Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-12-2021, 19:39   #61
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację

Zwinęła się w miejscu Wrona na timoryty słowa na podobieństwo żmii zielonej, co zagrożenie wyczuła i do ataku jest gotowa. Obróciła na stopach bosych, poderwała płynnie na równe nogi, choć dłoni z psiego łba nie zdjęła. Palce tylko mocniej na miękkiej sierści się zacisnęły, przesunęły niecierpliwie za szpiczaste ucho. Zanim otworzyć usta zdążyła, Kamień się odezwał i stracharka w jego stronę spojrzeniem strzeliła, nim swoje wielkie, czarne ślepia w przeklętego starucha wbiła ponownie.

- Kasłasz, Animurze drogi - syknęła jadowicie, gdy tylko spokojne słowa Kamienia ucichły. - Słabujesz, mówiłam ci. Co w tobie złamane, mówiłam. A ty teraz bez mykes iść zamierzasz? Gdy padniesz bez sił, kto cię poniesie? Kto ci pomoże?

Gdy”, powiedziała. Nie “jeśli”, jakby wątpliwości nie miała, że tak się stanie, że tak będzie. Przechyliła gwałtownie głowę w klekocie powplatanych w warkocze ozdób i szeleście ptasich piór. Poruszyła nią, jakby trop wietrzyła. Była Molsuli - przywykła do walki o swoje. Była Wroną - wiedziała, że tyle do człowieka należy, ile sam wyszarpie. Była Rune - nie umiała kłamać, emocje nosiła tuż pod skórą i nie zamierzała się wycofać.

- Nie tyś zew z siebie wydał. Nie siła twoich ofiar będzie nas prowadzić. Za zewem idę - powiedziała z tą powagą, którą stracharz słyszał już w jej głosie, gdy ostrzegała go wcześniej, że Haruka ukrzywdzić nie da. - Nie dam mu ucichnąć. Nie dam mu przepaść. Nie dam mu zawieść. Nie osłabię go, zbierając z niego swój głos - dokończyła, składając Harukowi obietnicę, patrząc już tylko na niego, gdy wypowiadała ostatnie słowa.

Nie zostawię cię - równie dobrze mogła powiedzieć.
Moja siła jest twoją - brzmiało niewypowiedziane.

Nawet ona wiedziała ile na szali położył. Nawet ona rozumiała ciężar dobrego imienia, honoru i respektu. Nawet ona. Był zewem, do którego jej krew śpiewała po Otoce. Kochała go, jak mogła dopuścić do tego, by to stracił? Jak mogła zgodzić się na rozłąkę? Na ryzyko, że to nie on dopadnie zwierzynę, ale druga grupa, w której go nie będzie? Dwa serca tą samą melodię w dwóch tonach wygrywały, ale jednego pewna była:

- Jesteśmy jednym stadem, timoryto. I jeden zew nas prowadzi.
 
obce jest offline  
Stary 07-12-2021, 15:14   #62
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację

Wcześniej

Nie przepadał dotychczas Aaron za posuniętym w latach stracharzem. Mroczny całun zdawał się go spowijać, jakby okropności przeszłych rytuałów nimb wokół niego roztaczały. Kiedy jednak rab podzielił się swoimi wątpliwościami, tedy poczuł ciut więcej śmiałości wobec starego. Chciał, nie chciał, był na Animura teraz skazany. Nadto elben potrzebę miał zwierzyć się komuś z tego, co w wizjach ujrzał. Dla raba było to coś nowego, więc mądrzej szło skorzystać z eksperiencji kogoś, kto częściej ku Aeynechen spozierał.
Z Molsuli zaś ledwie pojedyncze myśli wymienił, choć jako wprawny obserwator, miał nań Aaron od jakiegoś czasu baczenie. Było mu zwyczajnie bliżej do tych, co za swego rodzaju odszczepieńców uchodzili. Wszak i sam z większością ludzkich zwyczajów utożsamiać się nie chciał, a jeśli tak robił, to na pokaz i aby kary uniknąć.
Elben liczył, że podczas wyprawy lepiej pozna resztę swoich towarzyszy. W końcu mieli być też bohaterami jego przyszłych pieśni, więc każdy strzępek informacji wzbogacał koncept teoretycznej jeszcze liryki. Na razie jednak zawężanie komitywy musiało poczekać, trzeba było Otokę dokończyć i przygotowania do wyprawy uczynić.
Sam rytuał wyzuł z niego resztki sił. Kolejna pieśń była wyzwaniem zarówno dla ciała, jak i ducha. Aaron musiał wyjątkowo skupiać się na tkaniu swej muzyki, bowiem jedna fałszywa nuta mogła zaburzyć obrządku rytm i myśli zebranych zmącić. Tym razem ribaldo towarzyszyła co prawda wronia niewiasta, tamburynem splatając jego melodię. Wspólna gra była jednak czymś więcej niż wyszukiwaniem odpowiednich nut: przypominała raczej obopólne snucie jednej opowieści. Dla kogoś innego wszystko to mogło oznaczać jeno wprawę w instrumentu obsłudze, ale takie sprawy Aaron traktował z nie lada namaszczeniem. Rzadko więc lubował się w dzieleniu muzyki z kimś, kogo znał choćby pobieżnie. Aspekt ten uznawał za rzecz wielce intymną, odsłaniającą oblicze swej duszy równie jawnie, co nagie ciało przed tysięczną publicznością. Te okoliczności były jednak wyjątkowe i musiał na nie przystać. Grał więc, choć myślami nieraz był daleko: dziwne koncepcje go nawiedzały, a obcy wzrok, zdawało mu się, śledził każdy jego ruch.

Obecnie

Kiedy celebracja dobiegła końca, rab wnet opuścił kolibę. Znów potrzebował czasu dla siebie, bo i tym razem miał wrażenie, jakby w rytuale uczestniczył ktoś jeszcze. Nie było to jednak na wskroś negatywne uczucie. Czas jakiś wędrował po okolicy z osobliwym uśmiechem na bladej twarzy, myślami błądząc gdzieś daleko.
Po prawdzie był jeszcze jeden powód, dla którego odbył ten krótki spacer. Choć odmówił krwi spożywania, to nie chciał zbyt mocno naruszać rytuału porządku. Zgodził się więc pokryć twarz posoką, choć wyraźnie nie w smak mu obcowanie z nią było. Teraz pozwalał, aby to deszcz zmył z niego czerwone ślady, które powoli spływały z zielonkawego oblicza, mieszając się z rozpaćkanymi błota grudami.
Nie było wiele czasu, toteż wrócił do chaty naczelnika celem ekwipażu skompletowania. Wziął ze sobą pożywienie, w tym grubszy woreczek tundurmy, by wszystkiego starczyło mu na cztery dni i cztery noce. Do tego oprzęd, dwa metry sznura, obły słój z trzema qurbocami i pentodę klatratu. Nie mogło rzecz jasna zabraknąć buteleczek z ciemnobrązowym i bursztynowym olejem. Pierwszy służył do pokrywania nim strun, drugi zaś do bezpośredniego spożywania, żeby swój własny głos wzmocnić.
Następnie Aaron sprawdził czy schowek w vandelu nadal działa jak powinien. Potrząsnął lekko instrumentem i nacisnął na drobną wypukłość, co z tyłu pudła rezonansowego się kryła. Kość vibona, bo z niego z został vandel wykonany, ozwała się cichym skrzypnięciem, ujawniając skrytkę, w niej zaś sześć kościanych noży. Rab wyciągnął jeden z nich i zważył w dłoni. Orężem tym nauczyli się go obsługiwać ludzie, których niekoniecznie chciał pamiętać, lecz ich lekcje mogły niebawem okazać się cokolwiek cenne.
Rab ujął też niebieską figurkę, wypowiadając do niej cicho jakieś słowa, po czym odłożył ją do pokaźnie załadowanej już torby. Na sam koniec podniósł maskę opatrzoną grawerami jakby dziecięcą ręką nakreślonymi – jedynie na ten rekwizyt spoglądać nie chciał i szybko cisnął go między rzeczy resztę.
W ten sposób zerbał wszystko, co winno mu się podczas łowów przydać, toteż chwilę potem opuścił chatę i na obrzeża osady kroki swe skierował. Wnet się jednak okazało, że jeszcze przed wyruszeniem pierwszy problem między zebranymi zaistniał. Morra i Aaron uznali bowiem, że dobrze byłoby użyć psów, co by za tropem chłopca ruszyli. Aran zechciał bezpośrednio starego pustelnika szukać, zaś Rune pierwej uschnięte drzewo sprawdzić, co mu niektórzy mistyczne właściwości przypisywali. Sędziwy stracharz próbował więc szukać jakiego porozumienia i drużynę na dwie części podzielić. Pomysł był co najmniej kontrowersyjny, bowiem w ten sposób poszerzali co prawda poszukiwań skalę, ale osłabiali grupę jako taką.
Aaron wsłuchiwał się w innych, po czem sam postąpił o krok do przodu
– Jeśli mamy sprawdzić drzewo, to w mej ocenie powinniśmy ruszyć razem. Jest tam trzy dni drogi, więc niechyżo się tedy zobaczymy. Ale to tylko uwaga skromnego raba – skwitował elben, poprawiając vandel i głaszcząc instrument niczym yuhash doglądający swojej rogacizny.
 
Caleb jest offline  
Stary 07-12-2021, 22:19   #63
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Morra wysłuchała słów Animura, nawet nie kryła swojej dezaprobaty jego pomysłu, choć z początku świadczył to grymas. Zanim jednak mogła skomentować że dziad bierze dwóch monsuli którzy w innym świecie mu towarzyszyli. A ona jako jedyna najbardziej powiązana z tutejszą komuną ma brać tropiciela i grajka szukając chłopaka w innym miejscu co wydawało jej się straszne podejrzane. Odsunięcie odmieńca mogłaby zrozumieć ale Ją i Haruka już nie umiała pojąć. No poza dopowiedzeniem sobie, że tamta trójka coś ukrywa i jednak dowiedzieli się w wspólnym transie więcej niż chcieli się podzielić z resztą.

Zanim jednak przemyślała jak to rozegrać zazdrość kobieca ją wyciągnęła ją z tego problematycznego miejsca. Wrona zazdrosna o Haruka była by gotowa oponować przed starym strycharzem. Ach naiwna wiara w mężczyznę miłością zwana. Jednak dziewczynie było to na rękę.

- Cóż widzę, że większość nie chce się rozdzielać, niemniej nie jestem tu by oponować przeciwko starszyźnie zwłaszcza takiej co dowództwa ciężar trzyma w dłoniach. - Powiedziała lekko kpiącą. Patrząc na Haruka z zainteresowaniem co by rozeźlić Wronę do tego stopnia by podniosła jeszcze większy protest. - Karzesz mi zabrać Haruka i Arona to to zrobię może nawet nasze ścieżki przed końcem polowania się zejdą znowu.

 
Obca jest offline  
Stary 08-12-2021, 23:47   #64
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację

“Cisza kradnie dni żywota naszego”
Fruzan, shyta na służbie świątyni w Olcheyo



Wicher mroźny, co po wschodnich barzołach zazwyczaj hula, w koronach drzew Rubieżany otaczających zawodził ochryple. Deszcz bez wytchnienia batożył ziemię, iż w sercach nawet największych niedowiarków, strach się rodził i myśl złowroga, aboć to prawdą jest iż gniew kaytulowy się właśnie na ludzkość całą wylewa i innego ratunku już nie ma, jak tylko krwią grzeszników bez ustanku ołtarze Pana Pustki oblewać obficie.

Noc najciemniejsza przeminęła i z wolna szarości wszelkie odcienie ziemię we władanie obejmowały. Pośród tego półmroku bladego i mizernego, niczem lico suchotnika, grupa łowców rytualnych stała. Rynsztunkiem obwieszeni, któren w tobołach skórzanych ukryty, dyspucie się oddali, jak na wiecu jakim, abo naradzie klanowej. Nijak się to do praw otoką rządzących miało. Spory wieść, dyskusje urządzać, to polihystorów i preceptorów rzecz. Myśliwi ludźmi czynu są, nie słowa. Nakazem Drungi jednakoż taka właśnie grupa rozgadana na łów została wysłana.
Stracharz stary, choć na arcyłowczego naznaczon, to posłuchu u innych ni krzytnki najmniejszej nie miał. Każden przeciw niemu coś od siebie rzekł i swoje dumał. Żaden jednak dość kurażu nie miał, by samemu się na czoło wysunąć i resztę za sobą pociągnąć.
Dziwić się temu, nie ma co. Wszak w grupie sami odszczepieńcy i jeno Morra, co mykesem klanowym była, najmocniej w gromadę wrośnięta. Nawet i jej jednak ikry nie stało, by hardo sprzeciw swój pokazać. Jeno półsłówka lepkie, myśli prawdziwe pomiędzy wierszami ukryte, tak by ino ferment zasiać i sumienie swe uspokoić.

Cała więc odpowiedzialność na chwiejnych barkach starca spoczywała. A ten, jakby na złość reszcie milczał. Żadnego słowa nie wyrzekł, dysputy nie podjął, jeno oczami zmrużonemi po swych kumach powiódł, jakby ducha każdego z nich poznać kciał i przeniknąć myśli najskrytsze.

Kto mądry, niechaj rzeknie, ileć taka cisza trwać by mogła, gdy Haruk jej nie złamał.






Wroni kochanek od miesięcy wiela, pośmiewiskiem jeno był dla gromady całej. Mocarny wojnar z niego i jigit, co żadnej bestii się nie trwożył i każdą do zgięcia karku przed nim nakłonić umiał. Na nic się to zdało, kędy wieść osadę obiegła, że Haruk w konkury do ptasiej baby uderza.
Pospołu mężowie z żonami swemu z niego rechotali, a nawet i dziecka po kątach ukryte ubaw z niego miały. Z początka jeno za plecami Haruka to wszyscy czynili. Z biegiem czasu jednak coraz większej śmiałości nabierali. Im bowiem wojnar goręcej swe uczucia okazywał, tym głośniejsze i bardziej kąśliwe drwiny kumowie mu czynili.

Zniósłby może i te szyderstwa Haruk i na sercu lżej by mu było, gdy Rune większą czułość mu okazała. Dziewczę to jednakoż młode i płochliwe, jako ta wrona bagienna. Tędy nim poznała jaką płomienną miłością, wojnar mocarny ją darzy, za późno już było.

Razu jednego w wieczornicy czasie, Haruk wstał nagle i donośny głosem oznajmił:
- Naczelniku! Shyivon pragnę przywdziać. O zgodę cię proszę, bo twemu urzędowi służyć kcę, jak i gromadzie naszej całej.
Cisza straszliwa po tych słowach zaległa. Nikt nawet głośniej odetchnąć nie śmiał. Żaden o głupim żarcie nie pomyślał. Każden bowiem wiedział, co przywdzianie maski shyivon oznacza.
Rytuał ten bowiem tyleż straszliwy, co i niebezpieczny. Nieliczni jeno po nim rodzą się na nowo, by shytą zostać. Reszta abo żywot swój w trakcie traci, jeźli szczęście mają. Abo obłęd ich dopada, jeźli licho ich dotknie.
Żaden jeszcze mąż w Rubieżanach shyivon przywdziać nie próbował. Haruk, jako pierwszy i jedyny, taką chęć wyraził. Gestem tym w jednej chwili poklask i uznanie wszystkich zdobył. Wnet z pamięci kumów zniknął obraz mężą, co się za wronią babą ugania. Teraz każdy z podziwem nań patrzył i prawdziwego herosa w nim widział.

Jeno Rune, w której piersi już dwa serca biły, ze szlochem straszliwym z koliby wybiegła i trzy noce w swym gnieździe rozpaczała.

Kędy więc Haruk ciszę przerwał, to tak jakby się pośród nich piorun jaśnisty objawił.
- Dość ględzenia. Trza nam ruszać. - zadudniły jego słowa pośród nocnej głuszy i echem dalekim się poniosły.
Haruk ślepia swe, co jeno otworem teraz w masce wydrążonym były, we wronią babę wbił.
Nic więcej jednakoż shyta nie wyrzekł. Przykucnął jeno i zza pazuchy oderwany kawał koszuli wyjął. Pod nos ogarom swym podłożył i pęta skórzane, co im masywne karki oplatały, poluzował znacznie.

Zawarczały ogary i jeden przez drugiego, rwać się poczęły i na smyczach swych szarpać, jak opętane. Haruk gwizdnął cicho i ruszyły one chacko na południowy wschód, kędy moczary okoliczne w bagnisko rozległe się przeradzają.




Kędy Oeyn złociste swe oblicze nad horyzontem objawił, ulewa torukowa zelżała i teraz jeno mżawką słabą się jawiła. Łacniej się przeto szło i nadzieję, choć lichą, można było mieć, że dzień pogodny się szykuje.

Ogary, co trop pochwyciły ochoczo naprzód się rwały. Umiejętnie je jednakoż Haruk prowadził i nadpobudliwość hamował, coby psiny ich na manowce nie wyprowadziły. Każden wszak wie, że psy choć powonienie doskonałe mają, to móżdżki ich małe i często głupim instynktom ulegają.

Odkąd Rubieżany łowcy opuścili, nie wyrzekł shyta ni słowa jednego, ni się nawet na resztę myśliwych nie obejrzał. Zdawać by się mogło, że za nic ma, czy kto za nim podąża, czy też nie.

Z każdym krokiem droga coraz trudniejsza się stawała. Wpierwej szli łowcy po kładkach, co je zwergowie pobudowali. Tak minęli pola turzycą obrosłe, jak i łęgi, kędy grzybów mrowie. Później, choć kładki nadal tam stało, to ogary w bok się rzuciły i na rozlewisko okazałe ciągnąć Haruka poczęły.
W tymże miejscu, tak Morra, jak i Aran wiedzieli, że łatwa część drogi się skończyła. Wątpliwości oboje mieli, czy to rozsądnie się tak bez zastanowienia w topielsko pchać, ale ogary z wiarą wielgą i ochotą właśnie tam trop wskazywały.

Z wierzchu rozlewisko niczem łąka leśna wyglądało. Stopę jedną postawić starczyło, by łuda ta prysła. Przy każdym kroku ciżmy się po kostki zapadały i chlupot przytem głośny się rozchodził. Psy z wyraźną lubością truchtały naprzód i pewnie, gdyby nie silna dłoń shyty, bez pamięci naprzód by się wyrwały.

Oeyn w zenicie już stanął, kędy ogary zmachane zwolniły i przez kilkadziesiąt kroków ostrożnie stąpały. Topiel coraz bardziej grząska w tym miejscu była i już nie po kostki, a znacznie wyżej stopa się w grząskim gruncie zapadała.
Kolejnych kilkadziesiąt kroków psy przemierzyły, kędy coś dziwnego się stało. Garhe w lewo ruszył, a Bury w prawo. Haruk w oka mgnieniu smycze rozdzielił jedną sam wokół prawej ręki zawinął, a drugą w dłoń Morry wepchnął.
- Nie szarp. Niech cię prowadzi. To już blisko. - polecił oschle shyta, po czym ruszy wraz z Garhem za jego tropem.

Wokół nieliczne drzewa rosły, ale każde z nich niezwykle smukłe i wysokie. Korony miały one rozłożyste i gęsto listowiem zarośnięte. Oba psy na pnie takich to drzew skakać zaczęły. Jasno tym znak dając, że to na nich cel się znajduje. Sęk jeno w tym, że jedno drzewo od drugie o jakieś dwieście metrów było oddalone.
 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death

Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 09-12-2021 o 18:57. Powód: literówki
Ribaldo jest offline  
Stary 09-12-2021, 21:23   #65
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Kiedy maska korzeniami wrośnie w twoją twarz
Wyssie ją całą…

Z nauk Sicheii



Maska, która twarz Haruka oblekała, czasami mimowolnie drgnienie wzbudzała, choć Molsuli za kamiennego uchodził. Sam nigdy nie przywdziałby rytualnego Shyivonu, bo przeczyło to jego wolnej naturze. Nie wstydził się swego miana, nie bojał z odsłoniętym obliczem ścieżkami pod jasnym okiem Oeyna i po Aeynechen stąpać, otwarcie przeciw wszelkim zagrożeniom stawać. Dzielności to był akt i szalonego poświęcenie dla gromady, ale Aranowi obcy i niezrozumiały. Nie wpatrywał się zbyt długo w zwięzłego w słowach łowcę i jego wyzute z uczuć fizys. Nie krępowało go, ani nie przerażało, po prostu nie pozwalało odczytać z mimiki śladów składających się na charakter i postawę. To, co budowało onegdaj tożsamość junocha stopiło się w te nieruchome oblicze groźne i zimne, nieznające wahania czy litości. Oczy jedynie zdradzały krztynę dawnego żywota, tęsknot i doświadczeń, lecz to był tylko nikły odblask, przypominający lśnienie na tafli nieziora, tuż nad mroczną głębią.

Nie czas był to jednak odpowiedni, by przemyśliwać nad pobudkami łowcy, jego pozycją w gromadzie i uczuciami za maską skrywanymi. Deszcz chlastał niemiłosiernie orzeźwienie budząc, każąc rychło do drogi się sposobić. Słowa zatem zdawkowe, co ze ściśniętych ust shyty padły do czynu ich zgoniły nie pozwalając na dalsze w miejscu mitrężenie, co guślarza nawet ucieszyło, bo zziębnął bezczynnie statystując przy opłotkach osady. Sprawę z Baydurem mieli rozwikłać, lekcej dla otroka byłoby, gdyby zakończyli to bez cierpień zbędnych jenąż czy okoliczności na to pozwolą wątpił Molsuli, po tym, co od Drungi usłyszał. Sprawa zdało się, iż przesądzoną była, a obecność Haruka zbytniego roztrząsania i dylematów w tej kwestii nie zapowiadała…



Molsuli ruszył za beznamiętnym łowcą oraz prowadzonymi przezeń ogarami. Bardziej z chęci, aby poczuć znów bagnisk i ostępów dzikość. Bowiem dusza wędrowca i pielgrzyma, którą posiadał domagała się dalszego sycenia. A nic nie działało na tropiciela lepiej, niźli chłód moczarowisk, otulina z mgły i mżawka przyjemnym muśnięciem ciało zraszająca. To uleczyło rozterk duszę gnębiący, niczym opatrunek z czystego pierścienia koronkisa na ranę przyłożon.

Kiedy ku łęgom zwrócił się shyta, co rozlew w sobie kryły Aran mruknął tylko z cicha. Zawierzenie psom wydało mu się nazbyt pewne i niefrasobliwe. Owszem nie mieli podstaw, by wątpić w trop, ale tak nagle ku manowcom się obrócić, rzecz to była pochopna. Nie wiada jak głęboko sięgały i jakież niespodzianki mogły szykować. Łacno było utknąć w zdradliwym otoczeniu, a wszechobecna trześlica, wiechliny czy łubin, częstokroć jadowite stworzenia maskowały. Samo podłoże zdradzieckie pułapki kryło, ledwie po kostkę sięgając nagle i pół sążnia zapaść w dół gotowe. Do tego grząskie i nieprzyjemne, wielce sił w brodzeniu czerpiące. Baczniej popatrywał Aran na grunt, który przyszło mu pokonywać. Chociaż ścieżkę z namysłem wybierał i tak coraz głębiej ciżmy z pluskotem nurzał, po chwili z mlaskaniem je wyrywawszy. Juże miał na głos radzić coś łowczemu, co wytrwale za ogarami ciągnął, aż raptem psiska w dwie insze strony gnać chciały. Haruk sprytnie wybrnął z tego zajścia niespodzianego smycze wnet podzieliwszy. Mykes przejęła Burego, który ku nieodległym drzewom pewnym szlakiem zaczął ją prowadzić. Aranaeth nie wahając się postąpił za dziewczyną, uznając że pomocna dłoń przyda się, jeśli jakie trudności wynikną. Szczęściem niedługo powodzić musiała, bo ogar drzewo pobliskie począł obskakiwać. Tropiciel zadarłszy głowę, próbował korony gęstwinę wzrokiem przejrzeć, lecz na nic to się zdało. Zdjął zatem łuk i sakwę, do wejścia się sposobiąc, a że przymiotem zwinności go bóstwa obdarzyły, tedy bez obaw śniat objął wspinaczkę zaczynając. Obrócił się jeszcze ku czarnowłosej te słowa rzekąc:

- Bacz proszę na konary i liście nade mną, a gdybyś co ujrzała dziwnego, krzyknij by ustrzec, kiedym wchodem zajęty.
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 10-12-2021 o 05:43.
Deszatie jest offline  
Stary 11-12-2021, 15:06   #66
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Morra złapała sznur z psem na drugim końcu i skierowała się gdzie ją ta czworonożna bestia poprowadziła. Dziwne było że psy się rozdzieliły. Być może ciało chłopaka rozdwoiło się, rozerwane przez jednego z okolicznych drapieżników...co właściwie mogło by ich wielką wyprawę zakończyć już teraz.

~Marzenie ściętej głowy~ pomyślała idąc przez grzęzawisko.

Pod drzewem, monsul postanowił wspiąć się po drzewie by obaczyc je na innych kondygnacjach gałęzi.
- Tylko karku nie skręć. - Rzuciła od niechcenia mykes, ale wskazała na linę z kościanym hakiem przymocowaną do jej plecaka. - Weź jeśli potrzebujesz.

Chwilowo pozostało patrzeć jak Aranaeth na drzewo się wspina i czy nie spada z niego zrzucony przez coś co może się tam okrywać w koronie gęstej.
 
Obca jest offline  
Stary 11-12-2021, 18:53   #67
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację

Trójoki milczał. Jego milczenie ciężkie było niczym nabrzmiały bebzun nisko sunącej, granatowociemnej chmury, tuż przed tym nim rozedrze ją czubek strzelistego samotnego drzewa, nim wyrzyga z siebie strumienie Kaytulowych łez. Milczał gdy Molsuli sprzeciwili się jego słowu, milczał gdy poddał je w wątpliwość Elben, milczał gdy drwiła Mykes, w końcu milczał gdy zignorował je Shyta.
Czuł jak z każdą próbą zerwania więzów rytuału otoki cienkie nici aytheru plączą się, Zamiast je uchwycić i podążać ich śladem oni je gmatwali. Głupcy! Jedyne co mógł zrobić to milczeć, żeby nie zawiązać ich jeszcze bardziej... a potem powoli, delikatnie starać się je rozsupłać.

Ruszył więc timoryta za kupą. Nie jak jej pasterz i przewodnik lecz jak ten dziad ostatni. W jednej dłoni kij dzierżąc, w drugiej postronek na końcu którego ciągnął się gymrok zamykając pochód.


- Pomnij Shyto po coś maskę przywdział - warknął stracharz mu w ucho zepsutym oddechem gdy na popasie popręgi gymroka sprawdzał. - Pomnij po co Drunga cię z nami posłał i kogo Kaytul naznaczył na arcyłowczego. Radniej ci było shyivon na kutasa zapiąć.


Gymrok gdy tylko ujrzał grzęzawisko wyrwał do przodu i zaczął nurzać ryj w płytkiej wodzie w poszukiwaniu przysmaków. Ledwo starzec w stanie był nad nim zapanować. Zdawał sobie sprawę, że zwierzę w każdej chwili zerwać się może, a wtedy nie zdoła go utrzymać i stracą wszystko co do niego przytroczyli łącznie z Gulgunem. Stan chłopca martwił go szczególnie. Nie planował ciągnąć go na daleką wyprawę. Nić aytheru wiążąca go ze sprawą Baktygula była wyraźna i jasna, lecz stawała się coraz cieńsza i splątana, i timoryta bał się, że w końcu pęknie a wraz z zerwaniem tej więzi Gulgun odejdzie do Teynechen zabierając ze sobą swoją tajemnicę i pozostawiając tylko pustą skorupę martwego ciała. Coś musiało zmącić umysły łowczych, że tego nie widzieli, że tak łatwo zapomnieli.
Kiedy więc psy pociągnęły mocniej do przodu, a stracharz bardziej niż dotychczas został w tyle, zatrzymał się Animur.
Nieopodal miejsca, w którym przystanął stare, powalone drzewo leżało w płytkiej wodzie. Umrzeć tam musiało już kilka lat temu bo pień zupełnie już zarósł zielonym, gęstym mchem. Tam zaciągnął Trójoki gymroka i do drzewa przywiązawszy postronek, podszedł do Gulguna, żeby go odwiązać i położyć na szerokim pniu.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 13-12-2021, 13:54   #68
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację

Rad był Aaron, kiedy Haruk przemówił i ostatecznie kierunek marszruty wyznaczył, jako że do akcji wszystkich to na powrót przywołało. Trzeba było też oddać, że od kiedy rzeczony mąż shyivon założył, większa sprawczość zeń emanowała. Rab słyszał przecie historie o czasach, kiedy Haruk był, przynajmniej w elbena oczach, człowiekiem dość pospolitej natury.
Już kiedy szli przed siebie, spojrzał Aaron z ukosa na stracharza. Ten wyglądał na więcej niż pochmurnego, ale trudno było się temu dziwić, toteż i sam rab postanowił starca obecności unikać. Nie uszło jednak jego uwadze, że gdy na chwilę marsz przerwali, tedy Animur do shyty podszedł i ze złowrogim grymasem na twarzy coś wyszeptał.
Pierwsza część wyprawy nie przysporzyła kłopotów zbyt wiele. Zrobiło się dość widno, a i sążnisty opad wyraźnie zelżał. Drewniane kładki pozwalały na dogodną przeprawę, lecz nie miało to trwać przesadnie długo. Zwierzęta coraz nowy trop łowiły, a efekt ich poszukiwań miał objawić się dopiero tam, gdzie wodniste błocko rozlewało się wzdłuż i szeroko. Nagle ogary dwa drzewa obskoczyły i z zawziętością orały ich korę swoimi pazurami.
Pod jednym z pni stanęła już Morra oraz drugi Molsuli, który to chyżo rozpoczął wędrówkę ku górze. Wyglądało na to, że dwójka sobie poradzi, a dodatkowa para rąk raczej przeszkodą by dla nich była, niż pożytkiem. Aaron za Harukiem więc podążył, spodziewał się również, że tak samo uczyni wronia kobieta. Sam nie był co prawda biegły w wysokości pokonywaniu, lecz lekką miał on fizjonomię, co we wspinaczce pomóc mogło.
 
Caleb jest offline  
Stary 15-12-2021, 22:50   #69
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację

Różnił się żal od smutku. Smutek czystą był emocją, wiadomo było jak sobie z nim radzić, jak wyjść mu naprzeciw. Żal… żal był jątrzącą się raną. Oparzeliną, co zagoić się nie chciała. Splątanym niemożebnie kołtunem, którego nie można było rozczesać. Bolącym zębem, którego raz po raz językiem się dotykało, by sprawdzić czy wciąż boli, czy ból mija. Bolał. Nie mijał. Jątrzył się w sercu, czernił krew rozpaczą. Rune dławiła się nim idąc z głową opuszczoną. Splatała zaprzepaszczone ścieżki jak postrzępione warkocze. W pół urwane, w pół ucięte, pozbawione już teraz przyszłości. Gdyby słuchała uważniej i patrzyła bystrzej, gdyby zapuścić korzenie w Harukowej osadzie spróbowała… Gdyby wtedy, tamtego wieczoru, gdy się jej spytał, powiedziała “tak” zamiast “nie umiem”… Bo może umiała, tylko uciekła przed próbą, przed wysiłkiem, przed poświęceniem. Gdyby sama więcej pytała, więcej starała się zrozumieć… Może wtedy on sam wszystkiego by nie poświęcił. Jej. Ich. Samego siebie.

Gdyby serc uczucia umiała sama w sobie rozplątać. Kiedyś. Teraz.

Teraz patrzyła na jego plecy i prawie spodziewała się, że zaraz się odwróci i zobaczy jego twarz. Ale nie odwrócił się ani razu. Nie miał już swojej twarzy i jej własne ręce pomogły zedrzeć z niej skórę, w masce zakląć. Ona sama. Własnymi dłońmi. Bo poprosił.

