Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-12-2021, 00:55   #226
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 42 - 2525.XII.30 fst; zmierzch

Czas: 2525.XII.30 fst; zmierzch
Miejsce: 4 dni drogi od Leifsgard, dżungla, obóz ekspedycji w dżungli
Warunki: wnętrze namiotu narad, jasno, ciepło, gwar rozmów; na zewnątrz: zmrok, odgłosy dżungli, pogodnie, umi.wiatr, ciepło


Wszyscy



Na zewnątrz zapadał tropikalny zmrok zapowiadając kolejną, noc w tropikach. Tuż przed zmierzchem skończyła się ulewa. Dawno już tak mocno nie padało bo chociaż często było pochmurno i nie było widać słońca to jednak rzadko coś z tych chmur padało. Ale dzisiaj było inaczej. Po południu z tych chmur walnęło deszczem. Właściwie całkiem gęstą ulewą. Teraz przestało już padać i po tej ulewie pozostały tylko mokre namioty i krople spadające z drzew na te rozpięte płachty tworzące przenośny dom. I błoto oczywiście. Po ulewie zostało mnóstwo kałuż, błota i strumieni.

Ale skoro zaczynał się wieczór można było zacząć zebranie wodzów. Do namiotu narad stopniowo ściągali ci najważniejsi dowódcy zaproszeni przez kapitana ze względu na prestiż, władzę czy swoją specjalistyczną wiedzę. Od dłuższego czasu nie było tak licznego zebrania ale nie było się co dziwić. Dzisiaj wróciła wyprawa Carstena która była ostatnią na jaką czekali. Wrócili właśnie w tą ulewę więc końcówka już w pobliżu rzeki nad jaką rozbity był obóz była szczególnie uciążliwa w tym marszu.



Carsten



Jak się okazało po powrocie z piramidy wyprawa Carstena - Medy wróciła do wioski królowej Aldery jako ta druga. Bo wyprawa jaką kierowali Bertrand i Maanena nie wiedząc kiedy i czy wrócą ruszyła w drogę powrotną do głównego obozu ekspedycji rankiem poprzedniego dnia. Więc się rozminęli. Jak Carsten w połowie Konistag płynął łodzią ku wyspie Amazonek to pół dnia później Bertrand był witany przez czujki rozstawione na skraju obozu ekspedycji i nie znał losu wyprawy jaka poszła do piramidy. Dopiero dzisiaj, po kolejnych dwóch dniach marszu przez tropikalną dżunglę sylvański porucznik przyprowadził swoje oddziały oddane mu pod komendę do rodzimego obozu. I to akurat w tą ulewę jaka dzisiaj spadła na ten ziemski padół.

Ale wrócili. I mieli co opowiadać. W końcu z całej wyprawy wcześniej te piramidy widział tylko Alonso. A wówczas były one praktycznie puste. Teraz zaś było tam mrowie obcej, gadziej, rozumnej rasy. Co więcej ryzyko skakania z gałęzi na gałąź pod koniec dnia spędzonego przy piramidzie opłaciło mu się z przyczyn osobistych. To coś co z daleka wyglądało jak pomarańczowe kulki z bliska okazało się być wielkimi kwiatami wielkości kapusty. Barwne, wielkie o dziwnym kształcie podobnym do szerokiego kielicha. Albo rozwartej paszczy. Był tylko z Medą więc trudno było się porozumieć. Ale na szczęście czarnoskóra wojowniczka domyśliła się z jego gestów co chce zrobić. I pomogła mu w tym przedsięwzięciu. Pokazała mu jak należy ścinać te wielkie kwiaty o słodkim aromacie. Pachniały pięknie, jak jakaś wyperfumowana dama. Kwiaty też robiły wrażenie intensywną barwą a przede wszystkim rozmiarem. Nie znał żadnego kwiatu zza oceanu który mógłby stawać w szranki pod tym względem.

Kwiaty z bliska wyglądały bardzo podobnie jak te które Carsten zapamiętał z ilustracji jeszcze zza oceanem oraz z tego co mu opowiadał Evo w Porcie Wyrzutków już po tej stronie oceanu. A w jednym z kwiatów znaleźli resztki barwnych piór i kawałek ptasiej nogi. Wielkość tych kwiatów jednak nie sprzyjała aby ich zabrać zbyt wiele. Zwłaszcza, że jeszcze czekało go kicanie po drzewach w drodze powrotnej więc nie wypadało się obciążać. Każdy z ich dwójki zdołał zabrać tylko po dwa, pękate kwiaty. Potem musieli wracać do pozostałych skoczków. I już razem do miejsca gdzie w pierwszym gnieździe zostali Alonso i Vivian.

Wracali na skraj bagien tak samo jak szli w stronę piramid - po ciemku. I znów Meda przejęła rolę przewodniczki a za nią gęsiego szli pozostali. Gdy już rozpoznawali te znajome, wysokie trzciny wyższe od dorosłego człowieka jakie porastały skraj bagien kilka razy Amazonka przystawała i wydawała dźwięki podobne do nocnych odgłosów dżungli. Przynajmniej na ucho staroświatowców. Za którymś razem gdzieś tam z przodu chyba coś jej odpowiedziało. Bo ruszyła do przodu już pewniej. I dla Carstena to wyglądało jakby nagle z tych trzcin podniosła się jakaś postać. Ale po głosie i skąpym ubiorze dało się poznać inną Amazonkę. Ona już ich zaprowadziła do reszty. Bo czekając dobę na ich powrót zrobili coś w rodzaju improwizowanego obozu. Jakieś szałasy zrobione z tych wysokich trzcin. Same łodzie też zostały przykryte płachtami z tych trzcin więc ukazały się ich oczom dopiero jak wojowniczki je zdjęły.

Potem była ta ponowna przeprawa przez te nawiedzone bagna. Chyba było nawet gorzej niż za pierwszym razem bo teraz nawet goście zza oceanu już mieli przedsmak tego co tu może grasować. A poprzednio nie wiedzieli o tym miejscu nic. W pewnym momencie powiało grozą gdy coś zaczęło szorować od spodu o dno łodzi. Po ciemku nie było widać co to. Może ocierali o jakiś zatopiony pień albo głaz. Widać było tylko smoliście czarną wodę jakby naprawdę płynęli po jakiejś płynnej smole. Aż nagle coś wyskoczyło z tej wody jak gejzer. Rozległy się okrzyki zaskoczenia i strachu. Po ciemku nie było widać co to jest ale Amazonki dały przykład napierając na wiosła. Zresztą Togo też krzyczał aby zwiewać. I jakoś fart im sprzyjał bo zostawili to coś za sobą. Albo ich nie goniło albo nie dało rady nadążyć bo atak więcej się nie powtórzył. W końcu rozpędzone łodzie zwolniły i ponownie gdy przekonano się, że to coś ich nie ściga priorytetem stała się ostrożność.

Wiosłowanie przez te bagna zajęło całą noc. Dopiero jak już noc przeszła w świt i początek dnia to łodzie przybiły do zbawczego brzegu. Ich załogi wyciągnęły je na brzeg i niezmordowane Amazonki znów nacięły liści, gałęzi i trzcin aby je przykryć i zamaskować. Wszyscy byli zmęczeni i fizycznie i psychicznie po tej przeprawie przez Nawiedzone Bagna ale jakoś mimo to nikt nie miał ochoty na odpoczynek przy ich skraju. Więc “na noc” rozbili się dopiero w południe jak już odeszli spory kawałek. I wreszcie można było wyspać się i odpocząć w improwizowanym obozie. Można było zaryzykować rozpalić ogień. Dlatego do wioski Amazonek dotarli dopiero w południe kolejnego dnia. I na miejscu się dowiedzieli, że wyprawa Bertranda i Maaneny wróciła ze wzgórz terradonów prawie dwa dni wcześniej. I nie mając z piramid żadnych wieści wczoraj rano ludzie i elfy pod przewodem kilku Amazonek wyruszyli do głównego obozu. Ponieważ było to i tak dwa dni marszu przez dżunglę to nie było już za bardzo sensu aby z miejsca ruszać. Zwłaszcza, że królowa Aldera i jej Amazonki oferowały dom gościnny do dyspozycji sojuszników. Co marynarze powitali z radością, bo większość z nich od wyjścia z Portu i jednej nocy przed wyprawą na bagna nie miała okazji spać w prawdziwym łóżku. No i dlatego do głównych sił ekspedycji wrócili dopiero dzisiaj. Akurat w Festag, dzień świątynny.


Bertrand



- Ikhule umdon. Wy na te stworzenia mówicie ogry. Ogr, zielony ogr, ikhule umdon. Został opętany przez duchy dżungli. Dlatego nie odpłynął z innymi. - ciemnoskóra Majo wyjaśniła Bretończykowi z czym walczyli. Właściwie jak ów “zielony ogr” padł w końcu trupem a Bertrand zabrał się za odcinanie głowy to dostrzegł podobieństwa do tych wielkich, ociężałych humanoidów. Jednak musiał liczyć na życzliwość i pomoc Amazonek bo jego rapier nie nadawał się do cięcia i rąbania czegoś tak masywnego jak ogrza szyja a noża z tego samego powodu nie było sensu nawet wyjmować.

Ocalała z walki Amazonka poszła po pomoc do reszty obozu i sprowadziła pozostałych. Ci zajęli się rannymi wojownikami. Jasne się stało, że część z nich jest zbyt ciężko ranna aby nadążyć za zdwoymi kamratami. Więc dla nich też zmajstrowano nosze co jednak jeszcze bardziej osłabiło ich tempo marszu. Maanena więc zdecydowała sprowadzić pomoc z wioski. Już tak daleko nie było. Ale nada z pół dnia marszu. Posłała więc dwie wojowniczki do przodu a mieszana karawana dźwigając rannych i zabitych maszerowała z mozołem do przodu. Gdzieś pod koniec dnia jak już wypadało się zastanawiać czy znaleźć jakieś miejsce na obóz i nocować w dżungli czy spróbować szczęścia i jeszcze iść kawałek licząc, że dotrą do rzeki i wyspy Amazonek one same wyszły in na przeciw. Właściwie to wyjechały na tych swoich wielkich culchanach. Do nich teraz zamocowano nosze i przy świetle pochodni, już nie tak wczesnym wieczorem dotarli do czekających łodzi jakie przewiozły ich na wyspę królowej Aldery. Zanim się wszyscy rozpakowali i spoczęli u siebie to już pewnie była północ.

Okazało się, że wrócili pierwsi i z tej drugiej wyprawy co ruszyła ku piramidzie jeszcze nikt nie wrócił. Rano też nie. A nie było wiadomo czy w ogóle ktoś wróci a jak tak to kiedy. Więc czas było wrócić do obozu głównego i zdać raport z własnej ekspedycji. Rano też Amazonki wręczyły mu jako trofeum ten odcięty ogrzy łeb jaki mu obiecały dnia poprzedniego. Zaproponowały też aby rann elf został u nich bo wciąż jego stan był ciężki i dwa dni przeprawy przez dżunglę mogły pogorszyć jego stan. I w końcu, dwa dni temu, tuż przed zmierzchem w Konistag wrócili do głównego obozu. Okazało się, że tutaj też nikt nie ma żadnych wieści o tych co poszli przez Nawiedzone Bagna do piramidy. Ci wrócili dopiero dzisiaj i ku niejako zaskoczeniu wszystkich byli w komplecie. Też więc mieli o czym opowiadać pozostałym.



Iolanda



Wróciła wraz z większością jenites z patrolu jaki miał sprawdzić ciała elfów. To było już o zmroku w Backertag. Prawie równe cztery doby temu. Od tamtej pory po zdaniu raportu kapitanowi mogła się zająć swoimi sprawami. Wrócili bez dwóch kawalerzystów. Jeden podczas szarży na małego gada wpadł do wody. W zamieszaniu nie było wiadomo dlaczego spadł z siodła. Czy został jakoś zaatakowany czy z innych powodów. Z drugim nawet nie wiadomo co się stało. Po prostu po wyjściu ze strefy zasadzki okazało się, że go nie ma. Nikt nie wiedział jaki jest jego los. Juan czekał dość długo na jego powrót ale obawiając się ponownego ataku jaszczurów jakie potrafiły się tak świetnie maskować zarządził w końcu odwrót. Jeśli ów kawalerzysta przetrwał walkę musiał wrócić do obozu samodzielnie. Jednak po czterech dniach nie było po nim śladu więc jego rokowania był obecnie bardzo niskie. Chyba już nikt nie łudził się, że się odnajdzie żywy. Sama Iolanda oberwała jakąś strzałką jakiej uderzenia w zamieszaniu walki nawet nie poczuła. Ale z każdą chwilą robiła się bardziej senna i słaba. Końcówki powrotu do obozu już nie pamiętała. Potem dopadła ją jakaś gorączka i słabizna. Ale Cesar dbał o nią i w końcu wczoraj wróciła do pełni sił. A dzisiaj wróciła wyprawa Carstena więc kapitan zarządził odprawę aby podsumować to co się dowiedzieli do tej pory.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline