Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-01-2022, 18:23   #50
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
VANESSA BILLINGSLEY

Brigit już nie zadawała już więcej pytań. Poczekała, aż druidka zajęła swoje miejsce na siodełku i odpaliła swój motocykl. Sprawnie zawróciła i ruszyła w drogę, którą jechały wcześniej, jednak teraz przemierzały ją w przeciwnym kierunku. Jak reszta uciekinierów.

Kilkanaście minut i wbiły się w korki. Przerażeni ludzie tłumnie, blokując przejazd, próbowali uciec jak najdalej od rzezi i pogromu. Pośpiech i strach nie sprzyjały tego typu manewrom, bo w kilku miejscach doszło już do kolizji czy nawet poważniejszych wypadków i w kilku miejscach trasa zakorkowała się. Nikt nie radził sobie z sytuacją.

Brigit radziła sobie sprawnie. Tam, gdzie trzeba ryzykownymi manewrami, omijała zatory, lub przejeżdżała pomiędzy wykłócającymi się ludźmi i ich pojazdami. Raz nawet kilku kolesi chciało im zabrać motor.

Zgodnie ze znakami drogowymi kierowały się teraz ku miasteczku York.

Droga była dość pusta, ale kiedy zbliżały się do miasta York, znanego z licznych zabytków i uznawanego za jedno z najlepszych miast do życia w UK, zauważyły kolejne zatory na drogach.

A kiedy Brigit zwolniła, coś nagle spadło z nieba, na ludzi usiłujących wydostać się z miasta. A właściwie kilku "cosiów". Skrzydlate stworzenia z mieczami wylądowały pomiędzy pojazdami na ulicy i zaczęły zabijać.

Vannessa poczuła nagłe uderzenie krwi do czaszki i jej głowę zalały chaotyczne obrazy.

Krąg kamieni, chyba Stonehenge. Skrzydlate istoty walczące ze sobą. Ogień spadający z nieba. Jakiś człowiek palony żywcem kulący się obok niej. Kobieta o dużych oczach która sprzecza się z nią o coś. Ktoś w masce. Jakaś piękna istota, zapewne jedna z Odmieńców, której brzuch wyraźnie wskazywał na ciążę.

Krzyki, wrzaski i czerwień przed jej oczami zniknęła i Vannessa zorientowała się, że leży na asfalcie. Bolały ją plecy, tyłek i głowa. Chyba spadła z motocykla, ale nie miała pojęcia kiedy to się stało i jak to się stało.

Usłyszała warkot motocykla, gdzieś koło niej. Potem ktoś pochylił się nad nią, zdjął z niej kask. Rozmazane plamy stały się twarzą, a twarz stała się Birigit.

- Co jest! - kobieta przypadła do niej, klękając na jedno kolano. Vannessa czuła, jak ręce Brigit przesuwają się po jej ciele - głowa, korpus, ręce, w końcu nogi. Jakby czegoś szukała. Tylko czego, bo przecież druidka nie miała niczego, czego nie dostałaby od Lydii.

- Możesz wstać? Musimy stąd jechać. Anioły dokonują rzezi tuż przed nami. Za chwilę któryś z nich nas zobaczy. A ja i one niezbyt się ze sobą zgadzamy.

Ale było już za późno. Leżąca na ziemi Vannessa ujrzała jednego ze skrzydlatych zabójców, który lądował tuż za Birgit. Anioł miał w rękach wykuty z ognia miecz i coś, co wyglądała jak lśniący półpancerz chroniący jego korpus.


EMMA HARCOURT

Wędrówka przez Londyn była niczym spacer po piekle. Wszędzie wokół siebie Emma widziała zniszczenia, zgliszcza, trupy. Szła przez kłęby dymu, przez drobiny popiołu, czasami odczuwając żar pobliskich pożarów.

Jej ciało ociekało potem, płuca zdawały się płonąć, a w tej przeklętej masce dosłownie się dusiła. Na szczęście dotarli do płonącego wysokościowca, który wybrali sobie za miejsce zbiórki. Zbliżali się powoli do obrzeży centrum metropolii, gdzie zniszczeń było najwięcej. Zniszczeń i trupów. Ciała walały się na ulicach koło wysokościowca. Setki ciał, lekko już napęczniałych od procesów rozkładu, z otwartymi ranami, potwornymi i odrażającymi, na których roiło się od much. Much i innych kreatur.

Dziwnych stworzeń wyglądających niczym skrzyżowanie skorpiona, owada i czegoś jeszcze. Fantomka szybko przypomniała sobie biblijny opis szarańczy, która miała nadejść wraz z apokalipsą.

Finch zrównał się z Emmą, położył jej dłoń na ramieniu i wskazał dłonią stwory, przywołując z pamięci fragment biblii, który Emma znała równie dobrze.

"A z dymu wyszła szarańcza na ziemię, i dano jej moc, jaką mają ziemskie skorpiony.
I powiedziano jej, by nie czyniła szkody trawie na ziemi ani żadnej zieleni, ani żadnemu drzewu, lecz tylko ludziom, którzy nie mają pieczęci Boga na czołach.
I dano jej nakaz, by ich nie zabijała, lecz aby pięć miesięcy cierpieli katusze.
A katusze przez nią zadane są jak zadane przez skorpiona, kiedy ugodzi człowieka. I w owe dni ludzie szukać będą śmierci, ale jej nie znajdą, i będą chcieli umrzeć, ale śmierć od nich ucieknie.
A wygląd szarańczy - podobne do koni uszykowanych do boju, na głowach ich jakby wieńce podobne do złota, oblicza ich jakby oblicza ludzi, i miały włosy jakby włosy kobiet, a zęby ich były jakby zęby lwów, i przody tułowi miały jakby pancerze żelazne, a łoskot ich skrzydeł jak łoskot wielokonnych wozów, pędzących do boju.
I mają ogony podobne do skorpionowych oraz żądła; a w ich ogonach jest ich moc szkodzenia ludziom przez pięć miesięcy
".

Emma szybko zorientowała się, że opis ten jest bardzo trafny, a dodatkowo, że ciała, na których przysiadły te paskudztwa, należą do żywych, a nie martwych ludzi. Ludzi, którzy wykrzywiali twarze w bolesnej agonii, leżąc - być może - pomiędzy swoimi bliskimi, tymi - którzy mieli szczęście lub pecha i zostali uśmierceni wcześniej przez Skrzydlatych.

- Odejdźmy stąd, kochanie - wychrypiał Finch odrywając z trudem wzrok od rzezi na ulicy.

W tym jednym i krótkim zdaniu Emma słyszała prawdziwą wściekłość. I to słowo "kochanie" miało być chyba dla niego taką boją, liną ratunkową, której mógł się chwycić przy tym szaleństwie i nie pogrążyć w gniewie lub rozpaczy.

- Obejdźmy budynek z lewej. Pójdźmy tamtą drogą. Do Tamizy zostały nam ze trzy mile. Odpoczniemy przy rzece. Punkt zbiórki wyznaczymy, jak tylko zobaczę co jest za tym płonącym olbrzymem, dobra.

Nad nimi przesunął się cień. Jeden ze Skrzydlatych przeleciał dość nisko. Przez chwilę widzieli go, jak zanurkował w stronę płonącego wysokościowca znikając w którymś z apartamentów na wyższych kondygnacjach. Emma nie była pewna, ale wydawało jej się, że słyszy stamtąd kanonadę. Tam, gdzie wleciał anioł zaczęła się jakaś strzelanina.

Finch ruszył pierwszy i upewniwszy się, że Emma idzie za nim, nie zwalniał kroku. Zmuszeni byli teraz iść pomiędzy ciałami - żywymi i martwymi.
Szarańcza, która przysiadła na ciałach żywych patrzyła na nich tymi przerażającymi "twarzami", przypominającymi wykrzywione ludzkie oblicza i szczerzyła szpiczaste, zakrwawione zęby. Jedna z nich - siedząca na jakiejś ośmioletniej dziewczynce drgającej konwulsyjnie i z trudem łapiącej oddech - rozłożyła swoje skrzydła i postawiła segmentowy ogon zakończony żądłem skorpiona.

Ale poza tymi sygnałami, że stworzenia ich widzą, mimo mocy fantomów, jakimi się posługiwali, szarańcza nie była agresywna. Zapewne kreatury wyczuwały Pieczęcie i nie miały powodów, aby ich atakować.

Emma starała się nie patrzeć na leżących, pomiędzy którymi szli. Musiała jednak to robić, aby nie deptać po wzdętych ciałach, nie potykać się o rozrzucone kończyny, nie natrafić butem na czyjąś wykrzywioną twarz. Nie chciała też słuchać jęków i bolesnego rzężenia, cichych krzyków - tych wszystkich upiornych dźwięków, które docierały do niej zniekształcone przez jej własny oddech w masce.

Za rogiem budynku znajdowała się szeroka aleja, również wypełniona wrakami dopalających się samochodów i ciałami. Ciągnęła się daleko.

- Tam, ten czołg - O'Hara wskazał kilka czołgów, rozwalonych i nadal dymiących. - Miejsce zbiórki.

Teraz szli powoli, obok siebie, lawirując między wrakami i ciałami. Mijając drgających na ziemi ludzi, na których "żerowały" skrzydlate koszmary.

Skrzydlaty wylądował przed nimi, na dachu wypalonej furgonetki. Z łoskotem wyginanych blach. Jak się okazało, nie oni byli celem. Celem był mężczyzna, który pojawił się w bramie budynku. Mężczyzna emanował Całunem. Z siłą loup-garou.

Widząc anioła rzucił się do ucieczki. A Emma wiedziała, że zna tego kogoś. To był Marcel. Ten sam Marcel, z którym już kilka razy przecięła swoje ścieżki.

Skrzydlaty załopotał piórami, poderwał się w górę i wylądował przed bramą. Bez chwili wahania wskoczył do zadymionej klatki schodowej. A potem zobaczyli go, jak wyleciał, niczym wystrzelony z procy i walnął plecami o inny samochód. Próbował się poderwać, ale dosłownie w mgnieniu oka z bramy wyskoczyła ogromna hybryda człowieka i niedźwiedzia. Fala Całunu zawirowała dziko. To z kolei był Benedykt. Król loup-garou oraz ojciec Fincha.

Niedźwiedziołak dopadł Skrzydlatego i zacisnął szczęki na jego głowie, miotając aniołem na lewo i prawo.

Szarańcza poderwała się z jazgotem skrzydeł. Z kłębów dymu nad wysokościowcem, który został za nimi jakieś siedemset metrów, wyłoniły się trzy kolejne anioły. Nie było wątpliwości, że lecą py pomścić, bo pomóc raczej nie dałyby rady, swojego pobratymca.

Marcel pojawił się obok Benedykta, też przepoczwarzony, i wgryzł się w nogi anioła bijącego w ziemię skrzydłami. Z bramy wyskoczyło jeszcze troje zmiennokształtnych. Warkotem zwrócili uwagę króla łaków, na zbliżających się Skrzydlatych
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 09-01-2022 o 19:02.
Armiel jest offline