Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-12-2021, 15:02   #5
Ribaldo
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację


“W głębi, pod stopami naszemi światy tajemne ukryte
Królestwa dawne, co blask swój utraciły
Duchy starożytne, tamtędy kroczą ścieżkami nieznanymi
Nie patrz ku nim, nigdy nie wołaj na nie
Bo tak, jak one w mroku się zgubisz i w czasie pobłądzisz”
ględa prastara




Dotknąć przeszłości dłonią własną, to jak sen z którego przebudzić się trudno. Tak się Aran poczuł, kędy dłoń swą we wnętrzu rozpadliny złożył. Wszystko wokół niezwykłą siłą i energią emanowało. Tak rośliny dzikie, co je każdego dnia młody molsuli widział, odmienione się zdawały. Jakoby duch dziejów dawnych w nich zaklęty został i do dzisiejszego dnia opary zaprzeszłe z nich się wydobywały, umysł i ciało w otumanienie wprowadzając. Tak i konstrukcje cudaczne z metalu i inszych tajemnych budulców wzniesione, co je Aran pierwszy raz na oczy widział i ni znaczenia, ni kształtu prawdziwego odkryć i zrozumieć nie potrafił.

Kędy dłonie jego na omszałej powierzchni spoczęły, dreszcz całym jego ciałem wstrząsnął, jakby go kto igłą w zadek ukuł. Mrok, co się pod nim panoszył, swe lepkie łapska ku niemu wyciągał. Krawędzi wciąż się trzymając uczuł już Aran, jak wiele wysiłku włożyć będzie musiał, by bezpiecznie na dno rozpadliny zejść. W tej chwili, kędy swoją mozolną wędrówkę rozpoczynał, wiedział, że Basir spaść musiał i pewnikiem ranny w ciemnościach cierpi.

Jama nic z naturą wspólnego nie miała. Kształtem niemal idealny okrąg przypominała. Przy tem śliska okrutnie i zimna, bardziej niźli lód, co to stawy w torukowe dni skuwa. Ciecz lepka i gęsta po jej powierzchni wciąż spływała, co to sok cuchnący co się z padliny wydobywa, przypominała.
Zaparł się tędy Aran plecami o jedną ścianę jamy, a nogi i ręce na drugiej wsparł. Krok za krokiem, wolniutko na dno zaczął schodzić.

Wiatr w uszach mu grał i wciąż odległe słowa z przeszłości doń dobiegały.
- Kręć do koordynatora. Niech ten wywoła wszystkich funkcyjnych i natychmiast ich tu sprowadzi.
- Ujemne pulsowanie na wszystkich detektorach.
- Fluktuacje impulsywne rosną. Gamma xin trzy koma dwa. Gamma ion cztery koma dziewięć.

Zawieszony w oblepiającej go gęstej ciemności stracił poczucie czasu. Sam nie wiedział, czy idzie w dół od kilku chwil, czy siedzi w tej czeluści już dni niezliczone.
Każdy krok kolejny coraz wolniej wykonywał. Napięte do granic możliwości mięśnie, drętwieć mu poczęły. Co kilka chwil skurcz w lewej łydce odczuwał. Praktycznie czucie w dłoniach stracił. Przeraźliwy chłód bijący od blaszanej powierzchni, przenikał mu przez skórę i mięśnie. Zakuwał on jej w okowy mroźne, niczym pan swego raba i pozbawiał przyrodzonej im elastyczności i gibkości.
On jednak nie ustawał. Zmuszał ciało swe do wykonywania kolejnych, monotonnych ruch. Wszystko, by kuma swego i druhu wiernego najść.




Kędy stopami ziemi dotknął,plusk donośny się rozszedł wokół. Brodzić począł Aran w obślizgłej mazi, co nijak tutejszym bagnem nie woniała. Smród plugawy bił od niej i w gardle drapał, jak dym co się nad kabalarskimi ołtarzami wznosi.

Rozejrzał się chłopak wokół i oczom własnym uwierzyć nie mógł. W grocie ręką ludzką uczynioną się znalazł, o czym równe gładkie ściany, mechem i grzybem porosłe, świadczyły. Niewielka ona była, bo ledwo pięć kroków w jedną i siedem w drugą dało się zrobić. Na środku zaś sadzawka niewielka, co zgniłą zielenią pulsowała, jak noktulice które po nocy latają i blade światło ze swych odwłoków dają.

Nad samym brzegiem jej przykurczona postać tkwiła. Ciało jej szmaty obszarpane pokrywały, na podobieństwo lian dzikich. Przy tem pleśnią gęsto one pokryte, jakby od lat wielu w jednym miejscu ona tkwiła. Ręce długie i straszliwie wychudzone w sadzawce maczała, całym ciałem przy tym kołysząc, jak starzec, co na nogach ustać nie może. Bogom bagiennym Aran w skrytości serca podziękował, że byt ten plecami do niego odwrócony pozostał i wciąż jakby nieświadom obecności jego pozostał. Z przerażeniem jednakoż chłopak spoglądał na czerep łysy, co siną i pomarszczoną skórę miał i grzybami pokręconymi zarosły.

Jeszcze większy lęk Arana pochwycił, kędy ujrzał że pół kroku ledwo od mokradlaka, nietomny Basir z rozbitą głową leży. Stał tak młody molsuli nieruchomo, strachem zdjęty, a serce niemal z piersi wyskoczyć mu chciało.
Erzahlerzy zawżdy powiadali, że mokradlaki to byty nie groźne, same w sobie zanurzone, nijak otaczającym je światem niezainteresowane. Co insze ględy jednak o nich słyszeć, a co insze dwa kroki od takiego stwora stać.



 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death
Ribaldo jest offline