Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-12-2021, 15:14   #62
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację

Wcześniej

Nie przepadał dotychczas Aaron za posuniętym w latach stracharzem. Mroczny całun zdawał się go spowijać, jakby okropności przeszłych rytuałów nimb wokół niego roztaczały. Kiedy jednak rab podzielił się swoimi wątpliwościami, tedy poczuł ciut więcej śmiałości wobec starego. Chciał, nie chciał, był na Animura teraz skazany. Nadto elben potrzebę miał zwierzyć się komuś z tego, co w wizjach ujrzał. Dla raba było to coś nowego, więc mądrzej szło skorzystać z eksperiencji kogoś, kto częściej ku Aeynechen spozierał.
Z Molsuli zaś ledwie pojedyncze myśli wymienił, choć jako wprawny obserwator, miał nań Aaron od jakiegoś czasu baczenie. Było mu zwyczajnie bliżej do tych, co za swego rodzaju odszczepieńców uchodzili. Wszak i sam z większością ludzkich zwyczajów utożsamiać się nie chciał, a jeśli tak robił, to na pokaz i aby kary uniknąć.
Elben liczył, że podczas wyprawy lepiej pozna resztę swoich towarzyszy. W końcu mieli być też bohaterami jego przyszłych pieśni, więc każdy strzępek informacji wzbogacał koncept teoretycznej jeszcze liryki. Na razie jednak zawężanie komitywy musiało poczekać, trzeba było Otokę dokończyć i przygotowania do wyprawy uczynić.
Sam rytuał wyzuł z niego resztki sił. Kolejna pieśń była wyzwaniem zarówno dla ciała, jak i ducha. Aaron musiał wyjątkowo skupiać się na tkaniu swej muzyki, bowiem jedna fałszywa nuta mogła zaburzyć obrządku rytm i myśli zebranych zmącić. Tym razem ribaldo towarzyszyła co prawda wronia niewiasta, tamburynem splatając jego melodię. Wspólna gra była jednak czymś więcej niż wyszukiwaniem odpowiednich nut: przypominała raczej obopólne snucie jednej opowieści. Dla kogoś innego wszystko to mogło oznaczać jeno wprawę w instrumentu obsłudze, ale takie sprawy Aaron traktował z nie lada namaszczeniem. Rzadko więc lubował się w dzieleniu muzyki z kimś, kogo znał choćby pobieżnie. Aspekt ten uznawał za rzecz wielce intymną, odsłaniającą oblicze swej duszy równie jawnie, co nagie ciało przed tysięczną publicznością. Te okoliczności były jednak wyjątkowe i musiał na nie przystać. Grał więc, choć myślami nieraz był daleko: dziwne koncepcje go nawiedzały, a obcy wzrok, zdawało mu się, śledził każdy jego ruch.

Obecnie

Kiedy celebracja dobiegła końca, rab wnet opuścił kolibę. Znów potrzebował czasu dla siebie, bo i tym razem miał wrażenie, jakby w rytuale uczestniczył ktoś jeszcze. Nie było to jednak na wskroś negatywne uczucie. Czas jakiś wędrował po okolicy z osobliwym uśmiechem na bladej twarzy, myślami błądząc gdzieś daleko.
Po prawdzie był jeszcze jeden powód, dla którego odbył ten krótki spacer. Choć odmówił krwi spożywania, to nie chciał zbyt mocno naruszać rytuału porządku. Zgodził się więc pokryć twarz posoką, choć wyraźnie nie w smak mu obcowanie z nią było. Teraz pozwalał, aby to deszcz zmył z niego czerwone ślady, które powoli spływały z zielonkawego oblicza, mieszając się z rozpaćkanymi błota grudami.
Nie było wiele czasu, toteż wrócił do chaty naczelnika celem ekwipażu skompletowania. Wziął ze sobą pożywienie, w tym grubszy woreczek tundurmy, by wszystkiego starczyło mu na cztery dni i cztery noce. Do tego oprzęd, dwa metry sznura, obły słój z trzema qurbocami i pentodę klatratu. Nie mogło rzecz jasna zabraknąć buteleczek z ciemnobrązowym i bursztynowym olejem. Pierwszy służył do pokrywania nim strun, drugi zaś do bezpośredniego spożywania, żeby swój własny głos wzmocnić.
Następnie Aaron sprawdził czy schowek w vandelu nadal działa jak powinien. Potrząsnął lekko instrumentem i nacisnął na drobną wypukłość, co z tyłu pudła rezonansowego się kryła. Kość vibona, bo z niego z został vandel wykonany, ozwała się cichym skrzypnięciem, ujawniając skrytkę, w niej zaś sześć kościanych noży. Rab wyciągnął jeden z nich i zważył w dłoni. Orężem tym nauczyli się go obsługiwać ludzie, których niekoniecznie chciał pamiętać, lecz ich lekcje mogły niebawem okazać się cokolwiek cenne.
Rab ujął też niebieską figurkę, wypowiadając do niej cicho jakieś słowa, po czym odłożył ją do pokaźnie załadowanej już torby. Na sam koniec podniósł maskę opatrzoną grawerami jakby dziecięcą ręką nakreślonymi – jedynie na ten rekwizyt spoglądać nie chciał i szybko cisnął go między rzeczy resztę.
W ten sposób zerbał wszystko, co winno mu się podczas łowów przydać, toteż chwilę potem opuścił chatę i na obrzeża osady kroki swe skierował. Wnet się jednak okazało, że jeszcze przed wyruszeniem pierwszy problem między zebranymi zaistniał. Morra i Aaron uznali bowiem, że dobrze byłoby użyć psów, co by za tropem chłopca ruszyli. Aran zechciał bezpośrednio starego pustelnika szukać, zaś Rune pierwej uschnięte drzewo sprawdzić, co mu niektórzy mistyczne właściwości przypisywali. Sędziwy stracharz próbował więc szukać jakiego porozumienia i drużynę na dwie części podzielić. Pomysł był co najmniej kontrowersyjny, bowiem w ten sposób poszerzali co prawda poszukiwań skalę, ale osłabiali grupę jako taką.
Aaron wsłuchiwał się w innych, po czem sam postąpił o krok do przodu
– Jeśli mamy sprawdzić drzewo, to w mej ocenie powinniśmy ruszyć razem. Jest tam trzy dni drogi, więc niechyżo się tedy zobaczymy. Ale to tylko uwaga skromnego raba – skwitował elben, poprawiając vandel i głaszcząc instrument niczym yuhash doglądający swojej rogacizny.
 
Caleb jest offline