Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-11-2021, 20:21   #221
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Widok nie był miły. Na szczęście baronessa trupy widywała już wcześniej przeto te nie zrobiły na niej wrażenia. Z wysokości siodła nie sposób było dokładnie przyjrzeć się nieboszczykom przeto kobieta zsiadła z konia i podeszła do ciał. Żaden nie wydawał się ani trochę znajomy.

Towarzyszący jej zbrojnie przyglądali się tylko jej poczynaniom zamiast również spróbować przypomnieć sobie czy widzieli już te elfy.
Baronessa głośno i wyraźnie zapytała zatem pierwszego z żołdaków
- Czy rozpoznajesz, któreś z ciał.
Niestety nie rozpoznał.
Takie samo pytanie otrzymał kolejny zbrojny i kolejny. I tak do końca.
Odpowiedź za każdym razem była taka sama. Nie rozpoznał trupów.

Próba rozejrzenia się po okolicy okazała się zbędna. Żołnierze przyznali, że ślady które mogły pozostać zostały przez nich zadeptane.

- Nic tu po nas - rzekła estalijska szlachcianka - wracamy do obozu. Niestety na pochówek nie mamy ni czasu ni sprzętu.
Jedyne co mogła zrobić, to zmówić modlitwę do Moora. I tak też uczyniła przed opuszczeniem tego miejsca i pozostawieniem trupów na pastwę drapieżników.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 22-11-2021, 21:43   #222
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację

- Co to może być, jakieś duże zwierzę? - Bertrand zerwał się na nogi i zaczął rozglądać dookoła ale przez gęstwinę niewiele było widoczne.
- Trzeba chyba kogoś na zwiad wysłać, może ktoś wdrapałby się na drzewo? - zaproponował pozostałym dowódcom z którymi przed chwilą naradzał się przy ognisku.

- Tak, to dobry pomysł, trzeba tam kogoś wysłać. - porucznik kuszników podchwycił pomysł Bretończyka ale minę miał taką jakby sam wolał nie być takim ochotnikiem. Tymczasem Majo coś powiedziała do Maaneny. Ta coś powiedziała do którejś z wojowniczek po czym ta z małpią zręcznością zaczęła wspinać się na drzewo.

- To całkiem blisko. Tylko te drzewa i zielsko wszystko zasłaniają. - powiedział elf kładąc dłoń na rękojeści szabli jakby to go uspokajało i dodawało otuchy. W międzyczasie Amazonka wspięła się już dość wysoko. Coś krzyknęła w dół. Maanena coś się dopytała ta pokazała dłonią w jakimś kierunku.

- Mówi, że tam coś się rusza. Ale nie widzi co to jest. Coś dużego. - Majo przetłumaczyła na reikspiel co tamta krzyknęła.

- Są u was takie duże zwierzęta? Spytał się Bertrand z nutą ekscytacji w głosie.
Możemy albo na niego zapolować albo zejść z drogi… - zawahał się którą z tych opcji wybrać - ciekawość i chęć przygody walczyła z rozsądkiem.

- Tak i to sporo. Ale jakoś nie rozpoznaje po głosie co to może być. - odparła szybko Majo zerkając z zaniepokojeniem w kierunku gdzie kobieta trzymająca się drzewa wskazała na źródło tych hałasów. Maanena rzuciła coś szybko co zwróciła jej uwagę. Ciemnoskóra Amazonka coś jej odpowiedziała i blondynka skinęła szybko głową jakby się zgadzała.

- Maanena idzie to sprawdzić. Pyta czy ktoś z was idzie z nią. - zapytała szybko tłumacząc słowa liderki wojowniczek. Ta szybko skrzyknęła kilka z nich i wyglądało na to, że zbierają się aby to sprawdzić.

- Ja pójdę, weźmy też kilku elfów - stwierdził Bertrand, który ciekaw był widoku nowego egzotycznego zwierzęcia. Choć pewnie rozsądniej było zostać w obozie…

Toras zastanawiał się chwilę ale skinął głową. Rzucił coś do swoich włóczników i trzech z nich zebrali swoje włócznie, nałożyli wysokie hełmy i byli gotowi do drogi. Maanena też wzięła dwie oszczepniczki piranii i dwie tarczowniczki jaguara. Wspólnie naszykowali się w pośpiechu i byli gotowi do drogi. Pozostali też w większości powstali wodząc po sobie i okolicy zaniepokojone spojrzenia bo nie było trudno sobie wyobrazić, że to coś co tak przed chwilą głośno ryczało to jakieś wielkie bydlę które lada chwila może im wparadować w opłotki. A to nie sprzyjało spokojnemu siedzeniu przy ognisku.

- Bądźcie gotowi jakby to coś tu przyszło! Może trzeba będzie z tym walczyć albo odsunąć się na bok!- zawołał szlachcic kiedy ruszył za Amazonkami. Pozwolił żeby Maanena prowadziła, w końcu to był jej teren.

Mniejsza grupka ruszyła pomiędzy drzewami i krzakami jakie tworzyły dżunglę żegnani niepewnymi spojrzeniami pozostałych. Na czele szły Amazonki, potem Bertrand i trzech elfów. Szli szybko i szybko obóz przy strumieniu im zniknął z oczu. Z początku nie było widać ani słychać nic niezwykłego z kierunku w jakim szli. Mijali kolejne drzewa, liany i wysokie korzenie. Ale wreszcie usłyszeli jakiś głośny trzask łamanej gałęzi. To było gdzieś przed nimi. Amazonki zwolniły i zaczęły się skradać zatrzymując się na chwilę przy każdym drzewie nasłuchując i próbując wypatrzyć co tam mogło być. Po paru chwilach zatrzymały się na dłużej i pokazały kierunek pozostałym. Tam już widać było, że coś się rusza. Coś dużego. Znacznie wyższe od człowieka. Bez trudu łamało gałęzie jakie mogły być grubości ramienia dorosłego mężczyzny. Właściwie to mniej więcej miało to humanoidalny kształt.

- Umdon. Ikhule Umdon. - szepnęła blondwłosa Maanena do Bertranda i elfów. Potem zrobiła gest jakby węszyła i wskazała kierunek z jakiego przyszli.

Bretończyk westchnął, zdał sobie sprawę że w tej grupie nie będą w stanie się porozumieć.
- ”Umdon?” - zapytał się Maaneny i wskazał na swój rapier, próbując zapytać się się czy powinni spodziewać się walki z tym czymś… i czy powinni jej szukać.

- Umdon, ikhule umdon. - blondynka energicznie pokiwała głową wskazując twierdząco na to wielkie coś. A to wielkie coś dalej bez trudu łamało gałęzie przedzierając się przez dżunglę. Przystawało co kilka swoich wielkich kroków węsząc albo nasłuchując. Ale tendencja była niepokojąca. Jakby się zbliżało w ich stronę. Teraz już było widac, że to coś ma mniej więcej ludzki kształt. Komuś zza oceanu mógł się kojarzyć z trollem lub ogrem. Też takie wielkie i dwunożne. Tylko porośnięte albo obłożone jakimiś krzakami które utrudniały dostrzeżenie co jest pod spodem. Szefowa wojowniczek zaś powiedziała coś szybko do jednej z nich, ta pokiwała głową i chyba wróciła się do obozu. A przynajmniej poszła w tamtą stronę.

Maanena zaś zaczęła gestykulować do Bertranda chcąc mu coś przekazać na migi skoro nie mogli się porozumieć wspólnym językiem. Pokazała jeszcze raz na to zbliżające się coś. Wyraźnie wyszczerzyła zęby i zrobiła gest jakby coś podnosiła i wkładała sobie do ust. I ponownie wskazała na to wielkie coś. Następnie wskazała gestem na kierunek z jakiego przyszli i gdzie zostawili większość członków wyprawy. Palcami pokazała gest chodzenia machając dłonią na stwora i robiąc ścieżkę do strumienia gdzie obozowali.

- Czy ona sugeruje, że to jakiś olbrzym ludojad? - Bertrand odezwał się do elfów, marszcząc brwi. O czymś takim to tutaj jeszcze nie słyszał...
- W takim razie wracamy do naszych - skinął głowa Maanenie, że się zgadza.

Elfy też miały nieco skołowane miny nie bardzo mogąc skojarzyć detale tej pantonimy. Patrzyli po sobie i na Bertranda ale w końcu pokręcili głowami na znak, że nie bardzo wiedzą o co chodzi. Widząc jednak, że Bretończyk odwrócił się i ruszył w z powrotem Maanena złapała go za ramię i powstrzymała. Gdy się do niej odwrócił przecząco kręciła głową i podobnie machała dłońmi. Pokazała gdzieś w bok. Potem odwróciła się twarzą do tego wielkiego czegoś i zacząła się cofać w ten bok. Przy tym robiła dłońmi powolne gesty przywołania jakby chciała pokierować to coś do siebie. I w końcu znów wskazała na ten boczny kierunek. I jeszcze na pistolet Bertranda jaki ten miał za pasem.

Bertrand skoncentrował się próbując zrozumieć co chce mu przekazać dowódczyni Amazonek.
- Chyba chce żebyśmy zwabili to coś w pułapkę. Maanena to wywabi a my zastrzelimy - powiedział do elfów. Następnie skinął głową Maanenie i cofnął się w bok, w kierunku który wskazała.

- Jak zastrzelimy? Tylko ty masz jeden pistolet. - zwrócił mu uwagę jeden z elfów. Ci rzeczywiście byli typowymi włócznikami z tarczą. A i wśród Amazonek nie było strzelców.

- Mnie się wydaje, że ona chce abyśmy poszli za nią. - odparł drugi wskazując na Maanenę. Ale już zerkał na to coś bo to już było niepokojąco blisko. Blondynka w pręgowanych skórach też zerknęła na to coś i zrobiła do przybyszy zza oceanu przyzywając gest. Po czym wyszła zza drzewa i wydała z siebie okrzyk bojowy który trudno było przegapić. Trzy jej towarzyszki postąpiły podobnie krzycząc i tupiąc aby ściągnąć na siebie uwagę potwora.

- Dobrze, to dołączmy do nich - Zaintrygowany Bretończyk doszedł do egzotycznych wojowniczek, wypatrywając stwora za którym podążyli.

Jak chcieli zwrócić uwagę stwora na siebie to im się udało. Ten zatrzymał się i chwilę im się przyglądał. Przekrzywiał tą mniejszą bulwę porośniętą jakimiś kłączami która mogła być jego głową. Trochę jakby nasłuchiwał albo węszył. Ale w końcu ruszył. I to ruszył w ich stronę. Wtedy Maanena odwróciła się do pozostałych i popchnęła ich w bok pokazując aby tam zaczęli zwiewać.

Bertrand zastosował się na razie do sugestii, choć jego zdaniem tak liczna grupa powinna poradzić sobie z jedną bestią. Jeśli stwór by zaczął ich doganiać, miał zamiar wystrzelić z pistoletu.
 
Lord Melkor jest offline  
Stary 27-11-2021, 20:57   #223
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 41 - 2525.XII.26 bct; popołudnie

Czas: 2525.XII.26 bct; popołudnie
Miejsce: 1 dzień drogi od wioski Aldery, dżungla, rogatki piramidy
Warunki: na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, pogodnie, powiew, ciepło


Wyprawa do piramidy



- Tam jest coś kolorowego. Na tamtym drzewie. - Kislevitka wskazała Carstenowi palcem coś co było widoczne na jednym z drzew. Trochę dalej ale jednak na tyle aby widać było barwne plamki. Z tej odległości wydawały się jak kolorowe jabłka albo kwiaty. Ale musiały być od nich większe skoro wydawały się właśnie takie z tej perspektywy.

- Tych dużych stamtąd nie było widać. - rzucił rysownik kapitana który siedząc na niewielkiej platformie podobnej do gniazda jakich Amazonki używały do obserwacji podejść do piramidy próbował naszkicować co się da w swoim szkicowniku.




https://i.imgur.com/pHIhPNA.png


- Saurus. - Kislevitka odwróciła się do niego i pytająco spojrzała na dwoje tubylców jacy byli ich przewodnikami po tym dziwnym, obcym świecie. I Togo i Meda pokiwali głowami. Wcześniej tak właśnie mówili wskazując na te wielkie, dwunożne gady jakie wydawały się monstrualne przy tych mniejszych których było tu najwięcej. I było bardzo możliwe, że są masywniejsze, wyższe i większe od jakiegokolwiek ludzkiego osiłka.

- Sporo ich. - mruknęła blondynka z długim warkoczem owiniętym wokół głowy. Akurat owe saurusy były bardziej stacjonarne no i większe to się nie drobiły przed oczami z tej odległości jak te małe gady jakie Amazonki nazywały skinkami. Reczywiście była tam większa grupa u stóp piramidy. Jakby koczowali, jedli coś czy odpoczywali. Mogło być ich tam z pół setki. Właściwie okazało się, że kilku jest u szczytu najwyższej piramidy chyba w roli straży. Ale stali tak nieruchomo, że można je było z tej odległości wziąć za posągi. Dzięki Medzie jednak wiedzieli, że tam żadnych posągów wcześniej nie było więc to musiały być żywe gadziny.

- O. Znów coś tam się chyba dzieje. - Edelio który właśnie rysował kolejne detale miasta piramid zwrócił uwagę pozostałych wskazując rysikiem na czubek piramidy. Faktycznie nastąpiło tam jakieś poruszenie. Gady zajętę do tej pory swoimi sprawami wokół pirpamidy też się w tym zorientowały. Bo przerwały swoje zajęcia i zadarły swóje gadzie łby ku szczytowi spiczastej bodowli. A tam zatrzymał się na samym szczycie schodów jakiś gad, chyba skink bo był o wiele mniejszy od tych saurusowych strażnikow. Wzniósł łapy ku górze w których trzymał tarczę i włócznie i coś zaskrzczał. Z dołu odparły mu gardłowe ryki, skrzeki i piski jego pobrantymców. Po czym zaczął schodzić na dół po schodach piramidy. A za nim podobnie wyekwipowane skinki.

- To te same co wcześniej szły na górę? Jak myślicie? - Kislevitka zmrużyła oczy ale z tej odległości nie można było być tego pewnym. Zbyt mało detali było widoczne i te zwinnie zeskakjące po stopniach piramidy ogoniaste sylwetki były tylko odległymi figurkami. Chociaż widać było, że niektóre coś wloką. Jak jakieś worki albo ciała. Trudno było dojrzeć.

- Mam nadzieję, że nie będziemy musieli zdobywać tej piramidy. - Kislevitka splunęła w przepaść krzywiąc się na samą myśl o takiej perspektywie. Budowla chociaż była kompletnie inna niż klasyczne mury i zamki znane za oceanem to dominowała nad dżunglą i miastem jak sztuczna góra. Budziła majestat swoim ogromem i fascynację swoją obcością stworzona przez cywilizację jakiej Amazonki mówiły, że są spadkobiercami. Ale zdobycie jej wydawało się bardzo trudne. W miarę wygodne podejście było widoczne tylko jedno - po schodach. Tych samych po jakich schodziły teraz skinki. To było jednak tak oczywiste, że narażało na atak z każdej strony, wystarczyło obsadzić każdy z terasów nawet niewielkimi siłami. A w tym mieście było zdecydowanie więcej gadów aby zasługiwać na określenie “niewielkie siły”.

- Ciekawe czy to te same. Ktoś je policzył te co wchodziły wcześniej? Wydaje mi się ich trochę mniej ale nie jestem pewien. Małe są i ruszają się to trudno policzyć. I dość daleko. - Edelio darował sobie komentarz do pomysłu szturmowania piramidy. Bardziej interesowały go skinki jakie były już gdzieś w połowie wysokości budynku i zeskakiwały na dół.

- Ciekawe to one tam wloką. Może worki z naszym złotem? To byłoby wkurzające jakby ogołocili piramidę przed nami. - Kislevitkę interesowały przede wszystkim łupy więc myśl że gady mogłyby ją ich pozbawić była dla niej bardzo drażniąca. Togo jej przerwał gdy odezwał się po estalijsku. Niestety w ich gronie tylko Edelio był Estalijczykiem. Ale on z kolei słabo znał reikspiel.

- On chyba mówi, że niedługo zacznie się ściemniać. Jeszcze kilka pacierzy dnia mamy. No ja nie chcę skakać po drzewach na ciemno. - szkicownik przetłumaczył słowa Pigmeja. Mały dzikus szczerzył się radośnie i pokazywał coś swoją włócznią w niebo. Wciąż było jasno jak w dzień. I widać było pogodne niebo. Ale już i dzień miał się ku końcowi. Gdzieś tam na poprzednim stanowisku została Vivan która uznała, że taka eskapada to nie dla niej. Życzyła im powodzenia i obiecała poczekać. Potem Zoja pozwoliła sobie na żarcik, że szlachncianka się pewnie obawiała, że jej na tych wysokościach kieckę podwieje. Ale mimo jej żartów to jednak te fikanie po drzewach raczej pasowało bardziej do małp czy kotów niż do cywilizowanych istot.

Po pierwsze było wysoko. Co by się stało jakby ktoś stracił równowagę i runął w dół to nie było trudne to wyobrażenia - trup na miejscu. Te lustryjskie drzewa wydawały się dwu, może nawet trzykrotnie wyższe od swoich odpowiedników ze Starego Świata. A byli w ich koronach. Bowiem przez większość swojej wysokości to te pnie strzelały w górę i za bardzo się nie rozgałęziały. Dopiero przy koronach następowała gwałtowna walka o światło i przestrzeń i tu był galimatias liści, konarów i gałęzi. Niżej jednak te pnie porastało i łaziło po nich chyba wszystko. Mchy, paprocie, jakieś krzaki, bluszcz, grzyby, mrówki, węże, żuki i cała masa innych drobnych stworzeń. O ile pająka wielkości ludzkiej dłoni można było nazwać drobnym. Dlatego jak Amazonki chciały zbudować sobie gniazda do obserwacji okolicy budowały je w koronach czyli całkiem wysoko.

Meda poprowadziła ich z poprzedniego stanowiska na obecne. Bez niej jako przewodniczki było mało prawdopodone aby udało się odnaleźć coś więcej niż same gałęzie i konary. Amazonki pobudowały tu i tam liny, szczeble, uchwyty dla rąk i nóg, nawet kładki czy linowe mosty. I widząc jak sobie ich gospodyni z tym radzi musiały mieć w tym niezłą wprawę. Czarnoskóra dzikuska sprawiała wrażenie, że specjalnie czeka na pozostałych aż dotrą do niej kolejny kawałek. Poruszała się swobodnie jakby nie dostrzegała tej ziejącej przepaści jaka dzieliła ich od ściółki leśnej. Togo i Carsten podobnie opanowali się na tyle aby zachowywać się podobnie. Edelio wręcz przeciwnie. Widać było, że trzęsie się ze strachu gdy urządzali sobie tą podniebną wycieczkę po nieznanym terenie. Chyba tylko Zoja zachowywała się z pewną nawet nonszalancją jakby takie wyskokości nie tylko nie robily na niej wrażenia ale wręcz ją bawiły.

Sama wspinaczka była zaś wymagała sprawności ciała i krzepy. Trzeba było zachować balans ciała, móc się wspiąć po linie czy przeskoczyć na sąsiednią gałąź. Dzięki tym linom i uchwytom było to znacznie ułatwione ale nadal wszystko spoczywało na barkach każdego z uczestników tej podniebnej wyprawy. Z oczywistych względów pierwsza szła Meda. Za nią ulokowali się Carsten i Zoja. Co prawda czarnoskóra Amazonka pewnie mogłaby ich odstawić czy nawet zgubić jakby chciała no ale nie taka była jej rola jako przewodniczki. Czekała na nich aż dotrąd do niej i dopiero wtedy ruszała dalej. Carstenowi przydały się te krzepkie mięśnie bo wcale to nie było takie proste jakby się mogło wydawać. Zoja nie wydawała się tak umięśniona jak on ale widocznie jej pomagała marynarska wprawa łażenia po rejach i podobne doświadczenia bo wcale mu nie ustępowała. Najdłużej za każdym razem czekali na Togo i Edelio. Z czego Pigmej był “krótki” więc zdradzał pewne problemy przy zadaniu jakie wymagało dłuższego wysiłku fizycznego w czystej postaci. Zaś na rysownika mogła wpłynąć ta znaczna wysokość o jakiej trudno mu było zapomnieć. Dopiero jak dotarli do obecnego gniazda mógł wreszcie spocząć na czymś stabilniejszym i odpocząć. Od tej pory wiele się nie działo i druga połowa dnia upływała dość spokojnie. Mogli do woli oglądać sobie piramidy i to co tam się działo. Jednak teraz światła dnia tak jak to wspomniał Pigmej wiele nie zostało a jeszcze czekał ich powrót do Vivian i Alonso a potem na skraj bagien do łódek jakie powinny tam czekać wraz z resztą obsady.


---


Mecha 41


hopsanie po drzewach - lęk wysokości

Carsten (SW) 50+10=60; rzut: 23; 60-23=37; śr.suk > zuchwałość - no dawaj, pokaż co masz!

Meda (SW) 45+10+20+20=95; rzut: 49; 95-49=46; śr.suk > zuchwałość - no dawaj, pokaż co masz!

Zoja (SW) 45+10+20=75; rzut: 17; 75-17=58; du.suk > odwaga - za mną!

Togo (SW) 40+10+10=60; rzut: 34; 60-34=26; ma.suk > wzięcie się w garść - nie jest tak źle

Edelio (SW) 35+10+10=55; rzut: 93; 55-93=-38; śr.por > obawa - trzęsie się, mod -20

---


hopsanie po drzewach - wspinaczka


Carsten (KRZ) 55+0=55; rzut: 38; 55-38=17; ma.suk > poszło z trudem ale jakoś poszło > 150% czasu

Meda (KRZ) 45+20+20=85; rzut: 49; 85-49=36; śr.suk > poszło bez szału ale bez większych zacięć > 100% czasu

Zoja (KRZ) 45+20=65; rzut: 52; 65-52=13; ma.suk > poszło z trudem ale jakoś poszło > 150% czasu

Togo (KRZ) 35+10=45; rzut: 41; 45-41=4; remis > poszło ale bardzo długo i opornie > 200% czasu

Togo (KRZ) 35+10-20=25; rzut: 29; 25-29=-4; remis > poszło ale bardzo długo i opornie > 200% czasu


---




Czas: 2525.XII.26 bct; południe
Miejsce: 0,5 dnia pieszo od wioski Aldery, dżungla, ???
Warunki: na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, pogodnie, powiew, ciepło



Wyprawa na Wzgórza Terradonów



Jak się dało poznać ten “umdon” czymkolwiek był to był naprawdę wielki. A im bliżej był tym potężniejszy się wydawał. A, że był wyższy i dawał dłuższe kroki to dość szybko by dogonił mniejsze dwunogi. Te jednak okazały się o wiele od niego zwinniejsze. Grupka Bertranda, elfów i Amazonek rozproszyła się przez co na raz potwór mógł się zajmować tylko jednym z nich. A w korzeniach drzew, w krzakach, za pniami drzew była szansa ukryć się przed wielkoludem. Jak za którymś razem mijał Bretończyka aby skoncentrować się na jednej z umykających mu wojowniczek królowej Aldery ten miał okazję mu się przyjrzeć nieco lepiej.

To coś było mniej więcej humanoidem. Podobnym do ogra albo trolla. Lub niedźwiedzia stojącego na tylnych łapach. Było wielkie i sapało i ryczało strasznie. Miało wielkie łapy którymi próbowało pochwycić. I miało na sobie jakieś gałęzie i w ogóle było porośnięte mchem i jakimiś naroślami wyglądającymi jak grzyby lub rośliny. Jakieś pnącza dyndały przy każdym ruchu stworzenia niczym jakieś frędzle. Tworzyło to wszystko gęstą, wijącą się masę jaka nie bardzo pozwalała dostrzec samego stwora jaki mógł się kryć pod tym wszystkim. Ale dla Bretończyka który pierwszy raz widział coś takiego było mocno niepokojące. Zdrowy rozsądek szeptał do ucha aby trzymać się od tego czegoś z daleka i ucieczka czy ukrycie się nie wydawały się takim złym rozwiązaniem.

Mimo tego, że elfy czy wojowniczki wydawały się zwinniejsze od wielkoluda i miały spore szanse na schowanie się za pniem to jednak ta zabawa w chowanego i w berka nie mogła trwać wiecznie. Gdy któraś z tarczowniczek uciekała od drzewa jakie właśnie obszedł umdon nie zdążyła dobiec do kolejnego gdy ten zdołał ją kopnąć. Kobieta krzyknęła krótko a siła uderzenia była tak duża, że poleciała bezwładnie do przodu jak szmaciana lalka kopnięta przez znudzone dziecko. Stwór zawył złowieszczo jakby się cieszył i ruszył w stronę powalonej wojowniczki. Co prawda Bertrand stracił ją z oczu po tym uderzeniu ale było mało prawdopodobne by ktoś trzaśnięty takim ciosem zdołał się pozbierać zanim dopadnie go to coś.

Widząc co się święci Maanena krzyknęła coś bojowo, wybiegła zza drzewa za jakim się chowała i cisnęła włócznią w potwora. Podobnie uczyniła oszczepniczka z zębatą rybą wymalowaną na tarczy. Taktyka uników i odwracania uwagi monstrum do tej pory działała nieźle ale właśnie przestała. Amazonki widocznie nie chciały oddać swojej siostry na pastwę potwora i próbowały ją uratować atakując potwora idącego po swoją ofiarę. Bretończyk gdzieś wyłapał wzrokiem jednego i chyba drugiego elfów. Ze względu na swoją szybkość i zwinność nieźle im wychodziło to unikanie złapania przez stwora do tej pory. Ale nie mieli przy sobie żadnej broni strzelającej. Tylko włócznie do bezpośredniego starcia ale gdyby to się zaczęło były kiepskie szanse, że uda się je przerwać w dowolnym momencie. Bretończyk po tym rozproszeniu ich grupy nie mógł złapać wzrokiem jednego z elfów i jednej z tarczowniczek. Raczej ich potwór nie dopadł bo by było słychać a nie było teraz okazji ich szukać.


---


Mecha 41


Test strachu przed “umdon”

Bertrand (SW); 40-10=30; rzut: 41; 30-40=-11; ma.por > zaniepokojenie - działa prawie normalnie; mod -10

Maanena (SW); 55+0=55; rzut: 8; 55-8=47; śr.suk > zuchwałość - no dawaj, pokaż co masz!; mod 0

Elf włócznik 1 (SW); 45-10=35; rzut: 75; 35-75=-40; śr.por > obawa - to nie dla mnie!; mod -20

Elf włócznik 2 (SW); 45-10=35; rzut: 50; 35-50=-15; ma.por > zaniepokojenie - działa prawie normalnie; mod -10

Elf włócznik 3 (SW); 45-10=35; rzut: 42; 35-42=-7; remis > ostrożniść - skupienie, działa prawie normalnie; mod -5

Oszczepniczka piranii 1 (SW); 35+0=35; rzut: 41; 35-41=-6; remis > ostrożność - skupienie, działa prawie normalnie; mod -5

Tarczowniczka jaguara 1 (SW); 40+0=40; rzut: 40; 40-40=0; remis > ostrożność - skupienie, działa prawie normalnie; mod -5

Tarczowniczka jaguara 2 (SW); 40+0=40; rzut: 5; 40-5=35; śr.suk > zuchwałość - no dawaj, pokaż co masz!; mod 0


---





Czas: 2525.XII.26 bct; południe
Miejsce: 0,5 dni konno od głównego obozu, dżungla, staw
Warunki: na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, pogodnie, powiew, ciepło



Iolanda



Widok martwych ciał może nikogo z zawodowych kawalerzystów nie przeraził. W końcu byli to ludzie wojny. A ciała należały do elfów i nawet baronessa de Azuara przysłana tu przez kapitana nie do końca mogła stwierdzić czy są to zagubione elfy Ektheliona czy raczej jakieś inne. Ale na pewno nie był to przyjemny widok i w naturalnym odruchu ludzie woleli trzymać się od trupów z daleka. Mówili przyciszonymi głosami jak na pogrzebie albo cmentarzu. I dopiero jak z powrotem wsiedli na konie i odjechali od miejsca śmierci czwórki elfów dało się słyszeć ich rozmowy. Zastanawiali się kto ich załatwił. Bo związane nadgarstki i poderżnięte gardła jakoś bardziej pasowały do ofiar egzekucji niż walki. Zagadka wydawała się jednak jak na razie nie do rozwikłania. Zwłaszcza jak nikt z jeźdźców nie miał wcześniej okazji poznać alienujących się elfów Ektheliona. Jak już to Juan i Iolanda bo czasem sam dowódca elfów pojawiał się w namiocie narad podczas spotkań dowódców. Ale nie jego elfy. Ci zwykle obozowali osobno i ogólnie zawzięcie trzymali się z dala od reszty ekspedycji podkreślając swoją odrębność i niezależność. Więc nie bardzo było jak ich poznać póki jeszcze byli członkami ekspedycji a i teraz nie było dziwne, że trudno było zidentyfikować te ciała. Żaden z nich na pewno nie był Ekthelionem, tym rudym elfem ani tą rudowłosą elfką. Ta dwójka najbardziej została zapamiętana przez zwykłych żołnierzy ze względu na ognisty kolor włosów jaki rzucał się w oczy. O pozostałych trudno było coś powiedzieć. Zwłaszcza, że zwykle widziano ich w pełnym, elfim rynsztunku jaki był dość charakterystyczny a tam zostawili za sobą bose ciała w samych koszulach i spodniach.

Wracali więc do głównego obozu. Próbując nawigować na dnie tego ciepłego, zielonego oceanu. Dno było pokryte różnego rodzaju krzakami, naroślami a kopyta koni mieliły ściółkę, błoto i kałuże jakie tam zalegały. Na szczęście było ciepło ale nie gorąco. Komary czy ich tutejsze odpowiedniki dalej niezmordowanie kąsały więc co chwila jakaś dłoń odganiała natręta lub próbowała go rozgnieść. Przejeżdżali właśnie koło jakiegoś stawu który był jednym z niewielu punktów orientacyjnych gdy ta senna sytuacja nabrała rumieńców.

Większość jeźdźców jechała dalej chyba nie zorientowawszy się jeszcze co się stało. Mało kto miał ochotę na rozmowy więc jechali jeden za drugim w odstępie kilku kroków. Iolanda jechała gdzieś w tym szeregu. Tak było łatwiej jechać gdy jechało się małą grupą. Ale widać było wygodnie plecy może dwóch czy trzech kawalerzystów przed sobą. Łatwo było przeoczyć coś tak drobnego. Iolanda właściwie też dostrzegła to wpierw słuchem niż oczami. Jakiś krótki, cichy świst. Zupełnie jakby jakiś owad przeleciał w pobliżu. Jak zamrugała oczami dostrzegła jednak, że coś co wyglądało na jeden z niezbyt dużych kamieni obmywanych wodami stawu brzegiem jakiego jechali zamrugał gadzimi oczami. Łeb miał tuż nad powierzchnią wody, nieruchomy więc łatwo było wziąć go za coś wystającego z wody. W pysku trzymał jakąś cienką rurkę skierowaną w kierunku jeźdźców. Był może na kilka kroków od brzegu i z kilkanaście do najbliższych jeźdźców.

- Tam coś jest? - zapytał niepewnie jeden z jeźdźców pokazując gdzieś w kierunku przybrzeżnego drzewa. Można było odnieść wrażenie, że stoi tam przy samym pniu lub za pniem jakaś sylwetka mniej więcej ludzkich rozmiarów. Albo znów jakaś plama na pniu porośniętym jakimiś grzybami i mchem. Już parę razy im się zdarzały takie złudzenia. Iolanda też to dostrzegła chociaż sama z tej odległości nie była pewna co tam może być.



---


Mecha 41

Wykrywanie zasadzki


Iolanda (ZRĘ); 30+20-10-10=30; rzut: 11; 30-11=19; ma.suk > wykrywa 2 skinki

Juan (ZRĘ); 35-10-10=15; rzut: 54; 15-54=-39; śr.por > nic nie wykrywa

Kawalerzyści (ZRĘ); 35-10-10=15; rzut: 18; 15-18=-3; remis > wykrywa 1 skinka
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 27-11-2021 o 21:00. Powód: Edycja linku do foci saurusa.
Pipboy79 jest teraz online  
Stary 28-11-2021, 19:18   #224
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Carsten z lekkim grymasem obrzydzenia strącił z ramienia kosmatego pająka. Musiał zabrać się na gapę podczas niedawnych nadrzewnych akrobacji. Trzeba przyznać Amazonkom, że znakomicie przemyślały ten sposób przemieszczania się. Chociaż ryzykowny, zapewniał szybkość, kamuflaż i niezależność. Poza tym przedzieranie się przez poszycie i gęstwinę na dole byłoby zdecydowanie bardziej męczące i wyczerpujące. Tutaj w rozłożystych koronach drzew Sylvańczyk odczuwał nawet podmuchy wiatru, dające chwilowe wytchnienie od zaduchu dżungli. Wrażenia widokowe też były niesamowite i to nie tylko z powodu bliskości piramidy, która zyskała jeszcze większy rozmach i wymuszała nieskrywany podziw dla jej budowniczych.

Edelio szkicował z pasją i zaangażowaniem, być może kapitan obiecał mu coś za dobrą robotę. Albo Estalijczyk chciał ukoić nerwy po wyzwaniach na wysokości, gdzie znać było, że przeżywał trudne chwile zwątpienia.
Ochroniarz po uwadze Zoi przyjrzał się kolorowym kształtom odznaczającym się śród dominującej zieleni. To mogły być ptaszniki, czyli rośliny które dokładnie opisał mu Hostero. Zdawał sobie sprawę, że lepszej i bliższej okazji, by to sprawdzić mieć już nie będzie.

- Szkicuj dalej, Mościeju – rzekł do rysownika. – Póki masz dość światła. Niebawem ruszamy z powrotem.

- Te małe nie wydają się aż tak groźne, lecz te Saurusy… - popatrzył raz jeszcze na posągowe figury przypominające kamienne golemy.
– Mam nadzieję, że dobrze pchnięte żelaznym sztychem krwawią jak reszta istot…

Choć Carsten daleki był od obaw to te jaszczury wzbudzały respekt i nie chciałby mierzyć się z nimi w bezpośrednim zwarciu. Wydawały się jeszcze roślejsze, niż Norsmeni i co zrozumiałe bardziej dzikie i zajadłe. Prawdziwe potwory w łuskowatej skórze.

***

Postąpił kilka kroków na olbrzymim konarze, kierując się w stronę Medy i wskazał jej kolorowe kwiaty owalnych kształtów.

- Pomożesz mi się tam dostać? – powiedział gestami próbując objaśnić swój cel. - To być może jest to, czego szukam…

Wiedział, że ich zwiad wkrótce się zakończy. Chciał zatem wykorzystać nadarzającą się szansę, być może jedyną na zdobycie kwiatów ptasznika. To chwilowo przyćmiło inne zadania i dodało nowych sił mężczyźnie, gdyż miał egzotyczną roślinę niemal w zasięgu ręki…
 
Deszatie jest offline  
Stary 04-12-2021, 10:43   #225
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację

Bretończyk zrobił kroku do tyłu, widząc leśnego “trolla” w pełnej okazałości. Ale nie mógł przecież stchórzyć, kiedy Amazońskie wojowniczki ratowały swoją towarzyszkę… drżącymi dłońmi podniósł więc do góry pistolet i wystrzelił w potwora.

Huk wystrzału przeszył dżunglę i uszy Bretończyka. W nozdrza zaś uderzył go ostry zapach spalonego prochu. Mgła dymu jaka buchnęła z lufy nieco przysłoniła mu widzenie na moment. Ale i tak widział, że chyba trafił. Chociaż nie widział jakiegoś większego efektu. Stwór jednak był duży i nie było szans aby pojedyncze trafienie go obaliło. Już bardziej widoczne były oszczepy jakie cisnęły obie Amazonki bo te uktwiły w biodrze i barku dwunoga. Czy to mu jakoś zaszkodziło trudno było powiedzieć. Odwrócił łeb w stronę Bertranda zagulgotało mu coś w gardle jakimś niezrozumiałym pomrukiem ale dalej szedł w stronę powalonej przed chwilą wojowniczki.

- Uhlasea! - krzynęła Maanena wydobywając swoją drugą, ostatnią włócznię. Druga z Amazonek zamachnęła się i po raz kolejny cisnęła w potwora oszczepem.

Bertrand widząc że potwór nie wydaje się być spowolniony, przeładował pistolet i wystrzelił ponownie.

Broni palnej wcale nie ładowało się tak łatwo. Ale pistolet i tak chyba najszybciej z wszystkich innych tego rodzaju. Jak Bertrand wyjmował nową kulę z woreczka widział jak potwór dopada do ciężko ranionej Amazonki. A Maanena rusza w pościg krzycząc dziko i chyba mając straceńczą nadzieję, że odwróci jego uwagę od swojej towarzyszki. Druga z wojowniczek sięgnęła do nosidełka po kolejny oszczep. Gdy Bretończyk wrzucał kulę do lufy stwór zamachnął się swoimi wielkimi łapami chcąc rozgnieść zranioną tarczowniczkę. Ta krzyknęła desperacko i uniosła włócznię do góry schylając się jednocześnie. I wielkie łapy świsnęły tuż nad nią. Zaś blondwłosa Amazonka już była bardzo blisko potwora. Ten jednak był skoncentrowany na prawie pewnej zdobyczy. Kawaler de Truville wbijał kulę do środka lufy gdy dopełnił się los zaatakowanej. Maanena wbiła włócznię w udo poczwary zajętej jej siostrą. Tej jednak nie udało się uniknąć kolejnego ataku. I przez okolicę przeszedł mlaszczący odgłos miażdżaonego mięsa. Stwór swoją wielką łapą wbił ją w ziemię jakby to była jakaś dziecieca lalka. Zaryczał triumfalnie nad tym zwycięstwem co zlało się z okrzykiem złości i gniewu Maaneny. Zadała mu cios włócznią właśnie w tym momencie. Co przerwało ryk potwora i rozzłościło jego. Odwrócił się ku niej i właśnie w tym momencie Bertrand skończył ładować pistolet, wycelował i wystrzelił. Huknął kolejny strzał. Podobnie jak świsnął kolejny oszczep piranii. Jednak nie czynił nikomu krzywdy mijając potwora o spory kawałek. Widząc co się święci obaj elficcy włócznicy ruszyli w sukurs Amazonce walczącej z poczwarą. Ostatnia z nich nie mając już chyba oszczepów też ścisnęła ten ostatni i ruszyła do ataku na potwora.

Bertrand patrzył ze zgrozą jak bestia miażdy Amazońską wojowniczkę. Jednak opanował swój lęk, miał pozwolić by kobiety walczyły za niego, mężczyznę i szlachcica? Stwierdził, że wystarczy już tego strzelania, kule nie wydawały się wywierać większego efektu. Wyciągnął swój wierny rapier i z bojowym okrzykiem ruszył za elfami stawić czoło potworowi w zwarciu.

Bretończyk schował pistolet za pas i dobył rapiera. Widział więc jak elficcy włócznicy dołączają do Maaneny i jednej z wojowniczek jaguara jaka dobiegła z innej strony. Przez chwilę więc zrobiła ich się czwórka walczących przeciwko poczwarze. Kawalera de Truville poprzedzała oszczepniczka Amazonek jaka biegła przed nim. Elfy i Amazonki próbowały dżgać to krzaczaste monstrum. I sądząc po rykach to coś musieli trafiać i mu robić. Jednak to było za mało aby powalić czy odgonić bestię tych rozmiarów i wściekłości. Przekonał się o tym jeden z elfów jaki nie zdążył wycofać się po ataku włócznią i potężne kopnięcie odrzuciło go na kilka kroków do tyłu. Upadł jęcząc boleśnie. Potwór jednak nadal skupiał się na blondwłodej liderce wojowniczek. I tak jak ona dźgnęła go włócznią tak on owdzięczył jej się potężnym machnięciem z góry na dół. Wojowniczka wrzasnęła boleśnie gdy smuga szkarłatu rozorała jej ciało. Ale zacisnęła zęby i włócznię nie ustępując z pola walki.

Do walki dołączyła oszczepniczka piranii zastępując powalonego elfa. Jego minął biegnący szermierz. Elf miał chyba dość bo co prawda wstał przy pomocy drzewa ale kulejąc i pomagając sobie włócznią odchodził zgięty z dala od walki. Bertrand dołączył do walki z potworem. Grupka wojowników osaczała bestię z każdej strony. Ludzie, elfy i dzikuski krzyczały a stwór ryczał gromkim głosem. Tratowali trawę i potykali się o wystające korzenie, nogi plątały się w lianach, krzakach i paprociach. Ale walka trwała dalej.

Bertrandowi udało się prawie od razu wrażyć rapier w udo monstrum. Ale jakoś wielkiego efektu na nim to nie wywołało. Była jednak nadzieja, że wiele drobniejszych ataków przyniesie w końcu kumulacyjny efekt. Maanena już była poważnie ranna, chwiała się a jej ruchy straciły sprężystość jaką zdradzała na początku walkę. A wciąż ona najbardziej absorbowała potwora. Na niej koncentrował swoje ataki resztę najwyżej traktując jakimś ciosem na odlew czy próbą kopnięcia. Ale w końcu na blondynkę spadł żywy młot z pięści potwora i krzyknęła przypadając na kolano. To było już zbyt wiele jak na nią i kulejąc starała się odsunąć od walczących.

Wówczas potwór zabrał się za oszczepniczkę walczącą swoją bronią w zwarciu. Z początku udało jej się unikać jego ciosów a nawet sama go trafiała. Jednak i ją monstrum zdzieliło raz, potem drugi, że ciemnowłosa wojowniczka zachwiała się i upadła. Ale i potwór już zdradzał oznaki osłabienia. Chociaż wydawało się, że żaden z ciosów drobniejszych wojowników nie był decydujący i w pojedynkę nie robił mu wielkiej krzywdy. To jednak trafiali go raz za razem. A w końcu był to całkiem spory cel co ułatwiało to trafienie. Okryty krzakami i lianami stwór zdradzał już oznaki dekoncentracji i osłabienia. Ruchy miał już wolniejsze i niezbyt precyzyjne. Jego ostatnim sukcesem było zdzielenie Amazonki z oszczepem. Ona upadła na kolano ale i stwór zwalił się wreszcie na plecy. Upadł jak przewalone drzewo i z podobnym łoskotem.

Ostatnia ze sprawnych Amazonek, ta z tym dziwnym ni to toporem ni pałką, wskoczyła na powalone ciało i z iście dziką furią zaczęła okładać umierające ciało. Ostatni z elfich włóczników otarł czoło z krwi i potu i ciężko dyszał rozglądając się dookoła. Z Bertrandem została ich trójka mniej więcej całych. Oszczepniczka i Maanena ledwo stały na nogach opierając się o drzewa aby nie upaść i brocząc z potężnych ran. Elfi włócznik jaki oberwał w środku walki nie był w aż tak kiepskim stanie jak one ale też oberwał mocno. Opatrywał go trzeci z włóczników jakich Bertrand zabrał ze sobą.

Bertrand dyszał, dochodząc do siebie po brutalnym starciu z nieznaną mu bestią. No ale przynajmniej on wyszedł z tego cało. Podszedł do Maaneny, której waleczność zrobiła na nim wrażenie i spróbował udzielić jej jakiejś podstawowej pomocy, chociaż niestety na medycynie się zbytnio nie znał. Na szczęście po chwili pojawili się ludzie z ich głównych sił i pomogli rannym dojść do obozu. Szlachcic odciał łęb potwora, stwierdzając że będzie on imponującym trofeum. Następnie trzeba było jak najszybciej dostać się do wioski Amazonek żeby pomóc rannym i pogrzebać zmarłych. Miał też zamiar zapytać się Majo o tego leśnego giganta którego ubili i pogratulować Maanenie udanej misji jak tamta dojdzie do siebie.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 04-12-2021 o 10:46.
Lord Melkor jest offline  
Stary 13-12-2021, 00:55   #226
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 42 - 2525.XII.30 fst; zmierzch

Czas: 2525.XII.30 fst; zmierzch
Miejsce: 4 dni drogi od Leifsgard, dżungla, obóz ekspedycji w dżungli
Warunki: wnętrze namiotu narad, jasno, ciepło, gwar rozmów; na zewnątrz: zmrok, odgłosy dżungli, pogodnie, umi.wiatr, ciepło


Wszyscy



Na zewnątrz zapadał tropikalny zmrok zapowiadając kolejną, noc w tropikach. Tuż przed zmierzchem skończyła się ulewa. Dawno już tak mocno nie padało bo chociaż często było pochmurno i nie było widać słońca to jednak rzadko coś z tych chmur padało. Ale dzisiaj było inaczej. Po południu z tych chmur walnęło deszczem. Właściwie całkiem gęstą ulewą. Teraz przestało już padać i po tej ulewie pozostały tylko mokre namioty i krople spadające z drzew na te rozpięte płachty tworzące przenośny dom. I błoto oczywiście. Po ulewie zostało mnóstwo kałuż, błota i strumieni.

Ale skoro zaczynał się wieczór można było zacząć zebranie wodzów. Do namiotu narad stopniowo ściągali ci najważniejsi dowódcy zaproszeni przez kapitana ze względu na prestiż, władzę czy swoją specjalistyczną wiedzę. Od dłuższego czasu nie było tak licznego zebrania ale nie było się co dziwić. Dzisiaj wróciła wyprawa Carstena która była ostatnią na jaką czekali. Wrócili właśnie w tą ulewę więc końcówka już w pobliżu rzeki nad jaką rozbity był obóz była szczególnie uciążliwa w tym marszu.



Carsten



Jak się okazało po powrocie z piramidy wyprawa Carstena - Medy wróciła do wioski królowej Aldery jako ta druga. Bo wyprawa jaką kierowali Bertrand i Maanena nie wiedząc kiedy i czy wrócą ruszyła w drogę powrotną do głównego obozu ekspedycji rankiem poprzedniego dnia. Więc się rozminęli. Jak Carsten w połowie Konistag płynął łodzią ku wyspie Amazonek to pół dnia później Bertrand był witany przez czujki rozstawione na skraju obozu ekspedycji i nie znał losu wyprawy jaka poszła do piramidy. Dopiero dzisiaj, po kolejnych dwóch dniach marszu przez tropikalną dżunglę sylvański porucznik przyprowadził swoje oddziały oddane mu pod komendę do rodzimego obozu. I to akurat w tą ulewę jaka dzisiaj spadła na ten ziemski padół.

Ale wrócili. I mieli co opowiadać. W końcu z całej wyprawy wcześniej te piramidy widział tylko Alonso. A wówczas były one praktycznie puste. Teraz zaś było tam mrowie obcej, gadziej, rozumnej rasy. Co więcej ryzyko skakania z gałęzi na gałąź pod koniec dnia spędzonego przy piramidzie opłaciło mu się z przyczyn osobistych. To coś co z daleka wyglądało jak pomarańczowe kulki z bliska okazało się być wielkimi kwiatami wielkości kapusty. Barwne, wielkie o dziwnym kształcie podobnym do szerokiego kielicha. Albo rozwartej paszczy. Był tylko z Medą więc trudno było się porozumieć. Ale na szczęście czarnoskóra wojowniczka domyśliła się z jego gestów co chce zrobić. I pomogła mu w tym przedsięwzięciu. Pokazała mu jak należy ścinać te wielkie kwiaty o słodkim aromacie. Pachniały pięknie, jak jakaś wyperfumowana dama. Kwiaty też robiły wrażenie intensywną barwą a przede wszystkim rozmiarem. Nie znał żadnego kwiatu zza oceanu który mógłby stawać w szranki pod tym względem.

Kwiaty z bliska wyglądały bardzo podobnie jak te które Carsten zapamiętał z ilustracji jeszcze zza oceanem oraz z tego co mu opowiadał Evo w Porcie Wyrzutków już po tej stronie oceanu. A w jednym z kwiatów znaleźli resztki barwnych piór i kawałek ptasiej nogi. Wielkość tych kwiatów jednak nie sprzyjała aby ich zabrać zbyt wiele. Zwłaszcza, że jeszcze czekało go kicanie po drzewach w drodze powrotnej więc nie wypadało się obciążać. Każdy z ich dwójki zdołał zabrać tylko po dwa, pękate kwiaty. Potem musieli wracać do pozostałych skoczków. I już razem do miejsca gdzie w pierwszym gnieździe zostali Alonso i Vivian.

Wracali na skraj bagien tak samo jak szli w stronę piramid - po ciemku. I znów Meda przejęła rolę przewodniczki a za nią gęsiego szli pozostali. Gdy już rozpoznawali te znajome, wysokie trzciny wyższe od dorosłego człowieka jakie porastały skraj bagien kilka razy Amazonka przystawała i wydawała dźwięki podobne do nocnych odgłosów dżungli. Przynajmniej na ucho staroświatowców. Za którymś razem gdzieś tam z przodu chyba coś jej odpowiedziało. Bo ruszyła do przodu już pewniej. I dla Carstena to wyglądało jakby nagle z tych trzcin podniosła się jakaś postać. Ale po głosie i skąpym ubiorze dało się poznać inną Amazonkę. Ona już ich zaprowadziła do reszty. Bo czekając dobę na ich powrót zrobili coś w rodzaju improwizowanego obozu. Jakieś szałasy zrobione z tych wysokich trzcin. Same łodzie też zostały przykryte płachtami z tych trzcin więc ukazały się ich oczom dopiero jak wojowniczki je zdjęły.

Potem była ta ponowna przeprawa przez te nawiedzone bagna. Chyba było nawet gorzej niż za pierwszym razem bo teraz nawet goście zza oceanu już mieli przedsmak tego co tu może grasować. A poprzednio nie wiedzieli o tym miejscu nic. W pewnym momencie powiało grozą gdy coś zaczęło szorować od spodu o dno łodzi. Po ciemku nie było widać co to. Może ocierali o jakiś zatopiony pień albo głaz. Widać było tylko smoliście czarną wodę jakby naprawdę płynęli po jakiejś płynnej smole. Aż nagle coś wyskoczyło z tej wody jak gejzer. Rozległy się okrzyki zaskoczenia i strachu. Po ciemku nie było widać co to jest ale Amazonki dały przykład napierając na wiosła. Zresztą Togo też krzyczał aby zwiewać. I jakoś fart im sprzyjał bo zostawili to coś za sobą. Albo ich nie goniło albo nie dało rady nadążyć bo atak więcej się nie powtórzył. W końcu rozpędzone łodzie zwolniły i ponownie gdy przekonano się, że to coś ich nie ściga priorytetem stała się ostrożność.

Wiosłowanie przez te bagna zajęło całą noc. Dopiero jak już noc przeszła w świt i początek dnia to łodzie przybiły do zbawczego brzegu. Ich załogi wyciągnęły je na brzeg i niezmordowane Amazonki znów nacięły liści, gałęzi i trzcin aby je przykryć i zamaskować. Wszyscy byli zmęczeni i fizycznie i psychicznie po tej przeprawie przez Nawiedzone Bagna ale jakoś mimo to nikt nie miał ochoty na odpoczynek przy ich skraju. Więc “na noc” rozbili się dopiero w południe jak już odeszli spory kawałek. I wreszcie można było wyspać się i odpocząć w improwizowanym obozie. Można było zaryzykować rozpalić ogień. Dlatego do wioski Amazonek dotarli dopiero w południe kolejnego dnia. I na miejscu się dowiedzieli, że wyprawa Bertranda i Maaneny wróciła ze wzgórz terradonów prawie dwa dni wcześniej. I nie mając z piramid żadnych wieści wczoraj rano ludzie i elfy pod przewodem kilku Amazonek wyruszyli do głównego obozu. Ponieważ było to i tak dwa dni marszu przez dżunglę to nie było już za bardzo sensu aby z miejsca ruszać. Zwłaszcza, że królowa Aldera i jej Amazonki oferowały dom gościnny do dyspozycji sojuszników. Co marynarze powitali z radością, bo większość z nich od wyjścia z Portu i jednej nocy przed wyprawą na bagna nie miała okazji spać w prawdziwym łóżku. No i dlatego do głównych sił ekspedycji wrócili dopiero dzisiaj. Akurat w Festag, dzień świątynny.


Bertrand



- Ikhule umdon. Wy na te stworzenia mówicie ogry. Ogr, zielony ogr, ikhule umdon. Został opętany przez duchy dżungli. Dlatego nie odpłynął z innymi. - ciemnoskóra Majo wyjaśniła Bretończykowi z czym walczyli. Właściwie jak ów “zielony ogr” padł w końcu trupem a Bertrand zabrał się za odcinanie głowy to dostrzegł podobieństwa do tych wielkich, ociężałych humanoidów. Jednak musiał liczyć na życzliwość i pomoc Amazonek bo jego rapier nie nadawał się do cięcia i rąbania czegoś tak masywnego jak ogrza szyja a noża z tego samego powodu nie było sensu nawet wyjmować.

Ocalała z walki Amazonka poszła po pomoc do reszty obozu i sprowadziła pozostałych. Ci zajęli się rannymi wojownikami. Jasne się stało, że część z nich jest zbyt ciężko ranna aby nadążyć za zdwoymi kamratami. Więc dla nich też zmajstrowano nosze co jednak jeszcze bardziej osłabiło ich tempo marszu. Maanena więc zdecydowała sprowadzić pomoc z wioski. Już tak daleko nie było. Ale nada z pół dnia marszu. Posłała więc dwie wojowniczki do przodu a mieszana karawana dźwigając rannych i zabitych maszerowała z mozołem do przodu. Gdzieś pod koniec dnia jak już wypadało się zastanawiać czy znaleźć jakieś miejsce na obóz i nocować w dżungli czy spróbować szczęścia i jeszcze iść kawałek licząc, że dotrą do rzeki i wyspy Amazonek one same wyszły in na przeciw. Właściwie to wyjechały na tych swoich wielkich culchanach. Do nich teraz zamocowano nosze i przy świetle pochodni, już nie tak wczesnym wieczorem dotarli do czekających łodzi jakie przewiozły ich na wyspę królowej Aldery. Zanim się wszyscy rozpakowali i spoczęli u siebie to już pewnie była północ.

Okazało się, że wrócili pierwsi i z tej drugiej wyprawy co ruszyła ku piramidzie jeszcze nikt nie wrócił. Rano też nie. A nie było wiadomo czy w ogóle ktoś wróci a jak tak to kiedy. Więc czas było wrócić do obozu głównego i zdać raport z własnej ekspedycji. Rano też Amazonki wręczyły mu jako trofeum ten odcięty ogrzy łeb jaki mu obiecały dnia poprzedniego. Zaproponowały też aby rann elf został u nich bo wciąż jego stan był ciężki i dwa dni przeprawy przez dżunglę mogły pogorszyć jego stan. I w końcu, dwa dni temu, tuż przed zmierzchem w Konistag wrócili do głównego obozu. Okazało się, że tutaj też nikt nie ma żadnych wieści o tych co poszli przez Nawiedzone Bagna do piramidy. Ci wrócili dopiero dzisiaj i ku niejako zaskoczeniu wszystkich byli w komplecie. Też więc mieli o czym opowiadać pozostałym.



Iolanda



Wróciła wraz z większością jenites z patrolu jaki miał sprawdzić ciała elfów. To było już o zmroku w Backertag. Prawie równe cztery doby temu. Od tamtej pory po zdaniu raportu kapitanowi mogła się zająć swoimi sprawami. Wrócili bez dwóch kawalerzystów. Jeden podczas szarży na małego gada wpadł do wody. W zamieszaniu nie było wiadomo dlaczego spadł z siodła. Czy został jakoś zaatakowany czy z innych powodów. Z drugim nawet nie wiadomo co się stało. Po prostu po wyjściu ze strefy zasadzki okazało się, że go nie ma. Nikt nie wiedział jaki jest jego los. Juan czekał dość długo na jego powrót ale obawiając się ponownego ataku jaszczurów jakie potrafiły się tak świetnie maskować zarządził w końcu odwrót. Jeśli ów kawalerzysta przetrwał walkę musiał wrócić do obozu samodzielnie. Jednak po czterech dniach nie było po nim śladu więc jego rokowania był obecnie bardzo niskie. Chyba już nikt nie łudził się, że się odnajdzie żywy. Sama Iolanda oberwała jakąś strzałką jakiej uderzenia w zamieszaniu walki nawet nie poczuła. Ale z każdą chwilą robiła się bardziej senna i słaba. Końcówki powrotu do obozu już nie pamiętała. Potem dopadła ją jakaś gorączka i słabizna. Ale Cesar dbał o nią i w końcu wczoraj wróciła do pełni sił. A dzisiaj wróciła wyprawa Carstena więc kapitan zarządził odprawę aby podsumować to co się dowiedzieli do tej pory.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest teraz online  
Stary 15-12-2021, 18:57   #227
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Chociaż Sylvańczyk uważał się za dość zwinnego, to przy Medzie czuł się niezgrabny jak drwal obok cyrkowej akrobatki. Dziewczyna dotarła do owoców ptasznika przed nim, idealnie wyczuwając odległości między konarami i poszyciem. Tak jakby urodziła się w koronach drzew, a nie w osadzie. Carst ledwie nadążał, nadrabiając braki krzepą, mimo że pchały go naprzód myśli o bliskiej realizacji prywatnych zamysłów. Nadzieja na nowo ożywiła mężczyznę, wlewając świeży zapas wiary i otuchy dla podmęczonego ciała. Skoro udało się dotrzeć aż tutaj, nie było siły, która przeszkodziłaby w zdobyciu remedium na ojcowskie troski. Kilka razy zawisł co prawda wysoko nad ziemią, lecz kolejna zbawcza liana pojawiała się w zasięgu ramion. Tak dotarł do pnia gdzie pasożytowały barwne rośliny. Pozostawało tylko ostrożnie je ściąć i wpakować do sakwy, po czym wrócić do punktu zwiadowczego. Na szczęście z każdą chwilą nabierał wprawy i pewności w pokonywaniu trasy, a nawet dawało mu to pewną satysfakcję. Pozwalało też odwrócić myśli od nieuchronnej przeprawy przez ponure trzęsawiska, która wraz z malejącą słoneczną tarczą stawała się coraz bliższa…

***

Zaradność Amazonek po raz kolejny go zaskoczyła. Sprawnie zamaskowały tymczasowe obozowisko i łodzie. Możliwe, że minąłby miejsce zboru, bo okolica tonęła w szarości i cieniach trzcinowiska. Gdyby nie czujki, pewnie błąkaliby się dłużej po okolicy, szukając kamratów.
Wymęczeni nie mogli pozwolić sobie na sen, ani odpoczynek. Wyobraźnia podpowiadała najgorsze projekcje grozy, które mogły na nich czekać. Nie zwlekali i ruszyli niebawem, po skromnym posiłku, spożywanym wśród złowrogiego szelestu trzcin.

Ochroniarz wiosłował na równi z resztą, jakby miarowym wysiłkiem chciał zająć myśli i nie zwracać uwagi na niepokojące otoczenie. Bagniska były upiornym miejscem i cały czas po spoconych plecach pełzały obawy. Kikuty drzew majaczące w mroku, dziwne odbicia na tafli wody, szepty nieznanego pochodzenia, słyszalne zwłaszcza wtedy, kiedy wszyscy na łodzi zachowywali grobową ciszę… Nagle łoskot i chrupot, jakby wpadli w mieliznę albo podwodne przeszkody. Łódź zakolebała się srodze, wprawiając go w niepewność. Kiedy obok coś wytrysnęło ze smolistej wody, nie miał czasu dociekać, co to za zjawisko, wiedział jedynie, iż zapowiada kłopoty. Ponaglenia Amazonek i Pigmeja stały się tylko dodatkowym bodźcem do rychłej ucieczki z niebezpiecznego akwenu. Nie oszczędzającej ramion i otartych dłoni wioślarzy…

***

Ponownie z żalem opuszczał wioskę Amazonek, gdzie można było zaznać wygód niedostępnych w surowym żołnierskim obozie. Carsten przeczuwał, że kapitan de Rivera niecierpliwie wyczekiwał wieści od zwiadowców, toteż starał się utrzymywać wysokie tempo marszu swoich podkomendnych. Festag, który winien okazać się dobrą wróżbą przyniósł ogromną ulewę, nawet jak na warunki Lustrii. Buty z chlupotem i mlaśnięciami zanurzały się w błotnistą breję, przy wtórujących im klątwach i złorzeczeniach piechurów. Ostatni odcinek brodzili przez kałuże, rozlane wokół obozowiska, niczym rozległe, płytkie bajora. Zasilały je strumienie nieustannie spływające po gliniastej ziemi, jeszcze długo po ustaniu opadów.

- A dżdżyste dni ponoć miały minąć… - mruknął rozeźlony niby sam do siebie. Słysząc to Zoi jedynie uśmiechnęła się krzywo.

Mimo wytrzymałości w znoszeniu wysiłku, odczuł trudy tej zwiadowczej eskapady i rozmyślał tylko o odpoczynku. Myśli również pełne zamętu po ostatnich wydarzeniach dokładały zmęczenia i tak już utrudzonemu ciału. Nie zliczyłby otarć, zadrapań, bolesnych ukąszeń i odcisków. Eisen zdawał sobie sprawę, że będzie mógł tylko pomarzyć o wywczasie, bowiem kapitan rychło zwoła naradę dowódców. Nic nie pomylił się w swoich przypuszczeniach…

***

Stawił się u Rivery punktualnie, wraz z Glebovą i Edalio.
W zwięzłej wypowiedzi wyłożył kwestie, które udało im się ustalić podczas oględzin piramidy. Szkice rysownika dopełniły jego słów o jakże frapujące szczegóły. Niestety zważywszy na możliwość wykrycia i ruchliwość jaszczurowatych dokonali tylko szacunkowej oceny liczebności sił wroga. Wspomniał też o nawiedzonych bagnach i raczej odradzał ten kierunek. Uzasadniał to tym, iż dopisało im szczęście przy przeprawie, którego może zabraknąć w przypadku oddziałów, czyniących więcej rozgwaru.
Dalsze działania nie zależały już od Sylvańczyka. Miał poczucie, że sprawili się dobrze i zasłużyli na krótki odpoczynek. Sam chętnie opuściłby namiot, lecz byłoby to jawnym złamaniem zasad i wyrazem nonszalancji. Poza tym ciekawiło go jak poradził sobie bretoński szlachcic polujący z grupą dzikusek na latające gadziny. W wiosce Amazonek słyszał już co prawda kilka plotek, ale chciał je skonfrontować z bezpośrednią relacją uczestnika…
 
Deszatie jest offline  
Stary 18-12-2021, 15:32   #228
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację


We wiosce Amazonek pogrzebali poległych, w tym nieszczęsnego Pierre z oddziału Bertranda. Wspólna bitwa zbliżyła do siebie Amazonki i żołnierzy z ekspedycji, nie byli już przecież sobie obcy skoro przelewali krew w walce ze wspólnym wrogiem. Dlatego następnego dnia po powrocie, kiedy czekali na powrót grupy Cartsena i Vivian, zaproponował Maanenie i Majo by zjedli razem kolację, biorąc na tę okazję jedną z ostatnich butelek bretońskiego wina, która mu jeszcze została. Chwaląc ich waleczność i spryt, który pozwolił na sukces ekspedycji w walce z tak egzotycznym przeciwnikiem, zapytał się też czy naprawdę nie mają we wiosce żadnych mężczyzn i starszych osób, co było przecież niezwykłe. Pamiętał co przekazała mu Vivian, niestety bariera językowa utrudniała zdobywanie informacji.

Przywitał się też ciepło z siostrą, która oczywiście rzuciła mu się w ramiona. Był ciekaw jak jej mijał czas we wiosce i czy dowiedziała się czegoś przydatnego. Wspomniał, że udało im się zdobyć kilka jaj pteranodonów, które mogłyby okazać się cennym łupem, więc lepiej o tym za bardzo nie rozpowiadać.

************************************************** *******


Kiedy powrócili do głównych sił ekspedycji, spędził sporo czasu odpoczywając w swoim namiocie, tym bardziej, że pogoda była paskudna i nie było co dużo wychodzić na zewnątrz. A bitwa i podróż przez dżunglę faktycznie go wyczerpała.

Na naradzie u Rivery pojawił się już w miarę wypoczęty i w swoim lepszym stroju, z ozdobnym rapierem u jednego boku i z toporem wodza Norsemenów przy drugim.

Z zainteresowaniem wysłuchał relacji Cartstena z wyprawy, pogratulował mu, a następnie opowiedział o przebiegu swojej misji, w szczególności o bitwie z latającymi jaszczurami.

- Części udało się odlecieć, ale dziesiątki ubiliśmy i to przy niewielkich własnych stratach. Siły tych potworów straciły według mnie sporą przewagę - podsumował.
- Zaiste, Amazonki okazały się godnymi sprzymierzeńcami, bez ich znajomości terenu byłoby bardzo ciężko. No i w walce też można było na nie liczyć. Ale z tego co słyszę, z tą piramidą nie będzie tak łatwo i trudno będzie o przewagę zaskoczenia. Musimy to dobrze zaplanować.

 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 18-12-2021 o 15:38.
Lord Melkor jest offline  
Stary 19-12-2021, 02:18   #229
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 43 - 2525.XII.31 wlt; południe

Czas: 2525.XII.31 wlt; południe
Miejsce: 4 dni drogi od Leifsgard, dżungla, obóz ekspedycji w dżungli
Warunki: na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, pogodnie, powiew, ciepło


Wszyscy



- Ładna pogoda dzisiaj. - Glebova siedziała na przyjemnie rozgrzanym kamieniu i moczyła bose stopy w wodzie. Siedziała w samej koszuli i spodniach, nawet buty zdjęła aby sobie pozwolić na tą chwilę relaksu. Pogoda faktycznie sprzyjała rozluźnieniu. Był ostatni miesiąc w tym roku więc nawet w Bretonii nie była to ani malownicza ani przyjemna pora roku. O Imperium wystawionym na próbę srogiego Ulryka nie wspominając. A tutaj było ciepło jak w lato. Można było chodzić w samej koszuli i na bosaka a chłód nie doskwierał. Nie doskwierał też tropikalny upał. Chociaż zbliżało się południe więc robiło się coraz cieplej. Ale na razie było w sam raz. Od wczorajszej ulewy nic nie padało a nad brzegiem rzeki było całkiem przyjemnie i tropikalny zaduch jaki panował w dżungli wydawał się pod wpływem bryzy mniej dokuczliwy.

- Chyba ktoś, coś złowił. - nie tylko Izabella podniosła głowę na odgłos radosnych okrzyków. Jakiś mężczyzna, też w samych spodniach i koszuli coś chyba złapał na wędkę. Coś dużego sądząc po tym jak wstał i zmagał się aby wyciągnąć to coś z wody. Zapowiadało się obiecująco bo to coś szarpało się z nim jak równy z równym. Aż powoli robiło się z tego widowisko gdy znudzeni żołnierze obserwowali te zmagania. Dowcipkowali sobie z tego wędkarza ale raczej w przyjaznym tonie. Wędkowanie było jednym ze sposobów zabicia nudy przez zwykłych żołnierzy. I jakimś urozmaiceniem dla codziennej rutyny. O ile bowiem rotacyjnie jakichś oddział wydzielał swoich ludzi do trzymania wart lub patroli to jednak w większości żołnierze mieli nadmiar czasu wolnego. Codzienne prace związane z wznoszeniem ostrokołu wokół obozu czy utrzymaniem samego obozu nie zajmowały całego dnia więc był czas i miejsce na odpoczynek. Grano więc w kości i karty, śpiewano piosenki i łowiono ryby. To wszystko można było robić nie ruszając się poza obóz w tą dziką i obcą dżunglę jaka zdawała się wznosić pod sam dach niebios.

Kislevska blondynka i bretońska brunetka przeniosły wzrok na miejsce przy rzecznej plaży. Było to nieco więcej miejsca niż pomiędzy namiotami to i tutaj kapitan Koenig zarządziła trening swojego oddziału. Stała na jego czele i ordynowała cięcia i pchnięcia swoim wielkim mieczem. A jej ludzie powtarzali jej ruchy. Sielankowa atmosfera udzieliła się nawet temu elitarnemu oddziałowi imperialnej gwardii bo też większość z nich była w samych spodniach i koszulach. Bez tych charakterystycznych kaftanów i spodni z bufiastymi zdobieniami. I bez pancerzy.

- Taki miecz to musi być strasznie ciężki. A kapitan Koenig to na jakąś wielką babę nie wygląda. Taka raczej normalna na rozmiar. - oceniła w końcu siostra Bertranda też siedząc w tych krótkich spodniach do kolan i samej koszuli. Zdaje się, że wygoda w tych dzikich ostępach zwyciężyła z dostojeństwem i darowała sobie chodzenie w sukni do samej ziemi jak powinna szlachcianka o jej pozycji. Chociaż etykieta mogła nie brać pod uwagę bytowania w dżungli a raczej salony i ulice miasta albo chociaż wsi czy gospody na trakcie.

- No lekki nie jest. Miałam kiedyś taki w ręku. Ale bez przesady. Da się go podnieść chociaż machać to bym nie chciała. Zbyt niewygodny. No ale ma siłę uderzenia. Potrafi złamać pikę i mało który pancerz zdzierży takie uderzenie. - kislevska żeglarka podzieliła się z Bretonką swoimi doświadczeniami na temat takiego oręża jakim posługiwali się imperialni gwardziści.

- A panna von Schwarz to chyba opala się w cieniu. - Izabella pozwoliła sobie na żartobliwą uwagę pod adresem imperialnej szlachcianki. Ta bowiem w przeciwieństwie do niej nadal chodziła w długiej sukni w czarno - czerwonych barwach. Przez to od razu rzucała się w oczy. Teraz siedziała na jakimś składanym krześle pod okapem jednego z namiotów i coś czytała. Przybyła bowiem razem z ekspedycją przyprowadzoną przez Carstena do głównego obozu ekspedycji. Wczoraj zaś była na naradzie gdzie swój dostojny, chłodny urok roztaczała podobnie jak dzisiaj na zwykłych żołnierzach. Bo chociaż wydawała się ignorować resztę obozu i nikt jakoś nie miał śmiałości do niej podejść to zdawała się przyciągać ukradkowe spojrzenia.

Wczoraj na tym spotkaniu w namiocie narad wiele się działo i mówiono. Zjawienie się bladolicej szlachcianki z Imperium było tylko jedną z niespodzianek jakie przywiodły ze sobą przedstawiciele obydwu wysłanych kilka dni temu wypraw. Było o czym radzić więc radzili chyba do północy. Wieczór zszedł na tych obradach, dyskutowaniu co z nich wynika i jak powinni teraz postąpić.

Na przykład okazało się, że powiedzenie “jeden obraz jest mówi więcej niż setka słów” mogło coś mieć z prawdy. Bo gdy wczoraj Edalio wyjął i podał kapitanowi swoje szkice ten oglądał je z ogromnym zainteresowaniem. A później puścił je w obieg aby i chociaż najważniejsi dowódcy i specjaliści ekspedycji mogli chociaż mniej więcej się zorientować co ich czeka w piramidach. Rozmiary samej piramidy budziły zdumienie i niedowierzanie. Może nawet doszłoby do posądzenie rysownika, że go za bardzo poniosła wyobraźnia artysty ale zapewnienia i Carstena, i Glebowej no i właśnie von Schwarz powtwierddziły jego kreskę. To może nawet bardziej niż przed chwilą budziły one zdumienie.

- Jak one mogły zbudować coś tak wielkiego? Podobno ta ich wioska to jakieś lepianki z drewna i błota. Tak słyszałem. - zapytał któryś z oficerów nie bardzo mogąc pogodzić się z z gabarytami piramid, zwłaszcza tej największej.

- To nie one ją zbudowały. To dzieło pradawnej rasy jakiej nie ma już na tym świecie. A one jedynie nią zarządzają i traktują jak święte miejsce. - wyjaśniła van Schwarz z lekkim uśmiechem na swoim bladym licu.

Niemniejsze wrażenie zrobiły szkice dwunożnych, ogoniastych jaszczurów. Zwłaszcza wyraźnie posługujących się bronią, ozdobami i narzędziami co przeczyło ich zwierzecej naturze. A zdecydowana większość dwunogów zza oceanu nie miała do tej pory z nimi kontaktu. Zaś te rysunki zrobione przez Edelio wyglądały jak jakichś bajkowych stworów. Nie przypominały żadnych stworzeń znanych zza oceanu. Ich liczba o jakiej referował Carsten i Zoja budziły jednak zaniepokojenie. Do tej pory można jeszcze było uważać, że Amazonki przesadzają albo, że w ogóle chcą odstraszyć intruzów od piramidy tymi plotkami o mrowiu jaszczurów jakie zajęły piramidę. Ale słowa naocznych świadków raczej potwierdzały wersję wojowniczek królowej Aldery.

- I mówisz Carstenie, że odradzasz przeprawę przez te piekielne bagna. - zadumał się kapitan nad opinią jaką przyniósł mu porucznik wracający z rozpoznania. Zresztą Kislevitka też była podobnego zdania. Raz im się udało ale wcale nie było pewne czy udałoby się to powtórzyć. Obawa jaką żywiły Amazonki do tego miejsca wydawała się uzasadniona.

- No cóż, skoro tak to ma wygląda to ta droga może nie być najlepszą do posłania głównego natarcia. - przyznał kapitan nie skreślając może jeszcze całkowicie trasy przez bagna. W końcu niejako pozwalała zaskoczyć przeciwnika i wyjść niezauważonym tuż przy piramidzie. Ale nie zapowiadało się aby cała armia dała radę się tak przeprawić. Może mała grupka dywersantów ale większość ekspedycji musiałaby zmierzać bardziej klasyczną drogą. Pomimo tego, że raczej wówczas trudno było liczyć na efekt zaskoczenia jaszczurów.

- No ale teraz wreszcie coś wiemy. Świetnie się spisaliście Carstenie, właśnie o takie rozpoznanie mi chodziło. No i nie daliście się wykryć jaszczurom więc może nadal nie wiedzą o tej furtce jaką mają w płocie. - kapitan pochwalił Sylvańczyka dając wyraz, że spełnili oni jego oczekiwania co do tej wyprawy. Nawet jeśli przyniosła ona kolejne pytania na jakie od ręki trudno było znaleźć odpowiedzi.

Jak choćby to co to były za elfy jakie parę dni temu znalazł konny patrol. Pomimo, że kapitan wysłał baronessę de Azuara nie udało się jednoznacznie zidentyfikować elfich ciał. Iolanda była pewna, że żaden z czterech elfów jakie znaleźli nie był Ekthelionem ani kimś z jego dwojga rudowłosych wojowników. Ale czy należeli ci zamordowani elfi mężczyźni do jego oddziału czy nie nie była pewna. W końcu póki Ekthelion dość mocno dbał o prywatność i praktycznie od początku trzymał się w cieniu i na uboczu. O ile on sam pojawiał się jeszcze na naradach u kapitana to jego elfy nie. A jak ciała zabitych nie nosły tego charakterystycznego, elfiego ekwipunku tylko byli boso i w samych koszulach to trudno było powiedzieć kim właściwie byli.

- No to albo to były elfy Ektheliona albo nie. Jak tak to wpadli w czyjeś ręce kto zakończył ich żywot. Nie wiadomo co by się stało z nim samym i resztą jego oddziału. A jak nie to kręcą się tu jeszcze jakieś elfy. - z braku laku kapitan wysnuł ten ogólny wniosek po wysłuchaniu co Iolanda ma do powiedzenia w tej sprawie. I jakoś nikt nie miał za bardzo pomysłu co by jeszcze można zrobić w tej sprawie. Patrzyli po sobie ale jakoś nikt się nie kwapił do rzucenia jakimś pomysłem. Zastanawiano się czy te małe gady jakie zasadziły się na powracających do obozu jinetes miały coś wspólnego z mordem na tych elfach czy nie. Ale znów równie dobrze można było rzucać monetą w tej sprawie. Motywy jakie mogły kierować elfami, skądkolwiek by nie pochodziły, pozostawały wręcz przysłowiowo enigmatyczne.

- Czyli udało wam się rozbić i przepędzić te latające straszydła. Świetnie! Bardzo dobrze! - wieści jakie przyniósł bretoński szlachcic dowodzący z ramienia kapitana wyprawą na wzgórza terradonów też niosły otuchę. Wyglądało na to, że tym latającym stworom udało się zadać duże straty. Co prawda części mimo wszystko udało się odlecieć no ale i tak powinno być ich teraz o wiele mniej niż do tej pory.

Wcześniej zaś miał okazję porozmawiać z wojowniczkami Aldery. Chociaż ze zrozumiałych względów mówiła głównie Majo. Przyjęły bowiem zaproszenie na kolację i bretońskie wino zdawało się im smakować. Słysząc komplementy Bretończyka co do ich męstwa i pomysłowości też nieco więcej opowiedziały o stworzeniu zwanym przez nich “ikhule umdon”. Kilka sezonów temu w te okolica dotarła wyprawa wielkich stworzeń o jakich Majo słyszała i raz czy dwa nawet widywała podczas swojego przymusowego pobytu na Starym Świecie. I tam zwano je ogrami. Te gruboskórne, wiecznie głodne potwory bardzo dały się we znaki Amazonkom. Wiele ich sióstr poległo w walce z tymi gigantami, wiele zostało przez nie pożartych. Część z nich zabrały na swoje statki i nim odpłyneły i ich los musiał być straszny. Niektóre jednak pozostały. Te które pochłonęły duchy dżungli. Jak ten któego właśnie spotkali kilka dni temu. Stał się częścią dżungli, tak samo jak ptaki, mrówki czy małpy. Amazonki czasem go spotykały ale zwykle dzięki ostrożności udało im się pozostać niewykrytym przez tak wielkie, głośne i niezdarne stworzenie. Tym razem jednak zapewne zwęszył krew i ciała rannych i zabitych więc szukał ich aby się pożywić. Amazonki nie chciały dopuścić do takiego zbezczeszczenie ciał ich sióstr dlatego chciały odciągnąć stwora gdzieś dalej. Ale jak to już Bertrand wiedział ze swoich obserwacji ten plan nie do końca wypalił bo stwór jednak dopadł ich grupkę wymuszając przy tym walkę.

Zaś co do mężczyzn to nie, nie miały ich i nie potrzebowały. Majo która jak na Amazonkę wdawała się mieć pojęcie jak to wygląda za oceanem nie dziwiła się pytaniu ale dla niej było dziwne, że są społeczeństwa gdzie występują obie płcie. Co prawda plemię wojowniczek zdawało sobie z tego sprawę od dawna ale zdaje się kompletnie nie były zainteresowane aby podążać tą drogą. Uważały się za wyjątkowe i ukochane córki Pradawnych które zostały na tej planecie aby strzec ich dziedzictwa. Dlatego mężczyzn nie potrzebowały i obywały się bez nich. Zaś starszyznę miały. Były szacownymi wojowniczkami, matronami i doradczyniami królowej. One zwykle stały na czele oddziałów młodszych sióstr.

- A one się nie zepsują? - zapytała Izabella gdy jeszcze na wyspie Amazonek pokazał jej skórzaste, podłużne jaja latających gadów. Całkiem inne kształtem i wielkością od kurzych czy kaczych. No i nie miały skorupki tylko jakąś miękką, błoniastą, powłokę. Siostra wydawała się nimi zafascynowana tak samo jak przygodami swojego dzielnego brata który tak dzielnie walczył na tych wzgórzach a potem z tym zarośniętym lianami, zielonym ogrem. Sama za to z fascynacją zgłębiała przez ten czas tajniki jazdy na culhanie i chwaliła sobie gościnę u Amazonek. Wszystkie poddane królowej były dla niej życzliwe i uprzejme. Gdy jednak zabrakło Majo i Togo powstała bariera językowa jaką tylko z grubsza mógł zalepić uniwersalny migowy i życzliwość. Niejako z musu więc Izabella nauczyła się paru słówek i zwrotów w języku tubylców. Głównie komend do obsługi pierzastego wierzchowca oraz codzienne wyrażenia jak udanie się za potrzebą czy chęć zjedzenia czegoś. Panna de Truville czuła się więc jak na egzotycznym wyjeździe na wieś do dalekich krewnych gdzie z fascynacją poznawała nowy dla siebie świat.

Na razie jednak kapitan nie podjął żadnych decyzji o natychmiastowym działaniu. Dał znać, że jest czas na odpoczynek po tych przeprawach przez dżunglę. A i zapewne trzeba było przemyśleć jakie podjąć następne kroki. Do tego zbliżał się koniec roku. Za parę dni wypadał Hexensnacht. Tradycyjne święto oddzielające stary rok od nowego. Noc w którym jak wierzono granica między światem materialnym a niematerialnym, między światem żywych i umarłych była najcieńsza w ciągu całego roku. Noc grozy gdzie podobno umarli potrafili wstawać z grobów. Wczoraj na naradzie też zastanawiano się co począć na tą okazję i być może dlatego też odłożono decyzję w sprawie piramidy na nowy rok. A póki co sprawny wędkarz ku uciesze widzów holował do brzegu jakąś wielką sztukę co mogła być niewiele mniejsza niż on sam.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest teraz online  
Stary 20-12-2021, 19:38   #230
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Jakże zmienne są siły natury… - pomyślał Carsten. Chłonął rześkość bryzy, żywo w pamięci jeszcze mając wczorajsze brodzenie w mazistym błocie i kałużach po rzęsistej ulewie. Dziś jak inni siedział nad brzegiem rzeki, korzystając z uroków słońca oraz łaskawej aury. Odpoczywał po wyczerpującej wyprawie zwiadowczej, gdzie niemal cały czas musiał zachowywać czujność. Tutaj zwolniony był z tego obowiązku, pozostawił daleko za sobą grozę mokradeł i złowrogi cień piramidy…

Obok radośnie hasała psina, wyraźnie ucieszona powrotem swego pana. Choć Esteban z wprawą zajmował się zwierzętami, to Bastard zżyty był bardziej ze swym opiekunem. Chwilę siłowali się o obgryzioną gałąź krzewiny, którą pies trzymał w pysku. Targał głową, warcząc i nie odpuszczając rosłemu człowiekowi. Uśmiechnięty ochroniarz ostatecznie pozwolił, aby zwierzę tryumfowało w tych udawanych zmaganiach.

Nieopodal siedziało bretońskie rodzeństwo i Glebova. Eisen ukłoniwszy się tylko, ponownie dawał wyraz samotniczemu usposobieniu. Vivian Schwarz roztaczała podobną aurę, lecz o niebo większe wrażenie. W olśniewającej sukni wyglądała, jakby miała zamiar pozować dworskiemu portreciście, który winien starać się uchwycić i utrwalić jej zimne piękno na tle bujnej, egzotycznej roślinności. Brakowało tylko baronessy i jej estalijskiego towarzysza, by dopełnić obrazu tej sielankowej scenerii. Z tego, co słyszał kobieta odczuwała jeszcze skutki zatrucia, mimo nadzwyczaj troskliwej opieki weterana. Po raz kolejny okazało się, że w dżungli tytuły szlacheckie i urodzenie nie miały znaczenia. Każdy był narażony na podstępny atak, czy to wroga, czy inszych mieszkańców gęstwiny. Nawet dumne elfy nie poradziły sobie z tutejszymi wyzwaniami…

Chwilowo starał się nie myśleć o jaszczurach i ich majestatycznym siedlisku, lecz obecność oddziału Koenig wymusiła pewną refleksję. Patrząc na trenujących Sylvańczyk wyobraził sobie ich starcie z muskularnymi saurusami. Wynik takich zmagań wieszczył zaciekłą przeprawę i nie pokusiłby się wskazać zwycięzców takiej potyczki…

Tymczasem zaś śledził zmagania wędkarza i ostatecznie sprzyjający mu los.


Szczekanie pupila sprawiło, że tknięty przeczuciem obejrzał się za siebie. Zbliżał się doń Esteban, odważny młodzik, który przechodził pierwszą poważną próbę swym życiu. I jeśli przeżyje tę wyprawę, zapewne odmieni ona jego żywot. Nie tylko zresztą jego… - zamyślił się ochroniarz, wspominając ukochaną Agnes czekającą w porcie i syna Johana za bezmiarem wód w dalekiej prowincji Imperium.

Chłopak z oparzeliną na szyi skinął na powitanie swemu chlebodawcy.
- Jakieś wieści? – zapytał ochroniarz.
- Zwierzę oporządzone, zapasy przejrzane, panie Carsten, zebrane rośliny złożyłem wedle uczynionych wskazówek.
- Dobrześ się spisał, gdzie Barbete?

Młodzian zrobił zakłopotaną minę.

- Ostatnio widziałem ją razem z tym Arevalo z pikinierów. Chyba wpadli sobie w oko… - spąsowiał lekko, widomie skrępowany tymi słowami.

Carsten przypomniał sobie kochliwego estalijczyka, którego zdybał kiedyś na podglądaniu Amazonek w kąpieli. Barbete na ile ją znał zdawała się twardo stąpać po ziemi i słynęła z niedostępności. Natura kobiety, niczym pogoda też prędko potrafi się odmienić… Nie czuł złości, może bardziej zazdrosne ukłucie, że sam jest daleko od swej minstrelki. Wiele oddałby za drobne czułości, których smak miał świeżo w pamięci. Tłumione uczucia spadły na nich tak nagle, tuż przed wyruszeniem ekspedycji. Potem zaś bolesna rozłąka i tęsknota gryząca duszę czasem dokuczająca mu bardziej, niż wszechobecne w dżungli robactwo.

- Niech tylko nie zaniedbuje obowiązków. – odrzekł rutynowo.

Chociaż wszyscy w obozie odczuli chwilowe odprężenie to gdzieś podskórnie czaiła się myśl o Hexensnacht. Noc, kiedy ścierały się granice światów, gdzie proroctwa i wizje były najbardziej namacalne. Jakaż tedy wieszczba mogła spłynąć na wyprawę komenderowaną przez Kapitana de Riverę? Co było pisane awanturnikom? Skarby wyszarpane z siedliska jaszczurów i wieczna chwała zdobywców, czy wręcz przeciwnie - krwawe widowisko u stóp piramidy, tragicznie kończące nazbyt śmiałe marzenia o triumfie i niezmierzonym bogactwie…?

Zbliżający się nowy rok miał przynieść odpowiedź na te dręczące pytanie…
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 20-12-2021 o 19:51.
Deszatie jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172