Gdyby tylko nie spełniła tej przeklętej prośby…
Gdyby błagała mocniej…
Gdyby dała mu więcej…
Gdyby…

Zacisnęła mocniej palce na drzewcu włóczni, żeby ukryć ich drżenie. Opuściła niżej głowę.

Gdyby dała mu dziecko czy byłoby ono kotwicą ciężką wystarczająco, by utrzymać go przy niej?

Ale jakie dziecko mogłoby teraz wyjść z jej łona? Jak odmienione? Jak nieludzkie? Jak bardzo nie jego, nie jej a mokradeł? Tego, co mogła dać mu Rune, nie mogła już Wrona. Nie mogła dać mu rodziny. Więc żal kolejny, kolejna urwana ścieżka. I jątrzyła się oparzelina i puchło coś w głębi, osadzało kroplami żrącymi, gdy żal ludzkiego serca splątał się z czymś, co mieszkało w sercu drugim - tym, które wyrwała ze stworzenia o piórach opalizujących i czarnych jak noc, które szeleściły, zgrzytały cicho gdy sunęło ku niej pomiędzy ziemią i powietrzem, zbyt długimi skrzydłami muskając pnie drzew i źdźbła wysokich traw.

Nie dotknął jej odkąd wróciła do osady. Nie sięgnął ku niej zamiast tego za naczelnikiem chodził jak wierny pies przy nodze swojego pana, jak narzędzie bezwolne, jak miecz na dwóch nogach. Nie oddał żadnego dotyku, żadnego słowa. Nie odezwał się do niej.
Zostawił ją samą. Zabrał jej siebie.

Kropla do kropli na wewnętrznych ścianach serca.

Zatrzymała się na moment, odetchnęła głęboko, uniosła na chwilę twarz, do której nie przyłożyła maski, od kiedy Haruk zyskał swoją, na wiatr i deszcz. Zacisnęła usta, odwróciła od niego wzrok.

Łatwiej ranę zaleczyć jak się ją przyżega, jak się ją przepali.
Więc złość, więc żal następny - bo może przystać jej na słowa starca było. I odejść jak najdalej, jak najdłużej. W końcu na moczarach jedynie przetrwanie się liczyło i tylko głupcy skończeni wchodzili w nie z krwawiącą raną tuż koło serca.





Łapać mógł Animur na sobie Wronie spojrzenia przez ramię mu rzucane: ciemne, nieruchome, ciężkie od kłębiących się w stracharce emocji. Szacowała coś, odmierzała jak handlarz cenne przyprawy. Jego winę. Jej rozczarowanie.

Nie tędy droga winna nas prowadzić” powiedziała prawie, bo przecież się z nim zgadzała, ale złość jej słowa powstrzymała. Fuknęła przez nos jak zwierzę rozjuszone, szarpnęła głową aż mokre warkocze strzeliły w powietrzu jak bicze.

- Jak kości na stół słowa rzuciłeś. I przegrałeś. Nie graj, jeśli nie potrafisz - warknęła cicho, z głębi gardła. - Mentorem byś mi mógł być. Uczycielem. Z szacunkiem mogłabym na ciebie patrzeć. Respektem. Czcią - syknęła z tą bezradną złością, którą kierowała ku niemu, choć to samą siebie zranić chciała. Przepalić w sobie. Przyżegać ranę. Żeby bolało choć trochę mniej. - A teraz popatrz na siebie… - sarknęła, krzywiąc usta. - Takim cię zapamiętają. Gdybyś tylko… - Ślepia znowu w niego wbiła, jakby chciała ziarno jakieś w nim zasiać i jego złapać w żalu pułapkę, w labirynt niemożliwych ścieżek.




Godzinę jej zajęło, by deszcz, zimno i cisza ostudziły ją trochę. Godzinę podróży zajęło, by poczuła, że wróciła do domu - gdy pośród drzew wysokich stracili z oczu jakiekolwiek ślady bytności ludzkiej. Cisza dawała złudzenie ukojenia, szczególnie, gdy omijała wzrokiem strzelistą sylwetkę shyty, gdy szła trochę z boku, trochę na ukos, by jedynie kątem oka zarys jego postaci widzieć. Tu była u siebie i w końcu mogła odetchnąć. Nie odzywała się wiele, bo i towarzystwo milkliwe było, obce sobie i niezainteresowane sobą nawzajem. Na krótkim postoju wrzuciła w usta garść orzechów, łyknęła wody a potem przykucnęła po swojemu pod pniem drzewa i wbiła uważne spojrzenie w mykes, guślarza i ribaldo. Obserwowała ich nieruchoma jak wyrezana z drewna firgurka, z przechylono lekko głową, niemal nie mrugając. I wcale, wcale zmrużonymi oczami nie przyglądała się nachylającemu się nad Harukiem staruchowi. Wcale uszu nie nastawiała, wcale bezskutecznie nie próbowała wyłowić słów, które wypuszczone zostały spomiędzy pomarszczonych warg.

Godzinę jej zajęło, by ciekawość powróciła i do elbena zbliżyła się cicho, gdy ponownie ruszyli.

- Ampleksus - odezwała się nagle. - Mówiłeś staremu, żeś niedorostka w kosztu widział. Zielonopalcego jak ty sam, ribaldo. Może o to chodzi. O dzieci. O rozmnażanie. O targ jakiś. Dziecko za dziecko - rzucała krótkimi zdaniami w rytm lekkich kroków. - Blade za zielone. I trzecie jeszcze z czystego przypadku. Jak myślisz?




Ostrożnie stawiała stopy w grzęzawisku. Wciąż bosa, spodnie tylko wyżej zawinęła nad szczupłymi łydkami i z uporem za ogarami szła dalej, co jakiś czas tylko rzucając do tyłu krótkie, szybkie spojrzenia w kierunku starca. Włócznią sprawdzała grunt, gdy wątpliwość miała. Czarne brwi zmarszczyła w skupieniu aż niemal jedną linią na bladym czole się zdały. I nie zmienił się wyraz jej twarzy, gdy zatrzymała się pod drzewem, gdy zadarła głowę ku koronie. Gdy elben zbliżył się pnia, dotknął kory jakby jej szorstkość sprawdzał, nie powstrzymała go. Skinęła mu głową, odeszła kilka kroków dalej, by lepiej widzieć, co kryje gęste, ciemne jeszcze listowie. Wzrokiem szukała niebezpieczeństwa lub znaku, obserwowała ogara zachowanie wiedząc, że zwierzęta czułe są na zagrożenie a i zmysłu nieporównywalnie lepsze od człowieczych mają. Dlatego słuchała też swojego drugiego serca, zawierzając przeczuciom i instynktowi. Dlatego obserwowała też korony sąsiednich drzew, wypatrywała poruszeń i drgnień innych niż te wiatrem wywołanych czy cieni głębszych niż być powinny.

 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline  
Stary 18-12-2021, 00:48   #70
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację

“Oplątani jesteśmy w przędzy aytherowej i jeno wątłą nicią w ściegu trójświata jesteśmy”
z nauk noktambulisty Paryuka



Zaiste zwodnicza i podstępna jest torukowa aura. Ledwo cię słonecznym promieniem muśnie, któren pomiędzy dżdżu kroplami lawirować musi, a już w oddali lamentacje wichrów mroźnych słyszysz. Wiesz tędy, że chmury płowe co po niebie bieżą, wnet posinieją na krawędziach i nadymać się zaczną, jako brzuch kobiety ciężarnej. Obejrzeć się dwa razy nie zdołasz, a już na licu swym, zimnicę spływającą czuć będziesz.

Skoro tylko łowczy na splei rozległej stanęli, kedy sosny rosłe ku niebu się pięły, torukowa aura już się do salta sposobiła, które na powrót strugi deszczowe sprowadzi.

Wpierwej chmury mdłe, lico oeynowe przesłoniły, przez co polana w szarzyźnie tonąć poczęła. Widzialność tem sposobem spadła i zdać się mogło, że mocarne ramiona mętności dymnej wokół łowczych się zaciskają.

Kędy Aaron na jedną sosnę, a Aranaeth na drugą gramolić się poczęli, szum w koronach drzew się rozległ. Pomruk ten grozę niewymowną w sobie krył, tak iż ogary ujadać przestały i uszy po sobie położyły. Struchalały bestie obie, jakby je kto w potulne kotki zmienił, abo ze wszelkiej zajadości wyzuł.

Dłoń harukowa, co w rękawicę skórzaną obleczona była, na psim łbie spoczęła. Przykucnął shyta i głową to w lewo, to prawa kręcił, niczem ogar co trop łapie.
- Aytheru struny drżą bojaźliwie - półszept ostrzegawczy zza maski się wydobył i w uszach Wrony echem gromkim zadudnił - Baczaj na wszystko.




Szept ukochanego wyrwał ją ze stuporu w któren popadła, gdy w okolicy fluktuacje się zanurzyła. Ciepło jego oddechu czuła, choć nawet blisko jej nie był. Tęsknota w materię i ułudę się ubrała i zmysły jej mamiła.
Odezwał się. Słowa do niej, choć oschłym tonem wypowiedziane, to przeta z głębi serca płynące. Troska w nich się kryła i imperatyw, któren stróżować mu nad nią nakazywał.
Kojące ciepło po każdym sercu się rozlało, aleć choć tkliwością ją to napełniło, to nijak nie stłumiło to trwogi w jej wnętrzu wibrującej, ledwo okiem po koronach powiodła.

Rab elbeński, którego jeno z vandalem widywała, pień smukły, jak kochankę najdroższą obejmował. Piął się on ku koronie, która nieodgadnioną grozę kryła.

Krzyknąć ku niemu chciała. Ostrzec, jak to Haruk szeptem względem niej uczynił, aleć nie zdołała. Plwocina ohydną grudą w gardle jej stanęła i słowa ni jednego wyrzec nie zdołała.




Aaron dłonie na pniu splótł, jakby druha serdecznego z dawien niewidzianego witał. Linę wokół bioder oplótł, jak mu razu pewnego wędrowny bartnik ukazał. To z pomocą tej sztuczki prostej, pasiecznicy miód z uli pszczół dzikich wybierają, a on teraz ku koronie rozłożystej się piął.

Ruch każden wolno, ślamazarnie niemal wykonywał, coby by w sztuce tej niebezpiecznej uchybienia żadnego nie poczynić. Wprawy wszak w tym nie miał i chyba jeno chęć wykazania się, go do takiej brawury skłoniła. Udowodnić kciał, że nie tylko w struny vandelu uderzać umie, aleć w inne cenne przymioty posiada.

Tak był Aaron na perfekcyjnym, kolejnych ruchów czynieniu skupiony, że nie spostrzegł, że mgła popielata w objęcia go wzięła. Zawiesiła go ona tym samym w próżni siwej, tak iż ni ziemi, ni nieba dojrzeć nie mógł.

Przeląkł się lekko, aleć w wspinaczce nie ustał. Uda na pniu zacisnął, po czem linę kolejne pół metra wyżej zarzucił. Już miał niczem niedźwiadek zwinny, biodrami zarzucić by się do oplotu podciągnąć, kędy szum niepokojący posłyszał. Brzmiał on, jakby ludzi gromada słowa rytmicznie ku niemu szeptała. Naraz dudnienie przepotężne się rozległo, jakby kto w tarabany bił.

Strach lodowatą dłoń na gardle mu zacisnął i świadomość przerażająca, co każden ruch paraliżuje, umysł zalała

Opuścił bowiem elben świat, kędy Oeyn świeci i w Topieli odmęty się zanurzył całym swym ciałem z materii utkanym.

Spojrzał w dół, kędy shyta wraz z Wroną i ogarem stać winni, aleć jeno siwe mgły kłęby dojrzał. Ku górze oczy zwrócił i miast sosnowej korony, igieł pełnej, takoż nic poza szaroburym dymu kłębowiskiem nie dojrzał.

Mięśnie miał do granic możliwości napięte, takiż kora chropowata w skórę mu się wrzynała. Znowuż wokół okiem powiódł i dumał, czy w dół iść z nadzieją, że do Oeynechen powróci, li też wspinaczkę kontynuować i w niezbadaną kipiel Topili się zanurzyć.




Chrumkanie głośne z obleśnym sapaniem się mieszało, poprzetykane co i ruszm pluskiem ziemi namokniętej niemożebnie. Gymrok z lubości i błyskiem w swych ślepiach karminowych, ciężaru odjęcie przywitał. Wnet kilka kroków w bok odszedł i ochoczo ryjem glebę jął orać.

Animur z trudem nietomnego chłopaka na pniu złożył. Niespokojnie się Gulgun zaczął poruszać, jakby go jakoweś byty niematerialne za poły koszuliny szarpały. Nachylił się nad nim stracharz i dłoń na czole położył. Żar od głowy spoconej bił, niczem od tandooru rozpalonego. Paluch rychło wsadził starzec, do jednej z sakiew, co u pasa mu wisiały. Kędy go wyjął oblepiony był on zieloną mazią, co aromatem grzybni świeżej biła. Wtarł on paskudztwo w usta otoka, a takoż i dziąsła wysmarował. Nic wszak, tak gorątwy nie tłamsi, jak mazidło z tundurmy i łoju gęsiego uczynione.

Obawę stracharz jednakoż miał, wszak tundurma umysł Gulguna ku Aeynechen popchnie, a tym samym jeszcze większą malignę ściągnąć może. Nadzieja w sercu jego zwyciężyła, przeta ze świata ze snów i aytheru polepionego, choroba młodziana pochodziłą. Toć może i tym sposobem ratunek dla niego najść się da. Poza wszystkim zaś, Gulgun przewodnikiem miał być, któren ich do zagubionego Baydura doprowadzi. Taką przynajmniej wiarę w sobie stracharz podsycał.

Cisza raptem zaległa. Ogary ujadać wściekle przestały i wiedział już Animur, że trop dobry podjęli. Byty niematerialne ku nim zmierzały w mnogości wielgiej. Kości i stawy napuchnięte, nigdy w tej materii nie kłamały. Ból chwycił stracharskie dłonie, tak iż na podobieństwo konarów starych się one powyginały. Zagryzł Animur wargi, aż się krew z nich puściła.

- Hagthruum - wybełkotał chłopak w malignie - Kurkooru, tars nah merthu

Słowa choć niewyraźne i przeinaczone, bez żadnych wątpliwości w Protosie zostały wypowiedziane.

- Hargtroon - rzekł, jakby nieco wyraźniej chłopak.
Myśli w głowie stracharza kotłowały się, gdy usilnie znaczenie tego słowa przypomnieć sobie próbował. Słyszał je przed laty, kędy jeszcze dzieckiem był, pewnie niewiele starszym od nietomnego Gulguna.

- Khorkhuroo fraz neh marthoo

- Czyż fraz, nawoływać nie oznaczało? - pytał sam siebie starzec.

Szum wiatru, co w koronach drzew zawył, uwagę Animura przykuł. Podniósł on głowę i rozejrzał się we koło. Kłęby mgły sinej wszędy się panoszyły, a kompani jego tak Wrona młoda, shyta Harukiem zwany, jak i Morra stali jak zaklęci, jakby im kto dusze skradł.




Wprzódy ogar, co go Bury zwali, szarpał się zaciekle i pazurami pień targał, jakby zwalić całe drzew kciał. Ledwo jednak guślarz parę metrów się wspiął, a psisko nagle zamilkło i struchlało całe. Uszy po sobie zwierzak położył i jakby cały zmalał.

Morra to na psa poglądała, to na wciąż malejącą sylwetkę Arana, co ku koronie sosnowej zmierzał, jak i na okolicę całą. Podskórnie czuła, że spleja na którą ich ogary sprowadziły miejscem niezwykłym jest, a i groźnym być może.

Utwierdziła się mykes w tym przypuszczeniu, kędy namonkisy dojrzała. Grzyby, te już samym wyglądem od innych się różniły. Ani to kapelusza nie miało, ani nóżki jak każden inszy grzyb. Miast tego z niskiej łodygi, we wszystkich kierunkach drobne zalążki się rozchodziły, które niczem malutkie dłonie ludzkie wyglądały. Na tem jednak nie koniec ich osobliwej natury. Namonkisy bowiem wędzidłem jaźni zwane były. Ponoć wyrobić z nich można było maść, która duszę ludzką przenieść potrafi, czy to w zwierzę, li też w przedmiot jakiś. Straszliwe ględy o wykorzystaniu tych grzybów krążyły. Na szczęście dla wszystkich, niezwykle rzadko one występowały i jeno w miejscach, kędy się światy schodzą i przenikają.




Pojęła wnet Morra, że skoro sosna namonkisami obrośnięta, tędy pewnie jej korzenie, aż do samego Aeynechen sięgają. Może być nawet, że i jej korona w świat ze snów i aytheru utkany sięga. Wielkie niebezpieczeństwo wobec tego Aranowi groziło, któren śmiało i chyżo na szczyt drzewa zmierzał. A przeta każda niemal ględa, co się świata Aeynechen tyczy o tem mówi, że ciałem materialnym w Topiel, zapuszczać się powinni jeno noktambuliści wprawni. Każden inny na własną zgubę to czyni, bo jeźli życia nie straci, to umysłu pomieszania dostanie.




Pęd jakiś niepohamowany czuł Aran, ledwo ramionami pień sosny objął. Dreszcz podniecenia całym ciałem jego targał, jakby na pierwsze tajemne spotkanie z ukochaną zmierzał. Im wyżej był tym większa ekscytacja i nerwowość się w nim tliły. Pewność niemal miał, że na końcu tej drogi trudnej, rozwiązanie całej sprawy tajemnej się kryje. Wystarczyło tam dotrzeć, a cała prawda mu się objawi, jako Oeyn o świcie, kędy zza horyzontu wyziera.

W połowie drogi się znalazł, kędy spostrzegł, że mgły kłęby siwe wokół niego się tworzą. Nim mrugnąć zdążył, podwoiły one są objętość i coraz ciaśniejszym kręgiem się wokół niego zaciskały.
Lodowaty wicher kark mu owiał i o gęsią skórkę przyprawił. Szum zaś co się podniósł i w koronach drzew zagrał, morze lęku w sercu mu wylał. Zawahał się Aran przed kolejnym kroku podjęciem. Doświadczony był, nie raz i nie dwa, podobne myśli i wrażenia doświadczał. Tak, jak choćby wtedy kędy z druhem swym Basirem na bagnach odległych się zagubił. Aytheru strugi niemal namacalnymi się stały i zdawało się, że starczy oczy zmrużyć, by ich blask tajemnicy dostrzec.

W chwili tej poznał Aran, że jeszcze jeden krok wystarczy, by nie tylko prawdę poznać, aleć też życie swe na zawsze odmienić. Spojrzał w dół, kędy Morra z ogarem stać winna, a tam jeno siwe mgły kłęby. Ku górze oczy zwrócił i oniemiał.

Pośród igliwia gęstwiny dojrzał artefakt prastary, któren mchem porosły, żadną miarą swego dawnego blasku nie ukazywał. Teraz to był jeno kikut martwy przez naturę pożerany, tak jak to sępy z padliną czynią.

Obły kształt kusił niezmiernie, a blask co spośród kęp mchu się przebijał, mamił obietnicą wiedzy zapomnianej, jak i możliwością zgłębienia tajemnic fenomenalnych nikomu już nieznanych.



 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death
Ribaldo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172