|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
21-11-2021, 20:21 | #221 |
Reputacja: 1 | Widok nie był miły. Na szczęście baronessa trupy widywała już wcześniej przeto te nie zrobiły na niej wrażenia. Z wysokości siodła nie sposób było dokładnie przyjrzeć się nieboszczykom przeto kobieta zsiadła z konia i podeszła do ciał. Żaden nie wydawał się ani trochę znajomy. Towarzyszący jej zbrojnie przyglądali się tylko jej poczynaniom zamiast również spróbować przypomnieć sobie czy widzieli już te elfy. Baronessa głośno i wyraźnie zapytała zatem pierwszego z żołdaków - Czy rozpoznajesz, któreś z ciał. Niestety nie rozpoznał. Takie samo pytanie otrzymał kolejny zbrojny i kolejny. I tak do końca. Odpowiedź za każdym razem była taka sama. Nie rozpoznał trupów. Próba rozejrzenia się po okolicy okazała się zbędna. Żołnierze przyznali, że ślady które mogły pozostać zostały przez nich zadeptane. - Nic tu po nas - rzekła estalijska szlachcianka - wracamy do obozu. Niestety na pochówek nie mamy ni czasu ni sprzętu. Jedyne co mogła zrobić, to zmówić modlitwę do Moora. I tak też uczyniła przed opuszczeniem tego miejsca i pozostawieniem trupów na pastwę drapieżników.
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny |
22-11-2021, 21:43 | #222 |
Reputacja: 1 |
|
27-11-2021, 20:57 | #223 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 41 - 2525.XII.26 bct; popołudnie Czas: 2525.XII.26 bct; popołudnie Miejsce: 1 dzień drogi od wioski Aldery, dżungla, rogatki piramidy Warunki: na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, pogodnie, powiew, ciepło Wyprawa do piramidy - Tam jest coś kolorowego. Na tamtym drzewie. - Kislevitka wskazała Carstenowi palcem coś co było widoczne na jednym z drzew. Trochę dalej ale jednak na tyle aby widać było barwne plamki. Z tej odległości wydawały się jak kolorowe jabłka albo kwiaty. Ale musiały być od nich większe skoro wydawały się właśnie takie z tej perspektywy. - Tych dużych stamtąd nie było widać. - rzucił rysownik kapitana który siedząc na niewielkiej platformie podobnej do gniazda jakich Amazonki używały do obserwacji podejść do piramidy próbował naszkicować co się da w swoim szkicowniku. https://i.imgur.com/pHIhPNA.png - Saurus. - Kislevitka odwróciła się do niego i pytająco spojrzała na dwoje tubylców jacy byli ich przewodnikami po tym dziwnym, obcym świecie. I Togo i Meda pokiwali głowami. Wcześniej tak właśnie mówili wskazując na te wielkie, dwunożne gady jakie wydawały się monstrualne przy tych mniejszych których było tu najwięcej. I było bardzo możliwe, że są masywniejsze, wyższe i większe od jakiegokolwiek ludzkiego osiłka. - Sporo ich. - mruknęła blondynka z długim warkoczem owiniętym wokół głowy. Akurat owe saurusy były bardziej stacjonarne no i większe to się nie drobiły przed oczami z tej odległości jak te małe gady jakie Amazonki nazywały skinkami. Reczywiście była tam większa grupa u stóp piramidy. Jakby koczowali, jedli coś czy odpoczywali. Mogło być ich tam z pół setki. Właściwie okazało się, że kilku jest u szczytu najwyższej piramidy chyba w roli straży. Ale stali tak nieruchomo, że można je było z tej odległości wziąć za posągi. Dzięki Medzie jednak wiedzieli, że tam żadnych posągów wcześniej nie było więc to musiały być żywe gadziny. - O. Znów coś tam się chyba dzieje. - Edelio który właśnie rysował kolejne detale miasta piramid zwrócił uwagę pozostałych wskazując rysikiem na czubek piramidy. Faktycznie nastąpiło tam jakieś poruszenie. Gady zajętę do tej pory swoimi sprawami wokół pirpamidy też się w tym zorientowały. Bo przerwały swoje zajęcia i zadarły swóje gadzie łby ku szczytowi spiczastej bodowli. A tam zatrzymał się na samym szczycie schodów jakiś gad, chyba skink bo był o wiele mniejszy od tych saurusowych strażnikow. Wzniósł łapy ku górze w których trzymał tarczę i włócznie i coś zaskrzczał. Z dołu odparły mu gardłowe ryki, skrzeki i piski jego pobrantymców. Po czym zaczął schodzić na dół po schodach piramidy. A za nim podobnie wyekwipowane skinki. - To te same co wcześniej szły na górę? Jak myślicie? - Kislevitka zmrużyła oczy ale z tej odległości nie można było być tego pewnym. Zbyt mało detali było widoczne i te zwinnie zeskakjące po stopniach piramidy ogoniaste sylwetki były tylko odległymi figurkami. Chociaż widać było, że niektóre coś wloką. Jak jakieś worki albo ciała. Trudno było dojrzeć. - Mam nadzieję, że nie będziemy musieli zdobywać tej piramidy. - Kislevitka splunęła w przepaść krzywiąc się na samą myśl o takiej perspektywie. Budowla chociaż była kompletnie inna niż klasyczne mury i zamki znane za oceanem to dominowała nad dżunglą i miastem jak sztuczna góra. Budziła majestat swoim ogromem i fascynację swoją obcością stworzona przez cywilizację jakiej Amazonki mówiły, że są spadkobiercami. Ale zdobycie jej wydawało się bardzo trudne. W miarę wygodne podejście było widoczne tylko jedno - po schodach. Tych samych po jakich schodziły teraz skinki. To było jednak tak oczywiste, że narażało na atak z każdej strony, wystarczyło obsadzić każdy z terasów nawet niewielkimi siłami. A w tym mieście było zdecydowanie więcej gadów aby zasługiwać na określenie “niewielkie siły”. - Ciekawe czy to te same. Ktoś je policzył te co wchodziły wcześniej? Wydaje mi się ich trochę mniej ale nie jestem pewien. Małe są i ruszają się to trudno policzyć. I dość daleko. - Edelio darował sobie komentarz do pomysłu szturmowania piramidy. Bardziej interesowały go skinki jakie były już gdzieś w połowie wysokości budynku i zeskakiwały na dół. - Ciekawe to one tam wloką. Może worki z naszym złotem? To byłoby wkurzające jakby ogołocili piramidę przed nami. - Kislevitkę interesowały przede wszystkim łupy więc myśl że gady mogłyby ją ich pozbawić była dla niej bardzo drażniąca. Togo jej przerwał gdy odezwał się po estalijsku. Niestety w ich gronie tylko Edelio był Estalijczykiem. Ale on z kolei słabo znał reikspiel. - On chyba mówi, że niedługo zacznie się ściemniać. Jeszcze kilka pacierzy dnia mamy. No ja nie chcę skakać po drzewach na ciemno. - szkicownik przetłumaczył słowa Pigmeja. Mały dzikus szczerzył się radośnie i pokazywał coś swoją włócznią w niebo. Wciąż było jasno jak w dzień. I widać było pogodne niebo. Ale już i dzień miał się ku końcowi. Gdzieś tam na poprzednim stanowisku została Vivan która uznała, że taka eskapada to nie dla niej. Życzyła im powodzenia i obiecała poczekać. Potem Zoja pozwoliła sobie na żarcik, że szlachncianka się pewnie obawiała, że jej na tych wysokościach kieckę podwieje. Ale mimo jej żartów to jednak te fikanie po drzewach raczej pasowało bardziej do małp czy kotów niż do cywilizowanych istot. Po pierwsze było wysoko. Co by się stało jakby ktoś stracił równowagę i runął w dół to nie było trudne to wyobrażenia - trup na miejscu. Te lustryjskie drzewa wydawały się dwu, może nawet trzykrotnie wyższe od swoich odpowiedników ze Starego Świata. A byli w ich koronach. Bowiem przez większość swojej wysokości to te pnie strzelały w górę i za bardzo się nie rozgałęziały. Dopiero przy koronach następowała gwałtowna walka o światło i przestrzeń i tu był galimatias liści, konarów i gałęzi. Niżej jednak te pnie porastało i łaziło po nich chyba wszystko. Mchy, paprocie, jakieś krzaki, bluszcz, grzyby, mrówki, węże, żuki i cała masa innych drobnych stworzeń. O ile pająka wielkości ludzkiej dłoni można było nazwać drobnym. Dlatego jak Amazonki chciały zbudować sobie gniazda do obserwacji okolicy budowały je w koronach czyli całkiem wysoko. Meda poprowadziła ich z poprzedniego stanowiska na obecne. Bez niej jako przewodniczki było mało prawdopodone aby udało się odnaleźć coś więcej niż same gałęzie i konary. Amazonki pobudowały tu i tam liny, szczeble, uchwyty dla rąk i nóg, nawet kładki czy linowe mosty. I widząc jak sobie ich gospodyni z tym radzi musiały mieć w tym niezłą wprawę. Czarnoskóra dzikuska sprawiała wrażenie, że specjalnie czeka na pozostałych aż dotrą do niej kolejny kawałek. Poruszała się swobodnie jakby nie dostrzegała tej ziejącej przepaści jaka dzieliła ich od ściółki leśnej. Togo i Carsten podobnie opanowali się na tyle aby zachowywać się podobnie. Edelio wręcz przeciwnie. Widać było, że trzęsie się ze strachu gdy urządzali sobie tą podniebną wycieczkę po nieznanym terenie. Chyba tylko Zoja zachowywała się z pewną nawet nonszalancją jakby takie wyskokości nie tylko nie robily na niej wrażenia ale wręcz ją bawiły. Sama wspinaczka była zaś wymagała sprawności ciała i krzepy. Trzeba było zachować balans ciała, móc się wspiąć po linie czy przeskoczyć na sąsiednią gałąź. Dzięki tym linom i uchwytom było to znacznie ułatwione ale nadal wszystko spoczywało na barkach każdego z uczestników tej podniebnej wyprawy. Z oczywistych względów pierwsza szła Meda. Za nią ulokowali się Carsten i Zoja. Co prawda czarnoskóra Amazonka pewnie mogłaby ich odstawić czy nawet zgubić jakby chciała no ale nie taka była jej rola jako przewodniczki. Czekała na nich aż dotrąd do niej i dopiero wtedy ruszała dalej. Carstenowi przydały się te krzepkie mięśnie bo wcale to nie było takie proste jakby się mogło wydawać. Zoja nie wydawała się tak umięśniona jak on ale widocznie jej pomagała marynarska wprawa łażenia po rejach i podobne doświadczenia bo wcale mu nie ustępowała. Najdłużej za każdym razem czekali na Togo i Edelio. Z czego Pigmej był “krótki” więc zdradzał pewne problemy przy zadaniu jakie wymagało dłuższego wysiłku fizycznego w czystej postaci. Zaś na rysownika mogła wpłynąć ta znaczna wysokość o jakiej trudno mu było zapomnieć. Dopiero jak dotarli do obecnego gniazda mógł wreszcie spocząć na czymś stabilniejszym i odpocząć. Od tej pory wiele się nie działo i druga połowa dnia upływała dość spokojnie. Mogli do woli oglądać sobie piramidy i to co tam się działo. Jednak teraz światła dnia tak jak to wspomniał Pigmej wiele nie zostało a jeszcze czekał ich powrót do Vivian i Alonso a potem na skraj bagien do łódek jakie powinny tam czekać wraz z resztą obsady. --- Mecha 41 hopsanie po drzewach - lęk wysokości Carsten (SW) 50+10=60; rzut: 23; 60-23=37; śr.suk > zuchwałość - no dawaj, pokaż co masz! Meda (SW) 45+10+20+20=95; rzut: 49; 95-49=46; śr.suk > zuchwałość - no dawaj, pokaż co masz! Zoja (SW) 45+10+20=75; rzut: 17; 75-17=58; du.suk > odwaga - za mną! Togo (SW) 40+10+10=60; rzut: 34; 60-34=26; ma.suk > wzięcie się w garść - nie jest tak źle Edelio (SW) 35+10+10=55; rzut: 93; 55-93=-38; śr.por > obawa - trzęsie się, mod -20 --- hopsanie po drzewach - wspinaczka Carsten (KRZ) 55+0=55; rzut: 38; 55-38=17; ma.suk > poszło z trudem ale jakoś poszło > 150% czasu Meda (KRZ) 45+20+20=85; rzut: 49; 85-49=36; śr.suk > poszło bez szału ale bez większych zacięć > 100% czasu Zoja (KRZ) 45+20=65; rzut: 52; 65-52=13; ma.suk > poszło z trudem ale jakoś poszło > 150% czasu Togo (KRZ) 35+10=45; rzut: 41; 45-41=4; remis > poszło ale bardzo długo i opornie > 200% czasu Togo (KRZ) 35+10-20=25; rzut: 29; 25-29=-4; remis > poszło ale bardzo długo i opornie > 200% czasu --- Czas: 2525.XII.26 bct; południe Miejsce: 0,5 dnia pieszo od wioski Aldery, dżungla, ??? Warunki: na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, pogodnie, powiew, ciepło Wyprawa na Wzgórza Terradonów Jak się dało poznać ten “umdon” czymkolwiek był to był naprawdę wielki. A im bliżej był tym potężniejszy się wydawał. A, że był wyższy i dawał dłuższe kroki to dość szybko by dogonił mniejsze dwunogi. Te jednak okazały się o wiele od niego zwinniejsze. Grupka Bertranda, elfów i Amazonek rozproszyła się przez co na raz potwór mógł się zajmować tylko jednym z nich. A w korzeniach drzew, w krzakach, za pniami drzew była szansa ukryć się przed wielkoludem. Jak za którymś razem mijał Bretończyka aby skoncentrować się na jednej z umykających mu wojowniczek królowej Aldery ten miał okazję mu się przyjrzeć nieco lepiej. To coś było mniej więcej humanoidem. Podobnym do ogra albo trolla. Lub niedźwiedzia stojącego na tylnych łapach. Było wielkie i sapało i ryczało strasznie. Miało wielkie łapy którymi próbowało pochwycić. I miało na sobie jakieś gałęzie i w ogóle było porośnięte mchem i jakimiś naroślami wyglądającymi jak grzyby lub rośliny. Jakieś pnącza dyndały przy każdym ruchu stworzenia niczym jakieś frędzle. Tworzyło to wszystko gęstą, wijącą się masę jaka nie bardzo pozwalała dostrzec samego stwora jaki mógł się kryć pod tym wszystkim. Ale dla Bretończyka który pierwszy raz widział coś takiego było mocno niepokojące. Zdrowy rozsądek szeptał do ucha aby trzymać się od tego czegoś z daleka i ucieczka czy ukrycie się nie wydawały się takim złym rozwiązaniem. Mimo tego, że elfy czy wojowniczki wydawały się zwinniejsze od wielkoluda i miały spore szanse na schowanie się za pniem to jednak ta zabawa w chowanego i w berka nie mogła trwać wiecznie. Gdy któraś z tarczowniczek uciekała od drzewa jakie właśnie obszedł umdon nie zdążyła dobiec do kolejnego gdy ten zdołał ją kopnąć. Kobieta krzyknęła krótko a siła uderzenia była tak duża, że poleciała bezwładnie do przodu jak szmaciana lalka kopnięta przez znudzone dziecko. Stwór zawył złowieszczo jakby się cieszył i ruszył w stronę powalonej wojowniczki. Co prawda Bertrand stracił ją z oczu po tym uderzeniu ale było mało prawdopodobne by ktoś trzaśnięty takim ciosem zdołał się pozbierać zanim dopadnie go to coś. Widząc co się święci Maanena krzyknęła coś bojowo, wybiegła zza drzewa za jakim się chowała i cisnęła włócznią w potwora. Podobnie uczyniła oszczepniczka z zębatą rybą wymalowaną na tarczy. Taktyka uników i odwracania uwagi monstrum do tej pory działała nieźle ale właśnie przestała. Amazonki widocznie nie chciały oddać swojej siostry na pastwę potwora i próbowały ją uratować atakując potwora idącego po swoją ofiarę. Bretończyk gdzieś wyłapał wzrokiem jednego i chyba drugiego elfów. Ze względu na swoją szybkość i zwinność nieźle im wychodziło to unikanie złapania przez stwora do tej pory. Ale nie mieli przy sobie żadnej broni strzelającej. Tylko włócznie do bezpośredniego starcia ale gdyby to się zaczęło były kiepskie szanse, że uda się je przerwać w dowolnym momencie. Bretończyk po tym rozproszeniu ich grupy nie mógł złapać wzrokiem jednego z elfów i jednej z tarczowniczek. Raczej ich potwór nie dopadł bo by było słychać a nie było teraz okazji ich szukać. --- Mecha 41 Test strachu przed “umdon” Bertrand (SW); 40-10=30; rzut: 41; 30-40=-11; ma.por > zaniepokojenie - działa prawie normalnie; mod -10 Maanena (SW); 55+0=55; rzut: 8; 55-8=47; śr.suk > zuchwałość - no dawaj, pokaż co masz!; mod 0 Elf włócznik 1 (SW); 45-10=35; rzut: 75; 35-75=-40; śr.por > obawa - to nie dla mnie!; mod -20 Elf włócznik 2 (SW); 45-10=35; rzut: 50; 35-50=-15; ma.por > zaniepokojenie - działa prawie normalnie; mod -10 Elf włócznik 3 (SW); 45-10=35; rzut: 42; 35-42=-7; remis > ostrożniść - skupienie, działa prawie normalnie; mod -5 Oszczepniczka piranii 1 (SW); 35+0=35; rzut: 41; 35-41=-6; remis > ostrożność - skupienie, działa prawie normalnie; mod -5 Tarczowniczka jaguara 1 (SW); 40+0=40; rzut: 40; 40-40=0; remis > ostrożność - skupienie, działa prawie normalnie; mod -5 Tarczowniczka jaguara 2 (SW); 40+0=40; rzut: 5; 40-5=35; śr.suk > zuchwałość - no dawaj, pokaż co masz!; mod 0 --- Czas: 2525.XII.26 bct; południe Miejsce: 0,5 dni konno od głównego obozu, dżungla, staw Warunki: na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, pogodnie, powiew, ciepło Iolanda Widok martwych ciał może nikogo z zawodowych kawalerzystów nie przeraził. W końcu byli to ludzie wojny. A ciała należały do elfów i nawet baronessa de Azuara przysłana tu przez kapitana nie do końca mogła stwierdzić czy są to zagubione elfy Ektheliona czy raczej jakieś inne. Ale na pewno nie był to przyjemny widok i w naturalnym odruchu ludzie woleli trzymać się od trupów z daleka. Mówili przyciszonymi głosami jak na pogrzebie albo cmentarzu. I dopiero jak z powrotem wsiedli na konie i odjechali od miejsca śmierci czwórki elfów dało się słyszeć ich rozmowy. Zastanawiali się kto ich załatwił. Bo związane nadgarstki i poderżnięte gardła jakoś bardziej pasowały do ofiar egzekucji niż walki. Zagadka wydawała się jednak jak na razie nie do rozwikłania. Zwłaszcza jak nikt z jeźdźców nie miał wcześniej okazji poznać alienujących się elfów Ektheliona. Jak już to Juan i Iolanda bo czasem sam dowódca elfów pojawiał się w namiocie narad podczas spotkań dowódców. Ale nie jego elfy. Ci zwykle obozowali osobno i ogólnie zawzięcie trzymali się z dala od reszty ekspedycji podkreślając swoją odrębność i niezależność. Więc nie bardzo było jak ich poznać póki jeszcze byli członkami ekspedycji a i teraz nie było dziwne, że trudno było zidentyfikować te ciała. Żaden z nich na pewno nie był Ekthelionem, tym rudym elfem ani tą rudowłosą elfką. Ta dwójka najbardziej została zapamiętana przez zwykłych żołnierzy ze względu na ognisty kolor włosów jaki rzucał się w oczy. O pozostałych trudno było coś powiedzieć. Zwłaszcza, że zwykle widziano ich w pełnym, elfim rynsztunku jaki był dość charakterystyczny a tam zostawili za sobą bose ciała w samych koszulach i spodniach. Wracali więc do głównego obozu. Próbując nawigować na dnie tego ciepłego, zielonego oceanu. Dno było pokryte różnego rodzaju krzakami, naroślami a kopyta koni mieliły ściółkę, błoto i kałuże jakie tam zalegały. Na szczęście było ciepło ale nie gorąco. Komary czy ich tutejsze odpowiedniki dalej niezmordowanie kąsały więc co chwila jakaś dłoń odganiała natręta lub próbowała go rozgnieść. Przejeżdżali właśnie koło jakiegoś stawu który był jednym z niewielu punktów orientacyjnych gdy ta senna sytuacja nabrała rumieńców. Większość jeźdźców jechała dalej chyba nie zorientowawszy się jeszcze co się stało. Mało kto miał ochotę na rozmowy więc jechali jeden za drugim w odstępie kilku kroków. Iolanda jechała gdzieś w tym szeregu. Tak było łatwiej jechać gdy jechało się małą grupą. Ale widać było wygodnie plecy może dwóch czy trzech kawalerzystów przed sobą. Łatwo było przeoczyć coś tak drobnego. Iolanda właściwie też dostrzegła to wpierw słuchem niż oczami. Jakiś krótki, cichy świst. Zupełnie jakby jakiś owad przeleciał w pobliżu. Jak zamrugała oczami dostrzegła jednak, że coś co wyglądało na jeden z niezbyt dużych kamieni obmywanych wodami stawu brzegiem jakiego jechali zamrugał gadzimi oczami. Łeb miał tuż nad powierzchnią wody, nieruchomy więc łatwo było wziąć go za coś wystającego z wody. W pysku trzymał jakąś cienką rurkę skierowaną w kierunku jeźdźców. Był może na kilka kroków od brzegu i z kilkanaście do najbliższych jeźdźców. - Tam coś jest? - zapytał niepewnie jeden z jeźdźców pokazując gdzieś w kierunku przybrzeżnego drzewa. Można było odnieść wrażenie, że stoi tam przy samym pniu lub za pniem jakaś sylwetka mniej więcej ludzkich rozmiarów. Albo znów jakaś plama na pniu porośniętym jakimiś grzybami i mchem. Już parę razy im się zdarzały takie złudzenia. Iolanda też to dostrzegła chociaż sama z tej odległości nie była pewna co tam może być. --- Mecha 41 Wykrywanie zasadzki Iolanda (ZRĘ); 30+20-10-10=30; rzut: 11; 30-11=19; ma.suk > wykrywa 2 skinki Juan (ZRĘ); 35-10-10=15; rzut: 54; 15-54=-39; śr.por > nic nie wykrywa Kawalerzyści (ZRĘ); 35-10-10=15; rzut: 18; 15-18=-3; remis > wykrywa 1 skinka
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 27-11-2021 o 21:00. Powód: Edycja linku do foci saurusa. |
28-11-2021, 19:18 | #224 |
Markiz de Szatie Reputacja: 1 | Carsten z lekkim grymasem obrzydzenia strącił z ramienia kosmatego pająka. Musiał zabrać się na gapę podczas niedawnych nadrzewnych akrobacji. Trzeba przyznać Amazonkom, że znakomicie przemyślały ten sposób przemieszczania się. Chociaż ryzykowny, zapewniał szybkość, kamuflaż i niezależność. Poza tym przedzieranie się przez poszycie i gęstwinę na dole byłoby zdecydowanie bardziej męczące i wyczerpujące. Tutaj w rozłożystych koronach drzew Sylvańczyk odczuwał nawet podmuchy wiatru, dające chwilowe wytchnienie od zaduchu dżungli. Wrażenia widokowe też były niesamowite i to nie tylko z powodu bliskości piramidy, która zyskała jeszcze większy rozmach i wymuszała nieskrywany podziw dla jej budowniczych. |
04-12-2021, 10:43 | #225 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 04-12-2021 o 10:46. |
13-12-2021, 00:55 | #226 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 42 - 2525.XII.30 fst; zmierzch Czas: 2525.XII.30 fst; zmierzch Miejsce: 4 dni drogi od Leifsgard, dżungla, obóz ekspedycji w dżungli Warunki: wnętrze namiotu narad, jasno, ciepło, gwar rozmów; na zewnątrz: zmrok, odgłosy dżungli, pogodnie, umi.wiatr, ciepło Wszyscy Na zewnątrz zapadał tropikalny zmrok zapowiadając kolejną, noc w tropikach. Tuż przed zmierzchem skończyła się ulewa. Dawno już tak mocno nie padało bo chociaż często było pochmurno i nie było widać słońca to jednak rzadko coś z tych chmur padało. Ale dzisiaj było inaczej. Po południu z tych chmur walnęło deszczem. Właściwie całkiem gęstą ulewą. Teraz przestało już padać i po tej ulewie pozostały tylko mokre namioty i krople spadające z drzew na te rozpięte płachty tworzące przenośny dom. I błoto oczywiście. Po ulewie zostało mnóstwo kałuż, błota i strumieni. Ale skoro zaczynał się wieczór można było zacząć zebranie wodzów. Do namiotu narad stopniowo ściągali ci najważniejsi dowódcy zaproszeni przez kapitana ze względu na prestiż, władzę czy swoją specjalistyczną wiedzę. Od dłuższego czasu nie było tak licznego zebrania ale nie było się co dziwić. Dzisiaj wróciła wyprawa Carstena która była ostatnią na jaką czekali. Wrócili właśnie w tą ulewę więc końcówka już w pobliżu rzeki nad jaką rozbity był obóz była szczególnie uciążliwa w tym marszu. Carsten Jak się okazało po powrocie z piramidy wyprawa Carstena - Medy wróciła do wioski królowej Aldery jako ta druga. Bo wyprawa jaką kierowali Bertrand i Maanena nie wiedząc kiedy i czy wrócą ruszyła w drogę powrotną do głównego obozu ekspedycji rankiem poprzedniego dnia. Więc się rozminęli. Jak Carsten w połowie Konistag płynął łodzią ku wyspie Amazonek to pół dnia później Bertrand był witany przez czujki rozstawione na skraju obozu ekspedycji i nie znał losu wyprawy jaka poszła do piramidy. Dopiero dzisiaj, po kolejnych dwóch dniach marszu przez tropikalną dżunglę sylvański porucznik przyprowadził swoje oddziały oddane mu pod komendę do rodzimego obozu. I to akurat w tą ulewę jaka dzisiaj spadła na ten ziemski padół. Ale wrócili. I mieli co opowiadać. W końcu z całej wyprawy wcześniej te piramidy widział tylko Alonso. A wówczas były one praktycznie puste. Teraz zaś było tam mrowie obcej, gadziej, rozumnej rasy. Co więcej ryzyko skakania z gałęzi na gałąź pod koniec dnia spędzonego przy piramidzie opłaciło mu się z przyczyn osobistych. To coś co z daleka wyglądało jak pomarańczowe kulki z bliska okazało się być wielkimi kwiatami wielkości kapusty. Barwne, wielkie o dziwnym kształcie podobnym do szerokiego kielicha. Albo rozwartej paszczy. Był tylko z Medą więc trudno było się porozumieć. Ale na szczęście czarnoskóra wojowniczka domyśliła się z jego gestów co chce zrobić. I pomogła mu w tym przedsięwzięciu. Pokazała mu jak należy ścinać te wielkie kwiaty o słodkim aromacie. Pachniały pięknie, jak jakaś wyperfumowana dama. Kwiaty też robiły wrażenie intensywną barwą a przede wszystkim rozmiarem. Nie znał żadnego kwiatu zza oceanu który mógłby stawać w szranki pod tym względem. Kwiaty z bliska wyglądały bardzo podobnie jak te które Carsten zapamiętał z ilustracji jeszcze zza oceanem oraz z tego co mu opowiadał Evo w Porcie Wyrzutków już po tej stronie oceanu. A w jednym z kwiatów znaleźli resztki barwnych piór i kawałek ptasiej nogi. Wielkość tych kwiatów jednak nie sprzyjała aby ich zabrać zbyt wiele. Zwłaszcza, że jeszcze czekało go kicanie po drzewach w drodze powrotnej więc nie wypadało się obciążać. Każdy z ich dwójki zdołał zabrać tylko po dwa, pękate kwiaty. Potem musieli wracać do pozostałych skoczków. I już razem do miejsca gdzie w pierwszym gnieździe zostali Alonso i Vivian. Wracali na skraj bagien tak samo jak szli w stronę piramid - po ciemku. I znów Meda przejęła rolę przewodniczki a za nią gęsiego szli pozostali. Gdy już rozpoznawali te znajome, wysokie trzciny wyższe od dorosłego człowieka jakie porastały skraj bagien kilka razy Amazonka przystawała i wydawała dźwięki podobne do nocnych odgłosów dżungli. Przynajmniej na ucho staroświatowców. Za którymś razem gdzieś tam z przodu chyba coś jej odpowiedziało. Bo ruszyła do przodu już pewniej. I dla Carstena to wyglądało jakby nagle z tych trzcin podniosła się jakaś postać. Ale po głosie i skąpym ubiorze dało się poznać inną Amazonkę. Ona już ich zaprowadziła do reszty. Bo czekając dobę na ich powrót zrobili coś w rodzaju improwizowanego obozu. Jakieś szałasy zrobione z tych wysokich trzcin. Same łodzie też zostały przykryte płachtami z tych trzcin więc ukazały się ich oczom dopiero jak wojowniczki je zdjęły. Potem była ta ponowna przeprawa przez te nawiedzone bagna. Chyba było nawet gorzej niż za pierwszym razem bo teraz nawet goście zza oceanu już mieli przedsmak tego co tu może grasować. A poprzednio nie wiedzieli o tym miejscu nic. W pewnym momencie powiało grozą gdy coś zaczęło szorować od spodu o dno łodzi. Po ciemku nie było widać co to. Może ocierali o jakiś zatopiony pień albo głaz. Widać było tylko smoliście czarną wodę jakby naprawdę płynęli po jakiejś płynnej smole. Aż nagle coś wyskoczyło z tej wody jak gejzer. Rozległy się okrzyki zaskoczenia i strachu. Po ciemku nie było widać co to jest ale Amazonki dały przykład napierając na wiosła. Zresztą Togo też krzyczał aby zwiewać. I jakoś fart im sprzyjał bo zostawili to coś za sobą. Albo ich nie goniło albo nie dało rady nadążyć bo atak więcej się nie powtórzył. W końcu rozpędzone łodzie zwolniły i ponownie gdy przekonano się, że to coś ich nie ściga priorytetem stała się ostrożność. Wiosłowanie przez te bagna zajęło całą noc. Dopiero jak już noc przeszła w świt i początek dnia to łodzie przybiły do zbawczego brzegu. Ich załogi wyciągnęły je na brzeg i niezmordowane Amazonki znów nacięły liści, gałęzi i trzcin aby je przykryć i zamaskować. Wszyscy byli zmęczeni i fizycznie i psychicznie po tej przeprawie przez Nawiedzone Bagna ale jakoś mimo to nikt nie miał ochoty na odpoczynek przy ich skraju. Więc “na noc” rozbili się dopiero w południe jak już odeszli spory kawałek. I wreszcie można było wyspać się i odpocząć w improwizowanym obozie. Można było zaryzykować rozpalić ogień. Dlatego do wioski Amazonek dotarli dopiero w południe kolejnego dnia. I na miejscu się dowiedzieli, że wyprawa Bertranda i Maaneny wróciła ze wzgórz terradonów prawie dwa dni wcześniej. I nie mając z piramid żadnych wieści wczoraj rano ludzie i elfy pod przewodem kilku Amazonek wyruszyli do głównego obozu. Ponieważ było to i tak dwa dni marszu przez dżunglę to nie było już za bardzo sensu aby z miejsca ruszać. Zwłaszcza, że królowa Aldera i jej Amazonki oferowały dom gościnny do dyspozycji sojuszników. Co marynarze powitali z radością, bo większość z nich od wyjścia z Portu i jednej nocy przed wyprawą na bagna nie miała okazji spać w prawdziwym łóżku. No i dlatego do głównych sił ekspedycji wrócili dopiero dzisiaj. Akurat w Festag, dzień świątynny. Bertrand - Ikhule umdon. Wy na te stworzenia mówicie ogry. Ogr, zielony ogr, ikhule umdon. Został opętany przez duchy dżungli. Dlatego nie odpłynął z innymi. - ciemnoskóra Majo wyjaśniła Bretończykowi z czym walczyli. Właściwie jak ów “zielony ogr” padł w końcu trupem a Bertrand zabrał się za odcinanie głowy to dostrzegł podobieństwa do tych wielkich, ociężałych humanoidów. Jednak musiał liczyć na życzliwość i pomoc Amazonek bo jego rapier nie nadawał się do cięcia i rąbania czegoś tak masywnego jak ogrza szyja a noża z tego samego powodu nie było sensu nawet wyjmować. Ocalała z walki Amazonka poszła po pomoc do reszty obozu i sprowadziła pozostałych. Ci zajęli się rannymi wojownikami. Jasne się stało, że część z nich jest zbyt ciężko ranna aby nadążyć za zdwoymi kamratami. Więc dla nich też zmajstrowano nosze co jednak jeszcze bardziej osłabiło ich tempo marszu. Maanena więc zdecydowała sprowadzić pomoc z wioski. Już tak daleko nie było. Ale nada z pół dnia marszu. Posłała więc dwie wojowniczki do przodu a mieszana karawana dźwigając rannych i zabitych maszerowała z mozołem do przodu. Gdzieś pod koniec dnia jak już wypadało się zastanawiać czy znaleźć jakieś miejsce na obóz i nocować w dżungli czy spróbować szczęścia i jeszcze iść kawałek licząc, że dotrą do rzeki i wyspy Amazonek one same wyszły in na przeciw. Właściwie to wyjechały na tych swoich wielkich culchanach. Do nich teraz zamocowano nosze i przy świetle pochodni, już nie tak wczesnym wieczorem dotarli do czekających łodzi jakie przewiozły ich na wyspę królowej Aldery. Zanim się wszyscy rozpakowali i spoczęli u siebie to już pewnie była północ. Okazało się, że wrócili pierwsi i z tej drugiej wyprawy co ruszyła ku piramidzie jeszcze nikt nie wrócił. Rano też nie. A nie było wiadomo czy w ogóle ktoś wróci a jak tak to kiedy. Więc czas było wrócić do obozu głównego i zdać raport z własnej ekspedycji. Rano też Amazonki wręczyły mu jako trofeum ten odcięty ogrzy łeb jaki mu obiecały dnia poprzedniego. Zaproponowały też aby rann elf został u nich bo wciąż jego stan był ciężki i dwa dni przeprawy przez dżunglę mogły pogorszyć jego stan. I w końcu, dwa dni temu, tuż przed zmierzchem w Konistag wrócili do głównego obozu. Okazało się, że tutaj też nikt nie ma żadnych wieści o tych co poszli przez Nawiedzone Bagna do piramidy. Ci wrócili dopiero dzisiaj i ku niejako zaskoczeniu wszystkich byli w komplecie. Też więc mieli o czym opowiadać pozostałym. Iolanda Wróciła wraz z większością jenites z patrolu jaki miał sprawdzić ciała elfów. To było już o zmroku w Backertag. Prawie równe cztery doby temu. Od tamtej pory po zdaniu raportu kapitanowi mogła się zająć swoimi sprawami. Wrócili bez dwóch kawalerzystów. Jeden podczas szarży na małego gada wpadł do wody. W zamieszaniu nie było wiadomo dlaczego spadł z siodła. Czy został jakoś zaatakowany czy z innych powodów. Z drugim nawet nie wiadomo co się stało. Po prostu po wyjściu ze strefy zasadzki okazało się, że go nie ma. Nikt nie wiedział jaki jest jego los. Juan czekał dość długo na jego powrót ale obawiając się ponownego ataku jaszczurów jakie potrafiły się tak świetnie maskować zarządził w końcu odwrót. Jeśli ów kawalerzysta przetrwał walkę musiał wrócić do obozu samodzielnie. Jednak po czterech dniach nie było po nim śladu więc jego rokowania był obecnie bardzo niskie. Chyba już nikt nie łudził się, że się odnajdzie żywy. Sama Iolanda oberwała jakąś strzałką jakiej uderzenia w zamieszaniu walki nawet nie poczuła. Ale z każdą chwilą robiła się bardziej senna i słaba. Końcówki powrotu do obozu już nie pamiętała. Potem dopadła ją jakaś gorączka i słabizna. Ale Cesar dbał o nią i w końcu wczoraj wróciła do pełni sił. A dzisiaj wróciła wyprawa Carstena więc kapitan zarządził odprawę aby podsumować to co się dowiedzieli do tej pory.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
15-12-2021, 18:57 | #227 |
Markiz de Szatie Reputacja: 1 | Chociaż Sylvańczyk uważał się za dość zwinnego, to przy Medzie czuł się niezgrabny jak drwal obok cyrkowej akrobatki. Dziewczyna dotarła do owoców ptasznika przed nim, idealnie wyczuwając odległości między konarami i poszyciem. Tak jakby urodziła się w koronach drzew, a nie w osadzie. Carst ledwie nadążał, nadrabiając braki krzepą, mimo że pchały go naprzód myśli o bliskiej realizacji prywatnych zamysłów. Nadzieja na nowo ożywiła mężczyznę, wlewając świeży zapas wiary i otuchy dla podmęczonego ciała. Skoro udało się dotrzeć aż tutaj, nie było siły, która przeszkodziłaby w zdobyciu remedium na ojcowskie troski. Kilka razy zawisł co prawda wysoko nad ziemią, lecz kolejna zbawcza liana pojawiała się w zasięgu ramion. Tak dotarł do pnia gdzie pasożytowały barwne rośliny. Pozostawało tylko ostrożnie je ściąć i wpakować do sakwy, po czym wrócić do punktu zwiadowczego. Na szczęście z każdą chwilą nabierał wprawy i pewności w pokonywaniu trasy, a nawet dawało mu to pewną satysfakcję. Pozwalało też odwrócić myśli od nieuchronnej przeprawy przez ponure trzęsawiska, która wraz z malejącą słoneczną tarczą stawała się coraz bliższa… |
18-12-2021, 15:32 | #228 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 18-12-2021 o 15:38. |
19-12-2021, 02:18 | #229 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 43 - 2525.XII.31 wlt; południe Czas: 2525.XII.31 wlt; południe Miejsce: 4 dni drogi od Leifsgard, dżungla, obóz ekspedycji w dżungli Warunki: na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, pogodnie, powiew, ciepło Wszyscy - Ładna pogoda dzisiaj. - Glebova siedziała na przyjemnie rozgrzanym kamieniu i moczyła bose stopy w wodzie. Siedziała w samej koszuli i spodniach, nawet buty zdjęła aby sobie pozwolić na tą chwilę relaksu. Pogoda faktycznie sprzyjała rozluźnieniu. Był ostatni miesiąc w tym roku więc nawet w Bretonii nie była to ani malownicza ani przyjemna pora roku. O Imperium wystawionym na próbę srogiego Ulryka nie wspominając. A tutaj było ciepło jak w lato. Można było chodzić w samej koszuli i na bosaka a chłód nie doskwierał. Nie doskwierał też tropikalny upał. Chociaż zbliżało się południe więc robiło się coraz cieplej. Ale na razie było w sam raz. Od wczorajszej ulewy nic nie padało a nad brzegiem rzeki było całkiem przyjemnie i tropikalny zaduch jaki panował w dżungli wydawał się pod wpływem bryzy mniej dokuczliwy. - Chyba ktoś, coś złowił. - nie tylko Izabella podniosła głowę na odgłos radosnych okrzyków. Jakiś mężczyzna, też w samych spodniach i koszuli coś chyba złapał na wędkę. Coś dużego sądząc po tym jak wstał i zmagał się aby wyciągnąć to coś z wody. Zapowiadało się obiecująco bo to coś szarpało się z nim jak równy z równym. Aż powoli robiło się z tego widowisko gdy znudzeni żołnierze obserwowali te zmagania. Dowcipkowali sobie z tego wędkarza ale raczej w przyjaznym tonie. Wędkowanie było jednym ze sposobów zabicia nudy przez zwykłych żołnierzy. I jakimś urozmaiceniem dla codziennej rutyny. O ile bowiem rotacyjnie jakichś oddział wydzielał swoich ludzi do trzymania wart lub patroli to jednak w większości żołnierze mieli nadmiar czasu wolnego. Codzienne prace związane z wznoszeniem ostrokołu wokół obozu czy utrzymaniem samego obozu nie zajmowały całego dnia więc był czas i miejsce na odpoczynek. Grano więc w kości i karty, śpiewano piosenki i łowiono ryby. To wszystko można było robić nie ruszając się poza obóz w tą dziką i obcą dżunglę jaka zdawała się wznosić pod sam dach niebios. Kislevska blondynka i bretońska brunetka przeniosły wzrok na miejsce przy rzecznej plaży. Było to nieco więcej miejsca niż pomiędzy namiotami to i tutaj kapitan Koenig zarządziła trening swojego oddziału. Stała na jego czele i ordynowała cięcia i pchnięcia swoim wielkim mieczem. A jej ludzie powtarzali jej ruchy. Sielankowa atmosfera udzieliła się nawet temu elitarnemu oddziałowi imperialnej gwardii bo też większość z nich była w samych spodniach i koszulach. Bez tych charakterystycznych kaftanów i spodni z bufiastymi zdobieniami. I bez pancerzy. - Taki miecz to musi być strasznie ciężki. A kapitan Koenig to na jakąś wielką babę nie wygląda. Taka raczej normalna na rozmiar. - oceniła w końcu siostra Bertranda też siedząc w tych krótkich spodniach do kolan i samej koszuli. Zdaje się, że wygoda w tych dzikich ostępach zwyciężyła z dostojeństwem i darowała sobie chodzenie w sukni do samej ziemi jak powinna szlachcianka o jej pozycji. Chociaż etykieta mogła nie brać pod uwagę bytowania w dżungli a raczej salony i ulice miasta albo chociaż wsi czy gospody na trakcie. - No lekki nie jest. Miałam kiedyś taki w ręku. Ale bez przesady. Da się go podnieść chociaż machać to bym nie chciała. Zbyt niewygodny. No ale ma siłę uderzenia. Potrafi złamać pikę i mało który pancerz zdzierży takie uderzenie. - kislevska żeglarka podzieliła się z Bretonką swoimi doświadczeniami na temat takiego oręża jakim posługiwali się imperialni gwardziści. - A panna von Schwarz to chyba opala się w cieniu. - Izabella pozwoliła sobie na żartobliwą uwagę pod adresem imperialnej szlachcianki. Ta bowiem w przeciwieństwie do niej nadal chodziła w długiej sukni w czarno - czerwonych barwach. Przez to od razu rzucała się w oczy. Teraz siedziała na jakimś składanym krześle pod okapem jednego z namiotów i coś czytała. Przybyła bowiem razem z ekspedycją przyprowadzoną przez Carstena do głównego obozu ekspedycji. Wczoraj zaś była na naradzie gdzie swój dostojny, chłodny urok roztaczała podobnie jak dzisiaj na zwykłych żołnierzach. Bo chociaż wydawała się ignorować resztę obozu i nikt jakoś nie miał śmiałości do niej podejść to zdawała się przyciągać ukradkowe spojrzenia. Wczoraj na tym spotkaniu w namiocie narad wiele się działo i mówiono. Zjawienie się bladolicej szlachcianki z Imperium było tylko jedną z niespodzianek jakie przywiodły ze sobą przedstawiciele obydwu wysłanych kilka dni temu wypraw. Było o czym radzić więc radzili chyba do północy. Wieczór zszedł na tych obradach, dyskutowaniu co z nich wynika i jak powinni teraz postąpić. Na przykład okazało się, że powiedzenie “jeden obraz jest mówi więcej niż setka słów” mogło coś mieć z prawdy. Bo gdy wczoraj Edalio wyjął i podał kapitanowi swoje szkice ten oglądał je z ogromnym zainteresowaniem. A później puścił je w obieg aby i chociaż najważniejsi dowódcy i specjaliści ekspedycji mogli chociaż mniej więcej się zorientować co ich czeka w piramidach. Rozmiary samej piramidy budziły zdumienie i niedowierzanie. Może nawet doszłoby do posądzenie rysownika, że go za bardzo poniosła wyobraźnia artysty ale zapewnienia i Carstena, i Glebowej no i właśnie von Schwarz powtwierddziły jego kreskę. To może nawet bardziej niż przed chwilą budziły one zdumienie. - Jak one mogły zbudować coś tak wielkiego? Podobno ta ich wioska to jakieś lepianki z drewna i błota. Tak słyszałem. - zapytał któryś z oficerów nie bardzo mogąc pogodzić się z z gabarytami piramid, zwłaszcza tej największej. - To nie one ją zbudowały. To dzieło pradawnej rasy jakiej nie ma już na tym świecie. A one jedynie nią zarządzają i traktują jak święte miejsce. - wyjaśniła van Schwarz z lekkim uśmiechem na swoim bladym licu. Niemniejsze wrażenie zrobiły szkice dwunożnych, ogoniastych jaszczurów. Zwłaszcza wyraźnie posługujących się bronią, ozdobami i narzędziami co przeczyło ich zwierzecej naturze. A zdecydowana większość dwunogów zza oceanu nie miała do tej pory z nimi kontaktu. Zaś te rysunki zrobione przez Edelio wyglądały jak jakichś bajkowych stworów. Nie przypominały żadnych stworzeń znanych zza oceanu. Ich liczba o jakiej referował Carsten i Zoja budziły jednak zaniepokojenie. Do tej pory można jeszcze było uważać, że Amazonki przesadzają albo, że w ogóle chcą odstraszyć intruzów od piramidy tymi plotkami o mrowiu jaszczurów jakie zajęły piramidę. Ale słowa naocznych świadków raczej potwierdzały wersję wojowniczek królowej Aldery. - I mówisz Carstenie, że odradzasz przeprawę przez te piekielne bagna. - zadumał się kapitan nad opinią jaką przyniósł mu porucznik wracający z rozpoznania. Zresztą Kislevitka też była podobnego zdania. Raz im się udało ale wcale nie było pewne czy udałoby się to powtórzyć. Obawa jaką żywiły Amazonki do tego miejsca wydawała się uzasadniona. - No cóż, skoro tak to ma wygląda to ta droga może nie być najlepszą do posłania głównego natarcia. - przyznał kapitan nie skreślając może jeszcze całkowicie trasy przez bagna. W końcu niejako pozwalała zaskoczyć przeciwnika i wyjść niezauważonym tuż przy piramidzie. Ale nie zapowiadało się aby cała armia dała radę się tak przeprawić. Może mała grupka dywersantów ale większość ekspedycji musiałaby zmierzać bardziej klasyczną drogą. Pomimo tego, że raczej wówczas trudno było liczyć na efekt zaskoczenia jaszczurów. - No ale teraz wreszcie coś wiemy. Świetnie się spisaliście Carstenie, właśnie o takie rozpoznanie mi chodziło. No i nie daliście się wykryć jaszczurom więc może nadal nie wiedzą o tej furtce jaką mają w płocie. - kapitan pochwalił Sylvańczyka dając wyraz, że spełnili oni jego oczekiwania co do tej wyprawy. Nawet jeśli przyniosła ona kolejne pytania na jakie od ręki trudno było znaleźć odpowiedzi. Jak choćby to co to były za elfy jakie parę dni temu znalazł konny patrol. Pomimo, że kapitan wysłał baronessę de Azuara nie udało się jednoznacznie zidentyfikować elfich ciał. Iolanda była pewna, że żaden z czterech elfów jakie znaleźli nie był Ekthelionem ani kimś z jego dwojga rudowłosych wojowników. Ale czy należeli ci zamordowani elfi mężczyźni do jego oddziału czy nie nie była pewna. W końcu póki Ekthelion dość mocno dbał o prywatność i praktycznie od początku trzymał się w cieniu i na uboczu. O ile on sam pojawiał się jeszcze na naradach u kapitana to jego elfy nie. A jak ciała zabitych nie nosły tego charakterystycznego, elfiego ekwipunku tylko byli boso i w samych koszulach to trudno było powiedzieć kim właściwie byli. - No to albo to były elfy Ektheliona albo nie. Jak tak to wpadli w czyjeś ręce kto zakończył ich żywot. Nie wiadomo co by się stało z nim samym i resztą jego oddziału. A jak nie to kręcą się tu jeszcze jakieś elfy. - z braku laku kapitan wysnuł ten ogólny wniosek po wysłuchaniu co Iolanda ma do powiedzenia w tej sprawie. I jakoś nikt nie miał za bardzo pomysłu co by jeszcze można zrobić w tej sprawie. Patrzyli po sobie ale jakoś nikt się nie kwapił do rzucenia jakimś pomysłem. Zastanawiano się czy te małe gady jakie zasadziły się na powracających do obozu jinetes miały coś wspólnego z mordem na tych elfach czy nie. Ale znów równie dobrze można było rzucać monetą w tej sprawie. Motywy jakie mogły kierować elfami, skądkolwiek by nie pochodziły, pozostawały wręcz przysłowiowo enigmatyczne. - Czyli udało wam się rozbić i przepędzić te latające straszydła. Świetnie! Bardzo dobrze! - wieści jakie przyniósł bretoński szlachcic dowodzący z ramienia kapitana wyprawą na wzgórza terradonów też niosły otuchę. Wyglądało na to, że tym latającym stworom udało się zadać duże straty. Co prawda części mimo wszystko udało się odlecieć no ale i tak powinno być ich teraz o wiele mniej niż do tej pory. Wcześniej zaś miał okazję porozmawiać z wojowniczkami Aldery. Chociaż ze zrozumiałych względów mówiła głównie Majo. Przyjęły bowiem zaproszenie na kolację i bretońskie wino zdawało się im smakować. Słysząc komplementy Bretończyka co do ich męstwa i pomysłowości też nieco więcej opowiedziały o stworzeniu zwanym przez nich “ikhule umdon”. Kilka sezonów temu w te okolica dotarła wyprawa wielkich stworzeń o jakich Majo słyszała i raz czy dwa nawet widywała podczas swojego przymusowego pobytu na Starym Świecie. I tam zwano je ogrami. Te gruboskórne, wiecznie głodne potwory bardzo dały się we znaki Amazonkom. Wiele ich sióstr poległo w walce z tymi gigantami, wiele zostało przez nie pożartych. Część z nich zabrały na swoje statki i nim odpłyneły i ich los musiał być straszny. Niektóre jednak pozostały. Te które pochłonęły duchy dżungli. Jak ten któego właśnie spotkali kilka dni temu. Stał się częścią dżungli, tak samo jak ptaki, mrówki czy małpy. Amazonki czasem go spotykały ale zwykle dzięki ostrożności udało im się pozostać niewykrytym przez tak wielkie, głośne i niezdarne stworzenie. Tym razem jednak zapewne zwęszył krew i ciała rannych i zabitych więc szukał ich aby się pożywić. Amazonki nie chciały dopuścić do takiego zbezczeszczenie ciał ich sióstr dlatego chciały odciągnąć stwora gdzieś dalej. Ale jak to już Bertrand wiedział ze swoich obserwacji ten plan nie do końca wypalił bo stwór jednak dopadł ich grupkę wymuszając przy tym walkę. Zaś co do mężczyzn to nie, nie miały ich i nie potrzebowały. Majo która jak na Amazonkę wdawała się mieć pojęcie jak to wygląda za oceanem nie dziwiła się pytaniu ale dla niej było dziwne, że są społeczeństwa gdzie występują obie płcie. Co prawda plemię wojowniczek zdawało sobie z tego sprawę od dawna ale zdaje się kompletnie nie były zainteresowane aby podążać tą drogą. Uważały się za wyjątkowe i ukochane córki Pradawnych które zostały na tej planecie aby strzec ich dziedzictwa. Dlatego mężczyzn nie potrzebowały i obywały się bez nich. Zaś starszyznę miały. Były szacownymi wojowniczkami, matronami i doradczyniami królowej. One zwykle stały na czele oddziałów młodszych sióstr. - A one się nie zepsują? - zapytała Izabella gdy jeszcze na wyspie Amazonek pokazał jej skórzaste, podłużne jaja latających gadów. Całkiem inne kształtem i wielkością od kurzych czy kaczych. No i nie miały skorupki tylko jakąś miękką, błoniastą, powłokę. Siostra wydawała się nimi zafascynowana tak samo jak przygodami swojego dzielnego brata który tak dzielnie walczył na tych wzgórzach a potem z tym zarośniętym lianami, zielonym ogrem. Sama za to z fascynacją zgłębiała przez ten czas tajniki jazdy na culhanie i chwaliła sobie gościnę u Amazonek. Wszystkie poddane królowej były dla niej życzliwe i uprzejme. Gdy jednak zabrakło Majo i Togo powstała bariera językowa jaką tylko z grubsza mógł zalepić uniwersalny migowy i życzliwość. Niejako z musu więc Izabella nauczyła się paru słówek i zwrotów w języku tubylców. Głównie komend do obsługi pierzastego wierzchowca oraz codzienne wyrażenia jak udanie się za potrzebą czy chęć zjedzenia czegoś. Panna de Truville czuła się więc jak na egzotycznym wyjeździe na wieś do dalekich krewnych gdzie z fascynacją poznawała nowy dla siebie świat. Na razie jednak kapitan nie podjął żadnych decyzji o natychmiastowym działaniu. Dał znać, że jest czas na odpoczynek po tych przeprawach przez dżunglę. A i zapewne trzeba było przemyśleć jakie podjąć następne kroki. Do tego zbliżał się koniec roku. Za parę dni wypadał Hexensnacht. Tradycyjne święto oddzielające stary rok od nowego. Noc w którym jak wierzono granica między światem materialnym a niematerialnym, między światem żywych i umarłych była najcieńsza w ciągu całego roku. Noc grozy gdzie podobno umarli potrafili wstawać z grobów. Wczoraj na naradzie też zastanawiano się co począć na tą okazję i być może dlatego też odłożono decyzję w sprawie piramidy na nowy rok. A póki co sprawny wędkarz ku uciesze widzów holował do brzegu jakąś wielką sztukę co mogła być niewiele mniejsza niż on sam.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
20-12-2021, 19:38 | #230 |
Markiz de Szatie Reputacja: 1 | Jakże zmienne są siły natury… - pomyślał Carsten. Chłonął rześkość bryzy, żywo w pamięci jeszcze mając wczorajsze brodzenie w mazistym błocie i kałużach po rzęsistej ulewie. Dziś jak inni siedział nad brzegiem rzeki, korzystając z uroków słońca oraz łaskawej aury. Odpoczywał po wyczerpującej wyprawie zwiadowczej, gdzie niemal cały czas musiał zachowywać czujność. Tutaj zwolniony był z tego obowiązku, pozostawił daleko za sobą grozę mokradeł i złowrogi cień piramidy… Ostatnio edytowane przez Deszatie : 20-12-2021 o 19:51. |