Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-12-2021, 13:37   #41
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
- Zapomniani muszą zostać unicestwieni. To jedyne, co ich czeka. – Powiedział z tym okrutnym uśmieszkiem.

Finch zabębnił palcami po stole, spojrzał na mnie, jakby chciał mi coś w ten sposób przekazać, na coś zwrócić uwagę. Spojrzałam na Fincha unosząc do góry brwi jakbym pytała o co mu chodziło, a potem lekko skinęłam głową. Miałam nadzieję, że O’Hara zrozumie, żeby przejął w takim razie rozmowę i ją poprowadził dalej.

- Percivalu. Wybacz, jeśli cię zaskoczę tym pytaniem, ale czy to nie ty upierałeś się, żeby Anderfajfus został zesłany i zamknięty tam, gdzie Zapomniani? Plan ze zwabieniem go do Stonehenge też był twoim pomysłem. Gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że albo popełniłeś błąd, który mamy teraz naprawić, albo nie popełniłeś błędu. Czy Zwierzchności, czymkolwiek lub kimkolwiek są, wiedziały o tym i kazały ci zrobić, to co zrobiliśmy? Emmo, sprostuj mnie proszę, jeśli błądzę. Ty masz zawsze lepsze, bardziej trzeźwe spojrzenie, na takie rzeczy i sprawy. Dobrze mówię?

Spojrzałam na O’Harę.

- Ale tak serio, serio mam powiedzieć co o tym sądzę? – Upewniłam się.

- Serio, serio, bo nie wiem, czy nie błądzę. Znam sytuację z opowiadań twoich i reszty uczestników, bo wtedy, byłem po drugiej stronie. A te dwie sprawy wydają mi się mocno ze sobą związane. Zresztą, twoja opinia na ten temat, jest dla mnie bardzo ważna.

Zamrugałam intensywnie myśląc i moje myśli wprawiły mnie w lekkie zdenerwowanie.

- Kiedy znaleźliśmy się w odwróconym Stonehenge ta skrzydlata strażniczka, która tam była zapytała nas czy przyszliśmy tam w jakimś konkretnym celu i między innymi pośród dostępnych opcji podała wypuszczenie Zapomnianych z ich więzienia, którego bramy znajdowały się w Egnehenots, potwierdziła przy tym, że jesteśmy potomkami tych osadzonych i że wcale nie znaleźliśmy się tam przez przypadek. Czyli tych Zapomnianych umieszczono jakby w takim podwójnym więzieniu, nawet jakby się wydostali z własnego to i tak nadal by byli uwięzieni w odciętej domenie. W sumie sprytnie. Tylko, że my nie zamierzaliśmy ich uwalniać, nie wiedzieliśmy nawet, że istnieją i kim oni są. Chcieliśmy się stamtąd jak najszybciej wydostać, bo zginęlibyśmy tam, jako że to martwa domena i wszyscy żywi w końcu tam umierają. Jak się wydostaliśmy Grey uznał, że skoro nie jesteśmy w stanie zniszczyć Andrealfusa, a przywódca Zakonu Leopolda chciał zniszczyć cały Londyn, żeby unicestwić powłokę Markiza Piekieł to najlepszym wyjściem na tamtą chwilę będzie uwięzienie demona w tamtym miejscu. No i tak się stało. Tylko, że Andrealfus wcale nie wyglądał jakby wejście w tą pułapkę było dla niego tragedią. Zakładam, że on będąc tam mógł otworzyć więzienie Zapomnianych. Pozostawała tylko kwestia jak się wydostać z Egnehenots, ale chyba rozwiązaliście ją, kiedy ostatnio otworzyliście im przejście. Jeśli Markiz stamtąd się wydostał mogli się wydostać i Zapomniani. Mam jeszcze dodać swoją hipotezę czy tyle ci wystarczy Finch? – Zakończyłam ten wywód pytaniem.

- Dziękuję ci, koch… Emmo - uśmiechnął się i na chwilę chyba zapomniał. - To podsumowanie doskonale obrazuje sytuację. Teraz pozostaje najważniejsza odpowiedź, Jehudielu. Czy te wydarzenia były inicjatywą Zwierzchności czy twoją. Chyba znam odpowiedź, ale chciałbym ją usłyszeć tu i teraz z twoich ust.

- To był plan Zwierzchności. Nie robiłem niczego, czego nie aprobowała i nie inicjowała Zwierzchność.

- A teraz? – Zapytał O’Hara.

- Co teraz? – Grey nie zrozumiał o co Finchowi chodziło.

- Dobrze wiesz, Jehudielu. Czy jesteś tutaj, z nami, bo tego zażądano? Czy dlatego, że sam tego chciałeś?

Grey spojrzał na mnie. Nie wiadomo czemu i zmarszczył czoło.

- Czy ty również chcesz poznać tę odpowiedź, panno Emmo Harcourt? – Zapytał niespodziewanie.

- A jak powiem, że tak to będziesz zaskoczony czy wręcz przeciwnie? - Odparłam - Czy może chcesz to powiedzieć tylko Finchowi, a mnie nie?

- Nie. Chcę znać twoje zdanie.

- Tak po prostu, a po co? – Zaniepokoiło mnie to jego pytanie.

- Po prostu odpowiedz, chyba że z jakiś powodów nie chcesz tego robić. Wtedy zamilcz.

- Oczywiście, że chcę to wiedzieć. – Przyznałam.

- Nie. Zwierzchność nic o tym nie wie. Robię to z własnej chęci. Z własnej woli.

Finch uśmiechnął się cierpko i krzywo, jakby zjadł coś kwaśnego.

- Wiesz, Emmo, co to znaczy? Nasz Jehudiel zbuntował się przeciwko Zwierzchności, zatem jest na prostej drodze do tego, aby upadł. Prawda? I stał się jednym z tych, z którymi walczy.

- Wiem co to znaczy Finch - Odpowiedziałam szybko, żeby się nie zapędził w swoich dywagacjach - Ale wiem też, że pozory mogą być mylące i że czasami można założyć coś źle posiadając zbyt mało wiedzy i doświadczenia w danym zakresie. Poza tym rodzi się pytanie czy zbuntowanie się przeciwko Zwierzchności jest tożsame ze zbuntowaniem się przeciwko Stwórcy. - Westchnęłam i zamilkłam.

- Dobra - Finch kiwnął głową. - Żeby nie było niedomówień. Ja wchodzę w ten plan. Jeżeli to powstrzyma tę okrutną rzeź lub odwróci jej efekty. Zrobię, co zdołam zrobić. Ale po tym wszystkim, będę chciał zakończyć to wszystko. Chciałbym, abyś zdjął ze mnie Pieczęć, ale, jeśli się da, tak abym przeżył. Zaczęło mi zależeć na życiu, bo znalazłem w nim cel, warty wszystkiego innego - Spojrzał na mnie, a ja nerwowo zacisnęłam dłoń - I, jeśli inni tego zapragną i zechcą, zdejmiesz też Pieczęcie z nich. I wyleczysz małego Harry'ego Pottera. Dobrze? Nie chcę, abyś traktował to jako żądanie. Jako warunki. Zrobię to, czy zaakceptujesz moją prośbę czy nie. Bo zrobić to trzeba. Ale, gdybyś to uwzględnił, byłbym ci wdzięczny. Emmo? Może dopytaj naszego gościa o to, co dla ciebie ważne i co ja pominąłem lub przeoczyłem. Wiem, że twoje pytania będą bardziej precyzyjne, bo ja przez ostatnie kilkanaście długich lat, nauczyłem się działać pochopnie i wypełniać rozkazy, jak Skrzydlaci. I, podobnie jak Jehudiel, dopiero uczę się, jak robić coś z głową. I uczę się od mistrzyni planowania i dociekliwości, więc zostawiam cię samą, metaforycznie oczywiście, bo będę sobie teraz siedział i słuchał, Okej?

- Zapytałam o Gemmę - Wystawiłam jeden palec - I Grey nic nie wie. Zapytałam o sposób zgładzenia Andrealfusa - Wystawiłam drugi palec - i też nic nie wie. Zapytałam o moje zmiany związane z krwią - Wystawiłam trzeci palec - i dowiedziałam się, że jestem prawie na ich mecie i mam empirycznie się dowiedzieć, jak się objawią. Co do reszty. Apokalipsa będzie trwała, dopóki nie uda się zrobić Rytuału Tańca Gwiazd, który jak zakładacie nie tyle ją skończy co nie dopuści do jej początku. Dalej. Skoro Egnehenots wypuściło już wszystkich tych, którzy teoretycznie powinni być tam zamknięci to czy da się stamtąd uratować tych, którzy nie powinni tam się znaleźć, czyli Duncana, Nathana, Lunnaviel oraz bobasa Duncana i nawet tę, która porwała bobasa, czyli tą w porcelanowej masce? No i pytanie co z Vannessą, bo Finch mi już wypaplał, że tak naprawdę jej nie zgładziłeś?

Spojrzałam na O’Harę.

- To wszystko co mi przychodzi do głowy. Przypominasz sobie coś jeszcze?

Finch pokręcił głową, a Grey spojrzał na mnie i zaczął mówić, spokojnym, niemal hipnotyzującym tonem. Przynajmniej już nie epatował okrucieństwem.

- Vannessa żyje. Nie potrafię odbierać życia komuś, kto przyczynił się w mojej sprawie, nawet wbrew własnej woli. Siła, która ją naznaczyła jest groźna i wymyka się mojej percepcji i percepcji mojego stworzenia. Mieszkała tutaj, w Londynie, prowadząc małą kwiaciarnię czy też zajmując się czymś podobnym, lecz o niczym nie pamięta. O mnie, o was, o wydarzeniach, w których brała udział. Niestety, kiedy Zwierzchności wezwały mnie do siebie, straciłem kontrolę nad nią i ją samą z oczu. Na szczęście związane ze mną siły odnalazły ją i wiem, że jest teraz bezpieczna i z daleka od Londynu. Będzie nam potrzebna, jeśli chcemy doprowadzić do Rytuału Tańczących Gwiazd. Ułatwi nam wiele rzeczy dzięki temu, że może otwierać przejścia w wiele miejsc. W noc, gdy zaatakowano sierociniec, ci którzy byli uwięzieni, zerwali więzy i część z nich przedostała się tutaj, na ten świat. Między innymi ten człowiek, którego wy nazywacie Duncanem Sinclairem. Jest tutaj też jego syn. I kilku Zapomnianych. To z powodu tego wydarzenia Zwierzchności rozpoczęły to, czego teraz doświadcza ludzkość. Aby wracający Zapomniani nie mieli czego odzyskiwać. Nie mieli czym się karmić. Za jakiś czas dojdzie do ostatecznej bitwy między Zwierzchnością i Wrogiem. I Zapomniani nie mogą zasilić szeregów Kontestatorów. Bo nikt nie wie, chyba poza Stwórcą, jak zakończy się ostateczna walka między Niebiosami i Piekłem. Między Istnieniem i Antyistnieniem. A ta bitwa zbliża się wielkimi krokami. I Zwierzchności robią wszystko, aby w niej zatriumfować. Co do reszty waszych dawnych towarzyszy, Nathana, Aes Sidhe związanej z Duncanem, nic mi o nich nie wiadomo. Zapewne są w Egnehenots gdzie nie sięgam swoimi zmysłami albo przestali istnieć.

- Jest tutaj Duncan i jego syn? – Zapytałam z niedowierzaniem - Wiesz, gdzie? Jak możemy ich znaleźć?

- Nie. Duncan Sinclair przepadł. A o jego dziecku nie wiem zupełnie nic. Ich odszukanie nie jest ważne.

Rzuciłam mu ponure spojrzenie. I gdyby spojrzenia mogły coś więcej niż tylko spoglądać to moje kopnęłoby go w zadek.

- Świetnie, zajmijmy się zatem tym do czego zostałam stworzona, czyli Andrealfusem. Nie zaatakował sierocińca, tak jak twierdziłeś, że zrobi, zamiast niego pojawił się inny demon. Wiesz, dlaczego tak się stało i gdzie może być Andrealfus?

- Anderfalus ukrył się. Rozproszył swoją energię, swoje istnienie, pomiędzy swoje sługi. Można powiedzieć, że opętał wiele podrzędnych i posłusznych mu demonów.

Skinęłam głową.

- To tłumaczy, dlaczego tamten demon przez chwilę emanował jak Andrealfus, ale nadal nie rozwiązuje zagadki Gemmy. Z tą dziewczynką kontaktuje się jakaś świetlista postać, ale ty nie wiesz kim ona jest, więc jest to niepokojące. Uznałeś, że obecny plan na Andrealfusa zostanie wykonany w odpowiednim czasie, ale ktoś najwyraźniej przy nim majstruje po swojemu.

- Nie jesteśmy zgodni. - Ton głosu sugerował, że anioł zdradza jakiś wielki sekret i to bardzo niechętnie.

- Czyli to ktoś od was stoi za Gemmą. – Stwierdziłam - Czy powinnam się temu dokładniej przyjrzeć, czy też nie ma podstaw, żeby robić z tego wielki problem?

- Czyń to, co podpowiada ci serce i intuicja. – Odparł.

- Jakbym kiedyś robiła inaczej. – Spojrzałam tym razem z lekkim wyrzutem - No może do tych dwóch dodałabym jeszcze paranoję, ale może to się mieści w mojej intuicji.

Anioł nie odpowiedział. Złożył ręce na piersiach i splótł je palcami patrząc na mnie przenikliwym wzrokiem. Nie spodziewałam się po nim niczego innego. Spojrzałam teraz z kolei na Fincha.

- Co teraz? Jaki mamy plan najbliższych działań? – Zapytałam O’Harę.

- Zrobimy to, czego chce Jehudiel licząc na to, że i on wywiąże się ze swoich obietnic. Zaczniemy od przygotowania do podróży do biblioteki, o której ci mówiłem. Możliwe, że pomocna okazałaby się w tym Vannessa. Kto ją dla ciebie odszukał.

- Brigit i jej organizacja.

- Gdzie teraz są? - dopytał Finch.

- Gdzieś na północy tego kraju. Dam jej znać, że będziecie chcieli się z nią spotkać, jeśli tego chcecie.

Rzuciłam na Fincha zatroskane spojrzenie, ale nic nie powiedziałam.

- Czy to już wszystkie pytania. Obiecałem Harry'emu, że do niego przyjdę. Muszę dać mu sił, aby nie zgasł zbyt szybko. Robię tak od dnia, w którym panna Alicja Vorda powiedziała mi o jego istnieniu. Dawno, ze względu na moje obowiązki, nie robiłem tego, co powinienem. Czy zatem mogę się oddalić.

Pytał nas o pozwolenie. Czy to była kurtuazja? Czy też sarkazm? Nie wiedziałam, że potrafił być sarkastyczny. Czy jakaś zmiana zaszła w naszych relacjach?

- Ależ proszę bardzo. – Zgodziłam się - Nikt z nas nie chciałby zawieść Harry’ego.

Grey wyszedł. Zostaliśmy z Finchem sami. O'Hara spojrzał na mnie z trudną do odczytania miną.

- I co o tym sądzisz? - zapytał.

- Sądzę, że masz trudną do odczytania minę. – Odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

- Ona wyraża moje skonfundowanie w tym momencie i brak, niemal całkowity, żeby być szczerym, przekonania co do tego, co się tutaj właśnie odpierniczyło. No i chciałem ci podziękować za wsparcie i to, jak stanęłaś w mojej obronie, gdy nieco przeholowałem.

- Wydawało mi się dobrym pomysłem żebyś to ty z nim rozmawiał, w końcu znasz go dłużej i rozumiesz lepiej. No i założyłam, że wiesz na ile sobie możesz pozwolić podczas takiej rozmowy, ale tych parę zdań, które powiedziałeś uznałam za ryzykowne, dlatego się wtrąciłam. Pomyślałam sobie: skoro jestem ostatecznym rozwiązaniem kwestii Andrefajfusowej to, jak cię poprę to może nie spopieli nas tutaj na miejscu. - Uśmiechnęłam się, ale był to uśmiech nieco wymuszony.

- No i te pytania... – Załamałam ręce - Próbowałam strzelać nimi w takim kierunku, aby trafić coś konkretnego, ale odniosłam wrażenie, że to ślepy los decydował, czy uda mi się w cokolwiek trafić. Pytam o jedno, on odpowiada nie udzielając odpowiedzi, pytam o drugie, a on mi nagle odpowiada na pierwsze. Czysta loteria. Ale fakt przemyśleń mam sporo, naprawdę sporo, na taką długą rozmowę. Do tego sporo teorii i podejrzeń oraz wniosków, no i nadal ogromną ilość pytań.

- To tak samo jak ja. Wiesz o czym pomyślałem. Że może poprosimy go, aby zabrał Harry'ego do mamy. Wędrówka z tym malcem przez to, co nas otacza, wydaje mi się mocno utrudniona. My możemy wziąć zapasy i przejść pieszo te kilkanaście mil, czy ile tam mamy do "Radości". Harry, jakkolwiek sympatycznym malcem nie jest, mocno utrudniałby taki przemarsz.

- A w jaki sposób zabrałby Harry’ego do mamy? – Zaniepokoiłam się - Czy to nie byłoby zbyt intensywnym przeżyciem dla chłopca? Chociaż podróż przez miasto nawet samochodem, gdyby nam się w ogóle udało taki znaleźć też mogłaby być zbyt ciężka dla niego.

- Wiem. Dlatego o tym pomyślałem. W sytuacji, w której się teraz znajdujemy, wydaje mi się, że nie ma dobrych rozwiązań.

- Czy on się zgodzi, żeby wziąć Harry’ego? – Zapytałam - Nie przejmuje się za bardzo rzeczami ani ludźmi, którzy nie są w jego kręgu zainteresowań.

- Zależy mu na naszej służbie i na służbie Kopaczki. Starannie nas wyselekcjonował. Wie, że nie znajdzie nikogo o większym potencjale. Myślę, że jak go poprosimy, zrobi to. Jeżeli nie z sympatii, bo teraz nie potrafię odpowiedzieć, czy on się nią w ogóle kiedykolwiek kierował, to z czystej kalkulacji.

- To poproś go i zależnie od jego odpowiedzi będziemy planować co dalej. – Stwierdziłam zrzucając to na barki O’Hary.

- No i mielibyśmy czas dla siebie - uśmiechnął się przyjemnie.

- Żeby przedyskutować te wszystkie teorie i wnioski oczywiście? No nie? – Zapytałam kpiąco.

- Jasne. To też. - Spojrzał mi w oczy.

Spuściłam wzrok jak jakaś pensjonarka z historyjki dla grzecznych panienek, aż cud, że się przy tym nie zarumieniłam. Zezłościłam się sama na siebie za to, więc zaraz zebrałam się w sobie i spojrzałam O’Harze prosto w oczy.
- O tym też chyba powinniśmy porozmawiać. – Stwierdziłam spokojnie.

Teraz on wyraźnie się zmieszał czy wręcz zaniepokoił.

- Jasne, oczywiście. Koniecznie. Też tak uważam. – Powiedział stosując aż cztery potwierdzenia na moje słowa co oznaczało, że albo bardzo mocno się ze mną zgadzał albo wcale.

Spojrzał na mnie.

- Ale wszystko było ok? Tak?

- Tak. Jak najbardziej. - Zapewniłam - Wszystko było ok. Po prostu powinniśmy ustalić na czym stoimy. Tak mi się wydaje przynajmniej. - Zmarszczyłam lekko brwi - No chyba, że przez tą całą apokalipsę uważasz, że to nie ma znaczenia, bo mamy pilniejsze sprawy do załatwienia.

- Nic nie jest pilniejsze. Apokalipsa, srapokalipsa. Ustalenie na czym stoimy jest najważniejsze, także dla mnie. A jak ty uważasz? Na czym faktycznie stoimy?

- Nie wiem - odpowiedziałam ostrożnie - ale ważne żebyśmy, jak już to ustalimy, byli zgodni co do tego - dodałam z przekonaniem.

Pokiwał głową przytakująco, ale nie spuszczał ze mnie uważnego spojrzenia. Wręcz świdrującego, chociaż nie natarczywego.

Odpowiedziałam mu spojrzeniem zdecydowanie mniej intensywnym.

- Nie wiem, jak zacząć - Wyznałam.

- Ja też nie - przyznał. - Nie jestem w tym dobry.

- To może powiedz, jeśli wiesz, czego byś chciał.

- Przecież wiesz - uśmiechnął się czule, a jego oczy złagodniały. - Wczoraj wszystko, szczerze, powiedziałem. Jeszcze przed tym nim my… no wiesz. Od wczoraj nic się nie zmieniło.

- Ale chcesz tego wszystkiego?! - Aż uniosłam lekko głos, po czym się zreflektowałam, umilkłam i rozejrzałam szybko na boki. - Ale jak to sobie wyobrażasz w praktyce?

- Teraz? Szczerze. Teraz wszystko stanęło do góry nogami. I na dodatek jest Szkotem. Więc nie można sytuacji oceniać normalną miarą. Teraz, po prostu, chciałbym móc nacieszyć się tobą, ile się tylko da. Gdyby sytuacja była normalna, randkowałbym z tobą, ile się tylko by dało, i zobaczył, dokąd to nas zaprowadzi. Może zamieszkałbym z tobą. Na pewno nie chciałbym cię stracić. Stracić tego, co, wydaje mi się, możemy razem stworzyć. Nie wiem, kurde. Gadam jak jakiś świrus zapewne, co?

- Co? Kto jest Szkotem? - Zapytałam totalnie zakręcona udowadniając, że nawet ja miałam czasem problem, żeby zrozumieć coś tak od razu.

- Nie. No taka durna metafora. Może niezbyt trafiona. No wiesz, nie dość, że wszystko staje do góry nogami to jeszcze przez to się mocno komplikuje. Rozumiesz.

Zaczęłam intensywnie myśleć próbując wyciągnąć jakiś sens, wniosek z jego wypowiedzi.

- Masz na myśli, że człowiek próbuje coś zaplanować, a los się z niego śmieje i na dodatek pokazuje mu jeszcze gołą dupę? - Zapytałam niepewnie.

- No właśnie - rozpromienił się.

Patrzyłam się na niego przez chwilę, po czym wstałam i przysiadłam się bliżej. Nachyliłam się do jego ucha i wyszeptałam:

- Czy krzyczałam przez sen?

- Tak. Zerknąłem nawet. Ale się uspokoiłaś dość szybko. Potem dwa razy jeszcze sytuacja się powtórzyła, ale krócej i mniej intensywnie. Miałaś rację, że poszłaś do siebie. Młody śpi dość mocnym snem. Kilka razy upewniałem się, że nic mu nie jest. Ale gdybyś spała na podłodze koło niego, pewnie by się obudził. Złe sny?

Znowu wyszeptałam mu do ucha:

- Czy on nas tutaj usłyszy?

- Grey? Jest taka szansa. Może poczekaj z ważniejszymi kwestiami, jak już odejdzie.

- Ok. To wracając do tych, które go prawdopodobnie nie obchodzą. - Urwałam. - Nie. Mam nadzieję, że go nie obchodzą. Nadal jak dla mnie nie powiedziałeś jak to sobie wyobrażasz teraz w tych okolicznościach. Wiem, wiem, że naciskam, może nie powinnam, może powinnam wyluzować, ale… - Znowu urwałam. - Naciskam za bardzo, co? Wychodzę na jakiegoś kontrolującego lub usiłującego wszystko kontrolować świra, który musi mieć wszystko poukładane. Zapomnij, że to powiedziałam. – Stchórzyłam i to straszliwie - Pójdę na górę i zacznę się pakować. Przydałyby się jakieś zapasy, może jakieś ciuchy na zmianę, bo te które użyczyła mi Sophie były tragiczne, a przynajmniej spodnie. Wezmę też coś dla Alicji, pewnie chciałaby się przebrać, a nie wiem czy tam coś dla siebie dostanie. Wiem - uniosłam palec - zrobię listę co zabierzemy.

- Zrób listę - uśmiechnął się. - To świetny sposób. A ja załatwię z Greyem transport dla Harry'ego. Jeśli się zgadzamy w tej kwestii?

- No dobrze. Poszukam sobie notesu i ołówka.

Poszłam na górę i nerwowo zaczęłam ogarniać sprawy logistyczne. Kiedy byłam nimi zajęta usłyszałam Fincha wchodzącego po schodach.

- Zgodził się. Weźmie małego do mamy. Uśpi go delikatnie, aby się nie bał. Chcesz się z nim pożegnać, bo Grey się już zbiera.

Poszłam się pożegnać z Harrym oraz sprawdzić, czy wszystko było w porządku i czy chłopiec się nie bał, ale on był strasznie szczęśliwy i wyraźnie dobrze czuł się w towarzystwie Greya. Ucieszył się też na mój widok, aż się zaczęłam zastanawiać czy Grey go czymś nie naćpał. Przytuliłam delikatnie Harry’ego na pożegnanie i powiedziałam, żeby przekazał mamie, że razem z Finchem postaramy się w miarę szybko do nich dotrzeć.

Chłopiec zarzucił mi rączki na szyję i dał buziaka na pożegnanie. Potem, jak już pożegnał się z O'Harą, Grey dotknął jego czoła i chłopiec zasnął. Anioł wziął go na ręce, wyszedł na zewnątrz, pożegnał nas skłonieniem głowy, z ramion wyrosły mu wspaniałe, srebrzysto-białe, lśniące skrzydła i wzbił się w powietrze tuląc dziecko Kopaczki. Zostaliśmy sami z Finchem, który szybko wrócił do domu, więc podążyłam za nim. Weszłam do kuchni i nalałam sobie szklankę wody, żeby przepłukać gardło po pobycie na zewnątrz.

- No i zostaliśmy sami. - Finch spojrzał na mnie, kiedy piłam wodę. - Proponuję spakować się, odpocząć, ile będzie potrzeba i wyruszyć do "Radości", kiedy tylko uznamy to za wskazane. Co ty na to, Emmo?

- Dobry plan - zgodziłam się.

- Zamiast wody może wolisz wino? Albo mocniejszy trunek? Mam zapas w piwniczce.

- Nie trzeba tak daleko chodzić, bo Ala ma zapas w kuchennej szafce. - Zauważyłam.

- To co. Po drinku?

- Z chęcią się napiję. - Przyznałam.

- O proszę. Mamy whiskey, mamy rum, mamy białą wódkę, mamy - kurde, nie mam pojęcia co to jest - odkręcił zakrętkę i powąchał. - Chyba gin. Chyba, bo pachnie dziwnie. Co ci najbardziej podchodzi?

- Wódka. - Stwierdziłam po rzuceniu okiem w tamtym kierunku. - Jest coś, żeby do niej dolać?

- Emmo, dla ciebie wykombinuję coś, chociażbym miał znaleźć ostatni sklep w Londynie. Ale nie będę musiał, bo na dole mamy kilka skrzynek z colą. W schronie. Przyniosę, jeśli masz ochotę.

- Dzięki. - Uśmiechnęłam się w odpowiedzi.

Chwilę go nie było, ale przyniósł kilka butelek pepsi. Postawił na stole razem z otwieraczem.

- Są ciepłe, ale to nic. Pozwolisz, że zdejmę z siebie koszulę i zostanę w podkoszulku?

Faktycznie. Płonące miasto powodowało, że wokół było gorąco i duszno.

- Czy ty mi tutaj jednocześnie serwujesz alkohol i się rozbierasz? - Zrobiłam minę jakbym intensywnie nad czymś myślała.

- No trochę tak. Jak widzisz - uśmiechnął się. - Ale zachowam przyzwoitość, o ile tego będziesz oczekiwała. Obiecuję. Póki nie przegadamy tego, na czym stoimy i jaka jest nasza sytuacja.

- Nalej mi - Podsunęłam mu swoją opróżnioną już z wody szklankę. - Chociaż ostrzegam, że przy tej temperaturze alkohol może mi szybko uderzyć do głowy i to przegadywanie zajmie nam wtedy sporo czasu, a przynajmniej mi zajmie.

- Spokojnie. Nie pij za szybko. Wolę porozmawiać, pomilczeć, pobyć z tobą. Mamy też okazję dokończyć naszą pogawędkę - nalał mi odrobinę trunku i otworzył colę. Potem napełnił sobie szklaneczkę małą porcją whiskey.

Podał mi szklaneczkę, wyciągnął swoją w moją stronę.

- Za nas? - zaproponował toast.

Wzięłam szklankę z wódką i nalałam sobie do niej szczodrze coli, żeby drink nie był za mocny.

- Za nas - powtórzyłam - I za sukces - dodałam od siebie dotykając swoją szklanką jego szklanki.

Uśmiechnął się.

- Ja chciałem dodać, za powodzenie! Uprzedziłaś mnie.

Napił się alkoholu.

- Wiesz, wracając do wczoraj, jeśli pozwolisz. Chciałem powiedzieć, że …, że to było coś…, że nigdy wcześniej tak mi nie zależało i tak się nie czułem.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
Stary 30-12-2021, 13:49   #42
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
- Poczekaj - Powstrzymałam go otwarta dłonią jakby ustawiając z niej zaporę. Wypiłam całą zawartość szklanki. - Dobra. Teraz możesz kontynuować.

- Nie, no nie szarżuj. Powiedziałem, co chciałem. Co czułem. Nie jest mi łatwo gadać o takich sprawach. Zawsze śmieszkowałem, ale jakoś w tym przypadku to bardzo dla mnie ważne. Ty jesteś dla mnie bardzo ważna. I chcę byś o tym wiedziała.

- Nie szarżuję – Zaprzeczyłam - tylko dodaję sobie odwagi i inklinacji do szczerości. To wszystko.

- Ok - uśmiechnął się i powoli sączył zawartość swojej szklaneczki.

- A ja zawsze sądziłem, że odwagi ci nie brakuje. Ani szczerości.

- No tak, ale odwaga polega na tym, że się czegoś obawiasz, ale to przełamujesz, bo jak się niczego nie boisz to jesteś popierdolony, a nie odważny. - Ta jedna szklaneczka już zaczynała mi rozwiązywać język.

- A to fakt. Ja boję się wielu rzeczy. Ale też jestem trochę popierdolony, więc nie wiem czy to się liczy - uśmiech nie znikał z jego twarzy, ale zawartość szklaneczki i owszem. - Dolewki?

Nic nie mówiąc podsunęłam mu swoją szklankę.

Napełnił, tym razem dopełnił colą, zachowując proporcje, jakie ja wcześniej. Miał oko i pamięć. Napełnił swoją szklaneczkę.

- Za co tym razem pijemy? – Zapytał.

- Za szczerość - uśmiechnęłam się naprawdę mocno - bo jak mi tak będziesz dolewał to sporo jej ode mnie dostaniesz.

- To byłoby … interesujące. Ale nie. Wolę cię nie upijać. Ale za szczerość to wzniosę toast z wielką przyjemnością. Sláinte! - uniósł szklaneczkę do mojej szklaneczki lekko zderzając szkło ze szkłem.

- Na zdrowie - zgodziłam się, ale tym razem wypiłam tylko trochę i odstawiłam szklankę. Czułam, że oczy mi lekko zapłonęły zielonkawym blaskiem.

- A wiesz - rzuciłam konwersacyjnym tonem - że w zasadzie to mogliśmy już jakiś czas temu dojść do tego porozumienia.

- Nie mogliśmy - pokręcił głową. - Bo nie rozmawialiśmy tak jak teraz. Byłem durniem i tyle. Zawsze starałem się mieć coś ukrytego, zawsze być tym mądrzejszym, bardziej tajemniczym. Jak ostatni dupek. Musiałem to zrozumieć by zrozumieć, co do ciebie czuję.

Upił ze szklaneczki i spojrzał na mnie. Jego oczy też nabrały dziwnej, bursztynowej barwy.

- Wiem co masz na myśli - Pokiwałam głową - Zawsze jeden krok do przodu, a od razu potem dwa kroki w tył.

Zamyśliłam się i sięgnęłam po szklankę. Popijałam z niej powoli.

Finch również sączył w milczeniu swój trunek nie odrywając wzroku od moich oczu i twarzy.

- Mam teorię - ożywiłam się - dlaczego potrafisz być taki irytujący czasami. Chcesz ją usłyszeć?

- Jasne.

- Posłuchaj. Jak jechaliśmy po Harry’ego to w ogóle nie byłeś irytujący, nic a nic. I jak tutaj siedzieliśmy też nie. Dlaczego? Ponieważ to było twoje własne zachowanie. Jak tylko tutaj wtarabanił się Grey, to najpierw on był irytujący, a w chwilę później ty z tym swoim: „Wytłumaczę ci wszystko”, więc chodzi o to, że ty przebywając z Greyem przejmujesz jego irytujący sposób bycia i wyrażania się. W sumie musisz, bo dzięki temu jesteś w stanie lepiej niż ktokolwiek inny zrozumieć go i przetłumaczyć innym o co mu chodzi.

Na koniec tego tłumaczenia zrobiłam ruch dłońmi jakbym zaprezentowała najbardziej wyczekiwaną końcówkę sztuczki magicznej o mało nie przewracając swojej szklaneczki. Złapałam ją szybko i upiłam łyczek.

- Kurde. Może coś w tym być - lekko poplątał mu się język. - Myślisz, że to moja zdolność tak działa na skrzydlatych? - Spojrzał w moje oczy. - Boże, Emma, jakie ty masz piękne oczy. Cała jesteś piękna.

Spojrzał na szklaneczkę, miał upić łyka, ale odstawi ją na stół, nadal jednak trzymając w dłoni. Może się zastanawiał czy to alkohol wpłynął na jego sposób postrzegania rzeczywistości.

- A tak się zastanawiałam czego usiłujesz się dopatrzeć w moich oczach. Myślałam, że to znowu te cholerne zmiany. Słyszałeś, że jestem już na progu ostatecznej - zabrakło mi słowa - czegoś tam.

- No i co z tego? Ja już chyba to osiągłem, osiągnąłem - poprawił się szybko. - Jestem, kurde, doskonale zmutkowany.

- A ja nie i nadal się tego obawiam. - Przyznałam.

- Nie ma czego. Nie ma czego - powtórzył. - Zobaczysz. Albo i nie.

- A co to ma oznaczać? - Zaniepokoiłam się.

- Wiesz. Może powstrzymamy tę całą apokalipsę nim zdążysz dokonać całkowitej, czegoś tam. I to mnie przeraża. Nie, nie to, że się nie zmutujesz, czy co tam. Nie o to mi chozi. Chozi mi o to, że jak to wszystko odkręcimy, jak uratujemy ten śmierdzący świat, możemy zapomnieć o tym, że się znaliśmy, zapomnieć o wszystkim i nigdy już się nie spotkać. Nigdy nie odnaleźć. Wiesz. Tego się najbarziej teraz boję.

Lekko mu się już plątał język. Westchnęłam i położyłam mu dłoń na policzku.

- Finch, jak nie uratujemy tego śmierdzącego świata to pójdziemy na dno razem z nim. Słyszałeś Greya. Jesteśmy bezpieczni obecnie, ale jak skończą z wszystkimi ludźmi to nas pozbędą się na samym końcu, bo nie mogą pozwolić żyć nikomu z krwią Zapomnianych, więc to wielkie czyszczenie świata z ich rodzaju obejmie też wszystkich ludzi, którzy są ich potomkami.

- Wiem, wiem - ujął moją dłoń w swoją i pocałował delikatnie palce. - Dlatego będę cieszył się każdą chwilą, jaką nam dano.

Chciałam coś jeszcze dodać, ale zmieniłam zdanie i po prostu go pocałowałam, a on pocałował mnie z zaskakującą namiętnością i czułością, pochylając się w moją stronę nad stołem i obejmując wolną dłonią kark. Czułam jego palce głaszczące moją skórę i włosy. Czułam smak alkoholu w jego ustach. Delikatnie przejechałam palcami po skórze trzymanej przeze mnie jego ręki dalej go całując. Trwało to dłuższą chwilę. Po tej długiej chwili w końcu oderwałam usta od jego ust.

- Działanie jest prostsze niż słowa, prawda? Często łatwiej coś udowodnić tym co robisz niż tym co mówisz.

Uśmiechnął się gładząc mnie jeszcze chwilę po karku leniwie i spokojnie.

- Święte słowa.

- Chcesz sobie pospać? Ja się wyspałam, ale ty chyba niekoniecznie.

- Poszedłbym do łóżka, ale nie sam i nie żeby pospać. Przynajmniej nie od razu. Ale teraz, teraz rozmawiamy i pijemy. Z drugiej strony, twoje mówienie bez słów, poprzez czyny, też jest świetne. I bardzo, bardzo wyraziste. To dobre słowo - wyraziste, czy mi się coś pierdzieli?

- Dobre. A o czym mam mówić? – Odsunęłam się lekko i dopiłam zawartość swojej szklanki.

- O nas? Chciałaś to ustalić? Określić. Nie wiem. O pogodzie teraz będzie ciężko - spojrzał w stronę zasłoniętego okna.

- To prawda, ale stchórzyłam i zaczęłam pierdzielić o czymś innym - Przyznałam się.

- Czasami nie trzeba o czymś mówić, aby coś powiedzieć. Tak jak przed chwilą. Mam nadzieję, że dobrze to rozumiem - spojrzał na szklaneczkę, zmarszczył zabawnie czoło i szybko upił łyczek. - Język przestał mi się plątać. Trzeba poprawić.

- Wiesz, nie chciałam tego mówić wcześniej, ale on mi się śnił albo ona, bo w ich przypadku to chyba nie ma znaczenia.

- Kto? - chyba nie nadążał za moim przeskokiem myślowym. - Jakiś Zapomniany?

- Tak mówił, mówiła, że mam jego, ją pamiętać, tylko że ja nie pamiętam - Parsknęłam śmiechem po tych słowach.

- No to musi się chyba bardziej postarać, co? - też się zaśmiał, reagując na mój śmiech.

- Myślisz, że on, ona w ogóle tutaj jeszcze coś może zrobić?

Wzruszył ramionami, ale po namyśle dodał:

- Wiesz. Skrzydlate jełopy z jakiegoś powodu wystraszyły się tych kilku, co, jak Grey nam powiedział, wyrwało się z więzienia. Do tego stopnia się wystraszyli tej sytuacji, że postanowili nas wszystkich unicestwić. Może tutaj kryje się odpowiedź na twoje pytanie?

- O nie, nie - pokiwałam mu palcem przed twarzą - To jest jeszcze większa sprawa. Popatrz, skrzydlaci już dawno się ich chcieli pozbyć, ale nie potrafili, bo tamci byli zbyt silni albo niemożliwi do unicestwienia. No to ich zamknęli w tym podwójnym więzieniu, że nawet jakby się wyrwali z pierwszego to by utknęli w drugim, odciętej domenie. Do tego jeszcze zrobili tak, że wszyscy, absolutnie wszyscy o nich zapomnieli. Lecz z jakiś powodów przegapili ich potomków, którzy sobie żyli swobodnie, może o nich nie wiedzieli, a może wiedzieli, ale stwierdzili, że są oni bez znaczenia. Nieważne. No i teraz skrzydlaci odkurzali sobie półeczki u siebie i wpadły im w ręce stare albumy, zajrzeli tam i przypomnieli sobie, o kurde Zapomniani, zapomnieliśmy o nich. I doszli do wniosku, minęło już tyle czasu, że może teraz mamy już na tyle siły, a tamci już tak osłabli, damy im radę. Wypuśćmy ich z pierdla i rozwiążmy ich kwestię ostatecznie. Wpuszczają tam demona, który też jest na tyle zgrzybiałym, starym prukiem, że o nich wie i on ich wypuszcza, a potem ty z Jehudielem wypuszczacie demona razem z Zapomnianymi do naszego świata. Widzisz, nie powinieneś czuć się z tego powodu winny, bo to zostało już dawno ukartowane i gdybyś tego nie zrobił i tak oni by to zrobili w inny sposób, bo chcieli za wszelką cenę w końcu zrobić to co robią. Znaleźliby sposób tak czy inaczej.

Pokiwałam głową z przekonaniem.

- Pytanie brzmi jak wiele mocy zostało Zapomnianym i czy stanowią dla skrzydlatych nadal jakieś większe zagrożenie? - Zamyśliłam się.

- Śniło mi się, że ten Zapomniany chodzi po ziemi, na której ścielą się ciała spalonych ludzi. Ci ludzie wołają mnie po imieniu, mimo swojego stanu, jakby mnie znali, jakbym ich znała, a Zapomniany chce żebym go pamiętała. Zależy mu na tym, a ja nie pamiętam. - Zamilkłam.

Nachyliłam się bliżej Fincha.

- Tylko, że to nie jest do końca prawda. Nie znam może jej, jego prawdziwego imienia, ale wiem, jak był nazywany.

- Jak? - On też nachylił się bliżej mnie niemal tak, że nasze twarze znów się stykały, że czułam jego oddech blisko siebie.

- Myślę, że to jest ta nazwa, którą nazwały mnie te postacie w Egnehenots. One patrzyły na mnie poprzez krew, wyczuły ją i dlatego tak mnie nazwały. I dlatego ten Zapomniany mi się śni, mówi do kogoś kto ma w sobie jego krew. I ten ktoś to ja. To musi być Władczyni Widm. Tak ją nazywano, ale prawdziwego imienia nikt już nie pamięta.

- Myślisz, że tak właśnie jest? – Zapytałam.

- Myślę, że jest spora szansa na to. Myślę, że możesz mieć w sobie jej krew. I myślę, że mam ochotę znów cię pocałować.

Nachyliłam się ku niemu, a on pocałował mnie zdecydowanie. Jego dłoń spoczęła na mojej nodze, pogładziła udo, przesuwając po ubraniu czule i delikatnie. Westchnął cicho, jak człowiek, który znalazł szczęście.

- Nie pomagasz mi w skupieniu na rozmowie. - Zaśmiałam się. - Zapomniałam co jeszcze chciałam powiedzieć.

- Czasami dobrze jest na chwilę zapomnieć - uśmiechnął się ciepło. - Dzięki temu można spojrzeć potem na problem z innej perspektywy. Ale w porządku, już nie będę przeszkadzał, póki nie uznasz, że mogę, dobrze?

- No teraz już możesz, bo tak jak wspomniałam, zapomniałam co chciałam powiedzieć, więc teraz ty coś musisz powiedzieć. - Uśmiechnęłam się promiennie.

- Ale nie będzie to mądre. Chociaż może i będzie mądre, ale nie w sensie takiej mądrej mądrości. Tylko takie mądre, bo wiesz, prawdziwe. Jesteś najpiękniejszą, najmądrzejszą i najbardziej atrakcyjną kobietą, jaką w życiu poznałem. Włączając w to Fae i inne Fenomeny. Jesteś niepowtarzalna i bezkonkurencyjna, piękna i mądra Emmo - po ostatnim zdaniu mrugnął okiem i znów zbliżył usta do moich ust.

- Wiesz, że nie musisz mi tak słodzić, żeby zaciągnąć mnie do łóżka – Wyszeptałam prosto w jego usta.

- Nie słodzę ci, żeby zaciągnąć cię do łóżka. Obiecałem szczerość, więc jestem szczery. Mówię, co myślę i co czuję. A do łóżka to mogę cię zanieść w każdej chwili - napiął muskuły, niezbyt imponujące, jeśli znało się egzekutorów z zacięciem do budowania masy i rzeźbienia ciała. - W każdej chwili.

Zabrzmiało to jak wyzwanie.

- He he he - Zaśmiałam się - To zbyt grubymi nićmi szyta prowokacja. Nawet mój lekko otumaniony alkoholem umysł się na tym poznał.

- Masz mnie - mruknął kładąc obie dłonie na moich udach i macając je przez materiał ubrania. - A dokładnie, precyzując, możesz mieć, kiedy tylko zechcesz.

- O! - Wstałam po czym usiadłam mu na kolanach okrakiem, przodem do niego i położyłam mu dłonie na barkach. - Naprawdę?

- Jasne – objął mnie rękami w pasie, przyciągając bliżej siebie i jednocześnie składając pocałunki na szyi i muskając ustami płatki uszu. - Kiedy tylko zapragniesz. I jak tylko zapragniesz - słyszałam jego szept przy uchu.

Finch poczynał sobie coraz śmielej, aż w końcu zdecydowanie, chociaż nie nachalnie, czekając na moją reakcję, zaczął ściągać ze mnie górną część ubrania. Pozwoliłam mu to zrobić pomagając mu lekko. Finch skupił się z pocałunkami na moich barkach, na moich obojczykach, nie śpiesząc się, potem zszedł niżej, na piersi, poświęcając im uwagę, ze skupieniem i czułością. Jego dłonie nadal głaskały moje plecy, czasami schodząc niżej, na krzyż, czasami wędrując wyżej, na kark. Chaotyczne, jakby szukające miejsca, gdzie mogłyby się zatrzymać na dłużej. Ale dzięki tym zabiegom czułam dreszcze na skórze niemal na całych plecach. Jego oddech stał się nieco bardziej przyspieszony, głębszy. Przesuwałam dłońmi po jego karku i szyi delikatnie strosząc włoski w tym miejscu, przechodząc także na głowę i przeczesując palcami jego włosy. W tym samym czasie ostrożnie mościłam się na jego kolanach szukając najlepszej pozycji do siedzenia.

- Idziemy … do pokoju … czy zostajemy… tutaj? - wyszeptał tylko na chwilę przerywając to co robił.

- Do czyjego pokoju byśmy wtedy poszli? - Odpowiedziałam pytaniem.

- Bliżej jest mój. Ale wejście na piętro może być ciekawym wyzwaniem.

- Czy to znaczy, że mamy opuścić strefę komfortu jaką jest kuchnia? – Odparłam.

- Możemy tutaj zostać - jego dłonie powędrowały w dół, przesunęły się do przodu i zaczęły mocować z dolną częścią garderoby. - Mi to nie przeszkadza.

- Naprawdę? Bo znowu cały ciężar sytuacji będzie spoczywał na tobie. - I na potwierdzenie swoich słów pogładziłam jego ramiona, barki i klatkę piersiową.

Mocowaliśmy się przez chwilę z moimi ubraniami.

- I jak? Idziemy czy zostajemy? – Zapytałam.

- Jak chcesz - powiedział przyglądając mi się.

Pokiwałam głową, po czym szybkim krokiem opuściłam kuchnię i weszłam na schody kierując się w stronę mojego pokoju. Ruszył za mną zdejmując po drodze koszulkę. Faktycznie, było tutaj duszno i gorąco. Szybko weszłam do swojego pokoju i schowałam się za drzwiami. Wszedł do mojego pokoju nie spodziewając się niczego a ja złapałam go za ramię i zwinnie przerzuciłam przez swoje ciało na łóżko. Śmiałam się przy tym, bo strasznie mnie to rozbawiło. Finch wywinął fachowego orła, zaległ na łóżku aż jęknęły sprężyny i roześmiał się na cały głos.

- Niezła technika, Emmo. Perfekcyjna.

Usiadłam unieruchamiając go na łóżku, ale nie trzymałam go tak długo. Chwilę później już się razem kotłowaliśmy na łóżku. Później znowu się trochę pokotłowaliśmy. A potem jeszcze trochę.

- Wiesz co bym chciała zrobić - Powiedziałam poważnie leżąc w jego objęciach - Chciałabym zasnąć obok kogoś w jednym łóżku, przespać całą noc i obudzić się koło tej osoby. Nigdy tego nie zrobiłam. Nigdy. Najbliższa temu byłam chyba w szpitalu, kiedy spałam na jednej sali szpitalnej oddalona tylko o dwa jardy od drugiego pacjenta.

- No proszę. To mam plan. Poleżymy sobie, pokotłujemy się jeszcze raz, dwa, a może i więcej, zobaczymy jak się będzie chciało i na ile starczy nam sił, a potem prześpimy się. Obok siebie. W jednym łóżku. W pełni ufając sobie. A gdy zregenerujemy siły, po tym naszym krótkim urlopie i może trochę takim miodowym, chociaż bez ślubu, zajmiemy się profesjonalnie apokalipsą i tym, co mamy zrobić dla Towarzystwa. Uważam, piękna i dobra pani Emmo - mrugnął - że należy nam się to. Ta chwila zapomnienia. Po tym wszystkim, co zrobiliśmy dla innych. I czego nie zrobiliśmy przez to dla siebie. Wchodzisz w to?

- Chciałabym powiedzieć, że tak, ale wiesz nie spałam z nikim w jednym łóżku nie przez kaprys, ale z konkretnych powodów. Lęków, które nigdy mnie nie opuszczają, i z którymi muszę walczyć cały czas. Teoretycznie apokalipsa powinna sprawić, że tamte lęki powinny mi się wydać mniej znaczące, ale czy tak będzie? Nie wiem. – Przyznałam.

- A może - spojrzał na mnie poważnie. - Może po prostu sprawdzisz, czy jesteś w stanie mi zaufać. Jeśli będziesz się czuła niekomfortowo, lub uznasz, że to nie wyjdzie, grzecznie pójdę do siebie. Bo wiesz, pomyśl o tym tak, że w razie czego, życie bym za ciebie oddał, bez najmniejszego wahania. Więc ze mną będziesz mniej więcej tak samo bezpieczna, jak sama.

Pogładził mnie po ramieniu i włosach.

- Ja to wiem, ja to rozumiem, ale jest we mnie ta malutka cząstka, która nigdy tak do końca nie potrafi nikomu zaufać, która siedzi sobie przyczajona i kiedy myślę, że już jej nie ma, że się poddała i się nie odezwie, ona się odzywa. Kiedy ja myślę: o na tej osobie można polegać, ona mówi: poczekaj, poczekaj, daj jej jeszcze szansę, kiedy ktoś zdradzi i ja czuję się tym faktem zdruzgotana, ona krzyczy tryumfalnie: wiedziałam. No i karmi się tajemnicami, niedopowiedzeniami i niedomówieniami i wtedy rośnie sobie w siłę, a ja muszę z nią walczyć zawsze i wszędzie. Zawsze - Na koniec mój głos zabrzmiał nieco płaczliwie.

- Rozumiem to - Przytulił mnie mocno. - Rozumiem to i szanuję. Kiedy tylko będziesz chciała, wyjdę. I wrócę, kiedy będziesz tylko chciała. Zawsze, Em, zawsze będą tak blisko ciebie, jak tylko blisko będę mógł być. Przysięgam ci to. I tylko tak blisko, jak blisko zapragniesz, abym był. W porządku - pocałował mnie w usta, równie delikatnie i czule, jak robił to wiele razy wcześniej, albo nawet delikatniej i czulej. Patrzył na mnie z powagą i czymś w oczach, co wydawało się być ciepłe i słodkie, a jednocześnie twarde i kruche. - W porządku? - powtórzył.

- Na tyle na ile może być w takiej sytuacji. Dlatego tak lubię wszystko przegadać, wyjaśnić, zrozumieć, żeby nie dawać pokarmu tej mojej malutkiej cząstce, żeby nie urosła tak, że nie dam sobie z nią rady.

- Emma - powiedział Finch poważnym tonem. - Ty sobie dasz radę ze wszystkim. Wierzę w to, jak w nic innego. Zobacz. Udało ci się zaciągnąć taką cnotkę niewydymkę jak ja do łóżka. I wykrzesałaś ze mnie tyle wigoru, że niejeden młodzieniaszek miałby kompleksy – pogłaskał mnie po policzku.

- To zabrzmiało jakbyś bardzo nie chciał i się opierał, a ja użyłam jakiś technik podrywacza i manipulanta, żeby zbrukać twój honor i niewinność, aż normalnie prawie mam ochotę dać sobie sama w twarz za takie niegodne zachowanie.

Pokiwałam głową.

- A to mnie nazywano d’Arc w pracy, a okazuje się, że to ty powinieneś otrzymać tę ksywkę. - Dodałam.

- Mnie nazywano dupkiem, złamasem, bucem, bufonem i skurwielem. Różnie. Więc Joanna wcale nie tak źle brzmi. A co do mojego opierania, to musiałbym nie chcieć. I to ty się opierałaś, co prawda o ścianę, ale zawsze. I musisz wiedzieć, że miałem na ciebie ochotę od kiedy zaczęłaś mi się podobać. Jak widzisz, nadrabiam moją głupotę.

Pocałował mnie w policzek.

- A co do tej malutkiej cząstki. Jest tobą. Albo ją zaakceptujesz, albo się jej pozbędziesz. Każdy z nas ma jakieś takie malutkie cząstki. Czasami wystarczy jakiś mały impuls lub karmić tę malutką cząstkę czymś innym, a sama zniknie.

Pocałował mnie czule w czoło. Pogładził palcami po twarzy. Spojrzał na mnie ciepło, z miłością.

- Najważniejsze, to nie słuchać rad i robić to, co ci podpowiada intuicja i twoje własne potrzeby.

- A teraz skoro rozmawiamy na poważnie – Wtrąciłam - to, kiedy powinniśmy stąd ruszać? Uważasz, że damy radę przedostać się przez miasto czy powinniśmy jeszcze trochę poczekać?

- Mamy chwilę. Moim zdaniem najlepiej będzie poczekać co najmniej jeden dzień, na ile da się wyczuć, ile to jest jeden dzień. Po pierwsze - pożary trochę się wypalą. Po drugie - ubędzie potencjalnych zagrożeń w postaci zdesperowanych ludzi. Po trzecie - widząc rzeź, mogę nie wytrzymać, zainterweniować, postawić się skrzydlatym oprawcom. A to mogłoby wystawić nas na bezpośrednie zagrożenie. Więc pozornie, leżąc tutaj tracimy czas, lecz w gruncie rzeczy, nie możemy działać zbyt pochopnie, zbyt szybko. To paradoksalne.

- Czyli kontynuujemy twój wcześniejszy plan? – Upewniłam się - Nie wychodzimy z łóżka, a potem spróbujemy razem się przespać w moim pokoju? Poza tym będziemy musieli wykorzystać trochę wody z zapasów z bunkra.

- Tak - mruknął. - Kontynuujemy mój plan.

Ulżyło mi, bo przez to przestałam się czuć winna, że tracimy niepotrzebnie czas, więc mogliśmy pokotłować się na łóżku jeszcze raz.

A później Finch chyba wiedziony faktem, że obiecał mi bezwzględną szczerość i rozluźniony obecną atmosferą przyznał mi się do czegoś. Czegoś, co mnie szczerze mówiąc nieco zaniepokoiło i lekko wzburzyło, do tego nie wiedziałam początkowo co z tym fantem zrobić. Za to moja mała paranoiczna cząstka wiedziała i od razu zaczęła mi podrzucać niezbyt przyjemne scenariusze. Wredna z niej była istotka. Jednak ja postanowiłam dać O’Harze kredyt zaufania, zmierzyć się z tym i potraktować to na spokojnie, ale to moje na spokojnie jego z kolei dotknęło. Jak już sprawdziłam dokładnie z czym się musiałam zmierzyć zeszło ze mnie to zdenerwowanie, bo całość nie okazała się aż tak straszna jak myślałam, że będzie. Zarzuciłam Finchowi ręce na szyję i przytuliłam się mocno do niego pokazując, że się nie gniewam ani nie zamierzam kopnąć go w tyłek za jego zachowanie. Przywarł do mnie, wyraźnie szczęśliwy z obrotu sytuacji.

A później poszedł odpalić maszynerię na dole w bunkrze, żebyśmy mogli wziąć prysznic jak cywilizowani ludzie, kiedy woda się tam zagrzeje.

Czekając na niego przelałam kubkiem trochę zimnej wody z wanny w łazience do umywalki i przepłukałam sobie tą wodą twarz.

- No. Wszystko działa jak należy - usłyszałam głos Fincha, który stanął w wejściu do łazienki i przyglądał mi się. - Dobry pomysł. Obmyję trochę ręce, bo się ubrudziłem w tej piwnicy.

Wszedł do łazienki. Czułam na sobie jego spojrzenie.

- Ciepła woda będzie za pół godziny. – Poinformował.

- Opłukałam się tylko odrobinę, bo gorąco. Umyję się porządnie na dole, w sensie, że w bunkrze. - Wyjaśniłam.

- Super. – Powiedział. - Stęskniłem się - Wymruczał mi do ucha i pocałował delikatnie w kark.

- Przez te dziesięć minut? To teraz już byś nie uciekł z domu na cały miesiąc, co? – Zapytałam nieco drwiąco.

- Nie, nie uciekłbym – Przyznał. - Nigdzie nie uciekłbym.

No i to udowodnił. Kolejny raz.

A później doszła do głosu jego niepewność co do obecnej sytuacji.

- Nadzieja przez mnie przemówiła, Em, że to coś więcej, niż … no wiesz … niż takie łóżkowe przyjemnostki. – Próbował mnie wybadać w ten niezbyt subtelny sposób.

- Hmmm, a wiesz, że jak się zaczynasz umawiać z kimś nieznajomym to nie ma wtedy jakiejś szczególnej presji, bo jak coś nie wyjdzie to trudno, ale jak się zaczynasz umawiać z kimś kogo znasz albo idziesz z nim do łóżka to sprawa wygląda zupełnie inaczej. Pojawiają się oczekiwania z jednej i drugiej strony, no i wiadomo, że tego nie można już sobie traktować tak lekko. Jeśli decydujesz się na jakiś poważniejszy krok to znak, że przyjmujesz na siebie wszelkie konsekwencje jakie się mogą w związku z tym pojawić. – Odpowiedziałam mu - Rozumiesz, prawda?

- Tak. Chociaż mistrzem budowania relacji, a tym bardziej związków, jak na pewno zauważyłaś, to ja nie jestem. Mogę być pewny tylko jednego w tej całej relacji, która teraz się między nami dzieje.

- Czyli czego? – Zapytałam - I zastanów się dobrze, co chcesz powiedzieć.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
Stary 30-12-2021, 13:59   #43
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
- Że mi ona bardzo odpowiada. I że chciałbym, aby trwała bez końca.

- Odpowiada ci jaki przybrała kształt? Czy oczekujesz czegoś innego albo czegoś więcej? – Dopytywałam.

- Czegoś więcej? To znaczy stałego związku? Małżeństwa? Doprecyzuj, proszę, co u ciebie oznacza "coś więcej" abym nie pomylił się w ocenie sytuacji, dobrze?

- O nie, nie, nie. – Powstrzymałam jego pytania - To ja pytam o twoje oczekiwania.

- Przecież wiesz - uśmiechnął się. - Gdybyśmy żyli w normalnym czasach, gdybyśmy sobie już wyjaśnili te moje krok w przód i dwa do tyłu, gdybyś była gotowa zaakceptować moją niedojrzałość w pewnych kwestiach i rozliczne wady i gdybyś zechciała spędzać ze mną swój czas i życie, to pewnie chciałbym ci się oświadczyć. A wcześniej stworzyć stały związek. Ale teraz nie ma normalnych czasów. Chociaż to niczego nie zmienia. Chciałbym być z tobą, Emmo. Nawet w tych popierdzielonych czasach. I w każdych innych. Powiedziałem to dzisiaj tyle razy, że pewnie masz dosyć. Ale powtórzę to raz jeszcze z całą powagą, na jaką mnie stać, gdy siedzimy tyłkami na podłodze, spoceni jak w łaźni, po kilkunastu minutach ostrego, zmysłowego jak cholera seksu. Kocham cię, dziewczyno. Kocham, jak nie wiem co.

Wzruszył ramionami.

- To chyba tyle, jeśli chodzi o moje oczekiwania. Nie będę pytał o twoje, bo sama powiedziałaś, że czasami czyny to więcej niż słowa. Ale fajnie by było, gdybym wiedział, czy .., no wiesz, jest szansa, żeby to było coś więcej. Coś więcej z cudownym seksem będącym uzupełnieniem do tego czegoś więcej. Ej. Coś sobie pomyślałem. Bo seks był cudowny, prawda?

- Nie pamiętasz już jak to powinno wyglądać? – Uśmiechnęłam się - Powinien sprawiać ci przyjemność, ale taką, która trwa nie tylko podczas, ale także po i w oczekiwaniu na kolejny raz, i nigdy nie powinien sprawić ci wyrzutów sumienia, nie powinieneś żałować tego, co się wydarzyło. No i powinien znaczyć coś więcej niż tylko prosta potrzeba zrzucenia stresu i napięcia. Ja tak uważam. Tak, czuję się cudownie, seks był cudowny i ty byłeś cudowny. - Po tych słowach aż się zarumieniłam jakby dopiero te słowa wprawiły mnie w zakłopotanie a nie fakt, że oboje siedzieliśmy nadzy, przytuleni do siebie na chłodnej posadzce łazienki.

- Nie, Em. Ty byłaś arcycudowna. Ja, niech będzie, że cudowny - uśmiechnął się przyjemnym, serdecznym, radosnym uśmiechem. - chrząknął, jakby coś stanęło mu gardle. - Dobra. Jak chcesz to woda powinna być dobra. Pokażę ci co i jak, ogarniesz się a ja nastawię kawę z ekspresu. Tam, w schronie mamy prąd to i kawa z ekspresu będzie. Chyba, że wolisz coś innego niż kawę?

- Napiłabym się z chęcią kawy i coś bym zjadła.

Podparłam się ręką o podłogę i podniosłam do góry. Wyciągnęłam w jego stronę rękę, żeby pomóc mu wstać.

- Pójdę po ciuchy i ręcznik.

Bez krępacji skorzystał z pomocy, a kiedy przechodziłam obok niego, złapał mnie znienacka, przytulił, pocałował.

- Leć. Ja się z grubsza ogarnę, ale potem wchodzę po tobie pod prysznic, ok?

- Dobrze, postaram się nie zużyć całej wody. - Powiedziałam przytulając się.

- Leć, leć - pogłaskał mnie i szybko wywinął z uścisku.

Poszłam na górę wzięłam ubrania, czystą górę i majtki oraz noszone wcześniej spodnie. Złapałam swój ręcznik i jakieś mydło oraz szampon, zbiegłam na dół kierując się do piwnicy. Stamtąd weszłam do schronu. Finch już na mnie czekał i wyjaśnił co, gdzie i jak mam ustawić. Też przygotował sobie czyste ubranie. Potem, gdy wskoczyłam do małej kabiny prysznicowej, zaczął się krzątać i poczułam cudowny zapach kawy.

Wyszorowałam się dokładnie, umyłam włosy i wyszłam spod prysznica. Wycierając się poszłam zajrzeć do miejsca, gdzie przyciągnął mnie zapach kawy. Finch ogarnął poza kawą jeszcze jakieś batoniki i ciastka w folii. Ustawił wszystko na małym stoliku.

- Miałem zamiar zrobić kanapki lub coś ciepłego, ale postanowiłem najpierw się wyprysznicować. Pij kawę. A ja wskoczę pod dyszę. Mam nadzieję, że nie zużyłaś całego zapasu wody - zażartował z uśmiechem. Potem wstał i ruszył, w samych gatkach, w stronę prysznicu, po drodze jednak zatrzymał się i zrzucił z siebie skąpe odzienie.

Zawinęłam sobie ręcznik na włosach i zaczęłam wciągać na siebie ciuchy, ale wychyliłam się spoglądając na tyłek Fincha, kiedy on zrzucił swoje. Jak wszedł pod prysznic to skończyłam wciągać na siebie resztę ubrań, jeszcze raz porządnie wytarłam włosy w ręcznik i zaczęłam przeglądać wybór ciastek do kawy. Finch puścił wodę i słyszałam, jak pluska się pod prysznicem. Poczułam zapach męskiego szamponu lub mydła. Wybrałam sobie batonika i kilka ciastek i czekałam na Fincha.

Wyszedł spod prysznica nie owijając się ręcznikiem, a jedynie z zapamiętaniem wycierając mokre włosy. Mogłam napatrzeć się, ile tylko chciałam, na jego szczupłe, lecz proporcjonalnie umięśnione ciało. Uśmiechnął się do mnie.

- Przepraszam, za ten pokaz ekshibicjonizmu, ale pomyślałem, że nie ma sensu się teraz krygować. Zaraz się ubiorę.

- Przepraszasz? Robisz to specjalnie. Dobrze to wiem. - Odpowiedziałam z błyskiem w oku.

Zaśmiał się.

- Przyłapany - przyznał.

Sięgnął po koszulkę i upewniwszy się, że ma już suchą skórę, założył ją na siebie. Potem sięgnął po majtki i wskoczył w nie z wprawą. Dokończył ubieranie uśmiechając się do mnie.

- To co. Oficjalnie kończymy z seksem na jakiś czas? Co masz ochotę zjeść? Mogę podgrzać kaszotto, bo chyba trochę jeszcze zostało albo ugotuję makaron z warzywami?

- Jak oficjalnie to poproszę na to jakieś papiery, no wiesz takie z pieczątką i numerem ewidencyjnym i żeby tam było dokładnie podane jaki to czas, czyli ile mam czekać. - Wzięłam dwa kubki i nalałam kawy.

- Mamy jakieś mleko? Zostawić ci na nie miejsce czy pijasz tylko taką bez mleka?

- Pijam bez mleka. Czarną i słodką do przesady. Mleko mamy, ale takie proszkowane lub mocno słodzone w puszkach. Które wolisz? Zaraz zorganizuję.

- Na górze chyba zostało jeszcze trochę zwykłego mleka. Jeszcze wczoraj je piłam, ale dzisiaj nie wiem czy się już nie zepsuło. Wypiję kawę bez mleka. - Postanowiłam.

Otworzyłam sobie zafoliowane wybrane ciasteczko i zaczęłam je pogryzać popijając kawą.

- Wyśmienite - Wymruczałam. - To jak z tym dokumentem, ile mam czekać na kolejny raz?

- Zważywszy na mój wiek czy na sytuację? - mrugnął do mnie częstując się kawą i dosładzając ją czterema łyżeczkami cukru.

- Musisz wziąć pod uwagę wszystkie wpływające na to elementy. – Odparłam.

- Pół godziny? No dobra, godzina? – Odpowiedział.

Na te słowa parsknęłam śmiechem i śmiałam się tak dobrą minutę.

- No nie, popłakałam się ze śmiechu - powiedziałam przecierając oczy. - Pójść po to twoje kaszotto?

- Spokojnie. Ja podejdę. Nie lubię siedzieć pod ziemią. Nie jestem kretem. Ani żadnym gnomem czy coś. Możemy zabrać klamoty, wyłączyć generator i wrócić na górę.

- To chodźmy. Pomogę ci przenieść wszystko.

Przenieśliśmy na górę kawę, ciasteczka oraz mokre ręczniki, które poszłam rozwiesić w łazience.

- Ale byłem głodny - powiedział O’Hara, gdy skończył jeść podgrzane kaszotto. Została mu kawa, którą popijał patrząc na mnie. Ja swoją zdążyłam wypić przed podgrzaniem jedzenia.

- No ja też. - Pokiwałam głową.

- To co, myjemy zęby i idziemy do łóżka? - Finch nałożył mi dokładkę kaszotta zanim zdążyłam zaprotestować. Sobie również dołożył.

- W sumie to jestem średnio zmęczona, bo dałeś mi długo pospać, ale spróbuję - Powiedziałam kończąc jedzenie. - Może mi się przyśni imię tego Zapomnianego. Kto wie? Chociaż nie wiem co miałabym z tą informacją zrobić.

- Wiesz. Możemy jeszcze pogadać. Albo mogę ci zrobić masaż. Taki relaksujący, odpręży cię. Z tym, że jak się podkręcisz, to nie wiem, czy znów nie będziemy musieli się iść myć. Albo jak ja się podkręcę. A, jak wiesz, podkręcam się przy tobie z niezwykłą łatwością.

- A o czym chciałbyś pogadać? – Zapytałam.

- W sumie to już chyba wszystko przegadaliśmy. Może jest coś, o czym ty byś chciała pogawędzić? Dla zabicia czasu, albo dlatego, że czujesz taką potrzebę.

- Myślałam, że ty rzucisz jakiś temat, bo ten masaż to ja wiem, jak się skończy. – Przyznałam.

- No, ja też wiem - uśmiechnął się łobuzersko. - Kąpielą. Temat. Jak oceniasz nasze szanse w tym, co mamy zrobić? Albo Gemma i twoje teorie na jej temat? Albo plan Greya? Albo zagrajmy w jengę. Mamy komplet na dole.

- Nie mam pojęcia jak ocenić nasze szanse, bo nie wiem jak dokładnie skomplikowane to będzie, chociaż zakładam, że dość mocno, skoro do tej pory nikomu nie udało się tego dokonać. A co do Gemmy słyszałeś Greya, on nic o niej nie wie, ale zasugerował, że ktoś od nich mógł pomyśleć o planie B, gdyby plan A, czyli ja, zawiódł. Szczerze mówiąc to już wolałabym, żeby była planem B niż kontrą na plan A. No i jeszcze zastanawia mnie, dlaczego tak przycisnąłeś go z tym czy się postawił swojej Zwierzchności i chciałeś, żeby obiecał, że będzie odwlekał jak najbardziej likwidowanie ludzi. Teoretycznie, jeśli nam się powiedzie to nie będzie miało znaczenia, ile ludzi obecnie uda się ocalić. Chyba, że wiesz coś więcej w tym temacie?

- Czas. Wydawało mi się to właściwe. Bo wiesz, jak zakończą likwidację ludzi, zajmą się nami, tymi z Pieczęciami. Osąd, w ich wersji, musi przejść każdy.

- Osąd? – Powiedziałam oschle - Nie zauważyłam, żeby kogokolwiek osądzali. Wydaje mi się, że po prostu zabijają wszystkich po kolei. No chyba, że to masz na myśli.

- Dokładnie to. Traktują nas jak … nieludzko. Więc musimy być sprytni, zmyślni i ich jakoś oszukać.

- Co masz na myśli? – Zainteresowałam się.

- No, zyskać na czasie, chociażby. Przeprowadzić rytuał, o którym mówił Grey. Udawać współpracę.

- A to wiem, myślałam, że masz jakiś plan odwracający uwagę czy akcję dywersyjną. A tak w ogóle to znasz jakiś sposób, żeby znaleźć Duncana i Duncana Juniora, bo Greya oni nie obchodzą, ale skoro przeszli z tamtej domeny do Londynu to może da się ich odszukać. Czy myślisz, że już jest po nich, bo władowali się na te czystki w mieście?

- W mieście panuje chaos. Jakbym miał próbkę krwi lub fragment ciała, któregoś z nich, to znalazłbym go bez trudu. Zawsze też możemy poprosić Fury’ego o wizje w tym kierunku. Potrafi to robić i to cholernie dobrze.

- Nie mam nic takiego, a Fury’ego możemy poprosić dopiero jak dotrzemy do “Radości”. Wtedy może być za późno, nie wiem czy już nie jest za późno. - Westchnęłam.

- Jak chcesz, możemy ruszać zaraz.

- A przedostaniemy się przez miasto? – Zadałam to pytanie po raz kolejny - Mówiłeś, żeby jeszcze trochę poczekać.

- Będzie nam trudniej, na pewno. Ale damy radę. Bo jak nie my, to kto?

- Nie wiem Finch, ty zdecyduj, jak dla mnie jest zbyt wiele argumentów i za i przeciw. Trudno mi opowiedzieć się za którąś opcją. – Przyznałam.

- Ja bym został. Jedno spanie i ruszamy. Do tego czasu ogarnijmy plecaki, weźmy wodę, jedzenie na drogę. Przed nami około dwadzieścia mi. Nie sądzę, żebyśmy doszli tam szybko. No i musimy jakoś przeprawić się przez Tamizę, a nie wiadomo co z mostami. Dobrze pływasz?

- To zróbmy tak jak mówisz. – Zatwierdziłam jego plan - A z tym pływaniem to mam nadzieję, że żartujesz. Jak weźmiemy zapasy w plecaku to ja nie będę z tym pływała.

- Może będzie trzeba. Mosty i tunele mogą okazać się zniszczone lub zbyt niebezpieczne. Jakby coś, ja pływam całkiem dobrze.

- To weźmiesz mnie na plecy, razem z dwoma plecakami.

- Wezmę ciebie, potem wrócę po plecaki. Coś wykombinuję. Albo zostawimy część rzeczy. Nie martwię się na zapas, bo to niepotrzebne. Nie ułożę też planu, bo brakuje mi rozpoznania. Jedyne, czego jestem pewien, to że będę czuł się bezpiecznie z tobą przy sobie. I że cokolwiek się nie wydarzy, będę o ciebie walczył jak Kopaczka o ostatniego drinka w barze. Czyli, do upadłego.

Rzeczywiście Kopaczka często tak mawiała, że bije się, jak o ostatnią flaszkę.

- A może uda nam się znaleźć jakąś łódkę albo coś podobnego i nie będziemy musieli przepływać rzeki wpław. Myśl pozytywnie, może coś tam jeszcze zostało. Świetliści polowali na żywe istoty to może sprzęty zostawili.

- I to jest Emma, nadzieja. A może mosty są całe i też niepotrzebnie się nakręcam. Idziemy się pakować? Czy jeszcze jedna kawa? Albo sok?

- Chodźmy się spakować, żebyśmy już byli gotowi do wyjścia, gdyby stało się coś nieprzewidzianego. Potem możemy się czegoś napić, a później pewnie będziesz chciał się jeszcze zdrzemnąć, bo mało spałeś.

- Spałem, ile trzeba, Em. Poza tym mam w sobie taką dawkę endorfin i serotoniny, że mogę góry przenosić. Emocje mogą być potężnym czynnikiem motywującym, a te u mnie teraz wskoczyły na taki szczyt, że nigdy chyba tak jeszcze nie miałem. Cóż. Szczęśliwy mężczyzna to spełniony mężczyzna i jeszcze jedno, mężczyzna jest tak silny, jak silna jest jego kobieta. Nie wiem, czy mogę nazywać cię swoją kobietą, ale i tak czuję się silny, jak nigdy dotąd.

Posłał mi ciepły uśmiech znad kubka.

Spojrzałam na niego uśmiechając się z rozbawieniem, ale i pobłażliwością.

- No cóż, czyli wychodzi, że nie jest nam potrzebna ta wspólna drzemka.

- Nie jest. Ale fajnie byłoby jej spróbować. I będę trzymał ręce przy sobie, my lady. Obiecuję.

Poszliśmy spakować nasze plecaki rozplanowując z jak najbardziej pragmatycznym podejściem co powinniśmy zabrać a co zostawić. Bądź co bądź mieliśmy je dźwigać sporo mil i póki co nie mogliśmy liczyć na żadną podwózkę, więc musieliśmy się ograniczyć do jak najbardziej niezbędnego minimum.

Kiedy już wszystko zostało spakowane, wszystko przygotowane, wszystko zjedzone i dodatkowo przegadane różne tematy, zauważyłam, że Finch zaczął dawać oznaki senności, ale ja także zaczęłam ją lekko odczuwać. To w zasadzie był długi dzień, noc, czy cokolwiek.

- Dobra, Em. Ja mam dość. Idę na szybki prysznic i spać. Pytanie, gdzie mam się położyć. U ciebie czy u siebie?

- A gdzie byś wolał się położyć? – Zapytałam ostrożnie.

- U ciebie? Tam będziesz się czuła bezpieczniej. A w razie, gdy moja obecność będzie dla ciebie trudnością w zaśnięciu, obudź mnie i sobie pójdę. Albo u mnie, bo wtedy jak poczujesz się niekomfortowo, to wyjdziesz do siebie. Twoja decyzja. Ja wiem, że z tobą mógłbym spać gdziekolwiek. I czułbym się bezpiecznie, a jeśli pobudzony, to tylko z jednego powodu. - Uśmiechnął się szelmowsko.

- To chyba lepiej u ciebie, bo jak zaśniesz, a ja będę chciała jednak pospać sama, to nie będę musiała cię budzić tylko pójdę do siebie. Powinieneś się porządnie wyspać. Chodźmy się popluskać, a potem spać. - Wstałam, żeby pójść po rzeczy potrzebne do wzięcia szybkiego prysznica.

- Szybkie mycie. Ty pierwsza, jak chcesz. Ja ogarnę sypialnię w tym czasie, w sensie mój pokój. Leć. - Usłyszałam jego słowa już w drodze po rzeczy.

Jeszcze, kiedy byłam pod prysznicem Finch się władował do mnie umyć mi plecy, sam przy okazji też się umył, co w sumie pozwoliło nam zaoszczędzić trochę wody. W obecnej sytuacji woda była jeszcze bardziej cenna niż zwykle.

- Czemu nie zregenerowałeś obrażeń na plecach? - Zapytałam, kiedy już wyszliśmy spod prysznica. - Pieczęć pozwala ci się zregenerować prawie od zera, ale blizny zostają. Dlaczego?

- Nie wiem. Jako przypomnienie lub cena? Każda rana zostaje jako coś mniej lub bardziej widocznego. Tak to działa.

Kiedy już się wytarliśmy, ubraliśmy i wyszorowaliśmy zęby poszłam do kuchni napić się jeszcze trochę wody przed snem.

- To co - usłyszałam Fincha wchodzącego do kuchni. - Do łóżka?

- Tak. - Odstawiłam pustą szklankę i odwróciłam się w jego stronę.

Pochylił się lekko, aby prawdopodobnie pocałować mnie, ale ja, żeby lekko rozluźnić atmosferę połaskotałam go po brzuchu. Zarechotał, jak durny, podskakując i zasłaniając brzuch. Chyba trafiłam w jakiś czuły punkt.

- Ojojoj i co ja zrobię z tą jakże niezmiernie ważną informacją na temat twojego słabego punktu, czyli brzusznych gilgotek. Czy wykorzystam ją w dobrym celu czy wręcz przeciwnie?

Objęłam go w pół ramionami przytrzymując w uścisku. Finch tylko się śmiał. Nie próbował wyrywać.

- Nie śmiej się, a jak mnie skusi władza i wykorzystam ją niecnie przeciwko tobie? Ha! Pomyślałeś o tym? - Nadal trzymałam go w objęciach.

Objął mnie również. Mocno, opiekuńczo z uczuciem. Zatopił twarz w moje ramiona wciągając głęboko powietrze.

- Ależ ty masz władzę nade mną. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak wielką.

- No i nie martwisz się, że wykorzystam ją przeciwko tobie? - Ciągle się z nim droczyłam, odwlekając moment udania się do łóżka.

- Ale ta wielka władza - podkreślił słowo "wielka" - jest gotowa, aby ją wykorzystywać, kiedy tylko tego zapragniesz.

- Nie spodziewałam się, że będziesz świntuszył w tym temacie. - Przyznałam.

- No trochę też się nie spodziewałem. Ale nie róbmy z tym nic. Mamy plan. Spanko. I tego planu się trzymajmy, dobra?

Wzięłam go za rękę i pociągnęłam w stronę jego pokoju. Poszedł za mną bez ociągania. W chwilę później zobaczyłam ładnie pościelone łóżko. Finch spojrzał na nie i wskazał poduszki.

- Lewa czy prawa? Może ta bliżej zejścia, abyś uciekła, gdy zrobię się zbyt namiętny - zażartował. Chyba.

- Nie no właśnie ta dalej od wyjścia, żebyś mnie ochronił własnym ciałem, jak ktoś niepożądany wejdzie do pokoju. - Usiadłam po dalszej stronie łóżka.

- Jasne. Ale wychodzę z założenia, że jak ktoś będzie na tyle durny, by z tobą zadrzeć, to musi sam się bronić. - Zrobił mi miejsce tam, gdzie chciałam. Poczekał, aż zajmę je i dopiero wtedy usiadł po swojej stronie.

Wyciągnęłam się na łóżku, układając się na boku, twarzą w stronę Fincha. Zrobił to samo, objął mnie ramieniem, drugą ręką pogładził po włosach, delikatnie pocałował w czoło.

- Dobranoc, czy co tam teraz za oknem mamy. W sumie, to fajna myśl, zasypiając widzieć twoją twarz obok siebie. I budząc się, zobaczyć ją zaraz po przebudzeniu. Tak myślę.

- Oj, czyli muszę się postarać i tutaj zostać, żeby cię nie zawieść. – Jakby presji było za mało.

- Nie ma obawy. Nie zawiedziesz mnie, niezależnie od tego, czy obudzę się z tobą u swojego boku, czy uznasz, że lepiej będziesz się czuła śpiąc osobno. Ważne jest to, abyś ty czuła się komfortowo. Nie rób niczego wbrew sobie. Obiecaj mi. Jeśli poczujesz dyskomfort, nie walcz z tym i zmykaj. Dobrze? - gładził palcami moje włosy, bawił się nimi muskając skórę na mojej głowie. Robił to delikatnie i niemal bezwiednie, wpatrzony w moją twarz leżącą tak blisko jego twarzy.

- Dobrze - obiecałam. - Jak zwykle śpisz: na boku, na plecach, na brzuchu, z rozrzuconymi rękami i nogami czy raczej trzymasz kończyny przy sobie?

- Ręce będę trzymał przy sobie - uśmiechnął się, kładąc jednocześnie kłam słowom, i jedną dłoń, do tej pory obejmującą moje plecy, przesuwając na mój tyłek. Szybko jednak zabrał ją z powrotem, pokazując, że żartował. - A śpię, w sumie to nie wiem, jak się ułożę. Nie mam chyba jakiejś ulubionej pozycji.

- Ja to chyba najczęściej śpię albo na brzuchu z twarzą prawie wciśniętą w poduszkę albo na boku, ale z rozrzuconymi kończynami, więc ostrzegam, że mogę być w łóżku dość przestrzenna.

- I dość dominująca - zaśmiał się serdecznie - co mi akurat nie przeszkadza. Możesz być w łóżku, jaka tylko zechcesz. - Pocałował mnie w czoło, nad okiem, lekko tylko muskając ustami skórę. - Więc ułóż się wygodnie i mną się nie przejmuj.

Ułożyłam się wygodnie, przez chwilę turlając się z boku na bok, sprawdzając najwygodniejszą pozycję i w końcu lądując tak jak mówiłam na brzuchu z twarzą zwróconą w stronę Fincha i z lekko rozrzuconymi rękami i nogami.

Poczułam, że ułożył się tak, żeby jak najmniej mi przeszkadzać, ale wyraźnie chciał czuć koło siebie moją bliskość. Jego ręka spoczęła na moim pasie, druga przez chwilę jeszcze gładziła moje włosy. Patrzył na mnie ze spokojem na twarzy. Oczami, w których widziałam dziwną łagodność i ukojenie. Widać było, że czuje się odprężony i szczęśliwy. Poczułam, że jego dłoń głaszcze mnie po plecach, krzyżu, pośladkach przez ubranie. To było czułe pożegnanie i nie wyczuwałam w tym seksualnych intencji. Jego oddech stawał się spokojniejszy, ruchy dłoni coraz wolniejsze. Patrzyłam przez chwilę na niego przekonując siebie samą do tego co właśnie robiłam, a potem zamknęłam oczy i spróbowałam się odprężyć oraz zasnąć.

Finch zasnął pierwszy, obejmując mnie czule. Zobaczyłam, jak odpłynął z uśmiechem na twarzy.

- Kocham cię, Em… wyszeptał jeszcze raz, cichutko, niemal bezwiednie wzdychając i potem jego oddech stał się spokojny i regularny. Zasnął.

Przez chwilę patrzyłam na jego spokojną twarz, czując jego bliskość, która nagle wydała mi się taka … normalna, wręcz akceptowalna. Przez chwilę przyglądałam się temu, jak spokojnie Finch śpi, a ten jego spokój zadziałał na mnie, rozluźnił moje ciało, napięte nerwy. Sama nie wiedziałam, kiedy zasnęłam.

A kiedy się obudziłam, wypoczęta, uświadomiłam sobie, że tej nocy nie śniłam koszmarów i że, tuż po przebudzeniu, Finch leżał koło mnie, z otwartymi oczami. A kiedy zobaczył, że się wybudziłam ze snu, poczekał, aż moje zmysły powrócą do pełnej funkcjonalności, a potem przytulił mnie, otulił, całując w policzek, w czoło.

- Jesteś - szepnął - Dzień dobry – dodał nadal szeptem.

- Mhm, dzień dobry. – Odpowiedziałam - Od dawna już nie śpisz?

- Nie. Kilka minut chyba. Obudziłem cię? - odsunął się ode mnie, jakby dając czas na przebudzenie.

- Nie, nie wydaje mi się. Sama się obudziłam i nawet nic mi się nie śniło, a przynajmniej nie pamiętam, żeby mi się coś śniło.

- Wyspana?

- No, już drugą noc z kolei, jeśli to w ogóle była noc.

- Nie było tak strasznie, co?

- Na początku trochę było – Przyznałam - ale potem wszystko się uspokoiło i wydało mi się takie w porządku, jakby wszystko było na swoim miejscu i ja po prostu zasnęłam. To chyba tak jak czegoś się boisz, bo tego nie znasz, a potem się przełamujesz i okazuje się, że nie było się czego bać.

- No. Ja miałem podobnie. Też się bałem tego, co to będzie, jak zaczniemy się kochać. Czy podołam. Czy nie będę żałosnym męczybułą. A potem okazało się, że nie mam się czego bać. – Pocałował mnie w szyję.

- Co to jest męczybuła? Albo raczej kto to? – Zapytałam.

- No, taka miękka faja? Ktoś, kto nie daje rady. – Odpowiedział.

- Znaczy się impotent?

- No trochę tak. Ale to chyba nie ja, co? – Dopytywał.

- Powiedziałabym, że masz odbój w drugą stronę. – Przyznałam.

- Znaczy jestem nienasycony, tak? W sumie, to fakt. Może powinienem być bardziej powściągliwy. Hmm. Ja sądzisz?

- Wiesz jak ktoś długo nic nie je to wiadomo, że się w końcu rzuci na żarcie. – Stwierdziłam.

- Nie żarcie. Wykwintny posiłek. Maksymalna liczba gwiazdek w restauracji.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
Stary 30-12-2021, 15:57   #44
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
- Hahahaha. Doceniam to co powiedziałeś. A teraz chodź się przytulić, jak już się tak beznadziejnie kudlusiamy. - Wyciągnęłam do niego ręce.

- Kudlusiamy? - uśmiechnął się - Co to znaczy?

- Do końca nie wiem, bo właśnie wymyśliłam to słowo. – Wyznałam.

- Ładne - objął mnie i zaczął obcałowywać czule i delikatnie koncentrując na szyi i ramionach. - O to chodziło?

- I jeszcze to co mówimy. Chciałam połączyć wszystko razem.

- To znaczy? – Nadal mnie obcałowywał. - Co połączyć razem?

- No to co mówimy i to co robimy.

- Mhmm? Czy masz na coś dzisiaj apetyt?

- Chciałam powiedzieć masaż, ale ty już tak jakby zacząłeś.

- Aaa - mruknął - Ale to połóż się na brzuchu. Zaczniemy od plecków. Potem nogi, ręce i pośladki. Po drodze barki, ramiona i kark. - Uniósł się nade mną i przetoczył na bok.

- Od razu założyłeś, że to ty masz mnie masować, a może to ja chciałabym wymasować ciebie.

- No, ale to ja ci obiecałem masaż. Ale jak się upierasz, to z przyjemnością skorzystam pierwszy. Plan działania: masaż, masaż, trochę się pokochamy, kąpiel, ubieramy się, jedzenie i w drogę. Wszystko, co miłe, musi się kiedyś skończyć? Akceptujesz taki rozkład działań?

- Ten dwa razy masaż na początku to ja masuję ciebie a potem ty mnie albo na odwrót, tak?

- No tak. A chciałaś jakoś inaczej?

- Nie, no właśnie tak. Tylko pytanie kto zaczyna pierwszy? Rzucamy monetą? Papier, kamień, nożyce? Jak zdecydujemy?

- Panie mają pierwszeństwo. Kładź się, proszę. Jestem staroświecki, jak wiesz. I zacznę od ciebie. Mam być profesjonalny czy namiętny? Jak pani sobie życzy? - wszedł w żartobliwy ton z figlarnym błyskiem w oczach.

- A jaka to różnica? Pomiędzy jednym a drugim?

- Jeden będzie skupiony na tobie i twoich mięśniach. Drugi może zakończyć się w wiadomy sposób.

- Czyli przy drugim nie rozmasujesz mi mięśni?

- Rozmasuję. Ale potem, pewnie zajmę się tobą inaczej. Albo i nie, kto wie. Budzisz we mnie pragnienia, jakich się nie spodziewałem. Ale może uda mi się je okiełznać. W końcu duży ze mnie facet. W sensie stary. Chociaż stary i durny w sumie.

- Chodzi o to, że jak się zaraz po masażu zajmiesz mną w inny sposób to będzie niesprawiedliwe, bo ja wtedy nie zdążę pomasować ciebie.

- Niesprawiedliwe to by było, gdybym się tobą nie zajmował, jak należy po tym kroku w przód i dwóch do tyłu. Należą ci się przeprosiny, a ja przepraszam w sposób, w jaki wydaje mi się właściwy.

- Czyżbyś miał wyrzuty sumienia?

- Jasne, że mam - Powiedział poważnie. - Tylko dureń by nie miał. Robiłem sobie krzywdę. I tobie. Chyba. Na pewno nie było to mądre z mojej strony. Ale trochę bałem się twojej reakcji. Może również odrzucenia. W końcu ty nie dość, że jesteś piękna i dobra Emma, to na dodatek taka kobieta dziesięć na dziesięć. No a ja to takie dwa i pół na siedem. No nie? - uśmiechnął się żartobliwie.

- Miałam trzy obiekcje przeciwko tobie, więc gdyby się je udało rozwiązać to myślę, że nie miałabym przeciwskazań, żeby czegoś spróbować. Wiesz, ja naprawdę nie jestem taką straszną osobą jak się wszystkim wydaje, że jestem. W zasadzie to potrafię być nawet miła.

- A to wiem. Topper zawsze to mówił a ja potwierdzam.

- Że mam trzy obiekcje, ale jakby się dało je obejść to moglibyśmy czegoś spróbować? - Obróciłam ku niemu głowę i parsknęłam śmiechem.

- Że potrafisz być nawet miła - też się roześmiał.

- Topper był bystry i nigdy mnie nie irytował robiąc i mówiąc głupoty. – Przyznałam.

Zdjęłam z siebie koszulkę i ułożyłam się na brzuchu na łóżku. Finch usiadł za mną i zaczął najpierw delikatnie głaskać moje ramiona, potem naciskać, ugniatać. Z jego dłoni, wyraźnie to poczułam, spływało na mnie ciepło i energia. Czułam, jak wypełnia moje mięśnie i skórę. Przepływała przeze mnie energia, a O'Hara masował mnie, fragment ciała po fragmencie. To było bardzo nowe doznanie. Bardziej mistyczne niż fizyczne. I cholernie przyjemne.

- Jak to robisz? – Zapytałam.

- Pieczęć. Przepuszczam przez nią swoją energię, uczucia i wzmocnione przekazuję tobie. Im silniejsze są moje uczucia, tym silniejsze są twoje doznania. Powinnaś czuć … dużo.

I czułam. Mięśnie niemal wibrowały w ciele, resztki snu uciekały, jakbym wypiła kilka mocnych kaw, ale bez uczucia przesytu. To było niesamowite, zmysłowe doznanie absolutnego odprężenia, rozluźnienia i niemal zatracenia w tym odprężającym akcie masażu. Mięsień po mięśniu, splot po splocie, nerw po nerwie zostały "zluzowane".

- Powinnam się domyślić, że ty nic nie robisz na pół gwizdka i musisz być najlepszy we wszystkim, także w masowaniu. – Stwierdziłam.

- Nie komplementuj mnie tak, proszę. Bo się zarumienię - dłonie Fincha kończyły wygrywanie tych rozkosznych akordów na moim ciele.

Ostatnie fale energii pływały we mnie, powodując, że wszelkie zmęczenie, troski, zmartwienia zostały wygnane z ciała i nawet, na jakiś czas, z głowy. Leżałam jeszcze przez chwilę, zbyt rozluźniona, by zrobić cokolwiek innego, a O'Hara delikatnie muskał moje ciało. Robił to ze spokojem, w ciszy i w skupieniu. Gdybym nie była wyspana, zapewne odpłynęłabym raz jeszcze w krainę snów. Finch skończył masaż. Byłam maksymalnie zrelaksowana i spokojna. Niemal czułam, jak endorfiny buzują w moim organizmie.

- Wszystko świetnie, tylko teraz nie dam rady się ruszyć przez następne pół godziny, a może i dłużej i jak w związku z tym mam się wywiązać ze swoich zobowiązań? – Wymamrotałam w poduszkę.

- Spokojnie - Finch usiadł obok mnie ze spokojnym uśmiechem na twarzy. - To nie jest koncert życzeń. Ani usługa za usługę. Czy coś. Nie robimy niczego, czego nie chcemy robić, dobrze. I nie czujemy się zobowiązani. Najważniejsze, że było ci miło.

Pogładził mnie po włosach, przeczesując kosmyki swoimi palcami.

- Ja pierdzielę, no ale właśnie ja czuję się zobowiązana, a do tego strasznie nie lubię nie dotrzymywać danego słowa. - Westchnęłam - Oooooooooo! A teraz chce mi się zostać w tej pozycji, w tym wyrku na zawsze.

- Na zawsze, to dość długo. - Pochylił się i pocałował mnie w policzek - Ale spokojnie. Poleż sobie. A ja zrobię nam śniadanie w tym czasie. Kawa czy herbata? Może sok? Kanapki z resztą warzyw typu ogórek, pomidor i papryka. Do tego mamy jeszcze pastę sojową. W porządku? Może być? Przyniosę nam do łóżka. W końcu, to być może ostatnia taka okazja do leniuchowania w najbliższym czasie.

W odpowiedzi wcisnęłam jeszcze mocniej twarz w poduszkę. Leżałam tak bez ruchu. Potem wymamrotałam:

- Może być.

Pocałował mnie raz jeszcze, tym razem w głowę i poczułam, że wstał. Nie za bardzo wiedziałam, ile go nie było. Ale po jakimś czasie usłyszałam, jak wrócił.

- Śniadanko - postawił talerz z kanapkami na łóżku. Do tego drugi, z pociętymi kawałkami warzyw i małą miseczkę z jakimś sosem. - Idę po sok i kawę. Nie chcesz najpierw umyć rączek? Ja już skorzystałem z toalety, jakby coś. Jest czysto.

Uniosłam głowę z pozycji, w której leżałam.

- Tak panie O’Hara umyję grzecznie rączki. Za chwilę.

Wydałam z siebie przeciągły jęk i usiadłam, zwlekłam się z łóżka i poszłam do łazienki, skorzystać i umyć ręce. Kiedy wróciłam zorientowała się, że łaziłam w samych spodenkach od piżamy, więc wciągnęłam z powrotem górę od piżamy, żeby nie jeść śniadania półnago.

- Produkty nie są już najświeższe, ale przynajmniej się nie zmarnują. Przed wyjściem ogarniemy jeszcze coś na ciepło. Znalazłem spory termos, więc przygotuję nam kawę lub herbatę. Myślę, że kawa będzie bardziej odpowiednia. Da nam kopa z kofeiny, gdy zajdzie taka konieczność. W pokoju Kopaczki znalazłem jeszcze pistolet maszynowy. Wezmę go, chociaż nie bardzo mam ochotę go używać. Myślę, że zabierzemy jak najmniej wyposażenia.

Rozgadał się, ale w końcu zaczął jeść. Ja także sięgnęłam po jedzenie.

- Musimy zabrać wodę, no i zapakowałam sobie trochę ciuchów na zmianę, do tego wzięłam też coś dla Alicji.

- O kurde. Ja o niej kompletnie zapomniałem. Wezmę też coś do swojego plecaka, tylko wybierz co. Dzięki za przypomnienie. No i dowalimy, ile wlezie wysokoenergetycznych rzeczy - ciastek, batoników i tego typu. Musimy napchać się na zapas ciepłego. Ale to już chyba mówiłem?

- Nie mogę się napychać, już teraz jestem senna, a jak się najem to jak nic usnę.

- Ale musimy coś potem zjeść. Bo droga do "Radości" może nam zająć nawet dwie doby. A nie wiem, czy będzie okazja coś ugotować. Jak zjesz, chcesz iść wziąć prysznic? Chociaż najpierw kawa lub herbatka, co?

- Prysznic to zostawmy na sam koniec, żeby się dwa razy nie myć.

- Ej - uśmiechnął się. - Nie musimy robić tego, co planowaliśmy. Jeśli nie będziesz miała ochoty lub będziesz wolała się po prostu poprzytulać lub pokulosiować? Tak to określiłaś?

- Pokudlusiać. - Odłożyłam kanapkę, otrzepałam ręce i przysiadłam się bliżej O’Hary. Delikatnie położyłam dłonie na jego policzkach.

- To ostatni raz, kiedy możemy być razem tak normalnie i blisko. Nie wiem i ty też nie, co będzie dalej, więc czuję, że powinniśmy wykorzystać ten czas jak najlepiej i najpełniej.

- I tak to robimy - uśmiechnął się do mnie. - Można powiedzieć, że przynajmniej ja żyłem bardziej w ten dzień czy ile to dni minęło, niż przez ostatnie wiele, wiele lat. I za to ci dziękuję.

- Ja po prostu nie chcę, żeby to się skończyło. - Powiedziałam nieco płaczliwym głosem.

- Ja też. Ja też, Em - objął mnie ramieniem próbując dodać otuchy. - Ale możemy postarać się, aby trwało najdłużej, jak damy radę, jeśli ci to pasuje. I celebrować każdą chwilę spędzoną razem. Każdą sekundę, nawet tę, w której milczymy obok siebie.

Wtuliłam się w jego ramię i siedziałam taka przytulona i milcząca przez dłuższą chwilę. Finch także ciesząc się moją bliskością i obecnością. Nie przerywał ciszy. I tak sobie siedzieliśmy przytuleni. I siedzieliśmy, a czas płynął albo i nie płynął.

W końcu obróciłam głowę twarzą do niego i pocałowałam go. No cóż a potem skończyło się jak zwykle. No może nie do końca jak zwykle, ale jednak tak.

- Wiesz, Emmo. Tak patrzę na ciebie i pomyślałem o czymś, czymś może dziwnym i nieco durnym. Jak zapatrujesz się na stałe związki? – Zapytał, kiedy zaopatrzyliśmy się w kawę i siedzieliśmy na jego łóżku ją popijając. Miał przy tym poważne spojrzenie. Ciepłe i przyjemne, ale poważne.

Dopiłam kawę zanim się odezwałam.

- Znałam całkiem sporo ludzi, którzy byli ze sobą wiele lat, czasem trudno było powiedzieć, dlaczego, ale byli. – Odparłam nie za bardzo rozumiejąc o co mu chodziło.

- To nie do końca odpowiedź na moje pytanie - posłał mi promienny uśmiech. - I dobrze o tym wiesz. Ale znam cię na tyle, by wiedzieć, że kiedy odpowiadasz nieprecyzyjnie, to znaczy, że nie chcesz na taki temat rozmawiać. Szanuję to, moją piękna i dobra pani Emmo - mrugnął do mnie wesoło, mową ciała dając do zrozumienia, że nie ironizuje. - Zapomnij o tym pytaniu, dobrze?

- To może je doprecyzuj, to wtedy odpowiem na nie konkretniej. Co dokładnie miałeś na myśli?

- To świetny pomysł. Ale trudno mi tak mówić wprost. Dobra. Spróbuję - spojrzał na mnie starając się utrzymać jak najdłuższy kontakt wzrokowy. - Już. Dobra. Wiesz, że nie jestem za dobry w relacjach, prawda?

- To prawda, że czasami trudno zrozumieć o co ci chodzi, co tak naprawdę myślisz, bo mówisz jedno a robisz drugie i zapewne ludzie cię mogą odbierać zupełnie inaczej niż powinni. No i potrafisz być wkurzający. I to specjalnie. Chyba. Ale to nie to miałeś na myśli, prawda? – Dodałam nadal chyba błądząc.

- Nie. Ale fajnie wysłuchać prawdę o sobie z twoich ust. No, ale nie jestem za dobry w relacjach. Z tobą, to co się teraz dzieje, to co czułem wcześniej, to coś, czego nie potrafię nazwać. To znaczy potrafię i lubię to nazywać, ale… chciałem ci tylko powiedzieć, że chyba jeszcze nigdy, do nikogo, nie czułem tego, co czuję do ciebie i tak silnie. Jeszcze nigdy, z nikim nie czułem się tak dobrze, tak bezpiecznie, jak z tobą. Teraz i nawet wcześniej, chociaż próbowałem tego nie dawać po sobie poznać. No, ale do rzeczy. Chcę, abyś wiedziała, że ja nie robię tego tak, no nie wiem, dla zabawy. Albo nie dlatego, że jest koniec świata czy coś. Ja to robię, bo tego pragnę. Pragnę jak, cholercia, no nie wiem. Brakuje mi słów. Pragnę i już. I wiesz, Emmo, tak wspominam to, co się działo tutaj, co razem robiliśmy i tak, chciałem, żebyś wiedziała, że nawet, jakby to nie był koniec świata, to ja bym, no wiesz, ja bym nie chciał już nikogo innego. Żadnej innej kobiety. I tak sobie, odważnie, pomyślałem, czy nie chciałabyś, no wiesz, być moją … dziewczyną. Albo no, bo wiesz, świat się kończy, a ja staram się być porządny i uczciwy i nie chciałbym, nie chciałbym abyś pomyślała, że cię zbałamuciłem, że się z tobą zabawiam, czy coś. Naprawdę mi na tobie zależy i … no wiesz… chcę być z tobą. I chciałbym, byś ty była ze mną. I tylko ze mną. Tak, no nie wiem, w stałym związku, aż uznasz, że masz mnie już dość. Co ty na to? Nie musisz odpowiadać od razu. Możesz za parę minut, sekund, jutro, nigdy. Kiedy zechcesz.

Spojrzał na mnie ciepło.

- Poczekaj, bo powiedziałeś sporo słów i próbuję teraz wychwycić ich sens. Chcesz mnie zapewnić, że ta cała apokalipsa nawet jeśli przyspieszyła zwiększenie zażyłości pomiędzy nami to nie była jej powodem. Nie chciałeś przed ewentualnym końcem świata poczuć czyjejś tam bliskości i ostatni raz się z kimś przespać, chciałeś poczuć moją bliskość i ze mną się przespać. I chciałbyś zapewnienia z mojej strony, że ja podchodzę do tego tak samo. Wybrałam ciebie, bo chciałam wybrać ciebie, a nie wzięłam do łóżka jedynego faceta, jaki był w tym momencie dostępny, żeby zagłuszyć strach przed końcem wszystkiego. I tak właśnie było. Gdyby tutaj był ze mną ktoś inny to sprawy nie potoczyłyby się tak jak między nami. Do tego chcesz zapewnienia, że to co jest pomiędzy nami to nie tylko chwilowa redukcja stresu, a związek na wyłączność z ewentualną możliwością, jeśli wszystko rozwinie się odpowiednio, wspólnej przyszłości. Oczywiście w chwili obecnej nie możemy oczekiwać wspólnej przyszłości, ale możemy taką zadeklarować i możemy zadeklarować związek na wyłączność. Myślę, że w sytuacji, której się znaleźliśmy to tak naprawdę możemy obiecać sobie wszystko, bo to pozostanie tylko w naszej wyobraźni o wspólnym życiu i może nam tylko dać nadzieję, a my musimy żyć tym co mamy, prawda? W normalnych okolicznościach moglibyśmy się zobowiązać do związku na wyłączność bez zbytniego wybiegania w przyszłość i jakieś mocne deklaracje i po prostu zobaczyć jak nam się wszystko ułoży, ale teraz nie mamy na to czasu i to co byśmy normalnie zrobili w przeciągu powiedzmy paru miesięcy albo nawet paru lat musimy zadeklarować od razu wiedząc, że to pozostanie wyłącznie w sferze marzeń i oczekiwań. To miałeś na myśli? – Zapytałam na koniec.

- Pięknie powiedziane. Wiedziałem, czułem, że nie zrobiłabyś tego tak, dla zabawy. Nie ty. Ale chciałem to usłyszeć wybrzmiewające na głos. - uśmiechnął się i sięgnął po kubek w moich dłoniach, aby odstawić go gdzieś na bok. - A teraz, mam zamiar wziąć cię w ramiona, i kochać się z tobą najdłużej, jak zdołam. Nie będę zadawał żadnych pytań, o których nie będziemy pamiętać. Żadnych rozmów, poza takimi, które sprawią nam przyjemność. Tylko ty i ja. My. Kochając się i pieszcząc. Spędzając czas z sobą najbliżej, jak zdołamy. Co ty na to… kochanie? Żyjmy, tym co mamy. A ja nie muszę mieć niczego więcej, poza twoją bliskością.

Czyli cały czas się obawiał, że z mojej strony to był tylko zwykły akt pozwalający na chwilę zapomnieć o stresie i końcu świata. Powinien był wiedzieć, że w takim wypadku przysporzyłby mi tylko więcej stresu. Może wiedział, ale nadal się obawiał.

- Uffff, no i to mi się podoba, takie postawienie sprawy, bo już się przestraszyłam, że no wiesz się będziesz chciał oświadczyć czy coś równie absurdalnego. – Poczułam ulgę - Pamiętam, jak nas przyłapałeś z Alą to potem tego samego dnia się tłumaczyłeś, żebym się nie obawiała, bo nie jesteś taki całuśny jak ona i że nie wyjmiesz nagle z kieszeni pierścionka. Tak jakby każda bliska relacja musiała zawierać w sobie pierścionek i oświadczyny.

- No wiesz. Generalnie dobrze wychowany mężczyzna na pewno nie zaciągnąłby do łóżka niewinnej dziewczyny, bez poważnych zamiarów na przyszłość. Na szczęście, ja nie do końca jestem dobrze wychowany. Chociaż, dla jasności, intencje mam bardzo szczere i bardzo poważne. – Powiedział.

- A jeśli ja mam być szczera to masz strasznie staroświeckie podejście do związków. - Pogładziłam go delikatnie po nosie, żeby złagodzić wydźwięk swoich słów.

- Ogólnie to jestem dość staroświecki. A na związkach, po prostu, się nie za bardzo znam. Jak wiesz. Obiecuję, że będę się od ciebie uczył, piękna i mądra pani Emmo - mrugnął, aby też pokazać, że mówił to pół-żartem, pół-serio.

- Ja to w sumie też mam nieco przestarzałe podejście, chociaż nie aż tak mocno przestarzałe jak ty. - Mrugnęłam do niego.

- No widzisz. Dobraliśmy się, w korcu maku, co. Dwoje najpotężniejszych obdarzonych mocami w Londynie. I dwoje z przestarzałym podejściem do relacji damsko - męskich, chociaż jedno mniej przestarzałe od drugiego.

- O nie! - Wykrzyknęłam nagle - Przecież ja tobie miałam zrobić masaż. Czemu mi nie przypomniałeś?

- Cichutko - pochylił się w moją stronę - Masaż poczeka.

No i rzeczywiście poczekał, a nawet gorzej całkowicie o nim oboje zapomnieliśmy zajmując się czym innym.

Leżeliśmy sobie obok siebie. Spokojni i zrelaksowani. Czułam ciepło bijące z ciała Fincha, słyszałam jego oddech i bicie serca. Ta bliskość była wzruszająca. Finch odwrócił się w moją stronę nie puszczając jednak mnie z objęć. Czułam go - ciało przy ciele. Czułam jego palce przeczesujące moje włosy i gładzące skronie.

- Chciałbym tutaj zostać na zawsze. Z tobą u boku - wyznał cicho.

- To marzenia zadurzonego chłopaka - Uśmiechnęłam się - Bo rzeczywistość nigdy na coś takiego nie pozwala, nawet w spokojnych czasach.

- Wiem. Wiem to aż za dobrze - pogłaskał mnie po włosach. - Dajmy sobie jeszcze chwilę i idziemy pod prysznic. Potem ubieramy się, jemy coś, pakujemy do końca i w drogę. Mamy świat do uratowania i nic nie może tego przesłonić. - Musnął ustami moją skroń.

Po tej chwili rozleniwienia i gadania o głupotach stwierdziłam wreszcie:

- Mogę pójść pierwsza pod prysznic, postaram się nie zużyć całej ciepłej wody.

Wyturlałam się z łóżka i poleciałam pod prysznic. Wcale nie byłam pierwsza, bo umyliśmy się razem. Dla zaoszczędzenia wody oczywiście. Finch wyskoczył spod prysznica pierwszy i poszedł do kuchni jak mi się zadawało zaparzyć herbatę, ale kiedy tam weszłam w pomieszczeniu pachniało kawą.

- To co, na ciepło, makaron z serem? Czy wolisz coś innego. Pomyślałem, że zrobimy sobie kawę w termosach - wskazał dwa średniej wielkości naczynia. - Przyda nam się w trasie. Tam mam manierki, już je napełniłem wodą.

- Mieliśmy podobno pić herbatę, a czuję zapach kawy. - Powiedziałam, kiedy weszłam do kuchni - Aaaaa kawę przygotowałeś na drogę. Dobrze. Tylko pytanie czy nam się będzie ją chciało pić po drodze, bo tam - wskazałam mniej więcej w stronę drzwi - jest dość gorąco. Na pewno musimy zabrać sporo wody. Jedzeniem na drogę bym się tak nie przejmowała, bo raczej damy radę bez niego wytrzymać, ale bez wody nie wytrzymamy. A makaron jak najbardziej może być.

- Wodę zapakowałem w nasze plecaki, poza manierkami. Mamy w zapasie po trzy litry każde z nas. Do tego energetyczne batoniki. Kawę weźmiemy do tych dwóch termosów. Mam też cukierki z kofeiną. No i amfetaminę - powiedział to z poważną miną.

- Znaczy chcesz mnie przekonać do zażywania narkotyków? A wiesz, jak kończy każdy narkoman, co? – Zapytałam tonem mojej matki.

- Bardzo źle. Ale tylko sobie stroję głupie żarty. Poza koniecznością rytualną, nigdy nie sięgałem po tego typu rzeczy. Zresztą bycie na smyczy Skrzydlatego działa lepiej - postukał się palcem w pierś. - Dobra. Zalewam.

Zdjął wrzącą wodę i zalał nią kawę stojącą w ekspresie przepływowym.

- Potem ją przeleję do termosów. Zaraz wezmę się za makaronik. Mamy tylko jeden palnik.

- Uuuu, opowiedz coś więcej o tej konieczności rytualnej, bo ja nie wiem, czy powinnam spotkać się z jakimś ćpunem. – Wróciłam do poprzedniego tematu.

- Nie robiłaś rytuałów, w których musiałaś wejść w inny stan świadomości? Wizje? Podróż astralna? Spojrzenie w przeszłość? Wymagają mikrodawek substancji psychoaktywnych. Bez tego nie uda się ich przeprowadzić. - Zmrużył oczy przyglądając mi się czujnie. - Aaaa. Ty się ze mnie nabijasz, co?

- Oczywiście, że nie robiłam, właśnie dlatego, żeby nie brać tego wszystkiego. Trzymam się od takich substancji z daleka - Powiedziałam z poważną miną.

- W porządku. To jak będzie trzeba taki rytuał zrobić, wykonam go za ciebie, dobra? Pozostaniesz czysta i nieskalana. Piękna, mądra i dobra pani Emma. - Posłał mi uśmiech z gatunku takich, że nie wiedziałam, czy żartował, naigrywał się czy mówił poważnie.

- Nie ma sprawy, w końcu twój los już i tak jest przesądzony po tym jak wziąłeś te wszystkie świństwa. - Mrugnęłam do niego i podeszłam do blatu kuchennego. - To, gdzie ta herbata? Mam ją zaparzyć?

- Już się parzy - wskazał na imbryczek. - Powinna być dobra. Nalejesz mi też? Poproszę.

- Tak. Naleję. - Wzięłam filiżanki i nalałam esencji z imbryczka, a potem dopełniłam je wodą. Postawiłam naczynia na stole. - Ale w sumie jak mamy apokalipsę to przynajmniej nie będziesz musiał handlować dupą pod mostem - Stwierdziłam siadając przy stole.

- Ani zlizywać krwi z chodnika - mrugnął do mnie. - Chociaż przyznaj, z takim tyłkiem sporo bym zarobił, prawda?

- Skąd wiesz o tej krwi? - Zdziwiłam się. - Mówiłam kiedyś o tym jak widzę upadek każdego ćpuna? – A rzeczywiście tak to sobie wyobrażałam - A co do tyłka to nie zarobiłbyś dużo, bo wiadomo, że zdesperowani narkomani biorą bardzo mało sprzedając tyłek pod mostem i zgodnie z zasadami rynku pozostała reszta też bardzo mocno schodzi z ceny. Tak, że nie da się w ten sposób zarobić. Dlatego takie tragiczne jest ich życie. Nie dość, że się sprzedajesz to jeszcze za jakieś psie pieniądze.

- Zgadzam się z tym. Nałogi to koszmar. Poza kawofilią. Ten jest znośny. - Po kuchni rozszedł się aromatyczny, mocny i intensywny zapach kawy.

- A teraz usiądź napić się ze mną herbatki. – Poklepałam dłonią krzesło obok siebie.

- Z przyjemnością - dokończył pracę przy kawie i nastawił nowy garnek z woda na palnik. -I tak muszę poczekać, aż woda na makaron się ugotuje.

Usiadł przy mnie do stołu i wziął filiżankę z herbatą. Spojrzał na mnie z uśmiechem. Ja już sobie powoli popijałam herbatkę z filiżanki.

- Przypomina mi się ten moment, kiedy u siebie w domu częstowałam cię herbatą. Pamiętasz? – Zebrało mi się na wspominki.

- Tak. Oczywiście, że pamiętam. Tylko było odwrotnie. W środku bajzel po wybuchu. Na zewnątrz, porządek, w sensie ulice Londynu. Zrobiłaś na mnie wtedy wielkie wrażenie swoim spokojem.

- Naprawdę? – Zdziwiłam się - Myślałam, że wręcz przeciwnie, bo cię opierdoliłam dla samej zasady opierdalania. – No powiedzmy.

- Ale to było spokojne opierdalanie. Zresztą, nie ty pierwsza i nie ostatnia mnie opierdzieliłaś. Naprawdę, jak na dzień, w którym o mało cię nie dostali, byłaś twarda sztuka.

- Szczerze mówiąc to byłam bardziej wściekła niż przestraszona. Weszli mi na chatę, a tego się nie wybacza. – Stwierdziłam stanowczo.

- Nie bez zaproszenia. To fakt. – Przyznał mi rację.

- No takiego chamstwa to dawno nie doświadczyłam. – Pokiwałam głową.

- Wiesz. Słudzy Aderfuajfusa i cała ta ferajna nigdy nie przestrzegali konwenansów. - Uśmiechnął się delektując herbatą.

- Dlatego nie można ufać demonom. – Zauważyłam - Chociaż Grey też się tutaj wpierdzielił jak do siebie, nawet nie czekał aż ktoś mu otworzy. A jakbyśmy chodzili w samych gaciach czy coś? Ha?

Finch zaśmiał się, a potem spojrzał na mnie poważnie.

- Wiesz. Nie mam ochoty wychodzić. - Zrobił ruch głową wskazujący okno zasłonięte roletami. – Lecz mamy plan i go zrealizujemy.

- Chociaż martwię się o ciebie. I o sytuację. Bo wiem, że to, co się tutaj wydarzyło, ma małą szansę wydarzyć się znów. I wściekam się na siebie, że byłem takim głupcem, który bał się zaryzykować i sprawdzić, jak ty widzisz nasz potencjalny związek. Wychodzi na to, że byłem durniem we mgle. Ślepcem i pozbawionym rozsądku idiotą. I teraz żałuję. I mam czego. Dobra. Dość. Obiecuję już się nie żalić. Nie marudzić.

Uśmiechnął się do mnie.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
Stary 30-12-2021, 16:07   #45
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
- Pyszna herbatka. I pięknie podana.

- Niezła zmiana tematu. – Parsknęłam.

- No nie - uśmiech na jego twarzy poszerzył się. - Czasami lepiej nie brnąć w takie wynurzenia. A mam ich wiele. Tego co żałuję, bo mogłem jeszcze z tobą zrobić, a nie zrobiłem. I nie mam tutaj na myśli łóżkowych spraw - spojrzał na mnie ciepłym spojrzeniem. - Tylko na przykład spacerów wieczorami nad Tamizą w oparach trawki palonej w ukryciu przez młodociane pary, wspólnych wyjazdów, gdzie podróż byłaby bardziej istotna od celu, kolacji przy świecach - bo znów wyłączyli prąd w Londynie, herbaty w herbaciarni - gdzie wszyscy ci ludzie wokół będą się zastanawiali, ile ten brzydal ma kasy, że ta piękna kobieta obok niego jest z nim. Wielu rzeczy, które te cholerna jełopy ze skrzydłami postanowiły nam zabrać. I wiesz co, to wojna. Wojna o ludzkość i owszem, ale przede wszystkim wojna o to, że zabrali nam to wszystko i jeszcze więcej. I nie tylko nam, ale innym ludziom również. Może nie spacery ze mną, czy herbatę z tobą, oczywiście, ale wiesz, co chcę powiedzieć, prawda Emm. Ktokolwiek wejdzie pomiędzy Fincha O'Harę i jego miłość, może spodziewać się tego, że, jak to mówi nasza przyjaciółka, skopię mu dupę.

Potrząsnął głową, niczym bokser przed wyjściem na ring.

- Ale się nakręciłem. Niech mnie. – Uśmiechnął się przepraszająco.

- No właśnie słyszę, ale nie przeszkadza mi to. Mów proszę dalej. Opowiedz mi więcej. – Poprosiłam wpatrując się w niego.

- Odebrali mi możliwość wręczenia ci bukieciku kwiatków, bez okazji, tak abyś myślała, co też przeskrobałem tym razem. Albo możliwość czytania razem książki, gdzie mógłbym ci potem z należytą wyższością próbować wyjaśnić zawiłe kwestie, póki bym nie zorientowałbym się, że robisz ze mnie balona i rozumiesz to, co w niej jest lepiej niż ja. I możliwość pójścia razem do teatru, na jakąś sztukę, podczas której zasnąłbym w połowie drugiego aktu i swoim chrapaniem przyciągnąłbym uwagę innych widzów, a ty zastanawiałabyś się, za co musisz się wstydzić, chodząc z takim nie wyedukowanym prostakiem, jak ja. I to nam zabrali, gnojki. No i trochę ja, swoją opieszałością i durnotą.

- Akurat za tymi rzeczami z twojej drugiej wypowiedzi to bym nie tęskniła. - Parsknęłam śmiechem. - Nie cierpię dostawać kwiatów, bo uważam, że ścinanie ich, żeby komuś zrobić chwilową przyjemność nie ma sensu. Jak ktoś chce, abym zobaczyła piękne kwiaty to niech zabierze mnie do ogrodu albo na łąkę. Gdybyś mi chciał tłumaczyć zagadnienia z książek niepytany to by się skończyło kłótnią albo fochem, albo jednym i drugim, no i tak samo by się skończyło jakbyś mi zasnął w teatrze na sztuce. Aż samo słuchanie o tym zmroziło mi krew w żyłach. Za to spodobało mi się to wszystko, co mówiłeś wcześniej.

- Wiem, wiem, że to drugie, to rzeczy, których nikt normalny nie lubi. Specjalnie je wymieniłem, abym miał mniejszy dysonans poznawczy. Woda na makaron zaczyna się gotować. - wstał i zajął się odmierzaniem porcji jedzenia. - Ja nie jestem bardzo głodny, ale wiem, że muszę zjeść. Ile ty będziesz chciała tego makaronu?

- Myślałam, że nadal będziesz wymieniał te przyjemne rzeczy, bo zapomniałam, że jak zrobisz coś miłego to musisz to od razu stonować czymś mniej miłym. A makaronu to nie wiem rzuć dla mnie ze dwie garście i wystarczy.

- Już się robi. Jakoś tak, jeszcze nie do końca potrafię być miły. Wiesz. Maska noszona przez tyle lat. Trudno odwyknąć. Ale obiecuję poprawę. Myślę, że do końca świata dam radę się zmienić.

- Może źle się wyraziłam. Ty potrafisz zrobić coś miłego i często robisz miłe rzeczy, ale przy tym musisz powiedzieć coś mniej miłego, żeby stonować to co zrobiłeś. W ten sposób działasz. I wtedy ja mam dysonans poznawczy, bo mi się nie spina to co mówisz i to co robisz. – Wyjaśniłam o co mi chodziło.

Pokiwał głową na znak, że zrozumiał, co chciałam mu wyjaśnić, jednocześnie odmierzając makaron.

- Wiesz. Ten makaron z serem to amerykańskie żarcie. Ser będzie żółty i jakiś lekko podpleśniały, nie wiem czy naturalnie, czy taki miał być. Do tego trochę przypraw i zapychacz arterii gotowy. Na szczęście nie mamy tyle czasu, by zabił nas zawał. Zresztą, po prawdzie, to spaliliśmy w wyjątkowo przyjemny i satysfakcjonujący sposób sporo kalorii i energii. - Posłał mi łobuzerski uśmieszek.

- A co, nauczyłeś się tego przepisu jak byłeś w Stanach? – Zapytałam.

- Tak. To proste żarcie z Bostonu. Dają je w ichniejszych jadłodajniach. Tam generalnie dużo ludzie jedzą. Byłem w Północnych Stanach Ameryki. W zasadzie to na wschodnim wybrzeżu. Boston, Nowy Jork i Filadelfia.

- Co tam robiłeś? – Pytałam dalej.

- Mówiłem już. Sprawa związana z rytuałem. Zaraz po tym, jak nie wyszło nam tutaj z Aderfiutkiem. Już wtedy Grey planował odwrócenie Fenomenu. A ja byłem jego najważniejszym graczem na polu gry. Pierwszym, którego obdarzył Pieczęcią. Spotykałem się z tamtejszymi Fenomenami, magami, okultystami i nawet z dwoma potężnymi Reliktami pochodzenia natywnego, znaczy indiańskiego. Nic wartego wspominania. Część z tych spotkań była dla mnie bolesna. Część, to były rozmowy. A rozmów z ludźmi nie lubię, jeśli nie muszę. Są od tego wyjątki, ale nieliczne.

- Bolesna, dlaczego? – Zaciekawiłam się - Znaczy nie mów, jeśli nie chcesz. – Dodałam szybko.

- Tobie, kochanie, mogę mówić wszystko. Bo obiecałem, że będę szczery. Bolesne, bo dwa razy chciano mnie zabić, a raz niemal to zrobiono, gdy jeden z tych reliktów obrzygał mnie kwasem. Takim, który spalił mi skórę na piersi i wżarł się w organy wewnętrzne - wzdrygnął się wyraźnie na wspomnienie bólu, jakiego musiał wtedy doświadczyć. - Miał być sojusznikiem, ale nie był i zupełnie nie spodziewałem się ataku. Mój błąd.

- Szczery - tak, ale to nie oznacza, że musisz mi mówić wszystko, przecież możesz mieć opinie, przemyślenia czy wspomnienia, którymi się nie chcesz z nikim dzielić. To jak najbardziej w porządku. – Tłumaczyłam - I przykro mi, że tak cierpiałeś. Chcesz się przytulić? – Zapytałam z troską.

- Gotuję - uśmiechnął się. - Ale możesz to zrobić, tylko ostrożnie, bym nie wylał na nas wrzątku. Uścisk od ciebie to zawsze coś mile widzianego. Dziękuję. Za tę troskę. Ale cierpiałem wiele razy. Taki już mój chyba los. Pieczęć pozwoliła mi przetrwać koszmarne rzeczy. I dlatego mamy okazję rozmawiać i nie tylko.

- Zakładam, że gdybyś nie miał Pieczęci to byś też mniej ryzykował. Teraz wiesz, że możesz sobie pozwolić na więcej.

Wstałam od stołu, podeszłam do niego od tyłu i delikatnie go objęłam. W odpowiedzi zamruczał wyraźnie zadowolony.

- Buziak dla kucharza dopiero po obiedzie - zażartował.

- Nie ma sprawy - Puściłam go i wróciłam do stołu.

Usiadłam i zajęłam się resztką swojej herbaty.

Finch wsypał makaron do gotującej się wody i zajął się krojeniem sera. Potem posiekał zioła, które hodowaliśmy w doniczkach w kuchni. Co jakiś czas spoglądał na mnie i uśmiechał się lekko. Aż mnie kusiło, żeby zapytać go o czym w tym momencie myślał, ale uznałam, że nie powinnam być aż tak wścibska, bo gdyby chciał o tym mówić to by mi sam powiedział.

- Wolisz mocno przyprawione, na ostro? W Ameryce jadłem najostrzejszy makaron z serem. Palił gębę, jak diabli. Nie mamy tutaj takich papryczek, jak tam, ale mogę zrobić coś na ostro. Jak wolisz?

- Nie przepadam za ostrym jedzeniem. – Przyznałam.

- Tak myślałem - mrugnął. - Generalnie jesteś dość łagodną istotą. Zrobię na delikatnie, bez obaw. Ja wtedy jadłem to jako zakład. Spaliło mi gardło, ale wygrałem. Tylko, kurde, cierpiałem jeszcze dzień później. No, ale wygrany zakład, to wygrany zakład, no nie.

Podszedł do zlewu i odlał makaron.

- Teraz patelnia. Gdzieś tutaj powinna być? - zaczął przeszukiwać szafki.

A ja prawie się oplułam herbatą jak usłyszałam jego słowa.

- Nikt mnie nigdy nie nazwał łagodną istotą. – Wyznałam - Aż nie wiem co mam na to odpowiedzieć.

- Nie opluwać herbatą, to po pierwsze. A po drugie, znam cię na tyle dobrze, że mogę z ręką na sercu przysięgać, że jesteś zła tylko na tych, którzy zasługują na twój gniew. I masz w sobie troskliwość i odpowiednie pokłady tolerancji. Aniołem nie jesteś, ale przestałem ich lubić, więc może to i lepiej. Ale tak, podtrzymuję swoje słowa. Jesteś dość łagodną istotą, w gruncie rzeczy.

- Wcześniej miałam wrażenie, że za bardzo mi słodzisz, ale teraz po tym tłumaczeniu to nie wiem czy nie powinnam się obrazić. – Zaśmiałam się.

- Nie powinnaś, no chyba, że chcesz. Gwoli wyjaśnienia, nie miałem nic złego na myśli. Chwalę cię, tak trochę nieudolnie, ale szczerze. Powinienem powiedzieć, po młodzieżowemu, że Emma to cool babka jest i tyle. Ale, jak to ja, próbuję to ubrać w fikuśne porównania i nadać temu finezyjną, oczywiście w moim mniemaniu, retorykę. Jednym słowem, plotę pierdoły. Ale to był komplement. Taka była jego intencja.

- No mam jakieś mieszane odczucia względem twoich słów, więc chyba lepiej zostawić ten temat. Powiedz lepiej czy nie potrzebujesz przy czymś pomocy?

- Nie. Zrobię pyszne, jak na amerykańskie standardy, jedzonko. Ty siedź i odpoczywaj. Zbieraj siły i rozkminiaj plany. Albo zabawiaj mnie rozmową, abym nie musiał gadać głupot, co?

- No właśnie próbuję cię zabawiać rozmową, ale to chyba nie powstrzyma cię od gadania głupot. Już taki twój urok, że gadasz głupoty.

- A to fakt. Ale mam propozycję. Prowadzimy konwersację w stylu poznajmy się lepiej. To znaczy, poznaliśmy się już dość blisko, że tak powiem. Ale, w gruncie rzeczy, nie wiemy o sobie wielu rzeczy. Na przykład, Emmo, jakie jest twoje ulubione danie?

- Wegetariańska zapiekanka pasterska. I nieskromnie powiem, że robię jedną z lepszych. Musiała być dobra, żeby mi się udało przekonać moją rodzinę do jedzenia jej zamiast klasycznej wersji z mięsem. A twoje ulubione danie?

- Ciasto czekoladowo-guinnessowe. Jedno z tradycyjnych ciast irlandzkich. Ale to chyba deser. A danie. Frytki z octem. Uwielbiam. Smak dzieciństwa, bo ojca nigdy nie było w domu. Kupowałem takie smażone w małej smażalni. Były to bardziej ćwiartki ziemniaka i stary Pitt posypywał je specjalną mieszanką przypraw, której sekretu strzegł do śmierci. Albo dobrze zrobiony colcannon. Ale chyba jednak te frytki. A kolor. Jaki masz ulubiony kolor?

- Czy ja wiem - Zastanowiłam się chwilę - sądząc po ubraniach, które noszę to chyba czarny, ale tak żeby na niego patrzeć to może morski, taki stonowany niebieski. A ty?

- Ja - zaśmiał się. - Jestem Irlandczykiem, więc to oczywiste, że szmaragdowy i zielony. Serce każdego Irlandczyka ma taką barwę, jak jego ojczyzna. Ulubiony wykonawca lub artysta?

- Grupa. The Mekons. Uwielbiam ich.

- Dla mnie U2 i wasz David Bowie. Ale słucham też klasycznego rocka i nieco folkowych kawałków. Alkohol, drink?

- Czy to wyda ci się dziwne, że lubię czystą białą schłodzoną wódkę?

- Twardzielka - zaśmiał się, i ustawił patelnię na płomieniu butli gazowej. - Ja lubię wódkę z sokiem żurawinowym, jeśli chodzi o białą. No i whiskey z ciemnym piwem. Nazywaliśmy to "porypany irlandczyk". Książka lub autor?

- “Nasz wspólny przyjaciel” Dickensa. Wiem, mniej popularna i znana niż “Wielkie nadzieje” czy “Oliver Twist”, ale najbardziej ją lubię.

- Z autorów, to chyba teraz najbardziej lubię Emmę Harcourt. Ale z książek, to nie bardzo. Z książek, to "Alicję w krainie czarów". Jest tak pokręcona, że strasznie mi się podobała. Ulubiona pozycja w łóżku?

- Myślałam, że wybierzesz coś Oskara Wilde’a albo Jamesa Joyce’a, no wiesz z irlandzkiego pisarstwa, a nie Angola. - Uśmiechnęłam się łobuzersko. - A z pozycji to już wiesz, że lubię spać na brzuchu.

- Ah. Przejrzałaś mnie, cwaniaro. - Zaśmiał się serdecznie, wyraźnie rozbawiony. - Myślałem, że powiesz, że lubisz na górze, nawiasem mówiąc, ja też lubię, gdy jesteś na górze, a ja odpowiem, a ja śpię na prawym boku. Ale czujność cię uratowała, moja ty mądra i śliczna pani Emmo. Dobra. Teraz coś spokojniejszego. Ulubione zwierzę, niekoniecznie domowe?

Skrzywiłam się.

- Wiem, że to zabrzmi źle, ale nie przepadam za zwierzętami. Nie mieliśmy zwierzątka domowego, kiedy byłam dzieckiem i później, kiedy już dorosłam także żadnego nie trzymałam w domu. Nie to, żebym coś miała przeciwko zwierzętom ogólnie, ale nie uważam, aby trzymanie ich w domu było czymś pozytywnym. - Spojrzałam na niego przepraszająco.

- Moje to sowa. I jeleń. Nie pytaj, dlaczego. Po prostu mi się podobają. Sowa ma takie świetne oczy, a jak ci zahuka w nocy to można nawalić w gacie ze strachu. No przynajmniej przed Fenomenem to mocno działało. Chciałem, jak byłem małym ludkiem, umieć tak hukać jak sowa. No a jeleń, bo wygląda, kurde, majestatycznie. Kiedyś ojciec wziął mnie na polowanie i ustrzelił biednego jelonka. Od tej pory nie jadłem mięsa, jak widziałem to biedne zwierzę, w kałuży krwi, tylko dlatego, że myśliwi mieli mieć rozrywkę. Dobra. Dorzucam ser. Za kilka minut jemy. Ulubiony napój nie alkoholowy?

- Koktajl truskawkowy.

- Mój, koktajl, ale jagodowy. Ulubiony superbohater? I nie można wymieniać Fincha O'Hary.

Zaśmiałam się z żartu.

- Oczywiście Batman. Nie ma supermocy, ale bazuje na swojej inteligencji, sprycie i wykorzystuje to co ma do granic możliwości bez uciekania się do rozbuchanych mocy. No i zawsze czai się gdzieś w cieniach, a to do mnie wyjątkowo przemawia.

- U mnie Darwin z X-menów lub Gambit. Ten pierwszy potrafił dostosować się do wszystkiego. Ten drugi miał fajną przeszłość i generalnie nieźle rzucał kartami. - Finch wrzucił coś na patelnię, co zaczęło skwierczeć i pryskać, a potem dosypał ser. Zaczął intensywnie mieszać potrawę. Potem przerwał i poszatkował umyte wcześniej zioła, a gdy skończył, wrócił do mieszania. - Najprzystojniejszy facet - aktor, piosenkarz lub ktoś taki, sprzed Fenomenu, do którego wzdychała młoda Emma? Ja oczywiście powiem, jaka to była kobieta, bo faceci, nic a nic, mnie nie kręcą i nie kręcili.

- Tego pierwszego nie znam, to znaczy nigdy o nim nie słyszałam – Przyznałam mając na myśli Darwina z X-men. - Do kogo wzdychałam? – Zamyśliłam się - A wiesz, że nie pamiętam. Naprawdę. Jak o tym teraz myślę to nie potrafię sobie nikogo takiego przypomnieć. – No powiedzmy.

- A wiesz. Ja w sumie też. Może to była Salma Hayek, a może Winona Ryder. Nie pamiętam. Ostatnie pytanie i siadamy jeść. Może ty je zadaj, bo jak do tej pory ja narzucałem kierunek pytań, a w sumie ty też powinnaś mieć szansę dowiedzieć się czegoś o mnie, co byłoby dla ciebie ważne?

- Na razie to mam pytanie co do tych kobiet. Same ciemnowłose, naprawdę? A gdzie rude, piegowate Irlandki? Ewentualnie blondynki, co? – Podpuszczałam go lekko.

- Może miałem ich zbyt dużo wokół. No, ale Irlandki też są ciemnowłose i blade. Zresztą, uroda to rzecz drugorzędna. U kobiety liczy się charakter i mądrość. To, że ty masz, poza tym świetne ciało i piękną buzię, to niesamowity dodatek do doskonałości w tych dwóch wcześniejszych przymiotach.

Udałam, że nie słyszałam jego komplementów i je zignorowałam.

- A może to Ala zraziła cię do rudowłosych kobiet? - Zapytałam ze śmiechem.

- Ala ma czerwone i farbowane włosy. W sumie to nawet nie mam pojęcia, jaki ma ich naturalny kolor.

- Ostatnio jak ją widziałam bez farby na włosach to miała srebrne, świecące, a jakie miała wcześniej przed zmianami to też nie wiem.

- Chyba nikt nie wie. Podasz talerze? Serokluchy gotowe. Powiedz, ile ci włożyć?

- Z siedem cali. - Odpowiedziałam odruchowo. - Co? A tak. Już podaję talerze. – Wstałam, wyjęłam dwa talerze z szafki i postawiłam je na blacie.

Finch zaśmiał się po mojej odpowiedzi i zanosił się śmiechem przez dłuższą chwilę, aż łzy rozbawienia popłynęły mu po policzkach.

- To ci się udało - opanował rozbawienie i podszedł z parującą patelnią. Zaczął nakładać coś, co wyglądało jak jednolita, makaronowa masa, ale pachniało dość obiecująco. - Mów, kiedy przestać - Nakładał, aż powiedziałam, że wystarczy a wtedy nałożył sobie, a potem podszedł z deską, na której pokroił wcześniej zieleninę. - Nie jedz od razu. Trzeba posypać ziołami i wymieszać, wtedy jest smaczniejsze. Można też posolić i popieprzyć dla smaku.

- Posyp sobie, ile potrzebujesz i smacznego. - Postawił deskę na stole pomiędzy naszymi talerzami i usiadł na swoim miejscu.

- Bądź wyrozumiała dla kucharza - poprosił.

- Oczywiście - Odpowiedziałam posypując danie zieleniną.

- Może być – Stwierdziłam, kiedy już wszystko zjadałam - chociaż nie zostanie to moim ulubionym daniem. - Odstawiłam talerz na blat.

- I co teraz? Bo ja muszę chwilę odpocząć po jedzeniu. – Kluski były dość sycące a ser wręcz zapychający.

- Ja też. Pójdziemy do łóżka. Poleżymy. Poprzytulamy się? Nic zdrożnego, no chyba, że będziesz chciała.

- Zbyt jestem objedzona na zbyt drożne rzeczy, ale kudlusianie się brzmi zachęcająco.

Pozdejmowałam rzeczy ze stołu i odstawiłam je na blat kuchenny. Takie sprzątanie nie miało za wiele sensu, bo i tak nie można było umyć naczyń, ale nie potrafiłam tego nie zrobić.

- To chodź - Zachęciłam Fincha i ruszyłam do jego pokoju.

Ułożyłam się na łóżku z tej samej strony, z której ostatnio tutaj spałam a on ułożył się obok mnie z rękami pod głową. Westchnął.

- No to jesteśmy. Będziesz drzemała? Jak w przedszkolu?

Przytuliłam się do niego.

- Nie wiem. Zobaczę. Nie jestem senna, ale może ten makaron z serem mnie do tego nakłoni, a jak nie to sobie poleżę chwilkę.

- To ja cię posmyram po główce - zaczął delikatnie przeczesywać moje włosy palcami. - Lubię twoje kudełki.

- Kudełki! - Prychnęłam. - Wiesz, jak trzeba się postarać i nawysilać, żeby mieć takie kudełki.

- Myślałem, że ty po prostu jesteś piękna. I że nie musisz się starać czy wysilać - delikatnie masował mi skórę na głowie palcami, jednocześnie bawiąc się moimi włosami.

- Oczywiście, że jestem i nawet nie myśl inaczej. Po prostu pomagam temu co dostałam od losu.

- Kurde. W sumie widzisz, ja na los nie narzekam. Może i jestem średnio piękny, czy też piękny inaczej nawet, ale zobacz, jaką wyrwałem dziewczynę. Piękno w czystej postaci. Że tak powiem, esencjonalne.

- Ale, że tak krytycznie mówisz o sobie? – Przechyliłam głowę, żeby mu się przyjrzeć - Nie spodziewałabym się tego.

- Wiesz. Facet musi być ładniejszy od diabła. I tyle wystarczy. Musi mieć charakter, siłę i charyzmę. Takie stereotypowe myślenie, z którym ja, oczywiście się nie zgadzam.

- Nie zgadzasz się? A czemu? Bo w twoim przypadku wszystko się zgadza. - Zaśmiałam się.

- Słuchaj. Ja jestem chłopak, który kantuje. Siłę miałem przeciętną, ale Pieczęć zrobiła ze mnie koksa. Charyzma, proszę ja ciebie, pożal się losie. Ludzie pluli za moimi plecami i mieli ochotę udusić mnie moimi własnymi flakami, i to wiele razy.

- Po pierwsze to uznałam, że mówisz o takiej sile wewnętrznej, a nie takiej mierzonej tym, ile wyciskasz na ławeczce. Po drugie trzeba mieć specjalne zdolności i umiejętności, żeby potrafić aż tak wkurwiać ludzi.

- No! - Powiedziałam dobitnie i cmoknęłam go w czółko.

- Pięknie panience dziękuję - też się odwrócił i pocałował mnie w skroń. - Mężczyzna lubi, jak się go chwali za dokonania. Do tej pory było mi to obojętne, ale jakoś tak, usłyszeć takie słowa z twoich ust, to bardzo, bardzo miłe.

– A to w nagrodę, że tak ładnie mnie analizujesz. – Pocałował mnie w policzek.

- Rozumiem, że teraz już nigdy nie będziemy się kłócić i na wszystko co powiem będziesz reagował pozytywnie, co? – Zadrwiłam.

- Nie. - Pocałował mnie raz jeszcze. - Jak chociażby teraz. Powiedziałem nie, czyż nie.

- Mówienie “nie” może być pozytywne. Przez niepozytywną reakcję mam na myśli utarczkę słowną lub kłótnię.

- Ja nie lubię się kłócić. Wolę nie tracić energii na tego typu aktywności, jeśli wiem, że mam w czymś rację. Nie staram się też na siłę przekonywać głupców do tego, że się mylą. Nie ma takiej potrzeby. Nie zrozumieją.

- A co jak nie masz racji? – Zapytałam.

- To się do tego przyznaję. Korona mi z głowy nie spadnie. Wiele razy już przecież pokazywałem, że zgadzam się z twoją argumentacją, bo uznałem ją za celniejszą i bardziej przemyślaną, niż moja. Tylko głupiec upiera się przy swoim wbrew rozsądkowi. - Odpowiadając przerywał tylko na chwilę pocałunki.

- Dekoncentrujesz mnie specjalnie, żebym nie znalazła kontrargumentów na twoje argumenty? - Zapytałam.

- Nie. Absolutnie nie. Myślę, że poradzisz sobie z odpowiedzią nawet w takich warunkach. Zresztą mieliśmy się kudlusiać. To cię kudlusiam.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
Stary 30-12-2021, 16:16   #46
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
- Nie wiem, czy całowanie podpina się po kudlusianie, ale niech ci będzie. - Pogładziłam go dłonią po klatce piersiowej i brzuszku.

- Hej, hej! Tam mam łaskotki. To będzie wypowiedzenie konfliktu - ostrzegł, lekko chichotając, oczywiście udając nieudolnie.

- Przecież cię tylko pogłaskałam, a nie pogilgotałam. Zupełnie inne po.

- No dobra. Udawałem. Masz mnie - przytulił mnie mocno.

- Wiesz. Nad czymś się bardzo zastanawiam. – Powiedział po chwili - Jak dotrzemy do "Radości" wydaje mi się, że powinienem powiedzieć Kopaczce, że nie ma co już do mnie startować, bo znalazłem panią mojego serca.

- Myślę, że trzeba z nią porozmawiać, bo sekrety i niedopowiedzenia, jak już nieraz wspominałam, są czymś co dzieli ludzi bardzo mocno. – Poparłam go - Do tego wolałabym, żeby nie było między mną a Alą i tobą a Alą jakichś niezręcznych pretensji czy żalów. Zresztą Ala była numerem dwa na liście moich obiekcji odnośnie do zaangażowania się w potencjalną relację z tobą.

- Dlaczego? - zaciekawił się.

- Co, dlaczego? – Odpowiedziałam.

- Dlaczego akurat ona była numerem dwa no i kto był w takim razie numerem jeden?

- Numer jeden to nie był człowiek, a Ala była numerem dwa, bo jej sprawa był istotniejsza niż sprawa numer trzy, ale nie tak istotna jak numer jeden.

- Dobra. Czyli Grey był numerem jeden, tak? No a kto był numerem trzy, czy też co to za sprawa numer trzy? I ile jeszcze tych numerów było - widać było, że ta rozmowa go zaczyna fascynować.

- Nie, nie, nie. – Zaprotestowałam - Opatrznie to wszystko zrozumiałeś. Mówiłam ci już wcześniej, że miałam trzy obiekcje, trzy argumenty przeciwko naszej ewentualnej bliższej relacji. Pierwszy - najistotniejszy, drugi - mniej istotny, ale dość ważny i trzeci - najmniej istotny. No i żaden z nich to nie był Grey, on by mnie w żaden sposób nie zniechęcił do umawiania się z tobą. Rozumiesz?

- Nie - uśmiechnął się rozbrajająco. - Alicja, argumenty, pogubiłem się.

- Mam ci to tłumaczyć czy już nie ma to sensu? – Zapytałam.

- Nie musisz. Teraz jesteśmy w tym, no związku, przepraszam, relacji, tak?

- No tak mi się wydaje, a tobie? – Zapytałam ostrożnie.

- No, Emm, jakby było inaczej, to wyszedłbym na puszczalskiego - zaśmiał się. - Ja jestem w związku po same … uszy. Zdecydowanie tak. I bardzo, bardzo, bardzo mi ta sytuacja pasuje. Nie zaprzeczam, że jestem teraz najszczęśliwszym facetem na ziemi. No, może poza takim jednym Jimmym z bostonu, ale on został kopnięty w głowę przez wendigo i rechotał ze wszystkiego, ślinił się i cały czas uśmiechał, zagubiony w swoich uszkodzeniach w mózgu. Straszne, ale faktycznie był szczęśliwy.

- Musiałeś mi okrasić to co powiedziałeś na początku opisem śliniącego się Jimmy’ego? Co? Poza tym wierz mi po tak długiej przerwie jaką miałeś nawet jakbyś poszedł do łóżka z całą grupą osób to nie wyszedłbyś na puszczalskiego. – Stwierdziłam.

- Moim problemem jest to, że nie pójdę do łóżka z nikim, komu nie ufam w stu procentach i nie kocham, co jest rzadko u mnie spotykanym połączeniem. Taki kiepski, romantyczny Irlandczyk ze mnie. Mało rozrywkowy. Ale powiem ci. Warto było czekać ten cały czas na ciebie. I gdyby mi ktoś powiedział, że mam czekać drugie tyle, ale, że tak to ujmę, nagrodą będziesz ty, czekałbym nawet w haremie chętnych nałożnic sułtana, który ten sprezentowałby mi za moje zasługi. Nikt, poza tobą, nie liczy się w tej układance. Nikt. - miał poważne spojrzenie, gdy to mówił.

- Ou! - Tylko tyle z siebie wydobyłam i umilkłam nie wiedząc co na to odpowiedzieć.

Pogładził mnie po włosach i pocałował w policzek.

- Jak tam siły i chęci? - zapytał.

- Na co? - Lekko zmarszczyłam brwi.

- A jak myślisz? - posłał mi dziwne spojrzenie.

- Ratowanie świata? – Zgadywałam.

- Tak. Wyjście ze strefy komfortu i miejsca, gdzie spełniły się moje marzenia i wyruszenie tam, gdzie nie chcemy iść. Bo nawet jak nie uratujemy świata, to uratowaliśmy siebie. A to już coś, prawda? – Spojrzał na mnie z powagą.

- Ja to widzę jako wyjście z enklawy spokoju i szczęścia, gdzie miał miejsce nasz dwudniowy, chyba dwudniowy, bo trudno to określić czasowo, romans. I jak przejdziemy przez te drzwi to wszystko się skończy. – Przyznałam.

- Nie skończy się. Zmieni. Ale ja będę za tobą szalał i będę cię kochał, nawet za tymi drzwiami. Wiesz. Mogliśmy nie zaznać tego, czego zaznaliśmy. Mogliśmy to przegapić. Chciałbym, żeby to trwało wiecznie. Aż do śmierci. I tak się stanie. Tylko śmierć może przyjść nieco za szybko. Ale to już nasza w tym głowa, aby do tego nie doszło. Może nie będziemy mieli okazji kochać się, jak to zrobiliśmy, nie będziemy mieli okazji powygłupiać się na golasa i w ubraniu, ale, Emm, nadal będziemy tam razem. A póki będziemy tam razem, nic się nie zmieni. Nie dla mnie. - mówił to przez ściśnięte gardło, z ogromnym żalem, ale też z przekonaniem, że to jest słuszne. Chociaż niesprawiedliwe. - Chodź. Pocałuj mnie i niech ta chwila potrwa jeszcze jakiś czas.

Pocałowałam go zgodnie z jego słowami. Mocno i odrobinę desperacko. A on oddał mi ten pocałunek i trwaliśmy tak, w swoich ramionach, tuląc się, całując, łapczywie i wręcz rozpaczliwie. W końcu musieliśmy oderwać się od siebie i wtedy Finch ujął moją twarz w swoje dłonie.

- Przysięgam ci, Emm, że zrobię wszystko, abyśmy wyszli z tego cało i żebyśmy … pamiętali o sobie. Wiesz co do ciebie czuję i nie zrezygnuję z tego bez walki. Nawet, jakbym musiał wpierdzielić Zwierzchnościom, czymkolwiek są lub jest to coś.

Pocałował mnie ponownie, żarliwie i z miłością.

- Wiem, że się postarasz i ja także się postaram, lecz przyszłość jest wyjątkowo niepewna, dlatego tak bardzo uczepiłam się tej chwili. - Objęłam go i przycisnęłam swój policzek do jego policzka.

- To trzymaj ją, skarbie - położył mi swoją dłoń na piersi. - Trzymaj ją tutaj i czerp z tego siłę. Tak jak ja będę to robił.

- Chyba mi się udzielił wasz dramatyzm, w którym oboje z Alą się tak lubujecie. - Powiedziałam przejęta tą chwilą.

- Dramatyzm jest dobry. Pomaga zachować powagę. Ale powiem ci coś, abyś nie wpadała tutaj w fatalizm, dobra? Nie martw się. Jeszcze zrobimy to, o czym mówiłaś przy kluchach z serem. I to nie raz. Zobaczysz. Aż kiedyś się mną znudzisz i wymienisz na lepszy model. - Mrugnął żartobliwie, i żeby złagodzić brzmienie tych słów i pokazać, że żartuje pocałował mnie delikatnie w usta. - Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Czy to w tej obietnicy, czy w każdej innej sytuacji. Jesteś dla mnie ważniejsza niż cały świat razem wzięty, ale ruszę się, aby ocalić to miejsce i móc pójść z tobą do tych wszystkich fajnych miejsc, a potem kochać się w blasku księżyca na ukwieconej łące, czy gdzie tylko zechcesz. Bo nie będę walczył dla tego świata, lecz dla ciebie w nim.

- Skąd wiesz, że tak będzie? – Zapytałam - Podebrałeś moce Fury’emu? Czy to tylko pobożne życzenia?

- Nadzieja. Nadzieja i wiara, że razem możemy góry przenosić.

- To musisz mnie tym zarazić. – Przyznałam.

- Nie mam zamiaru cię niczym zarażać - zaśmiał się cicho. - Musisz to w sobie odnaleźć. Sięgnąć głęboko. A jeżeli teraz nie wstaniemy, to musisz wiedzieć, że ja stąd za szybko nie wyjdę.

- Moje poczucie winy tak się wtedy powiększy, że ja tego nie wytrzymam, więc zbierajmy się. - Zrobiłam ruch jakbym miała zamiar się podnieść z łóżka.

- Jestem z ciebie dumny - usiadł, podając mi rękę.

- A co zdałam twój test? – Zapytałam siadając.

- Nie testowałem cię. Po prostu, jestem dumny. Cokolwiek byś nie postanowiła, byłbym.

Wstałam z łóżka i stanęłam obok przyglądając mu się.

- To jak z tą Alą? Kto z nią pogada? – Zapytałam go.

- Razem. Pogadamy z nią razem. – Odpowiedział.

- Jesteś pewien, że ja mam też z nią rozmawiać, w końcu znacie się dłużej. – Próbowałam się z tego wykręcić.

- Pogadamy z nią, trzymając się za ręce - powiedział z uśmiechem. - A tak serio, nie ma problemu. Ja mogę jej powiedzieć, że wylądowaliśmy w łóżku i było cudownie i od teraz jesteśmy oficjalnie parą. I że może zapomnieć o moim tyłeczku. I w sumie o twoim też.

- Ani mi się waż coś takiego mówić. - Zaprotestowałam gwałtownie - To może lepiej ty z nią nie gadaj. Może jednak nic jej nie mówmy, co? Nie, to by było nie fair, ale z drugiej strony jak jej powiemy to tak jakbyśmy jej sugerowali, że powinna mieć coś przeciwko albo że powinno ją to obchodzić. A może jej już to nie obchodzi? Co nie? Mogło ją już przestać obchodzić i tak naprawdę ma to wszystko gdzieś. To w takim wypadku może z nią nie rozmawiać, ale jak się o tym dowie od kogoś innego to może mieć żal, że nie od nas. To może lepiej jej powiedzieć, ale tak mimochodem, niezobowiązująco. Jak sądzisz? Co wybrać? Co będzie lepszym rozwiązaniem? – Zdenerwowałam się tym wszystkim i zaczęłam gadać coś od rzeczy.

- Nie przejmuj się nią tak, skarbie. Ona jest wrażliwa i kocha nas na swój sposób. Oboje. Nie zdziwiłbym się, gdyby w jej głowie od razu pojawiła się myśl o jakimś trójkącie w tej sytuacji albo po prostu ucieszy się i nam pogratuluje .. związ… znaczy relacji. Z nią, to ja nigdy nie potrafię zgadnąć, jak będzie.

- Nie chciałabym, żeby zrobiło się dziwacznie. – Wyznałam.

- Z Vordą? To mała szansa. Ale nie będziemy trzymać tego w tajemnicy. Sama mówiłaś, sekrety i te wszystkie sprawy. Nie martw się na zapas. Może będziemy mieli szczęście i coś nas zabije po drodze i nie będziemy musieli się jej tłumaczyć - mrugnął do mnie.

- Rzeczywiście, nie ma co się martwić, póki tam nie dotrzemy. Może świat się skończy szybciej i z nią nie pogadamy. Bo wiesz gdybyś się tak nie krygował i zagadał do mnie wcześniej to Ala byłaby tym punktem numer dwa, który musiałby zostać rozwiązany żebyśmy my mogli cokolwiek przedsięwziąć razem, a teraz to już jest po fakcie. Chodźmy zatem dopakować plecaki, a ty wyłącz co tam masz wyłączyć w bunkrze.

Wstał, objął mnie.

- Cokolwiek się nie wydarzy, przejdziemy przez to razem. Dobra?

- Dobrze. – Potwierdziłam.

- Zuch dziewczyna! Twarda Harcourt, pogromczyni Fenomenów i chluba MR-u oraz Towarzystwa pokaże tym Skrzydlatym rzeźnikom, kto tutaj rządzi, prawda?

- Teraz to chyba sobie jaja robisz! - Spojrzałam na niego jakby był lekko niespełna rozumu.

- Trochę tak. - Przyznał. - Ale głównie chodziło mi o to, abyś się uśmiechnęła.

- Dobra. Zbieramy się? Idę wyłączyć co trzeba w piwnicy. Ty zerknij na szafki, co by dopakować do naszych klamotów. Nie brałem śpiworów, tylko jeden większy brezent, jakby coś prześpimy się pod nim blisko siebie. Zabierz wszystkie batony, słodkości, dla Harry’ego. No i dla Vordy. I Fury to łasuch, ale pewnie sobie już własne zapasy gdzieś przewidująco skitrał. Zobacz, co z wodą. I dopakuj do mojego plecaka obie kawy. I chyba widziałem gdzieś na dole maski przeciwpyłowe z filtrem. Przydadzą się na pożary. Działamy. Chodź.

Ruszył w stronę wyjścia z sypialni, a ja za nim.

- Już się za to zabieram, ale najpierw mam jeszcze dwa istotne pytania. Pierwsze pytanie czy masz drugie imię oraz drugie pytanie, czy jak nam się uda dotrzeć do “Radości” to też mnie będziesz ciągle łapał za tyłek jak teraz?

- A chcesz? - zapytał. - Czy wręcz przeciwnie. Bo wiesz, jest cudowny i dobrze leży w moich dłoniach, więc trudno mi się oprzeć. A drugie imię, to chyba dupek, bo często do mnie tak mówią.

- Finch Dupek O’Hara? Kiepsko brzmi. Myślałam, że może masz jakieś normalne i się go dowiem, tak jak ty znasz moje, zważywszy, że przeczytałeś moje akta i wiesz o mnie wszystko do trzech pokoleń wstecz.

- Nie mam drugiego imienia. Niestety. Ale odwdzięczę ci się wszystkim o sobie. W "Radości". Zajmiemy wspólny pokój i przegadamy cały odpoczynek. A inni niech się przez chwilę zajmą planowaniem. Tylko będziemy musieli rozmawiać troszkę ciszej, bo tam będzie pełno dziewcząt z sierocińca. Opowiem ci o moim dzieciństwie, grzechach młodości, życiu w Dublinie, problemami z rodziną, o mojej pierwszej pracy, o tym, jak odkryłem swoje niecodzienne zdolności Żagwi, i o dziewczynie, z którą się pierwszy raz całowałem. O mojej pracy dla MR-u i tym, co robiłem podczas Wojny z Demonami. Wszystko, o co zapytasz. W porządku. W zamian za to, że czytałem twoje akta. I jako oznaka pełnego zaufania do ciebie. Kiedy tylko zechcesz, chętnie się wywiążę z danego ci zdania. W porządku?

- Źle mnie zrozumiałeś. – Sprostowałam - Nie musisz mi się spowiadać ze swojego życiorysu, w moich aktach też raczej nie było informacji o wszystkich tych rzeczach. I teraz wracając do tego łapania za tyłek. Trochę się obawiam, że mogłoby to wpłynąć na mój profesjonalizm, w sensie tego jak odbierają mnie ludzie z Towarzystwa. Trudno by im było traktować poważnie to co mówię, gdybyś mnie co chwilę przy tym łapał za tyłek.

- Dobra - uśmiechnął się. - To łapanie za twoją pupę zostawiamy tylko na okazje, gdy będziemy sami. Dobrze? Coś jeszcze?

- Nie, to wszystko co mnie na chwilę obecną interesowało. Idź wyłączyć to ustrojstwo, ja dopakuję plecaki i wezmę broń. I sprawdź czy tam są te maski.

Finch kiwnął głową i poszedł do piwnicy. Wrócił z niej po kilku minutach. Zamknął starannie drzwi, na solidny klucz. Przesunął ręką po znakach okultystycznych tworzących sieć zabezpieczeń i wypowiedział stosowne mantry aktywujące ochronę. Potem podszedł do mnie i podał mi maskę.

- Trzymaj. Wymieniłem w niej filtry. Mam kilka w kieszeni na zapas. Będziesz w niej wyglądała co prawda tak, jakbyś brwi nie umalowała, ale co zrobić.

Zaczął sprawdzać plecaki i podniósł ten należący do mnie.

- Zobacz, czy nie za ciężki. – Podał mi go - Dorzuciłaś do mnie coś jeszcze. Weź buty na zmianę. Mocne. Ja dopakowałem apteczkę.

- Wzięłam wszystko co przygotowaliśmy i dorzuciłam to o czym później wspomniałeś. Nie wzięłam butów na zmianę. Skoczę po nie.

Poszłam do swojego pokoju i wróciłam z dodatkową parą. Związałam je sznurowadłami i przyczepiłam do klapy plecaka, wieszając je symetrycznie po obu stronach.

- Już. Powinno nam wystarczyć płynów na drogę. Jedzenia jest mniej, ale jakoś przeżyjemy bez niego. Zabrałam sporo batonów wysokoenergetycznych, no i swoją broń. Bierzesz ten karabin Kopaczki? – Sprawdzałam wszystko jeszcze raz.

- Tak. Plecak masz nie za ciężki. Możesz coś jeszcze przepakować do mnie. Moja Pieczęć jest bardziej przebudzona. Nie dyskryminuję, ale chętnie coś od ciebie wezmę.

- Ty może weźmiesz, ale plecak ma ograniczoną pojemność. Kawa jest u ciebie. Woda rozdzielona po równo, bo wiesz jakbyśmy się nieszczęśliwie rozdzielili to lepiej, żeby każdy miał zapas wody dla siebie.

- Mądrze. - Podniósł swój plecak i założył na grzbiet. - Gotowa?

Skinęłam głową i zarzuciłam swój plecak na plecy.

- Poczekaj, nim założysz maskę - zbliżył swoją twarz do mojej całując mnie w usta. - Na szczęście. I chciałem ci tylko powiedzieć - dziękuję, za te wszystkie cudowne chwile, które dałaś mi ze sobą spędzić. Kocham cię, ale to już wiesz. Ruszajmy.

Skierował się w stronę drzwi wyjściowych sięgając po karabin Kopaczki, który przerzucił sobie przez ramię, a ja ruszyłam za nim.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 30-12-2021 o 16:30.
Ravanesh jest offline  
Stary 31-12-2021, 08:24   #47
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
EMMA HARCOURT

Opuszczenie schronienia Towarzystwa i wyjście na ulice Londynu było, niczym przekroczenie bramy do piekieł.

Uderzył w nich smród miasta - mieszanka palących się rzeczy, w tym ludzkiego mięsa. Uderzył w nich żar, niczym smród z paszczy potwora.

Ich enklawa stała nienaruszona, te trzy domy obok siebie, wydzielone przez magię okultystów Towarzystwa. Tylko cudem było to, że nikt nie trafił na nie w tym morzu zniszczeń, w które zanurzyli się chwilę później.

Spalone ulice, stojące tu i ówdzie wraki i ciała - mnóstwo ciał. To był widok, jaki uderzył w nich zaledwie dziesięć minut po opuszczeniu schronienia. Starali się nie patrzeć na trupy, ale nie dało się tego zrobić, ponieważ musieli iść z głowami nisko, by nie potknąć się o jedną z tysięcy przeszkód - gruz, ciało, fragment konstrukcji, wywrócony śmietnik - cokolwiek. Więc widzieli ciała: kobiet, mężczyzn i dzieci. Ciała ludzi, którzy zginęli od ciosów miecza, od ostrza włóczni, z roztrzaskanymi czaszkami, spaleni lub stratowani przez spanikowanych uciekinierów. Trupy były niczym pociągnięcia pędzlem na płótnie szaleństwa - pokazywały, co działo się w tym miejscu, gdy Skrzydlaci urządzili pogrom. Ale, to było dziwne w świecie po Fenomenie Noworocznym, Emma nigdzie nie wyczuwała zaburzeń Całunu typowych przy manifestacjach lub obecności Bezcielesnych. A duchów, przy takiej skali rzezi, powinno być zatrzęsienie.

Kierowali się przed siebie, bardziej na wyczucie, niż mając pewność, że idą w dobrą stronę. Charakterystyczne, wysokie budynki Londynu będące do tej pory punktem orientacyjnym zniknęły, słońce cały czas stało w tym samym położeniu, a topografię miasta zdewastowano. Na domiar złego kłębiący się dym i popioły spadające z nieba, niczym czarny śnieg, dodatkowo utrudniały orientację.

Może pół mili dalej wyszli na szerszą aleję, zasypaną tu i ówdzie fragmentami zawalonych kamienic a na niej natrafili na dwóch zabitych Skrzydlatych. Poszarpane pióra, bezwładne skrzydła i ciała umazane w srebrnej, nieludzkiej krwi. Anioły straciły serca, które ktoś wyrwał im z klatek piersiowych, a ich oczy wpatrywały się w zasnute dymami niebo wypalonymi czeluściami.

O'Hara zatrzymał się na chwilę przy tych dwóch trupach.

- Walczyli z czymś. Chyba z loup-garou. - Powiedział głosem stłumionym przez maskę. - Ktoś wiedział, jak ich zgładzić gdy przechodzą na ten świat. Trzeba im usunąć serce. Nie przestrzelić, nie przebić, ale wyciąć lub wyrwać.

Skrzydlaci mieli na sobie pancerze wyglądające jak kolczugi z delikatnej łuski wykonane z czegoś, co wyglądało niczym świetlisty metal. Ich broń zniknęła.

- Nie nasza sprawa - dał znak, że powinni ruszać dalej.

Przejście odcinka, który kiedyś zająłby im pół godziny, a może nieco więcej, teraz zajęło nie wiedzieć ile czasu, ale Emma poczuła, że ma ciało całe mokre, ubranie spocone, a plecak ciążył jej niemiłosiernie. No i musiała się napić. Finch również, bo dał jej znak i zeszli z w miarę czystej przestrzeni, nadającej się do marszu i schowali się w ruinach jakiejś małej kawiarenki. Zakurzonej, zdewastowanej, ale przynajmniej zadaszonej.

Finch postawił dwa walające się na ziemi krzesła obok jednego ze stolików, ocenił konstrukcję dachu upewniając się, że jest nienaruszona i budynek nie zawali im się na głowy, a potem zdjął plecak i usiadł, a Emma, z ulgą, zrobiła to samo. Zjedli w milczeniu, wypili, złapali chwilę wytchnienia i ruszyli dalej.

Może pół mili później, gdy przedzierali się przez dzielnice jednorodzinnych domków, wyglądających niemal na nietknięte, usłyszeli szum skrzydeł nad swoimi głowami i przed nimi wylądował skrzydlaty z mieczem w dłoni, w pancerzu lśniącym niczym wypolerowane lustro i bez zastanowienia i pytania, rzucił się na Fincha próbując przebić go sztychem.

O'Hara wszedł w swoją zdolność, albo wykorzystał moc Pieczęci i zwinnie uniknął ciosu. Wykrzyczał w tym samym czasie te same słowa.

- Jesteśmy wybranymi Jehudiela oznaczonymi jego Pieczęciami. Zatrzymaj się!

Skrzydlaty postąpił tak, jak nakazał mu O'Hara, chociaż przez chwilę Emma zastanawiała się, czy posłucha krzyku człowieka.

- Nie powinno was tutaj być - odpowiedział anioł czystym, pięknym głosem, który na scenie zrobiłby furorę. - Niedaleko stąd umknęły nam dzieci Kontestatorów. Są wściekłe i drapieżne. Mogły sprzymierzyć się z Wrogiem. Na waszym miejscu…

Nie odpowiedział, co zrobiłby na ich miejscu, bo nagle zza linii krzaków okalających dom wystrzelił łańcuch, który bez trudu przebił pancerz Skrzydlatego. Emma widziała tryskającą wokół srebrną krew, gdy na braku anioła pojawiła się dziura, a w niej czarna kotwiczka rozkładająca się na zewnątrz trzema szponami. Usłyszała klekot łańcucha, do którego przytwierdzona była kotwiczka. I zobaczyła tych, którzy to zrobili.

Było ich trzech - nie, czterech. Ubranych w szare długie płaszcze, z dziwnymi nakryciami głowy zrobionymi z kawałków poskręcanych ze sobą metali.

Jeden z nich trzymał Skrzydlatego na łańcuchu wystrzelonym z czegoś, co wyglądało niczym miotacz harpunów lub dziwaczna i ciężka kusza. Jeden biegł w stronę Skrzydlatego z toporem wykutym z czarnego metalu, w który Emma rozpoznała piekielną stal, metal wykorzystywany przez czcicieli demonów i czarowników do rytuałów. Jeden pędził na czworakach, niczym zwierzę emanując teraz Całunem, który wcześniej przyćmił Skrzydlaty, a ostatni wybrał sobie za cel Fincha i ją, a uzbrojony był w włócznię z grotem zrobionym z tego samego metalu. Płaszcz czwartego lekko rozsunął się i zobaczyła, że napastnik ma na sobie doskonale jej znany uniform noszony przez siły specjalne Biura Ochrony Rady Bezpieczeństwa Londynu.

Skrzydlaty szarpał się, ale kotwiczka wyraźnie zadawała mu ból. Było pewne, że napastnicy dobrze się przygotowali do tej zasadzki, w której przypadkowo się znaleźli. I że wiedzieli, jak eliminować anioły i ich sojuszników.

Finch pomylił się.

W Londynie nie trwała czystka. Trwała brutalna bitwa. Podjazdowa wojna między sługami różnych sił. Zwierzchności, Kontestatorów, Wroga i cholera wie czego jeszcze, a oni właśnie się w nią wpierdzielili.

W sam środek.
 
Armiel jest offline  
Stary 07-01-2022, 15:19   #48
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
- Ja tobie? Przysługę? - Vannessa Billingsley popatrzyła na kobietę ze zdziwieniem. - Sama zaproponowałaś swoje towarzystwo - mówiąc to Druidka przeniosła wzrok na iście dantejskie sceny, które rozgrywały się nieopodal - dziękuję zatem za podwiezienie mnie tutaj i życzę szybkiego powrotu do domu.
- Wiesz, że zostało ci ponad dwieście pięćdziesiąt mil, prawda? - Brigit spojrzała na nią z niewzruszonym spokojem. - Chcę się tylko upewnić, że wiesz, na co się piszesz i ile ryzykujesz nim rozejdziemy się w swoje strony. Nie będę cię zmuszała do współpracy. Nie jest to moją naturą. Widzę, że nie ma pomiędzy nami zgody. Że masz żal, albo nosa zadartego wyżej, niż powinnaś, w sytuacji gdy świat płonie, a ty nie masz nikogo, kto pomoże ci przetrwać. Nie będę liczyła na twoją wdzięczność, za ocalenie ze szponów Antykróla. Liczyłam jednak na gest dobrej woli, jako okazanie zaufania komuś, kto ocalił ci życie. Londyn jest na południe od tego miejsca - wsiadła na motocykl. - Powodzenia, Vannesso.
Widać było, że zabiera się do odjazdu.
Vannessa spojrzała na kobietę wyraźnie zdziwiona. Nie przypuszczała, że aż taka odległość pozostała jej do pokonania. To bardzo komplikowało sytuację. Była bez mapy, bez żadnego prowiantu i bez środka transportu.
Była daleko od domu. Była sama. Jeżeli to wszystko o czym mówiły przedstawicielki dziwnej sekty było prawdą, to ona nie miała już domu i była naprawdę sama. Niestety wszystkie znaki na niebie i ziemi przemawiały za tym, że jej rodzina już nie żyje. Mogła teraz ruszyć ich śladem, w piekielną otchłań lub niebiańskie ostępy. A mogła też wrócić z Brigit do… no właśnie? Gdzie miała z nią wrócić?
Myśli kłębiły się w głowie Druidki i galopowały w różnych, nie zawsze pożądanych kierunkach.
Vannessa z pewną niechęcią musiała przyznać Brigit rację. Nie było między nimi ani porozumienia, ani zaufania. Ani nawet zrozumienia postawy drugiej strony. Czego najwyraźniej sama Jensen nie rozumiała. Lub zrozumieć nie chciała. To jednak nie było istotne. Upór z jakim Brigit przypominała Vannessie o potrzebie bycia wdzięcznym za uratowanie był tyleż irytujący co śmieszny. Billingsley nie zamierzała jednak tłumaczyć tych spraw, a przynajmniej nie teraz. Skupiła uwagę na kobiecie na motorze.
- Generalnie nie wiem na co piszę się i czym ryzykuję wiążąc się z kimś kto uratował mnie z rąk Antykróla - nie dało nie wyczuć się ironii w głosie Vannessy, choć nie była to złośliwa ironia. - Trochę adrenaliny przyda się mojemu organizmowi. Jeżeli to miejsce nadal jest wolne, to zajmę je ponownie.
Kobieta spojrzała na nią i w milczeniu skinęła głową wskazując siedzenie. Nim jednak ruszyła uchyliła maskę w kasku.
- Rozumiem, że możemy liczyć na twoją współpracę - upewniła się.
- Jeśli tylko nie będzie to wykraczać poza moje możliwości i nie będzie to nic niemoralnego, to tak - powiedziała całkiem szczerze Vannessa.
- Dokąd chcesz jechać. Nadal do Londynu, czy wracamy do naszej kryjówki?
To pytanie mocno Vannessę zdziwiło.
- Przecież nie chciałaś jechać ze mną do Londynu.
- Mówiłam, że nie chcę, bo uważam, że to strata czasu, ale jeżeli chcesz to tam z tobą pojadę.
- Tylko nie zaczynaj znów z tymi przysługami. Zdaję sobie sprawę, że uratowaliście mnie. Prowadź do tej twojej kryjówki - powiedziała zrezygnowana Druidka.
W Londynie potrzebowałaby kogoś komu zaufać. Także nie było sensu ciągnąć Brigit ze sobą.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 08-01-2022, 15:09   #49
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Wiele pytań kłębiło się w mojej głowie, kiedy już opuściliśmy bezpieczną przystań jaką stała się kryjówka Towarzystwa. Część zabrałam ze sobą już stamtąd a nowe pojawiły się, kiedy zaczęliśmy przedzierać się przez ten postapokaliptyczny krajobraz. Później spotkaliśmy jednego ze Skrzydlatych, z tych latających po londyńskim niebie uzbrojonych we włócznie i kolejne pytania pojawiły się w moim umyśle.

Jak miałam zareagować na fakt, że nasi wrogowie bili się z naszym potencjalnym przyszłym wrogiem? Czy jak bym wybrała ucieczkę to zostawiłabym Fincha samego, bo on chciał zostać na miejscu i się bić? Kim byli ci cali Kontestatorzy i kim były ich dzieci? Czy powinnam być zdziwiona faktem, że anioł miał srebrną krew?

Czy oprócz biegnącego w naszą stronę na czworakach napastnika, któryś z pozostałej trójki też emanował Całunem? Na których z nich mogło zadziałać moje fantomowe ukrywanie się?

No a potem uznałam, że czas pytań się skończył i nastał czas podjęcia jakiś decyzji. Najchętniej zostawiłabym Skrzydlatego i atakujących samym sobie, żeby powybijali się nawzajem, ale przez tą czwórkę zostaliśmy uznani za sojuszników anioła, bo podzielili się na grupki, aby zaatakować i jego i nas. Nie było innego wyjścia musieliśmy chwilowo połączyć siły ze Skrzydlatym. Podbiegłam do O’Hary.

- Pomóż mu się uwolnić! - Krzyknęłam przez maskę jednocześnie wskazując unieruchomionego anioła - Niech się do czegoś przyda.

Zrzuciłam plecak z ramion, nie miałam zamiaru walczyć z tym ciężarem na plecach, dobyłam tasera kierując się ku mężczyźnie w uniformie Borbli. Jednocześnie starałam się mieć na uwadze loup- garou, bo nie wiedziałam, gdzie konkretnie się tamten kierował.

Kątem oka dostrzegłam, iż Finch zrobił podobnie jak ja. Zrzucił plecak i potem ruszył w stronę napastnika z harpunem, tego którego mu wskazałam. Po drodze O’Hara uniknął ataku wymierzonego w niego przez kolesia z toporem płynnie prześlizgując się pod ostrzem wroga. Dalej nie patrzyłam już w tamtą stronę, bo sama musiałam skupić się na wrogu. Cholera jasna facet był dobrze wyszkolony. Zapewne jakiś pieprzony były komandos. Szybko wyczuł, co zamierzałam i trzymał mnie na dystans próbując przebić swoją pioruńską włócznią. Jednak jak na razie radziłam sobie ze zdradzieckimi pchnięciami ostrza, lecz nie udało mi się skrócić na tyle dystansu, aby wprowadzić w życie swój plan z szokerem. Komandos Biura przeszkoleniem nie ustępował mi pola i mieliśmy mały impas.

Musiałam go czymś wybić z rytmu, zbić z tropu, a najlepszą metodą w takich chwilach była dywersja. Nie mogłam liczyć na odwrócenie uwagi przez któregoś z pozostałych biorących udział w tej potyczce, więc musiałam stworzyć ją sama. Postanowiłam wykorzystać klasyczny motyw, nabrać trochę piasku czy śmieci walających się pod nogami i cisnąć nimi w twarz przeciwnika mając nadzieję, że zgubi się on na chwilę co pozwoliłoby mi skrócić dystans. Jednak komandos Borbli był czujny i zamiast motywu z rzucaniem mu czymś w twarz wykorzystałam swoje długie nogi skróciłam dystans i kopnęłam kolesia w jego nabiał. Facet stęknął i wytracił na chwilę chęć do walki. W tym samym czasie dostrzegłam, jak O'Hara dopadł do gościa z harpunem, który miał wybór albo wypuścić broń i stawić czoła Finchowi lub oberwać. Koleś zdecydował rzucić kuszo-harpun, co wykorzystał uwolniony już Skrzydlaty. Ręka anioła wystrzeliła w stronę loup-garou, który właśnie wybił się do skoku i chwyciła zmiennokształtnego za gardło. Anioł jednym ruchem oderwał głowę loup-garou od reszty ciała i cisnął stworem w stronę nadciągającego kolesia z toporem.

Wszystko to zaobserwowałam oczywiście ponownie kątem oka, bo mój przeciwnik szybko dochodził do siebie i nie miałam czasu na pierdoły. Usłyszałam tylko jak Finch krzyknął:
- Ręce do góry - celując w Borbla z karabinu Kopaczki.

Jego przeciwnik zamarł z dłonią w pół drogi do własnego pistoletu maszynowego przy biodrze, a ja doskoczyłam z boku do swojego przeciwnika i potraktowałam go paralizatorem. Mój manewr się udał i koleś upadł na ziemię. Odkopując broń, którą właśnie wypuścił poza zasięg jego ramion zobaczyłam, że Skrzydlaty zabił napastnika z toporem przebijając go swoja włócznią. Przeturlałam porażonego prądem gościa na brzuch i założyłam mu na nadgarstki opaski mocujące unieruchamiając mu ręce. Normalnie jak za starych dobrych czasów MRu.

Gdy skończyłam podniosłam się i zobaczyłam, jak Finch powalił swojego przeciwnika na glebę, ale ten w przypływie desperacji nie dał się unieruchomić i mocował się z O'Harą.

Ruszyłam biegiem w ich stronę po drodze zmieniając baterię w paralizatorze.

Finch w tym czasie zdołał przygnieść typa do ziemi, a anioł spokojnym krokiem także ruszył w stronę miejsca, gdzie O'Hara przytrzymywał typka. Widziałam jak rany Skrzydlatego zasklepiały się w szybkim tempie a on sam dobył miecza, który nosił przy pasie. Nie wiedziałam co planował anioł, ale miałam nadzieję, że nie będzie atakował Fincha, bo musiałabym się z nim bić na gołe klaty a to nie byłby przyjemny widok.

Najwyraźniej jednak Skrzydlaty zamierzał dziabnąć tego napastnika, z którym mocował się O'Hara. Dobiegłam do nich pierwsza, bo anioł nie spieszył się i udało mi się pomóc Finchowi ogłuszając jego przeciwnika.

Anioł jednak nie przejął się tym zbytnio, że koleś był nieprzytomny i nadal zamierzał go wykończyć z typową dla Skrzydlatych bezdusznością. Pomogłam wstać Finchowi i znieruchomiałam czekając na jego światłe przewodnictwo w sprawach anielskich.

Finch sapnął przez maskę i zerknął na anioła.

- Hej, ty - wykrzyknął. - Wstrzymaj się z tym jeszcze. Nie lepiej ich przepytać?

Anioł nie posłuchał O'Hary i pewnym ruchem przeszył mieczem Borblaka. Drgnęłam spinając się cała, ale nic nie zrobiłam nie bardzo wiedząc co właściwie powinnam była zrobić. Wiedziałam tylko, że wszystko burzyło się we mnie przeciwko mordowaniu nieprzytomnych kolesi pomimo tego, iż oni jeszcze przed chwilą zamierzali wykończyć nas.

Anioł ruszył w stronę skrępowanego przeze mnie człowieka. Jego intencje były oczywiste. Wskazałam na anioła palcem a potem przeciągnęłam tym samym palcem po gardle patrząc pytająco na Fincha. O'Hara w odpowiedzi przecząco pokręcił głową.

Skierowałam się więc w stronę, gdzie rzuciłam wcześniej swój plecak, żeby go stamtąd zabrać.

O'Hara powoli, patrząc jak anioł mordował jeńca, ruszył za mną w stronę swojego plecaka. Nie spuszczał wzroku ze Skrzydlatego. Czyżby żałował wcześniejszej decyzji?

- Nic ci nie jest? - Zapytał, gdy był już blisko mnie.

- To chyba ja powinnam ciebie o to spytać. - Odpowiedziałam podnosząc swój plecak.

- Ja spytałem pierwszy - chyba wystawił mi język, czego oczywiście nie mogłam zobaczyć przez maskę na jego twarzy.

Skrzydlaty jednym pewnym ruchem odciął głowę jeńca od ciała. W jakim celu to zrobił? Przecież koleś i tak już nie żył. Potem anioł zwrócił się w naszą stronę. Wyglądało jakby miał zamiar zabić również nas.

- Powiedz lepiej co teraz? - Wskazałam O’Harze głową anioła. - Bo on nie wygląda przyjaźnie.

Finch miał zamiar coś powiedzieć, ale anioł był szybszy.

- Jestem wam wdzięczny za pomoc.

Zatkało mnie. Czyli jednak nie zamierzał nas przebijać mieczem ani dźgać włócznią. Nie wiedziałam, czy mu odpowiedzieć coś w stylu: nie ma za co lub proszę bardzo, więc zapytałam:
- Wiele takich grup się kręci w okolicy?

- Zapewne.

- Wyłapują was, bo wy latacie pojedynczo, a oni działają w grupach. - Stwierdziłam równie beznamiętnym tonem co anioł.

- Nie wyłapią. Wasza obecność i wasze Pieczęcie zaburzyły pola ezoteryczne wokół.

Kiedy to usłyszałam od razu słowa zaczęły cisnąć mi się na usta, naprawdę wiele słów, ale zrezygnowałam, zacisnęłam wargi i poprawiłam tylko paski plecaka na ramionach przed dalszą drogą.

Skrzydlaty sensownie uznał to za pożegnanie zatrzepotał skrzydłami i wzbił się w niebo pokrywając nas pyłem i kurzem.

- Jednego dupka mogło być mniej - wydyszał Finch przez maskę. - Ale pomyślałem, że wtedy agenci załatwią nas. – Normalnie chyba nasze umysły stworzyły jedną jaźń, bo pomyślałam dokładnie to samo.

- Wiem, też się teraz zastanawiam czy nie lepiej było pomóc Borblakom, ale oni by nam nie odpuścili, a nie możemy walczyć z wszystkimi dookoła. Poza tym przez tę całą Pieczęć jesteśmy jakby po stronie Skrzydlatych, a ja nie cierpię jak moja strona wykazuje się takim brakiem pomyślunku. Nasza obecność zaburzyła mu pola ezoteryczne?! No głupszej wymówki swojego braku kompetencji to chyba dawno nie słyszałam, a tamta dwójka ustrzelonych aniołów wcześniej to jak się by wytłumaczyła? Przez kurz nie dostrzegli przeciwników czy też im coś zaburzyło pola? Ale najwidoczniej nadają się tylko do wycinania bezbronnych cywili, a jak ktoś ma jakąś taktykę to już im zaburza to i owo. Czy oni mają w ogóle jakiś pomysł na walkę z tym całym Wrogiem? Bo jak dadzą taki popis jak tutaj to przerżną z kretesem, demony ich załatwią układając plany walki, no chyba, że Skrzydlaci mają druzgocącą przewagę liczebną, chociaż ilość też nie zawsze oznacza jakość. - Powiedziałam to wszystko głosem stłumionym przez maskę, ale nadal można było w nim usłyszeć moje wzburzenie - I kto to są ci cali Kontestatorzy, bo jak rozumiem Wróg to demony i cała reszta tałatajstwa, ale po czyjej stronie w takim razie stoją Kontestatorzy?

- Raczej nie po naszej - O'Hara podniósł swój plecak. - Myślę, że to typki, które postawiły się Zwierzchności, ale nie chcą się bratać z Wrogiem. Ale pewności nie mam.

- Czyli są tak jakby trzecią siłą? – Upewniłam się.

- Jakby. Można chyba tak to określić. Muszę się napić, a ty? - Zaczął ściągać maskę ukazując spoconą twarz.

- Może odejdźmy chociaż kawałek dalej. - Zaproponowałam przetaczając spojrzeniem po tych wszystkich leżących ciałach.

- Dobrze - Zgodził się, nałożył z powrotem maskę i ruszył dalej zdewastowaną ulicą. - Obawiam się, że dalej będzie jeszcze gorzej.

- Jak widać jest im obce piąte przykazanie. – Powiedziałam to z goryczą nie precyzując kogo miałam na myśli.

Nie odpowiedział, chyba lekko przygnębiony tę myślą. Fakt, sama nie byłam jakąś świętą, ale to co wyrabiały te skrzydlate dziwadła to się w głowie nie mieściło. I jeszcze to nas uznawali za grzesznych a siebie za tych sprawiedliwych, postępujących właściwie. W głowach i dupach im się poprzewracało.

Kiedy przeszliśmy jakieś dwieście kroków, Finch zszedł z ulicy w stronę zasypanego popiołem ogrodu, w którym nadal tliło się zwęglone drzewo. Usiadł na schodach do połowy spalonego domku i zdjął maskę ukazując spoconą, poczerwieniałą twarz. Zdjęłam swoją maskę i przysiadłam się obok. O’Hara wyjął manierkę i zaczął pić małymi łyczkami. Spojrzał na mnie i wyciągając naczynie w moją stronę.

- Pij ze swojej, a ja ze swojej gdybyśmy się przez jakiś niefortunny zbieg okoliczności rozdzielili nie zostaniesz z pustą manierką. - Mówiąc to wyjęłam swoją wodę i wzięłam kilka małych łyków. - A tak w ogóle to powinniśmy ustalić jakieś procedury w razie gdybyśmy się rozdzielili. Co wtedy, wracamy do ostatniego miejsca w jakim się widzieliśmy, czy zmierzamy do następnego wyznaczonego punktu na trasie?

Kiwnął głową i pił dalej. Ja również upiłam jeszcze kilka łyków wody starając się jednak oszczędzać.

- Ruszamy dalej? - spojrzał na mnie ciepłym, troskliwym spojrzeniem.

- Nie ustaliliśmy zasad postępowania na wypadek gdybyśmy stracili się z oczu. Która opcja: powrót do ostatniego miejsca, gdzie się widzieliśmy, czy wyznaczamy sobie punkty na trasie i próbujemy dotrzeć do kolejnego miejsca i tam się odnaleźć? – Ponowiłam moje ostatnie pytanie.

- Wyznaczony punkt na trasie - zaproponował. - Lepiej to, niż potem się zastanawiać, gdzie widzieliśmy się po raz ostatni. Ale ja nie mam zamiaru spuszczać cię z oka. Żeby było jasne.

- To oczywiste. – Potwierdziłam - Też mam zamiar trzymać się jak najbliżej twojego tyłka, ale mogą się zdarzyć różne nieoczekiwane wydarzenia, na które jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało powinniśmy się przygotować. No wiesz, oczekuj nieoczekiwanego i tak dalej. To który punkt sobie teraz wyznaczamy?

Rozejrzał się i wskazał ręką wysokościowiec jakąś milę od nas. Jego wyższe piętra płonęły, a unoszący się w górę dym widoczny był z daleka.

- Lewa krawędź tego cholerstwa? Może być?

Pokiwałam głową na zgodę, wzięłam kilka głębszych wdechów i założyłam z powrotem maskę. Wyprostowałam się i zarzuciłam plecak na plecy sygnalizując gotowość do wyruszenia w dalszą drogę.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 08-01-2022 o 18:18.
Ravanesh jest offline  
Stary 09-01-2022, 18:23   #50
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
VANESSA BILLINGSLEY

Brigit już nie zadawała już więcej pytań. Poczekała, aż druidka zajęła swoje miejsce na siodełku i odpaliła swój motocykl. Sprawnie zawróciła i ruszyła w drogę, którą jechały wcześniej, jednak teraz przemierzały ją w przeciwnym kierunku. Jak reszta uciekinierów.

Kilkanaście minut i wbiły się w korki. Przerażeni ludzie tłumnie, blokując przejazd, próbowali uciec jak najdalej od rzezi i pogromu. Pośpiech i strach nie sprzyjały tego typu manewrom, bo w kilku miejscach doszło już do kolizji czy nawet poważniejszych wypadków i w kilku miejscach trasa zakorkowała się. Nikt nie radził sobie z sytuacją.

Brigit radziła sobie sprawnie. Tam, gdzie trzeba ryzykownymi manewrami, omijała zatory, lub przejeżdżała pomiędzy wykłócającymi się ludźmi i ich pojazdami. Raz nawet kilku kolesi chciało im zabrać motor.

Zgodnie ze znakami drogowymi kierowały się teraz ku miasteczku York.

Droga była dość pusta, ale kiedy zbliżały się do miasta York, znanego z licznych zabytków i uznawanego za jedno z najlepszych miast do życia w UK, zauważyły kolejne zatory na drogach.

A kiedy Brigit zwolniła, coś nagle spadło z nieba, na ludzi usiłujących wydostać się z miasta. A właściwie kilku "cosiów". Skrzydlate stworzenia z mieczami wylądowały pomiędzy pojazdami na ulicy i zaczęły zabijać.

Vannessa poczuła nagłe uderzenie krwi do czaszki i jej głowę zalały chaotyczne obrazy.

Krąg kamieni, chyba Stonehenge. Skrzydlate istoty walczące ze sobą. Ogień spadający z nieba. Jakiś człowiek palony żywcem kulący się obok niej. Kobieta o dużych oczach która sprzecza się z nią o coś. Ktoś w masce. Jakaś piękna istota, zapewne jedna z Odmieńców, której brzuch wyraźnie wskazywał na ciążę.

Krzyki, wrzaski i czerwień przed jej oczami zniknęła i Vannessa zorientowała się, że leży na asfalcie. Bolały ją plecy, tyłek i głowa. Chyba spadła z motocykla, ale nie miała pojęcia kiedy to się stało i jak to się stało.

Usłyszała warkot motocykla, gdzieś koło niej. Potem ktoś pochylił się nad nią, zdjął z niej kask. Rozmazane plamy stały się twarzą, a twarz stała się Birigit.

- Co jest! - kobieta przypadła do niej, klękając na jedno kolano. Vannessa czuła, jak ręce Brigit przesuwają się po jej ciele - głowa, korpus, ręce, w końcu nogi. Jakby czegoś szukała. Tylko czego, bo przecież druidka nie miała niczego, czego nie dostałaby od Lydii.

- Możesz wstać? Musimy stąd jechać. Anioły dokonują rzezi tuż przed nami. Za chwilę któryś z nich nas zobaczy. A ja i one niezbyt się ze sobą zgadzamy.

Ale było już za późno. Leżąca na ziemi Vannessa ujrzała jednego ze skrzydlatych zabójców, który lądował tuż za Birgit. Anioł miał w rękach wykuty z ognia miecz i coś, co wyglądała jak lśniący półpancerz chroniący jego korpus.


EMMA HARCOURT

Wędrówka przez Londyn była niczym spacer po piekle. Wszędzie wokół siebie Emma widziała zniszczenia, zgliszcza, trupy. Szła przez kłęby dymu, przez drobiny popiołu, czasami odczuwając żar pobliskich pożarów.

Jej ciało ociekało potem, płuca zdawały się płonąć, a w tej przeklętej masce dosłownie się dusiła. Na szczęście dotarli do płonącego wysokościowca, który wybrali sobie za miejsce zbiórki. Zbliżali się powoli do obrzeży centrum metropolii, gdzie zniszczeń było najwięcej. Zniszczeń i trupów. Ciała walały się na ulicach koło wysokościowca. Setki ciał, lekko już napęczniałych od procesów rozkładu, z otwartymi ranami, potwornymi i odrażającymi, na których roiło się od much. Much i innych kreatur.

Dziwnych stworzeń wyglądających niczym skrzyżowanie skorpiona, owada i czegoś jeszcze. Fantomka szybko przypomniała sobie biblijny opis szarańczy, która miała nadejść wraz z apokalipsą.

Finch zrównał się z Emmą, położył jej dłoń na ramieniu i wskazał dłonią stwory, przywołując z pamięci fragment biblii, który Emma znała równie dobrze.

"A z dymu wyszła szarańcza na ziemię, i dano jej moc, jaką mają ziemskie skorpiony.
I powiedziano jej, by nie czyniła szkody trawie na ziemi ani żadnej zieleni, ani żadnemu drzewu, lecz tylko ludziom, którzy nie mają pieczęci Boga na czołach.
I dano jej nakaz, by ich nie zabijała, lecz aby pięć miesięcy cierpieli katusze.
A katusze przez nią zadane są jak zadane przez skorpiona, kiedy ugodzi człowieka. I w owe dni ludzie szukać będą śmierci, ale jej nie znajdą, i będą chcieli umrzeć, ale śmierć od nich ucieknie.
A wygląd szarańczy - podobne do koni uszykowanych do boju, na głowach ich jakby wieńce podobne do złota, oblicza ich jakby oblicza ludzi, i miały włosy jakby włosy kobiet, a zęby ich były jakby zęby lwów, i przody tułowi miały jakby pancerze żelazne, a łoskot ich skrzydeł jak łoskot wielokonnych wozów, pędzących do boju.
I mają ogony podobne do skorpionowych oraz żądła; a w ich ogonach jest ich moc szkodzenia ludziom przez pięć miesięcy
".

Emma szybko zorientowała się, że opis ten jest bardzo trafny, a dodatkowo, że ciała, na których przysiadły te paskudztwa, należą do żywych, a nie martwych ludzi. Ludzi, którzy wykrzywiali twarze w bolesnej agonii, leżąc - być może - pomiędzy swoimi bliskimi, tymi - którzy mieli szczęście lub pecha i zostali uśmierceni wcześniej przez Skrzydlatych.

- Odejdźmy stąd, kochanie - wychrypiał Finch odrywając z trudem wzrok od rzezi na ulicy.

W tym jednym i krótkim zdaniu Emma słyszała prawdziwą wściekłość. I to słowo "kochanie" miało być chyba dla niego taką boją, liną ratunkową, której mógł się chwycić przy tym szaleństwie i nie pogrążyć w gniewie lub rozpaczy.

- Obejdźmy budynek z lewej. Pójdźmy tamtą drogą. Do Tamizy zostały nam ze trzy mile. Odpoczniemy przy rzece. Punkt zbiórki wyznaczymy, jak tylko zobaczę co jest za tym płonącym olbrzymem, dobra.

Nad nimi przesunął się cień. Jeden ze Skrzydlatych przeleciał dość nisko. Przez chwilę widzieli go, jak zanurkował w stronę płonącego wysokościowca znikając w którymś z apartamentów na wyższych kondygnacjach. Emma nie była pewna, ale wydawało jej się, że słyszy stamtąd kanonadę. Tam, gdzie wleciał anioł zaczęła się jakaś strzelanina.

Finch ruszył pierwszy i upewniwszy się, że Emma idzie za nim, nie zwalniał kroku. Zmuszeni byli teraz iść pomiędzy ciałami - żywymi i martwymi.
Szarańcza, która przysiadła na ciałach żywych patrzyła na nich tymi przerażającymi "twarzami", przypominającymi wykrzywione ludzkie oblicza i szczerzyła szpiczaste, zakrwawione zęby. Jedna z nich - siedząca na jakiejś ośmioletniej dziewczynce drgającej konwulsyjnie i z trudem łapiącej oddech - rozłożyła swoje skrzydła i postawiła segmentowy ogon zakończony żądłem skorpiona.

Ale poza tymi sygnałami, że stworzenia ich widzą, mimo mocy fantomów, jakimi się posługiwali, szarańcza nie była agresywna. Zapewne kreatury wyczuwały Pieczęcie i nie miały powodów, aby ich atakować.

Emma starała się nie patrzeć na leżących, pomiędzy którymi szli. Musiała jednak to robić, aby nie deptać po wzdętych ciałach, nie potykać się o rozrzucone kończyny, nie natrafić butem na czyjąś wykrzywioną twarz. Nie chciała też słuchać jęków i bolesnego rzężenia, cichych krzyków - tych wszystkich upiornych dźwięków, które docierały do niej zniekształcone przez jej własny oddech w masce.

Za rogiem budynku znajdowała się szeroka aleja, również wypełniona wrakami dopalających się samochodów i ciałami. Ciągnęła się daleko.

- Tam, ten czołg - O'Hara wskazał kilka czołgów, rozwalonych i nadal dymiących. - Miejsce zbiórki.

Teraz szli powoli, obok siebie, lawirując między wrakami i ciałami. Mijając drgających na ziemi ludzi, na których "żerowały" skrzydlate koszmary.

Skrzydlaty wylądował przed nimi, na dachu wypalonej furgonetki. Z łoskotem wyginanych blach. Jak się okazało, nie oni byli celem. Celem był mężczyzna, który pojawił się w bramie budynku. Mężczyzna emanował Całunem. Z siłą loup-garou.

Widząc anioła rzucił się do ucieczki. A Emma wiedziała, że zna tego kogoś. To był Marcel. Ten sam Marcel, z którym już kilka razy przecięła swoje ścieżki.

Skrzydlaty załopotał piórami, poderwał się w górę i wylądował przed bramą. Bez chwili wahania wskoczył do zadymionej klatki schodowej. A potem zobaczyli go, jak wyleciał, niczym wystrzelony z procy i walnął plecami o inny samochód. Próbował się poderwać, ale dosłownie w mgnieniu oka z bramy wyskoczyła ogromna hybryda człowieka i niedźwiedzia. Fala Całunu zawirowała dziko. To z kolei był Benedykt. Król loup-garou oraz ojciec Fincha.

Niedźwiedziołak dopadł Skrzydlatego i zacisnął szczęki na jego głowie, miotając aniołem na lewo i prawo.

Szarańcza poderwała się z jazgotem skrzydeł. Z kłębów dymu nad wysokościowcem, który został za nimi jakieś siedemset metrów, wyłoniły się trzy kolejne anioły. Nie było wątpliwości, że lecą py pomścić, bo pomóc raczej nie dałyby rady, swojego pobratymca.

Marcel pojawił się obok Benedykta, też przepoczwarzony, i wgryzł się w nogi anioła bijącego w ziemię skrzydłami. Z bramy wyskoczyło jeszcze troje zmiennokształtnych. Warkotem zwrócili uwagę króla łaków, na zbliżających się Skrzydlatych
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 09-01-2022 o 19:02.
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172