Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-12-2021, 18:57   #227
Deszatie
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Chociaż Sylvańczyk uważał się za dość zwinnego, to przy Medzie czuł się niezgrabny jak drwal obok cyrkowej akrobatki. Dziewczyna dotarła do owoców ptasznika przed nim, idealnie wyczuwając odległości między konarami i poszyciem. Tak jakby urodziła się w koronach drzew, a nie w osadzie. Carst ledwie nadążał, nadrabiając braki krzepą, mimo że pchały go naprzód myśli o bliskiej realizacji prywatnych zamysłów. Nadzieja na nowo ożywiła mężczyznę, wlewając świeży zapas wiary i otuchy dla podmęczonego ciała. Skoro udało się dotrzeć aż tutaj, nie było siły, która przeszkodziłaby w zdobyciu remedium na ojcowskie troski. Kilka razy zawisł co prawda wysoko nad ziemią, lecz kolejna zbawcza liana pojawiała się w zasięgu ramion. Tak dotarł do pnia gdzie pasożytowały barwne rośliny. Pozostawało tylko ostrożnie je ściąć i wpakować do sakwy, po czym wrócić do punktu zwiadowczego. Na szczęście z każdą chwilą nabierał wprawy i pewności w pokonywaniu trasy, a nawet dawało mu to pewną satysfakcję. Pozwalało też odwrócić myśli od nieuchronnej przeprawy przez ponure trzęsawiska, która wraz z malejącą słoneczną tarczą stawała się coraz bliższa…

***

Zaradność Amazonek po raz kolejny go zaskoczyła. Sprawnie zamaskowały tymczasowe obozowisko i łodzie. Możliwe, że minąłby miejsce zboru, bo okolica tonęła w szarości i cieniach trzcinowiska. Gdyby nie czujki, pewnie błąkaliby się dłużej po okolicy, szukając kamratów.
Wymęczeni nie mogli pozwolić sobie na sen, ani odpoczynek. Wyobraźnia podpowiadała najgorsze projekcje grozy, które mogły na nich czekać. Nie zwlekali i ruszyli niebawem, po skromnym posiłku, spożywanym wśród złowrogiego szelestu trzcin.

Ochroniarz wiosłował na równi z resztą, jakby miarowym wysiłkiem chciał zająć myśli i nie zwracać uwagi na niepokojące otoczenie. Bagniska były upiornym miejscem i cały czas po spoconych plecach pełzały obawy. Kikuty drzew majaczące w mroku, dziwne odbicia na tafli wody, szepty nieznanego pochodzenia, słyszalne zwłaszcza wtedy, kiedy wszyscy na łodzi zachowywali grobową ciszę… Nagle łoskot i chrupot, jakby wpadli w mieliznę albo podwodne przeszkody. Łódź zakolebała się srodze, wprawiając go w niepewność. Kiedy obok coś wytrysnęło ze smolistej wody, nie miał czasu dociekać, co to za zjawisko, wiedział jedynie, iż zapowiada kłopoty. Ponaglenia Amazonek i Pigmeja stały się tylko dodatkowym bodźcem do rychłej ucieczki z niebezpiecznego akwenu. Nie oszczędzającej ramion i otartych dłoni wioślarzy…

***

Ponownie z żalem opuszczał wioskę Amazonek, gdzie można było zaznać wygód niedostępnych w surowym żołnierskim obozie. Carsten przeczuwał, że kapitan de Rivera niecierpliwie wyczekiwał wieści od zwiadowców, toteż starał się utrzymywać wysokie tempo marszu swoich podkomendnych. Festag, który winien okazać się dobrą wróżbą przyniósł ogromną ulewę, nawet jak na warunki Lustrii. Buty z chlupotem i mlaśnięciami zanurzały się w błotnistą breję, przy wtórujących im klątwach i złorzeczeniach piechurów. Ostatni odcinek brodzili przez kałuże, rozlane wokół obozowiska, niczym rozległe, płytkie bajora. Zasilały je strumienie nieustannie spływające po gliniastej ziemi, jeszcze długo po ustaniu opadów.

- A dżdżyste dni ponoć miały minąć… - mruknął rozeźlony niby sam do siebie. Słysząc to Zoi jedynie uśmiechnęła się krzywo.

Mimo wytrzymałości w znoszeniu wysiłku, odczuł trudy tej zwiadowczej eskapady i rozmyślał tylko o odpoczynku. Myśli również pełne zamętu po ostatnich wydarzeniach dokładały zmęczenia i tak już utrudzonemu ciału. Nie zliczyłby otarć, zadrapań, bolesnych ukąszeń i odcisków. Eisen zdawał sobie sprawę, że będzie mógł tylko pomarzyć o wywczasie, bowiem kapitan rychło zwoła naradę dowódców. Nic nie pomylił się w swoich przypuszczeniach…

***

Stawił się u Rivery punktualnie, wraz z Glebovą i Edalio.
W zwięzłej wypowiedzi wyłożył kwestie, które udało im się ustalić podczas oględzin piramidy. Szkice rysownika dopełniły jego słów o jakże frapujące szczegóły. Niestety zważywszy na możliwość wykrycia i ruchliwość jaszczurowatych dokonali tylko szacunkowej oceny liczebności sił wroga. Wspomniał też o nawiedzonych bagnach i raczej odradzał ten kierunek. Uzasadniał to tym, iż dopisało im szczęście przy przeprawie, którego może zabraknąć w przypadku oddziałów, czyniących więcej rozgwaru.
Dalsze działania nie zależały już od Sylvańczyka. Miał poczucie, że sprawili się dobrze i zasłużyli na krótki odpoczynek. Sam chętnie opuściłby namiot, lecz byłoby to jawnym złamaniem zasad i wyrazem nonszalancji. Poza tym ciekawiło go jak poradził sobie bretoński szlachcic polujący z grupą dzikusek na latające gadziny. W wiosce Amazonek słyszał już co prawda kilka plotek, ale chciał je skonfrontować z bezpośrednią relacją uczestnika…
 
Deszatie jest offline