Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-12-2021, 22:36   #1
Ribaldo
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację
Star Trek - USS Phileas


"To boldly go where no man has gone before."–Captain James T. Kirk


Kosmos, bezkresny wymiar naszej egzystencji od zawsze budził zachwyt i przyciągał, niczym magnes. Już starożytni spoglądali w niebo, oczarowani blaskiem odległych gwiazd. Nadawali imiona nie dosięgłym planetom, a nawet przypisywali im magiczne moce i wpływ na ludzkie życie.
Ech… te horoskopy.

To wszystko tak naiwne, dziecięce i pozbawione racjonalnych podstaw. Jednak już wtedy przed wiekami wykuwał się w nas etos odkrywców i zdobywców.

Teraz my, potomkowie pierwszych astronomów, docieramy do granic poznania i niesiemy pochodnię wiedzy i pokoju
My - przedstawiciele Zjednoczonej Federacji Planet.



Architekci baz gwiezdnych przeważnie nie grzeszą wyobraźnią. Kwadratowe formy, pozlepiane ze sobą bez ładu i składu segmenty i moduły. Walce i stożki połączone stelażem, jak na jakieś porzuconej budowie. To nie dziewięćdziesiąty piąty, kiedy zachwycaliśmy się wszystkim, co choćby w niewielkim stopniu wiązało się z kosmosem i galaktycznymi konstrukcjami, a oni nadal karmią nas tą oszkliwą estetyką, rodem z koszmaru szalonego urbanisty.

W przypadku stacji badawczej Tau-3, to inżynier poszedł całkiem po bandzie. Możemy w ciemno założyć, że pewnie był przekonany o swojej innowacyjności i artystycznym geniuszu.
Wyobraź sobie naparstek twoje prababci. Dodaj do niego kilkadziesiąt wypustek po bokach, które będą pełnić rolę iluminatorów. Na szczycie umieść pseudo koronę z międzyplanetarnych anten i całej masy czujników detekcyjnych.
Widzisz to? Cudo, prawda? Jedyne i niepowtarzalne dzieło sztuki, godne naszej wielowiekowej tradycji architektonicznej. Perełka sama w sobie.

Jakoś tak się jednak złożyło, że niewielu poznało się na geniuszu twórcy. Obiegowa nazwa stacji Tau-3 oscylowała między łagodną i lekko prześmiewczą Mutrą, bardziej wyszukaną i ironiczną Gwiezdną Tiarą, a na ordynarnym kondomie kończąc.

Nie tylko z powodu kształtu stacja badawcza Tau-3 doczekała się tylu barwnych pseudonimów. Wpływ na to miał jeszcze jeden, niebagatelny fakt. Mianowicie stacja ta doczekała się opinii dość specyficznej placówki Gwiezdnej Floty. Wielu postrzegało ją jako swoiste miejsce zesłania, czy nawet kolonię karną.
Rzecz jasna, nikt z oficjalnych przedstawicieli Floty, czy też Federacji nic takiego nie powiedział, ani żadnym najdrobniejszym gestem nie dał nawet powodów do takich przypuszczeń. Kolejne kontyngenty obsługi stacji zdawały się temu przeczyć. Począwszy od samego kierownictwa placówki, poprzez badaczy i naukowców, czy nawet członków Gwiezdnej Floty, a na pomywaczach i zwykłych wyrobnikach kończąc, każdy miał coś nasrane w papierach, albo przejawiał cechy lub zachowania, które blokowały mu możliwość błyskotliwej kariery. Nieważne, czy była to krnąbrność, pijaństwo, niewyparzony język, czy jakieś ukryte problemy psychiczne, to zawsze u każdego nowego członka stacji badawczej Tau-3, dało się coś takiego znaleźć. Wystarczyło tylko odpowiednio głęboko przekopać się przez akta osobowe danego delikwenta.

Nie inaczej było z ostatnią grupą oddelegowaną do zaszczytnej służby na Tau-3. Przybyli z różnych zakątków kwadrantu Alfa. Byli przedstawicielami różnych ras i specjalności. Łączyło ich jedno. Poza rzecz jasna mrocznymi cieniami popełnionych grzechów, które negatywnie rzutowały na ich ocenę przydatności do służby.
Spoiwę scalającym, te zdawać by się mogło przypadkowe osoby, była ich studencka przeszłość. A dokładniej rzecz ujmując koleżeństwo, czy nawet przyjaźń, które istniało pomiędzy nimi.



Czy sprawił to przypadek? Czy może czyjeś zaniedbanie? Czy też splot losowych i nic nie znaczących wydarzeń? Czy też interwencja, bądź kaprys jednego z potężny Q? Nie wiadomo i nigdy się tego nie dowiemy.

Fakt jednak pozostaje faktem, że grupa przyjaciół ze studiów, jako jedni z nielicznych nie tylko nie zagrzali miejsca w Tiarze, ale też obiektywnie można rzec, że dostali awans.
Wszak, czy nie tak należy odczytywać oddelegowanie na statek Gwiezdnej Floty.

Co prawda USS Phileas, to nie jest żaden tam Enterprise, czy też inny Voyager. Statek to zawsze jednak statek, nawet jeżeli krążą o nim dziwne pogłoski, a sam kapitan ma opinię ekscentryka i chimeryka, którego zachowanie wielokrotnie stawało się tematem głośnych plotek, a nawet prześmiewczych anegdot.

Być może dlatego wśród pięciorga młodych oficerów zebranych w doku stacji nie było słychać zbyt wielu oznak entuzjazmu.


Cichy szmer wypełnił dok, gdy przez otwarty luk wlatywał do niego niewielki transporter klasy J. Dumny napis na szarej, jak codzienne życie w bazie Tau-3, burcie głosił dumnie. USS Phileas. Tuż obok standardowego określenia skąd pochodzi dana jednostka oraz numery identyfikacyjnego, widniał wielobarwny rysunek, rodem z ziemskich bombowców z połowy dwudziestego wieku. Przedstawiał on dżentelmena w surducie i cylindrze, który trzymał podróżny sakwojaż i z szerokim uśmiechem i lekkością godną arystokraty, przeskakiwał nad gwiazdami i księżycem.


Po chwili z charakterystycznym syknięciem otworzył się właz i wysiadł z niego wysoki mężczyzna z bujną rudą czupryną. Młody podoficer ze swadą wyskoczył z transportera i dość pretensjonalnie ukłonił się oczekującym na niego, nowym członkom załogi.


- Chorąży Burghoff, ale możecie do mnie mówić Tanstaafl. Pewnie zapytacie dlaczego nie transportowaliśmy was od razu na Phileasa, co?
Mężczyzna zrobił teatralną pauzę, a widząc że nikt nie kwapi się do tego, żeby cokolwiek powiedzieć, wyjaśnił.
- No cóż.. Są ku temu dwa powody. I w sumie nie wiadomo który ważniejszy. Po pierwsze kapitan, niezbyt przepada za technologią przesyłu. Jakby to powiedzieć… miał kiedyś taki mały incydent… ale może kiedyś sam wam o tym opowie. Drugi powód jest bardziej prozaiczny, co nie znaczy, że mniej ważny. Mianowicie czekamy na jeszcze jednego członka…

Chorąży Derek Burghoff nie zdążył dokończyć, gdyż do doku ktoś wszedł. Pokraczny i otyły jegomość o dość specyficznej fizjonomii. Grupa młodych podoficerów, których los połączył po lata i skierował do służby na tym samym statku, w momencie rozpoznali kim jest przybyły właśnie mężczyzna.

Był to nie kto inny, jak Malrof, przedstawiciel rasy Pakledów, który ukończył wraz z nimi ostatni rok studiów w Akademii Gwiezdnej Floty. Nikt nigdy do końca nie wyjaśnił, dlaczego osobnik o tak specyficznej kulturze i zachowaniu studiował wraz z innymi studentami szkolonymi do zaszczytnej służby w Gwiezdnej Flocie. Krążyło na ten temat wiele plotek, a każda z nich była coraz bardziej absurdalna i niedorzeczna. Oficjalnie Malrof miał status wolnego słuchacza. Nieoficjalnie mówiło się i o tajnym porozumieniu między Federacją, a królową Gugendolrof. Miało ono ponoć zakładać, że nastąpi wymiana wiedzy i części technologii Federacji za wsparcie i przekazanie pewnych danych wywiadowczych.
Jaka by nie była prawda, fakt pozostawał jeden i niezmienny. Malrof był najbardziej denerwującym, najbardziej nierozgarniętym i męczącym humanoidem w całym wszechświecie. Nawet Ferengi z ich wieczną chęcią oszukania cię lub zrobienia interesu, nie byli tak absorbujący i wpieniejący, jak ten oślizgły tłuścioch Malrof.

- O! Witajcie przyjaciele - rzekł na powitanie, tym swym zachrypniętym i jednocześnie wiecznie zdyszanym głosem.

Przyjaciele, a to dobre. Jedyną łączącą ich rzeczą był fakt, że dwa razy z powodu brak miejsce w studenckiej stołówce siedzieli przy jednym stoliku. Do dzisiaj na samą myśl, paliła ich zgaga po tamtych posiłkach.




Lot teoretycznie nie powinien się dłużyć. W końcu USS Phileas od kilku dni w pełni naprawiony i wyposażony orbitował już wokół stacji. Jednak te niecałe dwa tysiące kilometrów dla wszystkich wydawało się wiecznością. Nawet pogodny chorąży Burghoff szybko stracił humor i na jego twarzy zagościł kiepsko skrywany grymas wkurwienia.

Malrof nim zadokowali na Phileasie, zdążył dwa razy opowiedzieć swoją historię przybycia do stacji Tau-3 oraz o tym jak to bardzo się cieszy na wspólny lot i wielogodzinne wachty.

- Jesteśmy na miejscu - oznajmił Tanstaafl, gdy transporter wylądował w doku Phileasa. Mam nadzieję, że znacie rozkład pomieszczeń na statku z podręczników, bo ja już muszę iść. Wiecie… rozumiecie… muszę się przygotować do nocnej wachty
- Nocna wachta? Hmmm… to ciekawe. Słyszałem w Akademii, że nazywają ją oślą służbą. Chętnie posłuchałbym o tym więcej. Może…
- Niestety naprawdę muszę iść. Może innym razem. Pan wybaczy. Sala odpraw, pokład numer trzy. Tam będą na was czekać. - rzucił na koniec Burghoff i czym prędzej ruszył do wyjścia.

Pakled złapał się pod boki i ciężko westchnął. Powiódł wzrokiem po reszcie nowych załogantów Phileasa i rzekł:
- No trudno, przydybię go innym razem. A tymczasem, to co? Idziemy do sali odpraw, czy zrobimy sobie nieoficjalną wycieczkę - zaproponował z dość tajemniczym uśmieszkiem.


 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death

Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 12-12-2021 o 12:08.
Ribaldo jest offline