|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
06-01-2022, 21:11 | #491 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 80 - 2519.02.24; fst (8/8); południe Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; południowa dzielnica; karczma “Trzy lilie” Czas: 2519.02.24; Festag (8/8); południe Warunki: główna izba, jasno, ciepło, gwar rozmów; na zewnątrz jasno, zachmurzenie, sła.wiatr, bardzo zimno (-10) Pirora Kolejny poranek okazał się pochmurny i lodowato zimny. Przynajmniej na zewnątrz. Pirora jednak nie miała większych trudności aby wstać rano na poranną mszę. W końcu chociaż wczorajszy zbór zajął właściwie cały wieczór i jak wróciła do “Pełnych żagli” to już była północ albo w tej okolicy. Główna izba była prawie pusta i zastała tam już tylko niedobitki tego kończącego się wieczoru. Ale i tak była to nie taka późna pora aby położyć się spać w porównaniu do bardziej aktywnych nocy nie spędzanych samotnie. Zanim jednak zdążyła wrócić albo chociaż zejść z pokładu starej krypy to dopadła ją Łasica. - Cześć Pirora, kupę lat! - klepnęła ją po przyjacielsku w plecy jakby naprawdę się nie widziały szmat czasu. - Widzisz, tyle roboty, że nawet nie ma kiedy się spotkać i pofiglować, nawet chociaż na ploty wpaść. - westchnęła nieco przesadnie rozkładając ramiona na boki. Faktycznie nawet podczas zboru nie było za bardzo okazji pogadać tak na luźniejsze tematy bo większość zajęła omawianie planu z wyrocznią i kazamatami albo indywidualne rozmowy ze Starszym. - Robisz coś jutro? Ja gadałam ze Starszym. Kazał mi zająć się Kopytkiem. Wiesz, tą nową co przyjechała ze Strupasem. Teraz jest u niego no ale mam ją jutro zaprowadzić do “Koguta”. Podobno też jest od naszego patrona. No ale ja to mogę się nią jutro zająć ale od Wellentag to wracam do tych durnych lochów. Dobrze, że to już ostatnie parę dni. Może byś wpadła do “Koguta”? No w każdym razie ja tam jutro będę z tą nową. Ciekawe jakby to z nią było. Jeszcze nie robiłam tego z żadnym odmieńcem. Ciekawe czy ma tylko tymi kopytkami się od nas różni czy jeszcze czymś. No. A ty? Co tam u ciebie? Zbałamuciłaś ostatnio kogoś ciekawego? Albo może ktoś wreszcie ciebie zbałamucił tak dla odmiany? - Łasica szła w swoich ulubionych, skórzanych spodniach. Więc gdzieś podczas rozmów ze Starszym musiała znaleźć czas aby się przebrać bo większość zboru przesiedziała w zgrzebnej, szaroburej spódnicy w jakiej pracowała w kazamatach. A jak szły przez port to łotrzyca ćwierkała radośnie jakby od dłuższego czasu wreszcie trafiła jej się okazja porozmawiać z koleżanką. I te puste, mroczne, zawalone hałdami śniegu ulice jakoś wcale zdawały się jej nie przerażać. A rano owa koleżanka Łasicy nie wstawała tak ciężko. Potem trzeba było się ubrać, zjeść śniadanie no i wybrać się na poranną mszę. Na niej kapłan mówił o skrusze za grzechy, o upadku moralności i obyczajów jakimi są świadkami. O tym, że na śmiertelników spadnie gniew bogów jeśli nie zaprzestaną grzeszyć. I, że bogobojni ludzie powinni zacząć post aby przywitać nadchodzącą równonoc z czystym ciałem i duchem. Na mszy szlachcianka z Averlandu dostrzegła całkiem sporo znajomych twarzy. Zwłaszcza z towarzystwa. Uprzejmym i oszczędnym uśmiechem pozdrowiła ją Kamila stojąca ze starszym, brzuchatym ale rosłym mężczyzną który mógł być jej ojcem. Niedaleko dostrzegła plecy ufryzowanej blond piękności wraz z dwójką starszych ludzi też pewnie jej rodzicami. Jeszcze gdzieś dalej państwo von Mannlieb. Gdzie pod względem wieku i aparycji to pan Mannlieb też pasowałby rysopisem bardziej do ojca czy innego opiekuna swojej młodej żony niż jej męża. Z drugiej strony taka różnica wieku w małżeństwie ludzi z wyższych sfer nie była też wcale taka rzadka. Dojrzała też panie i panny z kółka poetyckiego które siedziały jak należało w przednich rzędach ze swoimi narzeczonymi, mężami lub rodzicami. Pewną niespodzianką był występ Nije która zaśpiewała jako solistka chóru psalm pochwalną na cześć boga wszechoceanu. I okazało się, że talent poetki sprawdził się także w takiej roli. Zaś po mszy gdy tłum się zaczął rozchodzić i wytaczać na zewnątrz jak zwykle była okazja na towarzyskie pogaduszki ze znajomymi. Do Pirory podeszła Kamila aby zagaić towarzysko a przy okazji poinformować, że jej papa wyraził zgodę na spotkanie w sprawie tego poręczenia i proponował spotkanie w południe Aubentag. --- Po mszy wcale tak dużo czasu nie było aby się naszykować na spotkanie z czarnowłosą elfią uzdrowicielką. Właściwie jak Pirora wróciła do “Żagli” to wydawało się, że ledwo wróciła a już do środka weszła Ilsarielle szukając jej wzrokiem. Po czym jak znalazła podeszła do niej z uprzejmym choć oszczędnym uśmiechem. Zdążyła jednak posłać kogoś do “Trzech żagli” z wiadomością dla Silke. Tej jednak nie było o tej dość wczesnej porze dnia świątynnego więc co najwyżej można było dać znać barmanowi aby coś jej powiedział jak się pojawi. Bo było mało prawdopodobne aby wytatuowana czarnulka znała słowo pisane. - Dzień dobry Piroro. Ładnie dzisiaj wyglądasz. Jesteś już gotowa czy potrzebujesz jeszcze trochę czasu? - zapytała uprzejmie podchodząc do blond Averlandki. Była ubrana na elficką modłę więc chociaż suknia sięgała jej prawie do samej podłogi to wydawała się jakaś lekka i zwiewna. I pełna tych subtelnych, liściastych wzorów w jakich tak lubowały się elfy. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; południowa dzielnica; tawerna “Trzy gwoździe” Czas: 2519.02.24; Festag (8/8); południe Warunki: główna izba, jasno, ciepło, gwar rozmów; na zewnątrz jasno, zachmurzenie, sła.wiatr, bardzo zimno (-10) Egon Z początku siedział sam przy stole. Umówił się w południe no i zbliżało się południe. Ale dzięki temu miał okazję przemyśleć i powspominać parę spraw. Tak jak to jak postąpić z Vogelem. Z rozmowy ze Starszym wynikało, że jakiś list w sprawie Vogela był przygotowany i w Wellentag miał dotrzeć do kazamat. No i się okaże czy ktoś tam w biurze uwierzy w ten papier o przenosinach czy nie. Jak tak to sprawa by się zrobiła bardzo prosta bo legalnie Vogel by został przeniesiony do bloku specjalnego i tyle. No a jak nie… No to trudno było powiedzieć co by z tego wynikło. Czasu jednak było mało. Dziś Festag to prawie wszyscy mieli wolne. Potem dwa zwykłe dni i Marktag na kiedy miała być przewidziana akcja. No chyba, że coś by się popsuło. Tak czy inaczej to głównie na niego spadało jak postąpić ze skazanym kolegą. Bo jako strażnik miał więcej swobody poruszania się po lochu niż Łasica która większość czasu spędzała w kuchni albo na stołówce. A w kuchni w przeciwieństwie do wartowni to cały czas trwała praca. Jak nie przygotowanie posiłku to jego wydawanie na stołówce, potem karmienie więźniów, powrót do kuchni, zmywanie po tym wszystkim i znów przygotowywanie kolejnego posiłku. I tak cały dzień. No a z każdego dłuższego zniknięcia z oczu w kuchni to każdy kuchcik musiał się wytłumaczyć starszemu. Katia też podległa tym zasadom. A poza tym Vogel był jego a nie jej znajomym. I jego los wkrótce miał się rozstrzygnąć. - Masz z nim coś ustalić to w Weelentag z rana. Jak najszybciej. Bo jak jednak go przeniosą do specjalnego to raczej stracisz z nim kontakt a ja to już mówiłam, mam mocno ograniczone możliwości jak mi twoi koledzy sapią w kark jak tam jestem. A jak będziesz miał służbę na zewnątrz no to w ogóle kicha. - poradziła mu wczoraj Łasica uprzedzając, że nawet jeśli te przenosiny poszłyby zgodnie z planem kultystów to jednak oznaczało to mocne ograniczenie kontaktu ze skazańcem. Egon właściwie do specjalnego nie miał dostępu a Łasica wraz z kolegą rozwozili tam co prawda posiłki tak jak i zwykłym więźniom no ale trudno było coś jej ustalać z obcym dla siebie osobą jak się strażnicy wszystkiemu z progu przypatrywali i przysłuchiwali. Zwłaszcza, że wydanie posiłku było dość krótkie, podejść do drzwi i odebrać miskę. I niewiele więcej. A z tego co mówił Rolf i reszta to w przyszłym tygodniu rotowali się z drugą zmianą aby obsadzić blanki i bramy. - Poczekaj chwilę, pójdę z tobą. - zagaił do niego Vasilij gdy wczoraj już rozchodzili się do siebie po zakończonym spotkaniu. Szli we dwóch przez portowe alejki zawalone hałdami brudnego, zaskorupiałego śniegu jaki się uzbierał od początku zimy. Buty chrzęściły w świeżym śniegu a ponad górą wąwozu z kamienic widać było ciemny granat nieba odcinający się od czerni zaciemnionych budynków. Nawet w Angestag koło północy to już większość miasta spała. - My już prawie skończyliśmy z tym remontem “Koguta”. To znaczy tam to można by robić remont a remont, następne pół roku. No ale tak “aby było” i na przyjęcie wyroczni i tej małej z jaskini no to może być. Jak coś będzie trzeba zrobić jeszcze to już najwyżej potem się zrobi. Tak czy owak teraz będę mógł wysłać kogoś po tego twojego kolegę. Jeśli będzie wychodził razem z wami. Moi ludzie zaprowadzą go w stronę portu. Tam wpakują w łódkę. I wywiozą z miasta. No ale zawsze w takich wypadkach zakładamy worek na łeb. To uprzedź go i ogólnie, żeby nie robił problemów i się nie rzucał. Bo jak zwieje na mieście a go złapią to go śledczy wezmą w obroty jak to było z tą ucieczką. Więc no to trochę sprawa nas wszystkich aby go nie złapali żywego. - Vasilij jako herszt przemytniczej bandy miał pewne doświadczenie i sposoby aby “zniknąć” coś czy kogoś z miasta. Jednak dla obcego mogło to wyglądać podejrzanie tak dać sobie obcym założyć worek na łeb no i w ogóle słuchać poleceń i zdać się na łaskę kompletnie obcych ludzi. I z wzajemnością. A nie było czasu ani okazji by się jakoś poznać czy dogadać. Jedynym łącznikiem i znajomym dla obu stron był Egon. Bo dla Vogela to nawet Katia była pewnie po prostu kucharką w kazamatach. Nawet Łasica nie bardzo miała możliwości coś z nim pogadać jak bez przerwy towarzyszył jej drugi kuchcik i Rolf z kolegami. A co by nie powiedziała to oczywiste było, że skazaniec podejdzie do tego podejrzliwie albo wręcz potraktuje jako prowokację. Więc znów zostawał tylko Egon. No i do niego wczoraj po zebraniu uderzył Cichy aby jakoś to zorganizował co się da z tym Vogelem aby potem nie było z tym problemów. Bo na pewno wszystko będzie na szybko i nerwowo. Jako, że wczoraj ani nie balował ani nie pracował ciężko to raczej nie miał problemów aby wstać rano. Ten okazał się mroźny i pochmurny. Ale jeszcze musiał zajść po garbusa bo ten też miał plan kończyć wyjmowanie cegieł aby dało się przejść. Nawet ucieszył się, że Egon przyszedł. Przy okazji zastał tam Łasicę. Okazało się, że przyszła po tą z kopytami co na razie była u garbusa na chacie. Miała się nią zająć i zabrać do “Koguta” który dzisiaj powinien być pusty. Z wyglądu w ogóle nie było widać po tej nowej, że jest odmieńcem. Nawet jak się słyszało o tej jej kopytach to jak suknię miała do samej ziemi to nic tych kopyt nie było widać. Poza tym wyglądała jak każda inna młoda kobieta. Nawet zgrabna i posyłające wszystkim i wszystkiemu zaciekawione spojrzenie. Włosy nieco rzucały się w oczy bo miała je w barwie kwitnących lilii. Ale na nie Łasica kazała jej założyć chustę i pod nią już ich właściwie nie było widać. - No to powodzenia pracusie! Ja idę pokazać koleżance miasto i nową kwaterę! - pożegnała się wesoło łotrzyca biorąc opiekuńczo pod ramię Lilę i wychodząc zapuszczonego i zasmrodzonego domu w jakim urzędował garbus. - Idźcie, idźcie. Nikt was tu nie potrzebuje. Tylko wszystko psują. - burczał Strupas któremu ta przeprowadzka była tak samo na rękę jak przybycie Egona do pomocy. Dał mu drabinę do niesienia. Sam resztę klamotów spakował w jakiś wór więc jak wyszedł to wyglądał jak jakiś brudny, śmierdzący śmieciarz dźwigający na krzywych plecach swoje śmieciowe skarby. Aby zabrać samemu jeszcze drabinę to faktycznie miałby kłopot. Przynajmniej idąc na jeden raz. We dwóch poszło im to znacznie łatwiej. Później mieli jeszcze nieco zachodu aby przeciągnać tą drabinę przez właz prowadzący z opuszczonego zaułka do kanałów. Ale jak jeden zszedł na dół, drugi ją podawał z góry to jakoś sobie poradzili. No i garbus okazał się przydatny jako przewodnik. Bo chociaż już raz czy dwa Egon był tutaj to jednak miał bardzo kiepską orientację pod ziemią. Gdzie widać było tylko na parę kroków światła lampy a wszystkie kanały wyglądały dla niego tak samo. - To jak już jesteś to pakuj się. Zobacz czy dasz radę się przecisnąć. Ja dałem to ty chyba też powinieneś ale spróbuj. - zaproponował garbus gdy się zatrzymali przy rumowisku wokół wylotu rury odpływowej. Wygląd bardzo się zmienił od czasu gdy brodacz był tu ostatni raz. On sam już poszerzył ten wylot a nie mając co robić z wyjętymi cegłami rzucał je dookoła siebie jak popadło. Widocznie Strupas stosował tą samą technikę bo w przejściu było ich całkiem sporo. Górna część rury została po staremu. Ale dół najpierw on a potem śmierdziel skuwali zaprawę między cegłami a gdy dało się już którąś wyjąć to rzucali ją na dół. - To weź to odgarnij trochę bo już nie ma gdzie rzucać. Wczoraj już mi się nie chciało. - poprosił garbus wskazując na tą hałdę brudnych, mokrych cegieł obsypanych błotem i pyłem. Jak się było w głębi rury to najłatwiej było po prostu rzucać cegły na dół i za siebie. Wtedy spadały u podnóża tego wylotu. No ale z czasem trudno było przejść. Właśnie z ogarnianiem tych cegieł zajęło Egonowi sporo czasu dzisiaj. Drabina okazała się przydatna by ją wsadzić w głąb rury i ten najtrudniejszy odcinek, pod górę i do kolanka, można było po niej wejść o wiele prościej. Jak tam Egon wszedł ujrzał w świetle trzymanej lampy, że jest przejście już prawie w poziomie tą rurą na kilka kolejnych kroków. To już musiał wczoraj zrobić garbus. I została już końcówka. Ostatnie kilka kroków. Strupas oceniał, że dzisiaj do południa powinien skończyć, no góra do wieczora. Chyba, że trafiłoby się coś nieprzewidzianego no ale to z założenia trudno było przewidzieć. Pod ziemią trudno było jednak mierzyć czas. Więc tak na oko pożegnał się ze Strupasem uznając, że jest to odpowiedni czas aby wrócić na powierzchnię i przygotować się do spotkania w “Trzech gwoździach”. A wypadało się ogarnąć po robocie w kanałach bo poza garbusem jaki lubował się w takich zapachach i klimatach to większość społeczeństwa ich nie tolerowała i omijała jak tylko się dało. No i w końcu trafił do gospody w jakiej umówił się z kolegami z wartowni. W końcu przyszli. Najpierw Marcel, potem Rolf i w końcu Stephen. Schodzili się po kolei ale mniej więcej na to południe byli już w komplecie. Południe było tak samo pochmurne jak poranek gdy wychodził od siebie albo potem szedł z garbatym kolegą ze zboru. Ale wewnątrz ogrzanego i oświetlonego pomieszczenia ta zima nie była taka straszna. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ul. Złota; rezydencja van Hansenów Czas: 2519.02.24; Festag (8/8); południe Warunki: wnętrze pokoju, jasno, ciepło, cisza; na zewnątrz jasno, zachmurzenie, sła.wiatr, bardzo zimno (-10) Joachim Młody mężczyzna bez większego przekonania spojrzał w stronę okna. Ale widok za bardzo się nie zmienił. Wciąż było pochmurno. Podobnie jak rano gdy rodzina gospodarzy udawała się do świątyni na cotygodniową mszę proponując mu współudział. W nocy jak wracał z portu też było pochmurno. A gdy gwiazdy nie były widoczne to nie mógł postawić wróżby. Niestety jego rodzime strony, zwłaszcza zimą, często były pochmurne. A ponieważ dzisiaj był Festag, dzień świątyń, bogów, mszy, modlitw i kapłanów to i wszystkie urzędy i sklepy były pozamykane. Swoje plany na wizytę w ratuszu mógł zrealizować najwcześniej jutro. Za to wczoraj wieczorem widocznie Starszy musiał też rozmawiać i z drugim magistrem w ich zborze bo Aaron zaczepił go jak już było po wszystkim oraz każdy wracał do siebie. - Mistrz mówił, że w Marktag będziesz ze mną na czujce? No dobrze. To wiesz gdzie to w ogóle jest ten “Kogut”? - rozchocrhaniec ruszył z nim przez zawalone mrokiem, sniegiem i mrozem ulice portu. Nawet we dwóch to raźniej się wracało bo samemu to trochę strach. Wracali już pewnie koło północy i miasto było jak wymarłe. A przynajmniej już na dobre uśpione. Mało gdzie paliło się światło a najczęściej to w różnych tawernach i gospodach jakie mijali. Ale o tej porze i tam już pewnie były niedobitki wieczornych spotkań. A obaj magistrzy mieli okazję porozmawiać ze sobą podczas tej wędrówki. Aaron jak się zorientował, że kolega zna adres “Koguta” a nawet tam już był to się ucieszył, że mieli wspólną płaszczyzną do rozmowy. - To na wszelki wypadek lepiej przyjdź w Marktag rano. Oni to pewnie jakby co to będą działać w południe. Ale lepiej być na miejscu wcześniej. - Aaron uznał, że tak byłoby najlepiej. I do tej pory sądził, że sam będzie stał na czujce. Ale skoro i kolega się zgłosił no to była okazja jakoś się podzielić zadaniami. Do tej pory rozważał aby stanąć na krzyżówkach przed “Kogutem” tak by dojrzeć sanie prowadzone przez Silnego. Mógłby ich ostrzec gdyby ktoś za nimi jechał. No ale pytanie gdzie miałby stanąć Joachim? Jak przy samej karczmie no to byłby kolejnym ogniwem, już przed samym lokalem praktycznie. Mógłby przekazać jakiś sygnał od Aarona do tych co byliby wewnątrz. Albo za lokalem. Bo w końcu Silny powinien nadjechać z tej co Aaron miał stać no ale gdyby coś się pogmerało to mógł nadjechać z innej. A każdy z nich mógł obsadzić tylko jedno skrzyżowanie. Więc im rozstawili się w większy pierścień to była większa szansa, że trafią na jadących ale też i że tylko jeden z nich trafi na nich. O koźlonogiej Aaron nie wiedział nic ponadto co było mówione na zborze. Nie znał jej, nie spotkał jej wcześniej i właściwie wydawał się być zdziwiony jej pojawieniem się w mieście. Ale i niezbyt był nią zainteresowany. Domyślał się, że pewnie jest z tego plemienia odmieńców co tam gdzieś pod miastem żyje w jakiejś jaskini i czasem utrzymuje przez Strupasa kontakty z kultystami w mieście. Tak jak właśnie ostatnio co dopiero wczoraj wrócił. Ale on sam nigdy tam nie był i nie spotkał żadnego z tych odmieńców. Teraz zdaje się, że owa ciekawska i krnąbrna mutantka była właśnie u garbusa. Ale co dalej to pewnie Starszy coś wymyśli. Może ją odeśle z powrotem a może nie. Na razie rozczochrany magister bardziej interesował się sfinalizowaniem akcji w Marktag. I na tym się wczoraj rozstali. Dzisiaj od rana było pochmurnie co zniechęcało do wyjścia na zewnątrz. Zwłaszcza jak alternatywą były wygodne i ogrzane kąty rezydencji van Hansenów. Tym jednak nie przeszkodziło to w wycieczce na cotygodniową, poranną mszę. - Podobno bardzo późno wczoraj wróciłeś Joachimie. Czy nie przytrafiła ci się jakaś przykra przygoda? - przed wyjazdem i przy śniadaniu milady van Hansen zagaiła o wczorajszy późny powrót młodego astrologa. Pytała troskliwie i uprzejmie niczym dobra ciotka swojego siostrzeńca jakiego miała pod opieką. Większość rozmów przy stole toczyła się wokół polowania jakie miała zamiar urządzić dorosła córka państwa van Hansen. Nie dziś i może nie jutro. Ale w Aubentag, Marktag czy Backertag to już czemu nie. Trochę to zależało od przygotowań jak będą szły a trochę od pogody bo trudno było coś planować za miastem jeśli zaczęłaby się zamieć lub pogoda po prostu nie sprzyjała. Tutaj doszło znów do sporu głównie między matką a córką. Gdzie ta pierwsza martwiła się o bezpieczeństwo tej drugiej a tą drugą irytowała taka nadopiekuńczość. - Mamo nic mi nie będzie. Przecież to nie jest moje pierwsze polowanie. - odparła Froya chcąc uspokoić rodzicielkę przed zbędnym zamartwianiem się. - Ale może być ostatnie. Z tego ostatniego ledwo co wróciłaś żywa. - przypomniała niezbyt przekonana matka. - Bo trafił nam się dorodny troll. Piękna sztuka. Mam nadzieję, że nie ostatnia. Ale tym razem to będzie drobna zwierzyna, co najwyżej może jakiegoś odyńca się trafi. Trolle i inne potwory nie podchodzą pod miasto zbyt często. Szkoda. - Froya zdradzała pewność siebie graniczącą z nonszalancją gdy widocznie była pewna wyników takiego polowania. I uważała to za coś niezmiernie interesującego. - Co najwyżej jakiś odyniec? Ty słyszałeś to Mikael? “Najwyżej odyniec”. - matka wcale nie wydawała się uspokojona takimi obietnicami córki. - Mam w pokoju myśliwskich już parę odyńców. Ale jak mamę to uspokoi to dziewczyny mówią o jakimś balu w Równonoc. Jakiś kulig gdzieś za miastem. Myślałam czy by u nas można tego zorganizować. Dzisiaj po mszy pewnie będziemy o tym rozmawiać. - blondynka starała się widocznie jakoś ułagodzić matkę i odwrócić jej uwagę czymś bardziej kobiecym niż polowanie. Udało się jej na tyle, że rzeczywiście zaczęły się rozważania kto by miał być na takim balu połączonego z kuligiem, gdzie by miał się odbyć i tak dalej. W końcu to był jeden z kroków w odwiecznym kontrdansu prestiżu i wpływów jaki zawsze i wszędzie zdawał się trwać między możnymi. No ale potem śniadanie i rozmowy przy nim się skończyło, trzeba było się ubrać i pójść do czekających sań i pojechać na poranną mszę. Msza w końcu też się skończyła i można było wrócić do rezydencji.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
15-01-2022, 08:45 | #492 |
Reputacja: 1 |
__________________ Evil never sleeps, it power naps! |
15-01-2022, 23:56 | #493 |
Reputacja: 1 |
|
16-01-2022, 23:31 | #494 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 81 - 2519.02.25; wlt (1/8); południe Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; centralna dzielnica; ul. Kazamatowa; kazamaty Czas: 2519.02.25; Wellentag (1/8); południe Warunki: wartownia w bramie, jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz jasno, pada gęsty śnieg, umi.wiatr, mroźno (-15) Egon - Kurwa jak sypie. - prychnął z niezadodowoleniem Rolf. Tupnął jeszcze parę razy jedną a potem drugą nogą aby pozbyć się nadmiaru śniegu. Podobnie jak otrzepał kożuch rękawicami w tym samym celu. Egon z kolegami świetnie mogli go zorzumieć. Dopiero co sam wrócił z zewnątrz i przechodził podobny proces. Bo o ile z rana jak zaczynali wartę to sypało delikatnym, zimnym puchem jakby ktoś rozdarł wielką pierzynę nad miastem to teraz właściwie też. Ale jakby rozdarł ich z tuzin. Z pół setki kroków trudno było dostrzec detale na zewnątrz a najbliższe fasady budynków widoczne z blank ginęły w śnieżnej mgle może z setkę kroków dalej. Rozpadało się na dobre. - Dobra szoruj na zmianę. - burknął Rolf odwieszając swój kożuch na kołek i wskazał na Stephana jaki miał go zastąpić. Taki mieli system jak dozorowali mury na zewnątrz. Dwóch się grzeje wewnątrz, a dwóch odmraża dupę na blankach. Przed chwilą Marcel zmienił Egona wychodząc na lewą stronę wieży no a teraz Stephen ubierał się aby zmienić Rolfa po prawej. - Nie wiem po co my tam łazimy. Kto by chciał atakować ten zamek? A skazańcy siedzą w celach w środku to i tak tam siedzą a nie łażą samopas. Tylko dupy sobie odmrażamy. - burknął Stephan dopinając kożuch i zakładając futrzaną czapkę na głowę. W zimie zewnętrzna zmiana, zwłaszcza na blankach, z oczywistych względów nie cieszyła się popularnością wśród strażników. Ale skoro system był względnie uczciwy bo tydzień wewnątrz murów a tydzień na murach no to jakoś to znosili. - Ciesz się, że nie jesteś w nocnej straży. W nocy to dopiero tu pizga złem. - burknął gruby szef wartowni stając przy piecu i grzejąc swoje sękate łapy od przyjemnego ciepła. Rano Egonowi nie wstawało się tak źle. W końcu wczoraj głównie biesiadowali a nie pili zdając sobie sprawę, że rano muszą być tutaj. To i nie było tak źle. Nawet przyjemnie się wstawało po takiej sytej biesiadzie jaka rzadko się trafiała. I sądząc z rozmów i humorów pozostałej trójki kolegów to oni pewnie mieli podobnie. Żaden nie zdradzał objawów, że wypił wczoraj za dużo. Ale mróz i warta na blankach to im szybko przypomniała o zimnej, ponurej strażniczej rutynie. Od rana co dwa pacierze zmieniali się dozorując blanki albo grzejąc się wewnątrz warowni położonej w trzewiach wieży. - No? To co z tym Hermanem? Niedługo będzie obiad. Dobrze, bo zgłodniałem na tym mrozie. Mogę go zapytać o ciebie. No ale musiałbym mieć dobrą motywację. A beze mnie tego nie załatwisz. - zagaił Rolf gdy tak stał i grzał ręcę od udomowionego ognia w kominku. Faktycznie biło od niego przyjemne, ożywcze ciepło w sam raz po łażeniu po takim śniegu i mrozie. Rano bowiem wszyscy zgodnie z grafikiem zaczęli kolejną zmianę w jednej z wież zamku jaki robił za miejskie lochy. I jak się przekonał Egon nie bardzo było okazji aby wymknąć się do środka. Bo jak siedział w wartowni to z Rolfem no i grzali się po tym łażeniu na zewnątrz. Musiałby wymyślić jakiś pretekst aby móc wyjść do środka twierdzy. Bo tutaj wszystko od bardachy, po ogień, wino i kanapki właściwie było więc nie bardzo było sens aby strażnik wychodził. A i zmiany ze względu na mróz nie były takie długie bo dłuższe były zbyt uciążliwe wiec stali po dwa pacierze. A jak łaził na blankach to właściwie był sam. Wieże po obu stronach zasłaniały go od strażników na dalszych kawałkach murów więc ani wówczas on nie widział Rolfa ani Rolf jego. Tyle, że aby dostać się do wnętrza twierdzy musiałby wrócić do wieży, zejść na dół do wartowni i dopiero wyjść na zewnątrz. Czyli wracał do punktu wyjścia. Nawet gorzej bo przecież strażnik nie mógł opuścić posterunku czyli swojego kawałka murów. Można było jeszcze zeskoczyć. Na dole był śnieg, całe hałdy jakie uzbierały się od początku zimy. Tylko rosły i rosły gdy wykopywano codziennie korytarze w tym śniegu. Pewnie dałby radę bezpiecznie zeskoczyć. Ale ledwo by się pokazał na dole mógłby go zobaczyć którykolwiek z kolegów na blankach. No i o ile się jeszcze zeskoczyć dało to powrót na górę wydawał się dość skomplikowany bez jakichś lin i tego typu sprzętu. Więc pewnie musiałby wrócić do wartowni a tam tłumaczyć się dlaczego wyszedł górą a wraca dołem. Więc nawet jakby dało się to załatwić to jednak nie było to takie proste i oczywiste. No ale wczoraj Rolf dał mu do zrozumienia, że może coś podziałać z Hermanem w sprawie podmianki strażników. Nie dawał gwarancji, że Herman się zgodzi no ale pogadać mógł. Ale nie za darmo. - No sam rozumiesz. Też chcę coś z tego mieć. No a i do Hermana przecież nie pójdę z pustymi rękami po prośbie. - wywalił wczoraj w “Gwoździach” bez większych ceregieli. A co chciał? Mogła być jakaś butelka czy dwie czegoś lepszego. Dla Hermana aby był łaskawszy na takie prośby. No i może coś dla siebie podobnego. Po sztuce za każdy dzień jaki by się udało załatwić z Hermanem. No i Katię. Zapewne z powodu jej uroku osobistego oraz wczorajszych opowieści Stephana który był nią zachwycony a tak barwnie opowiadał, że nie było dziwne, że i inny nabrali na nią chrapkę. - Mówię wam, jak ona ciągnie! No ledwo się zamknęliśmy no i ona sama zaczyna mnie całować a potem klęka mi do spodni i zabiera się za robienie berła! Beż żadnych fochów i wykrętów tylko robi co trzeba! No! I to jest dziwka pierwsza klasa! Co wie czego chce i nie robi problemów tylko się pruje! A potem jeszcze ją pod ścianą wziąłem, no mówię wam takie właśnie powinny być wszystkie kurwy a nie świętoszki zgrywają niedostępne! A co ona tam ma pod ubraniem! I z tyłu i z przodu! No jest za co złapać i klepać! Ha! A wiecie co najlepsze? Na początku mi mówi, żeby zgasić światło bo jest wstydliwa! Łapiecie to?! Wstydliwa! No myślałem, że coś kombinuje i będzie robić problemy no ale nie, zaczęła mnie całować a potem resztę no to się zgodziłem aby zgasiła tą świecę. Jak tak wygląda jej wstydliwość no to mogę jej wybaczyć i robić to bez światła. - Stephan barwnie i wesoło opowiadał swoją przygodę z Katią. A inni słuchali z lubością tych szczegółów jakby sami brali trochę w tym udział. I widocznie Łasica się postarała podczas owej “chwili zapomnienia” ze strażnikiem bo wczoraj w “Gwoździach” Egon widział i słyszał tego efekty. Stephan był nią zachwycony więc musiała zrobić na nim duże wrażenie. No i niejako na jego kolegach także. Ale wobec tego nie było aż tak dziwne, że jak potem Rolf gadał z nim o tej zamianie Egona na blok specjalny no to wspomniał, że jakby Egon załatwił mu podobny numerek z Katią albo może i z Hermanem też no to pewnie byłoby prawie pewne, że szef bloku specjalnego by się zgodził. No jak nie i za same butelki no to mogło być różnie. No a teraz jak zostali we dwóch na wartowni to Rolf wrócił do wczorajszej rozmowy. Niedługo powinni bić gong na obiad to by udali się do stołówki gdzie powinna urzędować ognistowłosa kucharka jaka zrobiła na Stephanie takie niesamowite wrażenie. Co prawda widział ją rano przy śniadaniu i wtedy Łasica wydawała się trochę zdziwiona, że go widzi. - To jesteś na zewnątrz? To niedobrze. Kombinuj przeniesienie. Chociaż na jeden dzień na Marktag. Bo inaczej lipa. - mruknęła cicho gdy nakładała mu porcję do miski. Jako, że za nim stali w kolejce kolejni strażnicy to na więcej sobie nie pozwoliła. I dalej udawała tą rudowłosą kucharkę o trochę zapadniętych policzkach o niezbyt dużym rozumku za to wesołym usposobieniu i przyjemnym dla oka uśmiechu. Ale wkrótce miał być obiad to pewnie znów się spotkają. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ul. Złota; rezydencja van Hansenów Czas: 2519.02.25; Wellentag (1/8); południe Warunki: pokój gościnny, jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz jasno, pada gęsty śnieg, umi.wiatr, mroźno (-15) Joachim - Panie, byłem rano w ratuszu. Pytałem o ten dom. No i dzisiaj ten urzędnik co się zajmuje nieruchomościami przyjmuje. Już tam jest to można do niego iść. - pukanie do drzwi i wejście Svena przerwało rozmyślania młodego atrologa. No ale przecież miał w planie zalegalizowanie nabycia tej nieruchomości jaką mu sługa zalazł w zeszłym tygodniu i zdawała się być odpowiednia na potrzeby młodego magistra. Właściwie nic by się pewnie nie stało wielkiego jakby po prostu tam się przeprowadził i zamieszkał. Jednak bez odpowiedniego dokumentu to by tam mieszkał na dziko i każdy mógłby się przyczepić gdyby chciał i go próbować eksmitować czy narobić innych kłopotów. No a jakby zdobył taki papier to mógłby być oficjalnym właścicielem ten nieruchomości. A w końcu jakiś skandal z eksmisją magistra pewnie nie wpłynąłby dobrze na jego wizerunek, zwłaszcza w kręgach wyższego towarzystwa jak jego obecni gospodarze. No ale jednak taki certyfikat własności wiązał się z kupnem tej nieruchomości a to z kolei z pewnie sporą sumą karlików. Ale co dokładnie to pewnie właśnie trzeba by ustalić w ratuszu. A zanim Joachim usłyszał pukanie do drzwi swojego sługi miał nad czym myśleć. Wczoraj gwiazdy okazały się mu łaskawe. Czy raczej chmury. Bo się rozstąpiły i była idealna okazja do nocnych obserwacji nieba jaka zimą w tym mieście rzadko się trafiała. A jak widział gwiazdy mógł użyć swoich mocy aby postawić pytanie o sensowność używania śpiewu do wywabienia syreny. Gwiazdy oczywiście jak już się pokazały to dały mu odpowiedź. Jednak jak zawsze kłopot polegał na właściwej interpretacji tej odpowiedzi. Na wczorajszym niebie królował Bębniarz. Co uważano za symbol dobrej, może nawet zbyt dobrej zabawy. A nawet dekadencji, lenistwa, obżarstwa i upadku moralności. Z tego względu uważano go też, że ukazuje wpływ Węża na świat śmiertelników. W końcu on był patronem folgowania swoim zachciankom, ciekawości oraz lubieżności. Pytanie jakie postawił podczas wróżby dotyczyło w pewnym sensie śpiewu czyli jakby zabawy. Skoro na niebie najsilniejszy był Bębniarz to raczej było to pozytywny znak. Chociaż do pewnego stopnia niepokojący. Trochę bliżej horyzontu dostrzegł konstelację Dwóch Byków. Te z kolei były symbolem pomyślności i płodności. Gdy królowały na niebie to dobrze się działo na tym ziemskim padole. Plony były obfite, kokoszki znosiły dużo, dorodnych jaj, rzemieślnicy mieli dobrą passę do tworzenia swoich wyrobów a jałówki rodziły zdrowe cielęta. Chociaż związek pomyślności i płodności Byków był już nie tak oczywisty gdy chodziło o wywabienie śpiewem syreny z morskich kipieli. Trzecim znakiem jaki wczoraj ładnie świecił były Dudy. Muzyk grający na trąbce albo dudach, to podobno co kraina to inaczej na to mówili ale chodziło o to samo. Tak czy inaczej był to znak patronujący iluzji, oszustwu i intrygom ale i dyplomatom i paktom. Ale też czasem był rozważany jako negacja któregoś z pozostałych widocznych akurat na niebie znaków jako iluzji lub czegoś fałszywego. Z drugiej strony jednak mógł być uznany za pozytywny gdyby chodziło właśnie o jakieś paktowanie i oszustwa. Więc chociaż wczoraj niebo było mroźne i klarowne no i sypnęło mu mnóstwem znaków to jednak musiał to przetrawić i zastanowić się jakie wyciągnąć z tego wnioski. Podobnie jak z przeglądania ksiąg na parafii. Przy okazji mógł się na własnej skórze przekonać nad subtelnym wpływem van Hansenów. Bo jak przyszedł po mszy do kapłana i wyjawił swoją prośbę o zbadanie ksiąg ten obdarzył go bardzo krytycznym aby nie rzec podejrzliwym spojrzeniem. Zdawał się być klasycznym przykładem nieufności jaką wielu kapłanów żywiło do wielu magistrów. No ale w końcu Kolegium powstało za czasów Magnusa Pobożnego, po Wielkiej Wojnie a przez ponad dwa wcześniejsze milenia osoby władające magią to byli w większości czarownicy spaczeni przez demoniczne moce albo plugawi nekromanci. Stąd wielowiekowa nieufność, nie tylko kapłanów do czarodziejów. Z tym chyba było podobnie bo Joachim odniósł wrażenie, że mężczyzna w wieku jego ojca to pewnie najchętniej powiedziałby “nie” i go spławił. No ale skoro siedział w pierwszej ławie u boku van Hansenów podczas mszy no to jednak się zgodził. A przy okazji trudno było nie zauważyć, że ciemnowłosa solistka jaka śpiewała psalmy podczas mszy do wtóru z chórem ma całkiem ładny głos i talent. Sama też wydawała się być całkiem przyjemna dla oka. - No dobrze. Skoro jesteś znajomym państwa van Hansenów no mogę przymknąć oko. Ale mój akolita będzie ci towarzyszył. - powiedział wczoraj po mszy z wielką łaską. No ale jednak dopuścił go do parafialnej biblioteki. Jego uczeń wydawał się być życzliwszy ale to może było przez wzgląd na wiek, wydawał się być rówieśnikiem młodego magistra. - Naprawdę jesteś magistrem? Rzadko tacy się tu trafiają. I pewnie przyjechałeś z Altdorfu co? Słyszałem, że tam jest szkoła magów. - młodzian wydawał się być zaintrygowany swoim rówieśnikiem. Tak samo jak jego zażyłości z van Hansenami. Którzy w końcu byli jednym z najznamienitszych rodów w okolicy. A Joachim był jakby ich gościem siedząc przy nich w pierwszej ławie no i niejako jego także opromieniał ich splendor. No ale jednak jak mu jego patron kazał mieć oko na młodego magistra to miał. Siedział przy stole obok niego i co najwyżej podawał mu jakąś księgę. Gdy usłyszał czego szuka Joachim zastanawiał się. Ale dość szybko przyniósł mu na stół dwie czy trzy księgi. - Hmm… Syreny… Hmm… No to nie jest zbyt częsty temat do opisywania… - zadumał się Martin jak usłyszał czego ma szukać. Żadnej księgi o syrenach tu nie mieli. Ale jak się zastanowił to przyniósł księgę w jakiej spisano różne relacje z rejsów po Morzu Szponów. Oraz drugą która była kroniką z czasów gdy osiem dekad temu budowano to miasto. W kronice znalazł zapisek jaki mówił, że w jednej z jaskiń po wschodniej stronie wybrzeża, podobno była kiedyś jakaś syrena. Ale po wschodniej, klifowej stronie wybrzeża wiele było jaskiń, wąwozów i wąskich zatoczek. Sam kronikarz nie widział tej syreny ale opisywał co gadali tubylcy i już 80 lat temu to wydawało się tylko legendą. Niemniej ponoć jakaś syrena mieszkała w tej jaskini i mamiła śpiewem marynarzy. Więcej wzmianek nie było więc nawet nie było wiadomo co się z nią stało. No ale ta syrenia jaskinia było na wschód od ujścia zatoki nad jaką wybudowano miasto a wrakowisko gdzie obecnie buszowała jakieś śpiewne stworzenie było na zachód. No ale to kto wie ile czasu dzieliło te oba wydarzenia. Druga księga podsunięta przez Martina i otworzona na odpowiedniej stronie niosła inną relację o syrenach. To było z pół wieku temu i bardziej na wschód. Statek płynący z Marienburga do Erengradu trafił na przepiękny, kobiecy śpiew. Ale kapitan zachował głowę na karku i kazał zalepić wszystkim uszy woskiem więc jakoś to przetrwali zanim morska wiedźma ściągnęła ich na skały czy inną mieliznę. Ponieważ pozwolił im wypłukać wosk dopiero jak przybili do pierwszego napotkanego portu czyli tutaj, to nawet nie było do końca pewne kiedy ten śpiew ucichł. Dlatego jednak ich opowieść została zapisana w księdze. Jednak było to z pół wieku temu no i nie było podane gdzie dokładnie ale wydawało się, że raczej było to bliżej Marienburga niż Neus Emskrank. Więc wyglądało na to, że w ogóle to jakieś spotkania z syrenami na Morzu Szponów się zdarzały ale na tyle rzadko, że za każdym razem było to zaskoczenie i ciekawostka godna zanotowania a nie reguła. No i było to tylko dwie, krótkie wzmianki. Na dwie obszerne księgi więc raczej epizody. - Może w Akademii Morskiej coś mają. Ale nie wiem czy cię tam wpuszczą. Ja nie próbowałem. I oni to raczej szkolą nawigatorów i artylerzystów to nie wiem czy by mieli coś o syrenach. - poradził mu Martin na koniec wizyty jak już zamykał te księgi gotów odnieść je na miejsce jak pożegna się z gościem. Faktycznie tak było i Akademia wydawała się być odpowiednim miejscem do wiedzy o morzu. Ale tak jak wspomniał młody akolita raczej koncentrowali się na przedmiotach ścisłych nie było pewne czy mają tam coś poza tym. No i Akademia była dla kadetów i kadry jaka ich szkoliła a nie dla każdego przypadkowego przechodnia z ulicy. Zwłaszcza jak chodziło o dostęp do biblioteki. - Ah i jeszcze coś panie. - Sven znów odezwał się widząc, że jego pan zadumał się na dłuższą chwilę. - Na zewnątrz spotkałem kobietę. Młoda, raczej chyba zgrabna. Jakaś dziewka służebna jak na moje oko. Mówi jednak, że nazywa się Burgund. I prosiła aby przekazać, że jest na zewnątrz. I, że macie wspólną znajomą. Taką z niebieskimi włosami. I ona ją tu podesłała. - sługa powiedział magistrowi kogo jeszcze spotkał dzisiaj po drodze jak wracał z ratusza do rezydencji van Hansenów. Wydawał się być jednak zaskoczony, że ktoś taki kogo opisał może mieć coś wspólnego z jego panem. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; port; ul. Łabędzia; tawerna “Pod pełnymi żaglami” Czas: 2519.02.25; Wellentag (1/8); południe Warunki: główna izba, jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz jasno, pada gęsty śnieg, umi.wiatr, mroźno (-15) Pirora - No. I to to ja rozumiem za śniadanie. A nie chciałabyś Piroro przypadkiem mecenasem ubogiej ale utalentowanej artystki? No bo szkoda, że nie jesteś mężczyzną to nie może być mowy o małżeństwie. No chyba, żebyś szukała gwiazdy sceny jako faworyty i utrzymanki. Mogłabym być tym zainteresowana. - Nije potrafiła jak zwykle mówić tak dwuznacznie, że chociaż wydawała się być całkowicie poważna to trudno było traktować poważnie to co mówiła. Ale brzmiało zabawnie i nawet siedząca obok Burgund zaśmiała się cicho i dyskretnie. Poetka jak zwykle okazała się nienasyconym głodomorem i bez skrupułów dała się wczoraj skusić na wspólne śniadanie. Pod warunkiem, że będzie dołączona wspólna kąpiel tak jak ostatnio do kolacji. No a dzisiaj jak obiecała to i przyszła chociaż pora już była bliżej obiadu niż śniadania. Ale ponoć artyści to lenie i obiboki co uczciwej pracy nie szanują i się brzydzą. No a ta zaczynała się o świcie i kończyła o zmierzchu. - Ja to strasznie żałuję, że kobiety nie mogą się żenić między sobą. No sama zobacz na tym kółku poetyckim. Ile bym miała nażeczonych. No ale chociaz z jedną mogłabym się ożenić. A tak no zobacz jaka strata. Połowa pięknej i bogatej populacji mi odpada do zamążpójścia. No najwyżej na kochani albo mecenasów. - ciemnowłosa poetka przełknęła to co miała w ustach i mówiła rozżalonym tonem na tą niedoskoałość świata. Jeśli by rozpatrywać kółko poetyckie jakie co tydzień zbierało się u panny van Zee to faktycznie była bardzo stratna pod względem szukania bogatego męża bo tam spotykały się same kobiety. Ta jej szczerość w tej materii była rozbrajająca i rozbawiająca więc Benona zaśmiała się po raz kolejny od tego kabaretowego tonu głodującej ale sympatycznej artystki. Zwłaszcza, że ta nadal mówiła tak poważnie, chociaż szybko i nieco chaotycznie, że brzmiało jakby napawdę rozważała taki wariant. - Dzień dobry. Nie przeszkadzam? - gdy tak sobie siedziały przy kapitańskim stole do środka izby weszła smukła, kobieca postać. Z upiętymi włosami aby mieściły się pod czapką i kapturem ale Averlandka wiedziała, że te włosy są długie, czarne i całkiem przyjemne w dotyku. Jak i cała reszta wytatuowanej hazardzistki. - Ja tu przyszłam tylko na śniadanie to na mnie nie patrz. - odparła wesoło Nije wskazując palcem na siedzącą obok blondynkę jako osobę władną rozmawiać w tej sprawie. - No słyszałam, że mnie szukasz. To jestem. A ty jesteś Nije? Ta minstrelka? - Silke czuła się na tyle pewnie po weselnym zawarciu znajomości z blond szlachcianką, że pozwoliła sobie usiąść obok niej. A poetkę widocznie kojarzyła chociaż trochę. Dość szybko się okazało, że miłośniczka kart widziała poetkę tu czy tam na jej występach chociaż nie rozmawiały ze sobą wcześniej. Z tymi sptokaniami to nowy tydzień zapowiadał się całkiem bogato. Wczoraj po mszy Kamila i Sana chętnie z nią porozmawiały. No a przy okazji spotkała też Nije która dała się zaprosić na dzisiaj. - W Aubentag? No chyba byśmy mogły. A dokąd byś chciała iść Piroro? - ciemnoskóra szlachcianka spojrzała na swoją bladolicą koleżankę ale panna Moabit pokiwała głową na znak, że jest chętna na taki wypad. I dzień obu szlachciankom też pasował. Pozostało ustalić detale dokąd i o której no i na co. Więc na jutro była z nimi umówiona. No a po mszy miała jeszcze wczoraj spotkanie z czarnowłosą elfką. Uzdrowicielka tak jak obiecała przyjechała tutaj i zabrała ją saniami do “Lili” gdzie się umówiły na obiad. Pozornie Ilsarielle wydawała się całkiem inna niż Alane. Ta pierwsza była czarnowłosa i stonowana a ta druga była złotowłosa i wesoła. Zdradzała też fascynację ludźmi zaś Ilsarielle wydawała się nie podzielać tej fascynacji. Ale jednak akurat co do młodej Averlandki to wydawały się podzielać życzliwe uczucia. Więc jak sobie obie siedziały przy jednym ze stołów w “Liliach”, jadły bretoński obiad popijając bretońskim winem to mogły się poznać lepiej. Bardziej prywatnie i osobiście niż tak na zasadzie uzdrowicielki i jej pacjetnki. - Alane mi sporo o tobie opowiadała. Wygląda na to, że zrobiłaś na niej spore wrażenie. Zdecydowanie pozytywne. Bardzo ciepło się o tobie wyrażała. - skoro miały wspólną znajomą, do tego też elfkę i to taką co ich poznała ze sobą razem to wydawało się dość naturalne, że padł temat złotowłosej nawigator. Ilsarielle wydawała się być nieco rozbawiona fascynacją Alane ludzką rasą ale traktowała to z wyrozumiałą pobłażliwością. A w przypadku rozmówczyni w miarę trwania posiłku wydawała się coraz bardziej podzielać tą opinię. - I opowiedziała ci o swojej fascynacją Czarną Talarią? Nie przejmuj się tym za bardzo. Zapewne gdyby udało jej się ją spotkać i skonsumować tą znajomość byłaby wniebowzięta. A gdybyś to ty jej zorganizowała takie spotkanie pewnie nie omieszkałaby okazać tobie swojej wdzięczności. Jednak jak widzisz jakoś potrafi żyć i bez naszej tajemniczej siostry. Więc pewnie gdyby zamiast niej ktoś ją spętał, wybatożył i sponiewierał to myślę też by nie miała o to żalu. A wręcz przeciwnie. Zwłaszcza jakby miała po tym spotkaniu trofeum jakim by mogła się pochwalić. - powiedziała tonem jakby dzieliła się z Pirorą jakimś sekretem gdy leniwie bujała w dłoni swoim kielichem. I lekko klepnęła się w kark mniej więcej w miejsce gdzie niegdyś podczas swojej pierwszej przygody Pirora niespodziewanie ukąsiła Alane zostawiając tam widoczny ślad. Chociaż ten pewnie zszedł na drugi czy trzeci dzień. - A wybacz, że nie spytałam wcześniej. Ale bardzo się spieszysz gdzieś po obiedzie? - zapytała Ilsarielle gdy już ten apetyczny i nieco egzotyczny bretoński posiłek zbliżał się do końca. I to takim tonem jakby osobiście nigdzie się nie spieszyła i mogła jeszcze poświęcić swój czas i uwagę interesującej rozmówczyni. Ale to było wczoraj, po mszy, w “Złotej lili”. A dzisiaj siedziała tutaj, w “Żaglach” między Nije a Silke które udało jej się ściągnąć każdą inaczej i pod innym pretekstem ale tak się złożyło, że przyszły prawie w tym samym momencie.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
21-01-2022, 22:45 | #495 |
Reputacja: 1 |
|
22-01-2022, 06:37 | #496 |
Reputacja: 1 |
__________________ Evil never sleeps, it power naps! |
23-01-2022, 16:46 | #497 |
Reputacja: 1 | Joachim wyszedł z budynku zaciekawiony informację o dziewczynie, która chciała się z nim spotkać. Burgund…. czy to była ta sama osoba, którą znał z dzieciństwa? W takim razie musiał był ostrożny. Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 23-01-2022 o 16:52. |
23-01-2022, 20:14 | #498 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 82 - 2519.02.26; abt (2/8); południe Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Parkowa; cukiernia “Parkowa” Czas: 2519.02.26; Wellentag (2/8); południe Warunki: główna izba, jasno, ciepło, gwar głosów; na zewnątrz jasno, pogodnie, powiew, b.zimno (-10) Pirora Cukiernia do której niegdyś ją zaprosił Herr Keller okazała się całkiem gościnna i na tyle wytworna, sympatyczna i uniwersalna, że nie było tu wstyd spotkać się nawet dla panien z wyższego towarzystwa. W Festag Kamila i Sana chętnie przyjęły zaproszenie właśnie do tego lokalu. Obie się ucieszyły i wydawało się, że ciepło wspominają ten lokal. Więc umówiły się z Pirorą w południe Aubentag. Czyli dzisiaj. Okazało się jednak, że panna z Averlandu przyjechała trochę za wcześnie i jej koleżanek z kółka poetyckiego jeszcze tu nie było. Ale powinny się zjawić wkrótce. Dzięki temu jednak zyskała okazję aby wybrać stolik i go zająć. W przeciwieństwie bowiem do Festag po mszy gdy trudno było znaleźć wolne krzesło nie mówiąc o stoliku to dzisiaj w środku dnia i tygodnia sporo było wolnych miejsc. A przekrój przez towarzystwo był różny. Przy jednym ze stołów siedziały jakieś dzieciaki w wieku podobnym do Juliusa, przy innym jakaś zadurzona w sobie młoda para, gdzie indziej trójka szacownych matron rozmawiała o czymś pewnie poważnym i dostojnym przy cieście i filiżankach bo miny miały całkiem poważne. Zaś do nowej klientki podeszła młoda i przyjaźnie uśmiechnięta kelnerka pytając czego sobie życzy. A jak przyjęła zamówienie i poszła pannie von Dyke pozostało czekanie na obie szlachcianki z jakimi się umówiła. Miała okazję więc wspomnieć choćby swoje ostatnie wydarzenia. --- Dirk nie zawiódł jej oczekiwań i pojawił się w “Żaglach” wczoraj wieczorem. Jak zwykle wszedł pewnym siebie krokiem roztaczając urok bezczelnego łotra jakby wszystko wokół należało do niego. A zwłaszcza Pirora bo szedł ku niej jak po pewne zwycięstwo. Chociaż chyba nie przewidział takiej kumulacji towarzyszek jaką wczoraj na wieczór uzbierała bo się tym trochę zdziwił. I może dlatego przyszedł sam. - Ściągnęłaś cały swój harem? - zapytał trochę żartem a trochę poważnie jak stanął przy stole a one siedziały po drugiej stronie stołu. Ściągał czapkę i rękawice gdy tak po kolei przeskakiwał wzrokiem od jednej ślicznotki do kolejnej. A one odwzajemniały mu się roziskrzonym spojrzeniem wiedząc już, że ani tego wieczora ani w nocy nie będą się nudzić. Silke, Burgund, Ajnur i Benona. No i Pirora w samym centrum tego zgrupowania. Faktycznie wyglądała jak jakaś hrabianka w otoczeniu swoich całkiem ślicznych i zgrabnych dwórek. Albo harem jak to nazwał oficer legionistów. No nawet na takim hulace i nicponiu jak Lange zrobiło to wrażenie, że go na moment jakby zastopowało. Ale nie na długo. I szybko wyjaśniło się co go tu sprowadziło. - Masz 4 monety? - zagaił z niewinnym uśmiechem siadając na wprost Pirory jakby zamierzał z nią rozegrać jakąś partię. Znów klepnął w tyłek Magdy która bezczelnie zdradzała swoją atencję i życzliwość ich stolikowi i zaśmiała się z tego klapsa wcale nie mając mu za złe. - Bo coś pamiętam, że chyba na tyle wyceniliśmy tą czarną elfkę. - powiedział pewien kolejnego zwycięstwa. I wyjął gdzieś z kieszeni zwitek materiału jaki w pierwszej chwili wyglądał jak zdobiona chusteczka do nosa. Zakręcił nią parę młynków na palcu w triumfalnym geście po czym rzucił to na stół. Okazało się, że to zdobyczna “flaga”. Czyli damska bielizna. Tym razem nietuznikowa. Koronkowa, delikatna robota, jaką nawet szlachciankom się rzadko trafiała. A precyzyjna i finezyjna stylistyka zdradzały elfie rzemiosło. A gdyby ktoś miał jakieś wątpliwości dało się dostrzec dziwny glif jaki kojarzył się z elfim pismem. Dziewczyny były zachwycone takim koronkowym cudem. Czekały tylko na reakcję Pirory do której to wszystko było skierowane ale spijały ten fant wzrokiem. Ciekawie się zrobiło jak ku zaskoczeniu wszystkich Pirora też wyjęła podobne majtki. Też ozdobne, delikatne, finezyjne chociaż w innym kolorze i z innymi zdobieniami. Jednak z takim samym elfim glifem. Najbardziej zdziwiony był chyba Dirk. - No dobra. Niech będzie remis. - mruknął chyba próbując ukryć swoje rozczarowanie, że Pirora odebrała mu zwycięstwo. W końcu jednak się rozpogodził i przyjął ten zakład z humorem. No ale był ciekaw kiedy i w jakich okolicznościach Pirora miała przyjemność z Ilsarielle. A potem była wspólna kąpiel w towarzystwie czterech chętnych i uroczych łaziebnych no i nocleg w połączonych łóżkach 13-ki. I co niejako wynikało samo z siebie dość późne śniadanie też w wesołym gronie. Ale już później zaczęli się rozchodzić do swoich spraw. Silke wyszła z Burgund ale miała wrócić wieczorem. Wczoraj bowiem jak ją Pirora zagadnęła o tą syrenią figurkę uśmiechnęła się wesoło i ze zrozumieniem. - Chcesz ją kupić? Dobrze. Bo to bardzo wyuzdana, wręcz zbereźna figurka. Przyniosę ci ją jutro. Dasz mi za nią… Bo ja wiem… Ze 30 monet? Ładna jest i z alabastru. Ładnie wykończona, te cycuszki to ma takie śliczne, że aż chce się je dotykać i szkoda przestać. No chyba, żebyś wolała spłacić część w naturze. No to jakbyś znalazła czas i ochotę na taki numerek jak wtedy na zapleczu wesela no to myślę, że bym ci mogła ją odstąpić za połowę. - hazardziska mówiła jakby tamten numerek na szybkiego podczas wesela zostawił jej przyjemne wspomnienia i chętnie by go z Pirorą powtórzyła. A taka figurkowa sprawa dawała im obu do tego niezły pretekst. Blondynka wyczuwała, że wytatuowana szulerka jej sprzyja i targuje się bez specjalnego przekonania. Za to na co się zdecydowała Nije w sprawie syreny i Joachima to już ani wczorajszego wieczora w “Żaglach” ani dzisiaj w cukierni już nie wiedziała. W pierwszej chwili ani na minstrelce ani na dziewczętach wzmianka o syrenie nie zrobiła większego wrażenia. Bo powtarzany od paru tygodni temat już zdążył spowszednieć. Powtarzano o nim z ambon i w karczmach na ulicach. Więc kolejna plotka o jakiejś tam syrenie nie robiła już takiego wrażenia. O jakimś młodym astrologu Simonsberg słyszała od Madeleine, że zamieszkał u van Hansenów. I na tym jej wiadomości o Joachimie się kończyła. Jednak ciekawość syreniego tematu i tego co mówiła Pirora sprawiła, że obiecała go odwiedzić i zobaczyć o co chodzi z tą syreną. Chociaż sądząc po tonie i minie chyba nie spodziewała się jakichś rewelacji i chyba tylko ze względu na to aby zrobić grzeczność i przyjemność pannie van Dyke się na to zgodziła. - Astrolodzy to raczej nie są zbyt bogaci co? No szkoda. Widzicie dziewczyny? Nawet jak już gdzieś trafi się mi jakaś okazja poznania nowego kawalera to albo cham albo gołodupiec albo niedojda. Szkoda, że Froya nie jest mężczyzną. Ojej jak ja bym u niej miała dobrze! Takie pałace! No i jakby była takim przystojnym kawalerem jak piękną jest kobietą to może nawet kochanków bym sobie nie szukała. - na koniec minstrelka pozwoliła sobie na swój typowy żarcik odnośnie szukania sobie “odpowiedniego” kandydata na męża co by był dla niej pociągający i mógł jej zapewnić odpowiednią ilość swobody, rozrywki no i życie na poziomie na jaki teraz mogła co najwyżej czasem odwiedzić jako gość. I chyba tragicznie dla samej siebie zdawała sobie sprawę, że ma marne szanse na spotkanie takiego księcia z bajki. No ale obiecała się spotkać z Joachimem. --- Na a teraz siedziała w tej uroczej cukierni. Miała jeszcze w planie odwiedzić Ilsarielle w sprawie obiecanego eliksiru. No ale rano, znaczy właściwie to jak wstała po nocnych harcach i wspólnym śniadaniu to już jej nie starczyło czasu. Mogła ją odwiedzić po spotkaniu ze szlachciankami. Zresztą elfka sama ją zapraszała. Drzwi cukierni otworzyły się po raz kolejny i tym razem weszły przez nie obie umówione damy. Rozejrzały się po wnetrzu i gdy ją dostrzegły uśmiechnęły się i podążyły do jej stolika. Od razu widać było po sukniach, że ciemnoskóra piękność to milady z najwyższej półki zaś Sana chociaż miała skromniejszy model. Nadal jednak zawyżały jakością średnią jaka panowała obecnie w cukierni więc sporo głów odwróciło się w ich stronę śledząc ich zaciekawionymi spojrzeniami. - Witaj Piroro. Mam nadzieję, że nie czekałaś zbyt długo. - przywitała się Kamila pozwalając się otrzeć policzkiem o policzek Pirory w udawanym pocałunku na powitanie jaki przystoił damom z towarzystwa. Przy okazji Averlandka wyczuła przyjemny aromat jej delikatnych perfum. Sana przywitała się podobnie i po chwili siedziały we trzy. Tym razem kelnerka prawie przybiegła widząc tak znamienitych gości a może i rozpoznając charakterystyczną, ciemnoskórą piękność jako córkę kapitana portu. Gorliwie przyjęła zamówienie ale uśmiechała się życzliwie do nich podobnie jak niedawno do Pirory. - Dawno tu nie byłam. Ale cieszę się, że wybrałaś to miejsce. Zawsze jak jestem w mieście staram się chociaż raz tutaj zawitać a teraz jeszcze nie miałam okazji. - panna Moabit pozwoliła sobie na towarzyski komentarz co do wyboru miejsca spotkania. - Ah, to póki pamiętam bo potem mogę zapomnieć. Będziesz dzisiaj u nas? Najlepiej przed kolacją. Tak przed siódmym dzwonem. Myślę, że to byłaby dobra pora aby porozmawiać z papą. - Kamila uniosła dłoń jakby chciała przypomnieć sobie i blondynce obok o spotkaniu z jej ojcem w sprawie tego żyrowania hipoteki o jakim rozmawiały w poprzednim tygodniu na ostatnim spotkaniu poetyckim. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; centralna dzielnica; ul. Kazamatowa; kazamaty Czas: 2519.02.26; Wellentag (2/8); południe Warunki: izba tortur, jasno, ciepło, cisza; na zewnątrz jasno, pogodnie, powiew, b.zimno (-10) Egon Egon miał starego druha prawie, że dosłownie na wyciągnięcie ręki. Stali ledwo parę kroków od siebie. Vogel czasem na niego zerkał ale nie mniej niż na pozostałych strażników. I trójkę gości. A właśnie przez tych niespodziewanych gości wszystko się poplątało. - No. To jak? Napatrzyłeś się? Namyśliłeś? Wolisz być rozsądny czy uparty? Zdecydowanie zalecam to pierwsze wyjście. - krótkoostrzyżony, czarnowłosy mężczyzna był chyba jedyną osobą w pomieszczeniu jaka zachowywała się spokojnie i swobodnie. Pozostali byli spięci i okazywali to mniej lub bardziej. Chociaż zapewne każde z innych powodów. Vogel zapewne nie miał pojęcia co się dzieje. Ani jak strażnicy wywlekali go z celi ani jak zostawili go skutego w sali tortur. Herman i dwaj pozostali strażnicy też wiedzieli niewiele więcej. Ale wobec trójki łowców czarownic okazywali pełną gorliwość i wolę współpracy graniczącą z jawnym służalstwem i strachem. W końcu to byli łowcy czarownic. Jak powiedzieli, że ktoś jest winny to był winny. I trafiał do takich izb przesłuchań jak ta tutaj. I to nie w roli strażnika. Z trójki łowców zaś trafiła się niezła mozaika. W męskie oko od razu wpadała smukła blondynka o grubym warkoczu i ładnej twarzy. Ale spojrzenie jej oczu było lodowate zaś na tej jawnej twarzy malowała się zawziętość. Louisa. Louisa Kruger. Tak Egonowi nerwowo wyszeptała bliska paniki Łasica jak ją ku swojemu zdumieniu dostrzegła na stołówce. Drugim z nich był mężczyzna o szczurzej, chytrej aparycji. Śmiał się co jakiś czas nerwowo i wodził dookoła bystrymi, złośliwymi oczkami. Jak czasem spotkał się spojrzeniem z Egonem to ten miał wrażenie jakby ten szacował go w myślach ile możnaby za niego dostać. Albo na ile krwawych ochłapów dałoby się go rozerwać. No ale od pierwszego momentu wiadomo było, że najważniejszy jest tutaj on. Hertz. Szef osławionej grupy łowców czarownic, postrach wszystkich heretyków, kultystów i zaprzańców. Wcale nie wyglądał na dużego ani groźnego. A jednak jego chłodne opanowanie i grzeczny ton zdawały się wlewać strach w serca otoczenia. A do obiadu było tak pięknie! Wszystko zdawało się iść zgodnie z planem! --- Zanim wczoraj wieczorem rozstał się z Łasicą ta powiedziała mu, że jeszcze idzie na “Adele” aby dać znać jak się sprawy mają. Więc jak zjadła kolację w “Warkoczach” przy jakiej się naradzili to nie zwłóczyła tylko pożegnała się, ubrała i wyszła. Ale na sam koniec zdobyła się na zaskakująco ciepłe pożegnanie. - Dzięki, że jesteś Egon i chociaż ty mnie nie zostawiłeś w tym gównie samej. Jesteś wielki. Nie tylko rozmiarowo. Jak będzie po wszystkim to się zabawimy w “Mewie”. Poznam cię z dziewczynami i resztą ferajny. - powiedziała jak już była ubrana i niespodziewanie nachyliła się aby objąć siedzącego wielkoluda. I pocałowała go w zarośnięty policzek. No a potem wyszła znikając za drzwiami tawerny. Widział ją potem dopiero dzisiaj rano, już na stołówce przy śniadaniu. Znów jako rudowłosą pomoc kuchenną o nieco zapadniętych policzkach, przyjaznym uśmiechu i niezbyt lotnym umyśle. Za to z ładnie wyeksponowanym dekoltem który aż kusił aby w niego zanurkować chociaż wzrokiem. Rano musiał przyjść na wartownię do Rolfa i reszty. Ale jak mu wręczył obiecane butelki grubas się rozpromienił. - No! I teraz gadamy o konkretach! - zaśmiał się rubasznie i schował butelczyny do swojej torby. Niedługo potem był gong na śniadanie to poszli do stołówki. Tam Rolf ich na chwilę zostawił a sam podszedł do stołu gdzie siedział Herman ze swoją trójką. Rozmawiali o czymś i śmiali się przy tym wesoło. Rolf chyba pod stołem dał butelkę koledzę ale tego już Egon do końca nie był pewny. W końcu wrócił do Egona, Marcela i Stephana z jednym z chłopaków Hermana. - No to leć. Załatwiłem ci. - powiedział wspaniałomyślnie gruby wąsacz wskazując Egonowi stół strażników ze specjalnego. No to poszedł. I po śniadaniu już nie wrócił na basztę razem z Rolfem tylko poszedł z Hermanem i pozostałą dwójką. Znali się już z widzenia w końcu już z drugi tydzień spotykali się na stołówce podczas posiłków. No i raz jak Pirora była jako portrecistka to był na specjalnym ze Stephenem jako jej eskorta. I to chłopaki też widać pamiętali. A niedługo potem rutynowo po śniadaniu dla obsługi przyjechało wózkiem śniadanie dla skazańców. Czyli znów zobaczył się z Łasicą chociaż znów przy tylku świadkach dookoła to trudno było o coś więcej niż przelotne spojrzenie. Zaś wtedy miał okazję zobaczyć jak działa urok Łasicy na żywo. Okazało się, że jak chciałą to łotrzyca potrafiła być bardzo przekonująca. - No i jak tam kotku? Znajdziesz dzisiaj chwilę czasu? Będziemy się mogli zabawić. Ty i ja. Bez tego spaślaka co nam wczoraj tylko przeszkadzał. - Herman oparł się ramieniem o ścianę w klasycznej pozie do flirtu z dziewczyną stojącą pod tą ścianą. Wiedział, że ma świadków i pewnie chciał się też i przed nimi popisać. Kuchcik bowiem wyglądał jakby najchętniej się stąd zmył. Dwaj strażnicy jawnie zazdrościli szefowi. Zaś Katia uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. - O tak, bardzo bym chciała! - powiedziała unosząc swoją rudą głowę na stojącego przed nią strażnika jakby była zachwycona, że ją w ogóle o to zapytał. - Ale wczoraj tak mi daliście do wiwatu, że mnie prawie połamaliście. No i tam na dole to chyba mam wszystko zbyt świeże. Może jutro? Albo pojutrze? To sobie załatwię parę wolnych chwil. Przyjdę do ciebie i będziemy mogli się zabawić. - mówiła słodkim i proszącym głosem jakby była jak najbardziej chętna na takie spotkanie tylko chwilowo okoliczności temu nie sprzyjały. Z Hermana w końcu był kawał chłopa. Egon nie wiedział jaki jest szybki albo jak dobrze się bije. Ale po gabarytach poznawał, że na siłę i wytrzymałość to pewnie kawał chłopa. Miał silną muskulaturę więc pewnie przywalić potrafił. No a przy okazji mogło to robić wrażenie na takich głupiutkich trzpiotkach jak Katia. Na Łasicy może niekoniecznie skoro próbowała się umówić na dzień w którym już ich tu powinno nie być gdyby wszystko poszło zgodnie z planem. Ale on o tym nie wiedział. - No dobra. To załatw sobie to wolne jak najszybciej kotku, nie lubię czekać. - szef specjalnego chwilę to trawił ale w końcu postanowił okazać wspaniałomyślność. Opuścił więc rękę dając odejść kucharce a na pożegnanie trzepnął ją w tyłek wywołując u niej radosny chichot, że aż z miejsca brała ochota na powtórzenie operacji. - No może jutro po obiedzie dam radę to zostanę z wami. Możemy się zabawić. Znalazłam w kuchni schowane dobre wino korzenne to wam przyniosę. Pewnie dla oficerów chowają no ale wy jesteście fajniejsi to wam przyniosę. - zaśmiała się wesoło i obiecująco gdy już odchodziła korytarzem. Co wywołało równie radosny odbiór u trójki strażników. A Łasica niejako sprytnie przygotowała grunt pod jutrzejszą akcję. No ale odeszła w ślad za kolegą prowadzącym wózek zaś oni zostali we czterech na bloku. - Czuję, że jutro będzie niezłe ciupcianie. - roześmiał się chrapliwie Herman odprowadzając odchodzącą sylwetkę kucharki. Zaś potem z nienacka pacnął w ramię nowego strażnika przywracając go do terażniejszości. - No! Byłeś już u nas! Ale nie widziałeś wszystkiego. Choć, pokażę ci. - wyszli z wartowni i szef strażników wraz z kolegą dał znak aby isć za nim. Wrócili do specjalnego który nie zmienił się odkąd Egon go widział podczas wizyty Pirory. Prosty, niezbyt długi korytarz z pół tuzinem solidnych drzwi do cel po każdej ze stron. Strażnik otworzył pierwsze drzwi i za nimi była ta dziewczyna o przestraszonym spojrzeniu co już ją widział za pierwszym razem. - A co do ciupciania no to tu mamy darmowe dziury. Już ją nauczyliśmy, że nie warto gryźć, drapać czy kopać. Jest posłuszna i nie grymasi, robi co jej się każe. - tłumaczył nowemu życzliwym tonem a dziewczyna stała nieruchomo jakby się bała głośniej odetchnąć. Herman kazał jej klęknąć i klęknęła. Kazał jej stanąć na czworakach i to zrobiła. Potem jeszcze szczekać i chrumkać jak świnia i też bez wahania wykonała te polecenia. I cały czas zerkała ze strachem czy strażnicy są z niej zadwolelni. Widocznie byli bo mogli się pochwalic nowemu jakie tu mają atrakcje. W końcu zamknęli cele i poszli dalej. - Widzisz? No nie zawsze nam się trafia takie ruchadełko no ale teraz mamy fart. Trochę szkoda, że za tydzień i tak pójdzie do spalenia. No ale cóż, trzeba używać póki można. Nie wiadomo kiedy się następna trafi nie? No i nie myśl, że tam u was na zwykłym to inaczej. Akurat trafiłeś, że nie ma tam żadnej morderczyni ani innej takiej co by przy okazji niezłą dupą była. Wiedźmy i heretyczki trafiają się częściej no ale wtedy trafiają do nas. To jest zabawa. Póki są przesłuchiwane no to nic nie zrobisz. Ale jak już jest po no to czemu nie skorzystać z dziury jak jest dostępna? I tak potem idą wszystkie do spalenia. - Herman miał rano świetny humor, wręcz jowialny gdy tak tłumaczył koledze jak to się tu świetnie urządzili i dlaczego każdy ze strażników chciał pracować właśnie tutaj. System zdawał się funkcjonować bez zarzutu. W końcu kto by się użalał nad skazanymi wiedźmami i heretyczkami które zasłużyły na marny koniec? - No tego gamionia to znasz. W końcu do niedawna był u was. No ale wyobraź sobie wczoraj przyszedł jakiś list z ratusza czy co. Że znaleźli mu jakieś nowe przewiny i to takie, że ma trafić tutaj. Bez sensu jak dla mnie. I tak będą go kołem łamać i tak. Ale no ratusz tak kazał to co ja tam będę się kłócił. - otworzył inną cele a w niej był Vogel. Warunki właściwie panowały takie same jak i w zwykłym bloku ale sądząc po jego zmieszanym spojrzeniu to chyba nie miał pojęcia dlaczego go przenieśli tutaj tak z dnia na dzień. A pewnie strażnicy mieli z tego niezłą frajdę więc mu nie raczyli nic wyjaśniać. - A ta tutaj to nasz gość specjalny. Wiedźma. Więc trzeba z nią ostrożnie. Nie zdejmować knebla pod żadnym pozorem. Coś zacznie mamrotać to wal w brzuch. Zawsze działa. Od razu przestaje pyskować. Tylko pięścią a nie pałą bo pałą to jak coś jej połamiesz to będzie chryja jak wykituje przed festynem i nie będzie głównej atrakcji do spalenia. Katia przychodzi ją karmić ale to też trzeba uważać i stać blisko. I jakby tylko coś wiedźma próbowała mamrotać to walisz ją w brzuch i knebel do gęby. - wyglądało na to, że błękitnoskóra wyrocznia z rogami, mimo, że wyglądała jakby spała i wciąż była przykuta w rozkrzyżowanej pozie do pryczy wzbudzała obawy albo i respekt strażników. Dało się wyczuć, że wolą nie ryzykować. I po częsci wyjaśniło dlaczego Łasicy tak trudno było urwać coś więcej niż parę słów z wyrocznią. Nawet rano Herman chwilę przyglądał się wyroczni jakby chciał się upewnić, że śpi. Potem wyszli na korytarz i zamknęli drziw. - Dajemy jej w winie usypiacze. Wtedy jest z nią mniej kłopotów. I już ostatni tydzień. Na festynie idzie do spalenia razem z pozostałymi. - powiedział gdy wracali we trzech do wartowni. Potem zamkął drzwi do bloku i wrócili do kanciapy. Okazało się, że warta w bloku specjalnym tak rutynowo to niezbyt różni się od tej na zwykłym. Też siedzieli we czterech na wartowni, grali w kości albo karty, popijali rozcieńczonym winem którym właściwie nie dało się upić i gadali. Poranna wizyta i obietnica Katii wprawiła ich w dobry humor i się już szykowali na jej jutrzejszy powrót. Albo zastanawiali się jaka będzie pogoda w festyn. Bo na strażników spadała często eskorta skazańców z lochów na miejsce kaźni. Chociaż zawsze ze wsparciem straży miejskiej no a czasem to właśnie miejscy odbierali skazańców już tutaj i dalej sami ich wieźli. I tak im zeszła warta do obiadu. A na obiedzie znów spotkali się wszyscy na stołówce. - Egon mógłbyś mi pomóc? Ja tam mam taki ciężki kocioł do przeniesienia. - Łasica zrobiła słodkie, proszące oczka do umięśnionego strażnika wskazujac gestem na drzwi prowadzące do kuchni. Podobnie jak poprzednio gdy potrzebowała pretekstu aby pomówić z nim chociaż na chwilę względnie swobodnie. Przeszli więc na zaplecze do krótkiego korytarza między kuchnią a stołówką. Żadnego kotła oczywiście tu nie było. - Słuchaj jak już ci się udało dostać na specjalny to dobrze. Ja pomyślałam, że jak będzie okazja to jednak spróbuję z tym magazynem. Tylko otworzę i zobaczę co jest w środku. Jakie to duże i w ogóle jak to wygląda. Nie będę nic ruszać. No a potem zamknę i wrócę do kuchni. Po obiedzie tam zajrzę. Tylko z waszej wartowni to łatwo przydybać mnie jak będę tam grzebała przy drzwiach. To zamknij drzwi albo chociaż tak siądź aby siedzieć naprzeciwko nich i by mnie nikt z nich nie widział. A jakby któryś lazł to daj jakiś znak. - szybko i cicho tłumaczyła na jaki pomysł wpadła. Drzwi do wartowni rzeczywiście były na wprost korytarza zachodniego a tam miał być właśnie magazyn z trefnymi fantami. Więc któryś ze strażników jakby w nich stał widziałby cały korytarz a więc i kogoś kto grzebie przy drzwiach tego magazynu. A drzwi do wartowni zwykle były otwarte na oścież. Ale właśnie w tym momencie jak tak stali na tym krótkim korytarzu między kuchnią a stołówką wdarł się nowy głos od strony stołówki. - Herman Dreher! - męski głos był donośny i rozkazujący. I obcy. Łasica urwała zaskoczona i spojrzała w stronę drzwi prowadzących do stołówki. Podeszła gibko jak na łasicę przystało i wyjrzała przez szczelinę w drzwiach co się tam dzieje. - O matko! To łowcy czarownic! I jest z nimi Louisa! Louisa Kruger! O matko, ona mnie zna! Znaczy Łasicę. Nie może mnie zobaczyć bo jeśli mnie rozpozna to kicha! Cholera co oni tu robią?! - szeptała pobladła ze zdenerwowania łotrzyca. Złapała się za głowę i odeszła od drzwi ale dzięki temu zwolniło się miejsce dla jej kolegi. Mógł sam się przekonać jakie zamieszanie wprowadziło pojawienie się trójki łowców czarownic. Widocznie nie tylko jego koleżanka sie ich nie spodziewała. Bo na stołówce nagle zrobiło się bardzo cicho. A Herman się zerwał i prawie podbiegł do nich. O czymś chwilę rozmawiali. A raczej ten w spiczastym kapeluszu mówił a szef specjalnego odpowiadał krótko i gorliwie kiwał głową. Już nie wyglądał jak pan i władca bloku specjalnego tylko gorliwy sługa Imperium gotów okazać łowcom wszelką niezbędną pomoc. A która to była ta Kruger to nie szło się pomylić bo wsród tych trzech co przyszli tylko jedna była kobieta. Za to z dwuręcznym młotem na ramieniu. Potem już poszło szybko. Łasica po chwili kryzysu opanowała się na tyle aby zacząć myśleć co tu teraz zrobić. - Zamienię się i zostanę w kuchni. Coś wymyślę. Nie mogę się pokazać tej Kruger na oczy. Może mnie rozpoznać. Poproszę kogoś aby mnie dzisiaj zastąpił. A ty dowiedz się co się dzieje. I o matko aby to była jakaś przypadkowa wizyta i tylko dzisiaj! Jak jutro przyjdą to nam wszystko schrzanią! - powiedziała szybko i wycofała się do kuchni. I widocznie udało jej się zamienić bo obiad skazańcom przywiózł już inny kuchcik. Ale to już cała warta z bloku specjalnego miała inne zmartwienia. --- - Ale ja nic nie wiem. Panie władzo, ja to w ogóle tu jestem przez pomyłkę. Bo ja się podobnie nazywam i duży jestem to mnie wzięli za tego zbira. Już przed sądem to w ratuszu tłumaczyłem. To wszystko pomyłka. Ja nie wiem o co chodzi? - Vogel próbował się bronić jak tylko mógł. Czyli zgrywał nieszkodliwego idiotę. Chociaz z jego gabarytami trudno było go uznać za nieszkodliwym. - Słyszeliście go? Pomyłka. Nie wie o co chodzi. - Hertz prychnął z rozbawienia jakby po raz niewiadomo który na przesłuchaniu słyszał taką śpiewkę. - Udaje głupiego. Odmawia współpracy. Nie chce wydać wspólników. - wycedziła chłodno Kruger z taką pogardą i nienawiścią, że gdyby mogła zabijać głosem czy spojrzeniem to w tym momencie Vogel powinien paść trupem. - Nie wiesz o co chodzi tak? Pomyłka? No to popatrzmy co my tu mamy… - Hertz wziął do ręki papier jaki wyglądał na jakiś urzędowy list i głośno go rozwinął. Często do niego zerkał już od początku rozmowy czyli gdy strażnicy przywlekli do sali tortur skutego skazańca. - O tutaj choćby. “... I nawigował z brzegu łódź piratów z północy z którymi już wcześniej miał częste kontakty jakimi się przechwalał. Po zatopieniu zaś tej łodzi udzielił niedobitkom schronienia.”. Jak dla mnie brzmi całkiem przekonywująco. Cały czas zastanawialiśmy się czy to przypadek, że rozbili się u nas czy nie. No i przecież dziwne by było jakby się uratowała tylko ta jedna wiedźma. A gdzie reszta jej załogi? No. Chyba, że ktoś im pomógł zniknąć. Ktoś tutejszy. - szef łowców czarownic odłożył papier na stół i mówił jak jakiś nauczyciel do swoich uczniów. A czytał ten cytat jak zawodowy sędzia albo mówca jakiś wyrok albo obwieszczenie. Widocznie w tym też miał wprawę. - Jakaś gnida. Śliska, zdradziecka gnida i zaprzaniec. - syknęła z nienawiścią smukła blondynka. Postawiła swój obuch przed sobą ale wciąż trzymała złożone dłonie na jego rękojeści. - Ano właśnie. Śliska, zdradziecka gnida co sprzedaje swych braci barbarzyńcom z północy. - czarnowłosy pokiwał głową jakby mu smutno było na taką zdradę wśród dobrych obywateli Imperium. - Co za to dostałeś? Czym ci zapłacili? Co ci obiecali? - odezwał się ten najdrobniejszy z ich trójki zadając skazańcowi szereg pytań. - Nic! To nie byłem ja! Ja nic o tym nie wiem! Ja jestem uczciwy zbój! Ja tylko rabowałem na trakcie, nic więcej! - krzyknął z przejęciem Vogel widząc już na co się zanosi. Do tej pory jak był zwykłym skazańcem może i czekał go marny koniec, łamanie pałą podczas festynu ale do tego czasu miałby raczej spokój. A teraz wyglądało na to, że może stać u progu inkwizycyjnego śledztwa a jako heretyka to czekał go w najlepszym razie stos a możliwe, że i inne atrakcje przy okazji. - Nie chce gadać. - mruknęła krótko Kruger nie spuszczając ze skazańca mściwego spojrzenia. Można było odnieść wrażenie, że najchętniej złapałaby za swój młot i rozwaliła mu łeb od ręki. Jednak trzymała swoją nienawiść w ryzach. - Chłopcze jak ci mówiłem na początku masz dwie opcje. Upartą i rozsądną. Sam sobie napiszesz swój koniec. Ale wierz mi powiesz nam co chcemy wiedzieć. Wszyscy w końcu mówią. Po prostu jak powiesz nam co chcemy wiedzieć to sobie pójdziemy i damy ci spokój. Wrócisz do zbijania bąków w celi. No ale jak będziesz chciał się bawić w upartego i robić nam pod górkę to no cóż. Będziemy się widywać dużo częściej przez najbliższe dni. - Hertzog mówił tym razem jak kupiec jaki przedstawia kontrahentowi bardzo korzystną ofertę. Taką nie do odrzucenia. Wcale nie krzyczał ani nie przeklinał. A i tak bali się go wszyscy. Nawet Vogel na przemian czerwieniał jak burak albo bladł jak ściana. - Gdzie ukrywałeś zbiegów? Ilu? Nazwiska i rysopis. Gdzie mieliście kryjówki? Jakie hasła? O czym rozmawialiście przez te dwa miesiące? Co mówili o tej wiedźmie? Po co tu przypłynęli? - szczurooki pomógł określić skazańcowi czego od niego oczekują. Szybko sypnął garścią podstawowych pytań. - No właśnie. Takie rzeczy. Okażesz się przydatny, pomożesz nam to my pomożemy tobie. Usiądziemy sobie i porozmawiamy przy winku. A może wolisz piwo? Chyba macie jakieś w kuchni co? - czarnowłosy mówił przyjaznym tonem jakby chciał pomóc komuś w trudnej sytuacji. Na koniec spojrzał na Hermana. Ten od razu pokiwał gorliwie głową jak najwierniejszy pies. - Tak, piwo, wino, wszystko mamy! Jak trzeba to zaraz kogoś poślę do kuchni! - zapewnił łowcę czarownic o swojej pełnej woli współpracy. I mimo, swoich gabarytów pewnie się bał łowców nie mniej niż skuty kajdanami Vogel. Ale łowcy budzili powszechny strach. Jedno ich słowo i podobno każdy mógł skończyć tak jak teraz Vogel. - No widzisz? Mają tu wino i piwo. Kiedy ostatni raz piłeś coś porządnego? Nie te siki co tu podają. A wiesz, że jakbyś nam pomógł mógłbyś pić takie trunki codziennie? Wystarczy, żebyś nam powiedział co chcemy wiedzieć. No i jadło oczywiście też. Możemy trochę przecież rozszerzyć “ostatni posiłek skazańca” prawda? I już nawet tam na szafocie. Myślę, że dla kogoś kto w ostatnich dniach życia okazał skruchę i żal za grzechy moglibyśmy okazać łaskę. Podamy ci coś przed wyjazdem to niewiele po nim będziesz czuł. Poinstruujemy egzekutora by dyskretnie ci podciął żyły. Z tej rozwrzeszczanej tłuszczy nikt nie zauważy. A ty sobie po prostu zaśniesz i będzie ci już wszystko jedno. - Hertz roztaczał teraz przyjemną wizję niczym kaznodzieja jakieś rajskie ogrody. Dla skazanego na kaźń i śmierć to faktycznie mogły być całkiem interesujące propozycje. - No bo jak się okażesz uparty… No to obejrzałeś już sobie te pomoce do dialogu jakie tu mają? - szczurooki pokiwał głową potwierdzając słowa kolegi i zamiótł gestem te wszystkie narzędzia do kłucia, przypalania, zgniatania, rozciągania a mieli ty chyba komplet wyposażenia do takich przesłuchań. - No to chodźmy zapalić. Mam nadzieję, że podejmiesz właściwą decyzję nim wrócimy. - szef łowców wyjął z torby kopciuch i fajkę. Po czym wstał z krzesła i bez pośpiechu ruszył do wyjścia na korytarz. Pozostała dwójka za nim. A za nimi z widocznym wahaniem Herman. - Zostańcie tu i go pilnujcie! A my idziemy za nimi! - rozkazał Egonowi i koledze a sam z drugim ruszyli za łowcami czarownic. - Cholera! To przez ten list z wczoraj! Cholera! A taki spokój był! Teraz będą debila przesłuchiwać! - strażnik jaki został warknął rozżalony i przestraszony nagłym pojawieniem się łowców. Dopiero jak wyszli mógł sobie pozwolić chociaż na chwilę oddechu. Posłał Vogelowi nie mniej nienawistne spojrzenie niż przed chwilą Kruger. Chociaż on to raczej obwiniał go o zakłócenie ich leniwej, strażniczej sielanki sprowadzeniem łowców na kark. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ul. Złota; rezydencja van Hansenów Czas: 2519.02.26; Wellentag (2/8); południe Warunki: pokój gościnny, jasno, ciepło, cisza; na zewnątrz jasno, pogodnie, powiew, b.zimno (-10) Joachim Dzisiaj Ulryk wydawał się łaskawszy niż wczoraj. Wczoraj mniej lub bardziej sypało puchem z nieba a dziś już nie. Chociaż świeże pokłady śniegu jakie rano szuflowano na pobocza wskazywały, że w nocy albo nad ranem musiało znów padać. Jednak jak Joachim szedł do Sebastiana to już nie i szło się całkiem dobrze. Było zimno ale ciepły kożuch skutecznie chronił przed mrozem. Właściwie to nawet można było sobie pozwolić go rozpiąć bo aż tak lodowato nie było, nie sypało ani nie wiało. U Sebastiana zastał Silnego który widocznie miał z nim dyżur przy Gustawie. - Jak tam łowy na syrenę? - zagadnął go łysy mięśniak. W końcu w zeszłym tygodniu spotykali się właśnie w tym celu to pewnie mu się przypomniało jak zobaczył młodego astrologa. Dzisiaj siedzieli we trójkę i grali w kości. Pozostała dwójka to pacjenci Sebastiana. Ochroniarza Versany, Kornasa, to już raz czy dwa widział na zborze. Ten skinął mu też łysą głową ale oszczędził sobie słownego powitania. Siedząca z nimi wytautowana kobieta także. Miała długie do połowy pleców, myszate włosy i siedziała w samej koszuli i kalesonach. Podobnie zresztą jak drugi z pacjentów. Grali w kości ale wyglądali jeszcze dość słabowicie. - Powoli im się poprawia. Ale na Marktag to raczej nie ma co na nich liczyć. Może w Angestag na zbów. No tak, wtedy już mogli by być na chodzie. Brudne pazury miało to monstrum i wycieczka po kanałach też nie pomogła. I ledwo żywych ich mi przynieśli. No ale już powinno być lepiej, już teraz z górki. Oby. - powiedział młody cyrulik który od tygodnia się nimi zajmował. No ale był dobrej myśli skoro wreszcie zaczynali sami siedzieć i chodzić. Znaczy wracali do zdrowia. Chociaż jeszcze byli wyraźnie osłabieni. Spędził z nimi trochę czasu ale w końcu wrócił do rezydencji van Hansenów. Sebastian skorzystał z okazji, że ma na pokładzie jakiegoś uczonego i poszedł do jakiejś pacjentki na wizytę domową. Nie było go ze dwa czy trzy pacierze nim wrócił. Miał okazję usiąść, rozprostować nogi i ogrzać się w przyjemnym cieple i luksusach jakie taka Burgund czy wielu innych mogli mu tylko pozazdrościć. Zostajac sam ze swoimi myślami mógł się zastanowić nad paroma rzeczami. Wczoraj poczytał o tych demonach. Temat był trudny. Sam wstęp brzmiał jakby autor był nimi chorobliwie zafascynowany z jednej strony, z drugiej ich się prawie zabobonnie obawiał i nie ufał jakby był zwykłym chłopem czy robotnikiem a z trzeciej nimi pogardzał i wierzył, że mimo ryzyka jak wszystko się przeprowadzi jak należy to da się je kontrolować. Nazywał je “niezrodzonymi” lub “nienarodzonymi” bo w końcu nie były żywymi istotami z krwi i kości, nie miały matki ani w ogóle rodziców. No chyba, że szło o jakieś plugawe poczęcie gdy śmiertelniczka rodziła jakiś naznaczony byt. Zwłaszcza odmieńce co i tak wydawały się mieć naturalny związek z Chaosem i Eterem albo elfy co miały tendencje do magii i manipulacją Eterem. Z takich związków zawsze rodził się ktoś wyjątkowy. W najsłabszej wersji jakiś mutant. A w najsilniejszych no to autor rozpływał się o tych możliwościach twierdząc, że to takie istoty naznaczone nieśmiertelnością są przeznaczone do epickich czynów. No i na tym gdzieś skończył wczoraj czytać. I lepiej byłoby nie myśleć co by się działo jakby ktoś znalazł przy nim taką księgę i zorientował się co zawiera. Bo powinien od ręki zawołać kapłanów albo łowców czarownic albo chociaż straż miejską. Przedmiot więc chociaż cenny ze względu na swoją wiedzę to jednak mógł się okazać dla swojego właściciela śmiertelnie niebezpieczny. Potem wrócił Sven z wieściami z ratusza. Dużo ich nie miał bo wszelkie poważne dyskusje zaczynały się do tego jaka to nieruchomość, kto by chciał kupić, za ile i tak dalej. A jak sługa miał związane ręce dyspozycjami swojego pana no to mógł tylko wypytać o podstawowe rzeczy. Dom stał w tej chwili pusty i niczyj. Był własnością miasta. Ale z tego co Sven się dowiedział a i co Joachim pamiętał z dawnych lat to nie było nic niezwykłego. Wiele nieruchomości było własnością miasta. Zwłaszcza tych bezpańskich. Albo nikt ich nie chciał, albo dawni właściciele nie mając ich komu sprzedać sprzedawali je ratuszowi aby chociaż trochę grosza za nie dostać i zwykle opuszczali potem miasto. Albo marli bezpotomnie lub nawet jak mieli potomków to ci nie mieli możliwości albo ochotę aby przejąć taką posiadłość. A wedle miejskiej legendy to były takie miejsca gdzie od wybudowania 80 lat temu stały puste. - No on powiedział, że ten dom jestdo kupienia bo właścicielem jest ratusz. Czyli to z nimi by trzeba rozmawiać. No ale dalej to zależy kto by kupował. Bo to jak taki van Hansen czy w ogóle ktoś znany no to wiadomo, że pewniejszy niż jakiś świeżak jakiego nikt nie zna. Ale można kupić na raty. Na początek wtedy trzeba by dać ze 30% jak dla nowego. Resztę na raty. Jak ktoś znany, albo z poręczeniem takiej znanej osoby to może wtedy trochę mniej. A ten dom to on tak na uboczu leży no to mówił, że taniej niż gdzieś w centrum. No to tak ze 2 000 cena wywoławcza. No ale może coś by się udało stargować, kto wie? On mnie nie zna no i ja to tylko czyjś sługa jestem, może jakby z panem gadał to co innego by mówił. - Sven jakoś tak wczoraj to przedstawił gdy w końcu już o zmierzchu wrócił do rezydencji van Hansenów z rozmów w ratuszu. Budynek to nie była pełnowymiarowa kamienica i był od niej z połowę mniejszy. Dlatego cena była niższa. No i był na miejskich peryferiach co zwykle nie uznawano za cechę korzystną więc też było taniej niż gdzieś w centrum miasta. A jeszcze później wieczorem miał moment na obserwację nieba. Co prawda cały dzień coś z niego sypało albo panowały brudne, szare chmury tuż nad dachami miasta. Jednak wieczorem trafił na dwa czy trzy pacierze klarownego nieba akurat aby mógł postawić wróżbę na chytrą propozycję obu znajomych dziewczyn z ferajny. A na wieczornym widnokręgu panował wczoraj Wielki Krzyż. Patronował on rozsądkowi, klarowności i jasności umysłu. Więc jak bogowie z niego nie zakpili to wydawało się to pozytywną wróżbą na pytanie o sensowność danego przedsięwzięcia. Nie mniej ładnie widoczny był Łucznik. A ten znak z kolei uważano za patrona dokładności, dobrej jakości i solidności. Zwykle gdy chodziło o jakość jakichś produktów czy solidność partnera w interesach. No i były jeszcze Dudy jakie zwykle oznaczały oszustwa, sprytu i intryg. Tu akurat chodziło o jakiś rodzaj oszustwa z tą fałszywką. No i wtedy to byłby dobry znak a z dwoma poprzednimi bardzo dobry. Jednak mógł też być ostrzeżeniem przed oszustwem tego fałszerza albo kiepską jakością wykonanego dokumentu. Zastanawiał się właśnie nad tym wszystkim rozważając czy iść jeszcze do tej Akademii czy nie. Aaron go prosił też o to aby na wszelki wypadek spotkał się z nim dzień przed planowaną akcją czyli dzisiaj. Dzień jednak był jeszcze dość młody a jego u Sebastiana nie było. Gdy usłyszał pukanie i wszedł Sven. - Panie, jakaś kobieta przyszła. Młoda i ładna. Mówi, że się nazywa Nije Simonsberg i jest poetką. Jakaś Pirora van Dyke poleciła pana jej odwiedzić w sprawie syreny. - sługa streścił Joachimowi z czym przyszedł.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
29-01-2022, 07:14 | #499 |
Reputacja: 1 |
__________________ Evil never sleeps, it power naps! Ostatnio edytowane przez Santorine : 29-01-2022 o 07:23. |
29-01-2022, 20:28 | #500 |
Reputacja: 1 | Aubentag; popołudnie; cukiernia |