Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-12-2021, 19:38   #36
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Szłam przez miasto. Moje miasto. Tutaj się urodziłam, wychowałam i żyłam, ale teraz…teraz miasto zmieniło się, świat się zmienił. Podobno zmiana nie zawsze musi oznaczać zmianę na gorsze, ale teraz nie miałam wątpliwości, to co się działo nie było dobre. Cokolwiek oni wymyślili, cokolwiek zaplanowali dla nas, dla ludzi, to nie było dobre. I nawet nie wiedziałam kim byli ci oni. Aniołowie? Podobno nic nie robili bez rozkazów, nie działali sami. Kto w takim razie im to nakazał? Kto?

Martwiłam się o Harry’ego. Ja ledwo szłam, ledwo dawałam radę a on taki mały, bezbronny, jak sobie miał poradzić. I poradził sobie, na swój własny sposób. Stracił przytomność. Jego ciało oszczędziło mu tych wszystkich widoków i doznań, ale czy nie przekroczył jakiejś granicy, z której nie było powrotu? Czy odzyska przytomność?

Położyłam się na łóżku obok Harry’ego, tam, gdzie go położył Finch starając się umorusaną twarzą nie dotykać pościeli. W tym celu podłożyłam sobie jedną rękę pod głowę. Wiem, głupota, bo po co się w takiej sytuacji przejmować czymś takim jak brud, ale musiałam. Potrzebowałam tej namiastki normalności.

- Ha...Harr… - próbowałam wykrztusić imię chłopca przez zaciśnięte, podrażnione gardło.

Kiedy po kilku próbach nie udała mi się ta sztuka, po prostu ujęłam rączkę dziecka i sięgnęłam po leczącą moc pieczęci tak jak zrobiłam to usiłując pomóc Gładzikowi podczas akcji w sierocińcu. Energia popłynęła ze mnie, dotknęła ciała Harry'ego, który zakasłał sucho i otworzył oczy. Pogłaskałam go delikatnie po policzku mając nadzieję, że chłopiec będzie pamiętał kim jestem i rozpozna mnie pomimo mojej wysmarowanej sadzą twarzy. No i że się nie przestraszy.

Wątły uśmiech na jego twarzy wyraźnie wskazywał, że wszystko było w porządku, ale oczy wyrażały strach i grozę. Nie wiedziałam, ile z tego, co nas otaczało, widział Harry zanim stracił przytomność, ale trupów i zniszczeń wystarczyłoby spokojnie dla wypalenia emocjonalnego u dużo starszych od niego ludzi.

- Hej, młodzieży - Finch stał w drzwiach trzymając w dłoniach kubki. - Mam dla was wodę. Na pewno chcecie nieco zwilżyć gardła. Wszystko u was ok?

Podniosłam się powoli do pozycji siedzącej i zwróciłam swoją ubrudzoną twarz w stronę Fincha. Pokiwałam głową i wzięłam od niego jeden kubek. Pomogłam usiąść Harry’emu i przystawiłam mu do ust naczynie z wodą. Kiedy chłopiec wypił wodę, oddałam O’Harze jego kubek, wzięłam drugi i sama wypiłam.

- No w końcu mogę normalnie mówić - powiedziałam schrypniętym głosem, co zabrzmiało nieco komicznie.

- Napełniam wannę, ale to woda do picia i takich tam. Jak tam z wami?

Przeniosłam wzrok na dziecko.

- Jak się czujesz Harry? Chcesz sobie pospać czy może wolisz coś zjeść? – Zapytałam z troską.

- Chcę odpocząć. – Chłopiec położył się z powrotem na łóżku.

- Mogę cię tutaj zostawić samego i pójść się doprowadzić do porządku? – Zapytałam.

- Ja z nim posiedzę - wtrącił się Finch - potem się zmienimy.

Skinęłam głową, pomogłam tylko O’Harze zdjąć Harry’emu butki i obmyć chłopcu twarz, a potem ruszyłam na górę doprowadzić się do porządku. Weszłam do swojego pokoju, gdzie połowicznie spakowana walizka przypominała o wydarzeniach z ostatniej nocy, wygrzebałam zmianę ubrań, włącznie z bielizną i poszłam do łazienki spłukać z siebie sadzę oraz przebrać się w czyste ciuchy. Dokładnie obmyłam twarz i górną połowę ciała w umywalce, nie skorzystałam z prysznica nie chcąc zużywać zbyt wiele wody. Zdjęłam też skarpetki i władowałam do umywalki stopy przepłukując je strumyczkiem chłodnej wody. To był wyśmienity pomysł, zimna woda pobudziła mój organizm dodając mi sporo energii. Przebrana i czysta zbiegłam boso na dół do kuchni i zajęłam się przygotowywaniem kanapek. Dużej ilości kanapek. Wypiłam przy tej robocie też sporo zimnego mleka. Z talerzem pełnym kanapek wróciłam do pokoju O’Hary.

Kiedy wchodziłam słyszałam, jak mężczyzna kończył opowiadać bajkę Harry'emu. Nie usłyszał mnie, kiedy weszłam. Wyglądało na to, że chłopiec zasnął mocnym, spokojnym snem, nie wiadomo, ile z tej bajki usłyszał, jeżeli w ogóle cokolwiek.

- Chcesz? - Podstawiłam O’Harze pod nos jedzenie.

Finch, który wyglądał teraz jak siedem nieszczęść, cały zakurzony, brudny i w poszarpanym ubraniu kiwnął głową.

- Chętnie. Ale też się najpierw odrobinę ogarnę. Czuję, że śmierdzę gorzej, niż dojrzały zombiak. Młody zasnął. Wygląda na to, że wszystko z nim jest ok. Możesz chwilę odsapnąć.

Wstał powoli i nieco powłóczystym krokiem ruszył w kierunku przejścia do drugiej części budynku.

- Ogarnę się u Fury'ego. Tam też napełnię, ile się da wannę.

- Ok. - Postawiłam talerz na szafce. - Poczekaj. – Zatrzymałam go - Weź jakieś świeże ubranie, włącznie z gatkami. Nie wiadomo, kiedy będzie szansa, żeby się przebrać jak już opuścimy to miejsce. Poza tym czy nie lepiej by było abyśmy zeszli do schronu?

- Nie wiem. Tutaj nic nam raczej nie grozi. Ci, co niszczą wszystko, zostawili ten dom. Wyczuli zapewne moc jednego ze swoich. - Uśmiechnął się krzywo. - Już sobie przygotowałem stosik ubranek. Są na krześle w korytarzu. Mam tam nawet pachnidełko czy coś takiego. Dobra, lecę się odświeżyć. Potem zobaczymy, co dalej.

Pokiwałam tylko głową na zgodę zastanawiając się co oznaczało według niego słowo pachnidełko i przysiadłam się obok Harry’ego, tak żeby pilnować śpiącego chłopca, ale też na tyle daleko, aby mu nie przeszkadzać. Starając się nie hałasować zaczęłam pałaszować przyniesione kanapki.

Zdążyłam się porządnie najeść zanim wrócił O’Hara. Przebrał się i pachniał jakąś wodą kolońską czy czymś podobnym, zgolił także resztki brody, a oparzenia na twarzy zmieniły mu się w lekkie zaczerwienienia. Oczy miał przytomne, chociaż okolone głębokimi cieniami.

- Zimna woda stawia na nogi szybciej, niż mocna kawa - uśmiechnął się wycierając mokre kudły na głowie, a ja nie mogłam się z nim nie zgodzić - Zostało jeszcze coś tych kanapeczek? Może zaparzę kawy i przyniosę tutaj. Chociaż lepiej będzie pogadać w kuchni, by nie budzić małego. Chyba, że najpierw się prześpisz chwilę. Lub ja. Potrzebuję potem spróbować skontaktować się z Kopaczką lub z Jehudielem. Skrzydlaty jest nam chyba, kurde fajans, winny wyjaśnienia. W całych, cholernych planach, nigdy, nawet słowem nie pierdnął o tym, co się właśnie odpier… - spojrzał na śpiącego chłopca. - O tym co się dzieje.

Był zły. Czułam to, więc postanowiłam spróbować poprawić mu nieco humor i pożartować trochę.

- Spokojnie. Wiem, że jesteś wkurzony, bo nosiłeś tą brodę pewnie od czasów przedszkola, ale nie jest tak źle. Przyzwyczaisz się i my też. – Pokusiłam się nawet na łobuzerski uśmieszek. - Chociaż ledwo cię poznałam jak tu teraz wszedłeś.

I nawet z tym zbytnio nie przesadziłam, bo wcześniej nie widziałam go bez zarostu. Finch na moje słowa pogładził się po twarzy.

- Nowy świat. Nowy ja. Odrośnie. Bez brody czuje się jak, no nie wiem, goły. – Przyznał.

- Jak nie patrzysz w lustro to nawet tego nie widzisz. – Zauważyłam - To my się musimy oswoić z tym wyglądem.

- Weź kanapkę – Podsunęłam mu talerz pod nos - i czy uważasz, że możemy pójść do kuchni i zostawić go tutaj samego – spojrzałam wymownie na Harry’ego. - Nie chciałabym, żeby się wystraszył, jak się obudzi i nikogo przy nim nie będzie.

Chociaż wyglądało jakby chłopiec miał pospać sobie dłuższą chwilę, dzisiejszy dzień musiał dać mu porządnie w kość.

- Możemy zrobić tak. Zostawimy otwarte drzwi. Albo ty zostań, kimnij się trochę, ja zjem i kimnę się gdzieś indziej. Albo was popilnuję i spróbuję skontaktować się z Alą. Myślę, że teraz czas nie ma już znaczenia.

- Bez sensu. - Skwitowałam krótko te jego wszystkie chaotyczne plany. - Chciałam się napić tej kawy, o której wspomniałeś. Dobra – zdecydowałam - zostawimy otwarte drzwi i będziemy nasłuchiwać, dokończymy kanapki i zaparzymy kawy. No i pogadamy co dalej. Poza tym mam kilka pytań, które mnie męczą. Może już te sprawy nie mają znaczenia, ale nadal wolałabym się dowiedzieć.

- Jasne. To chodźmy. – Zgodził się ze mną.

Finch ruszył w stronę kuchni pozostawiając za sobą świeży zapach. Od razu postawił talerz z kanapkami na stole i zajął się kuchnią próbując podgrzać wodę na kawę.

- Działa? – Zajrzałam mu przez ramię - Czy musimy wcinać kawę na sucho i popijać ją zimną wodą albo mlekiem?

- Nie działa. Infrastruktura siadła. Ale podgrzeję ją na świecach. Garnek, świece pod spód. Na dwa kubki styknie. Potrwa to chwilę, więc możemy rozmawiać w międzyczasie.

- Rozumiem, że znasz takie sposoby z czasów swojej przynależności do skautów? - Zapytałam uśmiechając się pod nosem, bo zawsze wydawało mi się, że świeczkami można tylko trzymać ciepło potrawy lub napoju a nie zagrzać wodę.

- Wiesz nad czym się cały czas zastanawiam? – Zapytałam go i od razu nie czekając na jego reakcję sama odpowiedziałam - Skąd wiedziałeś, że Pawi Ogon chciał zaatakować ten konkretny sierociniec oraz dlaczego go tam nie było i gdzie w takim razie teraz jest?

- Wiedziałem o ataku od Jehudiela. Nie byłem pewien, że to Andek się miał tam wtarabanić. Ale tak założyłem. Generalnie niewiele pamiętam z całej tej nocy i dnia ją poprzedzającego. Działałem na ostrym wymęczeniu. Wszystko mi się zlewa i zaciera. Widzę tylko strzępki na tyle wyraźnie, że mogę być ich pewien.

W czasie, gdy mi opowiadał Finch wyszukał świeczki, znalazł średnich rozmiarów garnek, napełnił wodą, która leciała coraz węższą strużką z kranu, a potem zapalił świeczki, wstawił do innego garnka, postawił na zgaszonym palniku a nad palącym się ogniem, zawiesił napełniony wodą garnek opierając go o krawędzie większego.

- Potrwa to jakiś eon, ale w końcu zagrzejemy wodę.

- Hmm - Usiadłam przy stole i podparłam dłońmi brodę myśląc o tym co powiedział - Nie zaprzeczę liczyłam na coś więcej, ale w obecnej sytuacji ta wiedza i tak mi się na wiele nie przyda, więc trudno. - Położyłam ręce na stole i wzruszyłam ramionami na znak, że odpuszczam sobie tę sprawę.

- To teraz może ta ważniejsza kwestia. W “Radości” walnąłeś niezłą przemowę na temat tego co się dzieje i stwierdziłeś, że masz coś do powiedzenia w tej sprawie. Czy to znaczy, że masz jakiś plan działania? – I tego zagadnienia nie zamierzałam odpuścić.

- Tak. Mam. Chciałem, chcieliśmy to odkręcić. Cofnąć zmiany. Cofnąć czas, czy też raczej zrealizować pierwotny plan, bez oglądania się na to, co się dzieje. Pamiętasz. Kiedyś rozmawialiśmy o tym, że wiem, jak zrobić to tak, aby świat znów był bez tych wszystkich efektów Fenomenu Noworocznego. Ludzie, bez Martwych, bez Odmieńców. No przynajmniej nie w skali masowej, lecz bardziej w skali mikrośladowej. I ten plan Towarzystwo realizowało niemal od samego początku. Kiedy Topper znalazł ciebie, kiedy stałaś się naszą częścią, co tam częścią, motorem napędowym wszystko miało pójść szybciej. Ale wtedy stał się odwrócony Stonehenge. Tutaj nie wszystko chyba było tak, jak zaplanował Grey i … i mamy, to co mamy. A w tym przypadku nieco zmieniają mi się priorytety. Ważniejsi stają się ludzie, na których mi zależy. Pierwotny plan, niedoskonały i pełen dziur, szczerze, to nawet nie wiem, czy teraz jest wykonalny. Przyznam ci się do czegoś, Emmo. Od czasu Stonehenge jestem potwornie wyczerpany. Nie wiem. Może nawet bym się poddał, zginął tyle razy, by już nie wrócić. Tylko ty trzymasz mnie przy życiu. Tylko na tobie tak naprawdę mi teraz zależy. Zwątpiłem we wszystko i wszystkich, łącznie z sobą, ale nie zwątpiłem w ciebie, pani dobra i mądra Emmo. Tylko dlatego, że wiem, że gdzieś tam, kolejny dzień, będę mógł spojrzeć na ciebie, pośmiać się z twoich żartów, posłuchać twoich docinek do mojej osoby, tylko dlatego, byłem gotów działać, szukać. Kurde, Emmo. Świat się kończy. To chyba dobry moment na to, aby komuś wyznać, co się do tego kogoś czuje, co nie? Czy lepiej było zamilknąć i poczekać, aż skrzydlate pojeby dokończą, co zaczęły?

Zmieszałam się odrobinę.

- Szczerze mówiąc to nie wiem co mam ci na to odpowiedzieć. – Przyznałam - Zapytałam o plan a dostałam to - wskazałam na niego otwartą dłonią - wyznanie? - zakończyłam pytająco.

- Ale zajmijmy się tym po kolei i rozłóżmy to na czynniki pierwsze. – Wyprostowałam się na krześle - Tak będzie łatwiej. – Stwierdziłam - A przynajmniej mi będzie łatwiej. – Przyznałam.

- Czyli miałeś jakiś plan, żeby odciąć nasz świat od tych innych światów i odseparować między innymi skrzydlatych od nas tak, aby to co się dzieje obecnie nigdy się nie wydarzyło. Tylko teraz kiedy oni wdrożyli swój plan totalnej zagłady nie wiadomo czy twój plan stracił rację bytu. – Podsumowałam jego słowa.

- To po pierwsze. – Wyliczyłam - A po drugie: sugerujesz, że to jest zależne od twojej woli? Fakt, że ciągle wracasz, jak zginiesz i mógłbyś któregoś razu tak po prostu odpuścić sobie?

Uśmiechnął się dojadając resztkę z kanapki.

- Dużo pytań. I dobrze. Dużo pytań, dużo odpowiedzi, dużo odpowiedzi, dłuższa konwersacja. A kiedy prowadzisz ją z osobą, która jest inteligentna, szkolisz swoje komórki pod czaszką. To jak podnoszenie ciężarów. Zacznijmy więc, tę siłownię. Napinam moje ptasie muskuły. I daję! Raz. Zapytałaś o plan, a dostałaś wyznanie. A może to też była część planu? He. Dwa! Tak. Miałem plan, czy właściwie Grey miał go jeszcze przed tym, nim Towarzystwo wciągnęło cię w swoje mroczne bagno. To był plan Greya, jednak ja go nieco zmodyfikowałem. Ułożyłem w swojej głowie inaczej. Szczególnie po odwróconym Stonehenge i odcięciu Anderfajfusa. Plan był prosty w swoim założeniu, nie doprowadzić do zderzenia się płaszczyzn i światów w 2012 roku. Ale nie u nas, lecz w innym wymiarze i w kolejnym. A kiedy zrobilibyśmy to w odpowiedniej ilości wymiarów, automatycznie doszłoby do reakcji, którą możemy nazwać samouzdrowieniem, czy też Rozdarciem. Wszystko: czas, przestrzeń, miało się, no nie wiem, spruć i zrekonstruować we właściwy sposób, tak jakby nie doszło do Fenomenu. Zapewne, jeżeli się to uda, nie dojdzie też do tego, co dzieje się teraz. To w założeniach, bo w szczegółach wszystko się pieruńsko komplikuje. Energie, artefakty, potężne moce - ilość zaangażowanych czynników jest taka, że nawet ty, ze swoim uporządkowanym umysłem, miałabyś straszliwy problem ogarnąć ten burdel. Ja nie ogarniam.

Wzruszył ramionami.

- Co jeszcze? Trzy! Moje umieranie. Tak. Zależy w jakiś tam sposób ode mnie. Od mojej automotywacji i chęci powrotu. Ciężko to wyjaśnić, ale zależy. Wiem, że jak ten poziom będzie niewielki, jeżeli mój duch, dusza czy co tam mnie samookreśla, powie, a luj, nie ma po co wracać, to nie wrócę. Albo, jak moja wiara w Pieczęć i tego, co ją nałożył będzie poniżej oczekiwanego poziomu. Też zostanę pochlastanym kawałkiem mięcha. Wystarczy, że zwątpię w siebie lub w niego i już mnie nie będzie. Więc, patrząc na to, do czego dopuścił, kiedy teraz umrę, to raczej już nie będzie powrotu. Tak myślę.

- Wiesz - zrobiłam zatroskaną minę - Tak naprawdę to zadałam ci jedno pytanie: o ten twój udział w twoim powracaniu i można było na nie odpowiedzieć tak lub nie.

Zaśmiał się.

- A ty kiedyś słyszałaś mnie, bym mówił tylko tak lub nie?

- W sumie to prawda. Chociaż przez twoje ostatnie odmienne zachowanie byłam gotowa już sprawdzać czy ty to ty, ale uznałam, że ktoś podszywający się pod ciebie nie dałby rady wyciągnąć Ali z jej stanu, więc oszczędziło mi to trochę pracy i czasu. - Przyznałam.

- Brawo! Też bym tak zrobił, jakbyś wróciła skądsiś po dłuższej nieobecności. Gdybyś mnie nie zweryfikowała, to ja bym spróbował zweryfikować ciebie. To, że coś wygląda, jak my, myśli jak my, mówi, jak my, nie oznacza od razu, że jest nami.

- No, ale właśnie dodatkowo ty nie zachowywałeś się jak ty. – Zaprotestowałam.

- Finch O'Hara zmiennym bywa - chyba sobie żartował.

- Właśnie widzę. – Potwierdziłam jego słowa - W życiu się nie spodziewałam, że cię zobaczę bez zarostu.

- A powiedz - zaczęłam konfidencjonalnym tonem - Ta bródka i wąsy są po to, żeby ci nadać wyglądu mędrca, co nie?

- Dokładnie. No i babcia mi wtedy mówiła, że przystojniak ze mnie.

- Wiedziałam. - Pokiwałam głową i uśmiechnęłam się, ale potem szybko spoważniałam.

- A tak serio to możesz mi powiedzieć cokolwiek chcesz, bo przecież nie zatkam ci gęby. Nawet jakbym chciała. – Luźno nawiązałam do jego innych słów, które do tej pory ignorowałam.

- Jasne. Wszystko. Zacznijmy od pierwszego kroku, który chciałem zrobić. Odszukać Rękopis Vinmayera. W zasadzie to już go znalazłem, ale miałem odebrać. To księga zawierająca informacje o rytuale Tańca Gwiazd. Rytuale, który mieliśmy zrobić.

Spojrzał na mnie.

- A co do zatykania gęby. Przepraszam, za to w samochodzie. Powinienem zapytać, a nie startować z ustami, jak Kopaczka. – Powiedział udowadniając, iż totalnie nie zrozumiał co miałam na myśli, ale nie wyprowadziłam go z błędu, bo zainteresowały mnie jego inne słowa.

- Czekaj, czekaj, czekaj, czyli działacie jako Towarzystwo tyle czasu a nawet nie wykonaliście pierwszego kroku? Nie żebym się czepiała...chociaż w sumie to może się przyczepię, ale skuteczność dość marna.

- Nie no, Emma - spojrzał na mnie zmęczony, ale oburzony. - Wykonałem wcześniej pierdyliard kroków. Podobnie jak inni. Zdobyć informacje o rytuałach, o księgach. Ten pierwszy krok, o którym teraz mówię, to pierwszy nowy krok. Czyli pierwszy nie zrobiony na liście. Uwierz, że tańcowałem w tym tańcu nawet dłużej, niż bym chciał.

- No przepraszam - zamachałam rękami w geście samoobrony- ale to ty stwierdziłeś, że to pierwszy krok. Nie wspominałeś, że to nowy pierwszy krok.

- Nieważne. Teraz to chyba nie ma większego znaczenia. Może trzeba będzie poukładać wszystko na nowo. Wiesz. Ta księga dotarła do Londynu. A Londyn płonie, płonie, płonie … - zaśpiewał, lekko fałszując.

- Czyli książka prawdopodobnie spłonęła. A masz jakiś plan B?

- Mam. Biblioteka w Nieświatach. Taka, w której znajdziesz każdą księgę, każdy pergamin, każde rozwiązanie. Tam się udamy, jak tylko zobaczymy, co zaplanowali dla nas skrzydlaci.

- W zasadzie to mam pomysł odnośnie dalszych działań. – Wtrąciłam - Chciałam ci zaproponować żebyś sam wrócił do pensjonatu albo zajął się naprawianiem sytuacji nie tracąc już więcej czasu. Ja bym została tutaj z Harrym i przeczekała albo spróbowała dotrzeć później do “Radości”.

- Dobry plan. Ale najpierw odczekam chwilę. Zbiorę siły i skontaktuję się najpierw z Alą, a potem z Jehu… z Greyem. Fury, zakładam, przewidział to, co się wydarzy, więc w "Radości" będą chyba bezpieczni. Nie wiem jednak, czy wy tutaj będziecie.

- To nie będzie zbyt istotne, prawda? – Stwierdziłam ponuro - Nie w trakcie tego wszystkiego co się dzieje. Najważniejsze to zacząć coś robić, a nie zaczniemy siedząc tutaj. Ty masz większe szanse dotrzeć gdziekolwiek i zrobić cokolwiek, więc wybór jest oczywisty.

- Ja? Ja za chwilę, będę taki jak ty. Ale bez twojego zacięcia i samokontroli. Więc cieszy mnie, że przeceniasz moje możliwości, ale, niestety, przeceniasz je. Ale, fakt jest taki, że potrzebuję odpoczynku. Nie ruszę się stąd szybciej niż za kilkanaście godzin. O ile będziemy mieli tyle czasu.

- Wypijemy kawę, jeśli ta woda się w ogóle zagrzeje i pójdziesz spać. – Powiedziałam twardo.

- Taki miałem plan. Tym razem grzecznie, bez budzenia się co chwilkę. Obiecuję.

Umilkłam i z zaciętą miną zaczęłam wpatrywać się w blat stołu.

- No. Emmo. Proszę, wykrztuś to. Widzę, że coś cię dręczy. Coś chcesz usłyszeć albo coś jeszcze mam wyjaśnić. Dawaj. Jestem gotowy na wszystko. Tak sądzę.

Spojrzał na mnie z wyczekiwaniem i z ciepłem w oczach.

- Ależ skądże - zaprotestowałam - Ja nic nie chcę. – Zełgałam - Źle zinterpretowałeś moje zachowanie. - Po tym znowu umilkłam.

- No dobra. – Odpuścił i postanowił nie drążyć tematu - Skoro ty nic nie chcesz, to czy ja mogę cię o coś poprosić?

- Przecież powiedziałam, że możesz mówić co chcesz, bo ci ręką ust nie zatkam. – Powtórzyłam własne słowa, które wcześniej błędnie zrozumiał.

Uśmiechnął się figlarnie.

- A ustami? Pomyślałem, że mógłbym, no wiesz, dokończyć to, na co nie miałem czasu w samochodzie. Świat się kończy. Trzeba spełniać marzenia. A moim, było pocałować ciebie. Tak, no wiesz, na poważnie. Jeśli tylko będziesz chciała, oczywiście.

Nieco się chyba po tym tekście zmieszał.

- To ja tutaj chcę dokonać aktu samopoświęcenia a ty się chcesz całować?! – Wybuchłam nie mogąc już dłużej tłumić w sobie tych uczuć.

- Tak. Bo jak się samopoświęcisz, nie spełnię marzeń. Ale, czekaj, jak to, samopoświęcić. Gdzie? Tutaj? Dlaczego. Ej….

- Skup się nieco. Teraz widzę wokół jakich tematów krążą twoje myśli, ale czy ty mnie w ogóle słuchałeś przez ostatnie, no nie wiem, pięć minut? – Zapytałam urażona.

- Jasne, że tak. Dokładnie. W miarę. I nie zauważyłem, że jest tam jakieś samopoświęcenie, oprócz tego, że chciałaś zostać tutaj z Harrym. Zresztą, Emma. Ja już mówiłem, że bez ciebie się nie uda. Jesteś potrzebna. Mi, i nieważne jak to banalnie zabrzmi, światu też. Potrzebna, jak … jak … no, bardzo potrzebna.

- No powiedziałam, że chcę zostać tutaj, ty powiedziałeś, że to może nie być bezpieczne a ja odpowiedziałam, że to nie jest ważne, bo najważniejsze jest żebyś ty dotarł do celu i powstrzymał to co się dzieje. I zrobiło mi się nieco przykro, że pomimo tego, iż ja to zaproponowałam, bo to dobry pomysł to nawet nie zaprotestowałeś, ani nic… - Wyłożyłam dość jasno, moim zdaniem, sprawę.

- Miałem zamiar poddać to potem dyskusji. Po rozmowach z Greyem i Alicją. Ostatnim, czego bym chciał, to by spotkała cię jakaś krzywda. Ale dzisiaj obiecałem ci, że nie będę cię chronił wbrew twojej woli. Chciałem to uszanować. Stawiasz mnie pod ścianą. Cokolwiek nie powiem, czegokolwiek nie zrobię, to nie będzie dobry wybór. Nie w tej sytuacji.

Pochylił się w moją stronę, zbliżając twarz do mojej twarzy. Powoli, patrząc mi w oczy.

- Wiesz. Zależy mi na tobie, bardziej niż na kimkolwiek. I umieram ze strachu, gdy chociaż pomyślę, że może ci stać się coś złego.

A potem zrobił zeza. Oko umknęło mu w bok, z takim zapałem, jakby Finch chciał spojrzeć za swoje plecy.

- Widzisz. Mam na wszystko baczenie. Nikt nas nie zaskoczy.

Wzrok wrócił mu do normy.

Nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem. Śmiałam się tak przez ładną chwilę nie mogąc przestać.

- Jak ja mam brać na poważnie cokolwiek co mówisz lub robisz? – Zapytałam - No powiedz mi. Jak?

- Normalnie. Musisz docenić moją genialność i wspaniałość. Tak jak ja doceniłem twoją najgenialniejsiość i najwspanialsiość. Nawet, jeśli takie słowa nie istnieją.

- Przed chwilą powiedziałeś, że cię przeceniam. - Zauważyłam - Zdecyduj się.

- No dobra. Zdecydowałem.

I zbliżył usta do moich ust, jak wcześniej w samochodzie, przechylając się nad stołem. Poczułam, że próbuje mnie pocałować. Znowu zupełnie inaczej zinterpretował moje słowa. Nie spodziewałam się takiej reakcji, spanikowałam i położyłam lekko dłoń na jego ustach zatrzymując go.

- I jak ja mam zareagować jak ty mi robisz coś takiego? – Zapytałam z wyrzutem - A nie powinniśmy najpierw o tym pogadać?

Puściłam jego twarz.

- Bo ja muszę o wszystkim najpierw pogadać. Po prostu muszę. – Podkreśliłam ostatnie słowo kładąc na nie nacisk.

- Jasne, jasne - uśmiechnął się, ale nie cofnął twarzy pod dotykiem moich palców. Czułam jego ciepły oddech na swoich palcach. - Pogadajmy. Tylko, wiesz, cholernie dużo czasu zbierałem się na odwagę, aby pokazać, co czuję. W gadaniu mogę błaznować, rumienić się jak primadonna. Tak tylko, ostrzegam, jakby coś, dobra?

- Wiem, wiem. Nasłuchałam się już tego trochę. – Przyznałam.

- No. Właśnie. Tak, że ten, no tego, sprawdzę co z tą świeczką, dobra. - Wstał, zerknął do garnka, popatrzył na wodę. - Nic. To mały płomyczek. Wiesz co. Otworzę okno lekko i podłożę jakiś drewienek, zrobię tutaj ognisko. Tak. Tak. To powinno pomóc.

Widać było, że go mocno wybiłam z rytmu, czyli też się nie spodziewał takiej reakcji po mnie.

- Zwariowałeś? - Wstałam od stołu lekko przestraszona - Jeszcze nam sfajczysz chatę. Napijemy się wody i już. To przecież żaden problem.

Podeszłam bliżej O’Hary.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline