Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-12-2021, 13:49   #42
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
- Poczekaj - Powstrzymałam go otwarta dłonią jakby ustawiając z niej zaporę. Wypiłam całą zawartość szklanki. - Dobra. Teraz możesz kontynuować.

- Nie, no nie szarżuj. Powiedziałem, co chciałem. Co czułem. Nie jest mi łatwo gadać o takich sprawach. Zawsze śmieszkowałem, ale jakoś w tym przypadku to bardzo dla mnie ważne. Ty jesteś dla mnie bardzo ważna. I chcę byś o tym wiedziała.

- Nie szarżuję – Zaprzeczyłam - tylko dodaję sobie odwagi i inklinacji do szczerości. To wszystko.

- Ok - uśmiechnął się i powoli sączył zawartość swojej szklaneczki.

- A ja zawsze sądziłem, że odwagi ci nie brakuje. Ani szczerości.

- No tak, ale odwaga polega na tym, że się czegoś obawiasz, ale to przełamujesz, bo jak się niczego nie boisz to jesteś popierdolony, a nie odważny. - Ta jedna szklaneczka już zaczynała mi rozwiązywać język.

- A to fakt. Ja boję się wielu rzeczy. Ale też jestem trochę popierdolony, więc nie wiem czy to się liczy - uśmiech nie znikał z jego twarzy, ale zawartość szklaneczki i owszem. - Dolewki?

Nic nie mówiąc podsunęłam mu swoją szklankę.

Napełnił, tym razem dopełnił colą, zachowując proporcje, jakie ja wcześniej. Miał oko i pamięć. Napełnił swoją szklaneczkę.

- Za co tym razem pijemy? – Zapytał.

- Za szczerość - uśmiechnęłam się naprawdę mocno - bo jak mi tak będziesz dolewał to sporo jej ode mnie dostaniesz.

- To byłoby … interesujące. Ale nie. Wolę cię nie upijać. Ale za szczerość to wzniosę toast z wielką przyjemnością. Sláinte! - uniósł szklaneczkę do mojej szklaneczki lekko zderzając szkło ze szkłem.

- Na zdrowie - zgodziłam się, ale tym razem wypiłam tylko trochę i odstawiłam szklankę. Czułam, że oczy mi lekko zapłonęły zielonkawym blaskiem.

- A wiesz - rzuciłam konwersacyjnym tonem - że w zasadzie to mogliśmy już jakiś czas temu dojść do tego porozumienia.

- Nie mogliśmy - pokręcił głową. - Bo nie rozmawialiśmy tak jak teraz. Byłem durniem i tyle. Zawsze starałem się mieć coś ukrytego, zawsze być tym mądrzejszym, bardziej tajemniczym. Jak ostatni dupek. Musiałem to zrozumieć by zrozumieć, co do ciebie czuję.

Upił ze szklaneczki i spojrzał na mnie. Jego oczy też nabrały dziwnej, bursztynowej barwy.

- Wiem co masz na myśli - Pokiwałam głową - Zawsze jeden krok do przodu, a od razu potem dwa kroki w tył.

Zamyśliłam się i sięgnęłam po szklankę. Popijałam z niej powoli.

Finch również sączył w milczeniu swój trunek nie odrywając wzroku od moich oczu i twarzy.

- Mam teorię - ożywiłam się - dlaczego potrafisz być taki irytujący czasami. Chcesz ją usłyszeć?

- Jasne.

- Posłuchaj. Jak jechaliśmy po Harry’ego to w ogóle nie byłeś irytujący, nic a nic. I jak tutaj siedzieliśmy też nie. Dlaczego? Ponieważ to było twoje własne zachowanie. Jak tylko tutaj wtarabanił się Grey, to najpierw on był irytujący, a w chwilę później ty z tym swoim: „Wytłumaczę ci wszystko”, więc chodzi o to, że ty przebywając z Greyem przejmujesz jego irytujący sposób bycia i wyrażania się. W sumie musisz, bo dzięki temu jesteś w stanie lepiej niż ktokolwiek inny zrozumieć go i przetłumaczyć innym o co mu chodzi.

Na koniec tego tłumaczenia zrobiłam ruch dłońmi jakbym zaprezentowała najbardziej wyczekiwaną końcówkę sztuczki magicznej o mało nie przewracając swojej szklaneczki. Złapałam ją szybko i upiłam łyczek.

