Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-11-2021, 18:20   #71
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Singeltonowie cz.I

Od kilku zamglonych rozpaczą dni skołatana dusza Wikvay’i wiła się pomiędzy codziennymi obowiązkami a niewypowiedzianą potrzebą wyzwolenia. Jedynymi przebłyskami świadomości w mętnym nurcie mijających dób okazały się chwile z Daryllem, które w niewytłumaczalny sposób zapadły w pamięć mięśniową i deklaratywną istnienia młodej Singeltone. Wszystko inne, co było wokół niej i co próbowało wpłynąć na nią z otoczenia poza Nim zdawało się rozmyte i nieważne. Załamana nagła zmianą w swoim życiu nastolatka nie była w stanie zdobyć się na więcej niż, schematyczne powtarzanie wyuczonych wcześniej wzorców. Gdzieś na granicy postrzegania mignął jej Gun, Fall, znajomi Mamy, jej własny małomiasteczkowy świat z Kate, Frankiem i Tommem. Dopiero wiadomość ze szpitala wyrwała ją z objęć własnej, powolnej śmierci w standardach życia, którego wcale nie chciała i naprawdę nie umiała znieść:

- Daryll, mama się obudziła! – wykrzyknęła ledwie przekraczając próg. Każda myśl wydała się ostra, każdy moment pełen barw. Przez sekundę widziała siebie sprzed ruchu, jak zdrętwiałą dłonią odkłada słuchawkę telefonu na blat wcale się nie rozłączając. Natychmiast się cofnęła i grzecznie pożegnała ze zwiastowaniem naturalnego porządku rzeczy:

- Dziękuję Pani za informację. Postaramy się być tak szybko jak tylko damy radę. Do widzenia.

Weszła na hall pensjonatu przywołując z pamięci urywki chwil, gdy widziała brata ostatni raz. Zdawał się wtedy wierzyć ze wszystkich sił, że jest w stanie obronić siebie i siostrę, ale kiedy Falls opuścił pensjonat i zostali sami, stracił całą pewność siebie. Widocznie zrozumiał, że znów uległ młodzieńczym gniewnym fantazjom, w których faszeruje psychopatę śrutem mszcząc się za mamę. Mimo to co jakiś czas robił obchód korytarzem, gdzie znajdowały się pokoje rodzeństwa Singeltonów. Nikomu nie mógł powiedzieć, że każdy cień, najmniejszy szmer, czy nawet tykanie zegara powodowało, że oblewał go zimny pot a serce stawało w gardle. Strzelba ciążyła mu w rękach jakby odlano ją ołowiu i dołożono jeszcze odważniki. W myślach zaczął przeklinać swoje tchórzostwo i tylko przy niej próbował zachować spokój. Nie dać po sobie poznać, że się boi. Przysięgał ją chronić, a ona mu ufała, ale co mógł być z niego za obrońca, kiedy byle skrzypnięcie doprowadzało go do uczucia bliskiego zwierzęcej panice? Czas, gdy chłopak bił się z myślami, zastanawiając jak wytrzyma piątkowy wieczór i noc w stanie permanentnego napięcia przerwał mu dzwoniący w biurze telefon. Od Wi usłyszał co się stało. Otworzył szeroko oczy. Widział, a ona spojrzała w nie i czuła, że oboje nareszcie zaczynają żyć. Daryll wiedział…. wierzył… że, mama się w końcu wybudzi, ale i tak informacja go zaskoczyła. Złapał za swoja kurtkę wiszącą na wieszaku, obok recepcji.

- Nie ma na co czekać Wii, jedźmy do niej. – Odpowiedział siostrze z ekscytacją o jaką ani Wikvaya, ani nawet on by się nigdy nie podejrzewał. Słysząc to pierwszy raz w życiu nie przeraziła jej wizja prowadzenia auta. Nic tym razem nie mówiło jej, że nie powinna wsiadać za kierownice nowomodnego wozu mamy. Nie lubiła, ale przecież umiała jeździć. Głęboko skrywane dotąd dążenie V wyrwało się z niej i ruszyło wraz z rodzeństwem Singeltone do głównych drzwi hostelu. Poza kurtkami i kluczami zabrali ze sobą tylko to co mieli w rękach kręcąc się po pensjonacie we wzajemnie sobie wyznaczanych bezwartościowych zadaniach, których bali się nie wypełnić. Gdy Wikvaya zamykała na klucz wejście, jej myśl wróciła do nieobecnych teraz gości i witającej ich ciemnością pustce w “Niedźwiedziu i Sowie”. Świadomie podjęła decyzję o pozostawieniu zajazdu niedostępnego, ani dla nich, ani dla nikogo innego.

- Teraz będzie już dobrze, musi być dobrze, już będziemy razem. - wtórowała słowami swoim podświadomym emocjom posyłając młodszemu bratu szczery uśmiech. Chłopak zaś kierując się w stronę samochodu odpowiedział siostrze tym samym. W przypływie euforii złe myśli ulotniły się jak mgła. Mama niedługo wróci do domu a policja złapie rzeźnika. Wi miała rację. Wszystko będzie dobrze. Musi być.

Opuścili pensjonat.

Jesienne powietrze z gór było rześkie i zimne. Samochód matki był na parkingu pod "Niedźwiedziem i sową". Musieli zabrać jego, bo ten, którym jeździła Wikvaya nadal był u Chase'a w warsztacie.

 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."
rudaad jest offline  
Stary 18-11-2021, 18:40   #72
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Singeltonowie cz.II

Lekko unosiła się mgła. Księżyc przebijał się przez ciemne, zapowiadające kolejny deszcz chmury. Z daleka słyszeli dziwne odgłosy - echo imprezy u Leona. Melanż muzyki, okrzyków i tym podobnych odgłosów.
Samochód odpalił prawie od razu.
Droga do szpitala też minęła im bardzo spokojnie. Jednak, kiedy dotarli na miejsce, zorientowali się, że nie ma pod nim żadnego policyjnego wozu. Nie było też karetki obsługującej Twin Oaks. Parking pod szpitalem był pusty, dziwnie niepokojący.

Wi nadzwyczaj wyraźnie rejestrowała wszystkie szczegóły na jakie się natykali. Świat znów nabrał dla niej barw. W pełnej entuzjazmu rozmowie w drodze do miasteczka wspomniała nawet Daryllowi, że ma zaproszenie na imprezę Leona, a oni mają wóz, czas po zamknięciu godzin odwiedzin w szpitalu i może znajdą nawet ochotę na wyjście, kiedy mama powie już, że jest z nich dumna. Zachwyci się, tak samo jak oni, tym, że potrafili znów się do siebie zbliżyć i pomogli sobie nawzajem przetrwać ten ciężki czas. Była pewna, że Debra dostrzeże, że zasłużyli na wytchnienie. Na wspólną nagrodę i chwile dla siebie oraz jej przyjaciół, którzy przecież Darylla też chcą. Indianka nie umiała się powstrzymać od roztaczania przed bratem kolejnych wersji świetlanej przyszłości, w której wraz z miastem, mamą i światem duchów trwają w idealnej harmonii wzajemnych relacji i wdzięczności. W żadnej jednak z nich nie panował taki bezruch i cisza, jakie czekały na nich na parkingu pod szpitalem. Sytuacja była niepokojąca, a bijąca z wizji V radość zaczęła wpadać w okowy realizmu.
- Obiecali nam, że będą mamy pilnować, więc gdzie oni są, Daryll? Myślisz… że zostawili ją samą, bo znowu ktoś zginął?

- Oby nie – wydusił z siebie młody Singleton, nie mniej zaniepokojony niż jego siostra - Może gdzieś był wypadek, skoro nie ma też karetek.
Przez całą drogę do szpitala nie odzywał się, uśmiechał się jedynie kącikami ust, gdy Wii snuła wizje i opowiadała o imprezie u Leo. Był to lekko wymuszony uśmiech, chłopak zdawał sobie sprawę, że jest ostatnią osobą, którą Stafford zaprosiłby do swojego domu. A przyjaciele Wikvayii byli dla niego mili raczej z poczucia przyzwoitości. Daryll nie zrobił w swoim życiu nic, co mogłoby wzbudzić czyjąś sympatię. Gdy dotarli pod szpital, przestał się zastanawiać nad scenariuszami, które nie mają szans na realizację. Otworzył drzwi od strony pasażera.
- Chodźmy Wii. Mama już na pewno na nas czeka.

- Tak. Musi... - Przytaknęła V nie mając odwagi dokończyć zdania zapewnieniem, że będzie dobrze. Nie wiedziała jak będzie i co ją może jeszcze, poza oczywistą wizją powrotu do stagnacji, przerazić w tym nienaturalnie pustym miejscu. Stawiając nieśmiałe pierwsze kroki w kierunku uwolnienia wsparła się o ramię brata.
 
Arthur Fleck jest offline  
Stary 20-11-2021, 06:26   #73
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
W zaparkowanym na podjeździe aucie spalił razem z Anastasią skręta, a gdy wysiedli wraz z chmurą wyłaniającego się ze środka Wehikułu Czasu dymu, przywitała ich muzyka z głośników na tarsie przy basenie.

Impreza u Leona w innych okolicznościach byłaby o wiele bardziej wyczekiwana przez Barta. Wypatrywał mu niej myślami przez tych kilka dni, ale kiedy już był na niej, to sam zauważył, że jest nieswój. Czegoś mu brakowało. Ten irytujący wewnętrzny niepokój. Trudny do opisania. Trawa zaczynała działać, rozluźniała i uspokajała a jednocześnie wiedział, jak blisko jest spierdolenia dobrej fazy w złą. Wrażenie bycia obserwowanym w tłumie przeszkadzało mu od czasu do czasu jak swędzenie ukąszenia komara, które trzeba podrapać. Na szczęście rozumiał stany lękowe i schizy im towarzyszące, których choć w przeszłości doświadczył tylko kilka razy, ale to zawsze była wina towaru. A Złoto Acapulco to nie był jakiś zakwaszony syf. To był stres. Mord. Morderca. Policja. Prześladowanie. Czarny kot.

Nic nie powiedział Anastasi o tym, że na imprezie dowie się, kto przebił mu opony. Wolał najpierw przesłuchać gnojka, czy ma coś wspólnego z dopalaczami i zastraszaniem Cichej Wody.

Towar, który schodził na imprezie był niczego sobie. Nie, aż tak wyborny jak zioło z rezerwatu, ale na potrzeby imprezowiczów idealny. Kiedy nie rolował na życzenie skrętów lub ubijał blantów, wdawał się z ujaranymi w trzy dupy kumplami w dyskusje przerywane salwami śmiechu, których żaden z nich nie będzie następnego dnia pamiętał. Muzyka była niezła. DJ rozumiał tłum i miksował w sposób, który bardzo pasował Spineliemu. Od czasu do czasu wypatrywał wzrokiem Anastasię, jakby upewniając się, że jest i że wszystko gra. Nie sprawiała wrażenia nadmiernie zagubionej, widział że na kanapie nawet z kimś rozmawiała. Postanowił sobie, że jeśli zauważy, że dziewczyna bawi się źle, to wyciągnie ją na parkiet. To była w sumie wymówka, co sam odkrył szybciej niż myśl przebiegła przez głowę. Po prostu zapyta, czy chce zatańczyć. Tymczasem zaczynał coraz lepiej się czuć. Zapominać o problemach i jeszcze tylko z tylu głowy trzymał się wyznaczonych sobie na takie okoliczności zasad. Palenie kontrolowane do czasu, aż zejdzie cały towar, a więc obowiązki funkcyjne i tylko do północy, gdy jest kierowcą.

Na stole w jadalni jakaś cheerleaderka tańczyła między kubkami do beer ponga zachęcana przez innych do zdjęcia mokrego podkoszulka. Bart postanowił wypróbować maskę gazową z przerobionymi pochłaniaczami na bonga.

Wydawało mu się, że zobaczył w oddali Bryana, kiedy podeszła do niego Ana. Zamiast zagadać i powygłupiać się w tańcu, z maską wypełnioną dymem, po ekspercku otworzył jej piwo o zapalniczkę i zagadał jak się ma. Wyglądało na to, że Cicha Woda bawiła się dobrze, co wziął za dobrą monetę. Miał zamiar potem zapoznać ją z kilkoma znajomymi, jeśli będzie chciała.

Tymczasem, kiedy ona zniknęła w tłumie, on ruszył przedzierając się przez salon wypełniony muzyką, pełen tańczących w sztucznym dymie przyszywanym światłem kolorowych stroboskopów, aby wyjaśnić sprawę przebitych opon.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 20-11-2021, 13:42   #74
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Zachowanie tatusia było… dziwne. Ciągle tylko praca, i praca, i brak czasu na cokolwiek. Z jednej strony to rozumiała, musiał, MUSIAŁ dorwać w końcu tego psychola co chciał ludzi pokroić na kawałki, z drugiej jednak… w tej jej pustej blond makówce pojawiły się pokrętne myśli. Pojawiły jednak i zniknęły, w ciągu ledwie 30 sekund.

Noc była kiepska.

Może to właśnie przez te rozmyślanie? "Nie bądź głupia, nie myśl tyle", czy jakoś tak. Koszmary, jakie śniła, raz niemal doprowadziły nawet prawie do posiusiania się w łóżku. To by dopiero było… taka stara krowa, a by w łóżko popuściła.

- Durna Paula... - Wymamrotała pod nosem półprzytomna Jessica, przytulając mocniej dużego, pluszowego misia "Reginalda", po czym ponownie zasnęła, ale koszmary wracały. Wierciła się w nocy, czasem przez sen westchnęła, zadrżała, raz nawet cichutko zaskomlała. Durna Paula i dziewuchy…

***

Przegrany mecz, kłopoty z Markiem(?), psychol grasujący w miasteczku, Joshua, impreza u Leona, Paulina i jej wieczne wypytywanie o makabry, dziwne zachowania tatusia, malutka blizna na czole, oj miała taaaak dużo na tej swojej blond główce.

Impreza była tym, co było jej potrzebne, by na chwilę o tym wszystkim zapomnieć.

Wystrojona, wymalowana, piękna i pachnąca, zawitała tam w końcu w towarzystwie reszty psiapsiółek, i już od wejścia w próg willi, przyjemnie łaskotały jej ego spojrzenia innych gości i panienek. Były młode, były piękne, pożądane, były królowymi…

Tańczyła, śmiała się, plotkowała, wygłupiała. Na początku nie piła alkoholu, ale w końcu ktoś jej wcisnął poncz(który jej w sumie nie bardzo smakował), a potem pojawiła się buteleczka piwka. A ona miała dosyć słabą główkę odnośnie alkoholu.


Godzinę później wylądowała w basenie. Ściągnęła jedynie kurteczkę i butki, i po prostu tam weszła w szortach i topie(który mokry, baaaardzo apetycznie podkreślił jej biust, ukryty jeszcze w biustonoszu).

W basenie również się sexy wyginała w rytm muzyki, lekko już "dziabnięta" procentami… tylko nigdzie nie było ani Marka, ani Josha… szkoda… a nagle pojawiły się czyjeś męskie dłonie, kogoś kto zaszedł ją od tyłu w wodzie, wodząc nimi po jej brzuszku, stojąc za nią blisko, i wyuzdanie z nią tańcząc.
- Heeeej… - Mruknęła z lekką nutą pretensji.
- No hej - Odezwał się Joshua.

Jess zamurowało na sekundkę. Odwróciła się do chłopaka, spojrzała w jego twarz… ale wzrok uciekł na jego nagi tors. Po chwili jednak patrzyła w jego oczy.
- No heeej… - Uśmiechnęła się blondyneczka.

Miłe "blablabla" w kącie basenu z Joshem, przerwała po kilku minutach pojawiająca się obok nich rudowłosa Cassidy.
- Mark się kręci w pobliżu - Szepnęła jej na ucho psiapsióła-cheerlederka.
- Ummm… - Jessica zrobiła krzywą minkę, a jej móżdżek rozpoczął pracę na wyższych obrotach, mocno jednak szwankując(nic nowego) przez wypity już alkohol(to było nowe).
- Ja… muszę do łazienki - Palnęła więc nagle, z przepraszającym uśmieszkiem, po czym wprost wepchnęła Cassidy na swoje miejsce - Pogadajcie sobie… zaraz wracam.

Bosa, mokra - po niedbałym przetarciu jakimś ręcznikiem - w samych szortach i klejącym się do ciałka topie, rozpoczęła poszukiwania Marka. A po drodze zgarnęła jeszcze jedną butelkę piwa. Niby dla niego, ale i sama od czasu do czasu z niej łyknęła… dla odwagi, bo smakowało(?).

~

- Maaaaark… - Uwiesiła się na jego szyi, nie zwracając uwagi, z kim właśnie rozmawiał, czy co robił - Ale masz paskudny kinol… tęskniłeś? Ja tęskniłaaaam. Zatańczymy? Fajna impreza? Fajnaaa… - Jess zdecydowanie miała niezły humorek, wywołany procentami.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 20-11-2021, 21:26   #75
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację

Bryan zatrzymał się tuż za progiem hacjendy Leo. Z rękami w kieszeniach sportowej kurtki rozejrzał się po wnętrzu pełnym pijanej młodzieży. Nikogo nie dziwił wkurwiony wyraz twarzy osiłka. Niektórzy zastanawiali się wręcz czy Chase po prostu na stałe nie miał zmarszczonego czoła oraz ściągniętych brwi.
Gospodarz imprezy udał, że nie zauważył przybysza. Bryana ani trochę to nie zaskoczyło. Domyślał się, że Leo wcale go tutaj nie chce. Musiał jednak tolerować obecność tego rodzaju indywiduów, bo był cholernym lizusem. Przymilaczem, który chce mieć wszystkich po swojej stronie. “Bezkonfliktową, miekką fają” - jak określał go czasem w myślach Bryan. Młody futbolista gardził takimi ludźmi. Nie przeszkadzało mu, że “miękka faja” się do niego nie zbliża. Głupio byłoby na dzień dobry wyśmiać gospodarza i napluć mu w ryj, nie?

Na widok Marka Fitzgeralda Todd zaśmiał się, pochylił do ucha Bryana i powiedział:
- Wiesz, że wysmarowałem mu klamki i samochód własnym gównem? Ale się miotał, jebaniec, jak szukał, kto to.
Bryan powoli przekręcił głowę, spoglądając na Todda. Chyba nie był pewny co o tym myśleć. Nigdy wcześniej nie babrali się z gównem, aby komuś zrobić numer… Ale w sumie Mark go wkurwił. Wkurwił go tym, że nie przyszedł na mecz i przez to przejebali. A przecież to tylko kilka kropelek krwi z nosa, prawda?
- Wiesz co, jebać go. Dobrze zrobiłeś - wyraził wreszcie aprobatę Chase, zbijając żółwika z najlepszym kumplem. - Pierdolona księżniczka. Trochę ostrzej zagrałem a ten już ma pewnie zwolnienie do końca sezonu.
Bryan zacisnął mocniej szczękę. Wiedział, że on sam poszedłby na ten mecz nawet ze złamanym karkiem. Zależało mu. Był głodny sukcesu i to była jego jedyna szansa. Mark miał milion innych alternatyw...

Kręcił się przez jakiś czas w towarzystwie Todda. Wściekłość trochę mu przeszła, kiedy napatrzył się na roznegliżowane panienki. Krew buzowała w żyłach chłopaka. Ze zdumieniem zauważył, że niektóre laski patrzą z zainteresowaniem na jego kartoflaną mordę. Czyżby poszło mu na tym meczu lepiej niż przypuszczał? Chciał nawet zagadać do jednej z dziewczyn, ale nie wiedział jak. Zawsze jak się odzywał to wszystko psuł. Nie miał dobrych tekstów. Na razie postanowił milczeć. Tym bardziej, że niedługo później dostrzegł Daniela i Dana. Aprobata ze strony starszych kolegów nie ucieszyła go zbytnio. Cała ta sprawa mu się nie podobała. Dziwnie się czuł z tą akcją…

Kiedy Bart podszedł do osiłka, wzrok chłopaka zdawał się dziwnie czujny i rozbiegany. Ale w końcu typowy Bryan, nie? Zawsze z kijem w dupie, zawsze wkurwiony na cały świat…
- Siema - rzucił zdawkowo. - Cho na pole, nie będziemy nawijać przy tych wszystkich lamusach.
Futbolista kiwnął głową w stronę wyjścia, czekając aż Spineli do niego dołączy. Oczy Bryana i Dana spotkały się na moment.
 

Ostatnio edytowane przez Bardiel : 20-11-2021 o 21:34.
Bardiel jest offline  
Stary 20-11-2021, 21:54   #76
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Mark obudził się sporo przed świtem. Co prawda dużo czasu pozostało do chwili, gdy budzik miał obwieścić całemu światu, iż pora wstawać, to Mark nie zamierzał ponownie zasypiać. Futbol był sportem brutalnym, czasami i krwawym, ale nie na tyle, by miano się przerzucać czyjąś odciętą głową. Perspektywa ponownego ujrzenia potoków krwi czy brutalnych morderstw zdecydowanie sugerowała, iż ponowne pogrążenie się w sennych marzeniach nie było najlepszym pomysłem.

* * *


Mecz potoczył się tak, jak się tego Mark spodziewał. Fakt - nie życzył przegranej swojej drużynie, ale miał za to ponurą satysfakcję, że spełzły na niczym usiłowania Chase'a, by wybić się na gwiazdę, by pokazać, ze bez Marka dadzą sobie radę.
No i nie dali, a Mark żałował tylko, że nie widział miny trenera.
Ale stary buc sam był sobie winien, skoro postawił na złego konia.
Dobrze mu.
Za to w następnym meczu Mark będzie musiał się spisać na medal. Trzeba będzie pokazać niektórym, kto jest niezastąpiony.
Ale... następny mecz będzie, kiedy będzie. Ważniejsza - jak na razie - jest impreza i Leo. No i Jess.
Jess była fajna, czasami nawet fantastyczna, ale czy dla paru chwil "fantastyczności" warto było komplikować sobie życie? I jej życie? To jednak nie była sprawa, którą Mark miał zamiar rozwiązać na własną rękę, bez konsultacji z drugą zainteresowaną stroną. Impreza u Leo była idealną okazją do pogadania.
I do znalezienia pocieszyciela/pocieszycielki, w razie gdyby doszło do tego, że najbardziej zajebista para w szkole się rozleciała.

* * *


- No, Leo... - Mark z uznaniem pokiwał głową. - Jesteś wielki - dodał. - Zajebista impreza się szykuje - stwierdził.
Od razu widać było, że Leo zadbał o wszystko - od trunków po panienki, z paroma atrakcjami pośrodku.
Z paru Mark nie zamierzał korzystać, parę zostawić na później. Na początek wziął piwo i wdał się w luźne rozmowy z różnymi osobami - najważniejszą rozmowę odkładając na później, jako że Jess bawiła się w najlepsze, Mark - na razie przynajmniej - nie zamierzał psuć jej tej przyjemności. W końcu była to impreza, na której należało się bawić.
Wziął kolejne piwo, gdy podszedł do niego Patrick. Również z piwem.
- Rzuć okiem na basen - usłyszał Mark.

Rzucił.
Jak się okazało, nie chodziło wcale o taplające się w basenie dziewczyny. A przynajmniej nie do końca o to.
Czyżby Jess rozpoczęła działania pod hasłem "Mark to przeszłość!"?
Nie wypadało na imprezie u Leo obić komuś ryja, ale Josh zasłużył na to aż za bardzo. Mark zgrzytnął zębami, udając, że nic nie widział.
A chwile później Jess omal go nie staranowała, nie zważając na to, że Mark zajęty rozmową z cycatą, nieznaną mu z imienia, blondyną.
- Hej, mała - powiedział, przyciągając Jess do siebie. Skinął głową blondynce i skupił uwagę na Jess. - Jasne, że tęskniłem. Chodź zatańczyć.
 
Kerm jest offline  
Stary 01-12-2021, 17:43   #77
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
DARYLL SINGELTON, WIKVAYA SINGELTON

Pusty podjazd pod szpitalem budził niepokój. Kiedy rodzeństwo Singeltonów szło przez betonową płytę, na której zazwyczaj ciężko było znaleźć miejsce do zaparkowania, mieli dziwaczne wrażenie, jakby z ciemności obserwowały ich jakieś złowrogie oczy. A kiedy echa ich kroków odbijały się w wieczornej ciszy, wydawało im się, że ktoś za nimi idzie.

Szpitalna izba przyjęć była słabo oświetlona. Twin Oaks było małym miasteczkiem. Tutaj, na nocnym dyżurze, pracowało kilka osób, a pacjentów zazwyczaj nie było zbyt wielu.

Starsza kobieta w stroju pielęgniarki podniosła na nich wzrok zdziwiona, ale szybko rozpoznała, z kim ma do czynienia.

- Lekarz jest u waszej mamy. - Po głosie poznali, że mają do czynienia z tą samą osobą, która zadzwoniła do nich z radosną wiadomością.- Siadajcie. Musicie chwilę poczekać.

Chwila przeciągała się. Każda jej minuta dłużyła się niczym godzina. Ale nie mieli wyjścia. Nie mogli przeszkadzać lekarzom.

Pojawienie się Hale'a do końca popsuło to oczekiwanie. Szeryf spojrzał na nich surowo - jak zawsze miał w zwyczaju, zamienił dwa krótkie zdania z dyżurną i ruszył korytarzem w stronę zamykanych nocą na elektromagnes drzwi, które kobieta na recepcji otworzyła mu za pomocą przycisku na jej stanowisku i policjant zniknął w szpitalnym korytarzu. To oznaczało, że poczekają jeszcze dłużej. Było raczej pewne, że Hale poszedł, aby porozmawiać z ich matką.

Kolejne minuty uciekały z zegarka. Kwadrans, pół godziny. Nosiło ich oboje, ale wiedzieli, że nie mogą nic zrobić w tej sytuacji. Tylko czekać. Czekać i czekać w, wydawałoby się, jakąś chorą nieskończoność.

Nie minęła jednak godzina, gdy drzwi na korytarz otworzyły się i przeszli przez nie szeryf Hale i znany rodzeństwu z widzenia doktor zajmujący się mamą.

- O! - Lekarza najwyraźniej zaskoczyła ich obecność. - Nie wiedziałem, że jesteście. Chodźcie. Nie wiem, czy Debra nie jest zbyt zmęczona na wizytę. Szeryf bardzo ją wymęczył, chociaż protestowałem przed takim przesłuchaniem. Może lepiej będzie, jak wrócicie do domu, a rano, po dziesiątej będzie czas na wizytę.

Łagodny głos lekarza stał w sprzeczności, z emocjami, jakie odczuwali. A Wi, dodatkowo, miała jakieś dziwne, dławiące ją za gardło przeczucie, że dzieje się coś niedobrego. Że "coś złego" czeka za progiem, gotowe uderzyć ponownie, przelać krew czy nawet odebrać czyjeś życie. Podobne odczucia miał Daryll, ale u niego objawiały się silnym podenerwowaniem, którego nie potrafił wyjaśnić i którego katalizatorem, był mundur Hale'a. Ten mundur budził w Daryllu potężną dawkę irracjonalnego lęku.


BRYAN CHASE

Bryan bawił się nawet dobrze, zważywszy na jego samopoczucie. Widok półnagich i rozgrzanych dziewczyn musiał cieszyć nawet kogoś tak spiętego, jak on. Widok Daniela i Deana cieszył mniej.

W ścisku łatwo było się zgubić, łatwo było na kogoś wpaść. Na kogoś, kto wciskając piwo w łapę Bryana, lub ochlapując go swoim chwalił jednocześnie za to, jak zapieprzał na meczu. Na kogoś, kto chciał chwile pogadać, pożartować.

Chyba nigdy Bryan nie był tak popularny, jak w tych krótkich chwilach. I tylko fakt, że Mark Fitzgerald przyciągnął większy wianuszek przydupasów, nieco psuł ten moment.

Aż w końcu nadeszła chwila, aby Bryan wywiązał się z obietnicy danej Deanowi i Danielowi.

ANASTASIA BIANCO

Być może była to zasługa alkoholu, być może śmiechu i zachowania ludzi wokół, ale Anastasia czuła się inaczej. Bardziej wyluzowana, czy też może mniej spięta. Muzyka była nawet fajna. Ludzie też. Z kilkoma nawet pogadała, chociaż o niczym ważnym i chyba byli nieco "inaczej kojarzący".

Widziała też Barta. Zajmował się rozdawaniem "zioła", jak na marihuanę mówiła młodzież. Widać było, że dużo ludzi szanuje tego nieco przytytego chłopaka, a ten z lekkością luzaka żartuje sobie z nimi, śmieszkuje. Wyraźnie Spineli był w swoim naturalnym żywiole. A Anastasia, tak po ludzku, przez krótką chwilę, była kimś innym, kimś zauważalnym, popularnym, kimś kto znajdował sobie nowych znajomych, kimś do kogo uśmiechali się ludzie, chłopaki.

Aż do momentu, gdy poczuła, że koło niej ktoś siada. To była Paulina. Królowa Pszczół, wystrojona jak na imprezę w klubie.

- Cześć - dziewczyna pachniała trawką, alkoholem i dobrymi perfumami. - Widzę, że impreza u Leona zatacza coraz szersze kręgi. To fajnie. Tam - dyskretnie zerknęła w jakąś stronę - jest koleś, który chciałby z tobą potańczyć, poznać cię bliżej. To mój znajomek, Jordan Farell.

Anastasia nie znała go za dobrze. Owszem mignął jej kilka razy gdzieś tam, na korytarzach szkoły, ale nie potrafiła go umiejscowić w żadnym znanym jej klubie lub przestrzeni społecznej.

- To jak, laska, mogę mu powiedzieć, że może się do ciebie trochę poprzystawiać? Jak będziesz miała fart, to może załapiesz się na jakieś ciekawsze akcje. Wyluzujesz.

Jordan, jakby wiedział, że o nim rozmawiają, spojrzał na Anastasię i uśmiechnął się szelmowsko.


BART SPINELI

Bart "pracował" i bawił się w najlepsze jednocześnie. Muzyka dawała czadu, on dawał czadu, wszyscy dawali czadu. Było czadowo!

Umysł wędrował własnymi ścieżkami, odcięty od bodźców, otulony mgiełką zioła, utulony w jej dobroczynnej chmurce.

Bawił się dobrze. Bardzo dobrze. Jak zawsze u Leona. I ludzie też się wyluzowali, a jak ludzie byli wyluzowani, to i Bart był wyluzowany. I tak się kręciła ta wesoła, napędzana ziołami, karuzela wyluzowania. A Bart się na niej kręcił, ludzie się na niej kręcili, świat się na niej kręcił.

Wszystko się kręciło.

Pojawienie się Bryana, mówiącego coś o tych, którzy pocięli Bartowi samochód, czy czegoś w ten deseń, nieco zwolniło karuzelę i Bart poszedł z Byczkiem na spotkanie.

BRYAN CHASE i BART SPINELI

Zgodnie z umową z Deanem i Danielem, Bryan zaprowadził Barta w okolice kortu tenisowego, gdzie bawiło się zdecydowanie mniej młodych ludzi. Starsi faceci czekali w cieniu jednego z rosnących przy korcie drzew.

- Cześć, Spineli - zagadał Dean - typek postawny i nieco młodszy.

- Wiesz, po co tutaj się spotykamy? - zagadał wyższy i sprawiający groźniejsze wrażenie.

Bart znał obu. Chodzili do starszych klas, gdy on był małym chłopaczkiem, a potem skończyli szkołę, zaczęli dorosłe życie i tworzyli coś w rodzaju grupy pół-przestępczej w Twin Oaks. Nic wielkiego. No i mieli branie u lasek.

- Wiesz? - powtórzył pytanie Daniel, mrużąc gniewnie czoło.

Bart był nieco na haju, więc niemal wybuchnął śmiechem. Śmiali się też inni ludzie, gdzieś nieopodal, na korcie, nad jeziorem, w okolicach basenu. Z domu dolatywała jedynie dudniąca muzyka.

- I spotkaliśmy się tutaj, aby w przyjacielskiej atmosferze omówić kwestie twojego nie wpierdalania się na nasz rynek, chłopczyku.

- Młody - Daniel rzucił do Bryana. - Przytrzymaj frajera. Wbijemy mu do głowy nowe zasady współpracy. Konkretnie, żeby zrozumiał.


JESSICA HALE i MARK FITZGERALD

Oboje bawili się całkiem nieźle na imprezie u Leona. Odpowiednia ilość alkoholu, być może czegoś więcej i dobra muzyka tworzyły niezły podkład pod to, co sobie zaplanowali na ten wieczór.
Najpierw taniec, nieco dziki, nieco zmysłowy, nieco zbyt odleciany. Potem szybki albo i wolniejszy numerek, najlepiej pod prysznicem, jak to wykombinowała Jess. Co jak co, ale do pewnych rzeczy dziewczyna miała lepszą głowę, niż nawet najbystrzejszy bystrzak w szkole. I na pewnych rzeczach znała się tak, jak żadna inna laska w szkole.

Mark to wiedział. Przekonywał się o tym nie raz, nie dwa i nie trzy razy. Przekonywał się o tym wiele razy. Tak jak teraz, pod prysznicem, w bocznej części domu rodziców Leo. W części, do której nie wszyscy imprezowicze mieli dostęp. To była prywatna łazienka starych Leo i ta część była "oficjalnie" zakazana dla imprezowiczów, co zresztą wszyscy, lub prawie wszyscy zlewali. Więc Jess i Mark mieli tam nieco więcej "przestrzeni prywatnej" a odgłosy ich zabawy nie przyciągałyby różnych zboków, którzy sami nie mogąc skorzystać, próbowali podejrzeć jak bzykają się inni.

Jak zawsze z Jess to była petarda zmysłów. Jak zawsze z Markiem to było dobre pieprzenie. Był tak silny, a ona miała nie tylko ochotę, ale i była już trochę "zrobiona" drinkami i tańcem.

I nagle, gdy zrobiło się im naprawdę fajnie, naprawdę zajebiście dobrze, światło w łazience, w której się zamknęli zgasło bez ostrzeżenia. Na korytarzu, przed łazienką rodziców Leona, usłyszeli jakieś szuranie i coś, co zabrzmiało jak … zwierzęcy warkot. A potem ciche, mrożące krew w żyłach słowa.

- Hale. Wiem że tam jesteś. Przyszedłem po ciebie.

Coś w tym głosie, powodowało, że kolana wypełniały się czymś lepkim, miękkim i glutowatym. Coś w tym głosie mroziło krew w żyłach. Mark i Jess stali koło siebie, drżący jeszcze po przeżytych uniesieniach i wstrzymując oddech zamarli na kilka sekund.

Gdzieś z innej części domu słychać było muzykę, słychać było krzyki bawiącej się młodzieży, co oznaczało że światło zostało zgaszone tylko w tej części "prywatnej" w podpiwniczeniu willi, składającej się z dużej łazienki, w której byli zamknięci Mark i Jess, korytarza, pralni, suszarni i małej siłowni dla pani domu, oraz dalszego przejścia do reszty domu.

- Idę! - głos zza drzwi brzmiał niczym warkot zwierzęcia.

Potężne uderzenie w drzwi połączone z trzaskiem pękającego drewna spowodowało, że ich serca zaczęły bić szybciej, w szaleńczym rytmie osaczonej zwierzyny.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
Stary 05-12-2021, 20:27   #78
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Scenka wspólna z Kermem

Światło zgasło, a Mark w pierwszej pomyślał, że jakiś dowcipniś chce im "urozmaicić" życie. Co prawda w ciemnościach niektóre rzeczy można było robić dokładnie tak samo, jak w świetle dnia, ale widzieć, co się robi, to był pewien plus.
Ale złudzenia o dowcipnisiu wnet rozwiały się jak poranna mgła...

Jessica początkowo wprost zamarła w bezruchu. Kompletnie naga, mokra jeszcze spod prysznica, przed chwilą baraszkująca tam z jej "tygrysem", z ręcznikiem w dłoni zastygła w pół ruchu, wpatrując się w rozwalane drzwi. Uśmieszek z ust został starty w mgnieniu oka, zadowolenie z uciech cielesnych momentalnie zniknęło. Po chwili zaczęła się trząść na całym ciele, a ręcznik upadł na podłogę.

No i wrzasnęła. Bardzo głośno, histeryczne, na całe gardło. Z dłońmi we włosach, szarpiąc je w przerażeniu, darła się na całego, i nie miała zamiaru najwyraźniej przestać.

Wrzask Jess wyrwał Marka z szoku, w jaki wprawiło pojawienie się intruza. Odruchowo rozejrzał się w poszukiwaniu drogi ucieczki, której - z czego natychmiast zdał sobie sprawę - nie mogło być.
Dać się zatłuc pod prysznicem?
W życiu!
Mark szarpnął i wyrwał rurkę od zasłonki prysznicowej, jedyną rzecz, jaką można było od biedy uznać za broń. Z tym pożal się Boże orężem w dłoniach skierował wzrok w stronę drzwi. Miał zamiar dźgnąć napastnika, gdy tylko zorientuje się dokładniej, gdzie tamten się znajduje.
- Ja go zatrzymam, a ty uciekaj! - rzucił w stronę Jess.
- Idę po ciebie - drzwi zadudniły, co mogło jednak oznaczać, że nadal były zamknięte, a napastnik jeszcze nie dał rady ich wyłamać czy sforsować w jakikolwiek inny sposób.
- Uciekaj przez okno... - Mark popchnął dziewczynę w stronę okna. Okienko zbyt duże nie było, ale Jess była szczupła i zwinna, powinna móc się przecisnąć. Sam podszedł do drzwi i oparł się o nie, by utrudnić intruzowi dostanie się do środka. - Wołaj o pomoc! - dodał.
Uznał, że lepiej było dla Jess poświecić gołym tyłkiem przed całym światem, niż dać się rozszarpać. No i była nadzieja, że ten, kto poluje na Jess, rezygnuje z ataku, gdy dziewczyna ucieknie.

Blondi wyła, płakała, i trzęsła się na całym ciele… coś tam do niej jednak dotarło. Szybko założyła majtki i kurteczkę (i zbyt mocno szarpnęła zamkiem, który utknął na wysokości jej piersi) po czym spojrzała na Marka, na drzwi rozwalane przez "coś", i na okienko…
- Kocham cię - Zakwiliła do chłopaka, po czym spróbowała jakoś uciec przez owe małe okienko.
- Ja ciebie też... - odparł, z całych sił opierając się o trzeszczące w zawiasach drzwi.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 06-12-2021, 13:43   #79
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Z udziałem Campo oraz Armiela

- I spotkaliśmy się tutaj, aby w przyjacielskiej atmosferze omówić kwestie twojego nie wpierdalania się na nasz rynek, chłopczyku.
- Młody - Daniel rzucił do Bryana. - Przytrzymaj frajera. Wbijemy mu do głowy nowe zasady współpracy. Konkretnie, żeby zrozumiał.

Ciężkie łapy Bryana spadły na ramiona Spineliego. Szkolny osiłek stanął za nim, wykonując polecenie Daniela. Brakowało mu jednak przekonania. Może nie podobała mu się ta sytuacja, a może po prostu nie spodziewał się zbyt wielkiego oporu po zjaranym Barcie.
- Nie stawiaj im się to pójdzie gładko - mruknął do wciągniętego w zasadzkę kolegi.

Ale o so wam chodzi? - Bart pomału zaczynał kojarzyć fakty, ale był zbyt ujarany aby myśleć logicznie i równie adekwatnie reagować. - Co wy tacy od razu? Trzeba się wyluzować... Nie układa wam się w życiu? - roześmiał się. - Zapalmy skręta i wszystko wyjaśnimy. - zaproponował beztrosko.

My nie jaramy tego śmiecia - warknął starszy podchodząc blisko Spineliego. - Ustalmy sobie zasady. Kończysz z dilerką. Wszystkiego. Możesz dawać blanty kumplom czy laskom, proszę bardzo, ale jeśli dowiemy się, że bierzesz za to kasę, opony w samochodzie nie będę jedyną pociętą sprawą. Zapamiętasz?

Bryan zacisnął dłonie mocniej na ramionach Barta. Zdaje się, że chciał wzmocnić przekaz starszego kolegi. Dla wszystkich było lepiej, żeby zielarz się nie stawiał…

Bart odwrócił głowę obdarzając Bryana zimnym spojrzeniem. Pełnym zawodu.

Nawet na baniach jak u Leona? - obrócił twarz ku lokalnym bandziorom. - To są wszystko moi przyjaciele. - roztoczył rękoma krąg z zawodem jakby chciał wszystkich przytulić. - Tylko zioło? - zapytał z nadzieją jak mały chłopczyk proszący rodziców w sklepie o drobiazg przy kasie. - Tylko na baniach. - rzekł uroczyście kiwając głową. - Załatwię wam za to Złoto Acapulco! - zrobił szelmowskie oko unosząc brew. - To nie byle co! - wesoło zaśmiał się na sama myśl, jak by te tępe buziuchny sterydowych karczków rozluźniły się ujarane.
Optymizm był jego bronią na codzienne problemy, acz pomysły i ich realizacja często przysparzały odpały we własne kolano.

Widać było, że Daniel zamierza dać mu w mordę. Ale po słowach Spineliego zmrużył oczy.

- Targujesz się? Ze mną? - podszedł bliżej do trzymanego w solidnym uścisku Barta. - Zioło, to zioło, Spineli. Jeśli chcesz nim dilować, musisz coś dać w zamian. Też zielone. Ale nie do jarania.

Kropelka potu spłynęła po skroni Bryana. Osiłek nie wypuszczał Spineliego z rąk. Marszczył czoło, jakby intensywnie nad czymś myślał.
- Gostek ma kontakty - wtrącił nagle. - Jakby wam odpalił haracz to też byście na tym dobrze wyszli. Normalnie nowy rynek moglibyście zgarnąć dzięki niemu. To lamus, ale dobrze deale robi. Sam widziałem. Nadałby się.

Spineli uśmiechnął się.

- Tam zielone. To drobniaki. Ja to tylko dla znajomych z kieszonkowych. Nie wszystko za kapustę da się kupić… A widziałem, że fajnym wózkiem jeździsz.- Bart pokiwał głową odzyskując luz. - Bryan ma zakład. Mógłby stuningować kilka bajerów po kosztach… a ja umiem talent do zajebistego podkładu. Takie wzory odpierdolić mogę, że i w Sioux Falls będą wam zazdrościć. - uniósł brew. - Jeżeli Bryan umie lakierować… - rozłożył ręce.

Miał nadzieje dopiec tym dla Chase, bo nie ma nic bardziej wrednego niż przymusowa żmudna robota, i to za darmo, i to dla takich buców.

- Dobra. Zrobimy tak. Spineli będzie oddawał nam dwadzieścia pięć procent swoich dochodów z dilerki. - Powiedział Daniel po chwili zastanowienia. - Bryan, ty go przypilnujesz i dostaniesz od nas połowę tej kasy. Nad tymi malunkami pomyślimy. A teraz, Spineli, spierdalaj, abym się nie rozmyślił.

Starszy chłopak dał znać by Chase puścił Spineliego.

Bryan kiwnął głową i po chwili wahania wypuścił zielarza z uchwytu.
- To dobry deal chłopie, nie odwal maniany - mruknął cicho do Barta, jakby obawiając się nieprzemyślanej reakcji kolegi.

Bart wzniósł ręce w geście „okay-okay”, założył maskę przeciwgazową i bez słowa komentarza ruszył w stronę domu Leona.
 
Bardiel jest offline  
Stary 08-12-2021, 03:47   #80
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Bart wrócił na salę jak gdyby nigdy nic wtapiając się z pomiędzy bawiących się nastolatków. Złość na Bryana spychał na później. Jutro o tym pomyślę, pomyślał.
Przynajmniej rozwiązała się tajemnica przebitych opon. Okazała się oczywistością, którą przewidział od samego początku pierwszej myśli, gdy te koła zobaczył. Bryan i Spółka. I dobrze, że temu frajerowi psiknął sprayem po oczach. Kutas chciał go jak nic wziąć go w obroty w bocznej uliczce, gdzie pewnie czekała reszta karczków. I na pewno mają układ z sierżantem. Poszedł do niego, niby ze skargą, że mu się wzrok nadwyrężył…

I tak Spineli znalazł się znowu zapętlony w rozkminianiu czegoś, o czym jeszcze przed chwilą nie miał zamiaru myśleć na imprezie.

Niecałe pół godziny po zajściu z Danielem i Deanem, szkolny osiłek odnalazł Spineliego przy “piwopoju”.

- Te, ziomek - zaczepił Bryan. - Chyba nie spinasz się o tamto, co?

Byczek napił się piwa, zerkając po sali. Bart zdążył zauważyć, że często tak rozmawiał z ludźmi, jakby z nimi nie rozmawiał. Mówił, ale rzadko patrzył w oczy… Chyba, że akurat komuś groził. Zazwyczaj jednak niespokojny wzrok błądził wszędzie naokoło.

- Gdy mi wrócisz trzy stówy które jestem w plecy przez was, to nie. - wzruszył ramionami.

Bryan nie spieszył się z odpowiedzią. Zapatrzył się za jakąś roznegliżowaną dziunią, napił jeszcze raz piwka, mlasnął…

- Chłopie dopadliby cię. Już ci raz przebili opony. Teraz rozbiliby ci łeb. A tak jesteś nietknięty i nadal pozostajesz w grze. No…
Chase położył łapsko na barku Barta. Cholera wie czy przyjacielsko czy próbował grozić. Czasami ciężko było się na nim poznać.
- Razem pozostajemy, nie?

Spineli mimo poważnie nadszarpniętego samopoczucia, nadal pozostawał w całkiem dobrym nastroju. Bo faktycznie, mógł dostać w palnik, albo i jeszcze gorzej. W towarzystwie prześladowcy czuł się jednak niekomfortowo, więc tylko uciekł wzrokiem na bok omiatając nim tańczących.

-Jaaaasne.. - skłamał gładko.

Bryan pokiwał głową z zadowoleniem.
- Ty to chyba jednak swój chłop jesteś, Spinelo. Zrobimy niezły biznes, zobaczysz.
Futbolista zabrał wreszcie dłoń z ramienia Barta.

- A jak masz ten towar co pytałem to kupię od ciebie. Ale później. Nie mam teraz stówy. I tak mi się przyda na zapas w razie kolejnych braków, nie? Tylko już więcej tego nie kołuj. Deanowi niezbyt się podoba jak kładziesz na tym łapę, a wiesz jaki on jest. Widziałeś gościa.

- No przecież ja tym wcale nie diluję. - westchnął Bart. - Ja w ogóle nie diluję. Nawet ta trawa to tylko na imprezach takich zamkniętych. Także wiesz… Na żaden interes się raczej nie nastawiaj. - o dziwo Spineli potrafił nawet rozmawiać poważnie. - A tych dopalaczy Bryan nie bierz. Mój stary mówił mi, że ci co biorą to pierwsi wylatują z programów sportowych na studiach. A zobacz na takiego Fitzgeralda - rozejrzał się jakby quarterback może był gdzieś w pobliżu. - Nie wygląda jakby brał, a daje radę. - upił piwa z kubka.

Rozbiegany wzrok Bryana w końcu zatrzymał się na Barcie na dłużej.

- Chłopie, teraz nie ma odwrotu. Dilujemy, bo jak nie będzie rezultatów, to nam Dean nogi połamie.

Osiłek otarł nos, wracając wzrokiem do ponętnej brunetki, polewającej obfity dekolt szampanem.

- A o moje wspomagacze nie bój nic. Wszyscy biorą. Bez tego nie ma gry. Trzeba tylko to ukrywać. Na Fitzgeralda nie będę się oglądać. To pussboy. Nie przyszedł dzisiaj. Jakby był prawdziwym zawodnikiem to by był. Ja bym przyszedł nawet bez ręki na mecz.

-Jaaasne… - przytaknął. - Baw się dobrze! - uniósł głupkowato kciuka w górę. - Czas na mnie. - udał entuzjazm z okazji zaczynającej się właśnie piosenki i z kocimi ruchami ruszył na parkiet.

- Strzałeczka - mruknął Bryan, ewidentnie bardziej już zainteresowany brunetką niż rozmową o interesach.

Bart zaś byle dalej od Chase w środku falującego parkietu z zamkniętymi oczami w grupce roześmianych twarzy i kilku oświeconych entów, rozpływał się w muzyce, której rytm odmierzał kroki, gesty i ruchy niczym metronom zmieniając Spineliego w niewymuszony oscylator harmoniczny.
Potem sam nie wiedział kiedy znalazł się przy DJu i krzyczał w mikrofon przy pół tonu ściszonej muzie.

- Hejjjj psy i suczki!!! Pszczółki, nerdy i sportasie!!! Dobrze się bawicie?!!!
- Yeeee!!! - na potwierdzenie krzyki, gwizdy i wilcze wycie.
- Przez następną godzinkę Mary Jane za darmo!!!
- Yay!!!
- I niech się zjara cały świat!!! A pokój będzie z wami!
- Na wieki wieków!!! - dorzucił DJ.
- Ejmen!! - odkrzyknęła rozentuzjazmowana sala, co Spineli skwitował z aprobatą podkręceniem decybeli z głośników energicznie trzęsąc kudłami kręconych loczków.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 08-12-2021 o 03:49.
Campo Viejo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172