Gregera od dłuższego czasu świerzbiła ręka a widok, prowokujących go ewidentnie, łobuzów sprawił że powoli rosło mu ciśnienie. Ręka wsparła się na trzonku tasaka gdy nagle wszystko się skończyło. Zbiry wlokąc Sotoriusa wyszły zostawiając wykupne a chłopaki się rozluźniły. Nadmiernie chyba, bo miał przeczucie, że kłopoty dopiero się zaczynają.
Nie poszedł za Tosse i Ripem, bo ktoś kurwa musiał pilnować Klemensa i gotowiznę. Greger nie był do końca pewien kogo pilnował bardziej, ale znał takie przypadki gdy po robocie jeden z chłopaków znikał z kasą. Nie podejrzewał o to Klemensa, ale ... strzeżonego bogowie strzegą. Przezornie zamknął za Ripem i jego kundlem drzwi magazynu stawiając je na sztorc w wejściu, ale upadły zaraz ponownie. Ostatecznie machnął na nie ręką i podszedł do kontuaru, gdzie Klmens zaczął swoje obrachunki. Złote krążki ustawiały się w równe stosiki, jak wcześniej koraliki. Miał młody dryg do liczenia, to pewne.
- Po ile wyjdzie na łeb? - spytał Klemensa, przerywając milczenie i ciszę jaka zapanowała po wyjściu "Chłopaków" i gości.
- Tysiąc dwieście sześćdziesiąt, tysiąc dwieście sześćdziesiąt trzy...
- Kupa sosu. Słyszałem o takich sytuacjach, że zabawa zaczynała się dopiero przy podziale. - Greger oblizał usta patrząc pożądliwie na stos złotych monet. Miał zasady, jasna sprawa. Nigdy by chłopaków nie wystawił. Co to, to nie. Ale...
- Tysiąc siedemset...
- Co teraz z tym robimy? Siedzimy tu i czekamy na Rusta i Lupusa, czy zawijamy się do Nory? - Nora była ich zapasową kryjówką. Używaną tylko w awaryjnych sytuacjach. Suterena przy kanale miała wyjście i na kanał rzeczny i do kanałów ściekowych. Była dobrym miejscem. Miejscem gdzie mogli by się przyczaić na jakiś czas. Nie raz tak robili. Gdy coś nie szło zwykle tam szukali schronienia. I tam też zwykli się szukać, jak akcja ich rozdzieliła. To było dobre miejsce. Choć nazywało się Norą. Greger byłby za tym. Bo siedzenie alej w tym miejscu z gorącym kamieniem w postaci worka złota wydawało mu się nadmiernym prowokowaniem losu.
- Czekamy, tysiąc dziewięćset sześćdziesiąt...
Drzwi nie rozwarły się ze zgrzytem, bo ich zwyczajnie nie było. Pierwszy wkroczył Bur, który od razu podniósł nogę przy kontuarze i zaznaczył teren na swój, psi sposób. Rip i Tosse nawet tego nie zauważyli wpatrzeni w stos złota na kontuarze.
- Jest tego równe dwa tysiące - wyszeptał Klemens. Greger uśmiechnął się szeroko i przełykając ślinę powiedział. - To co, pakujemy się i zawijka? Nie ma co kusić losu.