Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-11-2021, 00:09   #465
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 76 - 2519.02.20; bkt (4/8); wieczór

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; port; tawerna “Pod pełnymi żaglami”
Czas: 2519.02.20; Backertag (4/8); wieczór
Warunki: wnętrze gospody, jasno, ciepło, gwar głosów; na zewnątrz jasno, zachmurzenie, d.si.wiatr, b.lodowato (-35)



Pirora



- Tak, tak, dziękuję, wy też byliście wspaniali! - Simonsbeg ukłoniła się zamaszyście zamiatając swoim beretem z kolorowymi piórami podłogę po czym zeszła ze sceny. Właściwie to ze stołu na jaki weszła aby dać popis swoim ujmującym śpiewem i grą na mandolinie. Gościom bardzo przypadł do gustu jej występ bo nagrodzili ją i oklaskami i datkami zbieranymi właśnie do owego kolorowego beretu. Poetka sprawdzała wzrokiem i dłonią jego zawartość, chociaż tak pobierznie gdy szła między stołami. Ale pozwoliła sobie zakotwiczyć do kapitańskiego stołu jakiemu obecnie patronowała blondynka z Averlandu.

- Ojej i jak tu wyżyć z tych datków? No muszę sobie znaleźć jakiegoś bogatego męża albo narzeczonego. No albo chociaż sponsora. Bo od łóżkowych romansów to jakoś dużo łatwiej znaleźć sobie kogoś. - usiadła przy ławie obok Pirory wracając do tradycyjnego u niej żartobliwego gderania na temat słabości swoich finansów. I popatrzyła co tu avelrandzka panna ma ciekawego na tych półmiskach i talerzach. Ale na razie zajęła się przeliczaniem i przesypywaniem swojej zdobyczy do sakiewki. Na rzut oka to pewnie uzbierała na posiłek, czy dwa, może trochę więcej no ale faktycznie trudno było wyżyć z takiej artystycznej doli.

- Znasz Sanę Moabit? - zapytała zerkając przelotnie na siedzącą obok szlachciankę. - Ona mieszka w tartaku za miastem. Znaczy nie tak dosłownie. No ale mieszka za miastem. Przyjechała dzisiaj do van Zee. Starzy ją tu przysłali. Akurat byłam u niej na obiedzie. Słyszałam, że ty byłaś u niej wczoraj? - zagaiła znów zerkając na blond sąsiadkę. Jednak szybko kontynuowała tą wymianę plotek.

- No to jutro pewnie poznasz Sanę. W zeszłą zimę też była. W sezonie też czasami przyjeżdża no ale w zimę na dłużej. Biedna, bogata dziewczynka. Tak ją ciśnie to jej dziewictwo. I na moje oko to ma straszną ochotę coś z tym zrobić. Nie zdziwię się jak po to przyjechała. Znaczy tak nieoficjalnie. Bo oficjalnie to nauka manier, etykieta, edukacja, no i pokazanie się towarzystwu, że to żadna dzikuska z lasu. No niestety jak pewnie wiesz z tym dziewictwem to jednorazowa sprawa. I dziewczę się strasznie z tym męczy, odczuwa straszne napięcie jakiego nie może sama rozładować. Bidulka. Cierpienia młodej dziewicy. Może zrobię z tego jakiś zgrabny wierszyk? - poetka jak to miała w zwyczaju pozwoliła sobie na nieco prześmiewczy ton. Chociaż rodzina Pirory nie miała monopolu na przestrzeganie przedmałżeńskiego dziewictwa to zjawisko samo w sobie nie było aż tak dziwne. Na koniec zasłupłała swoją sakiewkę którą ponownie przypasała do pasa i zagaiła do Pirory z krnąbrnym uśmieszkiem na twarzy. W końcu jutro były tradycyjne spotkania towarzyskie dla dam z dobrych domów i rodów. Więc była to dobra okazja aby poznać kogoś nowego.

Zanim Nije przyszła dziś wraz ze zmierzchem aby dać swój koncert dla gości tej tawerny Pirora spędziła sporo czasu w swoim pokoju malując ptasiego modela. Ten z reguły zachowywał się spokojnie. Chociaż niekoniecznie chciał stać w dokładnie takiej pozie w jakiej by go widziała artystka. A w przeciwieństwie do rozumnych modeli nie bardzo można było liczyć, że po paru słowach instrukcji ustawi się jak należy jak to już przerabiała wcześniej z Kerstin czy z Benoną.

Z samą Benoną obudziły się dziś rano. We trójkę w małżeńskim łóżku. Łączyła ich ta miłosna wspólnota kochanków pozwalająca na błogie rozleniwienie i swobodę o poranku. Nawet Keller zwracał się do służki jak do koleżanki a nie do służki. I to pomimo, że za drzwiami sypialni zdawał się jej w ogóle nie zauważać.

- Obawiam się moje drogie, że w przyszłym tygodniu mogę być zawalony robotą i nie mieć czasu i okazji na takie urocze spotkania w waszym uroczym towarzystwie. - oznajmił dziś rano gdy jeszcze raczej bez ubrań niż w ubraniach siadali do wspólnego śniadania. Jonas zamówił je do pokoju więc mieli jeszcze okazję nacieszyć się sobą nawzajem. Przyszły tydzień zapowiadał się ciężko, łącznie z licznymi wyjazdami do lub z portu, może nawet za miasto więc zapowiadało się to na tyle krucho, że był skłonny przygotować obie partnerki, że podobnego spotkania nie będzie. Za to jak się upora z tą robotą no to zapowiadało się na to, że będzie miał luźniej w grafiku zajęć.

Po powrocie do karczemnego domu Pirora mogła wysłać wiadomość do czarnowłosej, elfiej uzdrowicielki. I prawie od ręki dostała odpowiedź. Julius ją przyniósł do pokoju. Przy okazji był strasznie podekscytowany wizytą u elfów jakich dotąd z bliska nie bardzo miał okazji widzieć. No a samą Ilsarielle określił jako “miłą, ładną panią”. I ta miła i ładna pani przeczytała liścik od jego pani, zastanawiała się chwilę i na tym samym papierze dała swoją odpowiedź jaką po dostarczeniu przez chłopięcego posłańca Averlandka mogła przeczytać.

Cytat:
“Zapraszam jutro po południu do siebie. Chyba, że to coś pilnego to przyjdź kiedy potrzebujesz. Ilsa.”

- A co u ciebie? Jak przygody w naszym pięknym mieście? - przyjemny głos poetki przypomniał o sobie gdy ta wreszcie uporała się z przeliczaniem swojego zarobku i mogła już rozmawiać swobodnie.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; port; tawerna “Pod wielorybem”
Czas: 2519.02.20; Backertag (4/8); wieczór
Warunki: wnętrze pokoju, jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz jasno, zachmurzenie, d.si.wiatr, b.lodowato (-35)



Egon



- Czyli macie właz. - grubas sięgnął po kolejny kawałek pieczonej kaczki gdy wysłuchał co oboje mają mu do powiedzenia. Wczoraj udało się zostawić mu wiadomość tutaj z prośbą o spotkanie. I dzisiaj się spotykali. Po służbie w kazamatach. We trójkę bo Łasica też tu była. Też chciała przekazać co się dzieje w tych kazamatach a przy okazji porozmawiać swobodnie. Dzisiaj przyszła trochę wcześniej bo w końcu kuchnia kończyła pracę z dzwon wcześniej niż dzienna zmiana strażników. To jak już po ciemku Egon przeszedł przez te zawiewane wiatrem ulice i wszedł do środka nie było dziwne, że zastał ją już przy stole z grubym kultystą.

- Tak, mamy. Od dołu te kanały to sprawdziliśmy już wcześniej. A wczoraj z Egonem znaleźliśmy krótszą drogę piwnicami od bloku specjalnego do włazu. Aa. Sprawdziłam dzisiaj te drzwi co mi się wydawało, że to te no i to te. Znalazłam ten szpargał pod szczeliną co wczoraj tam zostawiłam. - Łasica wciąż była w tej samej, burej i nijakiej sukni robotnicy co wcześniej. Ale skoro byli sami swoi to już zdjęła tą rudą perukę w jakiej udawała głupiutką Katię. Skorzystała z gościnności grubasa który wiedząc, że ma się ich spodziewać zamówił na trzy osoby. No i nie wypadało narzekać, w kolacja w kazamatach wydawała się teraz jedynie przystawką więc Nadia nie miała oporów aby nasycić wreszcie żołądek. Ostatnie zdanie skierowała do brodatego partnera wczorajszej eskapady po zamkniętych na klucz lochach.

- Dobrze. Bardzo dobrze. Świetnie się spisaliście, Starszy będzie zadowolony. O to właśnie chodziło. To jak wreszcie mamy drogę ucieczki możemy myśleć o kolejnych posunięciach. Czas najwyższy. Widziałem dzisiaj jak na Placu Targowym zaczynali zwozić drewno i kopać śnieg na szafot. - grubas był zadowolony i niemo wzniósł kielich do toastu za ten sukces. Ale jednak ostatnie słowo miał zawsze ich lider. A dopiero po tym spotkaniu Karlik miał zamiar go powiadomić dlatego póki była okazja chciał wiedzieć wszystko co się da o tych kazamatach.

- My z Egonem działamy w środku. To ktoś z pozostałych musiałby obstawić te kanały, przygotować wóz i tak dalej. - powiedziała włamywaczka gdy przełknęła ten toast i odstawiła swój kufel.

- Tak, tak zrobimy. Kto tam wtedy był z wami w tych kanałach? Bo dobrze aby to był ktoś kto zna drogę. - prawa ręka lidera zboru zapytał patrząc na nich oboje gdy pytał o podziemną wycieczkę z Trójhakiem gdy ten zaprowadził ich do przejścia jakie wczoraj wreszcie od góry odnalazła dwójka kultystów.

- Versana, Cichy, Silny i Kornas. - niebieskowłosa wymieniła bez zająknięcia tych co jeszcze tam wówczas byli.

- Kornas na razie odpada. Jak nic się nie zmieniło to dalej leży i liże rany po walce z tym kanałowym czymś. Hmm… Silny ma wprawę z wozem. To on już mógłby czekać na powierzchni, przy wozie właśnie. To na kanałowych przewodników zostają nam Versana i Cichy. - grubas przeżuwał chwilę połknięty właśnie kęs oraz zaczątek planu jak tu kogo do czego rozdysponować.

- No dobra to jeszcze to się obgada. Jak kogoś spotkacie od nas dajcie im znać, żeby byli w pogotowiu. Możliwe, że na zborze już będzie coś się działo w temacie. A kto wie? Może Starszy zarządzi jakieś wcześniejsze spotkanie. Więc bądźcie w pogotowiu. Coś jeszcze macie o tych kazamatach? Albo w ogóle? - Karlik wydawał się być dobrej myśli i cieszył się z tego postępu w sprawie jaka bezpośrednio lub pośrednio angażowała cały zbór. I popatrzył jeszcze na dwójkę agentów kultu jakim udało się przeniknąć do tej strzeżonej, wrogiej fortecy.

- Tak. Jak ją karmiłam udało mi się zrozumieć, że ona miała jakąś laskę. Z okiem i dwoma rogami. Zabrali jej. Ale pewnie jakby się dało to chciałaby ją z powrotem. Z tego co wiem to gdzieś w tym zamku powinien być magazyn z takimi fantami. To jak jej zabrali to powinna być gdzieś tam. Tylko nie mam pojęcia co to za laska, jak wygląda, czy jest w tym magazynie i gdzie jest ten magazyn. Równie dobrze mogli ją tą laskę gdzieś posiać po drodze albo ktoś sobie ją zwinął. - Łasica podzieliła się nowymi wieściami jakie ukradkowo udało jej się zdobyć od wyroczni. Która nie była już taka śnięta jak się to wydawało strażnikom. Ale taką udawała aby ich nie prowokować do odwetu i wszczęcia śledztwa. Zwłaszcza, że podejrzenie padłoby pewnie głównie na kobietę która ją karmi.

- Aha. Laska. Z okiem i dwoma rogami. No dobra. Przekażę Starszemu. - logistyk zboru powtórzył co najważniejsze aby dać znać, że zapamięta. Po czym popatrzył na Egona aby jemu dać szansę na wypowiedź.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; port; tawerna “Stary kocioł”
Czas: 2519.02.20; Backertag (4/8); wieczór
Warunki: wnętrze gospody, jasno, ciepło, gwar głosów; na zewnątrz ciemno, zachmurzenie, d.si.wiatr, b.lodowato (-35)



Joachim



- Wreszcie czuję, że żyję. - mruknął łysy mięśniak jaki siedział obok swojego przeciwieństwa. Astrolog przy nim wydawał się być kruchy i drobny. Do tego Silny miał maniery zwykłego, ulicznego zbira a Joachim raczej inne. Ale zmokli i zmarzli na tej rybackiej łodzi tak samo. Tak samo wytrzaskał ich wiatr i zalewały falę. Tak samo rozglądali się po stalowoszarych falach jakie ich otaczały próbując wyłapać czy w ich szumie i plusku rozbijającym się o burty słychać coś czego na morzu nie powinno być słychać. Czy nie. I to niejako ich połączyło, że po powrocie do karczmy razem poszli do tawerny aby się ogrzać, zjeść i napić się grzańca po tej mokrej i zimnej robocie. Już sam początek podróży nie zapowiadał się zbyt dobrze.

- Trzeba poczekać. Nie ma sensu wypływać przy takim wietrze. Fale sa za duże a i wiatr wszystko zagłusza. - tak im powiedział rybak gdy przyszli jeszcze po ciemku dzisiaj rano do “Chwiejnej” gdzie się z nim wczoraj Joachim umówił. Miał rację. Świt okazał się bardzo wietrzny i znów wydawało się, że tym razem to już na pewno fale i wiatr zmiotą “Chwiejną” do wód portowej zatoki. Ale znów się okazało, że nie.

Wyszli z niej już późnym rankiem. Późna pora jak na połów rybacki ale i z powodu niepogody i tak się zdarzało. I nie byli jedyną łodzią jaka wypływała wtedy z portu. Potem ku zwężeniu zatoki gdzie wody zawsze były bardziej wzburzone niż wewnątrz niej. Przepłynąć nad wysokimi klifami wschodniego brzegu. I wreszcie jak wypłynęli na pełne morze to już zbliżało się południe. Wiosłowali leniwym, stabilnym tempem zdając sobie sprawę, że czeka ich to na drugą połowę dnia. Rybak zaś sterował w stronę gdzie miał słyszeć te podejrzane coś co uznał za odgłos tej strasznej syreny.

Właściwie była to dość monotonna podróż. Na pustym morzu nie było zbyt wiele do oglądania. Z jednej strony stalowoszare fale po horyzont stykający się z równie szarym niebem. Z drugiej brzeg więc to brzeg bardziej przykuwał uwagę. Nie dlatego, że sam z siebie był ciekawy, raczej dlatego, że otwarte morze było jeszcze mniej ciekawe. Więc niejako byli skazani na siebie i swoich towarzyszy. Silny więc pogadał trochę o jakiejś dupie którą sobie używał i chwalił sobie to używanie bo szpetna nie była i nie robiła jakichś fochów i problemów. Jego kolega o tym jak to ostatnio Raland sprzyjał mu przy grze w kości i jakiego miał niesamowitego farta. Rybak zaś o rybach jakie ostatnio udało mu się złowić no ale to był najmniej chwytliwy temat bo ryby chyba nikogo w tym towarzystwie nie interesowały. Joachim też miał okazję pogadać albo wspomnieć wczorajszą wizyte u Brauera.

Sama wizyta przebiegała raczej spokojnie. Miejsce nie wyglądało na jakieś siedlisko grupy przestępczej. Raczej na sklep rybny i punkt skupu ryb. Pełno takich było w mieście. Przecież jak taki rybak istotną część dnia spędzał ma morzu to po powrocie chciał jak najszybciej sprzedać połów i wracać do domu. Mało który z nich osobiście czy przez swoją rodzinę sprzedawał potem to co złowił, zwykle odsprzedawali to takim kupcom jak Brauer. To jednak ani nie przeczyło ani nie potwierdzało słów niziołka. Nawet trafił wczoraj na jego samego. Był gruby jak Karlik ale nosił szczeciniasty, szczotkowany zarost.

- A kim ty właściwie jesteś, że o to pytasz? - zdziwił się trochę obrzucając młodzieńca krytycznym spojrzeniem. W końcu nie wyglądał jak jakiś strażnik miejski, nie miał charakterystycznej halabardy jaką oni zwykle nosili nie miał też żadnych łańcuchów na piersi jakie zwykle nosili urzędnicy.

- Ale dobrze, dobrze, że ktoś się tym wreszcie zajął. Trzeba coś zrobić z tą syreną. Jeszcze zniknie paru rybaków to pozostali będą się bali wypływać. I kto nam wtedy będzie przywoził świeże ryby? Ci z ratusza powinni coś do cholery z tym zrobić. Za to biorą od nas podatki przecież. Zrobiliby wreszcie porządek z tą syreną. - kupiec odparł tak jak na kupca przystało. Obawiał się, że takie znikanie rybaków poskutkuje stratami w połowach a więc odbije się i na nim a pewnie i na reszcie rybnych kupców oraz i pozostałych mieszkańcach. Nawet w zimie bowiem świeże ryby były typowym składnikiem większości potraw w całym mieście. Niby była jeszcze dziczyzna ale tej zawsze było mało i mogli na nią sobie pozwolić ci z cięższymi sakiewkami a nie zwykli zjadacze chleba. Z drugiej strony gdyby to jednak Brauer stał za tymi zniknięciami to i tak właśnie powinien powiedzieć coś takiego co powiedziałby każdy rybny kupiec w tym mieście.

- Myślisz, że tam było coś? Chcesz tam płynąć jeszcze raz? - głos łysego mięśniaka siedzącego obok przywrócił Joachima do “tu i teraz”. Młody jeszcze wieczór, chociaż podobnie wietrzny jak świt. Rybak wrócił już do siebie do domu, podobnie jak znajomek Silnego z jakim ten przyszedł rano. Jeśli liczyć na twarde łowy i dowody to wrócili z pustymi rękami. Rybak był pewny co do miejsca w jakim dryfowali przez większość czasu. Miał świetną orientację całego brzegu gdzie zwykle wypływał. I mówił, że “to było gdzieś tutaj”. No ale morze to nie śnieg, błoto albo ziemia aby była szansa na obejrzenie śladów nawet parę dni po wydarzeniach. Były tylko stalowe, zimne fale bujające łódką. Chociaż sam się zastanawiał czy nie są za późno. Bo wtedy jak usłyszał to coś to było może godzina czy dwie po świcie. Dzisiaj o tej porze to albo jeszcze czekali w “Chybotliwej” albo dopiero pakowali się do łodzi i płynęli przez zatokę. Ale czy to miało coś z tym wspólnego tego ani on ani jego towarzysze nie byli pewni.

A mimo to już w drugiej połowie dnia przez chwilę wydawało im się, że coś słyszeli. To znaczy rybak i Joachim. Rybak nagle zbystrzał, uniósł palec i zamarł. To wywołało podobną reakcję u pozostałych. Przez chwilę tylko bujali się na falach i słyszeli plusk o burty, monotonny szum morza i wiatru. Ale jednak w pewnej chwili astrologowi wydawało się, że coś jest jeszcze. Jakiś dźwięk. Jakby zniekształcone echo niosące się po wodzie. Ale jakiegoś dźwięku. Albo śpiewu. Tylko łomot fal zagłuszał go co chwilę i brzmiało jakby byli na granicy słyszalności. Trudno było to zweryfikować. Zwłaszcza, że pozostali mówili, że nic nie słyszą. Silny kazał więc powiosłowac trochę w tą, potem z powrotem, potem jeszcze gdzieś dalej aby spróbować lepiej zlokalizować źródło dźwięku. No ale to albo ustało albo go w ogóle nie było. Silny nawet po powrocie jak już byli sami mówił, że nie słyszał nic niezwykłego. Chociaż uczciwie przyznawał, że słuch nie jest jego najlepszą stroną. W końcu zimno i morska wilgoć w połączeniu z tym, że trzeba było jeszcze wrócić do zatoki za dnia sprawiły, że zawrócili do portu. Jak przybijali do molo to już było ciemno. I każdy po takim długim dniu zimowej chłosy urządzonej przez Maanana i Ulryka ciągnął do światła i ciepła. Teraz wreszcie udało im się rozgrzać na tyle, że mróz zdawał się opuszczać ciało i umysł.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline