Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-12-2021, 13:37   #41
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
- Zapomniani muszą zostać unicestwieni. To jedyne, co ich czeka. – Powiedział z tym okrutnym uśmieszkiem.

Finch zabębnił palcami po stole, spojrzał na mnie, jakby chciał mi coś w ten sposób przekazać, na coś zwrócić uwagę. Spojrzałam na Fincha unosząc do góry brwi jakbym pytała o co mu chodziło, a potem lekko skinęłam głową. Miałam nadzieję, że O’Hara zrozumie, żeby przejął w takim razie rozmowę i ją poprowadził dalej.

- Percivalu. Wybacz, jeśli cię zaskoczę tym pytaniem, ale czy to nie ty upierałeś się, żeby Anderfajfus został zesłany i zamknięty tam, gdzie Zapomniani? Plan ze zwabieniem go do Stonehenge też był twoim pomysłem. Gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że albo popełniłeś błąd, który mamy teraz naprawić, albo nie popełniłeś błędu. Czy Zwierzchności, czymkolwiek lub kimkolwiek są, wiedziały o tym i kazały ci zrobić, to co zrobiliśmy? Emmo, sprostuj mnie proszę, jeśli błądzę. Ty masz zawsze lepsze, bardziej trzeźwe spojrzenie, na takie rzeczy i sprawy. Dobrze mówię?

Spojrzałam na O’Harę.

- Ale tak serio, serio mam powiedzieć co o tym sądzę? – Upewniłam się.

- Serio, serio, bo nie wiem, czy nie błądzę. Znam sytuację z opowiadań twoich i reszty uczestników, bo wtedy, byłem po drugiej stronie. A te dwie sprawy wydają mi się mocno ze sobą związane. Zresztą, twoja opinia na ten temat, jest dla mnie bardzo ważna.

Zamrugałam intensywnie myśląc i moje myśli wprawiły mnie w lekkie zdenerwowanie.

- Kiedy znaleźliśmy się w odwróconym Stonehenge ta skrzydlata strażniczka, która tam była zapytała nas czy przyszliśmy tam w jakimś konkretnym celu i między innymi pośród dostępnych opcji podała wypuszczenie Zapomnianych z ich więzienia, którego bramy znajdowały się w Egnehenots, potwierdziła przy tym, że jesteśmy potomkami tych osadzonych i że wcale nie znaleźliśmy się tam przez przypadek. Czyli tych Zapomnianych umieszczono jakby w takim podwójnym więzieniu, nawet jakby się wydostali z własnego to i tak nadal by byli uwięzieni w odciętej domenie. W sumie sprytnie. Tylko, że my nie zamierzaliśmy ich uwalniać, nie wiedzieliśmy nawet, że istnieją i kim oni są. Chcieliśmy się stamtąd jak najszybciej wydostać, bo zginęlibyśmy tam, jako że to martwa domena i wszyscy żywi w końcu tam umierają. Jak się wydostaliśmy Grey uznał, że skoro nie jesteśmy w stanie zniszczyć Andrealfusa, a przywódca Zakonu Leopolda chciał zniszczyć cały Londyn, żeby unicestwić powłokę Markiza Piekieł to najlepszym wyjściem na tamtą chwilę będzie uwięzienie demona w tamtym miejscu. No i tak się stało. Tylko, że Andrealfus wcale nie wyglądał jakby wejście w tą pułapkę było dla niego tragedią. Zakładam, że on będąc tam mógł otworzyć więzienie Zapomnianych. Pozostawała tylko kwestia jak się wydostać z Egnehenots, ale chyba rozwiązaliście ją, kiedy ostatnio otworzyliście im przejście. Jeśli Markiz stamtąd się wydostał mogli się wydostać i Zapomniani. Mam jeszcze dodać swoją hipotezę czy tyle ci wystarczy Finch? – Zakończyłam ten wywód pytaniem.

- Dziękuję ci, koch… Emmo - uśmiechnął się i na chwilę chyba zapomniał. - To podsumowanie doskonale obrazuje sytuację. Teraz pozostaje najważniejsza odpowiedź, Jehudielu. Czy te wydarzenia były inicjatywą Zwierzchności czy twoją. Chyba znam odpowiedź, ale chciałbym ją usłyszeć tu i teraz z twoich ust.

- To był plan Zwierzchności. Nie robiłem niczego, czego nie aprobowała i nie inicjowała Zwierzchność.

- A teraz? – Zapytał O’Hara.

- Co teraz? – Grey nie zrozumiał o co Finchowi chodziło.

- Dobrze wiesz, Jehudielu. Czy jesteś tutaj, z nami, bo tego zażądano? Czy dlatego, że sam tego chciałeś?

Grey spojrzał na mnie. Nie wiadomo czemu i zmarszczył czoło.

- Czy ty również chcesz poznać tę odpowiedź, panno Emmo Harcourt? – Zapytał niespodziewanie.

- A jak powiem, że tak to będziesz zaskoczony czy wręcz przeciwnie? - Odparłam - Czy może chcesz to powiedzieć tylko Finchowi, a mnie nie?

- Nie. Chcę znać twoje zdanie.

- Tak po prostu, a po co? – Zaniepokoiło mnie to jego pytanie.

- Po prostu odpowiedz, chyba że z jakiś powodów nie chcesz tego robić. Wtedy zamilcz.

- Oczywiście, że chcę to wiedzieć. – Przyznałam.

- Nie. Zwierzchność nic o tym nie wie. Robię to z własnej chęci. Z własnej woli.

Finch uśmiechnął się cierpko i krzywo, jakby zjadł coś kwaśnego.

- Wiesz, Emmo, co to znaczy? Nasz Jehudiel zbuntował się przeciwko Zwierzchności, zatem jest na prostej drodze do tego, aby upadł. Prawda? I stał się jednym z tych, z którymi walczy.

- Wiem co to znaczy Finch - Odpowiedziałam szybko, żeby się nie zapędził w swoich dywagacjach - Ale wiem też, że pozory mogą być mylące i że czasami można założyć coś źle posiadając zbyt mało wiedzy i doświadczenia w danym zakresie. Poza tym rodzi się pytanie czy zbuntowanie się przeciwko Zwierzchności jest tożsame ze zbuntowaniem się przeciwko Stwórcy. - Westchnęłam i zamilkłam.

- Dobra - Finch kiwnął głową. - Żeby nie było niedomówień. Ja wchodzę w ten plan. Jeżeli to powstrzyma tę okrutną rzeź lub odwróci jej efekty. Zrobię, co zdołam zrobić. Ale po tym wszystkim, będę chciał zakończyć to wszystko. Chciałbym, abyś zdjął ze mnie Pieczęć, ale, jeśli się da, tak abym przeżył. Zaczęło mi zależeć na życiu, bo znalazłem w nim cel, warty wszystkiego innego - Spojrzał na mnie, a ja nerwowo zacisnęłam dłoń - I, jeśli inni tego zapragną i zechcą, zdejmiesz też Pieczęcie z nich. I wyleczysz małego Harry'ego Pottera. Dobrze? Nie chcę, abyś traktował to jako żądanie. Jako warunki. Zrobię to, czy zaakceptujesz moją prośbę czy nie. Bo zrobić to trzeba. Ale, gdybyś to uwzględnił, byłbym ci wdzięczny. Emmo? Może dopytaj naszego gościa o to, co dla ciebie ważne i co ja pominąłem lub przeoczyłem. Wiem, że twoje pytania będą bardziej precyzyjne, bo ja przez ostatnie kilkanaście długich lat, nauczyłem się działać pochopnie i wypełniać rozkazy, jak Skrzydlaci. I, podobnie jak Jehudiel, dopiero uczę się, jak robić coś z głową. I uczę się od mistrzyni planowania i dociekliwości, więc zostawiam cię samą, metaforycznie oczywiście, bo będę sobie teraz siedział i słuchał, Okej?

- Zapytałam o Gemmę - Wystawiłam jeden palec - I Grey nic nie wie. Zapytałam o sposób zgładzenia Andrealfusa - Wystawiłam drugi palec - i też nic nie wie. Zapytałam o moje zmiany związane z krwią - Wystawiłam trzeci palec - i dowiedziałam się, że jestem prawie na ich mecie i mam empirycznie się dowiedzieć, jak się objawią. Co do reszty. Apokalipsa będzie trwała, dopóki nie uda się zrobić Rytuału Tańca Gwiazd, który jak zakładacie nie tyle ją skończy co nie dopuści do jej początku. Dalej. Skoro Egnehenots wypuściło już wszystkich tych, którzy teoretycznie powinni być tam zamknięci to czy da się stamtąd uratować tych, którzy nie powinni tam się znaleźć, czyli Duncana, Nathana, Lunnaviel oraz bobasa Duncana i nawet tę, która porwała bobasa, czyli tą w porcelanowej masce? No i pytanie co z Vannessą, bo Finch mi już wypaplał, że tak naprawdę jej nie zgładziłeś?

Spojrzałam na O’Harę.

- To wszystko co mi przychodzi do głowy. Przypominasz sobie coś jeszcze?

Finch pokręcił głową, a Grey spojrzał na mnie i zaczął mówić, spokojnym, niemal hipnotyzującym tonem. Przynajmniej już nie epatował okrucieństwem.

- Vannessa żyje. Nie potrafię odbierać życia komuś, kto przyczynił się w mojej sprawie, nawet wbrew własnej woli. Siła, która ją naznaczyła jest groźna i wymyka się mojej percepcji i percepcji mojego stworzenia. Mieszkała tutaj, w Londynie, prowadząc małą kwiaciarnię czy też zajmując się czymś podobnym, lecz o niczym nie pamięta. O mnie, o was, o wydarzeniach, w których brała udział. Niestety, kiedy Zwierzchności wezwały mnie do siebie, straciłem kontrolę nad nią i ją samą z oczu. Na szczęście związane ze mną siły odnalazły ją i wiem, że jest teraz bezpieczna i z daleka od Londynu. Będzie nam potrzebna, jeśli chcemy doprowadzić do Rytuału Tańczących Gwiazd. Ułatwi nam wiele rzeczy dzięki temu, że może otwierać przejścia w wiele miejsc. W noc, gdy zaatakowano sierociniec, ci którzy byli uwięzieni, zerwali więzy i część z nich przedostała się tutaj, na ten świat. Między innymi ten człowiek, którego wy nazywacie Duncanem Sinclairem. Jest tutaj też jego syn. I kilku Zapomnianych. To z powodu tego wydarzenia Zwierzchności rozpoczęły to, czego teraz doświadcza ludzkość. Aby wracający Zapomniani nie mieli czego odzyskiwać. Nie mieli czym się karmić. Za jakiś czas dojdzie do ostatecznej bitwy między Zwierzchnością i Wrogiem. I Zapomniani nie mogą zasilić szeregów Kontestatorów. Bo nikt nie wie, chyba poza Stwórcą, jak zakończy się ostateczna walka między Niebiosami i Piekłem. Między Istnieniem i Antyistnieniem. A ta bitwa zbliża się wielkimi krokami. I Zwierzchności robią wszystko, aby w niej zatriumfować. Co do reszty waszych dawnych towarzyszy, Nathana, Aes Sidhe związanej z Duncanem, nic mi o nich nie wiadomo. Zapewne są w Egnehenots gdzie nie sięgam swoimi zmysłami albo przestali istnieć.

- Jest tutaj Duncan i jego syn? – Zapytałam z niedowierzaniem - Wiesz, gdzie? Jak możemy ich znaleźć?

- Nie. Duncan Sinclair przepadł. A o jego dziecku nie wiem zupełnie nic. Ich odszukanie nie jest ważne.

Rzuciłam mu ponure spojrzenie. I gdyby spojrzenia mogły coś więcej niż tylko spoglądać to moje kopnęłoby go w zadek.

- Świetnie, zajmijmy się zatem tym do czego zostałam stworzona, czyli Andrealfusem. Nie zaatakował sierocińca, tak jak twierdziłeś, że zrobi, zamiast niego pojawił się inny demon. Wiesz, dlaczego tak się stało i gdzie może być Andrealfus?

- Anderfalus ukrył się. Rozproszył swoją energię, swoje istnienie, pomiędzy swoje sługi. Można powiedzieć, że opętał wiele podrzędnych i posłusznych mu demonów.

Skinęłam głową.

- To tłumaczy, dlaczego tamten demon przez chwilę emanował jak Andrealfus, ale nadal nie rozwiązuje zagadki Gemmy. Z tą dziewczynką kontaktuje się jakaś świetlista postać, ale ty nie wiesz kim ona jest, więc jest to niepokojące. Uznałeś, że obecny plan na Andrealfusa zostanie wykonany w odpowiednim czasie, ale ktoś najwyraźniej przy nim majstruje po swojemu.

- Nie jesteśmy zgodni. - Ton głosu sugerował, że anioł zdradza jakiś wielki sekret i to bardzo niechętnie.

- Czyli to ktoś od was stoi za Gemmą. – Stwierdziłam - Czy powinnam się temu dokładniej przyjrzeć, czy też nie ma podstaw, żeby robić z tego wielki problem?

- Czyń to, co podpowiada ci serce i intuicja. – Odparł.

- Jakbym kiedyś robiła inaczej. – Spojrzałam tym razem z lekkim wyrzutem - No może do tych dwóch dodałabym jeszcze paranoję, ale może to się mieści w mojej intuicji.

Anioł nie odpowiedział. Złożył ręce na piersiach i splótł je palcami patrząc na mnie przenikliwym wzrokiem. Nie spodziewałam się po nim niczego innego. Spojrzałam teraz z kolei na Fincha.

- Co teraz? Jaki mamy plan najbliższych działań? – Zapytałam O’Harę.

- Zrobimy to, czego chce Jehudiel licząc na to, że i on wywiąże się ze swoich obietnic. Zaczniemy od przygotowania do podróży do biblioteki, o której ci mówiłem. Możliwe, że pomocna okazałaby się w tym Vannessa. Kto ją dla ciebie odszukał.

- Brigit i jej organizacja.

- Gdzie teraz są? - dopytał Finch.

- Gdzieś na północy tego kraju. Dam jej znać, że będziecie chcieli się z nią spotkać, jeśli tego chcecie.

Rzuciłam na Fincha zatroskane spojrzenie, ale nic nie powiedziałam.

- Czy to już wszystkie pytania. Obiecałem Harry'emu, że do niego przyjdę. Muszę dać mu sił, aby nie zgasł zbyt szybko. Robię tak od dnia, w którym panna Alicja Vorda powiedziała mi o jego istnieniu. Dawno, ze względu na moje obowiązki, nie robiłem tego, co powinienem. Czy zatem mogę się oddalić.

Pytał nas o pozwolenie. Czy to była kurtuazja? Czy też sarkazm? Nie wiedziałam, że potrafił być sarkastyczny. Czy jakaś zmiana zaszła w naszych relacjach?

- Ależ proszę bardzo. – Zgodziłam się - Nikt z nas nie chciałby zawieść Harry’ego.

Grey wyszedł. Zostaliśmy z Finchem sami. O'Hara spojrzał na mnie z trudną do odczytania miną.

- I co o tym sądzisz? - zapytał.

- Sądzę, że masz trudną do odczytania minę. – Odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

- Ona wyraża moje skonfundowanie w tym momencie i brak, niemal całkowity, żeby być szczerym, przekonania co do tego, co się tutaj właśnie odpierniczyło. No i chciałem ci podziękować za wsparcie i to, jak stanęłaś w mojej obronie, gdy nieco przeholowałem.

- Wydawało mi się dobrym pomysłem żebyś to ty z nim rozmawiał, w końcu znasz go dłużej i rozumiesz lepiej. No i założyłam, że wiesz na ile sobie możesz pozwolić podczas takiej rozmowy, ale tych parę zdań, które powiedziałeś uznałam za ryzykowne, dlatego się wtrąciłam. Pomyślałam sobie: skoro jestem ostatecznym rozwiązaniem kwestii Andrefajfusowej to, jak cię poprę to może nie spopieli nas tutaj na miejscu. - Uśmiechnęłam się, ale był to uśmiech nieco wymuszony.

- No i te pytania... – Załamałam ręce - Próbowałam strzelać nimi w takim kierunku, aby trafić coś konkretnego, ale odniosłam wrażenie, że to ślepy los decydował, czy uda mi się w cokolwiek trafić. Pytam o jedno, on odpowiada nie udzielając odpowiedzi, pytam o drugie, a on mi nagle odpowiada na pierwsze. Czysta loteria. Ale fakt przemyśleń mam sporo, naprawdę sporo, na taką długą rozmowę. Do tego sporo teorii i podejrzeń oraz wniosków, no i nadal ogromną ilość pytań.

- To tak samo jak ja. Wiesz o czym pomyślałem. Że może poprosimy go, aby zabrał Harry'ego do mamy. Wędrówka z tym malcem przez to, co nas otacza, wydaje mi się mocno utrudniona. My możemy wziąć zapasy i przejść pieszo te kilkanaście mil, czy ile tam mamy do "Radości". Harry, jakkolwiek sympatycznym malcem nie jest, mocno utrudniałby taki przemarsz.

- A w jaki sposób zabrałby Harry’ego do mamy? – Zaniepokoiłam się - Czy to nie byłoby zbyt intensywnym przeżyciem dla chłopca? Chociaż podróż przez miasto nawet samochodem, gdyby nam się w ogóle udało taki znaleźć też mogłaby być zbyt ciężka dla niego.

- Wiem. Dlatego o tym pomyślałem. W sytuacji, w której się teraz znajdujemy, wydaje mi się, że nie ma dobrych rozwiązań.

- Czy on się zgodzi, żeby wziąć Harry’ego? – Zapytałam - Nie przejmuje się za bardzo rzeczami ani ludźmi, którzy nie są w jego kręgu zainteresowań.

- Zależy mu na naszej służbie i na służbie Kopaczki. Starannie nas wyselekcjonował. Wie, że nie znajdzie nikogo o większym potencjale. Myślę, że jak go poprosimy, zrobi to. Jeżeli nie z sympatii, bo teraz nie potrafię odpowiedzieć, czy on się nią w ogóle kiedykolwiek kierował, to z czystej kalkulacji.

- To poproś go i zależnie od jego odpowiedzi będziemy planować co dalej. – Stwierdziłam zrzucając to na barki O’Hary.

- No i mielibyśmy czas dla siebie - uśmiechnął się przyjemnie.

- Żeby przedyskutować te wszystkie teorie i wnioski oczywiście? No nie? – Zapytałam kpiąco.

- Jasne. To też. - Spojrzał mi w oczy.

Spuściłam wzrok jak jakaś pensjonarka z historyjki dla grzecznych panienek, aż cud, że się przy tym nie zarumieniłam. Zezłościłam się sama na siebie za to, więc zaraz zebrałam się w sobie i spojrzałam O’Harze prosto w oczy.
- O tym też chyba powinniśmy porozmawiać. – Stwierdziłam spokojnie.

Teraz on wyraźnie się zmieszał czy wręcz zaniepokoił.

- Jasne, oczywiście. Koniecznie. Też tak uważam. – Powiedział stosując aż cztery potwierdzenia na moje słowa co oznaczało, że albo bardzo mocno się ze mną zgadzał albo wcale.

Spojrzał na mnie.

- Ale wszystko było ok? Tak?

- Tak. Jak najbardziej. - Zapewniłam - Wszystko było ok. Po prostu powinniśmy ustalić na czym stoimy. Tak mi się wydaje przynajmniej. - Zmarszczyłam lekko brwi - No chyba, że przez tą całą apokalipsę uważasz, że to nie ma znaczenia, bo mamy pilniejsze sprawy do załatwienia.

- Nic nie jest pilniejsze. Apokalipsa, srapokalipsa. Ustalenie na czym stoimy jest najważniejsze, także dla mnie. A jak ty uważasz? Na czym faktycznie stoimy?

- Nie wiem - odpowiedziałam ostrożnie - ale ważne żebyśmy, jak już to ustalimy, byli zgodni co do tego - dodałam z przekonaniem.

Pokiwał głową przytakująco, ale nie spuszczał ze mnie uważnego spojrzenia. Wręcz świdrującego, chociaż nie natarczywego.

Odpowiedziałam mu spojrzeniem zdecydowanie mniej intensywnym.

- Nie wiem, jak zacząć - Wyznałam.

- Ja też nie - przyznał. - Nie jestem w tym dobry.

- To może powiedz, jeśli wiesz, czego byś chciał.

- Przecież wiesz - uśmiechnął się czule, a jego oczy złagodniały. - Wczoraj wszystko, szczerze, powiedziałem. Jeszcze przed tym nim my… no wiesz. Od wczoraj nic się nie zmieniło.

- Ale chcesz tego wszystkiego?! - Aż uniosłam lekko głos, po czym się zreflektowałam, umilkłam i rozejrzałam szybko na boki. - Ale jak to sobie wyobrażasz w praktyce?

- Teraz? Szczerze. Teraz wszystko stanęło do góry nogami. I na dodatek jest Szkotem. Więc nie można sytuacji oceniać normalną miarą. Teraz, po prostu, chciałbym móc nacieszyć się tobą, ile się tylko da. Gdyby sytuacja była normalna, randkowałbym z tobą, ile się tylko by dało, i zobaczył, dokąd to nas zaprowadzi. Może zamieszkałbym z tobą. Na pewno nie chciałbym cię stracić. Stracić tego, co, wydaje mi się, możemy razem stworzyć. Nie wiem, kurde. Gadam jak jakiś świrus zapewne, co?

- Co? Kto jest Szkotem? - Zapytałam totalnie zakręcona udowadniając, że nawet ja miałam czasem problem, żeby zrozumieć coś tak od razu.

- Nie. No taka durna metafora. Może niezbyt trafiona. No wiesz, nie dość, że wszystko staje do góry nogami to jeszcze przez to się mocno komplikuje. Rozumiesz.

Zaczęłam intensywnie myśleć próbując wyciągnąć jakiś sens, wniosek z jego wypowiedzi.

- Masz na myśli, że człowiek próbuje coś zaplanować, a los się z niego śmieje i na dodatek pokazuje mu jeszcze gołą dupę? - Zapytałam niepewnie.

- No właśnie - rozpromienił się.

Patrzyłam się na niego przez chwilę, po czym wstałam i przysiadłam się bliżej. Nachyliłam się do jego ucha i wyszeptałam:

- Czy krzyczałam przez sen?

- Tak. Zerknąłem nawet. Ale się uspokoiłaś dość szybko. Potem dwa razy jeszcze sytuacja się powtórzyła, ale krócej i mniej intensywnie. Miałaś rację, że poszłaś do siebie. Młody śpi dość mocnym snem. Kilka razy upewniałem się, że nic mu nie jest. Ale gdybyś spała na podłodze koło niego, pewnie by się obudził. Złe sny?

Znowu wyszeptałam mu do ucha:

- Czy on nas tutaj usłyszy?

- Grey? Jest taka szansa. Może poczekaj z ważniejszymi kwestiami, jak już odejdzie.

- Ok. To wracając do tych, które go prawdopodobnie nie obchodzą. - Urwałam. - Nie. Mam nadzieję, że go nie obchodzą. Nadal jak dla mnie nie powiedziałeś jak to sobie wyobrażasz teraz w tych okolicznościach. Wiem, wiem, że naciskam, może nie powinnam, może powinnam wyluzować, ale… - Znowu urwałam. - Naciskam za bardzo, co? Wychodzę na jakiegoś kontrolującego lub usiłującego wszystko kontrolować świra, który musi mieć wszystko poukładane. Zapomnij, że to powiedziałam. – Stchórzyłam i to straszliwie - Pójdę na górę i zacznę się pakować. Przydałyby się jakieś zapasy, może jakieś ciuchy na zmianę, bo te które użyczyła mi Sophie były tragiczne, a przynajmniej spodnie. Wezmę też coś dla Alicji, pewnie chciałaby się przebrać, a nie wiem czy tam coś dla siebie dostanie. Wiem - uniosłam palec - zrobię listę co zabierzemy.

- Zrób listę - uśmiechnął się. - To świetny sposób. A ja załatwię z Greyem transport dla Harry'ego. Jeśli się zgadzamy w tej kwestii?

- No dobrze. Poszukam sobie notesu i ołówka.

Poszłam na górę i nerwowo zaczęłam ogarniać sprawy logistyczne. Kiedy byłam nimi zajęta usłyszałam Fincha wchodzącego po schodach.

- Zgodził się. Weźmie małego do mamy. Uśpi go delikatnie, aby się nie bał. Chcesz się z nim pożegnać, bo Grey się już zbiera.

Poszłam się pożegnać z Harrym oraz sprawdzić, czy wszystko było w porządku i czy chłopiec się nie bał, ale on był strasznie szczęśliwy i wyraźnie dobrze czuł się w towarzystwie Greya. Ucieszył się też na mój widok, aż się zaczęłam zastanawiać czy Grey go czymś nie naćpał. Przytuliłam delikatnie Harry’ego na pożegnanie i powiedziałam, żeby przekazał mamie, że razem z Finchem postaramy się w miarę szybko do nich dotrzeć.

Chłopiec zarzucił mi rączki na szyję i dał buziaka na pożegnanie. Potem, jak już pożegnał się z O'Harą, Grey dotknął jego czoła i chłopiec zasnął. Anioł wziął go na ręce, wyszedł na zewnątrz, pożegnał nas skłonieniem głowy, z ramion wyrosły mu wspaniałe, srebrzysto-białe, lśniące skrzydła i wzbił się w powietrze tuląc dziecko Kopaczki. Zostaliśmy sami z Finchem, który szybko wrócił do domu, więc podążyłam za nim. Weszłam do kuchni i nalałam sobie szklankę wody, żeby przepłukać gardło po pobycie na zewnątrz.

- No i zostaliśmy sami. - Finch spojrzał na mnie, kiedy piłam wodę. - Proponuję spakować się, odpocząć, ile będzie potrzeba i wyruszyć do "Radości", kiedy tylko uznamy to za wskazane. Co ty na to, Emmo?

- Dobry plan - zgodziłam się.

- Zamiast wody może wolisz wino? Albo mocniejszy trunek? Mam zapas w piwniczce.

- Nie trzeba tak daleko chodzić, bo Ala ma zapas w kuchennej szafce. - Zauważyłam.

- To co. Po drinku?

- Z chęcią się napiję. - Przyznałam.

- O proszę. Mamy whiskey, mamy rum, mamy białą wódkę, mamy - kurde, nie mam pojęcia co to jest - odkręcił zakrętkę i powąchał. - Chyba gin. Chyba, bo pachnie dziwnie. Co ci najbardziej podchodzi?

- Wódka. - Stwierdziłam po rzuceniu okiem w tamtym kierunku. - Jest coś, żeby do niej dolać?

- Emmo, dla ciebie wykombinuję coś, chociażbym miał znaleźć ostatni sklep w Londynie. Ale nie będę musiał, bo na dole mamy kilka skrzynek z colą. W schronie. Przyniosę, jeśli masz ochotę.

- Dzięki. - Uśmiechnęłam się w odpowiedzi.

Chwilę go nie było, ale przyniósł kilka butelek pepsi. Postawił na stole razem z otwieraczem.

- Są ciepłe, ale to nic. Pozwolisz, że zdejmę z siebie koszulę i zostanę w podkoszulku?

Faktycznie. Płonące miasto powodowało, że wokół było gorąco i duszno.

- Czy ty mi tutaj jednocześnie serwujesz alkohol i się rozbierasz? - Zrobiłam minę jakbym intensywnie nad czymś myślała.

- No trochę tak. Jak widzisz - uśmiechnął się. - Ale zachowam przyzwoitość, o ile tego będziesz oczekiwała. Obiecuję. Póki nie przegadamy tego, na czym stoimy i jaka jest nasza sytuacja.

- Nalej mi - Podsunęłam mu swoją opróżnioną już z wody szklankę. - Chociaż ostrzegam, że przy tej temperaturze alkohol może mi szybko uderzyć do głowy i to przegadywanie zajmie nam wtedy sporo czasu, a przynajmniej mi zajmie.

- Spokojnie. Nie pij za szybko. Wolę porozmawiać, pomilczeć, pobyć z tobą. Mamy też okazję dokończyć naszą pogawędkę - nalał mi odrobinę trunku i otworzył colę. Potem napełnił sobie szklaneczkę małą porcją whiskey.

Podał mi szklaneczkę, wyciągnął swoją w moją stronę.

- Za nas? - zaproponował toast.

Wzięłam szklankę z wódką i nalałam sobie do niej szczodrze coli, żeby drink nie był za mocny.

- Za nas - powtórzyłam - I za sukces - dodałam od siebie dotykając swoją szklanką jego szklanki.

Uśmiechnął się.

- Ja chciałem dodać, za powodzenie! Uprzedziłaś mnie.

Napił się alkoholu.

- Wiesz, wracając do wczoraj, jeśli pozwolisz. Chciałem powiedzieć, że …, że to było coś…, że nigdy wcześniej tak mi nie zależało i tak się nie czułem.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline