Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-09-2007, 22:01   #21
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Po czasie mile spędzonym w domku Albrehta, przyszedł czas na wyruszenie w podróż, co pierwszy stwierdził gospodarz.
-No cóż panowie więcej nie uradzimy, czas nam jechać.
-Zgadza się Albrehcie, nie da się ukryć... Cóż... ruszajmy zatem-rzekł Vino, po czym wyszedł za gospodarzem, który zmierzał po konia.
-No to w drogę-to powiedziawszy dosiadł największego konia. O ile Vin dobrze pamiętał, to był to rajtarski koń bojowy. Kiedyś czytał książkę o rumakach, więc potrafił rozpoznać kilka ras koni. Przed domem stało kilka wspaniałych koni, lecz jego uwagę przykuł duży jak na swoją rasę, biały Arab.
Jest jednym z najwytrzymalszych wierzchowców-pomyślał, po czym poklepał go po pysku i dosiadł. Jakby w oddali, słyszał jak Bruno opowiada o sobie dwóm Półelfkom. Aranel jechał niedaleko niego pogrążony we własnych myślach.
Będę musiał przypomnieć sobie wiele faktów, o których czytałem-to myśląc, "otwierał" sobie "szufladki" w głowie, w których leżała książkowa wiedza, a także doświadczenia. Czekały tylko na to, by po nie sięgnąć i skorzystać, co Półelf zrobi z ogromną chęcią.
Jego Arab powinien lepiej wytrzymać większość warunków klimatycznych oraz podróż po zróżnicowanych terenach. Mógł też bardzo długo utrzymywać w biegu, co dawało dużą szansę na ucieczkę. Niestety ceną za to wszystko było to, że Araby nie są typami koni sprinterskich. Jest to rumak przygotowany na długie dystanse o mniejszej prędkości niż niektóre z wierzchowców.
Zobaczymy co i jak to będzie-pomyślał z powagą.
Nagle koło nich przebiegła grupka dzieci, która krzyczała coś o krasnalach. Zostawił swojego Araba przy domku Albrehta i tak jak pozostali, podążył do wioski. Błyskawicznie zauważył, że im bliżej jest wioski, tym więcej ludzi chodzi, co na logikę wskazywało jej centrum, gdzie poszedł. W pewnym momencie zapytał jakiejś kobiety, co tam się dzieje, a ona odpowiedziała:
-A panie, coś pan nie słyszał? Toć to, jakie karły przylazły ze samego Kerdrenden, czy jak to tam, a ludzie gadajom, że bioro listy one, co który wybiera się na jakąś podróż…
Okazało się, że jego rozumowanie było słuszne, gdyż na placu w wiosce było pełno ludzi tłoczących się wokół podestu, na którym stało trzech Krasnoludów. Na szczęście domki były tak ustawione, by dźwięk niósł się dzięki odbijaniu się od ścian.
Na podeście stało trzech krasnoludów, którzy jednym łupnięciem uciszyli tłum, co nie było bez szkody dla desek, na których stali. Nagle jeden z nich chrząknął i zaczął odczytywać to, co miał na pomiętej kartce:
-Tego, no… Słuchajcie mieszańcy… eee… znaczy mieszkańcy. Wasza kraina ma zaszczyn...szczyt, zaszczyt powitać sz…czsz…czcigodnego… ... Cholera! Pieprzyć tą kartkę do stu piorunów!–wrzasnął. Z pewnością była to złość, gdyż nie udało mu się odczytać tego, co było na kartce.
-Do naszej twierdzy, psia kość, znowu, jak co kilka lat przybył Mistrz Sandriel. Wielki to mędrek, a w dodatku przyjaciel naszego starosty, no. I tera on sobie umyślał, ten Sandriel oczywistość, że ino zrobi taki turniej jakoby. Wcześniej też i robił takie, co złoto można było zdobyć…-prawie parsknął śmiechem, Krasnolud.
Jeno tym razem nasz Sandriel sobie umyślił, że bendzie to „Coś więcej niż błoto” jak my to mówim. Ma tym razem być to coś, co warte jest więcej niż złoto. Co jest jakomś bzdurą, bo niby co jest ważniejsze od złota…?
-I bab…-dodał Karzeł z prawej.
-Taa, i bab? No… I tera my robim liste, kto siem sprowadza na takom wyprawę. Zasady som proste… musicie dotrzeć do naszej Twierdzy, spotkać się z Mistrzem Sandrielem i wykonać to o co prosi. Jeno nagroda jest jena. Można iść w jakiś grupach, abo samemu, coby wszystko zgarnonć samemu, hehe. Jak chceta. To jak? Który chętny?–zapytał, a to spowodowało, że dyskusje stały się jeszcze częstsze i głośniejsze.
Szybki rzut oka pozwolił Veinowi stwierdzić, że mało osób jest tak naprawdę chętnych, by wziąć udział w wyprawie.
Im mniej osób, tym lepiej dla nas-pomyślał, zaczynając się przepychać, lecz z marnym skutkiem.
-Nie chcecie po dobroci? Będziecie musieli się odsunąć-mruknął, a następnie zdjął prawą rękawicę i zaczął dotykać każdego, kto nie chciał się przesunąć, w odsłoniętą część ciała, którą najczęściej była ręka. Odskakiwali jak oparzeni, co nie było dziwne.
W lewej ręce trzymał laskę i rękawicę. Kostur trzymał poziomo, na wysokości klatki piersiowej, co zmuszało do rozsunięcia się bardziej niż zamierzali. W ten sposób torował drogę pozostałym.
Po pewnym czasie dotarł do Krasnoludów, gdzie ponownie założył rękawicę.
-Vintilian sa Linor. Zgłaszom sie jako pirwszy, a za mnom są inni, którzy też chcom pojechać. Zaraz tu bendom-obejrzał się do tyłu i ponownie spojrzał na Karły. Czytał, że ta rasa kaleczy mowę wspólną, ale nie podejrzewał, że aż tak. Co prawda próbował powiedzieć to tak, by poczuli, że trafił się swój, co z pewnością powinno ułatwić układanie się z nimi.
 

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 04-09-2007 o 22:40.
Alaron Elessedil jest offline