Strażnik okazał się być całkiem przyjaźnie nastawiony do nowych przybyszów - fakt pozytywny, choć zaskakujący, w kontekście historii którą opowiedział.
Sama historia także nadzwyczaj uprzejmie zgadzała się z wstępnymi ustaleniami przekazanymi przez szlachetnego Tadeusza, Wysokiego Rycerza Księżyca. Niemal wszystkimi. A oprócz potwierdzenia części informacji, strażnik mógł też przyozdobić je detalami rodzaju konkretnego czasu lub nazwiska osoby u której można było dopytywać dalej.
Objawów problemów w mieście było kilka.
Zaginęła trójka ludzi, dwóch dorosłych i dziecko. Dwoje poza miastem, jedna osoba w mieście. Tydzień w tydzień.
Po drugie, na okolicznych pastwiskach w ostatnich tygodniach coś - lub ktoś - groteskowo rozszarpało kilka krów. A jedną z zaginionych była młoda pasterka, która zniknęła tegoż samego dnia kiedy zginęły jej podopieczne.
Wreszcie, kilka osób zgłosiło się do świątyń z nietypową magiczną chorobą. Udało się ją wypędzić, ale po dziś dzień nie było wiadomo co to było.
Nie wspomniał za to o żadnych widzeniach wilkołaków ani innych zmiennokształtnych mieście. Ani o tropach nieumarłych. Być może źródło Zakonu było nieco do przodu przed wiedzą powszechną, wszak Zakon współpracował na tyle blisko z sługami Mystry by czasem wiedzieć nieco więcej o ukrytej naturze takich zdarzeń.
Niemniej, rozmowa była nadzwyczaj owocna. Kołysanka dobrowolnie zobowiązał się do podzielenia się jakąś historią ze szlaku przy piwie, jeżeli Richard - bo tak strażnik miał na imię - w końcu zejdzie ze służby w tą paskudną pogodę. Bądź co bądź, w wielu miastach po takich zdarzeniach natychmiast zaczęła by się obława na przybyszów, i to że tutaj zachowano zdrowy rozsądek należało co najmniej afirmować.
Kiedy w drodze pod Skaczącego Lwa skręcili w kolejną ulicę, półelf półgębkiem podzielił się z Vuko i Draugdinem swoja obserwacją o "brakującym" wilkołaku. Szansa że był to ten którego spotkał kiedyś Vuko była mała. Z całą pewnością stwarzała nowe możliwości szukania śladów. Ale też zwyczajnie uczciwe było podzielić się z nimi tą wiedzą, zwłaszcza jeżeli mogli nie za długo natrafić na to zagrożenie.
"Pod Skaczącym Lwem", pod którego drzwi w końcu udało się dotrzeć, główna sala kusiła gwarem i zapachami. Pod skórą znów poczuł te dziwne drżenie, znak że jest we właściwym miejscu. Z uprzejmości wobec obsługi otrzepał się z wody jeszcze w przedsionku, ale kiedy tylko wypatrzył krasnoludkę odpowiadającą opisowi ognistowłosej gospodyni tego przybytku, ruszył by przechwycić ją pomiędzy zaganianiem obsługi do pracy a ponownym schowaniem się na zapleczu. - Trzy osobne izby, jeśli to możliwe. A jeżeli brakłoby jednego, to ja mogę choćby i dojść przez ulicę, byle balia z ciepłą wodą do mnie trafiła. - po powitalnym zestawie uprzejmości srebrnowłosy przeszedł do wyłuszczenia potrzeby przybyszów. Bo nie tylko o izbę i balię wody chodziło, wszak mieli tez i konie. I apetyt.
Korzystając z chwili którą gospodyni potrzebowała żeby posłać umyślnego żeby sprawdzić co da się zrobić z brakującą izbą, Kołysanka praktycznie wybierał ludzi do którego warto było się dosiąść. Nie za bogatych i szlachetnych - choć sam zapewne kwalifikował się do tej grupy, to zwykle byli kiepskimi rozmówcami i rzadko mieli ucho przy ziemi. Prostych ludzi, uszlachetnionych pracą, także pomijał. Byli solą tej ziemi i bez nich takie miasta nie miały prawa bytu, ale niekoniecznie nękanie ich pytaniami dawało korzyść obu stronom. Za to lokalni ludzie Sztuki, kurierzy, kupcy, rzemieślnicy, muzycy - z tymi zwykle można było się dogadać.
Targowanie się było bardziej rytuałem poznania się z drugą stroną niż próbą faktycznego zaoszczędzenia kilku drobnych monet. Koniec końców, i tak planował te symboliczne drobniaki rozdać co bardziej starannym osobom z obsługi. Odrobina wdzięczności za starania sprawiała że jako jeden z niewielu paladynów na misji nie miał regularnie naplute w kaszę.
Po zapewnieniu że trzecia izba gdzieś się znajdzie, nie pozostało nic innego jak zasiąść do stołu. On sam ufał że młody stajenny poradzi sobie z jego koniem - choć niektórzy jego dawni towarzysze woleli zadbać o swoje zwierzę sami, Kołysanka nie miał aż tak wysokiego mniemania o swoich umiejętnościach. Od jednej myśli do drugiej, od anegdoty do dawnej historyjki ze szlaku półelf w niewymuszony sposób oswajał współbiesiadników , coraz częściej zachęcając ich do opowiadania ich historii.
__________________ W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki! |