Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-11-2021, 22:11   #3
Ribaldo
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację

“Nie do opisania są uroki i dziwy trójświata naszego.”
Yargazli noktambulista



Przedziwne konstrukcje, mchem i listowiem porosłe, piętrzyły się wokół nich na podobieństwo drzew powalonych. Zaborcza przyroda, napastliwą miłością otoczyła, każden słup, przęsło, czy inszy nadgryziony zębem czasu fragment pradawnych konstrukcji. Pulsująca i kołysząca się na wietrze, soczysta zieleń, tak gęsto otulała porzucone dziedzictwo ludzkiego Imperium, że z trudem można było je odróżnić od drzew i krzewów prawdziwych. Błyszczące ongiś w słońcu stalowe rusztowania, teraz przypominały gałęzie drzew, porywistym wiatrem połamane, które mech w obfitości wielkiej obrósł.

Doprawdy w zadziwiające miejsce molsulskie pacholęta przybyły. Duch zamierzchłej i jak ględy erzahlerów mówią, chwalebnej przeszłości, z każdego kąta, z każdego źdźbła trawy potężnie emanował. Cząstka aeyry każda w rytm prastarych wibracji falowała. Wrażenie przez co nieodparte powstawało, że jakby tylko człek uszu nadstawił, to echa dawno wybrzmiałych rozmów, by posłyszał.

Stał, więc Aranaeth pośrodku pól torfowych gęsto turzycą i czermieniem porosłych, a wokół sosny i świerki tęgie do samych niebios sięgające, a pod powiekami ilekroć oczy zmrużył powidoki sprzed wieków mu się jawiły. To wieżę monstrualną z samych kijów metalowych wzniesioną ujrzał. To znów talerz z białej gliny uczyniony, takiż sam w jakim matula mu polewkę ze świeżych korzeni łopiany podaje, jeno po tysiąckroć większy. Gwar też odległy do niego dochodził i stłumione szmery rozmów w uszach mu dudniły. Ilekroć mamidło kolejne mu się objawiło, tylekroć dreszcz po plecach mu zimny przechodził. Czuł się molsuli młody, jakby go kto tundurmą spleśniałą napoił i umysł mową parszywą karmił.

Zawieszony w czasie czucie praktycznie stracił i wszelką świadomość realności. Z każdym ziarenkiem piasku, które się w kosmicznej klepsydrze przesypywało, w większy zachwyt popadał i mocniejsze pradziejów doznawanie.



“Niestabilność świata, źródłem naszej iteracji.
Cień pierwotnego chaosu, generatorem naszych pragnień”
Cymelia, wersety Oczywistości
odpis homogeniczny z kopii z Quizoon



Metaliczny zgrzyt deflorował czas i przestrzeń z nieposkromioną brutalnością, rozjuszonego gymroka. Rytmiczny trzask wprawiał w drżenie całą ziemię.
- Wiązka strumienia alfa, pięćdziesiąt piktanori plus trzy - grzmiał ktoś donośnym basem.
- Wzmocnić przepływ w kwadrancie 32. Niech kwertony zajmą się uzupełnieniem bioprofili - dodał starczy głos, pełen kojących nut.
- Brak canto dynamiki w międzyokresie. Wskaźniki na farnie i durleksie gwałtownie spadają.
- Utrzymać przepływ za wszelką cenę.
- Subcząstki w przesterach. Spadki we wszystkich sekcjach. Czy mam przekierować wiązkę?
- Nie! Kontrpozycjonowanie na pięć. Wszystkie halektory otwarte. Spróbujmy zachować dotychczasowy impuls.
- Panie Spetrano… - rozpaczliwie piszczący głos zamarł w pół słowa.

Jasność nieokiełznana, wybuchała raptownie z każdego możliwego kata. Przeraźliwy huk zdekonstruował materię do samego jej jądra.

Niewysłowiona indyferencja fonii, zawieszona w bezcząstkowej płaszczyźnie zdarzeń. Sfatygowane wiązania materii lewitowały w pośród nieobecnych osjanicznych niebytów.

Nieobecny konglomerat wypełniał każdy kwant czasu. Nieskończone eony płynęły w mroczną iluminację nieskończoności.




Aromat spleśniałej ziemi, mieszał się z oparami mokradlanych łąk. Oplatał zmysły młodego molsuli, na podobieństwo wici oślizgłych, jakimi resmony swe ofiary chwytają. Odory pleśniowy na powrót jaźń aranową w ciele osadził. Drętwienie i uczucie wzgardy do tej utkanej z sznurów mięśni i ścięgien mięsnej konstrukcji, wypełniały całe jego jestestwo. Nie pasował sam do siebie, jakby go kto w gacie młodszego brata próbował ubrać. Wszędzie go coś piło, uwierało i swędziało. Sam dla siebie za ciasną klatką był w której sam siebie dusił.

- Araaaaan! - krzyk lękiem do granic możliwości nasączony, wyrwał go z impotencji zmysłów i myśl.

Dookoła wciąż tylko bluszczem porosłe stalowe przęsła i dźwigary, a takoż i zbite w jeden kołtun ażurowe plecionki, rdzawym nalotem pokryte. Z tą jedną różnicą, że teraz kształty i profile naturze obce, co przed wiekami wzniesione w gęstym i lepkim do deszczu mroku tonęły.

- Araaaaa! - rozległo się znowuż pośród leśnej głuszy, aż się wszystkie yooki do lotu na raz poderwały i ze skrzekiem donośnym ku gwiazdom pofrunęły.

Łacno Aran miejsce nalazł, skąd wołanie się dobywało. Pośród kłębowiska stalowego, co ogromny szałas przypominało, które mchem porosły był, ziała dziura przepadlistą czernią smolistą zionąca i fetorem osobliwym.

Dojrzeć nic Aran nie mógł, bo i jak kędy wszędy ciemność i mrok jeno. Wątpliwości żadnych jednak nie miał, że głos Basira z dna czeluści pochodzi. Lęk sercem aranowym zawładnął i niemoc paraliżującą w członki wszytkie rozlał.

- Araaaan -wybrzmiało po raz kolejny, tym razem jednak cicho, cichuteńko, że słych wytężyć trzeba było, żeby to nawoływanie posłyszeć.

Po nim zaś cisza przeokrutna zapanowała i tylko odległy trzepot yookowych skrzydeł znać dawał, że to wszystko to nie majak senny, a realność oeynechenowa.
 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death

Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 30-11-2021 o 23:48.
Ribaldo jest offline