18-12-2021, 22:00 | #71 |
Markiz de Szatie Reputacja: 1 | Drzewo mądrością, ptak radością, a człowiek nicością… Ostatnio edytowane przez Deszatie : 19-12-2021 o 04:35. |
21-12-2021, 12:31 | #72 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Caleb : 21-12-2021 o 12:40. |
21-12-2021, 14:13 | #73 |
Reputacja: 1 | - Słyszę cię - westchnęła w odpowiedzi, w prostych słowach zamykając więcej niż były w stanie one w sobie pomieścić. Całą tą tęsknotę i czułość coraz bardziej jej obcą, która teraz o prym ze strachem i drżeniem w niej walczyła. Cały ten gorąc w sercach zamknięty, który wciąż miała do dania, który znów byłyby jego, gdyby tylko po niego sięgnął. - Słucham. - Obietnicę. Przyrzeczenie kolejne. |
22-12-2021, 07:41 | #74 |
Reputacja: 1 | Psów ujadanie ucięło się nagle. Mgła zaczęła się ścielić gęsto przykrywając zamrożonych w stuporze Runę i Haruka. Gulgun majaczył coś w protosie. Te fenomeny, lecz nade wszystko kości łamanie i stawy napuchnięte jasno wskazywały, że byty wszelakie niematerialne wokół nich się zbierały. - Khorkhuroo fraz neh marthoo - wyszeptał niewyraźnie chłopak ustami spękanymi z gorączki. - Na kłykcie Kaytula, co mówisz chłopcze? Fraz? - nachylił się nad nim starzec. - Kto twymi ustami porusza? Kogo przyzywa? Przetarł czoło rozpalone mokrą dłonią. Pod opaską, którą oczy przewiązane były, widział nerwowy ruch gałek. Starzec pewność miał, że Gulgun niczym kukła był sterowany. Przecież protosu znać nie mógł. Kto pociągał aytherowymi sznurkami? Kto wystawiał teatrum? Zwoływał publikę? Baydur być to mógł? Tego pragnął się dowiedzieć, bo coraz to większe miał wątpliwości. Sięgnął po naczynie, w którym przygotowane na tą okazję trxymał qurbocze. Wyciągnął tłustego płaza i nożem kościanym przeciął mu podbrzusze. Jucha ciepła i lepka po palcach mu spłynęła. Woń bijąca z rozprutych trzewi niczym pachnidła najlepsze, którymi niewiasty się nacierają, coby mężczyzn wabić, mu była. On jednej serce oddał i niemal od lat najmłodszych wierny innej był. Śmierciuchą ją zwali i każdy się jej bał. Dla niego zaś tak kochanką, przyjaciółką, jak i matką była. Kiedy tylko z rozciętej rany trysnęła qurbocza krew, na pomarszczonym licu starca zagościł uśmiech i spokój wielki w duszy mu się rozlał. Wnet znikła wszelka obawa i odczuł, że to jego czas i jego miejsce. Wibracje, którymi była przesycona aeyra i jego ciałem zaczęły kołysać. Z kończyn, gdzie zaimplementował kości łoskotnicy, poczuł rozchodzące się ciepło i z każdą chwilą moc swą zwiększało, granicy bólu jednak nie przekraczając. W lewej dłoni ściskał ścierwo świętego płaza, o którym ględ wiele krążyło. Prawa zaś cała w posoce jeszcze ciepłej ociekała. I złożył stracharz tą właśnie dłoń na czole otoka, zdarł opaskę powieki przykrywającą i juchą mu je pomazał. Na skroniach runę tajemną nakreślił, tak jak i na piersiach jego. - Aytheru więzy święte - wyszeptał niczym deszcz głaszczący taflę jeziora, -, splątane wolą Kaytula, świat oplatające, błogosławcie mi i zasłonę, co światy odgradza rozsuńcie, bym mógł spojrzeć, co w tym dziecięciu tkwi i duszę jego trawi. Ledwo laudę skończył wymawiać, a już odczuł na swym ciele dreszcz mroźny. Od ciała Gulguna zaczął tak potężny chłód bić, że w oka mgnieniu krew, którą pomazany został w karminowy szron zamienił. I choć lubował się Animur w śmierci aromacie i woń grobowa, co zgnilizną trąci, obrzydzenia w nim nie budziła, to zapach który wraz z chłodem napłynął grymas odrazy na jego twarzy wywołał. W odorze tym było coś przerażającego, plugawego i wszelkiej istocie ludzkiej przeciwnego. Rychło pierwszy odruch stracharz odegnał i na powrót z lubością w dawną, tajemną przepaść spojrzał. Mrok gęsty ciało chłopaka oplatał, zarówno skórę jego, jak i wnętrzności wszelkie, które życiodajny ayther poprzez żyły pompowały. Pośród mroku tego gęstego, na dnie samym, gdzie żaden promień Oeyna nie sięgał, coś kryło się przed wzrokiem stracharza. Długo się starzec przyglądał, nim pojął cóż to takiego. Larw wijące się mrowie. Gniazdo czerniste. Splątane, kotłujące, obrzydłe, w trzewiach chłopaka się zalęgło. Rozpoznał je stracharz, choć raz tylko je w swym długim żywocie widział. Rzadkie, to bowiem były stworzenia i kłopot niemały, by je pochwycić. Kiełznicami one zwane były, abo też oplotnicami i jako dorosłe osobniki do motyli były podobne, tylko zazwyczaj skrzydła miały popielate, abo też sino granatowe. Noc je przyciągała i miejsca odludne, gdzie bagna zgnilizną cuchnące i ludzką stopą nietknięte. Na padlinie larwy, jak i dorosłe osobniki żerowały. Słyszał zaś Animur, że larwy kiełznic zaimplementować można wrogowi swemu, by oczami jego świat oglądać, a wielce wprawny stracharz, to i kontrolę nad człowiekiem przejąć mógł. Gulgun całe gniazdo oplotnic w sobie nosił i można było wysnuć przypuszczenie, że chłopak marionetką był dla wielu. Straszliwy los otoka spotkał i cierpień wiele mu to pewnie przysparzało. Tym większy smutek to w sercu budziło, gdyż sposobu Animur nie znał, jak larw się pozbyć. Kiełznice, z tego co mu drzewiej mówiono, bytami są skomplikowanymi, co na granicy światów żyją i ciała ich tak z materii, jak i czystego aytheru utkane. By je do posłuszeństwa przymusić, wolę stalową należy mieć i hardego ducha. Oderwał się Trójoki od dziecka. Spojrzał na jego zapadnięte policzki, na swe dłonie w krwi qurbocza unurzane. Na jęzory mgły gęstej pożerające towarzyszy podróży. Nie był młody oczami Baydura, jak sądził wcześniej. Marionetką był w czyiś innych rękach, potężniejszego umysłu lub jak przypuszczał, umysłów wielu. - Khorkhuroo - wyszeptał Gulgun - Z wody uformowany - zachrypiał stracharz, - Fraz neh. - Wodzie oddany będziesz! - Martghhh - zacharczał chłopak ale krew z rozciętej szyi i aorty zalała mu gardło, zatapiając słowo. Przytrzymał Animur głowę chłopca, przysłaniając oczy, aż ostatnie konwulsje ustały, aż duch Gulguna walczyć przestał i odszedł do Teynechen. Szybko teraz stracharz działać musiał. Z wprawą wielką szaty chłopaka rozciął i powłokę brzuszną rozpruł, drogę tym sposobem do wnętrzności znajdując. Rękę w trzewiach gorących zanurzył by po chwili wyjąć wykrojony płat wątroby, który powędrował do słoja po qurboczu. Wraz z nim w naczyniu znalazły się larwy oplotnic. Spojrzał na nie przez szklaną ściankę. Opalizujące na niebiesko, zdawało się, utkane z samego skondensowanego powietrza wgryzły się w mięso. Źródło prawie czystego ayetheru.
__________________ LUBIĘ PBF (miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) |
24-12-2021, 17:13 | #75 |
Reputacja: 1 |
|
29-12-2021, 22:50 | #76 |
Bradiaga Mamidlany Reputacja: 1 |
__________________ I never sleep, cause sleep is the cousin of death Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 30-12-2021 o 07:17. |
02-01-2022, 19:03 | #77 |
Reputacja: 1 | Jucha rozkoszną, słodką wonią drażniła, zmysły stracharskie wprawiając w ekstazę. Obcowanie ze śmiercią, jak i sam akt odbierania życia zawsze go ekscytował. Tak było i teraz, kiedy duszę Gulguna odesłał do Teynechen. Te same uczucia go przepełniły. Tym mocniejsze i fertyczne, że trofeum przy tym nie lada zdobył. Spoglądał z lubością na robactwo, co się wewnątrz słoja wiło, a w głowie już prowadził eksperymenta i badania zakazane, które zarówno naturę owych istot mu przybliżą, jak i tajemnicę mordu odkryją. Serce mu waliło, niczym młot zwergów przy robocie, siłę w starcze członki wlewając. Energia niezwykła każdą cząstkę ciała mu wypełniała, w euforię i zachwyt nad samym sobą go wprawiając, jak i zmysły wyostrzając. Nagle, bolesne ukłucie lewą gałkę oczną niemal mu rozsadziło od środka. Ślozy gęste i lepkie pociekły mu z oka i kropla ciężka spadła z policzka. Obraz zafalował, jak wtedy kiedy się poprzez opary, co się nad garem unoszą, spogląda. Poprzez mgliste wyziewy najróżniejsze obrazy pojawiać się zaczęły i w jednej chwili guślarz zdał sobie sprawę, że mnogość i wielorakość Trójświata się przed nim rozwarła, jak rodząca nogi przed szeptuchą, gdy jej wody odejdą. Dech mu zaparło i nie mógł się nadziwić, ani rozumem ogarnąć tego, co mu dane było dostrzec. Pośród mleczno-siwych miazmatów mglistych jakiś dziad w łachmany odziany szedł, kosturem sękatym się podpierając. Czy obraz swój wypaczony widział w starcu, ciężko mu było dociec, tym bardziej, że twarzy dostrzec nie mógł. Czasu na to nie stało, bo oto nad głową jego ogień błyskał i ptak, który ptakiem nie był ku ziemi ze świstem donośnym, przeraźliwym rykiem pikował. Zdawać się mogło, że niczym ten sokół, kiedy królika dojrzy, na niego się kieruje, tak ten ptak ogromny, co ptakiem wszak nie był, na raba elbeńskiego się nasadził i do niego zmierzał. Nie rozumiał stracharz tej wizji i przerażenie w nim wielkie wzbudzała. Ten rab zaś, którego Aaronem zwali, zagrożenia nie świadomy o pień sosny oparty był z jakimś człekiem, który w kostium pokraczny ubrany, a który niczym śpiochy niemowlęce wyglądał. Nie dane było mu dłużej na teatrum Trójświata spoglądać wtem bowiem trzask okropny pod czaszką mu zadźwięczał i z koncentracji wybił, lodowatą bojaźń w serce jednocześnie wlewając. Mgły strużki wątłe zakotłowały się i obrazy tajemne przesłoniły. Kurtyna oddzielająca światy opadła. I spojrzał starzec w turkusowe ślepia, które tak dobrze znał. Łoskotnica ku nim szła. Stawy zapiekły go wielce, ale nie ku niemu byt aeynechenowy zmierzał. Kogo innego na ofiarę obrał. Aran i Morra na atencję phorphycooli zasłużyli. Odwrócił stracharz głowę w lewo i w oddali, ledwo widocznego Haruka dojrzał, który postawę bojową przyjął i glewię przed się wymierzył. Odłożył Animur z atencją wielką słój z kiełznicami, które na ciepłym jeszcze mięsie żerowały. Pod pień omszały go wcisnął, coby uszczerbku żadnego nie poniósł. Skarb bowiem taki być może ostatni raz u schyłku życia zdobyć było mu dane. Klekocące kości skradającej się phorphycooli wprawiały w ruch strugi aeytheru. Stworzenie polowało, sprowadzając wizję na przyszłą ofiarę. Nie na niego tym razem. Sięgnął po kostur i ruszył jej śladem. Wyczekał momentu aż łoskotnica skróciła dystans do łowczych, do shyty. Na chwilę przed atakiem zaczął poruszać palcami. Zwijał je w pięść i prostował co i raz. Zaimplementowane kości phorphycooli zaczęły ocierać i stukać o siebie. To powinno przynajmniej chwilowo zdekoncentrować drapieżnika, odwrócić jego uwagę, przerwać lub przynajmniej zaburzyć wizje zesłane na niedoszłe ofiary i dać im szansę do skutecznego kontrataku. Takie przynajmniej żywił nadzieje.
__________________ LUBIĘ PBF (miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) |
04-01-2022, 08:59 | #78 |
Markiz de Szatie Reputacja: 1 | Wieleż to potworów ohydną grozę paskudną widomością wzbudza, lecz jeszczeż gorsze kiedy prócz swej szkaradności upiorne głosy wydają, paraliż na ciało kładąc. |
09-01-2022, 13:18 | #79 |
Reputacja: 1 | - Idą - szepnął Haruk. Szli. Czuła. Wiedziała. Strach potwierdzał zawartą w szepcie mężczyzny prawdę. - Już tu są. Tkwili gdzieś pomiędzy pasmami mgły, które z kłębami sinych, nisko zawieszonych chmur się zmieszały. Ich oddechy, ich kroki, nieznaczne poruszenia ginąć musiały w jęku giętych wiatrem drzew, w skrzypieniu ich drewnianych ramion. Wsunęła dłoń pomiędzy wiązania skórzanej kurty, położyła ją pomiędzy piersiami, zacisnęła palce, jakby tym dotykiem uspokoić ciemne serce chciała, stłumić jego bicie bolesne, jakby wyrwać je chciała, by przestało rozsadzać ją od środka dzikim pulsowaniem. Sine welony pląsały przed jej oczami, niczem zjawy, co poprzez światy kroczą. Mgła z pozoru malownicza, ciepła i nostalgię budząca, naturę wrednego kurwiska miała, co to wpierw łudą i rozkoszą mami, by po chwili obłapiać oślizgłymi łapskami, pieścić lepkim jęzorem i rozsiewać we wnętrzu zalążki zgnilizny. Wronie serce łomotało, uciec pragnąc. Przed siebie, na oślep. Byle gdzie, byle jak najdalej stąd. Haruk nie zerkał nawet ku niej. Silny duch jego, mocą emanujący, niczem watra swym ciepłem i ognistym blaskiem, otulał ją jak wełniany pled w torukową noc. Siły dodawał, a jednocześnie wymagał, rozkazy wydawał, choć w słowa ich nie ubrał. Posłuszeństwa się domagał. Wierności po grób, choć nic mu nie przyobiecała. Czy to zemsta jego za to wszystko, co mu uczyniła? Czy tylko ułuda mgielna, co jej umysł struła i złe podszepty do uszu sączyła? Wredne kurwisko. Powiew lodowaty, co ziemię trzy razy okrążył i przez światy przenikał, jasność myślenia przywrócił. Z nim wraz i oczy szczegółów więcej dostrzegły. Nie chciała tego. Wolała mętną biel od cienistej grozy, czającej się na granicy postrzegania. Kim byli? Upiory przykucnięte na podobieństwo płazów, a ciała przeta ludzkie mieli. Do połowy jeno, ale lica ich zdradzały, że z rodu człowieczego zostali zrodzeni. Bastardy wyklęte. Bękarty wstrętne i plugawe. Wynaturzenia z materii i aytheru stworzone. Wpatrywali się w nią, a ona w nich. Tuzin bezbożnych kreatur, przyczajonych, gotowych w każdej chwili do ataku. Ten jednak nie nadchodził. Coś powstrzymywało najazd barbarzyńskiej hordy aberracji z Topieli wyrosłej. Niewidzialna, niematerialna granica oddzielająca dwie płaszczyzny egzystencji - trwała. Tylko jak długo jeszcze? A więc tak wyglądało oko cyklonu, o którym jej matka opowiadała. Więc tak wyglądało dno leja, ciche wnętrze wiru. A więc tak wyglądać mógłby pożar, który z każdej strony skrada się człowiekowi do stóp, który osacza go i powietrze zabiera, gdyby płomienie z bieli, zimna i wilgoci stworzone były. Co tworzyło tą granicę? Haruka shyty przeklęte talenta? Krąg wyznaczany przez korony drzew? Przez ukryte pod zamarzniętą ziemią splątane korzenie? Przez coś skrytego czego jej oczy dostrzec w stanie nie były? Odjęła dłoń od serca, wzrok w spotworzenia wbiła, sczepiła spojrzeniami. Danazuloo. Maszkarony. Pokraki. Człowieczeństwo zdegenerowane. Zwierzęca karykatura. Słyszała o nich. Dowód, że człowiek jest w stanie kutasa w qurboca włożyć, że jest w stanie jego jaja swym nasieniem spryskać, że nie zawaha się wcisnąć tego wszystkiego w kobiece łono. Nigdy nie myślała o tym >jak< możliwe było ich powstanie, >jak< przywoływane były na świat. Ampleksus, tyle wiedziała. Nie sięgała nigdy ciekawość Rune dalej niż to. By drążyć, by pytać, by zastanawiać się dlaczego Kabalarze polowania na nie organizują i kruszcem oraz stalą płacą za każdy okaz żywy lub martwy. Za każde zwłoki. Za każdą… osobę? Przekrzywiła głowę, jak zahipnotyzowana wpatrując się w istoty, które żyły na granicy światów nigdzie naprawdę nie przynależąc. Jak ona sama - przyszła cicha, niechciana myśl. Napełniająca lodowatym zimnem świadomość. Ponoć żywiły się krwią istot żywych. A jednak, a jednak mówiono o nich nie jako o drapieżnikach a padlinożercach. Czemu? Czekały aż coś innego ich zabije? Zastygła w bezruchu wciąż patrząc na nie szeroko otwartymi oczyma. Mogłaby się z nimi porozumieć. Wiedziała, że mogłaby. Potrafiłaby. Haruk szykował się do walki, ale Rune nie walczyła, gdy nie musiała; nie walczyła, gdy to nie jej decyzja i wybór do rozlewu krwi jej nie przekonał. Wbiła włócznię w wilgotną ziemię. Sięgnęła po drewniane naczynie przytroczone z boku plecaka. Jej ruchy były szybkie, pewne, pozbawione wahania, choć Dwa Serca sama nie wiedziała co osiągnąć pragnie. Nie wiedziała jakie nuty wydobyć chce spomiędzy warg. Jaki trel, jakie zawołanie, jaki zew. Jaką melodię będzie niósł ze sobą śpiew. Upiła niewielki, precyzyjnie odmierzony łyk. Tyle, by krew qurboca oblepiła jej usta i język, by spłynęła gęstymi kroplami w głąb gardła. Zaczerpnęła z niej, a wraz z nią powietrza do płuc. Potrząsnęła głową aż zaklekotały o siebie rzeźbione z kości, rogu i drewna ozdoby powplatane w drobne warkocze, zaparła mocniej bose, poznaczone liniami signum stopy o ziemię. Była Wroną. Moczary były jej domem bardziej niż każda osada. Była Wroną i nikomu posłuszeństwa nie obiecywała. Była Wroną. Potrafiła wyśpiewać cudzą śmierć. Szczególnie, gdy trwały łowy. Otworzyła usta i smagnęła głosem jak batem.
__________________ "[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat." |
10-01-2022, 19:52 | #80 |
Reputacja: 1 | Morra nie weszła do innego świata, nie musiała zguba się znalazł i sam zszedł z drzewa za którym podążyła. Nie zdążywszy dać wyjaśnień gdy potwór przebrzydły wyszedł im naprzeciw. Mykes już chciała sięgać po maczetę kiedy ciężka dłoń pchnęła ją w szuwary.Dźwięk wypchanego przez upadek powietrza dało się słyszeć. |