18-11-2021, 18:20 | #71 |
Reputacja: 1 | Singeltonowie cz.I
__________________ "Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania." |
18-11-2021, 18:40 | #72 |
Reputacja: 1 | Singeltonowie cz.II
|
20-11-2021, 06:26 | #73 |
Northman Reputacja: 1 | W zaparkowanym na podjeździe aucie spalił razem z Anastasią skręta, a gdy wysiedli wraz z chmurą wyłaniającego się ze środka Wehikułu Czasu dymu, przywitała ich muzyka z głośników na tarsie przy basenie. Impreza u Leona w innych okolicznościach byłaby o wiele bardziej wyczekiwana przez Barta. Wypatrywał mu niej myślami przez tych kilka dni, ale kiedy już był na niej, to sam zauważył, że jest nieswój. Czegoś mu brakowało. Ten irytujący wewnętrzny niepokój. Trudny do opisania. Trawa zaczynała działać, rozluźniała i uspokajała a jednocześnie wiedział, jak blisko jest spierdolenia dobrej fazy w złą. Wrażenie bycia obserwowanym w tłumie przeszkadzało mu od czasu do czasu jak swędzenie ukąszenia komara, które trzeba podrapać. Na szczęście rozumiał stany lękowe i schizy im towarzyszące, których choć w przeszłości doświadczył tylko kilka razy, ale to zawsze była wina towaru. A Złoto Acapulco to nie był jakiś zakwaszony syf. To był stres. Mord. Morderca. Policja. Prześladowanie. Czarny kot. Nic nie powiedział Anastasi o tym, że na imprezie dowie się, kto przebił mu opony. Wolał najpierw przesłuchać gnojka, czy ma coś wspólnego z dopalaczami i zastraszaniem Cichej Wody. Towar, który schodził na imprezie był niczego sobie. Nie, aż tak wyborny jak zioło z rezerwatu, ale na potrzeby imprezowiczów idealny. Kiedy nie rolował na życzenie skrętów lub ubijał blantów, wdawał się z ujaranymi w trzy dupy kumplami w dyskusje przerywane salwami śmiechu, których żaden z nich nie będzie następnego dnia pamiętał. Muzyka była niezła. DJ rozumiał tłum i miksował w sposób, który bardzo pasował Spineliemu. Od czasu do czasu wypatrywał wzrokiem Anastasię, jakby upewniając się, że jest i że wszystko gra. Nie sprawiała wrażenia nadmiernie zagubionej, widział że na kanapie nawet z kimś rozmawiała. Postanowił sobie, że jeśli zauważy, że dziewczyna bawi się źle, to wyciągnie ją na parkiet. To była w sumie wymówka, co sam odkrył szybciej niż myśl przebiegła przez głowę. Po prostu zapyta, czy chce zatańczyć. Tymczasem zaczynał coraz lepiej się czuć. Zapominać o problemach i jeszcze tylko z tylu głowy trzymał się wyznaczonych sobie na takie okoliczności zasad. Palenie kontrolowane do czasu, aż zejdzie cały towar, a więc obowiązki funkcyjne i tylko do północy, gdy jest kierowcą. Na stole w jadalni jakaś cheerleaderka tańczyła między kubkami do beer ponga zachęcana przez innych do zdjęcia mokrego podkoszulka. Bart postanowił wypróbować maskę gazową z przerobionymi pochłaniaczami na bonga. Wydawało mu się, że zobaczył w oddali Bryana, kiedy podeszła do niego Ana. Zamiast zagadać i powygłupiać się w tańcu, z maską wypełnioną dymem, po ekspercku otworzył jej piwo o zapalniczkę i zagadał jak się ma. Wyglądało na to, że Cicha Woda bawiła się dobrze, co wziął za dobrą monetę. Miał zamiar potem zapoznać ją z kilkoma znajomymi, jeśli będzie chciała. Tymczasem, kiedy ona zniknęła w tłumie, on ruszył przedzierając się przez salon wypełniony muzyką, pełen tańczących w sztucznym dymie przyszywanym światłem kolorowych stroboskopów, aby wyjaśnić sprawę przebitych opon.
__________________ "Lust for Life" Iggy Pop 'S'all good, man Jimmy McGill |
20-11-2021, 13:42 | #74 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Zachowanie tatusia było… dziwne. Ciągle tylko praca, i praca, i brak czasu na cokolwiek. Z jednej strony to rozumiała, musiał, MUSIAŁ dorwać w końcu tego psychola co chciał ludzi pokroić na kawałki, z drugiej jednak… w tej jej pustej blond makówce pojawiły się pokrętne myśli. Pojawiły jednak i zniknęły, w ciągu ledwie 30 sekund. Noc była kiepska. Może to właśnie przez te rozmyślanie? "Nie bądź głupia, nie myśl tyle", czy jakoś tak. Koszmary, jakie śniła, raz niemal doprowadziły nawet prawie do posiusiania się w łóżku. To by dopiero było… taka stara krowa, a by w łóżko popuściła. - Durna Paula... - Wymamrotała pod nosem półprzytomna Jessica, przytulając mocniej dużego, pluszowego misia "Reginalda", po czym ponownie zasnęła, ale koszmary wracały. Wierciła się w nocy, czasem przez sen westchnęła, zadrżała, raz nawet cichutko zaskomlała. Durna Paula i dziewuchy… *** Przegrany mecz, kłopoty z Markiem(?), psychol grasujący w miasteczku, Joshua, impreza u Leona, Paulina i jej wieczne wypytywanie o makabry, dziwne zachowania tatusia, malutka blizna na czole, oj miała taaaak dużo na tej swojej blond główce. Impreza była tym, co było jej potrzebne, by na chwilę o tym wszystkim zapomnieć. Wystrojona, wymalowana, piękna i pachnąca, zawitała tam w końcu w towarzystwie reszty psiapsiółek, i już od wejścia w próg willi, przyjemnie łaskotały jej ego spojrzenia innych gości i panienek. Były młode, były piękne, pożądane, były królowymi… Tańczyła, śmiała się, plotkowała, wygłupiała. Na początku nie piła alkoholu, ale w końcu ktoś jej wcisnął poncz(który jej w sumie nie bardzo smakował), a potem pojawiła się buteleczka piwka. A ona miała dosyć słabą główkę odnośnie alkoholu. Godzinę później wylądowała w basenie. Ściągnęła jedynie kurteczkę i butki, i po prostu tam weszła w szortach i topie(który mokry, baaaardzo apetycznie podkreślił jej biust, ukryty jeszcze w biustonoszu). W basenie również się sexy wyginała w rytm muzyki, lekko już "dziabnięta" procentami… tylko nigdzie nie było ani Marka, ani Josha… szkoda… a nagle pojawiły się czyjeś męskie dłonie, kogoś kto zaszedł ją od tyłu w wodzie, wodząc nimi po jej brzuszku, stojąc za nią blisko, i wyuzdanie z nią tańcząc. - Heeeej… - Mruknęła z lekką nutą pretensji. - No hej - Odezwał się Joshua. Jess zamurowało na sekundkę. Odwróciła się do chłopaka, spojrzała w jego twarz… ale wzrok uciekł na jego nagi tors. Po chwili jednak patrzyła w jego oczy. - No heeej… - Uśmiechnęła się blondyneczka. Miłe "blablabla" w kącie basenu z Joshem, przerwała po kilku minutach pojawiająca się obok nich rudowłosa Cassidy. - Mark się kręci w pobliżu - Szepnęła jej na ucho psiapsióła-cheerlederka. - Ummm… - Jessica zrobiła krzywą minkę, a jej móżdżek rozpoczął pracę na wyższych obrotach, mocno jednak szwankując(nic nowego) przez wypity już alkohol(to było nowe). - Ja… muszę do łazienki - Palnęła więc nagle, z przepraszającym uśmieszkiem, po czym wprost wepchnęła Cassidy na swoje miejsce - Pogadajcie sobie… zaraz wracam. Bosa, mokra - po niedbałym przetarciu jakimś ręcznikiem - w samych szortach i klejącym się do ciałka topie, rozpoczęła poszukiwania Marka. A po drodze zgarnęła jeszcze jedną butelkę piwa. Niby dla niego, ale i sama od czasu do czasu z niej łyknęła… dla odwagi, bo smakowało(?). ~ - Maaaaark… - Uwiesiła się na jego szyi, nie zwracając uwagi, z kim właśnie rozmawiał, czy co robił - Ale masz paskudny kinol… tęskniłeś? Ja tęskniłaaaam. Zatańczymy? Fajna impreza? Fajnaaa… - Jess zdecydowanie miała niezły humorek, wywołany procentami.
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
20-11-2021, 21:26 | #75 |
Interlokutor-Degenerat Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Bardiel : 20-11-2021 o 21:34. |
20-11-2021, 21:54 | #76 |
Administrator Reputacja: 1 | Mark obudził się sporo przed świtem. Co prawda dużo czasu pozostało do chwili, gdy budzik miał obwieścić całemu światu, iż pora wstawać, to Mark nie zamierzał ponownie zasypiać. Futbol był sportem brutalnym, czasami i krwawym, ale nie na tyle, by miano się przerzucać czyjąś odciętą głową. Perspektywa ponownego ujrzenia potoków krwi czy brutalnych morderstw zdecydowanie sugerowała, iż ponowne pogrążenie się w sennych marzeniach nie było najlepszym pomysłem. * * * Mecz potoczył się tak, jak się tego Mark spodziewał. Fakt - nie życzył przegranej swojej drużynie, ale miał za to ponurą satysfakcję, że spełzły na niczym usiłowania Chase'a, by wybić się na gwiazdę, by pokazać, ze bez Marka dadzą sobie radę. No i nie dali, a Mark żałował tylko, że nie widział miny trenera. Ale stary buc sam był sobie winien, skoro postawił na złego konia. Dobrze mu. Za to w następnym meczu Mark będzie musiał się spisać na medal. Trzeba będzie pokazać niektórym, kto jest niezastąpiony. Ale... następny mecz będzie, kiedy będzie. Ważniejsza - jak na razie - jest impreza i Leo. No i Jess. Jess była fajna, czasami nawet fantastyczna, ale czy dla paru chwil "fantastyczności" warto było komplikować sobie życie? I jej życie? To jednak nie była sprawa, którą Mark miał zamiar rozwiązać na własną rękę, bez konsultacji z drugą zainteresowaną stroną. Impreza u Leo była idealną okazją do pogadania. I do znalezienia pocieszyciela/pocieszycielki, w razie gdyby doszło do tego, że najbardziej zajebista para w szkole się rozleciała. * * * - No, Leo... - Mark z uznaniem pokiwał głową. - Jesteś wielki - dodał. - Zajebista impreza się szykuje - stwierdził. Od razu widać było, że Leo zadbał o wszystko - od trunków po panienki, z paroma atrakcjami pośrodku. Z paru Mark nie zamierzał korzystać, parę zostawić na później. Na początek wziął piwo i wdał się w luźne rozmowy z różnymi osobami - najważniejszą rozmowę odkładając na później, jako że Jess bawiła się w najlepsze, Mark - na razie przynajmniej - nie zamierzał psuć jej tej przyjemności. W końcu była to impreza, na której należało się bawić. Wziął kolejne piwo, gdy podszedł do niego Patrick. Również z piwem. - Rzuć okiem na basen - usłyszał Mark. Rzucił. Jak się okazało, nie chodziło wcale o taplające się w basenie dziewczyny. A przynajmniej nie do końca o to. Czyżby Jess rozpoczęła działania pod hasłem "Mark to przeszłość!"? Nie wypadało na imprezie u Leo obić komuś ryja, ale Josh zasłużył na to aż za bardzo. Mark zgrzytnął zębami, udając, że nic nie widział. A chwile później Jess omal go nie staranowała, nie zważając na to, że Mark zajęty rozmową z cycatą, nieznaną mu z imienia, blondyną. - Hej, mała - powiedział, przyciągając Jess do siebie. Skinął głową blondynce i skupił uwagę na Jess. - Jasne, że tęskniłem. Chodź zatańczyć. |
01-12-2021, 17:43 | #77 |
Reputacja: 1 | DARYLL SINGELTON, WIKVAYA SINGELTON Pusty podjazd pod szpitalem budził niepokój. Kiedy rodzeństwo Singeltonów szło przez betonową płytę, na której zazwyczaj ciężko było znaleźć miejsce do zaparkowania, mieli dziwaczne wrażenie, jakby z ciemności obserwowały ich jakieś złowrogie oczy. A kiedy echa ich kroków odbijały się w wieczornej ciszy, wydawało im się, że ktoś za nimi idzie. Szpitalna izba przyjęć była słabo oświetlona. Twin Oaks było małym miasteczkiem. Tutaj, na nocnym dyżurze, pracowało kilka osób, a pacjentów zazwyczaj nie było zbyt wielu. Starsza kobieta w stroju pielęgniarki podniosła na nich wzrok zdziwiona, ale szybko rozpoznała, z kim ma do czynienia. - Lekarz jest u waszej mamy. - Po głosie poznali, że mają do czynienia z tą samą osobą, która zadzwoniła do nich z radosną wiadomością.- Siadajcie. Musicie chwilę poczekać. Chwila przeciągała się. Każda jej minuta dłużyła się niczym godzina. Ale nie mieli wyjścia. Nie mogli przeszkadzać lekarzom. Pojawienie się Hale'a do końca popsuło to oczekiwanie. Szeryf spojrzał na nich surowo - jak zawsze miał w zwyczaju, zamienił dwa krótkie zdania z dyżurną i ruszył korytarzem w stronę zamykanych nocą na elektromagnes drzwi, które kobieta na recepcji otworzyła mu za pomocą przycisku na jej stanowisku i policjant zniknął w szpitalnym korytarzu. To oznaczało, że poczekają jeszcze dłużej. Było raczej pewne, że Hale poszedł, aby porozmawiać z ich matką. Kolejne minuty uciekały z zegarka. Kwadrans, pół godziny. Nosiło ich oboje, ale wiedzieli, że nie mogą nic zrobić w tej sytuacji. Tylko czekać. Czekać i czekać w, wydawałoby się, jakąś chorą nieskończoność. Nie minęła jednak godzina, gdy drzwi na korytarz otworzyły się i przeszli przez nie szeryf Hale i znany rodzeństwu z widzenia doktor zajmujący się mamą. - O! - Lekarza najwyraźniej zaskoczyła ich obecność. - Nie wiedziałem, że jesteście. Chodźcie. Nie wiem, czy Debra nie jest zbyt zmęczona na wizytę. Szeryf bardzo ją wymęczył, chociaż protestowałem przed takim przesłuchaniem. Może lepiej będzie, jak wrócicie do domu, a rano, po dziesiątej będzie czas na wizytę. Łagodny głos lekarza stał w sprzeczności, z emocjami, jakie odczuwali. A Wi, dodatkowo, miała jakieś dziwne, dławiące ją za gardło przeczucie, że dzieje się coś niedobrego. Że "coś złego" czeka za progiem, gotowe uderzyć ponownie, przelać krew czy nawet odebrać czyjeś życie. Podobne odczucia miał Daryll, ale u niego objawiały się silnym podenerwowaniem, którego nie potrafił wyjaśnić i którego katalizatorem, był mundur Hale'a. Ten mundur budził w Daryllu potężną dawkę irracjonalnego lęku. BRYAN CHASE Bryan bawił się nawet dobrze, zważywszy na jego samopoczucie. Widok półnagich i rozgrzanych dziewczyn musiał cieszyć nawet kogoś tak spiętego, jak on. Widok Daniela i Deana cieszył mniej. W ścisku łatwo było się zgubić, łatwo było na kogoś wpaść. Na kogoś, kto wciskając piwo w łapę Bryana, lub ochlapując go swoim chwalił jednocześnie za to, jak zapieprzał na meczu. Na kogoś, kto chciał chwile pogadać, pożartować. Chyba nigdy Bryan nie był tak popularny, jak w tych krótkich chwilach. I tylko fakt, że Mark Fitzgerald przyciągnął większy wianuszek przydupasów, nieco psuł ten moment. Aż w końcu nadeszła chwila, aby Bryan wywiązał się z obietnicy danej Deanowi i Danielowi. ANASTASIA BIANCO Być może była to zasługa alkoholu, być może śmiechu i zachowania ludzi wokół, ale Anastasia czuła się inaczej. Bardziej wyluzowana, czy też może mniej spięta. Muzyka była nawet fajna. Ludzie też. Z kilkoma nawet pogadała, chociaż o niczym ważnym i chyba byli nieco "inaczej kojarzący". Widziała też Barta. Zajmował się rozdawaniem "zioła", jak na marihuanę mówiła młodzież. Widać było, że dużo ludzi szanuje tego nieco przytytego chłopaka, a ten z lekkością luzaka żartuje sobie z nimi, śmieszkuje. Wyraźnie Spineli był w swoim naturalnym żywiole. A Anastasia, tak po ludzku, przez krótką chwilę, była kimś innym, kimś zauważalnym, popularnym, kimś kto znajdował sobie nowych znajomych, kimś do kogo uśmiechali się ludzie, chłopaki. Aż do momentu, gdy poczuła, że koło niej ktoś siada. To była Paulina. Królowa Pszczół, wystrojona jak na imprezę w klubie. - Cześć - dziewczyna pachniała trawką, alkoholem i dobrymi perfumami. - Widzę, że impreza u Leona zatacza coraz szersze kręgi. To fajnie. Tam - dyskretnie zerknęła w jakąś stronę - jest koleś, który chciałby z tobą potańczyć, poznać cię bliżej. To mój znajomek, Jordan Farell. Anastasia nie znała go za dobrze. Owszem mignął jej kilka razy gdzieś tam, na korytarzach szkoły, ale nie potrafiła go umiejscowić w żadnym znanym jej klubie lub przestrzeni społecznej. - To jak, laska, mogę mu powiedzieć, że może się do ciebie trochę poprzystawiać? Jak będziesz miała fart, to może załapiesz się na jakieś ciekawsze akcje. Wyluzujesz. Jordan, jakby wiedział, że o nim rozmawiają, spojrzał na Anastasię i uśmiechnął się szelmowsko. BART SPINELI Bart "pracował" i bawił się w najlepsze jednocześnie. Muzyka dawała czadu, on dawał czadu, wszyscy dawali czadu. Było czadowo! Umysł wędrował własnymi ścieżkami, odcięty od bodźców, otulony mgiełką zioła, utulony w jej dobroczynnej chmurce. Bawił się dobrze. Bardzo dobrze. Jak zawsze u Leona. I ludzie też się wyluzowali, a jak ludzie byli wyluzowani, to i Bart był wyluzowany. I tak się kręciła ta wesoła, napędzana ziołami, karuzela wyluzowania. A Bart się na niej kręcił, ludzie się na niej kręcili, świat się na niej kręcił. Wszystko się kręciło. Pojawienie się Bryana, mówiącego coś o tych, którzy pocięli Bartowi samochód, czy czegoś w ten deseń, nieco zwolniło karuzelę i Bart poszedł z Byczkiem na spotkanie. BRYAN CHASE i BART SPINELI Zgodnie z umową z Deanem i Danielem, Bryan zaprowadził Barta w okolice kortu tenisowego, gdzie bawiło się zdecydowanie mniej młodych ludzi. Starsi faceci czekali w cieniu jednego z rosnących przy korcie drzew. - Cześć, Spineli - zagadał Dean - typek postawny i nieco młodszy. - Wiesz, po co tutaj się spotykamy? - zagadał wyższy i sprawiający groźniejsze wrażenie. Bart znał obu. Chodzili do starszych klas, gdy on był małym chłopaczkiem, a potem skończyli szkołę, zaczęli dorosłe życie i tworzyli coś w rodzaju grupy pół-przestępczej w Twin Oaks. Nic wielkiego. No i mieli branie u lasek. - Wiesz? - powtórzył pytanie Daniel, mrużąc gniewnie czoło. Bart był nieco na haju, więc niemal wybuchnął śmiechem. Śmiali się też inni ludzie, gdzieś nieopodal, na korcie, nad jeziorem, w okolicach basenu. Z domu dolatywała jedynie dudniąca muzyka. - I spotkaliśmy się tutaj, aby w przyjacielskiej atmosferze omówić kwestie twojego nie wpierdalania się na nasz rynek, chłopczyku. - Młody - Daniel rzucił do Bryana. - Przytrzymaj frajera. Wbijemy mu do głowy nowe zasady współpracy. Konkretnie, żeby zrozumiał. JESSICA HALE i MARK FITZGERALD Oboje bawili się całkiem nieźle na imprezie u Leona. Odpowiednia ilość alkoholu, być może czegoś więcej i dobra muzyka tworzyły niezły podkład pod to, co sobie zaplanowali na ten wieczór. Najpierw taniec, nieco dziki, nieco zmysłowy, nieco zbyt odleciany. Potem szybki albo i wolniejszy numerek, najlepiej pod prysznicem, jak to wykombinowała Jess. Co jak co, ale do pewnych rzeczy dziewczyna miała lepszą głowę, niż nawet najbystrzejszy bystrzak w szkole. I na pewnych rzeczach znała się tak, jak żadna inna laska w szkole. Mark to wiedział. Przekonywał się o tym nie raz, nie dwa i nie trzy razy. Przekonywał się o tym wiele razy. Tak jak teraz, pod prysznicem, w bocznej części domu rodziców Leo. W części, do której nie wszyscy imprezowicze mieli dostęp. To była prywatna łazienka starych Leo i ta część była "oficjalnie" zakazana dla imprezowiczów, co zresztą wszyscy, lub prawie wszyscy zlewali. Więc Jess i Mark mieli tam nieco więcej "przestrzeni prywatnej" a odgłosy ich zabawy nie przyciągałyby różnych zboków, którzy sami nie mogąc skorzystać, próbowali podejrzeć jak bzykają się inni. Jak zawsze z Jess to była petarda zmysłów. Jak zawsze z Markiem to było dobre pieprzenie. Był tak silny, a ona miała nie tylko ochotę, ale i była już trochę "zrobiona" drinkami i tańcem. I nagle, gdy zrobiło się im naprawdę fajnie, naprawdę zajebiście dobrze, światło w łazience, w której się zamknęli zgasło bez ostrzeżenia. Na korytarzu, przed łazienką rodziców Leona, usłyszeli jakieś szuranie i coś, co zabrzmiało jak … zwierzęcy warkot. A potem ciche, mrożące krew w żyłach słowa. - Hale. Wiem że tam jesteś. Przyszedłem po ciebie. Coś w tym głosie, powodowało, że kolana wypełniały się czymś lepkim, miękkim i glutowatym. Coś w tym głosie mroziło krew w żyłach. Mark i Jess stali koło siebie, drżący jeszcze po przeżytych uniesieniach i wstrzymując oddech zamarli na kilka sekund. Gdzieś z innej części domu słychać było muzykę, słychać było krzyki bawiącej się młodzieży, co oznaczało że światło zostało zgaszone tylko w tej części "prywatnej" w podpiwniczeniu willi, składającej się z dużej łazienki, w której byli zamknięci Mark i Jess, korytarza, pralni, suszarni i małej siłowni dla pani domu, oraz dalszego przejścia do reszty domu. - Idę! - głos zza drzwi brzmiał niczym warkot zwierzęcia. Potężne uderzenie w drzwi połączone z trzaskiem pękającego drewna spowodowało, że ich serca zaczęły bić szybciej, w szaleńczym rytmie osaczonej zwierzyny.
__________________ "Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie." |
05-12-2021, 20:27 | #78 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Scenka wspólna z Kermem Światło zgasło, a Mark w pierwszej pomyślał, że jakiś dowcipniś chce im "urozmaicić" życie. Co prawda w ciemnościach niektóre rzeczy można było robić dokładnie tak samo, jak w świetle dnia, ale widzieć, co się robi, to był pewien plus. Ale złudzenia o dowcipnisiu wnet rozwiały się jak poranna mgła... Jessica początkowo wprost zamarła w bezruchu. Kompletnie naga, mokra jeszcze spod prysznica, przed chwilą baraszkująca tam z jej "tygrysem", z ręcznikiem w dłoni zastygła w pół ruchu, wpatrując się w rozwalane drzwi. Uśmieszek z ust został starty w mgnieniu oka, zadowolenie z uciech cielesnych momentalnie zniknęło. Po chwili zaczęła się trząść na całym ciele, a ręcznik upadł na podłogę. No i wrzasnęła. Bardzo głośno, histeryczne, na całe gardło. Z dłońmi we włosach, szarpiąc je w przerażeniu, darła się na całego, i nie miała zamiaru najwyraźniej przestać. Wrzask Jess wyrwał Marka z szoku, w jaki wprawiło pojawienie się intruza. Odruchowo rozejrzał się w poszukiwaniu drogi ucieczki, której - z czego natychmiast zdał sobie sprawę - nie mogło być. Dać się zatłuc pod prysznicem? W życiu! Mark szarpnął i wyrwał rurkę od zasłonki prysznicowej, jedyną rzecz, jaką można było od biedy uznać za broń. Z tym pożal się Boże orężem w dłoniach skierował wzrok w stronę drzwi. Miał zamiar dźgnąć napastnika, gdy tylko zorientuje się dokładniej, gdzie tamten się znajduje. - Ja go zatrzymam, a ty uciekaj! - rzucił w stronę Jess. - Idę po ciebie - drzwi zadudniły, co mogło jednak oznaczać, że nadal były zamknięte, a napastnik jeszcze nie dał rady ich wyłamać czy sforsować w jakikolwiek inny sposób. - Uciekaj przez okno... - Mark popchnął dziewczynę w stronę okna. Okienko zbyt duże nie było, ale Jess była szczupła i zwinna, powinna móc się przecisnąć. Sam podszedł do drzwi i oparł się o nie, by utrudnić intruzowi dostanie się do środka. - Wołaj o pomoc! - dodał. Uznał, że lepiej było dla Jess poświecić gołym tyłkiem przed całym światem, niż dać się rozszarpać. No i była nadzieja, że ten, kto poluje na Jess, rezygnuje z ataku, gdy dziewczyna ucieknie. Blondi wyła, płakała, i trzęsła się na całym ciele… coś tam do niej jednak dotarło. Szybko założyła majtki i kurteczkę (i zbyt mocno szarpnęła zamkiem, który utknął na wysokości jej piersi) po czym spojrzała na Marka, na drzwi rozwalane przez "coś", i na okienko… - Kocham cię - Zakwiliła do chłopaka, po czym spróbowała jakoś uciec przez owe małe okienko. - Ja ciebie też... - odparł, z całych sił opierając się o trzeszczące w zawiasach drzwi.
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
06-12-2021, 13:43 | #79 |
Interlokutor-Degenerat Reputacja: 1 | Z udziałem Campo oraz Armiela
|
08-12-2021, 03:47 | #80 |
Northman Reputacja: 1 | Bart wrócił na salę jak gdyby nigdy nic wtapiając się z pomiędzy bawiących się nastolatków. Złość na Bryana spychał na później. Jutro o tym pomyślę, pomyślał. Przynajmniej rozwiązała się tajemnica przebitych opon. Okazała się oczywistością, którą przewidział od samego początku pierwszej myśli, gdy te koła zobaczył. Bryan i Spółka. I dobrze, że temu frajerowi psiknął sprayem po oczach. Kutas chciał go jak nic wziąć go w obroty w bocznej uliczce, gdzie pewnie czekała reszta karczków. I na pewno mają układ z sierżantem. Poszedł do niego, niby ze skargą, że mu się wzrok nadwyrężył… I tak Spineli znalazł się znowu zapętlony w rozkminianiu czegoś, o czym jeszcze przed chwilą nie miał zamiaru myśleć na imprezie. Niecałe pół godziny po zajściu z Danielem i Deanem, szkolny osiłek odnalazł Spineliego przy “piwopoju”. - Te, ziomek - zaczepił Bryan. - Chyba nie spinasz się o tamto, co? Byczek napił się piwa, zerkając po sali. Bart zdążył zauważyć, że często tak rozmawiał z ludźmi, jakby z nimi nie rozmawiał. Mówił, ale rzadko patrzył w oczy… Chyba, że akurat komuś groził. Zazwyczaj jednak niespokojny wzrok błądził wszędzie naokoło. - Gdy mi wrócisz trzy stówy które jestem w plecy przez was, to nie. - wzruszył ramionami. Bryan nie spieszył się z odpowiedzią. Zapatrzył się za jakąś roznegliżowaną dziunią, napił jeszcze raz piwka, mlasnął… - Chłopie dopadliby cię. Już ci raz przebili opony. Teraz rozbiliby ci łeb. A tak jesteś nietknięty i nadal pozostajesz w grze. No… Chase położył łapsko na barku Barta. Cholera wie czy przyjacielsko czy próbował grozić. Czasami ciężko było się na nim poznać. - Razem pozostajemy, nie? Spineli mimo poważnie nadszarpniętego samopoczucia, nadal pozostawał w całkiem dobrym nastroju. Bo faktycznie, mógł dostać w palnik, albo i jeszcze gorzej. W towarzystwie prześladowcy czuł się jednak niekomfortowo, więc tylko uciekł wzrokiem na bok omiatając nim tańczących. -Jaaaasne.. - skłamał gładko. Bryan pokiwał głową z zadowoleniem. - Ty to chyba jednak swój chłop jesteś, Spinelo. Zrobimy niezły biznes, zobaczysz. Futbolista zabrał wreszcie dłoń z ramienia Barta. - A jak masz ten towar co pytałem to kupię od ciebie. Ale później. Nie mam teraz stówy. I tak mi się przyda na zapas w razie kolejnych braków, nie? Tylko już więcej tego nie kołuj. Deanowi niezbyt się podoba jak kładziesz na tym łapę, a wiesz jaki on jest. Widziałeś gościa. - No przecież ja tym wcale nie diluję. - westchnął Bart. - Ja w ogóle nie diluję. Nawet ta trawa to tylko na imprezach takich zamkniętych. Także wiesz… Na żaden interes się raczej nie nastawiaj. - o dziwo Spineli potrafił nawet rozmawiać poważnie. - A tych dopalaczy Bryan nie bierz. Mój stary mówił mi, że ci co biorą to pierwsi wylatują z programów sportowych na studiach. A zobacz na takiego Fitzgeralda - rozejrzał się jakby quarterback może był gdzieś w pobliżu. - Nie wygląda jakby brał, a daje radę. - upił piwa z kubka. Rozbiegany wzrok Bryana w końcu zatrzymał się na Barcie na dłużej. - Chłopie, teraz nie ma odwrotu. Dilujemy, bo jak nie będzie rezultatów, to nam Dean nogi połamie. Osiłek otarł nos, wracając wzrokiem do ponętnej brunetki, polewającej obfity dekolt szampanem. - A o moje wspomagacze nie bój nic. Wszyscy biorą. Bez tego nie ma gry. Trzeba tylko to ukrywać. Na Fitzgeralda nie będę się oglądać. To pussboy. Nie przyszedł dzisiaj. Jakby był prawdziwym zawodnikiem to by był. Ja bym przyszedł nawet bez ręki na mecz. -Jaaasne… - przytaknął. - Baw się dobrze! - uniósł głupkowato kciuka w górę. - Czas na mnie. - udał entuzjazm z okazji zaczynającej się właśnie piosenki i z kocimi ruchami ruszył na parkiet. - Strzałeczka - mruknął Bryan, ewidentnie bardziej już zainteresowany brunetką niż rozmową o interesach. Bart zaś byle dalej od Chase w środku falującego parkietu z zamkniętymi oczami w grupce roześmianych twarzy i kilku oświeconych entów, rozpływał się w muzyce, której rytm odmierzał kroki, gesty i ruchy niczym metronom zmieniając Spineliego w niewymuszony oscylator harmoniczny. Potem sam nie wiedział kiedy znalazł się przy DJu i krzyczał w mikrofon przy pół tonu ściszonej muzie. - Hejjjj psy i suczki!!! Pszczółki, nerdy i sportasie!!! Dobrze się bawicie?!!! - Yeeee!!! - na potwierdzenie krzyki, gwizdy i wilcze wycie. - Przez następną godzinkę Mary Jane za darmo!!! - Yay!!! - I niech się zjara cały świat!!! A pokój będzie z wami! - Na wieki wieków!!! - dorzucił DJ. - Ejmen!! - odkrzyknęła rozentuzjazmowana sala, co Spineli skwitował z aprobatą podkręceniem decybeli z głośników energicznie trzęsąc kudłami kręconych loczków.
__________________ "Lust for Life" Iggy Pop 'S'all good, man Jimmy McGill Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 08-12-2021 o 03:49. |