| Podpinam się pod kolegę Nanatara. Żulem zagram zawsze i wszędzie, najlepiej w lekko pastiszowej, lekkiej i śmiesznej konwencji. A tak z innej beczki to wklajam poniżej posty z cyberpunkowego PBF, gdzie miałem przjemnośc grać menelem (byłym solo) i przemycałem tam sporo smaczków z Żula: Zaćmienia. Uwaga post może zawierać wulgaryzmy, ale przytaczam tak jak napisałem: Warszawa, Praga 26 lipca 2055 wieczorem
Ryżowy kubeczek (plastikowe jednorazowe kubeczki zostały zdelegalizowane kilka dekad temu dekretem EU i tak już jakoś zostało) krążył z ręki do ręki trzech stojących w półmroku postaci, za każdym razem wypełniany równo i sprawiedliwie trzęsącą się dłonią jednego z nich dozą wykwintnego napoju zwanego mózgojebem.
- Ja pierdolę - charknął jeden z nich z zadumą: - jakbym tak jebnął szóstkę w totka... Kurwa ile by to było syntaczy do wypicia... Kurwa, jakieś sto tysięcy butelek... Ale by my pili, ja pierdolę..
- Ej panie Romanie, wtedy to by my łychę pili jak te całe mocarze! - wtrącił drugi, łysy i z wyraźną łuszczycą na skórze. Pan Roman definitywnie uciął tę idiotyczną sugestię:
- A weź spierdalaj, debilu jeden! Szkoda kasy. Widziałeś Bąbel ile w monopolu stoi flacha łychy?
- Nie no tak... Kurwa panie Romanie, pan to masz łeb jak sklep... Bartkowski pij. - Łysy pokiwał ze zrozumieniem głową i dopił swoją porcję mózgojeba oddając pusty kubeczek trzeciemu, zarośniętemu mężczyźnie w brudnej czapce i wojskowej kurtce z demobilu, zwanemu też Wojskim. Wojski w zasadzie był bardziej funkcją i to nie byle nie jaką. Ktoś taki był odpowiedzialny za wszelakie kwestie militarne. Prowadził natarcia na wrogich meneli i bronił rewiru przed zakusami wrogich sił na przykład z sąsiedniej ulicy. Brodacz przejął kubek i cmoknął kilka razy. Znał smak whisky. Chyba kiedyś, bardzo dawno temu pił ją dość regularnie, ale było to wspomnienie tak odległe, że w zasadzie nie był pewien, czy było prawdą czy tylko pijacką majaką. Wychylił wlany alkohol i podał kubeczek Romanowi, zgodnie z ustaloną kolejnością. Etykieta w trakcie picia alkoholu była niezwykle ważna i nikt nie mógł być pominięty w sztywnych zasadach bon-tonu. Roman podniósł kubeczek do ust ale nagle zajął się mocnym kaszlem, po czym splunął gęstą flegmą na chodnik. W zasadzie nie było to nic dla Romana dziwnego, ale tym razem aż wypuścił kubeczek z rozdygotanej dłoni. Dodać należy, pełny klubeczek co uchodziło za skrajną nieodpowiedzialność i normalnie było karane przymusowym ominięciem kolejki. Tym razem nikt jednak nie zdążył kulturalnie przywrócić pana Romana do porządku, bowiem wycharana ślina spadła pod nogi dwóch młodych Chromersów i cała trójka zamarła w bezruchu. Ktoś chyba nawet puścił głośnego bąka ze strachu.
Para koleżków uśmiechnęła się złowrogo i podeszła bliżej. Widać było od razu, że świerzbiły ich łapska. Kilka godzin temu omal nie dostali wpierdolu od Skinsów i kilku meneli mogło wyraźnie pomóc w rozładowaniu buzującej w głowach chłopaków zrozumiałej frustracji:
- Ej kurwa dziadziuś! Chyba popierdoliło już ci sie dokumentnie!
- Nieee no panowie... Baardzo przepraszam mistrzowie złoci... - zaczął kurtuazyjnie blady jak ściana pan Roman (nie wiadomo, czy z powodu faux paus z upuszczonym kubkiem czy ze strachu). Spojrzał na swoich ale został tylko Wojskim, Bąbla już nie było. Sądząc po regualrnym tętęncie butów musiał wycofywać się na z góry upatrzone pozycje obronne. Nie zrażony kontyunuował: - Napijcie się z nami, mamy tu towar prima sort...
Wtedy, widząc głupią minę brodacza zorientował się, że Bąbel oddalił się z najcenniejszą kartą przetargową jaką właśnie zagrał - na pół wypitą butelką alko. Nogi nie puściły Romanowi, ale zwieracze za to już tak. Zdążył zrobić tylko kretyńską minę, gdy się zaczęło. Wyłapał gonga w nos od jednego z młodych pięścią obleczoną w cyberkastet. Tyle wystarczyło, żeby Roman zakręcił się na nodze i jak długi rżnął bez przytomności w stos worków ze śmieciami.
Brodaty nastawił się na solidny wpierdol, ale nagle czas dla niego zwolnił niemiłosiernie, a on sam jakby stracił kontrolę nad ciałem. Lewa ręka sama zbiła wyprowadzony przez Chromersa sierpowy. Reszta ciałą w tym czasie obróciła się o trzysta sześćdziesiąt stopni. Pięta prawej nogi menela z chirurgiczną precyzją uderzyła w ucho napastnika, który upadł na ziemie zaskoczony.
Ten drugi przystanął na ułamek sekundy. Dla niego może było to kilkanaście dziesiątych sekundy, ale dla Wojskiego to był teraz czas w jakim zrobiłby zero siódemkę gogi i popił zapojką. Chłopak nieporadnie próbował się zasłonić, ale aż przysiadł sobie na ziemi jak oberwał wewndłętrzną częścią dłoni w podbródek. Sięgnął pod kurtkę po swój najnowszy, zajebisty nabytek, koreańskiego DaiLunga dla prawdziwych twrdzieli ulicy (przynajmniej tak głosiła reklama w sieci), ale celnie wymierzony kopniak pijaka spowodował, że spluwa odfrunęła w mrok ulicy. Ziomek Chromersa poderwał go z ziemi krzycząc:
- Spierdalamy, to jakieś pojebane pojeby!
Zniknęli szybciej niż się pojawili. Brodacz podniósł z ziemi pistolet i z obojętną wrzucił do sklepowego wózka z Tesco. Potem ocucił Romana ze złamanym nosem, zabrali kubeczek i poszli szukać Bąbla. Uciekł tyle na ile pozwoliła mu licha kondycja, czyli nie więcej niż sto metrów. Przywitał komapnów dumnie oznajmiając:
- Kurwa zajebiście! Widzieliście jak szybko spierdalałem?
Wojski i Roman całkowicie ziignorowali oświadczenie Bąbla skupieni na sprawdzeniu stanu magazynu. Na szczęście inspekcja nie wykazała ubytków w płynie. A taka mogłaby postawić powiernika butelki w bardzo złym świetle i nadszarpnąć reputacją Bąbla.
- No nic, pijemy. - zakomenderował pan Roman, który już jakby zapomniał o drobnej niedogodności złamanego nosa i kilku mało znaczących faktach, że mógł skończyć marnie, gdyby nie interwencja Wojskiego. Ale czego oczy nie widzą tego sercu nie żal... Otwock City, Data 27 lipca 2055, godzina 21:30 Popatrzył szybko na swoich siedzących pod nocnym. Wyglądali na meneli gorszego sortu. Nie to co praska kulturka. Tacy jak ci spod otwockiego sklepu nagabywali kobiety i dzieci. Coś co nie mieściło się w głowie szanującego się sępa ze stolycy. - Ide sam. - Rzucił krótko Wojski biorąc w dłoń zdobyczne PLNy: - jakbyś tam poszła, to ciężko byłoby coś z nich wyciągnąć. Załatwie to po swojemu. Podszedł do grupki zagadując wstępnie: - Dobry wieczór panom. Chciałbym się powołać na Tradycję Gościnności i spytać miejscowego Księcia o pozwolenie do dołączenia do biesady. Menele zarechotali głupkowato, ale szybko się zmitygowali i jeden szturchnął nieco przysypiającego, widać zmęczonego trunkiem, a zdecydowanie najbardziej zaawansowanego wiekiem z nich: - Ej, Pietr. Tyś jest nasz senior. Kolega się pyta.... Wisz rozumisz tak oficjalnie... Chyba delegacja z Warszawy albo z ministerstwa... Wytrącony z spokojnej drzemki Pietr zamachał nieskładnie rękoma i bełkotając coś niezrozumiale, najwyraźniej przestraszony próbował ogarnąć sytuację. Wojski spokojnie zaczekał, aż ziomek się uspokoi. Menel w końcu wrócił do życia, poprawił starą kurtkę i beret i przemówił: - Jam jest Pietr, udzielny pan otwockiej domeny. Z kim zacz? - Bartkowski, z woli panującego pod Delikatesami Wojski na Pradze. - oznajmił dumnie. Słowa musiały wywrzeć nie lada wrażenie, bo, mężczyźni zaczęli cmokać i szturchać się nawzajem patrząc z niedowierzaniem i szeptając coś między sobą. W końcu Książę władczym gestem uciszył podwładnych i spytał: - Nie może być. Przecie Wojski męczęńską śmiercią zginął w trakcie praskiej rzezi. Skoroście Wojski, tedy znak winiście mieć. Solo bez słowa rozchylił koszulę ukazując długą bliznę na mostku i tkwiącego w kabuirze Colta. Chłopy rzucił jeden przez drugiego z niedowierzaniem: - On ci to naprawdę! Żyw! Matko boska! Nie może być! Książe łypnął na jednego ze swoich uwalniając cały swój pokład autorytetu: - Marcinek! Ruszże się kurwa i skocz po coś do picia! Gościa mamy takiego, przecie suchym pyskiem go nie przywitamy. Taki wstyd! Wojski wcisnął jeszcze Marcinkowi swoje 5PLN i chłopak i czym prędzej udał się do bazy zakupić stosowny do rangi wydarzenia asortyment. Wrócił po chwili z dwiema butelkami Miedzeszyńskiej - wiśnióweczki o ugruntowanej reputacji, niezłym woltażu i przystępnej cenie. Kubek przeszedł z rąk do rąk ze stosownymi toastami, odpowiednimi do rangi spotakania. Bartkowski wypił z namaszczeniem swoją kolejkę i spytał: - Powiedzcie koledzy, czy nie widzieliście tu dziś, może kilka godzin temu murzyna? Książę przychylił się konfidencjalnie do Woskiego i zażartował: - Kolego, ty nam tu o niggasie, a myśmy widzieli, żeś z suczką tu przylazł. Niechże pokaże cycki, to jak na spowiedzi powiemy. Wojski machnął ręką: - Dajcie spokój. Toż to chłop jest. Ktoś splunął z obrzydzeniem, ktoś zaczął niemal lamentować. Książe z wyraźnie zawiedzioną miną stwierdził: - Kurwa żałuje teraz że spytałem, tak to może by jeszcze gruche zwalił z pamięci, a tak to co? - Przykro mi, ale nie będę kłamał - stwierdził wypinając dumnie pierś Wojski: - liczę, że wy także po koleżeńskiej przysłudze, bo oczy sokole macie. - No po prawdzie tośmy nigasa nie widzieli dzisiaj, ale generalnie to bywa tu taki kilkulatek z mamą Ewą, na nazwisko ma Adobe, antychryst czarny jeden. Wstydu nima dziewucha, że sie z takim ciapatym dzieciątkiem włóczy, ale co zrobić. Rodzice już do Propaku robaków nie odstawiająlo, bo ich Tomaszewski, biznesmen, tfu... jebany... ode czci odstawił. A że w Propaku mocny jako dostawca to wszystkie robaki przez niego biera tylko. A ten huncfot, tylko po wsi jeździ z Jugołynem i ludziom krew psuje, tfu.. niby panisko jakie wielkie. A ta z czarniątkiem to podobno z domu się wyprowadziła i w starym bunkrze jo tera spotkać można... bo na prund jo stać nawet nie było. - A gdzie ten bunkier cały? - Na Domborwieckjej Górze są. W ulice AK a potem... A weź wpisz w dżi-pi-esa, w końcu dwudziesty pierwszy wiek jest. Wojski skłonił się lekko: - Dziękuje panie Pietrze. Pamietajcie, że praskie progi będą wam gościnne - A daj spokój. Niech cie Bóg prowadzi synku. Posty połączyłam. Treść sesji, jako że okraszona wieloma niecenzuralnymi słowami, wrzucona w spoiler. //Zell
Ostatnio edytowane przez 8art : 31-12-2021 o 09:32.
|