Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-12-2021, 02:18   #229
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 43 - 2525.XII.31 wlt; południe

Czas: 2525.XII.31 wlt; południe
Miejsce: 4 dni drogi od Leifsgard, dżungla, obóz ekspedycji w dżungli
Warunki: na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, pogodnie, powiew, ciepło


Wszyscy



- Ładna pogoda dzisiaj. - Glebova siedziała na przyjemnie rozgrzanym kamieniu i moczyła bose stopy w wodzie. Siedziała w samej koszuli i spodniach, nawet buty zdjęła aby sobie pozwolić na tą chwilę relaksu. Pogoda faktycznie sprzyjała rozluźnieniu. Był ostatni miesiąc w tym roku więc nawet w Bretonii nie była to ani malownicza ani przyjemna pora roku. O Imperium wystawionym na próbę srogiego Ulryka nie wspominając. A tutaj było ciepło jak w lato. Można było chodzić w samej koszuli i na bosaka a chłód nie doskwierał. Nie doskwierał też tropikalny upał. Chociaż zbliżało się południe więc robiło się coraz cieplej. Ale na razie było w sam raz. Od wczorajszej ulewy nic nie padało a nad brzegiem rzeki było całkiem przyjemnie i tropikalny zaduch jaki panował w dżungli wydawał się pod wpływem bryzy mniej dokuczliwy.

- Chyba ktoś, coś złowił. - nie tylko Izabella podniosła głowę na odgłos radosnych okrzyków. Jakiś mężczyzna, też w samych spodniach i koszuli coś chyba złapał na wędkę. Coś dużego sądząc po tym jak wstał i zmagał się aby wyciągnąć to coś z wody. Zapowiadało się obiecująco bo to coś szarpało się z nim jak równy z równym. Aż powoli robiło się z tego widowisko gdy znudzeni żołnierze obserwowali te zmagania. Dowcipkowali sobie z tego wędkarza ale raczej w przyjaznym tonie. Wędkowanie było jednym ze sposobów zabicia nudy przez zwykłych żołnierzy. I jakimś urozmaiceniem dla codziennej rutyny. O ile bowiem rotacyjnie jakichś oddział wydzielał swoich ludzi do trzymania wart lub patroli to jednak w większości żołnierze mieli nadmiar czasu wolnego. Codzienne prace związane z wznoszeniem ostrokołu wokół obozu czy utrzymaniem samego obozu nie zajmowały całego dnia więc był czas i miejsce na odpoczynek. Grano więc w kości i karty, śpiewano piosenki i łowiono ryby. To wszystko można było robić nie ruszając się poza obóz w tą dziką i obcą dżunglę jaka zdawała się wznosić pod sam dach niebios.

Kislevska blondynka i bretońska brunetka przeniosły wzrok na miejsce przy rzecznej plaży. Było to nieco więcej miejsca niż pomiędzy namiotami to i tutaj kapitan Koenig zarządziła trening swojego oddziału. Stała na jego czele i ordynowała cięcia i pchnięcia swoim wielkim mieczem. A jej ludzie powtarzali jej ruchy. Sielankowa atmosfera udzieliła się nawet temu elitarnemu oddziałowi imperialnej gwardii bo też większość z nich była w samych spodniach i koszulach. Bez tych charakterystycznych kaftanów i spodni z bufiastymi zdobieniami. I bez pancerzy.

- Taki miecz to musi być strasznie ciężki. A kapitan Koenig to na jakąś wielką babę nie wygląda. Taka raczej normalna na rozmiar. - oceniła w końcu siostra Bertranda też siedząc w tych krótkich spodniach do kolan i samej koszuli. Zdaje się, że wygoda w tych dzikich ostępach zwyciężyła z dostojeństwem i darowała sobie chodzenie w sukni do samej ziemi jak powinna szlachcianka o jej pozycji. Chociaż etykieta mogła nie brać pod uwagę bytowania w dżungli a raczej salony i ulice miasta albo chociaż wsi czy gospody na trakcie.

- No lekki nie jest. Miałam kiedyś taki w ręku. Ale bez przesady. Da się go podnieść chociaż machać to bym nie chciała. Zbyt niewygodny. No ale ma siłę uderzenia. Potrafi złamać pikę i mało który pancerz zdzierży takie uderzenie. - kislevska żeglarka podzieliła się z Bretonką swoimi doświadczeniami na temat takiego oręża jakim posługiwali się imperialni gwardziści.

- A panna von Schwarz to chyba opala się w cieniu. - Izabella pozwoliła sobie na żartobliwą uwagę pod adresem imperialnej szlachcianki. Ta bowiem w przeciwieństwie do niej nadal chodziła w długiej sukni w czarno - czerwonych barwach. Przez to od razu rzucała się w oczy. Teraz siedziała na jakimś składanym krześle pod okapem jednego z namiotów i coś czytała. Przybyła bowiem razem z ekspedycją przyprowadzoną przez Carstena do głównego obozu ekspedycji. Wczoraj zaś była na naradzie gdzie swój dostojny, chłodny urok roztaczała podobnie jak dzisiaj na zwykłych żołnierzach. Bo chociaż wydawała się ignorować resztę obozu i nikt jakoś nie miał śmiałości do niej podejść to zdawała się przyciągać ukradkowe spojrzenia.

Wczoraj na tym spotkaniu w namiocie narad wiele się działo i mówiono. Zjawienie się bladolicej szlachcianki z Imperium było tylko jedną z niespodzianek jakie przywiodły ze sobą przedstawiciele obydwu wysłanych kilka dni temu wypraw. Było o czym radzić więc radzili chyba do północy. Wieczór zszedł na tych obradach, dyskutowaniu co z nich wynika i jak powinni teraz postąpić.

Na przykład okazało się, że powiedzenie “jeden obraz jest mówi więcej niż setka słów” mogło coś mieć z prawdy. Bo gdy wczoraj Edalio wyjął i podał kapitanowi swoje szkice ten oglądał je z ogromnym zainteresowaniem. A później puścił je w obieg aby i chociaż najważniejsi dowódcy i specjaliści ekspedycji mogli chociaż mniej więcej się zorientować co ich czeka w piramidach. Rozmiary samej piramidy budziły zdumienie i niedowierzanie. Może nawet doszłoby do posądzenie rysownika, że go za bardzo poniosła wyobraźnia artysty ale zapewnienia i Carstena, i Glebowej no i właśnie von Schwarz powtwierddziły jego kreskę. To może nawet bardziej niż przed chwilą budziły one zdumienie.

- Jak one mogły zbudować coś tak wielkiego? Podobno ta ich wioska to jakieś lepianki z drewna i błota. Tak słyszałem. - zapytał któryś z oficerów nie bardzo mogąc pogodzić się z z gabarytami piramid, zwłaszcza tej największej.

- To nie one ją zbudowały. To dzieło pradawnej rasy jakiej nie ma już na tym świecie. A one jedynie nią zarządzają i traktują jak święte miejsce. - wyjaśniła van Schwarz z lekkim uśmiechem na swoim bladym licu.

Niemniejsze wrażenie zrobiły szkice dwunożnych, ogoniastych jaszczurów. Zwłaszcza wyraźnie posługujących się bronią, ozdobami i narzędziami co przeczyło ich zwierzecej naturze. A zdecydowana większość dwunogów zza oceanu nie miała do tej pory z nimi kontaktu. Zaś te rysunki zrobione przez Edelio wyglądały jak jakichś bajkowych stworów. Nie przypominały żadnych stworzeń znanych zza oceanu. Ich liczba o jakiej referował Carsten i Zoja budziły jednak zaniepokojenie. Do tej pory można jeszcze było uważać, że Amazonki przesadzają albo, że w ogóle chcą odstraszyć intruzów od piramidy tymi plotkami o mrowiu jaszczurów jakie zajęły piramidę. Ale słowa naocznych świadków raczej potwierdzały wersję wojowniczek królowej Aldery.

- I mówisz Carstenie, że odradzasz przeprawę przez te piekielne bagna. - zadumał się kapitan nad opinią jaką przyniósł mu porucznik wracający z rozpoznania. Zresztą Kislevitka też była podobnego zdania. Raz im się udało ale wcale nie było pewne czy udałoby się to powtórzyć. Obawa jaką żywiły Amazonki do tego miejsca wydawała się uzasadniona.

- No cóż, skoro tak to ma wygląda to ta droga może nie być najlepszą do posłania głównego natarcia. - przyznał kapitan nie skreślając może jeszcze całkowicie trasy przez bagna. W końcu niejako pozwalała zaskoczyć przeciwnika i wyjść niezauważonym tuż przy piramidzie. Ale nie zapowiadało się aby cała armia dała radę się tak przeprawić. Może mała grupka dywersantów ale większość ekspedycji musiałaby zmierzać bardziej klasyczną drogą. Pomimo tego, że raczej wówczas trudno było liczyć na efekt zaskoczenia jaszczurów.

- No ale teraz wreszcie coś wiemy. Świetnie się spisaliście Carstenie, właśnie o takie rozpoznanie mi chodziło. No i nie daliście się wykryć jaszczurom więc może nadal nie wiedzą o tej furtce jaką mają w płocie. - kapitan pochwalił Sylvańczyka dając wyraz, że spełnili oni jego oczekiwania co do tej wyprawy. Nawet jeśli przyniosła ona kolejne pytania na jakie od ręki trudno było znaleźć odpowiedzi.

Jak choćby to co to były za elfy jakie parę dni temu znalazł konny patrol. Pomimo, że kapitan wysłał baronessę de Azuara nie udało się jednoznacznie zidentyfikować elfich ciał. Iolanda była pewna, że żaden z czterech elfów jakie znaleźli nie był Ekthelionem ani kimś z jego dwojga rudowłosych wojowników. Ale czy należeli ci zamordowani elfi mężczyźni do jego oddziału czy nie nie była pewna. W końcu póki Ekthelion dość mocno dbał o prywatność i praktycznie od początku trzymał się w cieniu i na uboczu. O ile on sam pojawiał się jeszcze na naradach u kapitana to jego elfy nie. A jak ciała zabitych nie nosły tego charakterystycznego, elfiego ekwipunku tylko byli boso i w samych koszulach to trudno było powiedzieć kim właściwie byli.

- No to albo to były elfy Ektheliona albo nie. Jak tak to wpadli w czyjeś ręce kto zakończył ich żywot. Nie wiadomo co by się stało z nim samym i resztą jego oddziału. A jak nie to kręcą się tu jeszcze jakieś elfy. - z braku laku kapitan wysnuł ten ogólny wniosek po wysłuchaniu co Iolanda ma do powiedzenia w tej sprawie. I jakoś nikt nie miał za bardzo pomysłu co by jeszcze można zrobić w tej sprawie. Patrzyli po sobie ale jakoś nikt się nie kwapił do rzucenia jakimś pomysłem. Zastanawiano się czy te małe gady jakie zasadziły się na powracających do obozu jinetes miały coś wspólnego z mordem na tych elfach czy nie. Ale znów równie dobrze można było rzucać monetą w tej sprawie. Motywy jakie mogły kierować elfami, skądkolwiek by nie pochodziły, pozostawały wręcz przysłowiowo enigmatyczne.

- Czyli udało wam się rozbić i przepędzić te latające straszydła. Świetnie! Bardzo dobrze! - wieści jakie przyniósł bretoński szlachcic dowodzący z ramienia kapitana wyprawą na wzgórza terradonów też niosły otuchę. Wyglądało na to, że tym latającym stworom udało się zadać duże straty. Co prawda części mimo wszystko udało się odlecieć no ale i tak powinno być ich teraz o wiele mniej niż do tej pory.

Wcześniej zaś miał okazję porozmawiać z wojowniczkami Aldery. Chociaż ze zrozumiałych względów mówiła głównie Majo. Przyjęły bowiem zaproszenie na kolację i bretońskie wino zdawało się im smakować. Słysząc komplementy Bretończyka co do ich męstwa i pomysłowości też nieco więcej opowiedziały o stworzeniu zwanym przez nich “ikhule umdon”. Kilka sezonów temu w te okolica dotarła wyprawa wielkich stworzeń o jakich Majo słyszała i raz czy dwa nawet widywała podczas swojego przymusowego pobytu na Starym Świecie. I tam zwano je ogrami. Te gruboskórne, wiecznie głodne potwory bardzo dały się we znaki Amazonkom. Wiele ich sióstr poległo w walce z tymi gigantami, wiele zostało przez nie pożartych. Część z nich zabrały na swoje statki i nim odpłyneły i ich los musiał być straszny. Niektóre jednak pozostały. Te które pochłonęły duchy dżungli. Jak ten któego właśnie spotkali kilka dni temu. Stał się częścią dżungli, tak samo jak ptaki, mrówki czy małpy. Amazonki czasem go spotykały ale zwykle dzięki ostrożności udało im się pozostać niewykrytym przez tak wielkie, głośne i niezdarne stworzenie. Tym razem jednak zapewne zwęszył krew i ciała rannych i zabitych więc szukał ich aby się pożywić. Amazonki nie chciały dopuścić do takiego zbezczeszczenie ciał ich sióstr dlatego chciały odciągnąć stwora gdzieś dalej. Ale jak to już Bertrand wiedział ze swoich obserwacji ten plan nie do końca wypalił bo stwór jednak dopadł ich grupkę wymuszając przy tym walkę.

Zaś co do mężczyzn to nie, nie miały ich i nie potrzebowały. Majo która jak na Amazonkę wdawała się mieć pojęcie jak to wygląda za oceanem nie dziwiła się pytaniu ale dla niej było dziwne, że są społeczeństwa gdzie występują obie płcie. Co prawda plemię wojowniczek zdawało sobie z tego sprawę od dawna ale zdaje się kompletnie nie były zainteresowane aby podążać tą drogą. Uważały się za wyjątkowe i ukochane córki Pradawnych które zostały na tej planecie aby strzec ich dziedzictwa. Dlatego mężczyzn nie potrzebowały i obywały się bez nich. Zaś starszyznę miały. Były szacownymi wojowniczkami, matronami i doradczyniami królowej. One zwykle stały na czele oddziałów młodszych sióstr.

- A one się nie zepsują? - zapytała Izabella gdy jeszcze na wyspie Amazonek pokazał jej skórzaste, podłużne jaja latających gadów. Całkiem inne kształtem i wielkością od kurzych czy kaczych. No i nie miały skorupki tylko jakąś miękką, błoniastą, powłokę. Siostra wydawała się nimi zafascynowana tak samo jak przygodami swojego dzielnego brata który tak dzielnie walczył na tych wzgórzach a potem z tym zarośniętym lianami, zielonym ogrem. Sama za to z fascynacją zgłębiała przez ten czas tajniki jazdy na culhanie i chwaliła sobie gościnę u Amazonek. Wszystkie poddane królowej były dla niej życzliwe i uprzejme. Gdy jednak zabrakło Majo i Togo powstała bariera językowa jaką tylko z grubsza mógł zalepić uniwersalny migowy i życzliwość. Niejako z musu więc Izabella nauczyła się paru słówek i zwrotów w języku tubylców. Głównie komend do obsługi pierzastego wierzchowca oraz codzienne wyrażenia jak udanie się za potrzebą czy chęć zjedzenia czegoś. Panna de Truville czuła się więc jak na egzotycznym wyjeździe na wieś do dalekich krewnych gdzie z fascynacją poznawała nowy dla siebie świat.

Na razie jednak kapitan nie podjął żadnych decyzji o natychmiastowym działaniu. Dał znać, że jest czas na odpoczynek po tych przeprawach przez dżunglę. A i zapewne trzeba było przemyśleć jakie podjąć następne kroki. Do tego zbliżał się koniec roku. Za parę dni wypadał Hexensnacht. Tradycyjne święto oddzielające stary rok od nowego. Noc w którym jak wierzono granica między światem materialnym a niematerialnym, między światem żywych i umarłych była najcieńsza w ciągu całego roku. Noc grozy gdzie podobno umarli potrafili wstawać z grobów. Wczoraj na naradzie też zastanawiano się co począć na tą okazję i być może dlatego też odłożono decyzję w sprawie piramidy na nowy rok. A póki co sprawny wędkarz ku uciesze widzów holował do brzegu jakąś wielką sztukę co mogła być niewiele mniejsza niż on sam.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline