Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-12-2021, 23:47   #64
Ribaldo
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację

“Cisza kradnie dni żywota naszego”
Fruzan, shyta na służbie świątyni w Olcheyo



Wicher mroźny, co po wschodnich barzołach zazwyczaj hula, w koronach drzew Rubieżany otaczających zawodził ochryple. Deszcz bez wytchnienia batożył ziemię, iż w sercach nawet największych niedowiarków, strach się rodził i myśl złowroga, aboć to prawdą jest iż gniew kaytulowy się właśnie na ludzkość całą wylewa i innego ratunku już nie ma, jak tylko krwią grzeszników bez ustanku ołtarze Pana Pustki oblewać obficie.

Noc najciemniejsza przeminęła i z wolna szarości wszelkie odcienie ziemię we władanie obejmowały. Pośród tego półmroku bladego i mizernego, niczem lico suchotnika, grupa łowców rytualnych stała. Rynsztunkiem obwieszeni, któren w tobołach skórzanych ukryty, dyspucie się oddali, jak na wiecu jakim, abo naradzie klanowej. Nijak się to do praw otoką rządzących miało. Spory wieść, dyskusje urządzać, to polihystorów i preceptorów rzecz. Myśliwi ludźmi czynu są, nie słowa. Nakazem Drungi jednakoż taka właśnie grupa rozgadana na łów została wysłana.
Stracharz stary, choć na arcyłowczego naznaczon, to posłuchu u innych ni krzytnki najmniejszej nie miał. Każden przeciw niemu coś od siebie rzekł i swoje dumał. Żaden jednak dość kurażu nie miał, by samemu się na czoło wysunąć i resztę za sobą pociągnąć.
Dziwić się temu, nie ma co. Wszak w grupie sami odszczepieńcy i jeno Morra, co mykesem klanowym była, najmocniej w gromadę wrośnięta. Nawet i jej jednak ikry nie stało, by hardo sprzeciw swój pokazać. Jeno półsłówka lepkie, myśli prawdziwe pomiędzy wierszami ukryte, tak by ino ferment zasiać i sumienie swe uspokoić.

Cała więc odpowiedzialność na chwiejnych barkach starca spoczywała. A ten, jakby na złość reszcie milczał. Żadnego słowa nie wyrzekł, dysputy nie podjął, jeno oczami zmrużonemi po swych kumach powiódł, jakby ducha każdego z nich poznać kciał i przeniknąć myśli najskrytsze.

Kto mądry, niechaj rzeknie, ileć taka cisza trwać by mogła, gdy Haruk jej nie złamał.






Wroni kochanek od miesięcy wiela, pośmiewiskiem jeno był dla gromady całej. Mocarny wojnar z niego i jigit, co żadnej bestii się nie trwożył i każdą do zgięcia karku przed nim nakłonić umiał. Na nic się to zdało, kędy wieść osadę obiegła, że Haruk w konkury do ptasiej baby uderza.
Pospołu mężowie z żonami swemu z niego rechotali, a nawet i dziecka po kątach ukryte ubaw z niego miały. Z początka jeno za plecami Haruka to wszyscy czynili. Z biegiem czasu jednak coraz większej śmiałości nabierali. Im bowiem wojnar goręcej swe uczucia okazywał, tym głośniejsze i bardziej kąśliwe drwiny kumowie mu czynili.

Zniósłby może i te szyderstwa Haruk i na sercu lżej by mu było, gdy Rune większą czułość mu okazała. Dziewczę to jednakoż młode i płochliwe, jako ta wrona bagienna. Tędy nim poznała jaką płomienną miłością, wojnar mocarny ją darzy, za późno już było.

Razu jednego w wieczornicy czasie, Haruk wstał nagle i donośny głosem oznajmił:
- Naczelniku! Shyivon pragnę przywdziać. O zgodę cię proszę, bo twemu urzędowi służyć kcę, jak i gromadzie naszej całej.
Cisza straszliwa po tych słowach zaległa. Nikt nawet głośniej odetchnąć nie śmiał. Żaden o głupim żarcie nie pomyślał. Każden bowiem wiedział, co przywdzianie maski shyivon oznacza.
Rytuał ten bowiem tyleż straszliwy, co i niebezpieczny. Nieliczni jeno po nim rodzą się na nowo, by shytą zostać. Reszta abo żywot swój w trakcie traci, jeźli szczęście mają. Abo obłęd ich dopada, jeźli licho ich dotknie.
Żaden jeszcze mąż w Rubieżanach shyivon przywdziać nie próbował. Haruk, jako pierwszy i jedyny, taką chęć wyraził. Gestem tym w jednej chwili poklask i uznanie wszystkich zdobył. Wnet z pamięci kumów zniknął obraz mężą, co się za wronią babą ugania. Teraz każdy z podziwem nań patrzył i prawdziwego herosa w nim widział.

Jeno Rune, w której piersi już dwa serca biły, ze szlochem straszliwym z koliby wybiegła i trzy noce w swym gnieździe rozpaczała.

Kędy więc Haruk ciszę przerwał, to tak jakby się pośród nich piorun jaśnisty objawił.
- Dość ględzenia. Trza nam ruszać. - zadudniły jego słowa pośród nocnej głuszy i echem dalekim się poniosły.
Haruk ślepia swe, co jeno otworem teraz w masce wydrążonym były, we wronią babę wbił.
Nic więcej jednakoż shyta nie wyrzekł. Przykucnął jeno i zza pazuchy oderwany kawał koszuli wyjął. Pod nos ogarom swym podłożył i pęta skórzane, co im masywne karki oplatały, poluzował znacznie.

Zawarczały ogary i jeden przez drugiego, rwać się poczęły i na smyczach swych szarpać, jak opętane. Haruk gwizdnął cicho i ruszyły one chacko na południowy wschód, kędy moczary okoliczne w bagnisko rozległe się przeradzają.




Kędy Oeyn złociste swe oblicze nad horyzontem objawił, ulewa torukowa zelżała i teraz jeno mżawką słabą się jawiła. Łacniej się przeto szło i nadzieję, choć lichą, można było mieć, że dzień pogodny się szykuje.

Ogary, co trop pochwyciły ochoczo naprzód się rwały. Umiejętnie je jednakoż Haruk prowadził i nadpobudliwość hamował, coby psiny ich na manowce nie wyprowadziły. Każden wszak wie, że psy choć powonienie doskonałe mają, to móżdżki ich małe i często głupim instynktom ulegają.

Odkąd Rubieżany łowcy opuścili, nie wyrzekł shyta ni słowa jednego, ni się nawet na resztę myśliwych nie obejrzał. Zdawać by się mogło, że za nic ma, czy kto za nim podąża, czy też nie.

Z każdym krokiem droga coraz trudniejsza się stawała. Wpierwej szli łowcy po kładkach, co je zwergowie pobudowali. Tak minęli pola turzycą obrosłe, jak i łęgi, kędy grzybów mrowie. Później, choć kładki nadal tam stało, to ogary w bok się rzuciły i na rozlewisko okazałe ciągnąć Haruka poczęły.
W tymże miejscu, tak Morra, jak i Aran wiedzieli, że łatwa część drogi się skończyła. Wątpliwości oboje mieli, czy to rozsądnie się tak bez zastanowienia w topielsko pchać, ale ogary z wiarą wielgą i ochotą właśnie tam trop wskazywały.

Z wierzchu rozlewisko niczem łąka leśna wyglądało. Stopę jedną postawić starczyło, by łuda ta prysła. Przy każdym kroku ciżmy się po kostki zapadały i chlupot przytem głośny się rozchodził. Psy z wyraźną lubością truchtały naprzód i pewnie, gdyby nie silna dłoń shyty, bez pamięci naprzód by się wyrwały.

Oeyn w zenicie już stanął, kędy ogary zmachane zwolniły i przez kilkadziesiąt kroków ostrożnie stąpały. Topiel coraz bardziej grząska w tym miejscu była i już nie po kostki, a znacznie wyżej stopa się w grząskim gruncie zapadała.
Kolejnych kilkadziesiąt kroków psy przemierzyły, kędy coś dziwnego się stało. Garhe w lewo ruszył, a Bury w prawo. Haruk w oka mgnieniu smycze rozdzielił jedną sam wokół prawej ręki zawinął, a drugą w dłoń Morry wepchnął.
- Nie szarp. Niech cię prowadzi. To już blisko. - polecił oschle shyta, po czym ruszy wraz z Garhem za jego tropem.

Wokół nieliczne drzewa rosły, ale każde z nich niezwykle smukłe i wysokie. Korony miały one rozłożyste i gęsto listowiem zarośnięte. Oba psy na pnie takich to drzew skakać zaczęły. Jasno tym znak dając, że to na nich cel się znajduje. Sęk jeno w tym, że jedno drzewo od drugie o jakieś dwieście metrów było oddalone.
 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death

Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 09-12-2021 o 18:57. Powód: literówki
Ribaldo jest offline