Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-12-2021, 22:50   #7
Ribaldo
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację


“Co serce twe głębiej rozetnie, niźli kindżał kościany?
Ano postrach, co się sączy spomiędzy światów.”
szarada zwergów



Wolno, wolniusieńko jął się przekradać Aran do swego druha wiernego. Basir nietomny legł i zdać się nawet mogło, że duch wszelki ciało jego opuścił był. Pewności ku temu jednakoż mieć nie można, wżdy sprawdzić to należy.
Kroczył, więc chłopak bacznie stopy swe stawiając na niepewnym i lepkim gruncie. Maź obleśna, co całe dno jamy pokrywało i w sadzawce się gromadziła, do ciżm mu przylegała niczem pył do skóry potem oblanej.

Instynktowną odrazę chłopak odczuwał i lęk, co niepojętym się zdaje i rozumem nijak go objąć nie można. Kryło się coś w tej brei nieznanej, co tajemne i iście bluźniercze nuty w duszy otoka poruszało. Ledwo zmysłów krawędzią, rzec by się chciało koniuszkiem ostatnim, ich dotykał i ledwo co jaźnią swą obejmował, o pojmowaniu nawet nie wspominając. W głębi jednakoż coś pulsowało, coś go podgryzało, jako szczeniak niesforny za nogawkę pana swego i jakby zmusić kciało, coby oczy otworzył szerzej, by zmysłami wszystko chłonął.

Chwila to arcyważna, kędy Aran mokradlaka z oczu nie spuszczając, ku omdlałemu kamratowi dreptał. Czas pulsujący i ospale się wewnątrz jamy przelewający, niemal dłonią dotknąć można było. Pomiędzy niteczkami jego wiotkimi, przemykał chłopak, jakby się w fałdy trójświata zanurzał i pośród nich na podobieństwo werbunów, co ohydne i pokraczne pająki przypominają, kroczył.

Skórę całą mu ciarki pokrywały, a włoski blade, co przedramiona porastały nastroszone na podobieństwo sierści szorstkiej. Wszyćko to od aytherowej gęstwiny o której otok bladego pojęcia nie miał, ni świadomości żadnej. W głowie mu jeno coraz potężniejsze pragnienie ucieczki rosło.




Przykucnął Aran przy Basirze, tak jak to w zwyczaju mokradlaki mają, kędy nad brzegiem stawy się znajdą.. Wyciągnął rękę drżącą by druha swego wiernego dotknąć i ocucić. Jeźliby kto z boku poglądał, to pewnikiem by młodego molsuli, takoż za byt niematerialny, co pomiędzy światami krąży, wziął. Tak zarówno w ruchach, jak i posturze się on do aeynechenowego stwora upodobnił, że jak bliźniak jego wyglądał.

Szmer się nagły w jamie ręką ludzką uczynionej rozszedł. Dziwny ze wszech miar, to był dźwięk. Nuty żalu w nim rozbrzmiewały, smutku bez granicy, jaki i zgrzyt metaliczny uszy do krwi raniący. Krzyk donośny się w nim mieszał z głuchym dudnieniem, takim jak kędy się kamień na dno rozpadliny rzuci.

Zastygł w bezruchu Aran, a dłonią prawie że czoło Basira muskał. Czuł żar od omdlałego druha bijący, jakby ten w malignie tkwił i zmysłami poza Oeynechen przebywał.

I znowuż chrzęst i chrobot tajemny, pieczarę wypełnił, jakby kto głaz masywny po blasze ciągnął. Zastygły i nieruchomy, oczami jeno Aran w prawo spojrzał. Dech wstrzymany w płucach mu pęczniał, jak ślimak niedogotowany co go przełknąć się nie da i z wolna je rozsadzał. Ogniem żywym przy tym paląc i łzy do oczu pędząc.
W bezczasie zawieszony pojął molsuli młody, skąd źródło hałasu upiornego pochodzi. Turkot i skrzypienie grozę budzące z chudego karku mokradlaka pochodziły. I tak, jak pisk z dawien odrzwi nie rozwieranych się dobywa, tak też kędy aeynechenowy stwór głowę obrócił, trzask kości i kręgów o siebie trących się przestrzeń wypełnił.

Ślepia sine w łysej czaszce tkwiące z aranowymi oczami się skrzyżowały. Groza lodowate łapska na szyi chłopaka zacisnęła. Ni śliny on przełknąć nie mógł, ni tchu nabrać. Świat przed oczami mu zafalował, jakby przez gęste dymu kłęby poglądał.
Stwór wzorkiem chłopaka przeszywał, jakby samym tym gestem sycić się chciał, esencją jestestwa jego.

Bolesne pulsowanie w skroni odczuwać zaczął, jakby mu kto pręt do czerwoności rozgrzany w czaszkę wtłoczyć chciał. Opadłby pewnie młody molsuli bezczucia na ziemię, gdy nie dźwięk, któren choć ledwo szeptem wypowiedziany w uszach jego wybrzmiał, niczem dzwon potężny, co w kabalarskiej świątyni wisi.
- Arrra…. - wychrypiał ciężko Basir.

Dwa kroki, nie więcej, ich dzieło. Przykucnięci, jako wilki co się do skoku na ofiarę szykują, poglądali srogo na siebie. Zgadnąć ni jak jednakoż nie szło, kto łowcą, a kto zwierzynę w tym tandemie osobliwym.
Aranowi w głowie jeno ta jedna słaba myśl kołatała.
- Mokradlaki przeta niegroźne są i płochliwe niezwykle.
 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death

Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 08-12-2021 o 09:34.
Ribaldo jest offline