Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-12-2021, 12:03   #3
Zaalaos
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Wychodząc drużyna minęła w korytarzu ubraną na purpurowo postać kapłana z medalionem w kształcie żelaznej rękawicy trzymającej pęk strzał. Ojciec Kyranis okazał się miejscowym kapłanem Hextora i to kimś znaczącym skoro nie nosił zbroi, za to miał dwóch ochroniarzy w pełnej zbroi płytowej pilnującej jego mikrej postaci. Każdy z nich oprócz masywnego miecza przy pasie i topora, nosił na prawej dłoni kolczastą rękawicę świadczącą o tym, że nie byli to tylko doświadczeni wojownicy ale i fanatycznie oddani Hextorowi członkowie zakonu rycerskiego. Oblicza ojca Kyranisa nie udało się dostrzec, bo zakrywał je szeroki kaptur spod którego było jedynie widać pulsujące czerwonym blaskiem oczy.

Krótką chwilę nowo stworzona drużyna szła w ciszy, przerywanej rytmicznym stukaniem kostura Jina, i metalicznymi odgłosami charakterystycznymi dla poruszających się ciężkozbrojnych, nim alchemik zdecydował się ją przerwać.
- Miło mi państwa poznać. Gdybyście potrzebowali czegoś wyostrzającego zmysły w trakcie warty, czy też uspokajającego na sen mówcie śmiało. Jestem pewien że w moich zapasach znajdzie się coś przydatnego. - powiedział w niskim krasnoludzkim, po czym wbił wzrok w zielonooką.
Valten spojrzał na alchemika kiedy ten zaproponował skosztowanie swych wyrobów.
- Wybacz przyjacielu, ale nie skorzystam. Nie wątpię w twój profesjonalizm, ani twą sztukę. Wolę jednak polegać wyłącznie na swych zmysłach i umiejętnościach. Takie używki są dobre dla tych, którzy w siebie wątpią, słusznie lub nie. - przyjrzał się Arice - Jeżeli mogę pani, twoja zbroja o ile piękna, jestem pewny, że mógłbym nanieść poprawki. Nie w jej wyglądzie oczywiście, ale w tym jak leży i jak jest dopasowana.
Arice spojrzała na mówiącego do niej Valtena.
- Zbroja? Ma być użyteczna, piękno mi nie pomoże. - stwierdziła.
- Jak powiedziałem, nie o piękno chodzi. Potrafię poprawić jak twoja zbroja będzie na tobie leżeć, poprawiając jej skuteczność. Niestety błędy produkcji zawsze wyjdą na wierzch, więc nie jest to permanentna poprawa.
Arice skinęła głową na zgodę.

- Od lat nie miałem okazji współpracować z mistrzem sztuk tajemnych - powiedział nagle alchemik, tym razem posługując się czystym niczym górski potok smoczym, znanym częściej jako język magii - W czym się pani… - na moment zamilkł, ewidentnie szukając czegoś w pamięci - Mari specjalizuje?
Jak tylko wyszli z audiencji, Mari zasunęła na głowę kaptur, skrywając swe oblicze w cieniu. Poruszała się cicho, tuż przy swojej ciężkozbrojnej przyjaciółce, zwykle od wewnętrznej strony zabudowań, zostawiając Arice zewnętrzne skrzydło, tak jakby poruszały się w formacji. Gdy usłyszała alchemika, niechętnie odwróciła głowę. Jej twarz nie wyrażała emocji, jakby była zaprzątnięta innymi sprawami.
Dziewczyna pokazała mu tylko otwartą dłoń, ułożona na płasko, horyzontalnie. Brak specjalizacji? Uniwersalistka? Trudno było stwierdzić, Arkanistka nie wyglądała na szczególnie zafascynowana jego osobą.
Przez twarz Jina przebiegło echo jakiejś emocji. Uśmiechu? Irytacji? Ciężko było to określić przez grubą warstwę blizn i znamion.
- Jest pani niema?
Arice przez całą audiencję, jak i teraz była wręcz nienaturalnie opanowana, nie oferowała wiele wyrazem twarzy. Dopiero teraz postanowiła się w końcu odezwać.
- Pani Mari specjalizuje się w dobrym wychowaniu. - odparła do alchemika, na jego smocze słowa, sama mówiąc w Niskim krasnoludzkim - Nie godne ukrywać słów w językach, których inni, stojący obok nie zrozumieją, szczególnie jak to było przy thanie.
Alchemik na moment zatrzymał się i przekrzywił głowę, jakby nad czymś myślał, po czym szybko dogonił grupę.
- Przepraszam, ma pani oczywiście rację. Zwyczajnie nie rozmawiałem z nikim w tym pięknym narzeczu od tak dawna że nie mogłem powstrzymać się przed przypomnieniem jak jego słowa spływają z języka. - odparł w Niskim Krasnoludzkim, choć było w nim słychać nieco akcentu, charakterystycznego dla użytkowników Wysokiego. - Jestem skromnym poliglotą, a posługiwanie się językami to jedna z większych przyjemności mojego umysłu.
Na twarzy Mari pojawił się ledwo widoczny grymas, w miarę rozpoznawalny jako nikła forma krzywego uśmiechu z bliska. Kiwnęła głową do Arice z aprobatą, natomiast na poliglotę spojrzenia nie rzuciła. Nie było w tym lekceważenia, tylko jakby straciła go z percepcji myśli zajęta czymś nowym w jej umyśle.
Arice jedynie przyjęła do wiadomości podejście alchemika, najwyraźniej nie zaskoczona zachowaniem Mari.

Wyszli z budynku administracji wprost na plac centralny fortu. Na nim to ciężka krasnoludzka piechota ćwiczyła manewry, tworząc to osławionego żółwia z tarcz, to formując czworoboki, szpice popędzana wrzaskami sierżanta. Przyglądali się temu znudzeni jeźdźcy z pierwszej “konnej”... czyli lekka kawaleria , składająca się z ludzi i półorków, operująca na tym obszarze na bardziej popularnych tutaj koziorożcach wierzchownych, które to beczały w stajniach. Można też było dostrzec nielicznych krasoludzkich muszkieterów. Nowinka która przybyła tu ostatniej wiosny wprost ze stolicy. Jeszcze nie sprawdzeni w boju sprawdzali swój sprzęt i nacierali go smarami.
Cały fort zbudowany była na planie czworoboku z budynkami wbudowany w ciąg murów. Jedna z baszt była znacznie wyższa i kończyła się gołębnikiem. Była to tak zwana “wieża maga”, bo zawsze przynajmniej jeden czarodziej z sferą wróżenia przydzielany był do garnizonu pełniąc rolę zarówno szpiegowską jak i komunikacyjną. No i musiał umieć opiekować się gołębiami i krukami pocztowymi. Żołnierze zajęci swoimi sprawami nie zwrócili większej uwagi na awanturników kierujących się ku bramie prowadzącej do miasta.
Mari nie wyglądała na zainteresowaną manewrami wojskowymi ani architekturą obronną, czy może nie była zainteresowana tym powtórnie, dość naoglądała się podczas przybycia do fortu. Teraz odruchowo mocniej naciągnęła kaptur i spuściła wzrok w dół, gdy pierwsze promienie pełnego słońca musnęły jej zamyślone oblicze.
Alchemik, wzorem Mari naciągnął kaptur na głowę, głęboko kryjąc swoje oblicze w cieniu. Nie wstydził się swojego wyglądu, ale nie przepadał też gdy wszystkie głowy obracały się na jego widok.
Do dwójki zakapturzonych dołączył Wyran, on jednak nie spuszczał wzroku z mijanych żołnierzy.
Towarzyszka Mari, w przeciwieństwie do trzech z nich, nie wyglądała na zainteresowaną nakładaniem czegokolwiek na głowę. Może i powinna... W końcu nie było wiadomo, jaki to kościół wtedy... Nie.
- Dobrze się czujesz, pani? - szepnęła do Mari, widząc jak światło ją drażni.
Mari spojrzała na Arice i z lekkim uśmiechem pokiwała głową, pewną dawką energii i entuzjazmu. Mari nie przepadała za światłem, ale dużo w tym zależało od jej nastroju…
- Tutaj musimy się rozdzielić. - nagle zatrzymał się Jin - Potrzebuję czasu na przygotowanie wywarów i tynktur użytecznych w czasie naszej nadchodzącej podróży w góry. Proponuję znaleźć się potem w karczmie “Uśmiech Misjonarza”. - oznajmił bardziej, niż poprosił o zgodę i ruszył żwawym krokiem w kierunku sklepów.
Valten przyjrzał się towarzyszom, którzy najwyraźniej chcieli się skryć… przed kimś.
- W sumie możemy podzielić się obowiązkami. Chyba nie wszyscy musimy się udać na pastwiska, w międzyczasie część grupy mogłaby zaciągnąć języka.-
Mari tylko wzruszyła ramionami, jedynie lekko zwalniając kroku.
- Wedle woli. Ja porozmawiam z tą “przewodniczką” - odpowiedział Wyran, akcentując ostatnie słowo. Zdecydowanie nie podobała mu się perspektywa bycia nadzorowanym.

Zbieranina którą przyszło się Jinowi opiekować była nieprzeciętnie zróżnicowana. Tajemnicza, niema dziewczyna podobno posługująca się magią, z równie tajemniczą wojowniczką u jej boku. Alchemikowi ciężko było oszacować potencjał tej dwójki. Małomówny pół-elf, Jin miał cichą nadzieję że ten posługuje się elfim, wyglądający jakby spędził pół życia w dziczy. Kowal i wojownik, z oczami błyszczącymi od mocy. Z całą pewnością praktykant sfer magicznych, ciekawe tylko jakich?

Niezwykłym zbiegiem okoliczności było zebranie takiej różnorodnej kompanii, tak daleko od cywilizacji. Był pewien że każdy z nich ma jakiś malutki sekret z powodu którego tutaj trafili. Ale było to bez większego znaczenia. To co było ważne to nadchodząca podróż w góry, gdzie jeśli los pozwoli, nauczy się czegoś więcej o swojej sztuce. Alchemik uśmiechnął się pod nosem. Wiedza akademicka była ważną podstawą, bazą na której można było budować dalej, ale to praktyka czyni mistrza.

W czasie swoich rozmyślań znalazł płaski kawałek terenu na uboczu fortu, z dala od drewnianych konstrukcji. Zdjął swój plecak i zaczął wyciągać z niego swoją aparaturę w niemal magiczny sposób. Normalny plecak nie mógł pomieścić tak dużo prawda? Na koniec wyciągnął z niego gruby, skórzany fartuch z długimi rękawami i zarzucił na swoje wierzchnie odzienie. Po kilku minutach ogień pod alembikiem płonął już w stałym równym tempie.

***

Nawet w takiej dziurze znalezienie sklepu alchemika nie zajęło Jinowi długo. Z całą pewnością stacjonujący tutaj żołnierze musieli się czasem leczyć z chorób z którymi do garnizonowego medyka lepiej nie chodzić. Albo chcieli kupić coś nieco mocniejszego niż przydziałowa gorzałka. Ostry zapach ziół i chemikaliów wypełnił nozdrza alchemika, który poczuł się jak w domu. Zsunął kaptur z głowy i podszedł do kontuaru.

- Dzień dobry, Jin Dhis, doktor alchemii. Będę niedługo wyruszał w góry, nie potrzebują państwo czegoś? Wiem że niektóre reaganta lepiej mieć świeże, za skromną opłatą mogę dostarczyć ich naręcze czy dwa.
- Hmm…? - z głębi słabo oświetlonego sklepu odezwał się zachrypiały głos. Siedzący przed wielką księgą staruszek oderwał spojrzenie od lektury, poprawił czapkę na głowie i podrapał się po brodzie.
- Mów od początku młodzieńcze z czym przychodzisz i o co pytasz.- dodał na końcu.
- Dzień dobry, jestem młodym adeptem alchemii i pytam czy za drobną opłatą czegoś panu do zbiorów nie dostarczyć. Wyruszam niedługo w góry i mógłbym przy okazji świeże reagenta zebrać. - odparł mówiąc głośno i powoli starszemu koledze.
- Ach… interesujące… - zamyślił się staruszek i podrapał po policzku.- Tak. Jeśli wrócisz z garścią boczniaka fioletowego, albo skrzydlicy górskiej, kwiat siedmiosiła też byłby sporo warty. Albo wątroba trolla. Za korzenie czerwnicy też zapłacę odpowiednią sumę. Ino wszystko musi być odpowiednio zabezpieczone. Korzenie są wytrzymałe, ale reszta… umiesz je spreparować, prawda?
- Hmmm… Wątroby trolla raczej panu nie dostarczę, znam swoje ograniczenia i konfrontacja z czymś takim, nawet z moimi ognistymi formułami jest poza moim poziomem umiejętności i komfortu. Ale resztę z całą pewnością zabezpieczę, jeśli tylko tą florę znajdę. - Jin zamyślił się na chwilę - A nie słyszał pan niczego o zaginięciu owiec? Podobno ktoś ukradł całe stado Thanowi.
- Boczniaka pewnie też nie przyniesiesz, jeśli do jaskiń nie wejdziesz. - wzruszył ramionami staruszek i dodał.- No… dziwna sprawa. Gobliny czas kradną parę z nich, ale pierwszy raz ktoś pokusił się na całe stado. Co on zrobi z tymi owcami? Tu ich nie sprzeda, a przedzierać się z nimi przez ziemie orków? Przecież haracz będzie musiał zapłacić co parę dni.
- A może ktoś ukradł żeby odziać i wykarmić siebie i swoich? Jacyś rebelianci w tych rejonach operują?
- Gdzie niby mieli operować? W okolicy są orki i ludzcy barbarzyńcy. Obie grupy regularnie pobierają haracz od każdego kto zapuszcza się w ich strony i korzysta z ich ziemi. Nie. Nie ma żadnych rebeliantów w okolicy.- zaśmiał się staruszek.
- Dziękuję bardzo za pomoc, postaram się niedługo wrócić. - odpowiedział Jin - Do widzenia.
- Powodzenia w poszukiwaniach.- dodał na pożegnanie miejscowy alchemik.

***

Karczma “Uśmiech Misjonarza” nie wyróżniała się niczym poza niskimi cenami lokum i wysokimi cenami alkoholu. Jin wszedł do zatłoczonej tawerny nieśpiesznie, uważając by z nikim się nie zderzyć. Z jego bandoliera wystawały flaszki ze świeżo przygotowanymi substancjami. Jedna z nich miała kojący srebrzysty poblask, dwie natomiast wyglądały jakby w środku szalało inferno. Poprawił ich ułożenie, tak aby przestały przykuwać uwagę i poklepał się po prawym boku, gdzie wisiał szczelnie zamknięty skórzany worek z jakąś sprężystą substancją w środku. Wszystko na miejscu.

Wchodząc do środka od razu zauważył, że przybytek miał dużą główną salę pełną szerokich ław, przy których to siedzieli zarówno miejscowi jak i podróżni. Nic zresztą dziwnego, wszak noclegów Uśmiech Misjonarza mógł zaproponować ograniczoną ilość. Znacznie mniejszą niż było chętnych. Łatwiej było zarobić dodatkowe pieniądze dając okazję zjeść tym, którzy mieli pecha i nie załapali się na nocleg w karczmie… lub takiego nie potrzebowali. Dopóki w dolinie jeszcze panowało lato, dopóki wielu podróżnych zamiast udawać się do karczm rozbijało namiotami pod murami miasta tworząc małe miasteczko namiotowe.

Skierował swoje kroki do gospodarza tego przybytku i przykuł jego uwagę srebrną monetą.
Opasły mężczyzna ludzkiego pochodzenia z masywnymi wąsikami pod długim nosem i szramą na policzku, oraz drugą na szyi ruszył w kierunku Jina przerywając odwieczny rytuał wycierania glinianych kubków fartuchem.
- Taaa…?- zapytał fachowo alchemika.
- Coś ciepłego do jedzenia dla mnie. I stolik na… pięć osób. - zawyrokował Jin kładąc monetę na kontuarze - Słyszał pan o kradzieży owiec?
- Taaa…- powiedział elokwentnie gospodarz i kciukiem wskazał jeden z wolnych stołów tuż przy południowym oknie mrucząc.- Ten wolny.
Elokwencja gospodarza zaczynała Jina już irytować. Zdawał sobie sprawę z tego że wielu… członków społeczności intelektem nie grzeszy, ale kogoś o umyśle tak przeżartym wódką chyba nie widział nigdy. Zdusił gniew i uśmiechnął się promiennie.
- Dziękuję karczmarzu. A o tych owcach coś pan wie?
- Mhmm…- krótka odpowiedź padła ze strony wąsacza.
- I… - spróbował pociągnąć go za język, wyjmując z sakiewki kolejną srebrną monetę i zaczął się nią bawić, przesuwając między palcami swojej dłoni .I trzy palce się pojawiły, tyle gospodarz pokazał. I nie powiedział nic więcej.
Alchemik westchnął i wyłożył gotówkę na ladę. Popchnął malutką wieżyczkę w kierunku drugiego mężczyzny i nachylił się bliżej.
Gospodarz zgarnął monety i mruknął cicho.- Duże stado goblinów na wilkach napadło i zabrało. Większe niż zazwyczaj. Zwykle jest ich z osiem około i biorą dwie trzy owce. Teraz pokusili się na więcej. Zima pewnikiem mroźna będzie w tym roku.
- Jakieś znaki szczególne tych goblinów? Ktoś widział pod jakimi barwami jechały?
Gospodarz wzruszył ramionami. - Ciemno było. Kto by się tam im przyglądał. Gobliny wszystkie takie same.
- Oh, tutaj bym się z panem nie zgodził, istnieje wiele udokumentowanych różnic między poszczególnymi klanami, nie raz zajmującymi te same tereny, które rozciągają się na więcej niż proste różnice w kolorze włosów, czy skóry, zdarza się że nawet zęby istot które nazywamy goblinami różnią się znacznie, w zależności od diety jaka jest typowa dla mieszkańców danego terenu… - zaczął rozwodzić się Jin, zanim zdał sobie sprawę z tego że rozmówcy to nie interesuje - Ale to oczywiście zagadka dla innych ludzi, dziękuję za twój czas gospodarzu.
- Mhmm…- podsumował rozmowę karczmarz, Jin odebrał swoje “danie” i usiadł przy stoliku, czekając na pojawienie się drużyny. Zsunął kaptur z twarzy i zaczął jeść, z niecierpliwością czekając na powrót współpracowników ze zwiadu.
 
Zaalaos jest offline