Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-01-2022, 21:11   #491
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 80 - 2519.02.24; fst (8/8); południe

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; południowa dzielnica; karczma “Trzy lilie”
Czas: 2519.02.24; Festag (8/8); południe
Warunki: główna izba, jasno, ciepło, gwar rozmów; na zewnątrz jasno, zachmurzenie, sła.wiatr, bardzo zimno (-10)



Pirora



Kolejny poranek okazał się pochmurny i lodowato zimny. Przynajmniej na zewnątrz. Pirora jednak nie miała większych trudności aby wstać rano na poranną mszę. W końcu chociaż wczorajszy zbór zajął właściwie cały wieczór i jak wróciła do “Pełnych żagli” to już była północ albo w tej okolicy. Główna izba była prawie pusta i zastała tam już tylko niedobitki tego kończącego się wieczoru. Ale i tak była to nie taka późna pora aby położyć się spać w porównaniu do bardziej aktywnych nocy nie spędzanych samotnie. Zanim jednak zdążyła wrócić albo chociaż zejść z pokładu starej krypy to dopadła ją Łasica.

- Cześć Pirora, kupę lat! - klepnęła ją po przyjacielsku w plecy jakby naprawdę się nie widziały szmat czasu. - Widzisz, tyle roboty, że nawet nie ma kiedy się spotkać i pofiglować, nawet chociaż na ploty wpaść. - westchnęła nieco przesadnie rozkładając ramiona na boki. Faktycznie nawet podczas zboru nie było za bardzo okazji pogadać tak na luźniejsze tematy bo większość zajęła omawianie planu z wyrocznią i kazamatami albo indywidualne rozmowy ze Starszym.

- Robisz coś jutro? Ja gadałam ze Starszym. Kazał mi zająć się Kopytkiem. Wiesz, tą nową co przyjechała ze Strupasem. Teraz jest u niego no ale mam ją jutro zaprowadzić do “Koguta”. Podobno też jest od naszego patrona. No ale ja to mogę się nią jutro zająć ale od Wellentag to wracam do tych durnych lochów. Dobrze, że to już ostatnie parę dni. Może byś wpadła do “Koguta”? No w każdym razie ja tam jutro będę z tą nową. Ciekawe jakby to z nią było. Jeszcze nie robiłam tego z żadnym odmieńcem. Ciekawe czy ma tylko tymi kopytkami się od nas różni czy jeszcze czymś. No. A ty? Co tam u ciebie? Zbałamuciłaś ostatnio kogoś ciekawego? Albo może ktoś wreszcie ciebie zbałamucił tak dla odmiany? - Łasica szła w swoich ulubionych, skórzanych spodniach. Więc gdzieś podczas rozmów ze Starszym musiała znaleźć czas aby się przebrać bo większość zboru przesiedziała w zgrzebnej, szaroburej spódnicy w jakiej pracowała w kazamatach. A jak szły przez port to łotrzyca ćwierkała radośnie jakby od dłuższego czasu wreszcie trafiła jej się okazja porozmawiać z koleżanką. I te puste, mroczne, zawalone hałdami śniegu ulice jakoś wcale zdawały się jej nie przerażać.

A rano owa koleżanka Łasicy nie wstawała tak ciężko. Potem trzeba było się ubrać, zjeść śniadanie no i wybrać się na poranną mszę. Na niej kapłan mówił o skrusze za grzechy, o upadku moralności i obyczajów jakimi są świadkami. O tym, że na śmiertelników spadnie gniew bogów jeśli nie zaprzestaną grzeszyć. I, że bogobojni ludzie powinni zacząć post aby przywitać nadchodzącą równonoc z czystym ciałem i duchem.

Na mszy szlachcianka z Averlandu dostrzegła całkiem sporo znajomych twarzy. Zwłaszcza z towarzystwa. Uprzejmym i oszczędnym uśmiechem pozdrowiła ją Kamila stojąca ze starszym, brzuchatym ale rosłym mężczyzną który mógł być jej ojcem. Niedaleko dostrzegła plecy ufryzowanej blond piękności wraz z dwójką starszych ludzi też pewnie jej rodzicami. Jeszcze gdzieś dalej państwo von Mannlieb. Gdzie pod względem wieku i aparycji to pan Mannlieb też pasowałby rysopisem bardziej do ojca czy innego opiekuna swojej młodej żony niż jej męża. Z drugiej strony taka różnica wieku w małżeństwie ludzi z wyższych sfer nie była też wcale taka rzadka. Dojrzała też panie i panny z kółka poetyckiego które siedziały jak należało w przednich rzędach ze swoimi narzeczonymi, mężami lub rodzicami. Pewną niespodzianką był występ Nije która zaśpiewała jako solistka chóru psalm pochwalną na cześć boga wszechoceanu. I okazało się, że talent poetki sprawdził się także w takiej roli. Zaś po mszy gdy tłum się zaczął rozchodzić i wytaczać na zewnątrz jak zwykle była okazja na towarzyskie pogaduszki ze znajomymi. Do Pirory podeszła Kamila aby zagaić towarzysko a przy okazji poinformować, że jej papa wyraził zgodę na spotkanie w sprawie tego poręczenia i proponował spotkanie w południe Aubentag.

---


Po mszy wcale tak dużo czasu nie było aby się naszykować na spotkanie z czarnowłosą elfią uzdrowicielką. Właściwie jak Pirora wróciła do “Żagli” to wydawało się, że ledwo wróciła a już do środka weszła Ilsarielle szukając jej wzrokiem. Po czym jak znalazła podeszła do niej z uprzejmym choć oszczędnym uśmiechem. Zdążyła jednak posłać kogoś do “Trzech żagli” z wiadomością dla Silke. Tej jednak nie było o tej dość wczesnej porze dnia świątynnego więc co najwyżej można było dać znać barmanowi aby coś jej powiedział jak się pojawi. Bo było mało prawdopodobne aby wytatuowana czarnulka znała słowo pisane.

- Dzień dobry Piroro. Ładnie dzisiaj wyglądasz. Jesteś już gotowa czy potrzebujesz jeszcze trochę czasu? - zapytała uprzejmie podchodząc do blond Averlandki. Była ubrana na elficką modłę więc chociaż suknia sięgała jej prawie do samej podłogi to wydawała się jakaś lekka i zwiewna. I pełna tych subtelnych, liściastych wzorów w jakich tak lubowały się elfy.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; południowa dzielnica; tawerna “Trzy gwoździe”
Czas: 2519.02.24; Festag (8/8); południe
Warunki: główna izba, jasno, ciepło, gwar rozmów; na zewnątrz jasno, zachmurzenie, sła.wiatr, bardzo zimno (-10)



Egon



Z początku siedział sam przy stole. Umówił się w południe no i zbliżało się południe. Ale dzięki temu miał okazję przemyśleć i powspominać parę spraw. Tak jak to jak postąpić z Vogelem. Z rozmowy ze Starszym wynikało, że jakiś list w sprawie Vogela był przygotowany i w Wellentag miał dotrzeć do kazamat. No i się okaże czy ktoś tam w biurze uwierzy w ten papier o przenosinach czy nie. Jak tak to sprawa by się zrobiła bardzo prosta bo legalnie Vogel by został przeniesiony do bloku specjalnego i tyle. No a jak nie… No to trudno było powiedzieć co by z tego wynikło. Czasu jednak było mało. Dziś Festag to prawie wszyscy mieli wolne. Potem dwa zwykłe dni i Marktag na kiedy miała być przewidziana akcja. No chyba, że coś by się popsuło. Tak czy inaczej to głównie na niego spadało jak postąpić ze skazanym kolegą. Bo jako strażnik miał więcej swobody poruszania się po lochu niż Łasica która większość czasu spędzała w kuchni albo na stołówce. A w kuchni w przeciwieństwie do wartowni to cały czas trwała praca. Jak nie przygotowanie posiłku to jego wydawanie na stołówce, potem karmienie więźniów, powrót do kuchni, zmywanie po tym wszystkim i znów przygotowywanie kolejnego posiłku. I tak cały dzień. No a z każdego dłuższego zniknięcia z oczu w kuchni to każdy kuchcik musiał się wytłumaczyć starszemu. Katia też podległa tym zasadom. A poza tym Vogel był jego a nie jej znajomym. I jego los wkrótce miał się rozstrzygnąć.

- Masz z nim coś ustalić to w Weelentag z rana. Jak najszybciej. Bo jak jednak go przeniosą do specjalnego to raczej stracisz z nim kontakt a ja to już mówiłam, mam mocno ograniczone możliwości jak mi twoi koledzy sapią w kark jak tam jestem. A jak będziesz miał służbę na zewnątrz no to w ogóle kicha. - poradziła mu wczoraj Łasica uprzedzając, że nawet jeśli te przenosiny poszłyby zgodnie z planem kultystów to jednak oznaczało to mocne ograniczenie kontaktu ze skazańcem. Egon właściwie do specjalnego nie miał dostępu a Łasica wraz z kolegą rozwozili tam co prawda posiłki tak jak i zwykłym więźniom no ale trudno było coś jej ustalać z obcym dla siebie osobą jak się strażnicy wszystkiemu z progu przypatrywali i przysłuchiwali. Zwłaszcza, że wydanie posiłku było dość krótkie, podejść do drzwi i odebrać miskę. I niewiele więcej. A z tego co mówił Rolf i reszta to w przyszłym tygodniu rotowali się z drugą zmianą aby obsadzić blanki i bramy.

- Poczekaj chwilę, pójdę z tobą. - zagaił do niego Vasilij gdy wczoraj już rozchodzili się do siebie po zakończonym spotkaniu. Szli we dwóch przez portowe alejki zawalone hałdami brudnego, zaskorupiałego śniegu jaki się uzbierał od początku zimy. Buty chrzęściły w świeżym śniegu a ponad górą wąwozu z kamienic widać było ciemny granat nieba odcinający się od czerni zaciemnionych budynków. Nawet w Angestag koło północy to już większość miasta spała.

- My już prawie skończyliśmy z tym remontem “Koguta”. To znaczy tam to można by robić remont a remont, następne pół roku. No ale tak “aby było” i na przyjęcie wyroczni i tej małej z jaskini no to może być. Jak coś będzie trzeba zrobić jeszcze to już najwyżej potem się zrobi. Tak czy owak teraz będę mógł wysłać kogoś po tego twojego kolegę. Jeśli będzie wychodził razem z wami. Moi ludzie zaprowadzą go w stronę portu. Tam wpakują w łódkę. I wywiozą z miasta. No ale zawsze w takich wypadkach zakładamy worek na łeb. To uprzedź go i ogólnie, żeby nie robił problemów i się nie rzucał. Bo jak zwieje na mieście a go złapią to go śledczy wezmą w obroty jak to było z tą ucieczką. Więc no to trochę sprawa nas wszystkich aby go nie złapali żywego. - Vasilij jako herszt przemytniczej bandy miał pewne doświadczenie i sposoby aby “zniknąć” coś czy kogoś z miasta. Jednak dla obcego mogło to wyglądać podejrzanie tak dać sobie obcym założyć worek na łeb no i w ogóle słuchać poleceń i zdać się na łaskę kompletnie obcych ludzi. I z wzajemnością. A nie było czasu ani okazji by się jakoś poznać czy dogadać. Jedynym łącznikiem i znajomym dla obu stron był Egon. Bo dla Vogela to nawet Katia była pewnie po prostu kucharką w kazamatach. Nawet Łasica nie bardzo miała możliwości coś z nim pogadać jak bez przerwy towarzyszył jej drugi kuchcik i Rolf z kolegami. A co by nie powiedziała to oczywiste było, że skazaniec podejdzie do tego podejrzliwie albo wręcz potraktuje jako prowokację. Więc znów zostawał tylko Egon. No i do niego wczoraj po zebraniu uderzył Cichy aby jakoś to zorganizował co się da z tym Vogelem aby potem nie było z tym problemów. Bo na pewno wszystko będzie na szybko i nerwowo.

Jako, że wczoraj ani nie balował ani nie pracował ciężko to raczej nie miał problemów aby wstać rano. Ten okazał się mroźny i pochmurny. Ale jeszcze musiał zajść po garbusa bo ten też miał plan kończyć wyjmowanie cegieł aby dało się przejść. Nawet ucieszył się, że Egon przyszedł. Przy okazji zastał tam Łasicę. Okazało się, że przyszła po tą z kopytami co na razie była u garbusa na chacie. Miała się nią zająć i zabrać do “Koguta” który dzisiaj powinien być pusty. Z wyglądu w ogóle nie było widać po tej nowej, że jest odmieńcem. Nawet jak się słyszało o tej jej kopytach to jak suknię miała do samej ziemi to nic tych kopyt nie było widać. Poza tym wyglądała jak każda inna młoda kobieta. Nawet zgrabna i posyłające wszystkim i wszystkiemu zaciekawione spojrzenie. Włosy nieco rzucały się w oczy bo miała je w barwie kwitnących lilii. Ale na nie Łasica kazała jej założyć chustę i pod nią już ich właściwie nie było widać.

- No to powodzenia pracusie! Ja idę pokazać koleżance miasto i nową kwaterę! - pożegnała się wesoło łotrzyca biorąc opiekuńczo pod ramię Lilę i wychodząc zapuszczonego i zasmrodzonego domu w jakim urzędował garbus.

- Idźcie, idźcie. Nikt was tu nie potrzebuje. Tylko wszystko psują. - burczał Strupas któremu ta przeprowadzka była tak samo na rękę jak przybycie Egona do pomocy. Dał mu drabinę do niesienia. Sam resztę klamotów spakował w jakiś wór więc jak wyszedł to wyglądał jak jakiś brudny, śmierdzący śmieciarz dźwigający na krzywych plecach swoje śmieciowe skarby. Aby zabrać samemu jeszcze drabinę to faktycznie miałby kłopot. Przynajmniej idąc na jeden raz. We dwóch poszło im to znacznie łatwiej.

Później mieli jeszcze nieco zachodu aby przeciągnać tą drabinę przez właz prowadzący z opuszczonego zaułka do kanałów. Ale jak jeden zszedł na dół, drugi ją podawał z góry to jakoś sobie poradzili. No i garbus okazał się przydatny jako przewodnik. Bo chociaż już raz czy dwa Egon był tutaj to jednak miał bardzo kiepską orientację pod ziemią. Gdzie widać było tylko na parę kroków światła lampy a wszystkie kanały wyglądały dla niego tak samo.

- To jak już jesteś to pakuj się. Zobacz czy dasz radę się przecisnąć. Ja dałem to ty chyba też powinieneś ale spróbuj. - zaproponował garbus gdy się zatrzymali przy rumowisku wokół wylotu rury odpływowej. Wygląd bardzo się zmienił od czasu gdy brodacz był tu ostatni raz. On sam już poszerzył ten wylot a nie mając co robić z wyjętymi cegłami rzucał je dookoła siebie jak popadło. Widocznie Strupas stosował tą samą technikę bo w przejściu było ich całkiem sporo. Górna część rury została po staremu. Ale dół najpierw on a potem śmierdziel skuwali zaprawę między cegłami a gdy dało się już którąś wyjąć to rzucali ją na dół.

- To weź to odgarnij trochę bo już nie ma gdzie rzucać. Wczoraj już mi się nie chciało. - poprosił garbus wskazując na tą hałdę brudnych, mokrych cegieł obsypanych błotem i pyłem. Jak się było w głębi rury to najłatwiej było po prostu rzucać cegły na dół i za siebie. Wtedy spadały u podnóża tego wylotu. No ale z czasem trudno było przejść. Właśnie z ogarnianiem tych cegieł zajęło Egonowi sporo czasu dzisiaj.

Drabina okazała się przydatna by ją wsadzić w głąb rury i ten najtrudniejszy odcinek, pod górę i do kolanka, można było po niej wejść o wiele prościej. Jak tam Egon wszedł ujrzał w świetle trzymanej lampy, że jest przejście już prawie w poziomie tą rurą na kilka kolejnych kroków. To już musiał wczoraj zrobić garbus. I została już końcówka. Ostatnie kilka kroków. Strupas oceniał, że dzisiaj do południa powinien skończyć, no góra do wieczora. Chyba, że trafiłoby się coś nieprzewidzianego no ale to z założenia trudno było przewidzieć.

Pod ziemią trudno było jednak mierzyć czas. Więc tak na oko pożegnał się ze Strupasem uznając, że jest to odpowiedni czas aby wrócić na powierzchnię i przygotować się do spotkania w “Trzech gwoździach”. A wypadało się ogarnąć po robocie w kanałach bo poza garbusem jaki lubował się w takich zapachach i klimatach to większość społeczeństwa ich nie tolerowała i omijała jak tylko się dało. No i w końcu trafił do gospody w jakiej umówił się z kolegami z wartowni.

W końcu przyszli. Najpierw Marcel, potem Rolf i w końcu Stephen. Schodzili się po kolei ale mniej więcej na to południe byli już w komplecie. Południe było tak samo pochmurne jak poranek gdy wychodził od siebie albo potem szedł z garbatym kolegą ze zboru. Ale wewnątrz ogrzanego i oświetlonego pomieszczenia ta zima nie była taka straszna.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ul. Złota; rezydencja van Hansenów
Czas: 2519.02.24; Festag (8/8); południe
Warunki: wnętrze pokoju, jasno, ciepło, cisza; na zewnątrz jasno, zachmurzenie, sła.wiatr, bardzo zimno (-10)



Joachim



Młody mężczyzna bez większego przekonania spojrzał w stronę okna. Ale widok za bardzo się nie zmienił. Wciąż było pochmurno. Podobnie jak rano gdy rodzina gospodarzy udawała się do świątyni na cotygodniową mszę proponując mu współudział. W nocy jak wracał z portu też było pochmurno. A gdy gwiazdy nie były widoczne to nie mógł postawić wróżby. Niestety jego rodzime strony, zwłaszcza zimą, często były pochmurne.

A ponieważ dzisiaj był Festag, dzień świątyń, bogów, mszy, modlitw i kapłanów to i wszystkie urzędy i sklepy były pozamykane. Swoje plany na wizytę w ratuszu mógł zrealizować najwcześniej jutro. Za to wczoraj wieczorem widocznie Starszy musiał też rozmawiać i z drugim magistrem w ich zborze bo Aaron zaczepił go jak już było po wszystkim oraz każdy wracał do siebie.

- Mistrz mówił, że w Marktag będziesz ze mną na czujce? No dobrze. To wiesz gdzie to w ogóle jest ten “Kogut”? - rozchocrhaniec ruszył z nim przez zawalone mrokiem, sniegiem i mrozem ulice portu. Nawet we dwóch to raźniej się wracało bo samemu to trochę strach. Wracali już pewnie koło północy i miasto było jak wymarłe. A przynajmniej już na dobre uśpione. Mało gdzie paliło się światło a najczęściej to w różnych tawernach i gospodach jakie mijali. Ale o tej porze i tam już pewnie były niedobitki wieczornych spotkań. A obaj magistrzy mieli okazję porozmawiać ze sobą podczas tej wędrówki. Aaron jak się zorientował, że kolega zna adres “Koguta” a nawet tam już był to się ucieszył, że mieli wspólną płaszczyzną do rozmowy.

- To na wszelki wypadek lepiej przyjdź w Marktag rano. Oni to pewnie jakby co to będą działać w południe. Ale lepiej być na miejscu wcześniej. - Aaron uznał, że tak byłoby najlepiej. I do tej pory sądził, że sam będzie stał na czujce. Ale skoro i kolega się zgłosił no to była okazja jakoś się podzielić zadaniami. Do tej pory rozważał aby stanąć na krzyżówkach przed “Kogutem” tak by dojrzeć sanie prowadzone przez Silnego. Mógłby ich ostrzec gdyby ktoś za nimi jechał. No ale pytanie gdzie miałby stanąć Joachim? Jak przy samej karczmie no to byłby kolejnym ogniwem, już przed samym lokalem praktycznie. Mógłby przekazać jakiś sygnał od Aarona do tych co byliby wewnątrz. Albo za lokalem. Bo w końcu Silny powinien nadjechać z tej co Aaron miał stać no ale gdyby coś się pogmerało to mógł nadjechać z innej. A każdy z nich mógł obsadzić tylko jedno skrzyżowanie. Więc im rozstawili się w większy pierścień to była większa szansa, że trafią na jadących ale też i że tylko jeden z nich trafi na nich.

O koźlonogiej Aaron nie wiedział nic ponadto co było mówione na zborze. Nie znał jej, nie spotkał jej wcześniej i właściwie wydawał się być zdziwiony jej pojawieniem się w mieście. Ale i niezbyt był nią zainteresowany. Domyślał się, że pewnie jest z tego plemienia odmieńców co tam gdzieś pod miastem żyje w jakiejś jaskini i czasem utrzymuje przez Strupasa kontakty z kultystami w mieście. Tak jak właśnie ostatnio co dopiero wczoraj wrócił. Ale on sam nigdy tam nie był i nie spotkał żadnego z tych odmieńców. Teraz zdaje się, że owa ciekawska i krnąbrna mutantka była właśnie u garbusa. Ale co dalej to pewnie Starszy coś wymyśli. Może ją odeśle z powrotem a może nie. Na razie rozczochrany magister bardziej interesował się sfinalizowaniem akcji w Marktag. I na tym się wczoraj rozstali.

Dzisiaj od rana było pochmurnie co zniechęcało do wyjścia na zewnątrz. Zwłaszcza jak alternatywą były wygodne i ogrzane kąty rezydencji van Hansenów. Tym jednak nie przeszkodziło to w wycieczce na cotygodniową, poranną mszę.

- Podobno bardzo późno wczoraj wróciłeś Joachimie. Czy nie przytrafiła ci się jakaś przykra przygoda? - przed wyjazdem i przy śniadaniu milady van Hansen zagaiła o wczorajszy późny powrót młodego astrologa. Pytała troskliwie i uprzejmie niczym dobra ciotka swojego siostrzeńca jakiego miała pod opieką. Większość rozmów przy stole toczyła się wokół polowania jakie miała zamiar urządzić dorosła córka państwa van Hansen. Nie dziś i może nie jutro. Ale w Aubentag, Marktag czy Backertag to już czemu nie. Trochę to zależało od przygotowań jak będą szły a trochę od pogody bo trudno było coś planować za miastem jeśli zaczęłaby się zamieć lub pogoda po prostu nie sprzyjała. Tutaj doszło znów do sporu głównie między matką a córką. Gdzie ta pierwsza martwiła się o bezpieczeństwo tej drugiej a tą drugą irytowała taka nadopiekuńczość.

- Mamo nic mi nie będzie. Przecież to nie jest moje pierwsze polowanie. - odparła Froya chcąc uspokoić rodzicielkę przed zbędnym zamartwianiem się.

- Ale może być ostatnie. Z tego ostatniego ledwo co wróciłaś żywa. - przypomniała niezbyt przekonana matka.

- Bo trafił nam się dorodny troll. Piękna sztuka. Mam nadzieję, że nie ostatnia. Ale tym razem to będzie drobna zwierzyna, co najwyżej może jakiegoś odyńca się trafi. Trolle i inne potwory nie podchodzą pod miasto zbyt często. Szkoda. - Froya zdradzała pewność siebie graniczącą z nonszalancją gdy widocznie była pewna wyników takiego polowania. I uważała to za coś niezmiernie interesującego.

- Co najwyżej jakiś odyniec? Ty słyszałeś to Mikael? “Najwyżej odyniec”. - matka wcale nie wydawała się uspokojona takimi obietnicami córki.

- Mam w pokoju myśliwskich już parę odyńców. Ale jak mamę to uspokoi to dziewczyny mówią o jakimś balu w Równonoc. Jakiś kulig gdzieś za miastem. Myślałam czy by u nas można tego zorganizować. Dzisiaj po mszy pewnie będziemy o tym rozmawiać. - blondynka starała się widocznie jakoś ułagodzić matkę i odwrócić jej uwagę czymś bardziej kobiecym niż polowanie. Udało się jej na tyle, że rzeczywiście zaczęły się rozważania kto by miał być na takim balu połączonego z kuligiem, gdzie by miał się odbyć i tak dalej. W końcu to był jeden z kroków w odwiecznym kontrdansu prestiżu i wpływów jaki zawsze i wszędzie zdawał się trwać między możnymi. No ale potem śniadanie i rozmowy przy nim się skończyło, trzeba było się ubrać i pójść do czekających sań i pojechać na poranną mszę. Msza w końcu też się skończyła i można było wrócić do rezydencji.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline