Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-12-2021, 08:24   #47
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
EMMA HARCOURT

Opuszczenie schronienia Towarzystwa i wyjście na ulice Londynu było, niczym przekroczenie bramy do piekieł.

Uderzył w nich smród miasta - mieszanka palących się rzeczy, w tym ludzkiego mięsa. Uderzył w nich żar, niczym smród z paszczy potwora.

Ich enklawa stała nienaruszona, te trzy domy obok siebie, wydzielone przez magię okultystów Towarzystwa. Tylko cudem było to, że nikt nie trafił na nie w tym morzu zniszczeń, w które zanurzyli się chwilę później.

Spalone ulice, stojące tu i ówdzie wraki i ciała - mnóstwo ciał. To był widok, jaki uderzył w nich zaledwie dziesięć minut po opuszczeniu schronienia. Starali się nie patrzeć na trupy, ale nie dało się tego zrobić, ponieważ musieli iść z głowami nisko, by nie potknąć się o jedną z tysięcy przeszkód - gruz, ciało, fragment konstrukcji, wywrócony śmietnik - cokolwiek. Więc widzieli ciała: kobiet, mężczyzn i dzieci. Ciała ludzi, którzy zginęli od ciosów miecza, od ostrza włóczni, z roztrzaskanymi czaszkami, spaleni lub stratowani przez spanikowanych uciekinierów. Trupy były niczym pociągnięcia pędzlem na płótnie szaleństwa - pokazywały, co działo się w tym miejscu, gdy Skrzydlaci urządzili pogrom. Ale, to było dziwne w świecie po Fenomenie Noworocznym, Emma nigdzie nie wyczuwała zaburzeń Całunu typowych przy manifestacjach lub obecności Bezcielesnych. A duchów, przy takiej skali rzezi, powinno być zatrzęsienie.

Kierowali się przed siebie, bardziej na wyczucie, niż mając pewność, że idą w dobrą stronę. Charakterystyczne, wysokie budynki Londynu będące do tej pory punktem orientacyjnym zniknęły, słońce cały czas stało w tym samym położeniu, a topografię miasta zdewastowano. Na domiar złego kłębiący się dym i popioły spadające z nieba, niczym czarny śnieg, dodatkowo utrudniały orientację.

Może pół mili dalej wyszli na szerszą aleję, zasypaną tu i ówdzie fragmentami zawalonych kamienic a na niej natrafili na dwóch zabitych Skrzydlatych. Poszarpane pióra, bezwładne skrzydła i ciała umazane w srebrnej, nieludzkiej krwi. Anioły straciły serca, które ktoś wyrwał im z klatek piersiowych, a ich oczy wpatrywały się w zasnute dymami niebo wypalonymi czeluściami.

O'Hara zatrzymał się na chwilę przy tych dwóch trupach.

- Walczyli z czymś. Chyba z loup-garou. - Powiedział głosem stłumionym przez maskę. - Ktoś wiedział, jak ich zgładzić gdy przechodzą na ten świat. Trzeba im usunąć serce. Nie przestrzelić, nie przebić, ale wyciąć lub wyrwać.

Skrzydlaci mieli na sobie pancerze wyglądające jak kolczugi z delikatnej łuski wykonane z czegoś, co wyglądało niczym świetlisty metal. Ich broń zniknęła.

- Nie nasza sprawa - dał znak, że powinni ruszać dalej.

Przejście odcinka, który kiedyś zająłby im pół godziny, a może nieco więcej, teraz zajęło nie wiedzieć ile czasu, ale Emma poczuła, że ma ciało całe mokre, ubranie spocone, a plecak ciążył jej niemiłosiernie. No i musiała się napić. Finch również, bo dał jej znak i zeszli z w miarę czystej przestrzeni, nadającej się do marszu i schowali się w ruinach jakiejś małej kawiarenki. Zakurzonej, zdewastowanej, ale przynajmniej zadaszonej.

Finch postawił dwa walające się na ziemi krzesła obok jednego ze stolików, ocenił konstrukcję dachu upewniając się, że jest nienaruszona i budynek nie zawali im się na głowy, a potem zdjął plecak i usiadł, a Emma, z ulgą, zrobiła to samo. Zjedli w milczeniu, wypili, złapali chwilę wytchnienia i ruszyli dalej.

Może pół mili później, gdy przedzierali się przez dzielnice jednorodzinnych domków, wyglądających niemal na nietknięte, usłyszeli szum skrzydeł nad swoimi głowami i przed nimi wylądował skrzydlaty z mieczem w dłoni, w pancerzu lśniącym niczym wypolerowane lustro i bez zastanowienia i pytania, rzucił się na Fincha próbując przebić go sztychem.

O'Hara wszedł w swoją zdolność, albo wykorzystał moc Pieczęci i zwinnie uniknął ciosu. Wykrzyczał w tym samym czasie te same słowa.

- Jesteśmy wybranymi Jehudiela oznaczonymi jego Pieczęciami. Zatrzymaj się!

Skrzydlaty postąpił tak, jak nakazał mu O'Hara, chociaż przez chwilę Emma zastanawiała się, czy posłucha krzyku człowieka.

- Nie powinno was tutaj być - odpowiedział anioł czystym, pięknym głosem, który na scenie zrobiłby furorę. - Niedaleko stąd umknęły nam dzieci Kontestatorów. Są wściekłe i drapieżne. Mogły sprzymierzyć się z Wrogiem. Na waszym miejscu…

Nie odpowiedział, co zrobiłby na ich miejscu, bo nagle zza linii krzaków okalających dom wystrzelił łańcuch, który bez trudu przebił pancerz Skrzydlatego. Emma widziała tryskającą wokół srebrną krew, gdy na braku anioła pojawiła się dziura, a w niej czarna kotwiczka rozkładająca się na zewnątrz trzema szponami. Usłyszała klekot łańcucha, do którego przytwierdzona była kotwiczka. I zobaczyła tych, którzy to zrobili.

Było ich trzech - nie, czterech. Ubranych w szare długie płaszcze, z dziwnymi nakryciami głowy zrobionymi z kawałków poskręcanych ze sobą metali.

Jeden z nich trzymał Skrzydlatego na łańcuchu wystrzelonym z czegoś, co wyglądało niczym miotacz harpunów lub dziwaczna i ciężka kusza. Jeden biegł w stronę Skrzydlatego z toporem wykutym z czarnego metalu, w który Emma rozpoznała piekielną stal, metal wykorzystywany przez czcicieli demonów i czarowników do rytuałów. Jeden pędził na czworakach, niczym zwierzę emanując teraz Całunem, który wcześniej przyćmił Skrzydlaty, a ostatni wybrał sobie za cel Fincha i ją, a uzbrojony był w włócznię z grotem zrobionym z tego samego metalu. Płaszcz czwartego lekko rozsunął się i zobaczyła, że napastnik ma na sobie doskonale jej znany uniform noszony przez siły specjalne Biura Ochrony Rady Bezpieczeństwa Londynu.

Skrzydlaty szarpał się, ale kotwiczka wyraźnie zadawała mu ból. Było pewne, że napastnicy dobrze się przygotowali do tej zasadzki, w której przypadkowo się znaleźli. I że wiedzieli, jak eliminować anioły i ich sojuszników.

Finch pomylił się.

W Londynie nie trwała czystka. Trwała brutalna bitwa. Podjazdowa wojna między sługami różnych sił. Zwierzchności, Kontestatorów, Wroga i cholera wie czego jeszcze, a oni właśnie się w nią wpierdzielili.

W sam środek.
 
Armiel jest offline