Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-12-2021, 09:16   #39
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
VANESSA BILLINGSLEY

Osobą, która zadeklarowała, że pomoże Vannessie dostać się do Londynu, była Birgit. Nie podobało się to reszcie ludzi, a szczególnie Lydii, lecz wystarczyło kilka słów powiedzianych przez rudowłosą wojowniczkę, aby odpuścili.

Ale środkiem transportu, jaki wybrała Birigit, był nie samochód, lecz sporych rozmiarów, wyglądający na całkiem sprawny, motocykl. Czy też raczej jakaś hybryda motoru i ciężarówki. Wielkie, ciężkie, pokraczne coś, do prowadzenia tego czegoś potrzebna była nie lada siła.

Brigit podała Vannessie kask motocyklowy. Ciemna, emaliowana powierzchnia kasku pokryta była licznymi glifami i znakami ochronnymi. Podobne nakrycie głowy znalazło się na Brigit.

- Schowajcie się w azylu drugim. - Birgit wydała ostatnie dyspozycje Lydii, która z marsową miną odprowadziła ich przed nieduży, wiejski domek, leżący na obrzeżach jakiejś większej miejscowości. - Zgarnijcie tylu naszych, ilu tylko dacie radę. Spróbujcie się skontaktować z Towarzystwem. Oni działają w Londynie i powiedzcie, że się do nich wybieram. Jeżeli złapiesz tego dupka, Nexusa, powiedz mu, że jest ze mną Kluczniczka. Będziemy jechać od północy. Jeżeli zdołają jakoś nas przechwycić lub dać wsparcie, byłoby świetnie.

Lydia kiwnęła głową, nic nie mówiąc, reszta albionistów wyraźnie nauczona była milczeć, kiedy odezwała się Brigit. To chyba te dwie kobiety były najważniejszymi członkiniami pośród całego zgromadzenia, klubu, gangu, sekty czy czymkolwiek byli ludzie, którzy wyrwali ją z łapsk Antykróla i potem BORBL.

- Wsiadaj - Brigit zajęła miejsce za kierownicą, a Vannessa, nie mając za bardzo wyboru, usadowiła się za jej plecami.

Siedzenie motocykla było duże, szerokie, ale miało uchwyty, których pasażer mógł trzymać, nie musząc obejmować, ani wtulać się w kierowcę.

- Gotowa? Trzymasz się mocno? - Nim wystartowała, Brigit upewniła się, że pasażerka jest bezpieczna. Widać więc było, że nie pierwszy raz przewozi kogoś na tej kolumbrynie, i że dba o bezpieczeństwo pasażerów. A może po prostu nadal jej było głupio, że pozbawiła przytomności Vannessę?

Brigit okazała się dynamiczną motocyklistką, a wielka maszyna zadziwiająco i przerażająco szybkim ustrojstwem. Silnik wył, ryczał niczym rozjuszona bestia, a droga pod kołami przesuwała się z szybkością przyprawiającą o palpitację serca. Szybko znaleźli się na zwykłej asfaltówce, połykając mile w imponującym tempie. Krajobrazy wokół nich - zwykłe, pełne wzgórz i wzniesień widoki północnej Anglii, rozmywały się w paletę zieleni, żółci i brązów. Trzymały się drogi A19, jak wskazywały zdezelowane i stare znaki na poboczach. Minęły kilka miasteczek, w których panowała niespokojna krzątanina, jakby ludzie planowali ucieczkę przed czymś.

Na pierwszych uciekinierów trafiły, kiedy minęli małą mieściną o nazwie Thirsk. Kilka mil do miasta stał samochód, wyraźnie bez paliwa, a jego właściciele - rodzina z dziećmi - próbowała ich przekonać, aby oddali im trochę swojej benzyny. Vannessa wiedziała, że paliwo po Fenomenie Noworocznym jest dość cennym i reglamentowanym zasobem i nie zdziwiło jej, że Brigit odmówiła pomocy.

- To Thisrk macie niecałe dwie mile - wyjaśniła. - Może tam będą coś mieli.

Potem odjechała. A po przejechaniu niecałych dwudziestu minut, po wjechaniu w kolejne miasteczko o nazwie Boroughbridge, musiały zjechać na jakieś boczne drogi, bo główne zatłoczone były uciekającymi czymkolwiek się dało, jak i na pieszo kolumnami ludzi.

Kiedy motocykl sforsował jakiś wzniesienie, na szczycie którego stały resztki jakiejś średniowiecznej wieży zamkowej ich oczom ukazała się panorama tego, co ich czekało dalej.

Vannessa ujrzała dymy na południu, spowijające niemal całą okolicę. I wielkiego, nawet z odległości kilkunastu mil, kolosa brodzącego w tym dymie. Potężną kolumnę ognia ze skrzydłami, która dosłownie niszczyła do gołej ziemi jakieś miasteczko. Kolumny czarnego dymu wznosiły się wysoko ku niebu, a kiedy Vannessa spojrzała w górę, ujrzała otaczające kolosa mniejsze, skrzydlate sylwetki. Z daleka wyglądały jak natrętne komary, ale druidka wiedziała, czym są. Anioły. I nie, nie walczyły one z ognistym, skrzydlatym kolosem, ale raczej asystowały mu przy jego destruktywnych zabiegach. Co jakiś czas spadały w dół i wznosiły się, niczym polujące jastrzębie.

Brigit wyłączyła motor. Dopiero wtedy mogły porozmawiać.

- To miasto, które widzimy, to Leeds. Jesteśmy w trochę mniej niż jedna trzecia drogi do Londynu. Dalej będzie tylko gorzej. W Londynie zamanifestowały się trzy takie kolosy, a potem cały zastęp Skrzydlatych. Po kogokolwiek się tam wybierasz, jest nikła szansa, że przeżył, jeśli nie jest nad-człowiekiem, lub nie został wybrany i nie otrzymał Pieczęci. Ze mną dojedziesz tam spokojnie. Skrzydlaci mnie nie ruszą, a jak nie ruszą mnie, nie ruszą i ciebie. Ale zastaniesz tam tylko pożary i śmierć. Zniszczenie i setki tysięcy ciał pomordowanych ludzi. Pojadę z tobą, jeśli tak zdecydujesz, ale powiem ci, że najlepszym, co teraz możesz zrobić, to zawrócić, schronić się ze mną w azylu, przegrupować a potem - wskazała ręką na ognistego olbrzyma i płomienie pożerające Leeds. - Potem odkręcić tą całą apokalipsę. W ten sposób pomożesz tym, po których jedziesz do Londynu najlepiej, jak to teraz możliwe.

Brigit mówiła poważnym tonem. Głosem, w którym Vannessa wyraźnie wyczuwała gniew. Wręcz wściekłość, z jaką patrzyła na odległy o kilkanaście mil od nich spektakl.

I wtedy dotarło do niej coś jeszcze. Mimo, że jechali już dobre dwie godziny, słońce na niebie nie przesunęło się ani o centymetr. Jakby zostało zatrzymane w tym jednym punkcie, nieco przed południem i tak zastygło nad nimi.

Brigit wyjęła batonika zbożowego i podała drugiego Vannessie. Zaczęła jeść słodycz, powoli przeżuwając każdy kęs i wpatrując się w twarz druidki.

- Ty decydujesz, Vannesso. Ale, jeżeli będziesz chciała jechać dalej, postawię sprawę jasno. Będziesz wisiała mi dużą przysługę.


EMMA HARCOURT

Zasnęła bardzo szybko, mimo że bardzo trudno jej się oddychało, a otworzenie okna wpuściłoby do ich kryjówki tylko dym i smród palonych ciał. Zapach świeżej pościeli dał jej jednak namiastkę normalności.

Miała koszmary. Tak jak to przewidywała. Tym razem jednak śniła zwęglonych ludzi, wyciągających do niej spalone, poczerniałe ręce. Od ciał odchodziła spieczona skóra, odpadały kawałki mięsa, a spaleńcy, wykrzywiając poczerniałe maski, w jakie zmieniły się ich twarze, wołały ją po imieniu.

A pomiędzy tymi nieszczęśnikami kroczyła jakaś postać, w brązowych, zasypanych sadzą i popiołem szatach. Za każdym razem - bo Emma śniła ten lub podobny sen kilkukrotnie - postać w zabrudzonych szatach zbliżała się do niej przez krajobraz będący jednym wielkim pogorzeliskiem, na którym tu i ówdzie jeszcze płonęły ognie i stając przed nią sięgała rękami pod kaptur. A potem, przy wtórze odgłosów rozszarpywania mięsa, postać ściągała sobie skórę z twarzy, zrywała płaty skóry odsłaniając ociekające krwią mięso i wybałuszając na Emmę czerwone, niczym krew oczy, szeptała

- Już nie jestem Zapomniany. Już nie. Pamiętaj mnie!

I wtedy Emma uświadamiała sobie, że to, czego doświadcza, jest tylko złym snem, przerzucała się na drugi bok, by po chwili znów znaleźć się w spalonym mieście, pośród poczerniałych trucheł wykrzykujących jej imię - błagalnie, z gniewem, z przerażeniem, ze smutkiem, i na końcu spotkać zrywającego swoją twarz Zapomnianego.

Mimo, że niespokojny, sen pozwolił jej zregenerować siły. Obudziły ją dopiero potrzeby fizjologiczne i, może również, przyjemny zapach jedzenia dochodzący gdzieś z dołu. Na stoliku koło niej ujrzała szklankę z wodą, przykrytą od góry przybrudzoną sadzą miseczką. Ale dzięki temu woda była czysta. Chłodna i wyjątkowo orzeźwiająca.

Na dole, w kuchni, przy garnku ustawionym na turystycznej kuchence, krzątał się Finch. O'Hara ubrany był w czystą, ciemną koszulę i czarne spodnie. Przy stole siedział Harry i wpatrywał się w mężczyznę z rozbawieniem na starczo-dziecięcej buzi. I z zachwytem w oczach. A Finch mieszał, z wyraźną teatralną przesadą, w garnku.

Zobaczył Emmę w wejściu i uśmiechnął się wesoło, ale też teatralnie, bo oczy miał skoncentrowane i poważne. Było widać, że gra przed Harrym, próbując odciągnąć myśli małego od tego wszystkiego, co się dzieje. I tylko na moment, na widok Emmy, w oczach mężczyzny pojawiło się szczere, przyjemne ciepło.

- Wstałaś w samą porę. Zrobiłem kaszotto z warzywami. Wykorzystuję wszystko, co w miarę świeże. Paprykę, cukinię. Twoje cenne zapasy spożywcze, bo nie sądzę, że to Kopaczki. Prądu nie ma, więc rzeczy z lodówki za chwilę będą do wywalenia. Ale Harry, ten mały łakomczuszek, obiecał że pomoże nam wszystko wtranżolić.

Harry zaśmiał się takim suchym, kaszlącym śmiechem.

- Wtranżolę, ile tylko dam radę.

- Popatrz na tego grubaska, Emma - zażartował Finch wywołując kolejny śmiech dziecka. - Obje nas wszystkich, że ho, ho. - Mrugnął do chłopczyka.

- Że ho, ho - powtórzył jak papuga Harry. Widać było, że świetnie dogaduje się z O'Harą. Że jest zachwycony z niewyszukanych i dziecinnych żarów dorosłego mężczyzny.

- Siadaj - Finch wskazał miejsce przy stole. - Zaraz też ci nałożę. Kaszotto ala O'Hara. Specjalność kuchni. Tylko proszę nie zapomnieć o napiwku dla kelnera.

Nim zdążyła zdecydować, usłyszała jakiś hałas na zewnątrz, pod drzwiami do ich mieszkania. A potem Emma wyczuła wyraźną Obecność czegoś silnego, czegoś nadnaturalnego i potężnego. O'Hara też musiał to usłyszeć, albo poczuć, bo zatrzymał się wpół ruchu z garnkiem.

Ktoś zapukał do drzwi, a potem, nim zdążyli się ruszyć, zamki, rygle i łańcuchy otworzyły się, jakby popchnięte jakąś mocą i w wejściu stanął Percival Grey. Czy też raczej Jehudiel.

Ubrany w czarny strój, z czerwonymi wstawkami, nie miał na sobie ani śladu kurzu, pyłu czy popiołu. Jakby przed wejściem do mieszkania jakiś ordynans starannie wyszczotkował mu ubranie. Przy boku gościa wisiał długi, wąski miecz - bardziej floret albo rapier, niż średniowieczne ostrze.

Jakby nigdy nic spojrzał na Emmę. Jego oczy były poważne, nieodgadnione i ciemne. Wszedł do mieszkania, a drzwi zamknęły się za nim pchnięte delikatnie niewidzialną siłą.

Pieczęć na ciele Emmy zaswędziała ją, jakby ktoś polał skórę lekko drażniącym środkiem.

- Witaj, Emmo Harcourt - głos Percivala był mocny, silny, charyzmatyczny, jak wtedy, gdy poznała go po raz pierwszy. - Myślę, że musimy porozmawiać. Ty, ja i O'Hara.
 
Armiel jest offline