Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-12-2021, 17:43   #77
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
DARYLL SINGELTON, WIKVAYA SINGELTON

Pusty podjazd pod szpitalem budził niepokój. Kiedy rodzeństwo Singeltonów szło przez betonową płytę, na której zazwyczaj ciężko było znaleźć miejsce do zaparkowania, mieli dziwaczne wrażenie, jakby z ciemności obserwowały ich jakieś złowrogie oczy. A kiedy echa ich kroków odbijały się w wieczornej ciszy, wydawało im się, że ktoś za nimi idzie.

Szpitalna izba przyjęć była słabo oświetlona. Twin Oaks było małym miasteczkiem. Tutaj, na nocnym dyżurze, pracowało kilka osób, a pacjentów zazwyczaj nie było zbyt wielu.

Starsza kobieta w stroju pielęgniarki podniosła na nich wzrok zdziwiona, ale szybko rozpoznała, z kim ma do czynienia.

- Lekarz jest u waszej mamy. - Po głosie poznali, że mają do czynienia z tą samą osobą, która zadzwoniła do nich z radosną wiadomością.- Siadajcie. Musicie chwilę poczekać.

Chwila przeciągała się. Każda jej minuta dłużyła się niczym godzina. Ale nie mieli wyjścia. Nie mogli przeszkadzać lekarzom.

Pojawienie się Hale'a do końca popsuło to oczekiwanie. Szeryf spojrzał na nich surowo - jak zawsze miał w zwyczaju, zamienił dwa krótkie zdania z dyżurną i ruszył korytarzem w stronę zamykanych nocą na elektromagnes drzwi, które kobieta na recepcji otworzyła mu za pomocą przycisku na jej stanowisku i policjant zniknął w szpitalnym korytarzu. To oznaczało, że poczekają jeszcze dłużej. Było raczej pewne, że Hale poszedł, aby porozmawiać z ich matką.

Kolejne minuty uciekały z zegarka. Kwadrans, pół godziny. Nosiło ich oboje, ale wiedzieli, że nie mogą nic zrobić w tej sytuacji. Tylko czekać. Czekać i czekać w, wydawałoby się, jakąś chorą nieskończoność.

Nie minęła jednak godzina, gdy drzwi na korytarz otworzyły się i przeszli przez nie szeryf Hale i znany rodzeństwu z widzenia doktor zajmujący się mamą.

- O! - Lekarza najwyraźniej zaskoczyła ich obecność. - Nie wiedziałem, że jesteście. Chodźcie. Nie wiem, czy Debra nie jest zbyt zmęczona na wizytę. Szeryf bardzo ją wymęczył, chociaż protestowałem przed takim przesłuchaniem. Może lepiej będzie, jak wrócicie do domu, a rano, po dziesiątej będzie czas na wizytę.

Łagodny głos lekarza stał w sprzeczności, z emocjami, jakie odczuwali. A Wi, dodatkowo, miała jakieś dziwne, dławiące ją za gardło przeczucie, że dzieje się coś niedobrego. Że "coś złego" czeka za progiem, gotowe uderzyć ponownie, przelać krew czy nawet odebrać czyjeś życie. Podobne odczucia miał Daryll, ale u niego objawiały się silnym podenerwowaniem, którego nie potrafił wyjaśnić i którego katalizatorem, był mundur Hale'a. Ten mundur budził w Daryllu potężną dawkę irracjonalnego lęku.


BRYAN CHASE

Bryan bawił się nawet dobrze, zważywszy na jego samopoczucie. Widok półnagich i rozgrzanych dziewczyn musiał cieszyć nawet kogoś tak spiętego, jak on. Widok Daniela i Deana cieszył mniej.

W ścisku łatwo było się zgubić, łatwo było na kogoś wpaść. Na kogoś, kto wciskając piwo w łapę Bryana, lub ochlapując go swoim chwalił jednocześnie za to, jak zapieprzał na meczu. Na kogoś, kto chciał chwile pogadać, pożartować.

Chyba nigdy Bryan nie był tak popularny, jak w tych krótkich chwilach. I tylko fakt, że Mark Fitzgerald przyciągnął większy wianuszek przydupasów, nieco psuł ten moment.

Aż w końcu nadeszła chwila, aby Bryan wywiązał się z obietnicy danej Deanowi i Danielowi.

ANASTASIA BIANCO

Być może była to zasługa alkoholu, być może śmiechu i zachowania ludzi wokół, ale Anastasia czuła się inaczej. Bardziej wyluzowana, czy też może mniej spięta. Muzyka była nawet fajna. Ludzie też. Z kilkoma nawet pogadała, chociaż o niczym ważnym i chyba byli nieco "inaczej kojarzący".

Widziała też Barta. Zajmował się rozdawaniem "zioła", jak na marihuanę mówiła młodzież. Widać było, że dużo ludzi szanuje tego nieco przytytego chłopaka, a ten z lekkością luzaka żartuje sobie z nimi, śmieszkuje. Wyraźnie Spineli był w swoim naturalnym żywiole. A Anastasia, tak po ludzku, przez krótką chwilę, była kimś innym, kimś zauważalnym, popularnym, kimś kto znajdował sobie nowych znajomych, kimś do kogo uśmiechali się ludzie, chłopaki.

Aż do momentu, gdy poczuła, że koło niej ktoś siada. To była Paulina. Królowa Pszczół, wystrojona jak na imprezę w klubie.

- Cześć - dziewczyna pachniała trawką, alkoholem i dobrymi perfumami. - Widzę, że impreza u Leona zatacza coraz szersze kręgi. To fajnie. Tam - dyskretnie zerknęła w jakąś stronę - jest koleś, który chciałby z tobą potańczyć, poznać cię bliżej. To mój znajomek, Jordan Farell.

Anastasia nie znała go za dobrze. Owszem mignął jej kilka razy gdzieś tam, na korytarzach szkoły, ale nie potrafiła go umiejscowić w żadnym znanym jej klubie lub przestrzeni społecznej.

- To jak, laska, mogę mu powiedzieć, że może się do ciebie trochę poprzystawiać? Jak będziesz miała fart, to może załapiesz się na jakieś ciekawsze akcje. Wyluzujesz.

Jordan, jakby wiedział, że o nim rozmawiają, spojrzał na Anastasię i uśmiechnął się szelmowsko.


BART SPINELI

Bart "pracował" i bawił się w najlepsze jednocześnie. Muzyka dawała czadu, on dawał czadu, wszyscy dawali czadu. Było czadowo!

Umysł wędrował własnymi ścieżkami, odcięty od bodźców, otulony mgiełką zioła, utulony w jej dobroczynnej chmurce.

Bawił się dobrze. Bardzo dobrze. Jak zawsze u Leona. I ludzie też się wyluzowali, a jak ludzie byli wyluzowani, to i Bart był wyluzowany. I tak się kręciła ta wesoła, napędzana ziołami, karuzela wyluzowania. A Bart się na niej kręcił, ludzie się na niej kręcili, świat się na niej kręcił.

Wszystko się kręciło.

Pojawienie się Bryana, mówiącego coś o tych, którzy pocięli Bartowi samochód, czy czegoś w ten deseń, nieco zwolniło karuzelę i Bart poszedł z Byczkiem na spotkanie.

BRYAN CHASE i BART SPINELI

Zgodnie z umową z Deanem i Danielem, Bryan zaprowadził Barta w okolice kortu tenisowego, gdzie bawiło się zdecydowanie mniej młodych ludzi. Starsi faceci czekali w cieniu jednego z rosnących przy korcie drzew.

- Cześć, Spineli - zagadał Dean - typek postawny i nieco młodszy.

- Wiesz, po co tutaj się spotykamy? - zagadał wyższy i sprawiający groźniejsze wrażenie.

Bart znał obu. Chodzili do starszych klas, gdy on był małym chłopaczkiem, a potem skończyli szkołę, zaczęli dorosłe życie i tworzyli coś w rodzaju grupy pół-przestępczej w Twin Oaks. Nic wielkiego. No i mieli branie u lasek.

- Wiesz? - powtórzył pytanie Daniel, mrużąc gniewnie czoło.

Bart był nieco na haju, więc niemal wybuchnął śmiechem. Śmiali się też inni ludzie, gdzieś nieopodal, na korcie, nad jeziorem, w okolicach basenu. Z domu dolatywała jedynie dudniąca muzyka.

- I spotkaliśmy się tutaj, aby w przyjacielskiej atmosferze omówić kwestie twojego nie wpierdalania się na nasz rynek, chłopczyku.

- Młody - Daniel rzucił do Bryana. - Przytrzymaj frajera. Wbijemy mu do głowy nowe zasady współpracy. Konkretnie, żeby zrozumiał.


JESSICA HALE i MARK FITZGERALD

Oboje bawili się całkiem nieźle na imprezie u Leona. Odpowiednia ilość alkoholu, być może czegoś więcej i dobra muzyka tworzyły niezły podkład pod to, co sobie zaplanowali na ten wieczór.
Najpierw taniec, nieco dziki, nieco zmysłowy, nieco zbyt odleciany. Potem szybki albo i wolniejszy numerek, najlepiej pod prysznicem, jak to wykombinowała Jess. Co jak co, ale do pewnych rzeczy dziewczyna miała lepszą głowę, niż nawet najbystrzejszy bystrzak w szkole. I na pewnych rzeczach znała się tak, jak żadna inna laska w szkole.

Mark to wiedział. Przekonywał się o tym nie raz, nie dwa i nie trzy razy. Przekonywał się o tym wiele razy. Tak jak teraz, pod prysznicem, w bocznej części domu rodziców Leo. W części, do której nie wszyscy imprezowicze mieli dostęp. To była prywatna łazienka starych Leo i ta część była "oficjalnie" zakazana dla imprezowiczów, co zresztą wszyscy, lub prawie wszyscy zlewali. Więc Jess i Mark mieli tam nieco więcej "przestrzeni prywatnej" a odgłosy ich zabawy nie przyciągałyby różnych zboków, którzy sami nie mogąc skorzystać, próbowali podejrzeć jak bzykają się inni.

Jak zawsze z Jess to była petarda zmysłów. Jak zawsze z Markiem to było dobre pieprzenie. Był tak silny, a ona miała nie tylko ochotę, ale i była już trochę "zrobiona" drinkami i tańcem.

I nagle, gdy zrobiło się im naprawdę fajnie, naprawdę zajebiście dobrze, światło w łazience, w której się zamknęli zgasło bez ostrzeżenia. Na korytarzu, przed łazienką rodziców Leona, usłyszeli jakieś szuranie i coś, co zabrzmiało jak … zwierzęcy warkot. A potem ciche, mrożące krew w żyłach słowa.

- Hale. Wiem że tam jesteś. Przyszedłem po ciebie.

Coś w tym głosie, powodowało, że kolana wypełniały się czymś lepkim, miękkim i glutowatym. Coś w tym głosie mroziło krew w żyłach. Mark i Jess stali koło siebie, drżący jeszcze po przeżytych uniesieniach i wstrzymując oddech zamarli na kilka sekund.

Gdzieś z innej części domu słychać było muzykę, słychać było krzyki bawiącej się młodzieży, co oznaczało że światło zostało zgaszone tylko w tej części "prywatnej" w podpiwniczeniu willi, składającej się z dużej łazienki, w której byli zamknięci Mark i Jess, korytarza, pralni, suszarni i małej siłowni dla pani domu, oraz dalszego przejścia do reszty domu.

- Idę! - głos zza drzwi brzmiał niczym warkot zwierzęcia.

Potężne uderzenie w drzwi połączone z trzaskiem pękającego drewna spowodowało, że ich serca zaczęły bić szybciej, w szaleńczym rytmie osaczonej zwierzyny.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline