Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-12-2021, 18:48   #141
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Jedynie czego Eshte chciała to powrotu do domu. Do swojego zamku na kółkach, by tam odpocząć od tego wszystkiego. Od Paniuni i od Pani Ognia, od Ruchacza i od miejscowych elfów. I z początku wyglądało, że wszystko do tego zmierza. Przemierzała las niezagrożona, podążając za gryfem i siedzącym na nich czarownikiem. On wybierał drogę przez dość upiorne obszary i z pewnością niebezpieczne. Wydawał się jednak tym nie przejmować, a jego wierzchowiec wydawał się być bardziej podekscytowany niż zazwyczaj. Wydawało się że Razorbeak czuł się tu jak… w domu. I czarownik chyba też.
Cóż… Eshte nie czuła się tu jak w domu! Ani to strachliwe bydlę na którym siedziała, rozglądające się nerwowo i podejrzliwie strzygające uszami. Dobrze że tym razem była przygotowana trzymając mocno wodze by nie pozwolić by na swobodny galop.

I okazja na coś takiego trafiła się nagle. Coś wypełzło z spośród bagiennych chaszczy. Coś dużego i zielonego. Niczym olbrzymi ogar upleciony z pnączy korzeni o “mackowatej” paszczy. Jego oczy świeciły złowieszczym blaskiem, gdy spozierał na dwójkę wędrowców zapuszczających się do jego dziedziny. Niemniej widok nastroszonych piór górskiego gryfa połączony z nagłymi pojawieniami się błyskawic na dłoni Tancrista, sprawił że stwór jeszcze raz przekalkulował swoje szanse i… zaczął się wycofać.

Ugh… dlaczego właściwie wybrali trasę przez zdewastowane Dzikim Gonem ziemie ?! Ano tak. Bo Ruchacz twierdził iż tędy jest bezpieczniej. Że elfy tu nie przyjdą. Teraz wiedziała czemu. Bo tutaj pełno jest upiornych bestii! Na miejscu partyzanckich elfów też by tu nie przychodziła!
Ech, i znowu jej bezpieczeństwo było w paskudnych łapach drapieżnej i dzikiej bestii. Oraz jego pana. Nie mogła być bardziej nieszczęśliwa. I powinna być wściekła, jednakże jakoś nie była w stanie.
Głównie dlatego że była głodna i dlatego że była zmęczona… bardzo zmęczona. A im dłużej jechali, tym bardziej rana stawała się dotkliwa. Nie było to przeszywające uczucie paraliżujące ciało, ale raczej tępy dudniący ból. Jak powoli ropiejący ząb. Nieprzyjemny i powodujący rozkojarzenie, ale nie na tyle mocny by musiała wyć z bólu lub pokazywać czarownikowi jak bardzo cierpi. Bo to by przecież zaowocowało kolejnymi badaniami z jego strony. A on już chyba sobie dość ją wymacał jak na jeden dzień!
Więc lepiej było zacisnąć zęby i znosić dolegliwości, bo w końcu kiedyś muszą dojechać do osady z obozowiskiem prawda? Przecież… nie zabłądzili? Nie spędzą tu nocy, prawda?
Prawda… wszelkie te wątpliwości Tancrist uciszał swoimi słowami i niewzruszoną pewnością siebie. On wiedział gdzie jedzie, on twierdził że niedługo dojadą. On twierdził że wszystko będzie dobrze. Ale jak ona mogła mu zaufać?


A jednak jej mężuś nie kłamał. Dojeżdżali. Już widziała dymy znad palisady. Już czuła zapachy. To nic że czuła się zmęczona, to nic że głowa ją boleć poczęła a dudniący ból w biodrze nie ustawał. To nic, była już tak blisko domu że nie zważała na niedogodności. W końcu będzie mogła odpocząć. I zamknie drzwi przed nosem Ruchacza! Należy mu się takie traktowanie.
Nic więc dziwnego że popędziła rumaka wyprzedzając czarownika na gryfie i zbliżając się do bramy. Wystarczyło ją przekroczyć i skierować się do wozu, do ukochanego Małego Brid'a i Skel’kela i…
Świat zawirował, w oczach Eshte pociemniało i zaczęła tracić równowagę… a potem poczucie rzeczywistości. Spadała? A może leciała w dół? Sama nie była pewna. Nagle wszystko zalała ciemność.


Najpierw były zapachy… ciężkie i piżmowe pomieszane z różą i bzem. Wypełniające powietrze, mdlące wręcz. Jakby zamiast rześkiego powietrza były tylko te zapachy.
Potem objawił się dotyk. Eshte czuła miękko pod pupą i plecami. Dużo poduszek. Nie czuła żadnego bólu od rany. W ogóle nie czuła rany, ani śliskiej mazi na niej… ani. Nie czuła nic.
Nie czuła nic… na sobie! Żadnego kubraczka, żadnych butów, żadnej koszuli… Niczego!
Leżała goła na poduszkach. To nie wróżyło dobrze. Zerwałaby się z wrzaskiem, ale jej ciało nie do końca słuchało właścicielki. Nie miała sił by się podnieść, nie miała sił by się ruszyć. Było za to przyjemnie odprężona, jakby jej ciało było zrelaksowane i lekko podekscytowane… co nieprzyjemnie kojarzyło się jej z Panią Ognia. Bo tak się Eshte czuła, gdy ognisty babsztyl był u sterów. Ogólnie cała ta sytuacja bardziej pasowała do niej… niż do kuglarki. Gdzie właściwie była ?


Czuła dziwne zapachy, miękkie poduszki, słyszała ciche nucenie kobiecego głosu. Ruchacz byłby zachwycony. Ona… wprost przeciwnie. Otworzyła oczy widząc nad sobą unoszące się płachty tkaniny, lekko falujące na wietrze i zakrywające niebo. Zobaczyła tak jakby opary… różowej mgły wypełniające otoczenie. Zobaczyła wreszcie nią…

Rogatą elfkę o czerwonej skórze i białych włosach pochylającą się na nią i wodzącą palcem po ciele nagiej Eshte. Elfkę o bardzo małym biuście… bo była ubrana w eee… coś… czy biała mgiełka może być strojem? I czy elfki mają rogi i czerwoną skórę? Zdecydowanie nie.
Więc wszystko nagle stało się jasne. Eshtelëa umarła i znalazła się otchłani, w łapach jakiejś demonicy zamierzającej ją męczyć przez całą wieczność!
Co za horror !! I co za niesprawiedliwość! To nie ona powinna się tu znaleźć, tylko czarownik… albo nie. Jemu mogłoby się tu spodobać. Paniunia może? Bo choć kuglarka nieco inaczej wyobrażała sobie demoniczne Otchłanie, to niewątpliwie do nich trafiła. Bo co innego mogło to być?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem