Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-12-2021, 04:56   #41
Dydelfina
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=vUMQr66Xh04[/MEDIA]
Wyścig zwany życiem przybierał różne tory i drogi. Nie zawsze był to szeroki, równy asfalt na którym dało się rozpędzić ile fabryka dała silnikowi. Bywały też, dla równowagi, trasy pełne dołów, ostrego gruzu i zardzewiałych prętów zbrojeniowych oderwanych wraz z betonową otoczką od okolicznych, sypiących się budynków. Nie zawsze wypad na miasto dało się kończyć w luksusowym klubie, albo przynajmniej w doborowym towarzystwie i w akompaniamencie wyskokowych trunków. Nie zawsze był dzień dziecka, oraz nie zawsze świecące słońce grzało przyjemnie w odsłoniętą skórę twarzy. Czasami napierdalało złem prosto po gałach, bo rzeczywistość bywała brutalna. Żałobnice powinny się przyzwyczaić, przecież doskonale pamiętały jak to było na dnie stawki, w kwintesencji zwrotu “mieć przejebane”. Nagły atak w dzielnicy brudasów odpalał podstawowe, utarte pod czachą schematy: Camino coś odjebali. Wywieźli ich na zadupie i teraz upozorowali wypadek aby ograbić trupy, a resztki zostawić na pozarcie bezpańskiej faunie żyjącej w Ruinach.
- Miej ją na lufie - tyle Lucy zdążyła szepnąć do Loli zanim nie puściła się pędem za murzynką, po drodze wyciągając własną broń.

Z początku wszyscy biegli w grupie. Po tym pierwszym momencie zaskoczenia gdy wszystkich jakby sparaliżowało. To po okrzyku Nity każdy złapał co miał przy sobie i ruszył biegiem po schodach na dół. Pierwsza Nita, za nią obie Runnerki i Joey co zamykał stawkę. Szybko zbiegli na tyle nisko, że albinoska zaryzykowała drogę na skróty. Przeskoczyła przez barierkę schodów i poszybowała w dół. Biegnące do tej pory przed nią dziewczyny tylko jej śmignęły i zniknęły z widoku zaraz potem. Ona sama wylądowała płynnie pomimo tego, że lądowała na mokrym, brudnym betonie. Udało jej się zamortyzować upadek i chwilę potem wróciła do pionu. Już widziała główne wejście i recepcję dawnego hotelu czy co to tam było. A przed tym wejściem stojącego vana Camino jakim tu przyjechali. Ale coś tam się kotłowało sądząc na słuch. Z góry gruchnął jakiś strzał a i słyszała zbiegające po schodach koleżanki jakie udało jej się wyprzedzić.

Nie patrząc za plecy gangerka ruszyła pędem przez recepcję, ściskając w dłoni krótką broń. Była teoretycznie lepszym wyborem od noża, pozwalała zachować dystans. Strzelić do kogoś, z kim właśnie walczył Skaza, bo dało się to usłyszeć - odgłosy walki wręcz. Trochę dziwne, normalnie powinny rozlegać się odgłosy strzelaniny, przecież Roger to nie Xavier. Wolał broń dystansową zamiast nawalanek na pięści i topory. Biegła więc przez brudne lobby, kierując się do drzwi aby stamtąd wyjrzeć za róg i dowiedzieć się co u licha się tu dzieje.

Przebiegła przez zdezelowaną recepcję i zatrzymała się przy głównym wejściu. Tym samym jakim niedawno wchodzili do środka kierując się ku klatce schodowej. Teraz widziała, że co prawda furgonetka stała nadal tak jak ją zostawili. Ale przed jej szoferką dostrzegła Carlosa. Członek Camino stał plecami do niej i machał maczetą z jakimś barbarzyńskim mutkiem z prętem zbrojeniowym. Spencera i Skazy nie widziała. Odruchowo zarejestrowała, że z góry nad nią znów ktoś strzelił w stronę walczących.

Wybiegła na zewnątrz obiegając kufer furgonetki. Od razu dostrzegła Skazę. Szarpał się jeszcze ale dwóch mutków wlekło go w stronę ruin na przeciwko. Po walce została plama krwi i jego karabin jaki zdążył wyjąć z furgonetki. Nigdzie nie widziała człowieka Schultzów.

Być może Spencera zarżnięto wewnątrz furgonetki, albo uciekł lub i jego zawleczono gdzieś na pobocze. W ciele albinoski rozgorzała wściekłość. Nienawiść nie do opanowania zagłuszyła niepotrzebne myśli. Widziała tylko obrzydliwe mordy Gas Drinkersów i tego najważniejszego Runnera między ich parszywymi łapami. Gery krwawił, widziała gołym okiem że mocno oberwał. Zacisnęła szczęki podnosząc broń i strzeliła w wyższego mutanta, a potem jeszcze raz.

Glock w rękach albinoski huczał raz za razem. Strzelała w sam środek zwalistej, pokracznej sylwetki. I trafiła! Widziała i słyszała. Mutek w masce hokejowej jakiego obrała za cel wrzasnął urwanym krzykiem po każdym trafieniu. Puścił Rogera i zachwiał się. Drugi jednak dalej go wlekł w stronę ruin. Obejrzał się jednak szybkim spojrzeniem w kierunku nowej napastniczki. A potem kolegi bo i gdzieś tam Carlosowi udało się w końcu odwinąć swojemu przeciwnikowi i maczeta wbiła mu się w ramię. W sukurs przyszły też dziewczyny. Obiegły wóz każda z innej strony. Widząc co się dzieje Nita wycelowała swoją klamkę w przeciwnika Carlosa zaś blondyna niewiele myśląc zrobiła to samo idąc śladem albinoskiej kumpeli.

Widząc to wszystko było chyba zbyt wiele dla prymitywów Hegemona. Bo puścili swoją zdobycz i rzucili się do bezwstydnej ucieczki ścigani rozpędzonym ołowiem. Ale nie zostawiali za sobą powalonego Rogera który zaległ tam gdzie go puścili. Zaś i Carlos był w kiepskim stanie. Z trudem opierał się plecami o maskę ledwo trzymając maczetę w ręku.

Phere jednak nie odpuszczała, nabrała powietrza i nie opuszczając broni dalej pruła ołowiem. Celowała w tego, który już oberwał, dusząc chęć aby wrzeszczeć na całe gardło. Gdzie był pieprzony Schultz?!

Ten mutek którego obie Runnerki obrały za cel nie zdołał dobiec do bezpiecznych ruin. Padł w parę kroków od nich. Drugi który wlókł do tej pory Rogera zdołał tam się skryć znikając im z oczu. Podobnie jak ten którego zdołał sieknąć Carlos a doprawiła mu Nita strzelając w uciekające plecy. I jeszcze chyba Joey który pruł ołowiem z okna chociaż ostrożniej i oszczędniej nie chcąc pewnie trafić swoich.

- Gdzie Spencer?! - krzyknęła Mulatka do swojego kierowcy. Też widocznie zorientowała się, że coś nie widać Schultza przy furgonetce. Lola podbiegła do środka i zajrzała ale pokręciła głową, że go tam nie ma. Doskoczyła więc do Skazy.

- Zabrali go… Poszedł się odlać… I się zaczęło… - wychrypiał Roger przewalając się ciężko na plecy. Mętnie wskazał na kierunek gdzie właśnie zniknęli Gas Drinkersi. On sam mocno oberwał bo trzymał się dłonią za rozharatany brzuch. Ale nie tracił przytomności.

- Joey, potrzebujemy cię tu! - albinoska krzyknęła w stronę furgonetki. Nie biegała, a pilnowała, stojąc między Rogerem, a ruinami i metodycznie uzupełniała brakujące w glocku kule. Wizja szybkiego załatwienia sprawy w dzielnicy Camino prysła jak sen złoty, a sytuacja się ostro pokomplikowała.
- Lola, pilnuj Skazy. Niech ten Huron go poskleja. Gery, jesteś twardzielem. Wyjdziesz z tego. Uważajcie na siebie i pilnujcie ulicy. Pójdę zobaczyć co z Schultzem, jeśli go zabrali zostawili za sobą ślady. Jeśli nie wrócę za godzinę zwijajcie się i widzimy się w domu.

- Usiądź tutaj. - Nita podobnie pokomenderowała Carlosem. Złapała go za ramię i pomogła mu usiąść na siedzeniu kierowcy. Chociaż tak się chwiał i broczył krwią, że nie było pewne czy zdoła zrobić z niego użytek. Za to chociaż krótko ogolony Huron nie robił problemów. Krzyknął z góry, że już idzie i zniknął im z widoku. Teraz musiał zbiec na dół tak samo jak koleżanki przed chwilą.

- Jasne… To tylko draśnięcie… Grunt to nie biec w stronę światła nie? - wymamrotał Skaza próbując się uśmiechnąć. Lola co zdołała przy nim klęknąć szybko rozdarła mu koszulę. Ale krwi było sporo.

- Apteczka! Macie jakąś apteczkę?! - krzyknęła w stronę kolorowych co robili tu za gospodarzy. Albinoska zaś próbowała wpychać wystrzelone pociski wo magazynka. Krótka ale gwałtowna strzelanina opróżniła ponad połowę zawartości.

- Idę z tobą. - rzuciła Mulatka z różowymi włosami do albinoski. Wyjęła skądeś apteczkę i rzuciła ją Loli. Wcześniej wyjmując bandaż dla Carlosa. Przekazała go Huronowi który akurat wybiegł przez główne wejście.

- Ale się pochrzaniło! - krzyknął przejęty ale widząc obu ciężko rannych podbiegł do kierowcy.

- Ja mogę was stąd zabrać jeśli on nie może jechać. - rzuciła nerwowo Lola próbując dobrać się bandażem do rany lidera Żałobników. No ale najwięcej wprawy to miał u nich Ash w tej materii. On to pewnie wszystko by zrobił jak należy więc blondynka na razie tylko chciała zatamować co się da.

- Jak się zacznie bardziej pierdolić to jedźcie i nie oglądajcie się za plecy. Macie przeżyć. Gery, masz przeżyć bo mnie wkurwisz, jasne? Bez ciebie tu nic nie ma sensu - druga blondynka kucnęła obok swoich i przycisnęła czoło do czoła Rogera. Gniotło ją w dołku, serce nakazywało zostać na miejscu. Rozum niestety wiedział, że to nie możliwe.
- Dacie radę, kto jak nie wy? Jesteśmy Runnerami, nie podwijamy ogonów przed metą. - wyszeptała, całując krótko dwójkę przyjaciół zanim wstała.
- Muszę iść, ale wrócę. Uważajcie na siebie i Lola, pamiętaj o karabinie - wskazała porzuconą broń ich szefa, chociaż to od niego nie dawała przez długo odwrócić wzroku. Wreszcie posłała mu pokrzepiający uśmiech i odeszła w stronę felernego zaułka, kiwając głową na Nitę.

- Chrzań go… Wystarczy, że pokażemy, że zrobiliśmy… Co się dało… Ona też po to idzie… Jak się nie da… To wracaj… Chrzań go… - wychrypiał ciężko Roger. Starał się wstrzymywać oddech aby nie wrzeszczeć jak Lola próbowała mu jakoś zawiązać bandaże wokół poranionego brzucha.

- Właśnie Roger się zna. Poniuchaj tam i zaraz wracaj. Z nim lub bez niego. Mamy tyle kuperków i numerków do odwalenia to nie daj się tam zabić. - blondynka oddała buziaka albinosce i też starała się trzymać fason. Ale było jej ciężko. Najchętniej pewnie by się stąd zmyła. Ale mimo to próbowała jakoś zabandażować Rogera no i podtrzymać na duchu kumpelę.

- Idziemy. Nie będziemy się o niego zabijać. Ale sprawdzić trzeba. Inaczej powiedzą, że specjalnie go wystawiliśmy czy co. - Nita chyba miała zaskakująco zbieżne poglądy. Ale już trzymała swoją klamkę w obu dłoniach i stała przy grupce Runnerów gotowa podążyć zakrwawionym śladem.

- Oni tam się tłukli! Widziałem trochę z góry! Ale teraz już nie! Musieli go gdzieś zawlec! - krzyknął Joey który obowiązywał świeże rany Carlosa. Wskazał na ten częściowo rozwalony budynek naprzeciwko gdzie zniknęli ci postrzeleni Drinkersi.

- Idziemy - Lucy mruknęła cicho i narzuciła kaptur na głowę aby ukryć białe włosy i twarz. Szybkim truchtem ruszyła w odpowiednim kierunku mając nadzieję, że jednak nie zastaną tam trupa. Garniak miał zdjęcia dla Leona, poza tym byłoby niezręcznie gdyby go zostawili.
Niezręcznie przed Leo, a jego dziewczyna polubiła i niewiele na to dało się poradzić.
- Uważaj na górę, bierz prawą stronę. Ja wezmę lewą i przód. Trzymaj się pięć kroków za mną, a jak zacznie się syf to spierdalaj - powiedziała do Mulatki na chwilę unosząc wzrok znad własnej spluwy i chodnika.
- Gdyby padło na ciebie albo Carlossa chciałabyś aby był ruszył za wami ktoś, kto nie ma was kompletnie w dupie, nie? - dodała cicho, skupiając uwagę na szukaniu śladów.
- Jak będzie mocna lipa to się wycofamy, ale trzeba spróbować. Inaczej potem Schultze nam tego nie podarują, a dopiero zaczynamy wyścig. Duchy tylko wiedzą co się odjebie zanim dojedziemy do mety.

- No nie. Jakby się zaczął syf to wolałabym mieć przy sobie kogoś kogo w klubie wolałabym mieć pod sobą. - Mulatka z różowymi włosami prychnęła trochę rozbawionym a trochę zdenerwowanym głosem. Jakby tym żartem próbowała przykryć to zdenerwowanie. A było się czym denerwować. W końcu opcja wpakowania się do vana i szybkiego zmycia się stąd była w zasięgu ręki i była bardzo kusząca. Lola bez wahania by ją wykonała. Ale oznaczałoby to niechybnie marny los dla Spencera którego mutki chyba zdołały zabrać ze sobą. A po mieście krążyły ponure legendy o tych porwanych którym potem Hegemon jakoś przerabiał w kolejne mutki.

Czasu na rozmowy właściwie nie było. Ledwo weszły do tego budynku w jakim znikły im uciekające mutki dostrzegły ślady butów na zdeptanym piachu i błocie. Ślady krwi i walki. Krew prowadziła w głąb budynku. Nita ostatni raz odwróciła się w stronę tych co zostawali przy wozie. Ale tylko Lola była na tyle przytomna by posłać im ostatni uśmiech i całus. Roger ciężko dyszał i stękał wciąż leżąc na wznak a Joey zajmował się Carlosem siedzącym w szoferce. Mulatka i albinoska więc ruszyły tym krwawym tropem. Przeszły przez budynek i wyszły z drugiej strony ulicy. Tam ślad prowadził do kolejnego zaułka a w nim do kanałów. Przy nich zatrzymały się.

- Chcesz tam wejść? - zapytała cicho Camino. Właściwie nie było to dziwne. Hegemońcy lubowali się w wędrówkach kanałami i różnymi podziemnymi przejściami. Tak mogli pojawić się niezauważenie praktycznie w dowolnym miejscu tego miasta. Widocznie tak było i tym razem. Ale ziejąca czeluść kanału nie wyglądała zbyt zachęcająco. Zwłaszcza jak się miało świadomość, że tam mogły czaić się te wrogie mutki.

- Nie chcę - Runnerka przyznała bez ogródek, kucając przy włazie i splunęła do środka. Wyglądało źle, beznadziejnie nawet. Od biedy gdyby wróciły teraz nikt by się nie przypruł, bo plan wykonały: sprawdziły co się stało, odkryły, że Drinkersi zabrali Spencera prosto na swój rewir. Zadanie wykonane, ptaszki w odpowiednich boxach zakreślone. Można się rozejść i zająć swoimi sprawami.
- Daj latarkę - westchnęła, a gdy ją otrzymała poświeciła do środka kanału. Promień blasku pokazał teren wcale nie zachęcający jakkolwiek do eksploracji.
- Pięć kroków za mną, postaraj się iść cicho, ostrożnie. Nie tup, uważaj pod nogi i nie napierdalaj butami w szklane odłamki albo kości. Uniosę lewą pięść ponad ramię znaczy zatrzymaj się. Jak zobaczysz fucka spierdalaj ile sił w kopytach, a teraz chodź - wsadziła latarkę w zęby i zaczęła schodzić po drabinie.

- No masz jaja dziewczyno. Jak na białaskę. Aż nie wierzę, że to robię. - Mulatka miała minę jakby wcale się nie pogniewała gdyby odfajkowały sobie ten ratunek i wróciły do wozu i reszty jaka tam została. Spojrzała tęsknie w stronę wylotu zaułka jaki tam prowadził. Ale jednak oddała albinosce swoją latarkę i pozwoliła jej zejść w tą kanałową czeluść. Na dole było wilgotno i mrocznie. Zimna, zatęchła woda sięgała do kostek. Światło latarki odbijało się w niej i widać było obłe wnętrze dawnego kanału. Zaraz potem obok stanęła Nita. Obie chwilę rozglądały się i nasłuchiwały. Słychać było jakieś niezrozumiałe echo podziemi niosące się nie wiadomo skąd. I przez chwilę trudno było zgadnąć czy iść w jedną czy drugą stronę.

- Tam jest północ. W stronę ich dzielni. - rzuciła w końcu Camino o różowych włosach wskazując jeden z dwóch kierunków jaki miały do wyboru. Chwilę potem snop latarki znalazł na ścianie ślad krwawej ręki. Jakby ktoś próbował się tu podtrzymać albo jej złapać. Musiał być świeży bo jeszcze dawał się zarysować.

- Czyli północ - albinoska pokiwała głową. Garbiąc plecy zaczęła iść tunelem oznaczonym krwawym śladem. Pod nogami chlupotała wodna breja sięgająca do kostek, a dla spokoju ducha lepiej było się nie zgłębiać z czego dokładnie się składa. Jako że na ziemi próżno było szukać śladów, bladolica skupiła się na ścianach i brzegach kanału. Każdy krok sporo ją kosztował, wszystko od paznokci stóp do cebulek włosów rwało się żeby zawrócić. Duchy świadkami, Lucy też bardzo tego pragnęła. Nie wiedziała po co głupio ryzykują.
Nie wiedziała, albo nie chciała tego przed sobą przyznać, że jej zależało. Poza tym wymagając czegoś od innych należało wpierw dać dobry przykład.
- Jeśli to cię pocieszy też nie wierzę że to robimy - powiedziała szeptem w próbie rozładowania napięcia chociaż trochę.

- Jeśli to cię pocieszy. To nigdy wcześniej nie zapraszałam białasów do naszego klubu. - odparł jej ni to markotny ni to rozbawiony szept. Ale trudno było rozmawiać jak zza każdego zakamarka i załomu mógł na nich wyskoczyć jakiś mutek. Szły nie wiadomo jak długo i daleko. Pod ziemią trudno było złapać orientację. Mijały jakieś przecznice i czasem szły pod zamkniętymi włazami gdzie każda dziurka światła w nich wabiła wzrok i budziła nadzieję. Co jakiś czas trafiały na ślady świeżej krwi na ścianach. Czasem na jakiejś zatopionej beczce czy innym gracie. Lucy szła pierwsza trzymając jedyną latarkę na nie obie. I głównie słyszała chlupot nóg tej drugiej. Ale starała się zachować dyskrecję nawet jeśli jej nie dorównywała pod względem bezszelestnego poruszania się.

Wreszcie dostrzegła coś odmiennego. Krwawe ślady i całkiem gęsto od tej krwi. Na szczebelkach prowadzących do uchylonego włazu. Za mało uchylony aby chociaż głowę przełożyć ale jednak nie całkiem zamknięty. Ponure niebo kusiło oko spragnione naturalnego światła w tych podziemnych ciemnościach.

Pokazała odkrycie Camino, wpierw snopem światła, a potem ruchem dłoni. Następnie uniosła zaciśniętą w pięść lewą dłoń, samej przygarbiając plecy i ostrożnie zaczęła wspinać się na drabinkę. Latarkę oddała, więc jedną ręką trzymała się szczebli, drugą wyłuskała z kieszeni kurtki małe, składane lustereczko. Z jego pomocą rozejrzała się po powierzchni bez potrzeby wychylania głowy na ślepo.

Dłoń z lusterkiem ledwo przeszła jej przez tą szczelinę. I stojąc w głębi studzienki na szczeblach nie operowało się jej nim zbyt wygodnie. Ale na tyle, że zdołała dojrzeć, że powierzchnia to jakiś bezimienny, opustoszały zaułek pomiędzy dwoma budynkami. Z czego jeden wysoki, wyglądał na jakąś fabrykę, magazyn czy coś w ten deseń. Drugi właściwie też. Nie widziała jednak żadnego ruchu na powierzchni. Ani Spencera, ani mutków, ani w ogóle nikogo.

- Czysto - Phere dała znać towarzyszce, odważając się odsunąć właz na tyle, żeby móc przez niego wyjść na ulicę i tam poszukać śladów. Teraz z pewnością znajdowały się poza terenem brudasów, więc obie miały przechlapane. Ruiny poza strefami były niebezpieczną ziemią niczyją, opanowaną przez mutantów Hegemona, Szczury, ćpunów, bandytów, kanibali i co tam jeszcze się pętało wokół miasta. Widywano ponoć nawet pordzewiałe twory Molocha. Krótko mówiąc miały przerąbane.

Wpierw na górę wygramoliła się zakapturzona albinoska a po chwili Mulatka z Camino. Obie rozejrzały się ostrożnie dookoła zdając sobie sprawę, że raczej nie mają co tu liczyć na ciepłe powitanie. Lucy dość szybko odnalazła krwawą ścieżkę jaka prowadziła od włazu do jednego z tych dwóch budynków. Do jakiegoś zdezelowanego przejścia. Za nim było coś co dawniej było jakimś magazynem. Teraz dach tylko gdzieniegdzie chronił przed jesienną słotą. Ale ślady prowadziły w poprzek tego magazynu. I tam po schodach na górę do biur czy innych takich administracyjnych pomieszczeń. I jak dotarły gdzieś do połowy schodów, na tyle, że widać było górny poziom albinoska zorientowała się, że widzi odblask światła. W tych półmrokach jakie tu panowały widać było to dość wyraźnie. Coś tam musiało się palić jak nie ognisko to pochodnia albo chociaż świeca. Bo nie wyglądało to na elektryczne światło zresztą wedle rozpowszechnionej na mieście plotki mutki były zbyt głupie aby używać elektryki.

Znowu uniosła zaciśniętą pięść, bo skoro mieli tu światło, oznaczało że dalej musi iść sama to sprawdzić. Odwróciła głowę do gangerki i nachyliła się tak, aby praktycznie szeptać jej do ucha.
- Światło z przodu. Sprawdzę, ty zostań. - siegnęła ku latarce gasząc ją.

- Nie daj się złapać. - odszepnęła jej też prosto do ucha. Po czym machnęła zachęcająco lufą pistoletu dając jej drogę wolną. I znak, że będzie trzymać go w pogotowiu. Została jednak na miejscu. Lucy zaś ruszyła do przodu. Dokończyła wchodzić po tych zrujnowanych schodach i skierowała się balustradą jaka prowadziła do tego wabiącego oko światełka. Przeszła przez nią bez przeszkód. Słyszała jak jej mokre podeszwy stąpają po metalowej kratownicy. Widziała głowę i ramiona Nity jaka została na schodach czekając w pogotowiu. Zaś przy drzwiach mogła zajrzeć do środka. Tam musiały być kiedyś jakieś biura czy coś podobnego bo widziała mniejsze pomieszczenie wielkości standardowej sypialni. Tylko z jakimiś rozwalonymi biurkami, krzesłami i komputerami. Za nimi było przejście do kolejnego pomieszczenia. Drzwi były uchylone i to tam na czymś stała świeczka. Widziała ją jak stała na krześle gibając się mocno w rytm nadawanym przez przeciąg. Ktoś tam musiał być bo słyszała odgłosy krzątania się. Ale przez tą wąską szczelinę nikogo nie widziała.

Trzymając się cieni złodziejka zaczęła ostrożnie przemieszczać się ku drzwiom, przystając co trzy zgarbione kroki i nasłuchując. Gnata zmieniła na nóż, chociaż miała nadzieję że nie przyjdzie go użyć. Robiło się jej zimno, niestety wycofać już się nie mogła. Z determinacją zaciskającą mocno szczęki zbliżała się do framugi żeby rzucić okiem do środka. Znów wpierw za pomocą lusterka.

Jak skróciła odległość to w tej krzątaninie rozpoznała niektóre dźwięki. Jak kroki. Niezbyt pospieszne. I raczej jednej osoby. I też metaliczny brzdęk jakby stuknęły o siebie jakieś gary czy inne naczynia. I jeszcze jakby prucie materiału. Po czym jak wpuściła w szczelinę lusterko to zdołała złapać plecy jakiejś osoby. Ale akurat wychodziła ona do kolejnego pomieszczenia. A te do jakiego zaglądała wyglądało jak graciarnia. Jakieś pióra, czaszki i kości zwierząt ale jakaś co wyglądała na ludzką też tam była. Jakieś gary i przynajmniej kilka innych świeczek jakie rozświetlały tą norę. Ale nikogo więcej nie widziała. Tylko tego kogoś kto właśnie wyszedł do kolejnego pomieszczenia. I na razie jakoś nie wracał.

Z nożem w rękach skierowała się do kolejnego pomieszczenia, skradając się żeby nie wywołać hałasu. Jeden przeciwnik, śladów było więcej… więc gdzie polazła reszta? Pewnie zostali gdzieś w okolicy, darcie materiału mogło oznaczać próbę opatrzenia ran. Albo przywiązania więźnia gdzieś do zardzewiałej rury w kącie.

Jak Runnerka weszła do środka to w środku to pierwsze wrażenie graciarni tylko się wzmogło. Wyglądało na jakieś zbiorowisko różnych, zdawałoby się przypadkowych gambli. Od wież stereo po jakieś dziwne rzeźby. Ale nie było nikogo widać. Miejsc do ukrycia jednak też zbyt wiele nie było. O ile mogła liczyć, że gdyby rzuciła się za biurko czy regał i zamarła to może ktoś kto by wszedł by jej nie zauważył. To gdyby chciał wyjść tak jak ona tu weszła to raczej marne szanse były, że jej nie dostrzeże bo prawie by na nią wlazł. Ale na razie nadal była tu sama. Podeszła do kolejnych drzwi. Te w których przez moment dostrzegła wychodzące plecy. Te były otwarte na kolejne pomieszczenie podobnej wielkości. I za nimi dostrzegła plecy. Pstrokate plecy z jakiegoś pozszywanego pledu czy starego płaszcza. I usłyszała ciche mamrotanie. A może jakieś nucenie. W luźnym ubraniu ktoś tam siedział. Tyłem do wejścia a więc i do niej. Miał ciemne włosy podgolone na bokach. Warkocz zwisał zawinięty jakoś na górę głowy. I ten ktoś zajmował się Spencerem. Chociaż ten tak jak przypuszczała Śnieżka był przywiązany do raczej posłania niż łóżka. Ale jeszcze oddychał.

- O tak, tak… Ładny jesteś… Taki gładki, o tak… Bardzo gładki… Trochę cię szkoda… Ja bym cię zatrzymała… Ale muszę się ich słuchać… Bo jestem słaba a oni nie… No szkoda, szkoda… Wyglądasz na zdrowego… I taki gładki… Ja też kiedyś taka byłam… Nie wszystko zapomniałam… Trochę pamiętam… - postać jaka siedziała na skraju posłania musiała być kobietą sądząc po głosie i tym co mówiła. Chociaż Lucy od strony drzwi widziała głównie jej plecy i tył głowy. Więc niewiele. Kobieta miała przy łóżku miskę z krwawą wodą. I przemywała rany na wpół rozebranego Schultza. W dłoniach jednak też miała nóż. Pewnie do cięcia ubrania i materiału na rany ale na oko Lucy to wyglądał na ostry.

Cofnęła się pół kroku, przez chwilę analizując sytuację. Jeden wróg odwrócony tyłem, inni w okolicy… i Spencer ciągle posiadający Ducha w swoim ciele. Musiała to załatwić po cichu, bez zwracania uwagi i tak szybko jak się da. Wznowiła ostrożne kroki, gdy do lufy glocka zamontowała tłumik. Wstrzymując oddech obrała cel: plecy pochylonej nad Schultzem mutantki. Dość dziwnej, mówiącej wciąż ludzkim głosem, ale to nie był czas na zastanowienie.

Weszła do środka kolejnego pomieszczenia. Mutantka do końca jej nie spostrzegła. Ani jak wyłoniła się zza progu ani jak podeszła prawie o krok od niej. Ani gdy wycelowała tłumik w jej potylicę. Cały czas mówiła ni to do siebie ni Spencera w podobnym tonie. Aż rozległ się cichy świst, głuche uderzenie czaszki rozłupywanej ołowiem i gospodyni zwiotczała. A potem przewaliła sie bezwładnie na podłogę wylewając wiele tej krwawej wody z miski w jakiej przemywała rany Spencera.

Zza nieruchomego ciała wyprostowała się ciemna sylwetka przykładająca palec do ust nakazując ciszę i zdjęła kaptur aby ganger w ciężkim stanie ją rozpoznał. Zbliżyła się do posłania, podniesionym po mutantce nożem biorąc się za rozcinanie więzów.
- Zwijamy się, zaciskaj zęby i zachowaj ciszę. - wyszeptała, nasłuchując dźwięków z okolicy i uważając żeby nie zranić rannego.

Pokiwał głową i spojrzał na nóż jaki rozcinał jego więzy. Poszło gładko bo nóż choć wyglądał na prymitywny to był jednak całkiem ostry. I w roli piły przecinającej więzy sprawdził się świetnie. Chwilę później Spencer jęknął boleśnie. Ale starał się hamować te jęki. Był poważnie ranny. Mutantka zdążyła mu założyć tylko jeden opatrunek. Więc większość ran była tylko przemyta i nic nie przeszkadzało im krwawić do woli. Niewiele też zostało z jego koszuli a gdzie podział marynarkę to trudno było zgadnąć. Równie dobrze mógł ją stracić jeszcze gdzieś w kanałach.

Wydawał się Lucy strasznie ciężki jak go tak dźwigała pod ramię. I niezdarny. I głośny. Oboje byli głośni i niezdarni. Skrzypnęły mijane drzwi, poruszyli jakiś dzbanek który spadł na podłogę. Ale trudno było się poruszać w tej graciarni z na w pół bezwładnym ciałem. Wyszli dopiero na prostą jak wyszli na prostą. Czyli ta galeryjkę z kratownicy. Tam też ich dostrzegła Nita która wciąż czuwała na posterunku. Widząc na co się zanosi podbiegła do nich i wzięła schultza za drugie ramię. We dwie to zrobiło się od razu lżej całej trójce z tym dźwiganiem. Potem były schody i to była niezła przeprawa. Ale zaczęło się trudno jak trzeba było pojedynczo przecisnąć się z powrotem do kanałów.

- Właź pierwsza. Podam ci go a ty go tam na dole łap. Potem zejdę do was. - szepnęła Nita widząc, że tutaj już muszą się rozdzielić aby jakoś wrócić do kanałów.

- Dobra, tylko szybko - odszeptała, schodząc po śliskiej drabince, a żołądek miała już w gardle. Brakowało fury, albo Geronimo. Brakowało im wsparcia i pomocy bez których dźwiganie rannego przez kanał zapowiadało się na istną katorgę.

Podawanie sobie w pionie schultzowej sztafety wcale nie było takie proste. Jak Lucy zeszła na dół to mogła tylko biernie obserwować jak tam na górze Nita ułożyła gościa na skraju studzienki aby chociaż trochę było niżej. A potem jak mu pomagała zejść na dół. On też próbował. Ale dla Runnerki objawiało się to jako coraz niżej schodzące buty i nogi. W końcu mogła go złapać za te nogi i asekurować. Przydało się bo na końcówce stracił równowagę i pewnie by się przewalił jakby go nie złapała. Wtedy jak odsunęli się od zejścia to Mulatka zajęła jego miejsce. Na ile dała radę zasunęła za sobą właz odcinając ich od światła i może pościgu. Wylądowali po chwili znów we trójkę z jedną latarką na spółę. Droga przez wodę sięgającą kostek i zatopione w niej gruz i graty była morderczo ciężka. Spencer słabł i był w kiepskim stanie. Ledwo powłóczył nogami. Więc to na nie obie spadło dźwiganie go na spółę. Męczyły się coraz bardziej. Coraz częściej robiły odpoczynki. Schultz chyba zdawał sobie sprawę, że jest im zawalidrogą bo mamrotał aby go zostawić. Jednak mimo wszystko dotarli w końcu do wylotu kanału jakim tu zeszły.

- Ni chuja. Nie wyciągniemy go we dwie. Idź do wozu. Mam nadzieję, że jeszcze są. I wezwij jakąś pomoc. Ja tu z nim poczekam. - Nita sapnęła ale były zbyt wykończone aby teraz odwrócić rolę i jakoś wydźwignąć z dołu na górę po tych mokrych szczebelkach bezwładnego faceta. Ten też osłabł i wydawał się być bliżej po tamtej stronie przytomności niż po tej.

Phere pokiwała głową, bo minęła chwila zanim złapała oddech. Wcisnęła Camino spluwę z tłumikiem w dłoń i już bez słowa oraz marnowania czasu zaczęła się wspinać na drabinę. Szło tak łatwo bez balastu… tylko zmęczenie sprawiało, że cała się trzęsła, a jej oddech pozostawał chrapliwy. Wychyliła się i prawie spadła z powrotem na dół, bo przywitał ją widok znajomej fury za kółkiem której siedziała Lola, jarając skręta nerwowymi, krótkimi pociągnięciami. Albinoska chciała do niej zawołać, jednak głos ciągle nie za bardzo jej słuchał. Zagwizdała więc i pomachała ręką, a gdy druga Runnerka ją zobaczyła wypadła z bryki jak poparzona krzycząc na kogoś w środku. Szybko się okazało, że chodzi o Hurona. We dwójkę przybiegli pod studzienkę i z ich pomocą wyciągnięcie Spencera na ulicę poszło już w miarę sprawnie. Wspólnie zapakowali się na pakę, a Lola z piskiem opon i widoczną ulgą ruszyła z miejsca, zostawiając za sobą felerny zaułek.
- A z wami co? - zapytała gospodyni o różowych włosach i karnacji mlecznej czekolady gdy popatrzyła na swoich trochę gości a trochę podopiecznych. Z początku po prostu dali dyla z felernego zaułka i w ogóle Lola dała po garach ile tylko mocy znalazła w uterenowionej furgonetce Camino. Jakoś bowiem ani Carlos, ani Nita, ani nikt inny nie robił problemów aby ona przejęła po latynoskim kierowcy jego furę. I tak samo pierwszy adres był oczywisty - do Camino. Tam już rolę przewodniczki przejęła Nita kierując blondynką dokąd ma jechać. No i zatrzymali się przy czymś co widocznie było jakimś gabinetem łapiducha. Tutaj przeniesiono Carlosa. Bo w międzyczasie osłabł on na tyle, że siedzieć to jeszcze siedział ale aby wstać i wyjść to już trzeba było mu pomóc. Medycy siłą rozpędu zgarnęli też Rogera i Spencera. Też byli w podobnie kiepskim stanie. I jakoś póki się działo to się działo. Coś się działo. Ale teraz się uspokoiło. Łapiduchy zajmowali się rannymi i to im jeszcze miało zająć trochę czasu. Zaś w tej chyba poczekalni została ich czwórka jaka pierwotnie była na dachu który miał być w sam raz na budowę nadajnika. Nita, Joey i dwie Runnerki.

- Ja to bym chciał wrócić do siebie. - wzruszył ramionami dresiarz Huronów zerkając na ich gospodynię. Ponieważ nie mieli własnych wozów to niejako wymuszało to gościnność Camino. Zwłaszcza, że bez ich przewodniczki ich los w tej ksenofobicznej dzielni był mocno niepewny. Nieźle wpisywali się w stereotypowy rysopis “białasa szukającego wpierdolu”.

- Mogę was zabrać z powrotem do Ligi. Żaden problem. - Mulatka zgodziła się bez oporów i popatrzyła na obie blondynki jak one się na to zapatrują.

- Poczekamy jeszcze chwilę… a w ogóle dzięki Nita, bez ciebie bym sobie nie poradziła z tym schultzowym klocem. Dzięki Jo że poskładałeś naszego chłopa… i dzięki Lola żeś nas kurwa stamtąd zawinęła - albinoska znowu w kapturze spoglądała na resztę towarzystwa ze ściągniętymi ustami. Z całych sił trzymała się w kupie mimo, że najchętniej od razu wpadłaby za drzwi gabinetu brudasowego lekarza aby dopilnować tego najważniejszego rannego.
- Skończą składać Skazę, weźmiemy go na pakę i możemy jechać. Lepiej aby u nas dochodził do siebie, nasz doc się nim zajmie. Poza tym lepiej mu będzie w domu… a ty co? Wpadasz jutro po obiedzie czy masz na razie dość wrażeń? - podniosła wzrok na Hurona.

- A zobaczę jak wrócę. Wtedy będę myślał. A ten dach jest w sam raz. Najlepszy z tych wszystkich cośmy oglądali. Tylko go jakoś zabezpieczyć trzeba aby te brudasy się tam nie panoszyły. - Huron miał minę jakby miał dość tego całego dnia i też chciał wrócić do siebie. Nie zmienił jednak zdania co do technicznych detali ostatniej lokalizacji.

- No właśnie, to może nie jest Black Knight ale daję radę. Rany! Jak tak zobaczyłam cię taką mokrą i brudną i samą to myślałam, że tylko tobie się udało! - Lola też skorzystała z okazji aby podzielić się swoimi wrażeniami z właśnie zakończonej przygody.

- Jasne, też was odwiozę. Nie wiem co ze Spencerem. Nie wiem czy w Lidze ktoś by się nim zajął. A Katty to już pewnie skończyła dzionek. A bez niej to nawet nie wiadomo kogo by szukać. A nie uśmiecha mi się jechać na Schultzowo. Może zostać u nas. Dam znać w Lidze to niech kogoś tam powiadomią, że jest że jest u nas. No trochę szkoda. Myślałam, że zaproszę was do nas na kielona. No ale jak wolicie wracać do siebie to pewnie, też bym pewnie chciała wrócić. - Nita pokiwała głową dając znać, że jest chętna do współpracy w odwiezieniu gości do Ligi gdzie już mieli swoje własne fury. Pozwoliła sobie nawet na nieco żartobliwy ton jakby chciała rozweselić to niezbyt radosne towarzystwo.

- Najebiemy się w czwartek, dziś musimy spierdalać bo mamy fuchę do odwalenia. Dzięki za zaproszenie, gdyby czas nas nie gonił zostałybyśmy u ciebie nawet na noc… więc pewnie zawiniemy się po imprezie w piątek - Lucy podeszła do drugiej blondynki, obejmując ją mocno jakby chcąc dać znać że już po wszystkim i nic im się nie stało. Głaskała ją po plecach, patrząc ponad czubkiem jej głowy na Camino.
- Dobry pomysł, niech się tamci martwią. My swoje odjebaliśmy perfekcyjnie, co nie? - też się uśmiechnęła. - Ale mam prośbę, następna libacja niech się już odbywa bez dodatkowych zjebów od Drinkersów, śmierdzą jak gówno i żadnego bym nie chciała wyciągnąć z łachów.

- U mnie na noc? No ciekawe. Dwóch blondynek na noc to jeszcze chyba nie gościłam. - brwi Mulatki powędrowały do góry ale humor zdawał się jej wracać jak już byli na bezpiecznym terenie i rozmowa schodziła na takie luźne i kosmate tematy.

- Zobacz Lucy, będziemy chyba jej pierwszymi blondynkami na całą noc. - szepnęła Lola teatralnym szeptem co spowodowało wybuch wesołości u całej grupki. Pogadali i pojarali jeszcze trochę, coś zjedli jak jakaś pulchna Latynoska przyniosła im talerz z kanapkami. A potem ta sama powiedziała, że już operacje zakończona i można zabierać pacjentów. Więc znów zawinęli się do terenowej furgonetki, tym razem dźwigając nosze ze Skazą. I ruszyli przed siebie. Jakoś znów się ułożyło, że to Lola siedziała za kierownicą. Ale mając na pace ciężko rannego Rogera nie szalała tak jak to miała w zwyczaju.

W końcu zatrzymali się przed biurowcem Ligii to już właściwie było ciemno. Nita podjechała od tyłu na podwórze gdzie pozostali mieli zaparkowane swoje fury.

- No to do następnego. Dzięki za zaproszenie. - pożegnał się Joey machając im na pożegnanie po tym jak jeszcze pomógł dziewczynom usadzić Skazę na siedzeniu Black Knighta. Co w jego stanie wcale nie było takie oczywiste.

- Też się trzymaj. I wy też blondyneczki. Na czwartek u nas tak? Mam gdzieś po was zajechać? Bo same to lepiej do nas nie wjeżdżajcie. - Nita też była gotowa się pożegnać jeszcze tylko chciała wiedzieć jak się ugadują na to czwartkowe spotkanie.

- Umówmy się tutaj, koło 19. Na parkingu - Phere wyściskała Hurona, to samo robiąc z Camino, a wspólna akcja w kanałach i magazynie jakoś przytępiła rasową oraz klanową niechęć, więc wyszło sympatycznie i naturalnie. Po pożegnaniu zapakowała się na miejsce pasażera, Mila zajęła fotel kierowcy i ruszyli przez miasto, kierując wreszcie do domu. Po drodze żadno się nie odzywało, bo Skaza chyba wreszcie usnął, Lola skupiała uwagę aby unikać większości dziur żeby nie wybijać autem w górę i w dół przez co ich szef dostałby dodatkowe bodźce niepotrzebnego bólu. Albinoska za to była zmęczona, poza tym nie mogła wyrzucić z głowy obrazu kobiety którą zabiła. W pamięci miała tył jej głowy, twarz się rozmazywała zostając niekształtną plamą… może tak było lepiej.
Wreszcie Black Knight zatrzymał się przed domem pogrzebowym dość łagodnie, a blondynki wyskoczyły na znany teren.
- Gero! Ash! Ruszcie tu dupy, jesteście potrzebni! - Lucy wydarła się, otwierając tylne drzwi samochodu.

- O matko! Skaza! Co się stało!? - jak jeszcze Lola trąbieniem klaksonu wzmocniła wezwanie chłopaków to i zaraz pojawili się w oknie na piętrze aby sprawdzić co się dzieje. No ale na zewnątrz naturalnie wybiegł tylko Geronimo. Już było ciemno jak w nocy więc niewiele widać było co z tym Skazą ale widać było, że niezbyt dobrze.

- Zanieś go do środka. Niech go Ash zobaczy. - poleciła blond koleżanka podpowiadając mu kolejne kroki. Po chwili znaleźli się w kazamatach Aarona. On sam zaalarmowany tym trąbieniem i krzykami już na nich czekał. Poklepał na stół do krojenia trupów jaki robił mu za operacyjny. I tam ich topornik złożył ich lidera, zaskakująco delikatnie. Ze wszystkich Żałobników to chyba tylko właśnie Geronimo nie miał większych trudności z dźwiganiem takiego chłopa jak Roger.

- O matko co się stało? Ale widzę ktoś już tu działał. - Ash widząc kiepski stan Skazy i świeże opatrunki na jego torsie w lot wyłapał chociaż to co najważniejsze. Oglądał te rany, świecił latarką w oczy Rogera co tego to irytowało bo odganiał ją ręką jak natrętną muchę.

- A ty jesteś mokra. I śmierdzisz. - Geronimo jak miał chwilę czasu zdołał wyłapać co innego, tym razem jednak w stosunku do Lucy. Nadal zostawiała mokre ślady od przemoczonych nogawek i butów jakie nasiąkły kanałową breją.

- Jak się przeczołgasz pod kanałami Zakazanej to zobaczymy jak będziesz pachniał. - burknęła Lola trzepiąc go w ramię aby odczepił się od kumpeli. Jej słowa wywołały zdziwienie u chłopaków z czego Ash to i tak zaraz wrócił do diagnozowania szefa.
 
Dydelfina jest offline