- Wiedziałem, że tak będzie - powiedział zrezygnowanym głosem. - Nic mi nie jest - starał się ją uspokoić. - Za dwa dni będę jak nowo narodzony. W końcu jakbym umarł to byś mnie dorwała i zatłukła. Prawda? Mogę obiecać, że będę Cię regularnie informował, że jeszcze żyję. Ok?
Byłby naiwny gdyby myślał że Irya pójdzie na taką ugodę.
- "W zdrowiu i chorobie, i że nie opuszczę cię aż do śmierci" - zacytowała najbardziej standardową formułę stosowaną w kontraktach małżeńskich. Ciężko było określić czy była w tym ironia. - Więc pytam jeszcze raz... Gdzie mam po ciebie jechać i co ci mam przywieźć? - powiedziała tonem zwiastującym, że kolejne wykręty zmuszą ją do zastosowania planu obejmującego osoby trzecie.
- Nic mi nie trzeba. W tym momencie wystarczy mi leżenie w wygodnej pozycji - upór Morgana dorównywał temu jakim cechowała się Corday. - Chory nie jestem, a zdrowy też nie bardzo więc obecna sytuacja podchodzi pod lukę prawną - zachichotał, ale urwał z syknięciem.
- Nie będę krzyczeć na ciebie ani prawić morałów - obiecała.
- Właśnie co do tego drugiego to mam wątpliwości. Zaczniesz swoją litanię, a ja nie będę mógł uciec.
- Obiecuję - zapewniła go. - Nawet mogę ci to dać na piśmie - dodała. Ściągnęła kota z kolan i wstała aby zacząć zbierać się do wyjścia.
- Zgaduję, że niebawem osobiście wręczysz mi to oświadczenie - powiedział zrezygnowanym głosem.
- Jak ty mnie dobrze znasz - uśmiechnęła się pierwszy raz odkąd dowiedziała się, że jest ranny. - To gdzie mam jechać?
- Przecież już wiesz gdzie jestem - potwierdził jej domysły.
- Do zobaczenia - odparła i rozłączyła się.
***
Wieczór był jeszcze młody gdy zaparkowała na podjeździe przed domem Morgana. Słońce już prawie całkiem zaszło więc panował półmrok. Irya wysiadła zabierając torbę z jedzeniem i obeszła auto, żeby wyciągnąć torbę z bagażnika. Ruszyła do drzwi wejściowych i wydusiła dzwonek.
Odpowiedziała jej cisza, którą przerwała nadchodząca wiadomość od Charlesa.
Cytat:
Napisał Od Charles Bardzo śmieszne. Wchodź |
Roześmiała się po przeczytaniu tego i nacisnęła klamkę. Drzwi otworzyły się i zobaczyła, że wewnątrz panuje ciemność. Weszła i zamknęła za sobą, przekręcając też zamek. Nie wiedziała czego spodziewać się zobaczyć więc ruszyła w głąb domu.
Charles leżał na kanapie w salonie. Jedynym oświetleniem była lampa stojąca w rogu pomieszczenia.
- Hej - mężczyzna podniósł dłoń na powitanie.
- Hej - odpowiedziała mu Irya zatroskanym tonem. - Przywiozłam jedzenie - dodała i po odstawieniu toreb na podłogę, zdjęła płaszcz i buty. Następnie zbliżyła się do kanapy. - Jak bardzo jest źle? - zapytała łapiąc się pod boki i spoglądając na niego z góry.
- Bywało gorzej - stwierdził przekręcając się i pokazując opatrunek na lewym boku, przez który przesączała się krew. Jego twarz była poobijana, a najlepiej był widoczny krwiak z prawej strony dolnej wargi.
- No fakt, przynajmniej nie masz podciętego gardła... - Irya skrzywiła się. - Wyglądasz jakbyś wpadł pod autobus - skomentowała i usiadła obok niego, by dokładniej obejrzeć ten opatrunek na jego boku. - Sam się łatałeś? - zapytała. - Może zawieźć cię do kliniki?
- Lepiej nie. Za duże ryzyko. - Irya natychmiast zrozumiała o co mu chodzi. Chłód bijący od Charlesa był bardzo wyraźny. - Zdarza się to bardzo rzadko, ale wiem co trzeba zrobić.
- Chyba masz rację - nie była zadowolona z tego, że musiała się z nim zgodzić. - Mam ze sobą silne przeciwbólowe, przynieść ci? - zaproponowała.
- Nie. Jest ok. Ale możesz mi przynieść wodę.
- To przyniosę - odparła i wstała. Wróciła do korytarza skąd zabrała pakunki. - Zjesz coś? Mam jakiś gulasz, lekką potrawkę i rosół - zapytała go idąc do kuchni. - To ostatnie wzięłam na wypadek jakbyś miał wybite zęby - była w tym wyraźna uszczypliwość.
- Rosół brzmi dobrze. Zęby mam, ale dzisiaj nie jestem fanem przeżuwania.
Rozstawiła się z torbami z jedzeniem na kuchennych blatach. Przy okazji zauważyła pozostałości po tym jak Charles się opatrywał. Zostawił krwawe odciski palców na blacie i frontach szafek. Głównie na tej gdzie trzymał apteczkę. W zlewie znalazła zakrwawioną gazę i nożyczki, a na jego krawędzi igłę z resztkami nici. Oczami wyobraźni widziała jak on tu wpada nabuzowany adrenaliną i tymi swoimi mrocznoharmonijnymi dopalaczami. Była zła na siebie, że nie zadzwoniła do niego wcześniej.
Wyciągnęła rosół który tak naprawdę był ramenem bogatym w dodatki. Był jeszcze ciepły więc przelała go do dużego kubka zakładając, że tak będzie mu wygodniej. Wzięła też szklankę wody tak jak prosił i opakowanie leków przeciwbólowych. Wróciła do niego.
- Proszę - usiadła obok niego i ostrożnie podała mu kubek z zupą. - Dasz radę wejść na piętro czy śpisz na dole? - zapytała.
- Nie muszę się przenosić. Lubię tą kanapę - uśmiechnął się lekko.
- Nie pamiętasz tego, ale już targałam ciebie po tym domu - mrugnęła do niego. Postawiła wodę i tabletki na stoliku przy kanapie.
- Jak musiałaś mnie targać to miałem prawo nie pamiętać - ponowił uśmiech i po kilku próbach udało mu się podnieść do pionu. Wyglądał przy tym jak wenusjański żółwik.
- Kiedy wróciłeś? - zapytała kiedy przełknął pierwszy łyk.
- Nie wiem. Pewnie parę godzin temu - zerknął odruchowo na zegarek.
- Na przyszłość dzwoń od razu, ok? - poprosiła.
- Chyba tak będzie lepiej. Od razu skłamać, żeby uśpić twoją czujność i zyskać na czasie - spróbował się zaśmiać, ale powstrzymał się wiedząc jak skończyło się to ostatnim razem.
- A co, nie smakuje ci zupka? - Irya natomiast nie musiała się powstrzymywać i zaśmiała z jego marudzenia.
- Pyszna. Uwielbiam jak gotujesz - odciął się uśmiechając półgębkiem.
- No raczej - pokiwała głową z zadowoleniem. Ostrożnie przytuliła się do niego, do tego nie-dźgniętego boku. Pozwała mu w spokoju zjeść.
- To co poszło nie tak? - zadała to pytanie dopiero gdy Morgan odstawił pusty kubek.
- W zasadzie nic. Jakieś męty uznały, że będę łatwym celem. Zaatakowali mnie przy samochodzie. - Wzruszył lekko ramionami.
- Napad rabunkowy? - zmarszczyła brwi, bo jej to do niego nie pasowało.
- Tak to wyglądało - potwierdził.
Zmrużyła podejrzliwie oczy.
- Nie zbywaj mnie swoim prawniczym bełkotem - westchnęła. - Ja się nie pytam jak to wyglądało tylko o co poszło naprawdę - nalegała.
- Nie zdążyłem zapytać, a oni też nie kwapili się umotywować swojej napaści - odpowiedział na przytyk.
- Nie wydarzyło się to przy okazji tej roboty o której nie chciałeś mi mówić? - przekrzywiła głowę.
- Aaaa - jego oczy błysnęły zrozumieniem. - Nie wydaje mi się, żeby to było powiązane. A co byś zrobiła jakby było? - zapytał z iskierkami ciekawości w oczach.
- Po prostu wtedy bym zrozumiała czemu tak się wykręcasz od odpowiedzi - odparła z mrugnięciem oka. - Gdzie to się stało?
- Taki już los prawników - pokiwał głową z udawanym smutkiem. - Nawet jak mówią prawdę to nikt im nie wierzy.