Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-12-2021, 22:50   #76
Ribaldo
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację


“Słowa nasze - dym na wietrze. Czyny nasze - ziarnka piasku. Życie nasze - pleśń i sporysz.
Cień z cieniem złączony. Mrok i Pustka jeno. W niej tylko wielkość nasza.”
poruczenie kabalarskie



Bywa, że natura figle płata i choć człek rozumny i umysł jego chyży i wszelkie cuda i dziwy zgłębić i oczywistymi uczynić, to nieraz dnia od nocy odróżnić nie potrafi. Gadają mędrkowie różni, że tędy to bogowie zapomniani i odrzuceni krzyk agonalny ze swych piersi wydają, by świat cały i ludzi wszytkich napomnieć, by do korzeni swych wrócili i swą naturę prawdziwą odnaleźli.

Prawda to, li jeno próżne godki tych, co im się zda, że lepiej od innych wszyćko wiedzą, trudno orzec. Fakty jednakoż takie są, że coraz więcej dni takich następuje, kędy natury porządek na głowie staje i ludzi do obłędu doprowadza. W miejscach zaś dzikich, chaszczami moczarowymi zarosłych nader często się to zdarza.

Taka toż właśnie aura na polanie, co chłodem i mrokiem emanuje, zapanowała. Wprzódy mgła gęsta zeszłą i sinym mlekiem wszyćko zalała. Zawieja tyż mroźna się zerwała i jęła koronami sosen, co pod same niebiosa wyrosłe, targać toć w jedną, to w drugą stronę. Szum przy tem się rozchodził, jakby ze dwa roje pszczół dzikich bitwę zaciętą toczyły.
Przez to nie szło już zgadnąć, czy to dzień wciąż trwa i Oeyn w samym zenicie tkwi, czy też zmierzchać już zaczęło i lada chwila noc ciemna światem zawładnie.

Łowczy, co na polanie podmokłej stali, po trzykroć skołowani byli. Raz przez natury figle i światów osmozę. Dwa przez raba elbeńskiego zniknięcie, któren jak na sosnę wlazł, tak już z niej nie powrócił i ślad wszelki po nim zaginął. Trzy przez ogarów zniecierpliwienie, które nerwowym obwąchiwaniem się objawiało i gorączkowym dreptaniem we koło. Wszyćkie te znaki, co im świat dawał do jednej konkluzji tylko prowadzić mogły. Nawiedzonym to miejsce być musi i licho srogie ma je we władaniu.




Stracharz stary, najmniej na te osobliwe okoliczności zdawał się uwagę zwracać. Barbarzyństwo jakiego się dopuścił w pełni go pochłonęło i jakby absolutnie od reszty świata odcięło. Dobrze ludziska w Rubieżanach godali, że z Animura nie tylko dziwak i wypłosz, aleć tyż popapraniec i żarliwiec niebezpieczny, co ze śmiercichą śluby wziął. Kto by na lico jego spojrzał, które uśmiech lubieżny zdobił i spojrzenie od najprawdziwszej ekstazy rozbiegane, wątpliwości żadnych by nie miał, że to szaleniec i furiat.

Ręce po łokcie we wciąż parującej krwi otoka umazane ku niebiosom wzniósł. Zdawać by się mogło, że starzec trybut dla Pana Pustki składa, aleć to jeno pozór. Baczniejsze spojrzenie jedno tylko wystarczyło, by dostrzec, że stracharz trofeum swe podziwia, a nie daninę krwi na przebłaganie za grzechy ofiaruje.

Oplotnice fascynowały go niezwykle. Tyle o nich się w swem życiu nasłuchał ględ i opowieści wszelakich, a teraz w jego dłoniach te osobliwe stworzenia spoczywały. Radość wielga z potężnym uczuciem siły i wszechmocy się w nim mieszały. Czuł nie tylko, że obdukcje i badanie wnikliwe, a takoż i jego i czyny, które wielu za plugawe poczytywało do prawdy go zbliżyły. Kędy inni niczem głupieloki za ogarami ganiali, on do sedna dotarł. On klucz do tajemnicy zbrodni dzierżył i to na niego cała chwała za otoki należyte odprawienie spłynie.

Kędy myślami chłonął już splendor dni przyszłych, niespodziewanie go zimne dreszcze przeszły, a jedno uderzenie serca później ból dojmujący, dłonie mu wykręcił. Gdyby nie lata cierpienia i ran srogi, które sobie własną ręką zadał, pewnikiem by słój z trofeum swoim upuścił.
Zagryzł zęby, aż zazgrzytało i ból strzymal..

Nie tylko zęby stracharskie zachrobotały, aleć jeszcze co insze. Z oddali głos ten dochodził i w mig go Animur rozpoznał i pojął w jak wielkim kłopocie się znaleźli. Głowę raptownie ku reszcie kompanów odwrócił i pierwsze, co dojrzał to jak Haruk bojową postawę przyjmuje i glewię ażurową przed siebie wystawia w oczekiwaniu na wroga.




Wronie serca dwa dygotały nerwowo, niczem ptaszyny wylęknione. Świadomość nadchodzącego zagrożenia przeszywała do samej głębi jestestwa. Żadnych wątpliwości nie miała, że licho srogie się ku nim zbliża, jeno nie wiedziała kędy go wypatrywać.

- Idą - szepnął Haruk, a oczy co za maską skryte w mleczną pustkę wbijał.

Gruby rzemień skórzany na którym Garhego trzymał, wokół przedramienia trzykrotnie oplótł. Żyły sine wnet na skórze się pojawiły, na podobieństwo rzek wzburzonych. Widziała Wrona, jak pod napiętą skórą krew harukowa buzuje, a z nią siła, moc i determinacja w każdy zakątek ciała wędrują. Nim shyta kolana ugiął i w szerokim rozkroku stanął, pewność już Wrona miała, że jej kochanek do bitwy się szykuje.

Glewię swą ażurową przed siebie skierował, tym samym kierunek pokazał skąd licho nadleci.




Niczem obcy poglądali na siebie, choć do tej samej gromady należeli. On, molsuli, przybłęda bagienny, włóczykij, któren w zwierzęcych trzewiach gmera, coby przyszłość poznać. Ona, przyszła matrona klanu swego, mykes, któren niejednemu tundurmę doprawiała, by jej mocy dodać. Poglądali na siebie, a jakby siebie nie widzieli. Niemi, zadziwieni i strwożeni, wzrokiem po sobie wodzili i jakby czego znajomego szukali. Czegoś, co da im krztynkę pewności, że to on, człowiek którego znali, a nie przebieraniec jaki, abo licho srogie.
Świat zaś we koło mleczno sinym dymem zasnuty, przez co ledwo pień od człowieka odróżni było można, w potężne zdziwienie i odrętwienie ich wprawiał.

Trwaliby pewnikiem w tem marazmie i niedowierzaniu jeszcze wieki całe, by stali gdyby nie chrobot niespodziewany, co się w pobliżu rozległ. Brzmiał on, jakby kto zębami twardy orzech rozłupać próbował. Ciarki na plecach od tego zgrzytu się rozchodziły i członki wszystkie w trzęsawkę wprawiały.

W tem samym momencie licho spostrzegli i naraz oboje do tyłu odskoczyli, aż się ich ramiona zetknęły. Pokraczny stwór ku nim się zbliżał i choć go mgła gęsta skrywała i ledwo marą senną się on jawił, to i tak wygląd jego krew w żyłach mroził i lęk paniczny wzbudzał.

Upiór przebrzydłą fizjonomią emanował, niczem pentoda blaskiem swym, któren mrok rozgania. Całe ciało wychudzone, jeno same kości skórą obleczone, przez co niczem trupiszcze wysuszone wyglądał. Mięśnie wątłe, aleć żylaste przez oliwkowy naskórek prześwitywały, tym samym każden ich ruch najdrobniejszy, niczem prądy na rzece dostrzec można było.. Gały miał wielgie, jako pięści zwerga, a przytem głęboko w czaszce osadzone. Turkusem one poprzez mgliste opary skarżyły się i opalizowały i chłód od nich jakiś dziwny i odrażający bij. Szczęka mu z gęby wystawała, jakby ostre zębiska same miały się zaraz człowiekowi do gardła rzucić. Nie wygląd jego jednakoż najgorszy był, bo przeta nie takie paskudztwa po świecie krążą. Grozę najpotężniejszą jego ruch budził, a nade wszystko dźwięki, co się przy każdem kroku dobywały. Kości przy najdrobniejszym ruchu trzeszczały i chrobotały, niczem gałęzie wyschłe. Zębiskami także kłapał i klekotał, co na myśl upiorny dźwięk pogrzebowej kołatki przywodziło. Odgłosy te straszliwe, nie tylko dreszcze na skórze powodowały, nie tylko serce w dygotanie wprawiały, aleć też fatalistyczne wibracje pasm aytheru wywoływały.

Tak Aran, jak i przy jego boku Morra stojąca, szum w uszach posłyszeli. Nie wiatru jednak, a krwi własnej, która niczem dzika rzeka rwąca przez żyły płynęła. Ucisk też w skroniach odczuli, jakby im kto głowę w imadło wstawił i korbę z Wilna przykręcał. Wszystko wokół falować zaczęło, jak po tundurmy spleśniałej wypiciu.

Łąka zaś do szczętu bagiennymi wyziewami przesiąknięta, jęła łapczywie wyciągać ku nim swe obleśne ramiona i przyciągać do swego łona.


 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death

Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 30-12-2021 o 07:17.
Ribaldo jest offline