skrępowania obserwowała obu mężczyzn naprzeciwko, a głodny basset w jej oczach wył niecierpliwie i prawie wygryzł dziurę w drzwiach byle go uwolnić, tak jak ręce ku nowym, niezbadanym jeszcze rejonom.
- Ale - zastrzegła, nachylając się, aby zostawić odcisk ust na ramieniu fotograf i dodała - Te ostatnie w pierwszej kolejności zaklepuje Eve… a teraz oddział dopijać posiłek i zarządzam taktyczny odwrót do punktu zrzutowego. Czas operacyjny pięć minut.
Czarna Ghurki okazała się na tyle pojemna, by pomieścić całą grupę w swoich trzewiach chociaż musieli wziąć ją sposobem. Na fotelu pasażera z przodu usiadł więc kapitan Sierra z Carol na kolanach. Tył zajęli Robert i Marvin, obciążeni dziewczynami kierowcy, które wewnątrz auta chętnie objęły ich czule i mrucząc że zaraz już dotrą, badały na razie dość pobieżnie cóż takiego skrywają pod koszulami. Droga nie była długa, więc dotarli nim ktokolwiek zdążył pozbyć się jakiejkolwiek części garderoby, choć parę guzików zostało odpiętych tu i ówdzie. Na miejscu zaś okazało się, że w domku pali się światło co ucieszyło rodzinny trójkąt.
- Jest Maggie - saper zapaliła trzy papierosy, dwa oddając kumplom z tylnej kanapy - Dobrze że ogarnęła te klucze przynajmniej nie marznie.

Cała pstrokata grupka wysypała się z czarnego pickupa do zapraszająco oświetlonego domku. I może dobrze bo blondyn na tylnym siedzeniu po ciemku i z bliskością kobiecego ciała na swoich udach poczynał sobie coraz śmielej. Po czym przeszli kawałek do tego domu. W środku już na nich czekała spodziewana oliwkoskóra niespodzianka. Maggie zastali stojącą na środku salonu i z miną nieco niepewną. Jakby nie była pewna czy te wcześniejsze ustalenia sprzed balu są aktualne. Albo nie spodziewała się aż tak licznego towarzystwa.

- O cześć Maggie. Zrobiłaś sobie herbatę? To woda jeszcze jest? To mogę cię poprosić abyś i dla mnie zrobiła? Chyba, że ktoś jeszcze chce. - Steve bezczelnie wykorzystał status swojej rangi aby wykorzystać czekającą kapral.

- A w ogóle to to jest właśnie Maggie. A to Ces, znaczy Cesar. I Robert, i Melvin, i Carol. - Eve wspomniała pozostałym kto jest kto zakładając pewnie, że rodzinnej trójki nie musi zaznajamiać z uroczą kapral. Towarzystwo się przywitało, uśmiechnęło do siebie i kapral po przyjęciu zamówienia na coś gorącego podeszła do kącika kuchennego w salonie aby to zrealizować.

- Dla nas dwie kawy, skarbie! - do zamówienia dorzuciła się i Lamia, patrząc przy tym na Eve. Przyda się im kawa jeśli mają pociągnąć do rana… i coś do picia, nawet głupia woda, ale ta na szczęście była w kranie. Przeniosła spojrzenie na resztę towarzystwa czując jak robi się jej rozkosznie gorąco.
- Ktoś potrzebuje to łazienka jest po lewo - powiedziała przechadzając się od okna do okna i zasłaniała zasłony, bo ostatnim czego potrzebowali Tygrysek z Cesem i Caro to niepotrzebne plotki i dziwne opowieści cóż się wyrabiało… albo Grubego przyklejonego do szyby na glonojada. Saper aż wzdrygnęło przy ostatnim. Dla odstresowania klepnęła Ev w tyłek kierując na kuchnię gdzie szklanki i alkohol. Sama popatrzyła po szafkach aż wyjęła z nich dwa słoiki. Po zalaniu do polowy wodą wylądowały na stole. Pamiętała że poprzednio nie miała tu popielniczki.
- Śmiało, czujcie się jak u siebie. Ostatnia chwila na przyziemne sprawy i zaczynamy - zaśmiała się, siadając Mayersowi na kolanach. Objęła go za kark, choć wbrew wcześniejszym słowom już zaczęła mu rozwiązywać krawat.

Trzepnięta w zgrabny tyłek reporterka pisnęła tak wdzięcznie, że i Steve ją trzepnął zaraz potem. A jak ta ponownie pisnęła odwracając się do niego chyba nie spodziewała się, że wejdzie w zasięg rażenia Cesara.

- To ja też chcę! - zawołał Robert podłączając się do tej zabawy. Eve uśmiechnęła się do niego i reszty, spojrzała na swoją dwójkę partnerów, rozłożyła ramiona na boki i podeszła grzecznie do blondyna wypinając się do niego prowokująco. Ten wynagrodził ją mocnym trzepnięciem w czerwony tyłek znów wywołując jej wesoły śmiech. Ale potem poszła do kuchni aby sprawdzić jak sobie radzi ich sympatyczna kapral.

- Tak, ale to tak na wszelki wypadek zapytam… Nie będzie wam przeszkadzało, że będziemy się zabawiać z dziewczynami? - Melvin jaki skorzystał z łazienki i właśnie wrócił zapytał obu kapitanów. No i Lamię skoro mówiła, że jest dziewczyną tej krótkowłosej blondynki.

- Chyba mu trzeba trochę pomóc… - sierżant popatrzyła wymownie na Mayersa, kiwając powoli główką i zaraz wstała z jego kolan, zachęcająco przyzywając Caro. Sama w tym czasie podeszła do kaprala kołyszącym krokiem, spoglądając na niego prowokacyjnie spod rzęs.
- Będzie nam przeszkadzało… - zaczęła mówić i rozpinać guziki munduru. To drugie w szybkim tempie -... jeśli tego nie zrobisz. Zdejmij ten drelich i nie myśl jak żołnierz, szarże zostały za drzwiami - kończąc z bluzą pomogła mu ją zdjąć podniosła głowę.
- Niczym się nie martw, jest dobrze. Żadnych pretensji… żadnych kwasów. Tylko się uśmiechnij i daj sobie luz - dopowiedziała szeptem z ustami przy jego ustach kończąc wywód pocałunkiem podczas którego jej ręce pociągnęły za klamrę od paska.

Jak wstawała to dostała od Krótkiego klapsa na zachętę. Jak pisnęła z radochy znów wywołało to falę rubasznej radości. Caro zaś była cicha i uśmiechała się delikatnie. Ale dawała się prowadzić Lamii jak młodsza siostra starszej. Więc obie podeszły do Melvina. I tam lekarka oddała inicjatywę gospodyni. Ale oczkami z ciekawością śledziła te zabawy. Mundurowy kapral zaś patrzył z początku trochę niepewnie na nie obie. Widząc, że to Lamia się zaczęła nim zajmować na niej skoncentrował swoją uwagę. Spojrzał w dół jak jej smukłe, sprytne palce rozpinają koszulę jego munduru ujawniając rutynowy, oliwkowy podkoszulek. Całkiem nieźle się prezentujący na takim modelu. Widać Melvinowi siłownia nie była obca. A pocałunek widocznie przełamał jego ostatnie lody i wątpliwości. Z początku raczej dawał się całować kobiecie. Ale widząc, że nie spadają na niego gromy i wrzaski, nic takiego się nie dzieje ośmielił się na tyle, że zaczął oddawać ten pocałunek. Nawet złapał za talię Lamii przesuwając dłonie na jej pośladki i przyciskając do swoich bioder.

- To imprezę uważam za otwartą! - zawołał wesoło Mayers. Akurat jak Eve i Meggi wróciły do nich z tacami i zamówionymi napojami na gorąco. Melvin trochę dostał rumieńców na twarzy ale jak nadal nikt się na niego nie darł i nie wywalał za drzwi to roześmiał się chyba z ulgi. I ruszył do stołu chcąc pociągnąć Lamię ze sobą. Ale ta wyczuła dłoń Carol jaka prosiła ją aby została. Blondynka w seledynie pociągnęła ją delikatnie trochę w bok chyba chcąc jej coś powiedzieć albo zapytać.

- Lamia ale… Ale ja naprawdę nigdy nie bawiłam się w tak licznym gronie. No i… I z dziewczynami też nie. Zawsze z mężczyznami. I… I wam by też nie przeszkadzało jakbym coś robiła z nimi? - zapytała cicho zdradzając oznaki skrępowania. Impreza i to zaproszenie wydawało jej się podobać ale teraz jak już niby się zaczęła jakby też miała podobne wątpliwości jak przed chwilą Melvin. Tylko z innej strony.

Jedna bomba rozbrojona, została druga. Widząc że z jednej strony kapral został urobiony przyzwała Eve gestem aby od niej przejęła delikwenta, a sama zajęła się ostatnią bombą.
- Caro - położyła jej dłonie na ramionach i przesunęła je tak, żeby opierały się o barki przedramionami, krzyżując ręce za jej głową. Kiwnęła do Tygryska że potrzebuje wsparcia.
- Nie będzie, chcesz dowód? Wiem co cię przekona… czego chcesz i od czego warto chyba zacząć, a potem już poleci - pochyliła się z łobuzerskim uśmiechem obserwując jej twarz, a kątem oka sylwetkę zachodzącego ją od tyłu Mayersa.

Kawa, herbata przy wspólnym stole pomogły w tej integracji. Podobnie jak dziewczyny siedzące na męskich kolanach. Bo był to domek policzony na standardową rodzinę więc trochę tych krzeseł im brakowało. Eve usiadła na Melvinie. Okrakiem. Zaś kapral dosiadła Roberta który nadal czuł się jak ryba w wodzie w tej sytuacji. Za to pozostała trójka znalazła się nieco na uboczu. Komandos podszedł do rozmawiających kobiet. Caro spojrzała w jego stronę nieco speszonym wzrokiem. Jakby spiskowała o czymś z inną uczennicą i przyłapał ich nauczyciel.

- Coś się stało? - Steve zapytał cicho zerkając na nie obie. Carol zasznurowała usta i spojrzała niepewnie na stojącą naprzeciwko niej kobietę.

- Potrzebna jest interwencja Tygrysku - łagodnym tonem Mazzi zaczęła wyłuszczać sprawę, wyciagając dłoń którą pogłaskała żołnierza po policzku. Zaraz też wychyliła sie, całując go czule wpierw w usta, a następnie w czubek brody.
- Caro się trochę peszy, to jej pierwszy taki balet. Potrzeba czegoś co zna, co lubi… musisz jej pomóc… nikt tego nie zrobi tak jak ty. Przecież wiesz, że wszystkie cię kochamy... - wymruczała czule, pocierając nosem o czubek jego nosa i ciągnąc go za klapy munduru zrobiła dwa kroki wstecz ku medyczce. Tam odstąpiła, ujmując męską brodę i ostatni raz połączyła ich usta nim nie nakierowała twarzy bolta ku twarzy lekarki.

- Tak? No cóż, zrobię co w mojej mocy. - gdy Steve dowiedział się w czym rzecz przybrał minę jakby był ostatnią nadzieją ratunku dla kobiet w wielkiej potrzebie. Chętnie się pocałował ze swoją czarnowłosą partnerką a gdy ta skierowała go na nowy cel podszedł do tego jak na profesjonalistę przystało. Powoli uniósł dłoń i odgarnął jakiś kosmyk jej blond włosów. Pogłaskał ją po twarzy czułym gestem zjeżdżając w końcu dłonią do jej brody. Na to Caro reagowała całkiem przychylnie. Chociaż jakby bała się też poruszyć czy głośniej odetchnąć. W końcu dowódca komandosów pochylił się ją pocałował w usta. Ostrożnie jakby nie chciał jej speszyć albo spłoszyć.

- Może być? - zapytał jej znów przeczesując palcami jej włosy. Carol parsknęła z ulgi i rozbawienia i pokiwała twierdząco głową. - To jeszcze raz tak na wszelki wypadek? - zapytał jej a ona już roześmiała się wesoło i znów pokiwała głową na znak zgody. Więc znów się pocałowali. Teraz już bez skrępowania i na całego. Na koniec Mayers objął ją i nakierował w kierunku stołu i reszty towarzystwa.

- Melduję wykonanie zadania! - zameldował się swojej sierżant jakby była jego przełożoną. Po czym wyciągnął ku niej drugie ramię aby razem mogli wrócić do stołu.

- Doskonale żołnierzu, teraz faza druga - brunetka puściła mu oko, dając się doprowadzić pod stolik. Tam pocałowała go na pożegnanie, puszczając zielone ramię.
- Bądź dzielny, liczymy na ciebie. Bawcie się dobrze. - wymruczała mu do ucha, klepiąc wpierw jego tyłek a potem tyłek Caro. Początki były trudne, więc najlepiej aby medyczka dostała najlepszego możliwego nauczyciela.
- Potem widzimy się na Subway'u - dorzuciła wesoło, mimo że ciężko było od niego odejść gdy od środy praktycznie porządnie się nim nie nacieszyła. Na szczęście weekend dopiero się zaczynał. Odstąpiła dwójkę z Wild Waters, kierując kroki ku ostatniemu na tej imprezie: samotnemu, zapomnianemu…
- Ces, Ces, Ces… - zanuciła podchodząc do jego krzesła u po drodze pożerając go wzrokiem, choć udawała że nie - Tak o nas tu dbasz i wszystko organizujesz, a jak przychodzi co do czego zostajesz na końcu i ci zostają wojenne kaleki - zrobiła smutny dzióbek, wchodząc między jego nogi i tam opadła, klękając na podłodze - Niemniej postaram się żebyście byli zadowoleni, kapitanie.

- Wierzę w ciebie i twoje możliwości. - hiszpański oficer uśmiechnął się do niej wyrozumiale niczym dobry wujaszek chcący dodać jej otuchy. Nieco z boku Eve wciąż siedziała okrakiem na Melvinie ale mieli się ku sobie. Kontrast między jej krwistą czerwienią i jasną skórą na jego mundurowych brązach i zieleniach czynił widok jeszcze bardziej wyrazistym. Blondynka głaskała kaprala po twarzy i już przymierzali się do pierwszych pocałunków. Z drugiej strony Maggie oplotła ramionami Roberta. Tutaj też nieźle się zapowiadała. Ona siedziała bokiem do niego a on sobie śmiało poczynał sprawdzając zawartość jej podkoszulki i coś tam śmiali się z czegoś też się ze sobą dobrze czując i bawiąc. Zaś przy aneksie stała ostatnia para. Blond lekarka wydawała się tonąć w ramionach okrytych ciemnozielonym mundurem. On stał za nią i chyba tak jakby tańczyli bo kołysali się leniwie. Steve coś jej mówił cicho schylając głowę do jej ramienia i twarzy całując ją od czasu do czasu w szyję albo w ucho co Carol sprawiało przyjemność sądząc po jej minie i nieco przymkniętych oczach.

- Mam nadzieję, że nie straciłaś gościnnych talentów bo w ostatnią niedzielę to było całkiem przyjemnie. - Cesar chyba też miło wspominał ostatnią imprezę dziękczynną bo chętnie do niej wrócił zagajając do jej głównej organizatorki.

- Co prawda ciągle mam kłopoty z amnezją - uśmiechnęła się, patrząc ku górze i guzik po guziku rozpinała zielone spodnie - Ale ciebie ciężko byłoby zapomnieć. Potrafisz wejść do głowy… i nie tylko - z niskim pomrukiem oswobodzila go ze zbędnych warstw materiału i ujęła interes w dłoń na początku delikatnie. Zaraz go pocałowała, pochłaniając chwilę potem między wilgotne wargi do momentu, aż nos zalaskotały ciemne, sztywne włoski podbrzusza. Jej głowa rozpoczęła miarowy ruch w górę i w dół, dłonie pomagały w zabawie, tak jak język, gardło i wnętrze policzka. Nie spieszyła się, wszak mieli dużo czasu, a ona plany wobec Latynosa wykraczające daleko poza samo klęczenie.

- O tak, właśnie tak… Właśnie coś takiego pamiętam. Dobrze ci idzie, nie przerywaj sobie ja tu sobie troszkę posiedzę. - drugi z kapitanów mruczał z zadowolenia dając znać, że czarnowłosa partnerka wstrzeliła się w sedno z takim podejściem do tematu i rozpoczęciem wieczoru. Gdzieś za jej plecami Steve wyszedł z Carol do któregoś z pokojów a na krześle obok Eve i Melvin byli już na etapie rozbierania się do pasa. Zaś druga z par również zaczęła się całować. Ona rozpinała mu białą koszulę i poluzowała krawat on zaś ściągnął jej podkoszulkę po czym zanurzył twarz w jej dekolcie zaś dłoń wsunął pod przód jej spodni.

Basset w głowie starszej sierżant wziął ołówek i odnotował coś do wyjaśnienia na później, a reszta kobiety bawiła się dalej, czerpiąc przyjemność z reakcji oficera przed sobą. Obserwowała jak zaciska szczęki i dostosowywała tempo zabawy do jego coraz szybszego oddechu aż nagle wstała, zmieniając adres na piętro wyżej. Podciągnęła suknię, aby ułatwić im obojgu moment połączenia. Ze śmiechem nabiła się na niego, zaś śmiech ten szybko przerodził się w zadowolony pomruk.
Podniecenie barwiło jej widok na czerwono, huk w głowie doprowadzał do szału. Błyskawicznie więc zaczęła galop, na wyścigi dekompletując galowy mundur.

Zabawa w rodeo na krześle zaczęła się na dobre. A pozbycie się munduru z jednej strony i sukni z drugiej znacznie to ułatwiło. Oboje mogli nacieszyć się teraz sobą w pełni. Czuś pod lub na sobie to drugie, żywe i gorące ciało, sunąć gorączkowo dłońmi po ciele partnera czy smakować je ustami i językiem. Gorączka tej zabawy szybko poszybowała w górę tak bardzo, że Latynosa poniosło. I to tak dosłownie.

- Chodź tu! - syknął półprzytomnie jakby Lamia miała gdzieś odchodzić czy co. A on sam wstał razem z nią, naparł na nią przyszpilając ją do ściany aż huknęła o nią plecami. Przerwa trwała tylko do momentu gdy Cesar ponownie władował się w nią do środka. I zaraz potem wznowił galopadę tylko na stojaka. Zaczął sapać i dyszeć tak samo jak ona jęczeć w rytm tej jazdy na stojaka. Gdzieś tam głowa jej uciekła w bok i na chwilę złapała się spojrzeniem z Maggie. Ją Robert też brał już na całego. Opierała się o jedną z szafek więc miała niezły widok na wyczyny drugiej pary pod ścianą.Robert może też ale chyba podobnie jak Ces zapinał zapamiętale swoją partnerkę ku wspólnej uciesze. Aż tam słychać było tylko skrzypienie szafki i szklane brzęki czegoś co było w środku. Z przeciwnej Eve zjechała do pozycji podobnej w jakiej Lamia zaczynała wznowienie swojej znajomości z hiszpańskim kapitanem. I tylko było widać jak jej blond główka pracuje.

Nagle w ten błogi spokój niebiańskiej zabawy wdarł się jakiś dziwny odgłos zza ściany. Jakby coś tam się przewróciło. Jakby szafka albo krzesło. Wszyscy chyba znieruchomieli i spojrzeli pytająco to na siebie to na korytarz prowadzący do pokojów za ścianą. Może oprócz blondyna bo ten dalej pruł oliwkową kapral aż tam wszystko trzeszczało.

- Wszystko w porządku! Nic się nie stało! - zza ściany usłyszeli uspokajający głos Mayersa by dać im znać, że nie stało się nic strasznego.

- Krótki chyba nie rozwaliłeś kolejnej ławki co? Wiesz, Gruby by miał pewnie radochę! - Cesar krzyknął do kumpla za ścianą wywołując kilka rozbawionych spojrzeń i uśmiechów.

- Niee… To tylko krzesło! Wszystko w porządku! - odkrzyknął im drugi kapitan z nutką jakby zakłopotania w głosie.

- Tylko Caro nam nie połam bo szkoda! - saper krzyknęła przez zdyszany oddech, rechocząc głośno. Pokręciła głową i bez ostrzeżenia wybiła zęby w bark Cesa, aby mu przypomnieć o sobie dyskretnie. Nie że miała mu bardzo za złe, jednak gdy już prawie docierała do finiszu temu się zebrało na dyskusje… i przystanki.

Ponaglenie zębami pomogło bo kapitan Sierra wrócił do swoich obowiązków i powinności wobec kochanki. Skrzywił się gdy zęby kobiety wbiły mu się w bark ale dzięki temu zwrócił się ku niej. I zaraz wznowił przerwaną lekcję ściennej rytmiki. Plecy i biodra Lamii ocierały się w tym rytmie o ścianę, czuła ją gdzieś tam na pograniczu świadomości. Bo tu, znacznie bliżej i głębiej, coś ją bezpardonowo penetrowało od środka. I to doznanie było znacznie intensywniejsze. Zwłaszcza jak zaczęło się zbliżać do finału. Ten się zbliżał i zbliżał aż nadszedł i wybuchł. I w niej i od niej i się to wszystko zmieszało wśród eksplodujących doznań i emocji. Tak jak wybuch był gwałtowny tak stopniowo tracił na intensywności. Aż zaczął przechodzić do błogiego rozleniwienia od spełnionej ulgi.

Wreszcie towarzyszące Mazzi od paru ładnych godzin napięcie zelżało do znośnego poziomu. Jęknęła z ulgą, korzystając z żywej podpory aby ustać samodzielnie. Miała wrażenie, że Latynos wyciągnął jej z brzucha gnieżdżący się tam do tej pory kolczasty głaz uwierający przy najmniejszym poruszeniu.
- Matko, Ces - wychrypiała mu do ucha z wdzięcznością, kładąc mu ciężko czoło na ramieniu i oplotła mu szyję ramionami aby jeszcze przez parę chwil móc korzystać ze wsparcia czekając aż ostatnie drobne skurcze mięśni odejdą w błogą niepamięć.
- Już pamiętam czemu tak za tobą tęsknią - dodała średnio przytomnie, kończąc uspokajać oddech, a gdy to nastało wyszeptała dyskretnie - Mam prośbę, chodź do łazienki.

- Do łazienki? Teraz? No dobra, to chodź. - adiutantowi pułkownika chyba przyjemnie się zrobiło od tych pochwał. I właśnie zakończonego tak przyjemnie i owocnie odświeżania znajomości z zeszłego weekendu. Bo chyba sam z siebie nie odczuwał za bardzo potrzeby aby pójść za potrzebą ale skoro ta sympatyczna partnerka tak go ładnie prosiła to mógł jej pójść na rękę w tej sprawie.

Odchodząc od ściany mogli rzucić okiem na resztę salonu. Przy meblach kuchennych nastąpiła pewna zmiana. Tam Maggie na wpół siedziała na wpół leżała na tej samej szafce o jaką się wcześniej opierała. Zaś blondwłosy kierowca wciąż niezmordowanie pompował ją aż tam wszystko trzeszczało. Do tego nachylał się nad nią trzymając jej szyję w uścisku swojej dłoni. Zaż gdy przechodzili obok stołu to tutaj Eve bawiła się z Melvinem w rodeo. Podskakiwała na nim radośnie a widząc jak ją mijają posłała im uśmiech i oczko. A po chwili Cesar i Lamia znaleźli się we dwoje w łazience.

- No? - zapytał Latynos podchodząc do umywalki aby obmyć twarz. Ale czekał aż przedstawi mu tą sprawę dla jakiej go tu sprowadziła.

Ona za to podciągnęła go za rękę pod prysznic i puściła wodę, przez moment ustawiając odpowiednią temperaturę.
- Jeśli mogę mieć prośbę… - zaczęła domywanie zabrudzeń na oficerze, tych poniżej pasa. Mówiła cicho, nachylając się w jego stronę - Miej oko i to co mam teraz w ręku na Caro za chwilę, dobrze? A po wszystkim oko. Dymamy się, bawimy razem i jest ok. Każdy tu wie na czym ta zabawa polega. Teoretycznie, jej nie znam. Nie chcę aby sobie potem za dużo pomyślała - westchnęła cicho - Przyszła tu dla Steve'a, gapiła w niego cały wieczór i spoko, doskonale ją rozumiem. Też nam z Eve od niego ciężko oderwać ręce i oczy, ale jeśli ona zacznie sobie bzdurać, że skoro ją wreszcie wyruchał to znaczy coś więcej niż fakt, że ją wyruchał to ma lipę. Ona, nie Tygrysek. Tygrysek się bawi i korzysta jak zwykle… dobra, nie tylko on - parsknęła, całując Latynosa w czubek brody i przeniosła to mycie na swoje ciało - Carol jest z wami cały tydzień, nie chcę żadnych drak i syfu wokół Steve'a ani ciebie. Pretensji, wzdychania i robienia z siebie ofiary "bo przecież wtedy po balu tak było cudownie, to czemu nie możemy teraz tego powtórzyć sam na sam? ". Jeśli to się zacznie masz mi od razu powiedzieć i już ją sobie z nią porozmawiam gdzieś na boku. - tym razem prychnęła zirytowanym tonem - Tygrysek ma dobre serce. Nie chcę też aby mu zrobiło się jej szkoda i ją nam próbował wcisnąć na piątą do rodziny. Nie pasuje mi, nie lubię… takich rozlazłych charakterów. Mogę ją dymać i nic poza tym - zmarszczyla brwi, próbując w głowie ułożyć to co chce powiedzieć, aż wreszcie zaklęła - Kurwa, nic nam nie spada z nieba. O wszystko trzeba walczyć i wypruwać sobie żyły. Dać od siebie, coś włożyć aby wyjąć. Nie czekać na gotowe, sam słyszałeś. Miała focha że żaden specjals jej nigdzie nie zaprosił a was widuje pięć razy na tydzień, na moje oko w chuj czasu aby cokolwiek zdziałać. Czemu więc ona żadnego nie zaprosiła, jaki w tym problem? Bo jest ledwo porucznikiem medycznym? Sama jestem ledwo podoficerem saperów, dodatkowo odsuniętym od służby ze względu na to jak mi na Froncie pojebało w bani. Tym bardziej powinnam siedzieć na piździe używając się nad sobą, ale nie o to chodzi. Zawsze trzeba walczyć, o siebie też… albo o to co dla nas ważne lub chcemy aby ważne się stało. Nie zawsze i nie wszystko wypala, często się potykamy i upadamy, ale potem wstajemy i próbujemy jeszcze raz… i nie tracimy nadziei że tym razem się uda. Weź Eve. Też sporo przeszła, to słodziak z sercem na dłoni i kilku skurwysynów to ostro wykorzystało… a teraz? Niby pięknie, nie? Musi tylko wytrzymać pod jednym dachem z kimś komu w każdej chwili może odjebać i ją… - zacisnęła usta i zrobiła wydech - Też nie miała łatwo, choćby z Willy. Ale jakoś to ogarnęła i ogarnia. Stara się, tak jak Wilma mimo że myślała że umarłam, a gdy się okazało że jednak nie… była już Eve, a przez całą służbę byłyśmy nierozłączne. Pojebane to - zamilkła na parę długich sekund, lejąc wodę pod ich nogi.
- Dziś się bawimy, a ja może jestem złym prorokiem. Ale po prostu mi to śmierdzi Ces. Zobaczymy jak to się dalej rozwinie, jednak saperzy lubią zawczasu rozbrajać bomby zanim te pierdolną. Ale muszą mieć bystrego i ogarniętego ceo, a ty tutaj zawyżasz wszelkie średnie i normy.

- A to o nią ci chodzi… - odezwał się w końcu hiszpański kapitan gdy wysłuchał co partnerka ma do powiedzenia. Teraz on przejął inicjatywę w tym wzajemnym myciu. Obrócił ją tyłem do siebie i namydlił gąbkę myjąc jej kark i plecy.

- Nie dziw się. To raczej norma. Te wszystkie sekretarki, kucharki, dziewczyny z bufetu no i jak widzisz lekarki też, lecą na tych naszych specjalsów. Nawet na tych zwykłych nie mówiąc o oficerach. Myślę, że z Caro jest podobnie. Jak widzisz za mną czy Grubym nie wodzi rozmaślonym wzrokiem. - powiedział gdy zaczął przedstawić swój punkt widzenia. Brzmiało jakby jego zdaniem blondynka w zieleni nie zachowywała się wobec jego kolegi za bardzo odmiennie niż inne kobiety z ich bazy.

- A specjalsi to specjalsi. Trzymają się ze swoimi. I w bazie, i poza nią, i na akcji. Nie zaprosili jej? No cóż… Widziałaś chyba jak wyglądają weekendy z nimi? - zapytał łapiąc ją za ramiona i nieco nachylając się nad jej ramieniem aby posłać jej rozbawione spojrzenie.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline