Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-01-2022, 21:22   #13
Ribaldo
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację


“Na dziecka swe baczenie miejcie, bo umysły ich słabe i na podszepty z Topieli czułe, jako nikt inny. Łacno tędy we wnyki bytów tajemnych wpadają i jeszcze za dobre to mają. Te bowiem tak je mamią, iż dziecka choć z wierzchu radością emanują, to dusze ich w grząskich oparzelinach Teynechen toną”
Ingoosi - noktambulista przesławny



Ciemność kleista zewsząd, tako naokoło, jak i w głębi niego. Ileż to już tercji tułał się pośród bagien nieskończonych. Wszędy jeno łąki, co jeno pozór gruntu bezpiecznego stwarzają. Pod cienką warstwą groszkowej zieleni, gdzie stopy nie postawisz, wnet cię oślizgłe wnyki błotne osaczają i w dół z całych sił ciągną.

Aran, wiekiem młody, aleć z ludu pochodził, któren bagna za dom ojczysty ma. Wiele mil poprzez grzęzawiska zdradliwe przemierzył, poprzez rozlewiska mętne pośród których po sam pas brodził i wciąż i wciąż gnał przed siebie, byle pogoń zgubić.

I zbiegł nagonce kabalarzy okrutnych i wolność odzyskał. Sam siebie jednakoż raz po raz pytał, aboć to nie lepiej siedzieć mu było za kratami sękatymi i pośród innych pochyconych na swój los czekać. Wszak tam na srąbkach antycznych, które cochlaki olbrzymie ciągnęły, tak i sucho było i jeść nawet dawali.

Boć o ile wilgoć nieustanną, co skórę marszczyła i na podobieństwo śliwek suszonych ją czyniał, wytrzymałby młodzian bez trudu. Pęcherze wszak przebijać umiał, a i w podobnych wędrówkach mimo wieku zaprawion. Nadto i głód by strzymał, bo w gromadzie pośród ludu swego i matuli czujnym okiem, nie raz i nie dwa wieczerzy nie dane mu było spożyć, bo zapasów ledwo, co na jedną cienką potrawkę starczało. I choć melodia, co mu ją kiszki wygrywały, echem się dalekim niosła, to nie ich symfonie dudniące straszne mu były.

Pragnienie wrogiem jego największym, które niczem siepacz najokrutniejszy u gardła mu wisiało i z każdą chwilą i krokiem każdym siły odbierało. Wody wszędy pod dostatkiem, bo gdzie oka nie skierujesz, wszyćko do cna samego wilgocią przesiąknięte. Znał jednakoż Aran poruczenia starszych, a i matka po tysiąckroć mu powtarzała, coby wodę jeno ze strumienia żywego czerpał i żadną miarą, po tę z sadzawek, kałuż, czy mulisk nie sięgał. Jeden łyk wody takiej bowiem starczy, by rozstroju trzewi się nabawić, wijców nałykać, abo i co gorszego jeszcze.

Snuł się, więc Aran pośród grzęzawisk po horyzont się ciągnących, coraz większą żałość w sercu czując, że na ucieczkę się porwał przygotowań żadnych uprzednio nie czyniąc.
A przeta ostrzegał, elben stary, co się Flarban zwał, że to bezmyślność i tępota prawdziwa, tak na łapu-capu do rejterady się brać. Ostrzegał, że na bagniska to jeno licha mnogość i śmiercicha wszędy czyha. Nadzieję nawet dawał, że w kabalarskiej służbie nie każden pod nóż idzie, że jak się fart ma i bogowie los łaskawy ześlą, to i pod knut litościwego i pobłażliwego posesor, trafić można. Żywot raba wtedy nie taki zły i przywyknąć idzie, przekonywał.

W chwili tamtej, to bzdurne godki dla Arana były, a nawet herezje prawdziwe, które wprost przeciwne temu, jak go matula i starsi w gromadzie poruczali. Nijak przystać na takie duby smalone Aran nie mógł. Teraz zaś kędy śmiercicha cień swój mroczny na niego rzucała, zgoła inaczej myślał.

Za późno jednakoż już by łzy rzewne ronić, bo pożytek z tego żaden z tego nie przyjdzie.




Wpierwej blask pod powiekami odczuł. Każdym innym zmysłem go odczuł, aleć nie wzrokiem któren jakby do wypalony został przez ową jasność. Ciepło od niego niezwykle przyjemne biło i aż do samych zlodowaciałego szpiku przenikało. Z każdą chwilą życie w otoka wracało i przez myśl mu nawet przeszło, że to nie życie już, aleć że już bramy Teynechen przekracza, wszak tam ponoć jak noktambuliści powiadają z ziemi żar się wydobywa. Zbyt wielga błogość serce mu wypełniała, by to śmiercichy objęcia tak czule go tuliły.

Ledwo fantazja tak w umyślę mu zagościła, a już inne bodźce poprzez skórę napłynęły. Dłonie malutkie niczem piąstki dziecka ledwo narodzonego obłapiać go po twarzy, karku i przedramionach jęły. Lepkie przy tem one były, jakby całe w błocie świeżym unurzane. Wzdrygnął się Aran na te umizgi przedziwne i mimowolnie w tył odskoczył.

Pisk się wokół niego rozległ, jakby stado yooków srebrzystych przerażony wielce skrzek naraz dobyło. Wraz z nim też zniknęły malutkie, lepkie rączki, które go obmacywały. Pod dłońmi wyczuł Arana sypkie piasku ziarenka w wielkiej obfitości i znowuż radość w jego duszy zagościła. Kędy poprzez grzęzawiska brodził i z pragnienia usychał marzył, coby grunt choć odrobinkę trwalszy, niźli oddech ludzki najść. I oto jest. Gleba piaszczysta i sucha, tak iż jej drobinki poprzez palce przelatują.

Szepty jakieś piskliwe wokół niego się rozległy i drażniły uszy, niczem odgłos trących o siebie kamieni. Poprzez biel, która wejrzenie wszelkie na proch spopiela, wątłe cienie dojrzał Aran.
Przelatywały one, to z jednej, toż znowu z drugiej strony. Mnogość spojrzeń po jego skórze się prześlizgiwało i jakby to niedorzecznie nie brzmiało, równie obrzydliwe one dla otoka było, co zwilgłe i obmierzłe rączki.

Jeno fakt, że im dłużej się tym cieniom Aran przypatrywał, tym coraz więcej szczegółów dostrzegał sprawił, że nie poruszył się ani odrobinę, jakby pozwolenie na te bezwstydne wzrokiem obłapianie dając.

Ledwo widzenie w pełni wróciło, a już Aran tego pożałował. Tuż przed swoją twarzą ujrzał osobliwy pyszczek. Blady przy tem jako kości w promieniach Oeyna wyschłe, a takoż wyrazu wszelkiego pozbawiony i całkowicie bezpłciowy. Wnet malutkie dłonie na policzkach chłopaka się zacisnęły, a po chwili usteczka wąziutkie z ustami aranowymi się zetknęły.




Pocałunek, jeszcze gorsze odczucia budził, niźli dotyk łapek lepkich. Wzdrygnął się cały Aran i jakby sam w sobie skurczył. Pochwycił oburącz włochate stworzonko i z całych sił odepchnął od siebie. W ostatniej chwili niemal to uczynił, gdyż bogun, częstokroć też bagiennikiem zwany, już jęzor swój niczem wąż cienki i takoż samo się wijący do gardła Arana chciał wepchnąć.

Odrzucony bagiennik z wielkim piskiem do swych pobratymców uciekł i w gęstych krzakach się skrył. Odetchnął młody molsuli z ulgą i na równe nogi się zerwał. Po okolicy się rozejrzał i oczom własnym nie wierzył, boć nigdy czegoś podobne w życiu nie widział.

Przed oczami jego, jak horyzont długi i szeroki, ogromne falujące muliste morze się znajdowało. Znaczna jego część obrzydliwą, karminowo-rdzawą naroślą była pokryte, która wraz z każdą kolejną falą, to opadała, to znów wznosiła się wysoko. Ilekroć pienisty bałwan z mułu i kraśnego liszaja utworzony o brzeg się rozbijał, tylekroć się wokół szum niezwykły się rozchodził.

Nadziwić się nie mógł Aran, tej kołyszącej panoramie. W końcu wzrok w prawą stronę zwrócił i w oddali dojrzał chaty drewniane gęsto obok siebie pobudowane. Z radości, aż mu serce zamarło i na chwil kilka zapomniał o bogunach, które się pobliżu czaiły. Dopiero, kędy chrzęst piasku posłyszał odwrócił się i ujrzał jak pół tuzina bagienników ku niemu z cicha do niego się podkrada.

 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death

Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 04-01-2022 o 09:02.
Ribaldo jest offline