- Kurde. Może coś w tym być - lekko poplątał mu się język. - Myślisz, że to moja zdolność tak działa na skrzydlatych? - Spojrzał w moje oczy. - Boże, Emma, jakie ty masz piękne oczy. Cała jesteś piękna.

Spojrzał na szklaneczkę, miał upić łyka, ale odstawi ją na stół, nadal jednak trzymając w dłoni. Może się zastanawiał czy to alkohol wpłynął na jego sposób postrzegania rzeczywistości.

- A tak się zastanawiałam czego usiłujesz się dopatrzeć w moich oczach. Myślałam, że to znowu te cholerne zmiany. Słyszałeś, że jestem już na progu ostatecznej - zabrakło mi słowa - czegoś tam.

- No i co z tego? Ja już chyba to osiągłem, osiągnąłem - poprawił się szybko. - Jestem, kurde, doskonale zmutkowany.

- A ja nie i nadal się tego obawiam. - Przyznałam.

- Nie ma czego. Nie ma czego - powtórzył. - Zobaczysz. Albo i nie.

- A co to ma oznaczać? - Zaniepokoiłam się.

- Wiesz. Może powstrzymamy tę całą apokalipsę nim zdążysz dokonać całkowitej, czegoś tam. I to mnie przeraża. Nie, nie to, że się nie zmutujesz, czy co tam. Nie o to mi chozi. Chozi mi o to, że jak to wszystko odkręcimy, jak uratujemy ten śmierdzący świat, możemy zapomnieć o tym, że się znaliśmy, zapomnieć o wszystkim i nigdy już się nie spotkać. Nigdy nie odnaleźć. Wiesz. Tego się najbarziej teraz boję.

Lekko mu się już plątał język. Westchnęłam i położyłam mu dłoń na policzku.

- Finch, jak nie uratujemy tego śmierdzącego świata to pójdziemy na dno razem z nim. Słyszałeś Greya. Jesteśmy bezpieczni obecnie, ale jak skończą z wszystkimi ludźmi to nas pozbędą się na samym końcu, bo nie mogą pozwolić żyć nikomu z krwią Zapomnianych, więc to wielkie czyszczenie świata z ich rodzaju obejmie też wszystkich ludzi, którzy są ich potomkami.

- Wiem, wiem - ujął moją dłoń w swoją i pocałował delikatnie palce. - Dlatego będę cieszył się każdą chwilą, jaką nam dano.

Chciałam coś jeszcze dodać, ale zmieniłam zdanie i po prostu go pocałowałam, a on pocałował mnie z zaskakującą namiętnością i czułością, pochylając się w moją stronę nad stołem i obejmując wolną dłonią kark. Czułam jego palce głaszczące moją skórę i włosy. Czułam smak alkoholu w jego ustach. Delikatnie przejechałam palcami po skórze trzymanej przeze mnie jego ręki dalej go całując. Trwało to dłuższą chwilę. Po tej długiej chwili w końcu oderwałam usta od jego ust.

- Działanie jest prostsze niż słowa, prawda? Często łatwiej coś udowodnić tym co robisz niż tym co mówisz.

Uśmiechnął się gładząc mnie jeszcze chwilę po karku leniwie i spokojnie.

- Święte słowa.

- Chcesz sobie pospać? Ja się wyspałam, ale ty chyba niekoniecznie.

- Poszedłbym do łóżka, ale nie sam i nie żeby pospać. Przynajmniej nie od razu. Ale teraz, teraz rozmawiamy i pijemy. Z drugiej strony, twoje mówienie bez słów, poprzez czyny, też jest świetne. I bardzo, bardzo wyraziste. To dobre słowo - wyraziste, czy mi się coś pierdzieli?

- Dobre. A o czym mam mówić? – Odsunęłam się lekko i dopiłam zawartość swojej szklanki.

- O nas? Chciałaś to ustalić? Określić. Nie wiem. O pogodzie teraz będzie ciężko - spojrzał w stronę zasłoniętego okna.

- To prawda, ale stchórzyłam i zaczęłam pierdzielić o czymś innym - Przyznałam się.

- Czasami nie trzeba o czymś mówić, aby coś powiedzieć. Tak jak przed chwilą. Mam nadzieję, że dobrze to rozumiem - spojrzał na szklaneczkę, zmarszczył zabawnie czoło i szybko upił łyczek. - Język przestał mi się plątać. Trzeba poprawić.

- Wiesz, nie chciałam tego mówić wcześniej, ale on mi się śnił albo ona, bo w ich przypadku to chyba nie ma znaczenia.

- Kto? - chyba nie nadążał za moim przeskokiem myślowym. - Jakiś Zapomniany?

- Tak mówił, mówiła, że mam jego, ją pamiętać, tylko że ja nie pamiętam - Parsknęłam śmiechem po tych słowach.

- No to musi się chyba bardziej postarać, co? - też się zaśmiał, reagując na mój śmiech.

- Myślisz, że on, ona w ogóle tutaj jeszcze coś może zrobić?

Wzruszył ramionami, ale po namyśle dodał:

- Wiesz. Skrzydlate jełopy z jakiegoś powodu wystraszyły się tych kilku, co, jak Grey nam powiedział, wyrwało się z więzienia. Do tego stopnia się wystraszyli tej sytuacji, że postanowili nas wszystkich unicestwić. Może tutaj kryje się odpowiedź na twoje pytanie?

- O nie, nie - pokiwałam mu palcem przed twarzą - To jest jeszcze większa sprawa. Popatrz, skrzydlaci już dawno się ich chcieli pozbyć, ale nie potrafili, bo tamci byli zbyt silni albo niemożliwi do unicestwienia. No to ich zamknęli w tym podwójnym więzieniu, że nawet jakby się wyrwali z pierwszego to by utknęli w drugim, odciętej domenie. Do tego jeszcze zrobili tak, że wszyscy, absolutnie wszyscy o nich zapomnieli. Lecz z jakiś powodów przegapili ich potomków, którzy sobie żyli swobodnie, może o nich nie wiedzieli, a może wiedzieli, ale stwierdzili, że są oni bez znaczenia. Nieważne. No i teraz skrzydlaci odkurzali sobie półeczki u siebie i wpadły im w ręce stare albumy, zajrzeli tam i przypomnieli sobie, o kurde Zapomniani, zapomnieliśmy o nich. I doszli do wniosku, minęło już tyle czasu, że może teraz mamy już na tyle siły, a tamci już tak osłabli, damy im radę. Wypuśćmy ich z pierdla i rozwiążmy ich kwestię ostatecznie. Wpuszczają tam demona, który też jest na tyle zgrzybiałym, starym prukiem, że o nich wie i on ich wypuszcza, a potem ty z Jehudielem wypuszczacie demona razem z Zapomnianymi do naszego świata. Widzisz, nie powinieneś czuć się z tego powodu winny, bo to zostało już dawno ukartowane i gdybyś tego nie zrobił i tak oni by to zrobili w inny sposób, bo chcieli za wszelką cenę w końcu zrobić to co robią. Znaleźliby sposób tak czy inaczej.

Pokiwałam głową z przekonaniem.

- Pytanie brzmi jak wiele mocy zostało Zapomnianym i czy stanowią dla skrzydlatych nadal jakieś większe zagrożenie? - Zamyśliłam się.

- Śniło mi się, że ten Zapomniany chodzi po ziemi, na której ścielą się ciała spalonych ludzi. Ci ludzie wołają mnie po imieniu, mimo swojego stanu, jakby mnie znali, jakbym ich znała, a Zapomniany chce żebym go pamiętała. Zależy mu na tym, a ja nie pamiętam. - Zamilkłam.

Nachyliłam się bliżej Fincha.

- Tylko, że to nie jest do końca prawda. Nie znam może jej, jego prawdziwego imienia, ale wiem, jak był nazywany.

- Jak? - On też nachylił się bliżej mnie niemal tak, że nasze twarze znów się stykały, że czułam jego oddech blisko siebie.

- Myślę, że to jest ta nazwa, którą nazwały mnie te postacie w Egnehenots. One patrzyły na mnie poprzez krew, wyczuły ją i dlatego tak mnie nazwały. I dlatego ten Zapomniany mi się śni, mówi do kogoś kto ma w sobie jego krew. I ten ktoś to ja. To musi być Władczyni Widm. Tak ją nazywano, ale prawdziwego imienia nikt już nie pamięta.

- Myślisz, że tak właśnie jest? – Zapytałam.

- Myślę, że jest spora szansa na to. Myślę, że możesz mieć w sobie jej krew. I myślę, że mam ochotę znów cię pocałować.

Nachyliłam się ku niemu, a on pocałował mnie zdecydowanie. Jego dłoń spoczęła na mojej nodze, pogładziła udo, przesuwając po ubraniu czule i delikatnie. Westchnął cicho, jak człowiek, który znalazł szczęście.

- Nie pomagasz mi w skupieniu na rozmowie. - Zaśmiałam się. - Zapomniałam co jeszcze chciałam powiedzieć.

- Czasami dobrze jest na chwilę zapomnieć - uśmiechnął się ciepło. - Dzięki temu można spojrzeć potem na problem z innej perspektywy. Ale w porządku, już nie będę przeszkadzał, póki nie uznasz, że mogę, dobrze?

- No teraz już możesz, bo tak jak wspomniałam, zapomniałam co chciałam powiedzieć, więc teraz ty coś musisz powiedzieć. - Uśmiechnęłam się promiennie.

- Ale nie będzie to mądre. Chociaż może i będzie mądre, ale nie w sensie takiej mądrej mądrości. Tylko takie mądre, bo wiesz, prawdziwe. Jesteś najpiękniejszą, najmądrzejszą i najbardziej atrakcyjną kobietą, jaką w życiu poznałem. Włączając w to Fae i inne Fenomeny. Jesteś niepowtarzalna i bezkonkurencyjna, piękna i mądra Emmo - po ostatnim zdaniu mrugnął okiem i znów zbliżył usta do moich ust.

- Wiesz, że nie musisz mi tak słodzić, żeby zaciągnąć mnie do łóżka – Wyszeptałam prosto w jego usta.

- Nie słodzę ci, żeby zaciągnąć cię do łóżka. Obiecałem szczerość, więc jestem szczery. Mówię, co myślę i co czuję. A do łóżka to mogę cię zanieść w każdej chwili - napiął muskuły, niezbyt imponujące, jeśli znało się egzekutorów z zacięciem do budowania masy i rzeźbienia ciała. - W każdej chwili.

Zabrzmiało to jak wyzwanie.

- He he he - Zaśmiałam się - To zbyt grubymi nićmi szyta prowokacja. Nawet mój lekko otumaniony alkoholem umysł się na tym poznał.

- Masz mnie - mruknął kładąc obie dłonie na moich udach i macając je przez materiał ubrania. - A dokładnie, precyzując, możesz mieć, kiedy tylko zechcesz.

- O! - Wstałam po czym usiadłam mu na kolanach okrakiem, przodem do niego i położyłam mu dłonie na barkach. - Naprawdę?

- Jasne – objął mnie rękami w pasie, przyciągając bliżej siebie i jednocześnie składając pocałunki na szyi i muskając ustami płatki uszu. - Kiedy tylko zapragniesz. I jak tylko zapragniesz - słyszałam jego szept przy uchu.

Finch poczynał sobie coraz śmielej, aż w końcu zdecydowanie, chociaż nie nachalnie, czekając na moją reakcję, zaczął ściągać ze mnie górną część ubrania. Pozwoliłam mu to zrobić pomagając mu lekko. Finch skupił się z pocałunkami na moich barkach, na moich obojczykach, nie śpiesząc się, potem zszedł niżej, na piersi, poświęcając im uwagę, ze skupieniem i czułością. Jego dłonie nadal głaskały moje plecy, czasami schodząc niżej, na krzyż, czasami wędrując wyżej, na kark. Chaotyczne, jakby szukające miejsca, gdzie mogłyby się zatrzymać na dłużej. Ale dzięki tym zabiegom czułam dreszcze na skórze niemal na całych plecach. Jego oddech stał się nieco bardziej przyspieszony, głębszy. Przesuwałam dłońmi po jego karku i szyi delikatnie strosząc włoski w tym miejscu, przechodząc także na głowę i przeczesując palcami jego włosy. W tym samym czasie ostrożnie mościłam się na jego kolanach szukając najlepszej pozycji do siedzenia.

- Idziemy … do pokoju … czy zostajemy… tutaj? - wyszeptał tylko na chwilę przerywając to co robił.

- Do czyjego pokoju byśmy wtedy poszli? - Odpowiedziałam pytaniem.

- Bliżej jest mój. Ale wejście na piętro może być ciekawym wyzwaniem.

- Czy to znaczy, że mamy opuścić strefę komfortu jaką jest kuchnia? – Odparłam.

- Możemy tutaj zostać - jego dłonie powędrowały w dół, przesunęły się do przodu i zaczęły mocować z dolną częścią garderoby. - Mi to nie przeszkadza.

- Naprawdę? Bo znowu cały ciężar sytuacji będzie spoczywał na tobie. - I na potwierdzenie swoich słów pogładziłam jego ramiona, barki i klatkę piersiową.

Mocowaliśmy się przez chwilę z moimi ubraniami.

- I jak? Idziemy czy zostajemy? – Zapytałam.

- Jak chcesz - powiedział przyglądając mi się.

Pokiwałam głową, po czym szybkim krokiem opuściłam kuchnię i weszłam na schody kierując się w stronę mojego pokoju. Ruszył za mną zdejmując po drodze koszulkę. Faktycznie, było tutaj duszno i gorąco. Szybko weszłam do swojego pokoju i schowałam się za drzwiami. Wszedł do mojego pokoju nie spodziewając się niczego a ja złapałam go za ramię i zwinnie przerzuciłam przez swoje ciało na łóżko. Śmiałam się przy tym, bo strasznie mnie to rozbawiło. Finch wywinął fachowego orła, zaległ na łóżku aż jęknęły sprężyny i roześmiał się na cały głos.

- Niezła technika, Emmo. Perfekcyjna.

Usiadłam unieruchamiając go na łóżku, ale nie trzymałam go tak długo. Chwilę później już się razem kotłowaliśmy na łóżku. Później znowu się trochę pokotłowaliśmy. A potem jeszcze trochę.

- Wiesz co bym chciała zrobić - Powiedziałam poważnie leżąc w jego objęciach - Chciałabym zasnąć obok kogoś w jednym łóżku, przespać całą noc i obudzić się koło tej osoby. Nigdy tego nie zrobiłam. Nigdy. Najbliższa temu byłam chyba w szpitalu, kiedy spałam na jednej sali szpitalnej oddalona tylko o dwa jardy od drugiego pacjenta.

- No proszę. To mam plan. Poleżymy sobie, pokotłujemy się jeszcze raz, dwa, a może i więcej, zobaczymy jak się będzie chciało i na ile starczy nam sił, a potem prześpimy się. Obok siebie. W jednym łóżku. W pełni ufając sobie. A gdy zregenerujemy siły, po tym naszym krótkim urlopie i może trochę takim miodowym, chociaż bez ślubu, zajmiemy się profesjonalnie apokalipsą i tym, co mamy zrobić dla Towarzystwa. Uważam, piękna i dobra pani Emmo - mrugnął - że należy nam się to. Ta chwila zapomnienia. Po tym wszystkim, co zrobiliśmy dla innych. I czego nie zrobiliśmy przez to dla siebie. Wchodzisz w to?

- Chciałabym powiedzieć, że tak, ale wiesz nie spałam z nikim w jednym łóżku nie przez kaprys, ale z konkretnych powodów. Lęków, które nigdy mnie nie opuszczają, i z którymi muszę walczyć cały czas. Teoretycznie apokalipsa powinna sprawić, że tamte lęki powinny mi się wydać mniej znaczące, ale czy tak będzie? Nie wiem. – Przyznałam.

- A może - spojrzał na mnie poważnie. - Może po prostu sprawdzisz, czy jesteś w stanie mi zaufać. Jeśli będziesz się czuła niekomfortowo, lub uznasz, że to nie wyjdzie, grzecznie pójdę do siebie. Bo wiesz, pomyśl o tym tak, że w razie czego, życie bym za ciebie oddał, bez najmniejszego wahania. Więc ze mną będziesz mniej więcej tak samo bezpieczna, jak sama.

Pogładził mnie po ramieniu i włosach.

- Ja to wiem, ja to rozumiem, ale jest we mnie ta malutka cząstka, która nigdy tak do końca nie potrafi nikomu zaufać, która siedzi sobie przyczajona i kiedy myślę, że już jej nie ma, że się poddała i się nie odezwie, ona się odzywa. Kiedy ja myślę: o na tej osobie można polegać, ona mówi: poczekaj, poczekaj, daj jej jeszcze szansę, kiedy ktoś zdradzi i ja czuję się tym faktem zdruzgotana, ona krzyczy tryumfalnie: wiedziałam. No i karmi się tajemnicami, niedopowiedzeniami i niedomówieniami i wtedy rośnie sobie w siłę, a ja muszę z nią walczyć zawsze i wszędzie. Zawsze - Na koniec mój głos zabrzmiał nieco płaczliwie.

- Rozumiem to - Przytulił mnie mocno. - Rozumiem to i szanuję. Kiedy tylko będziesz chciała, wyjdę. I wrócę, kiedy będziesz tylko chciała. Zawsze, Em, zawsze będą tak blisko ciebie, jak tylko blisko będę mógł być. Przysięgam ci to. I tylko tak blisko, jak blisko zapragniesz, abym był. W porządku - pocałował mnie w usta, równie delikatnie i czule, jak robił to wiele razy wcześniej, albo nawet delikatniej i czulej. Patrzył na mnie z powagą i czymś w oczach, co wydawało się być ciepłe i słodkie, a jednocześnie twarde i kruche. - W porządku? - powtórzył.

- Na tyle na ile może być w takiej sytuacji. Dlatego tak lubię wszystko przegadać, wyjaśnić, zrozumieć, żeby nie dawać pokarmu tej mojej malutkiej cząstce, żeby nie urosła tak, że nie dam sobie z nią rady.

- Emma - powiedział Finch poważnym tonem. - Ty sobie dasz radę ze wszystkim. Wierzę w to, jak w nic innego. Zobacz. Udało ci się zaciągnąć taką cnotkę niewydymkę jak ja do łóżka. I wykrzesałaś ze mnie tyle wigoru, że niejeden młodzieniaszek miałby kompleksy – pogłaskał mnie po policzku.

- To zabrzmiało jakbyś bardzo nie chciał i się opierał, a ja użyłam jakiś technik podrywacza i manipulanta, żeby zbrukać twój honor i niewinność, aż normalnie prawie mam ochotę dać sobie sama w twarz za takie niegodne zachowanie.

Pokiwałam głową.

- A to mnie nazywano d’Arc w pracy, a okazuje się, że to ty powinieneś otrzymać tę ksywkę. - Dodałam.

- Mnie nazywano dupkiem, złamasem, bucem, bufonem i skurwielem. Różnie. Więc Joanna wcale nie tak źle brzmi. A co do mojego opierania, to musiałbym nie chcieć. I to ty się opierałaś, co prawda o ścianę, ale zawsze. I musisz wiedzieć, że miałem na ciebie ochotę od kiedy zaczęłaś mi się podobać. Jak widzisz, nadrabiam moją głupotę.

Pocałował mnie w policzek.

- A co do tej malutkiej cząstki. Jest tobą. Albo ją zaakceptujesz, albo się jej pozbędziesz. Każdy z nas ma jakieś takie malutkie cząstki. Czasami wystarczy jakiś mały impuls lub karmić tę malutką cząstkę czymś innym, a sama zniknie.

Pocałował mnie czule w czoło. Pogładził palcami po twarzy. Spojrzał na mnie ciepło, z miłością.

- Najważniejsze, to nie słuchać rad i robić to, co ci podpowiada intuicja i twoje własne potrzeby.

- A teraz skoro rozmawiamy na poważnie – Wtrąciłam - to, kiedy powinniśmy stąd ruszać? Uważasz, że damy radę przedostać się przez miasto czy powinniśmy jeszcze trochę poczekać?

- Mamy chwilę. Moim zdaniem najlepiej będzie poczekać co najmniej jeden dzień, na ile da się wyczuć, ile to jest jeden dzień. Po pierwsze - pożary trochę się wypalą. Po drugie - ubędzie potencjalnych zagrożeń w postaci zdesperowanych ludzi. Po trzecie - widząc rzeź, mogę nie wytrzymać, zainterweniować, postawić się skrzydlatym oprawcom. A to mogłoby wystawić nas na bezpośrednie zagrożenie. Więc pozornie, leżąc tutaj tracimy czas, lecz w gruncie rzeczy, nie możemy działać zbyt pochopnie, zbyt szybko. To paradoksalne.

- Czyli kontynuujemy twój wcześniejszy plan? – Upewniłam się - Nie wychodzimy z łóżka, a potem spróbujemy razem się przespać w moim pokoju? Poza tym będziemy musieli wykorzystać trochę wody z zapasów z bunkra.

- Tak - mruknął. - Kontynuujemy mój plan.

Ulżyło mi, bo przez to przestałam się czuć winna, że tracimy niepotrzebnie czas, więc mogliśmy pokotłować się na łóżku jeszcze raz.

A później Finch chyba wiedziony faktem, że obiecał mi bezwzględną szczerość i rozluźniony obecną atmosferą przyznał mi się do czegoś. Czegoś, co mnie szczerze mówiąc nieco zaniepokoiło i lekko wzburzyło, do tego nie wiedziałam początkowo co z tym fantem zrobić. Za to moja mała paranoiczna cząstka wiedziała i od razu zaczęła mi podrzucać niezbyt przyjemne scenariusze. Wredna z niej była istotka. Jednak ja postanowiłam dać O’Harze kredyt zaufania, zmierzyć się z tym i potraktować to na spokojnie, ale to moje na spokojnie jego z kolei dotknęło. Jak już sprawdziłam dokładnie z czym się musiałam zmierzyć zeszło ze mnie to zdenerwowanie, bo całość nie okazała się aż tak straszna jak myślałam, że będzie. Zarzuciłam Finchowi ręce na szyję i przytuliłam się mocno do niego pokazując, że się nie gniewam ani nie zamierzam kopnąć go w tyłek za jego zachowanie. Przywarł do mnie, wyraźnie szczęśliwy z obrotu sytuacji.

A później poszedł odpalić maszynerię na dole w bunkrze, żebyśmy mogli wziąć prysznic jak cywilizowani ludzie, kiedy woda się tam zagrzeje.

Czekając na niego przelałam kubkiem trochę zimnej wody z wanny w łazience do umywalki i przepłukałam sobie tą wodą twarz.

- No. Wszystko działa jak należy - usłyszałam głos Fincha, który stanął w wejściu do łazienki i przyglądał mi się. - Dobry pomysł. Obmyję trochę ręce, bo się ubrudziłem w tej piwnicy.

Wszedł do łazienki. Czułam na sobie jego spojrzenie.

- Ciepła woda będzie za pół godziny. – Poinformował.

- Opłukałam się tylko odrobinę, bo gorąco. Umyję się porządnie na dole, w sensie, że w bunkrze. - Wyjaśniłam.

- Super. – Powiedział. - Stęskniłem się - Wymruczał mi do ucha i pocałował delikatnie w kark.

- Przez te dziesięć minut? To teraz już byś nie uciekł z domu na cały miesiąc, co? – Zapytałam nieco drwiąco.

- Nie, nie uciekłbym – Przyznał. - Nigdzie nie uciekłbym.

No i to udowodnił. Kolejny raz.

A później doszła do głosu jego niepewność co do obecnej sytuacji.

- Nadzieja przez mnie przemówiła, Em, że to coś więcej, niż … no wiesz … niż takie łóżkowe przyjemnostki. – Próbował mnie wybadać w ten niezbyt subtelny sposób.

- Hmmm, a wiesz, że jak się zaczynasz umawiać z kimś nieznajomym to nie ma wtedy jakiejś szczególnej presji, bo jak coś nie wyjdzie to trudno, ale jak się zaczynasz umawiać z kimś kogo znasz albo idziesz z nim do łóżka to sprawa wygląda zupełnie inaczej. Pojawiają się oczekiwania z jednej i drugiej strony, no i wiadomo, że tego nie można już sobie traktować tak lekko. Jeśli decydujesz się na jakiś poważniejszy krok to znak, że przyjmujesz na siebie wszelkie konsekwencje jakie się mogą w związku z tym pojawić. – Odpowiedziałam mu - Rozumiesz, prawda?

- Tak. Chociaż mistrzem budowania relacji, a tym bardziej związków, jak na pewno zauważyłaś, to ja nie jestem. Mogę być pewny tylko jednego w tej całej relacji, która teraz się między nami dzieje.

- Czyli czego? – Zapytałam - I zastanów się dobrze, co chcesz powiedzieć.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline